o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

poniedziałek, 26 maja 2008

TAJNY RPrl ' 07 contra POLE DRITTE REICH a'la 1933











Marsz, marsz, Dąbrowski
Mazurek Dąbrowskiego został odśpiewany w Krakowie przez krótko ostrzyżonych chłopców blokujących Marsz Tolerancji. Poprzedni mój wpis był o krzyżach na kontrdemonstracjach. Teraz o hymnie - bo to ta sama bajka.

foto: K. Szczuka
Chłopcy, jak na prawdziwych patriotów przystało mieli ze sobą rózne narzędzia walki. Kiedy policja zaczęła im je odbierac, inny dzielny patriota krzyczał "Hańba! Komu przysięgaliście? Rzeczpospolitej czy pedałom? Hańbicie orzełki na czapkach!" (Jak widac na zdjęciu, policja obywała się też bez czapek, bez mundurów i bez orzełków. Tylko kabura wychodzi spod koszuli, ups).
Jak się ma krzyż, biało - czerwoną flagę albo hymn, to automatycznie ma się rację. To działa jak pieczątka. Kto przystawi ją pod swoją manifestacją, pod swoimi okrzykami, pod programem wyborczym, ten górą. Więc trwa licytacja na pieczątki: Matka Boska Trybunalska, powstańcy warszawscy, Marszałek. Kto podskoczy Matce Boskiej i powstańcom?
Zdjęciami rycerzy Rzeczpospolitej i Matki Boskiej inaugurujemy listę blackwatch. Chyba wszystkie jesteśmy na liście redwatch i na Liście Prawdziwych Żydów. Czas więc stworzyc Listę Prawdziwych Polaków.
A Kazia robi super zdjęcia. Więc jeszcze jedno:
foto: K. Szczuka
poniedziałek, 23 kwietnia 2007, magda.mosiewicz
poleć znajomemu » śledź komentarze (rss) »
Dodaj komentarz »
Komentarze
aleksandra_sowa
2007/04/23 14:37:55
Szłam razem z innymi Zielonymi Frakcjami prawie na samym końcu - tam nie było słychać okrzyków, hymnow etc.. Więc maszerowaliśmy sobie w błogiej nieświadomości, że z przodu lecą butelki i jajka, a jedyni słuszni patrioci robią zadymę (sic!).. Ale przecież oprócz tego było kolorowo i przyjemnie ;) I o wiele spokojniej niż w tamtym roku.. A Kazia jawi sie jako wielki talent z dziedziny fotografii! ;) Pozdrowienia
-
intel-e-gent
2007/04/23 14:40:03
Zapomniała Pani jeszcze dodać, że przypieczętowanie swojej demonstracji Bogiem i Ojczyzną zdaje się automatycznie zwalniać z myślenia, co widać po rozpaczliwie szukających inteligencji oczach "chłopców" na zdjęciach... ;) Pozdrawiam Intel-e-gent Lewy Sierpowy zapiskizoblezonegomiasta.blox.pl
-
przekrojone_kiwi
2007/04/23 15:46:17
Sytuacja kiepska, więc zdjecie wyszło atrakcyjne. Czy to super zdjęcie? Bardziej kiepska chwila...Ale Kazia, Kazia, osłodzi nam wszystko.Bo jest Kaaaaazią! Od razu przepraszam, ale za duzo dla mnie na raz. I że Kazia zdjęcie gobi, i że zdjęcie dokumentuje sprawę niefajną. Co prawda nie należę do osób, oceniających Kazię jako cyniczna karierowiczkę,która wyjeżdża na wszystkim. Akurat tak nie uważam, żeby paparazzi Szczuka taka była, ale co jakis czas strzykne na nią, zanim mi nie odpisze na moje mejle. Ale chociaż to dowcipne i będzie nadawało blogowi ton. Wracam wieczorem. Kiwi
-
przekrojone_kiwi
2007/04/23 19:19:38
Ja na przykład nie jestem ani na liscie redwatch ( moi znajomi są), ani blackwatch. Ale też Zieloni dali mi juz nazwę. Jestem "miłosierną samarytanką". To tez była "zadyma", sprzed paru lat. Opisłam to gdzieś w czeluściach mojego bloga ( pod loginem), ale powtórzę. Jeden z warszawskich polityków Zielonych 2oo4 jest moim sąsiadem. Siedział w ciepłe popołudnie pod domem na podwórku. Z nim znajomi, wszyscy super. Jedna postac wygladała jak paparazzi Szczuka, ale czasu troche mineło, nie upieram się.Ja niosłam sobie wode oligoceńską.Ponieważ ten sąsiad wie, że moja matka, z którą teraz mieszkam, jest parafialna, a jednocześnie sie jej boi, za cel dowcipiu obrał mnie. Postawiłam ta wodę na chodniku, akurat przy zgromadzeniu, bo bolało mnie ścięgno w przegubie. Może to wygladało jak prowokacja, ale po prostu szłam pod swoim domem. A oni wołali: " miłosierna samarytanka". Samarytanka to jeszcze gorzej niz Żydówka. W każdym razie w sensie z Ewangelii, ale to był taki sens, skoro niosłam wodę. Nie twierdzę, że to jakis skandal, ale czemu mam tego nie opisać? Do dzisiaj mi przykro. Napisałabym cos na temat tekstu, ale znowu za bardzo przywalam. Jesli inni internauci sie pojawią, to napiszę. Kiwi
-
monika.czaplicka
2007/04/23 20:03:46
Trochę nie nadążam za Twoimi myślami Kiwi. Mam niezmierną przyjemność być posiadaczką książki Homofobia po polsku. Dziękuję wszystkim, którzy się do jej powstania przyczynili. Jest naprawdę boska. I zamiast marszy- może warto zrobić znowu coś na kształt Niech nas zobaczą? PS do Kiwi- Kiwi od ptaszka czy pasty? :)
-
hikkaari
2007/04/23 20:34:34
dla mnie to jedna wielka paranoja, patriotyzm to przeciez rowniez tolerancja, bo każdy z nas jest bratem Polakiem czy siostrą Polką. wiec na dobra sparwe skoro my tworzymy narod a patriotyzm do milsoc do kraju i narodu... hmmm.,.,,.,. to ja dzialanosc tamtych panow z narzędziami nazwalabym apatriotyzmem -.-' ehh mam pytanie, czy wiedzą Panie, czy istnieje orgaznizacja dla młodych feministek, ktore na dobra sprawe sa przyszloscia narodu plci famme, pragną się wyrazić pokazac i nauczyc działac w takiego typu organizacji???z przykroscia stwierdzam, iż nie mam wiadomosci o jakimkolwiek oddziale istaniejącym w Kielcahc, jako ze jestem mieszkanka tego miasta... co poradzic? pzdr ;)
-
przekrojone_kiwi
2007/04/23 20:34:53
Ja z kolei nie chce tu pisac elaboratów. potem wszystko wyjasnię. Jutro. Kiwi to od ptaka kiwi. Wcześniej tu na blogu pisałam, że on wyginął. Ale sprawdziłam i żyje, hurrrraa!!! Kiwi żyje w Nowej Zelanndii, w górskich lasach. Jest nielotem, na dziobie ma nos. Jest wielokosci kury. To gatunek endemiczny. Poza tym owoc kiwi jeszcze inspirował mnie, gdy wymyślałam swój login. Ale za czym konkretnie nie nadążasz? Kiwi
-
chinique
2007/04/23 21:40:28
Co do patriotyzmu, to "szkoda, że tak wielu Polaków wyjechało za granicę". Wiele osób homoseksualnych mając dosyć ciągłego ukrywania się, dyskryminacji, wyjeżdża do europejskich metropolii, podczas, gdy w kraju mogliby stanowić wysokokwalifikowaną kadrę białych kołnierzy. Być może przegrzewająca się gospodarka, brak dobrych ludzi do pracy sprawi, że rząd i szeroko rozumiani pracodawcy zechcą uśmiechnąć się także w ich stronę ...
-
agnieszka.graff
2007/04/23 23:38:51
Magdo, Pełna zgoda, flaga i i hymn działają jak stempel ważności - w tym sensie że legitymizują wszystko co pod tym szyldem się sprzedaje. Działa tu jakaś magia... Wobec tego są dwie strategie: 1. Krytykować to co pod szyldem razem z szyldem, tj. odcinać się od patriotycznych symboli i tworzyć nowe. To jest nasza obecna strategia chyba. 2. Promowana przezemnie nieśmiało próba odwojowania tych symboli przejęcia, czy może raczej wzięcia po prostu patriotyzmu. Strasznie się ucieszyłam widząc pod Sejmem Panią z polską flagą narodową - po naszej stronie. Rozmawiałyśmy, wiem że inspoiracja z mojego kawałka na blogu. To by byla inauguracja taka. Oprócz flag proponuję przestać się bać sformułaowań 'mój kraj" czy "nasz kraj". Acha, NIE proponuję przynoszenia na parady równości krzyży... Bardzo żałuję że nie mogłam być w Krakowie. pozdro Agraffka
-
bleczyc
2007/04/24 02:06:41
Szanowne Panie, właśnie obejrzałem powtórkę Żakowskiego - Najsztuba z Manułellą. Odnoszę wrażenie, że Manułella w stylu Stana Tymińskiego ( pojawił się jakiś trzeci wymiar ) "ukradnie" Wam pole działania. Życzę Manułelli jak najgorzej bo to co robi ( i mówi: katoliczka, która nigdy nie popełniłaby aborcji !!! ) jest nieszczere, a przez to szkodliwe dla sprawy praw kobiet. Mam nadzieję, że Konferencja z 27 kwietnia da "odpór" i coś wymyśli. Szanowne Panie wydaje mi się, że czas zamienić kolorowe peruki na garsonki. Życzę sukcesów i wiecej ... cynizmu. Manułella się nie "szczypie" i przy pomocy tanich "psychoterapeutycznych" sloganów coś stworzyła, choć co i po co tego nikt nie wie, a zwłaszca ona. PS. Opis stanu spraw przedstawiony przez Panią Agnieszkę Graff jest niestety trafny, ale wniosek co demontażu prawicy chyba przedwczesny.
-
aleksandra_sowa
2007/04/24 07:36:25
No tak, w tym przypadku symbol - schemat jest najszybciej pojmowany przez społeczeństwo. Kiedy spytałam swojego kolegę dlaczego przychodzi manifestować z MW, ONRem, NOPem, odpowiedział "Bo szanuję swój kraj". Odwoływanie się do symboli narodowych to coś co musimy zrobić - musimy je odzyskać. Tylko pytanie - czy mamy pomysł na to jak. Przyniesienie na Parade Równości/Manifę etc flagi, godła i Bogini wie czego jeszcze, nie zadziała magicznie, tak jak w przypadku "tej drugiej strony" (zaczyna mi brakować synonimów i chetnie napisałabym - nazioli, ale się powstrzymuję..). Oni budują swój "wizerunek patrioty"(sic!) przez lata. Naszym zadaniem jest raczej pokazanie, że patriotyzm wygląda INACZEJ i że wszyscy mamy takie samo prawo do określania się jako Polak/Polka. Jak to zrobić? Nie wiem. Co do Manueli - dziwaczna populistka kreowana na dyzurną specjalistkę kobiet? Tak, to chyba trafne określenie. Pozdrowienia, Ola
-
know
2007/04/24 08:39:03
wiadomosci.onet.pl/33547,8,28,pokaz.html mniam mniam ;).
-
chinique
2007/04/24 09:45:13
Nie ważne jak, póki co Manuela pokazała znacznie lepszą cyfrę w/s praw kobiet niż dotąd gdziekolwiek widzieliśmy. Jeżeli hipotetyczne przyszłe rządy Manueli wprowadzą legislację pro choice, to rozumiem, że krytykantki z tego nie skorzystają i urodzą z gwałtu?
-
bleczyc
2007/04/24 11:47:34
"PRZEWODNICZĄCA PARTII KOBIET MANUELA GRETKOWSKA PREZYDENT RP Pan LECH KACZYŃSKI LIST OTWARTY Szanowny Panie Prezydencie, Partia Kobiet zgodnie ze swoją deklaracją programową i wolą większości przyszłych członkiń nie zgadza się na zmiany w Konstytucji, a zwłaszcza na te dotyczące kwestii ochrony życia. Jego obrona jest w sposób wystarczający sformułowana w obecnie obowiązujących ustawach. Partia Kobiet po konsultacji z sześcioma tysiącami kobiet zrzeszających się w kołach partyjnych obejmujących całą Polskę stwierdziła, że: 99 % spośród nas nie zgadza się na dokonanie zmian w Konstytucji. Jeśli one nastąpią 80% pytanych przez nas Polek opowiada się za referendum, w którym chcą brać czynny udział. 90% opowiedziało się za wydaniem oświadczenia w tej sprawie. Mamy nadzieję, że głos tysięcy kobiet wypowiadających się w tak istotnych dla nich kwestiach zostanie wzięty pod uwagę. Z wyrazami szacunku Przewodnicząca Partii Kobiet Manuela Gretkowska Do wiadomości Sz. P Marii Kaczyńskiej Marka Jurka – Marszałka Sejmu Jarosław Kaczyńskiego – Premiera Donalda Tuska - Przewodniczącego Platformy Obywatelskiej" Szanowna Pani CHINIQUE, to jest jedyne co Manułella zrobiła "w/s kobiet". Wszyscy adresaci bardzo się przejęli tym listem, ale zapominiała wysłać "do wiadomości" do Glempa. To co mówi jest żenujące, a to co robi jest szkodliwe. PS. Zaskakuje mnie tylko udział Pana Osiatyńskiego w tym ... "czymś".
-
aleksandra_sowa
2007/04/24 11:54:34
A jesli partia, której nie popierasz wprowadzi jakiekolwiek prawo, z którego chciałabyś skorzystac to nie zrobisz tego, z uwagi na fakt, że samego ugrupowania jesteś przeciwniczką? To faktycznie, zabójcza logika. Zresztą i tak chyba nie jest analogiczna sytuacja do tej, którą podałaś, bo ja przeciwniczką PK samej w sobie nie jestem. Sprzeciwiam się z ato, (braku) strategii, który ta partia reprezentuje.. Poza tym, sam pomysł zaktywizowania kobiet na scenie politycznej i chęc namówienia ich do zabierania głosu w ich własnych sprawach jest super. Ale jak dotychczas PK nie zrobiła NIC oprócz jeżdzenia po Polsce i wysyłania sprzecznych przekazów, głoszenia wielkich haseł. Zresztą Gretkowskiej nie przeszkadza uprawiać czegoś, co nazywa się krytykanctwem (bo przecież nie krytyka.. a już na pewno nie konstruktywna) w stosunku do ruchu feministycznego, partii Zielonych 2004 jednocześnie domagając się podobnych praw... Ale my nie możemy podac konkretnych argumentów kontra w stosunku do PK w formie, w jakiej istnieje ona TERAZ. Bo będziemy poskarżone o jakieś zupełnie absurdalne rzeczy.. Pzdr. Ola
-
przekrojone_kiwi
2007/04/24 14:27:43
Na razie napisze tylko, że kiedy wcześniej pisałam tu komentarz o zdjęciach, byłam leko poirytowana i nie zauważyłam tego gana pod kurtką. Gdybym to zauważyła od razu, przyznałabym że zdjecie rzeczywiście bardzo dobre. Zadziałało na mnie rzeczywiście mnóstwo bodżców, podieciłam sie i nieuwaznie przeczytałam tekst i zdjecie. Bardziej myslałam, że Kazia popstrykała sobie fotki i dlatego one sa, bo to Kaaaazia zrobiła. Nieważne. W takiej sytuacji uważam, że fajnie.Wieczorem napisze z 10 komentrzy, a teraz nie mam czasu. Manułella! Dobrze brzmi.Popieram nadanie takiej ksywki. Kiwi
-
magda.mosiewicz
2007/04/24 14:38:44
Do Agnieszki Graff: Tak, na naszych dmeonstracjach też są polskie flagi. Na Paradzie Równości były, na demonstracjach antygiertychowych. Byli nawet ludzie w dresach z napisem "Polska". Ale nigdy nie przebijesz tych, którzy mają zerowe poczucie przyzwoitości i żenady. Na twoje pięc flag, przyniosą piec tysięcy i przemalują trawę w barwy narodowe. Ty powiesz, że trzeba szanowac różne światopoglądy, również religijne, oni, że trzeba koronowac Jezusa Chrystusa na Króla Polski. Nie wygrasz licytacji na coraz to większe stemple. W Dolinie Rospudy ktoś wręczył krzyż Adamowi Wajrakowi, myśląc, że on - w ramach wyimaginowanego pojedynku na symbole - go nie weźmie. A kiedy wziął, podbili stawkę. "Pocałuj, pocałuj ten krzyż!" - krzyczeli. Nie będę całowac flagi, ani orła białego. Patriotyzm tak, wypaczenia nie. I już przegrałam w tej grze.
-
przekrojone_kiwi
2007/04/24 18:37:50
A z boku to wygląda jeszcze zupełnie inaczej. A w końcu z boku to wszyscy ci, co zostali w domach i co najwyżej interesuja się marszami, paradami, siedząc w domach przed internetem i telewizorem. Z boku jest mnóstwo ludzi. W tym ja, Miłosierna Samarytanka. Czy ja przegrałam w grze, skoro zostałam przed przystąpieniem do niej nazwana obrażliwie " miłosierną samarytanką" ? ( czytaj: spadaj od nas, nie nadajesz się) Czasem myślę, że inni myslą że ja przegrałam. Ale ja jeszcze nie zaczęłam grać. Więc nie mogłam przegrać. Z boku sa dobrzy ludzie, zyczliwi. Wcale nieobojetni. Tylko z boku to wyglada inaczej. To inna perspektywa niż spotkania przy Chmielnej, krewni i znajomo królika, Kaaaaazia, Kaaazia prowadząca fantowe loterie... Coś musi sie zmienić. Wy nie lubicie gapiów.Jesteście lepsi, bo demonstrujecie. Ale póki cos sie nie zmieni, ja bedę musiała stac wśród gapiów. I wielu takich, jak ja. Pozdrawiam Kiwi
-
aleksandra_sowa
2007/04/24 18:47:32
...
-
chinique
2007/04/24 22:53:30
Cieszę się z tej zazdrochy o Manuelę, mi nie chodziło o zacytowany list, a o wynik sondażu. Polityka, to taki szołbiz dla brzydkich, poparcie to rozpoznawalność i oglądalność, wpasowanie się w niszę na specyficzny przekaz medialny, reakcja na wyniki dobrze sformułowanych sondaży, a zbieżność z rzeczywistymi poglądami, czystość intencji i dobór zagrywki są tutaj drugoplanowe. Po objęciu stołka posłanki będzie miała przynajmniej cień szansy na jakiekolwiek realne działanie, podczas gdy krytykantki będą se mogły dodać wpis na blogu.
-
aleksandra_sowa
2007/04/25 07:17:45
Jak na razie to Ty też SE możesz dodac wpis na blogu, bo bycie Manueli w Sejmie pozostaje wciąż w sferze politycznych fantazji.
-
bleczyc
2007/04/25 08:00:16
Drogie CHINIQUE, wiem że chodziło o "słynny" sondaż, o którym Gretkowska stara się "paplać" gdzie może. "List otwarty" do wszystkich świętych zacytowałem bo jest zabawny, żeby nie powiedzieć kuriozalny i świadczy o ... jak to najdelikatniej ująć - niemocy intelektualnej speców od marketingu, którzy według mojej oceny ciągną ten projekt pod nazwą Partia kobiet. Im też zapewne wydaje się, że "polityka to taki szołbiz dla brzydkich" i wcisnąć można każdy kit. Ale to prawda tylko do pewnego stopnia ( taką mam nadzieję, że to nie to samo co rynek pasty do zębów lub romasów ). Nie widzę też "zazdrochy" wśród Feministek, raczej nazwałbym to konsternacją. Bo cóż począć w sytuacji gdy np. partię narodowo katolicką zamiast Jurka zacząłby zakładać Jurek Urban. Gretkowska nigdy niczego nie zrobiła w sprawie walki o prawa kobiet. Swoje książczyny sprzedawała prawie zawsze w oparciu o skanadal, który starała się wywołać. Ostatni romans zareklamowała słynną "odezwą do uciśnionych kobiet" i zrobiło się dziwnie i groteskowo. No ale skoro mamy w życiu publicznym Starego Giertycha ( reprezentuje nas, Polaków w Parlamencie Europejskim !) i wicepremiera Leppera to własciwie Gretkowską w polityce można uznać na normę. Gretkowska jako "obrończyni" praw kobiet to i tak jeden z mniejszych "obciachów". PS. Szkoda tylko, że Feministki do programu Żakowskiego - Najsztuba wydelegowały Magdę M., a nie Panią Kazimierę. Całuski
-
chinique
2007/04/25 11:29:29
Aleksandra_Sowa: cieszę się, że skończyły Ci się argumenty w tej sprawie. Koniec argumentów, to element dyskusji. Bleczyc: (pochlebia mi nazwanie w rodzaju nijakim) błagam, przestańcie analizować fakty, dekonstrułować i krytykować femininstycznie ten medialny cyrk, który niestety nie jest literaturą. Jako wyborcy-intelektualiści jesteście w mniejszości, większość nie myśli tak jak Wy, nie ma czasu, ochoty, ani potencjału analitycznego, ludzie nie kumają podstaw ekonomii, czyż mają kumać i śledzić setki zależności i poglądów na "scenie politycznej", potrzebny im jest prosty przekaz - że ten proszek do prania jest lepszy od innych i dodatkowo nawilża, tonizuje i rewitalizuje. Moim zdaniem Gretkowska załapała się na ostatni dzwonek nośności słowa (bo przecież nie pojęcia) na f i wzmacniając ją popularnością Magdy M. próbuje coś ugrać. ZTC widać rośnie nowe pokolenie urodzone w buehehehe wolnej Polsce, dla którego telefon komórkowy zawsze był, net zawsze był, zwykłe i day-after w aptekach internetowych zawsze były, otwarte granice do niemiec i wycieczki autostopem połączone z zabiegiem i zwiedzaniem katedry w Kolonii zawsze były, gender index zawsze był, pozytywne ;) dla kobiet orzecznictwo w/s mobbingu zawsze było, wsparcie dla młodych mam w postaci możliwości pracy zdalnej zawsze było, setki ngo wspierających kobiety za pieniądze z UE zawsze były, dopuszczalność społeczna Magdy M. jako przebojowej singielki zawsze była. I te młode "postfeministki" będą się na Was niedługo gapić drogie ciotki rewolucji jak na jakieś friki ;), że niby o co Wam chodzi. Bo w sumie, to o co Wam chodzi ;) (?)
-
przekrojone_kiwi
2007/04/25 16:43:43
Niepokoi mnie trochę ten enigmatyczny wpis " Aleksandry Sowy" pod moim komentarzem. Uważam, ze jest złosliwy. Niestety, taka agresja nie jest fajna nie robi Zielonym dobrze. Pani Ola ma 15 cz 16 lat, więc wybaczam, ale miałam nadzieje, Pani Olu, ze juz sie Pani uspokoiła i sytuacje oniżej krytyki z salonu 24 nie powtórzą się. jesli ma pani ochote dialogowac ze mna, prsie nie bac. Stawianie trzech kropek stwarza wrażenie, że lekcewazy Pani przedmówcę ( w moim przypadku niepierwszy raz to Pani robi), albo niestety, że rzeczywiście skończyły się Pani argumenty. No i znowu napisałam nie to co chciałam. Pewnie jeszcze wrócę. To znaczy, chciałam to napisaćw nadziei, że Pani ola może odniesie sie do mojego komentarza na blogu gender. Pisała tam Pani o linku do Zadry i pozwolsie wtrącić. Miała tam pani miejsce [ bo je pani stworzyłam, czy Pani to rozumie?], zeby też jakos czy przeprosić czy co tam pani uważa zastosowne...Natomiast jeśli zamiast tego dopisuje mi pani jakies trzy kropki, - pokazuje pani jedynie dziecinade i całkowita niezdolnośc do dyskusji - obraza Pani, a to nieładnie, szczególnie kiedy komentujemy u Pani Mosiewicz, która jest w tej samej Partii, co Aleksandra Sowa. Czyżby sie pani podlizywala wyzszym strukturom? Bo internauci odbieraja nieraz tak Panią [ gadałam o Pani na czacie]. Błagam, niech Pani sie wreszcie ode mnie odczepi, jesli Pani ma znowu coś na moim punkcie. Kiwi
-
anialek_s
2007/04/25 20:47:47
Fajne te foty Kazi... Bóg, honor, ojczyzna to piękne, ale w naszym kraju niestety nie do zrealizowania, a szkoda może... Kiedyś to była wspaniała młodzież, miała ideały (ta z Powstania Warszawskiego chociażby), a teraz jedynym celem tych chłopaków ze zdjęcia jest zrobić zadymę, nakopać kogoś po mordzie i powyzywać... Koło honoru to oni nigdy nawet nie stali. Są żałośni,jak się na nich patrzy, to w ich oczach nic nie widać, tylko pustka i chowaja się za kapturami...
-
mcwal
2007/04/26 11:32:45
Manuella I też chciala zostać posłanką, ale duch jej się stłukł, posłem został jej kolega Sebastian Florek( w nagrodę za donosy na kolegów, jak tu go nie lustrować), różne są drogi prowadzące na Wiejską. Może blogowiczki zaproszą Manuellę I aby opowiedziała jak to jest z Kopciuszka zmienić się w księżniczkę. Jeśli Big Brother był wystarczający dla " kariery politycznej" to Partia Kobiet też jest. "Jako wyborcy-intelektualiści jesteście w mniejszości, większość nie myśli tak jak Wy, nie ma czasu, ochoty, ani potencjału analitycznego, ludzie nie kumają podstaw ekonomii, czyż mają kumać i śledzić setki zależności i poglądów na "scenie politycznej", potrzebny im jest prosty przekaz - że ten proszek do prania jest lepszy od innych i dodatkowo nawilża, tonizuje i rewitalizuje. " Jaki jest mój potencjał analityczny, każdy widzi, to tak aby intelektualistom-wykształciuchom smutno nie było.
-
pragmatyk11
2007/04/27 17:50:17
WWW.ANTYKACZY.BLOG.ONET.PL a ja marze o tym ze na nastepnych Maqrszach, Pradach Równości, Tolerancji także wsród LGTB będą obecne akcenty patriotyczne - odbierzmy faszystom z NOP, MW, ONR symbolikę która sobie zagarnęli !!!
-
sebastcure
2007/04/29 15:37:46
Tam gdzie faszyści, tam i komuniści. Nie wiem skąd u mnie taka wątpliwie sensowna dygresja, ale cóż, poszło. Nie mogę się nadziwić skąd w rozumieniu władz i ich podejściu do zjawiska bojówek z kręgów MW, jest tyle naiwności, ślepoty i czego tam jeszcze. Przecież Ci ogoleni na łyso (zazwyczaj, choć to nie reguła) młodzi(?!) chłopcy to nic innego jak brygady przede wszystkim faszyzujących grup znajomych z blokowisk naszych miast, czy też ekipy krewkich, szukających zawsze okazji do manifestacji swojej siły i przynależności do braci chuligańskiej wszelkiej maści. I tak w kółko. Parada Równości to idealny pretekst by wyjść na ulicę, pokrzyczeć, (odśpiewać w duchu pseudo-patriotycznym hymn), dać komuś w mordę, pokazać się kamero i obiektywom aparatów, a po całej akcji, iść się nachlać z ziomalami i tak do następnego razu. Czy tak już będzie zawsze?
-
przekrojone_kiwi
2007/05/04 20:04:26
Ponieważ zanotowałam dośc sporą liczbę zejść pod link do moich blogów [mam dwa]z tego wpisu, wyjaśniam. Teraz pod loginem jest link do bloga " Własny Pokój". Tam opisałam znowu wydarzenie podwórkowe z Samarytanką. Przy okazji. Do mojego bloga satyrycznego " Różowy Młyn" wczoraj chłopcy z łysymi głowami zrobili link z tyłu. Więc nie jest to co prawda Redwatch, ale i tak nieprzyjemnie ( straszą mnie). Kiwi.
-
saszenka2
2007/05/04 21:31:22
Także sądzę, że trzeba odzyskać symbole narodowe. Ci, którzy określają się, jako prawdziwi Polacy i noszą ze sobą nasze symbole narodowe, jednocześnie rzucając w homoseksualistow/feministki kamieniami, przynoszą hańbę tymże symbolom. Doszło do sytuacji, kiedy część osób odcina się od polskich barw, bo kojarzą się one jedynie z agresywnymi, przepełnionymi nienawiścią wszechpolakami. Coraz mniej osób mówi o sobie z dumą, że są Polakami, bo wstyd im za to, co obecnie dzieje się na polskiej scenie politycznej. Trzeba jakoś odzyskać te symbole, przyznawać się do własnej tożsamosci narodowej. Niech zobaczą, że Polska nie składa się wyłącznie z wszechpolaków, ksenofobów i homofobów. Osobiście nie mam problemu z mówieniem o sobie, iż jestem Polką. Jednak zdaję sobie sprawę, ze fakt, iż organizacje takie jak MW, ONR, NOP zawlaszczyły sobie barwy narodowe, sprawia, że wielu ludzi wstydzi się swego obywatelstwa. Nie dziwię się im. Jak napisała Agnieszka Graff, istnieją dwa rozwiązania. Odzyskanie tych symboli albo tworzenie nowych szyldów. MOgłoby być ciekawie, gdyby przyjść z flagami np. na Paradę Równości i pokazać, że wszechpolacy nie posiadają monopolu na bycie "prawdziwym Polakiem".
Dodaj komentarz »

Casus PRL : komputerowiec Q-class



Polski Bill Gates żyje w biedzie

Napisany przez Jacek Konikowski, z 23-05-2008 18:33

wejść : 209

Opublikowane w : Publicystyka, Ludzie Sylwetki


Jacek Karpiński, twórca pierwszego naszego minikomputera, protoplasty peceta, żyje w biedzie i w zapomnieniu.

Pałac Kultury i Nauki. Muzeum Techniki. Cmentarzysko dawnych zaskoczeń. Na drugim piętrze, wśród przedmiotów dziwnych i z wyglądu nudnych, stoją trzy niepozorne maszyny. Na nich tajemnicze symbole: AAH, KAR-65. Jest też pudełko z pokrętłem i mnóstwem białych przełączników. Pod nimi tabliczka: K-202. Szkolne wycieczki przemykają obok, bo też mało kto zna zaskakującą historię tych niepozornych przedmiotów. Zwłaszcza ostatniego. I człowieka, który je stworzył. Historię przewrotną i tragiczną, która mogła się wydarzyć tylko w Polsce. Wiele lat temu.


Mały Jacek
Wojna. Batalion Zośka. Ten sam, w którym walczył Kamil Baczyński. Mały Jacek wspomina, jak to na dyżurze, z nudów, wspólnie układali głupie wierszyki o byle czym, jedną zwrotkę Kamil, jedną on. Dla zabicia czasu. Powstanie. Pierwszy dzień. Mały Jacek jedzie z bronią z Dolnego Mokotowa na plac Zawiszy. Pech. Strzelanina. Na rogu Chałubińskiego i Koszykowej niemieckie kaemy wytłukły prawie cały oddział. On dostał kulę w kręgosłup. Ot, i cała powstańcza historia. Trzy dni później zginął Kamil. A Mały Jacek zaczynał naukę chodzenia. Dzisiaj porusza się bez laski, chociaż niemiecka kula wciąż tkwi w kościach. Przeszłość nieraz jeszcze da o sobie znać.



Skończyła się wojna, zaczął komunizm.

— W czerwcu1945 r. zdałem maturę. Potem Politechnika Warszawska. I fascynacje maszynami. Wtedy cudem techniki był amerykański komputer ENIAC. Jeden z pierwszych. Tak wielki, że zbudowano dla niego specjalną halę, a obok elektrownię, która go zasilała — wspomina Jacek Karpiński, ps. Mały Jacek.

Do niedawna uważano, że był to pierwszy komputer na świecie. Ważył prawie 30 ton, zajmował 140 mkw. i składał się z ponad 18 tys. lamp elektronowych. Po wojnie, gdy odtajniono niektóre dokumenty brytyjskiego wywiadu, okazało się, że Brytyjczycy z ośrodka kryptograficznego w Bletchley Park ubiegli Amerykanów o dwa lata. W 1941 r. zbudowali pierwszy sprawnie działający komputer na świecie o nazwie Colossus.

— Po studiach z nakazu pracy robiłem nadajniki radiowe dla ambasad, które dzięki nim komunikowały się z Polską. Spore, dwukilowatowe — mówi Karpiński.

Kiedy odpracował studia, przeniósł się do PAN, gdzie wreszcie rozwinął skrzydła. I stworzył swoją pierwszą „mądrą” maszynę. Do przepowiadania pogody.

— AAH była pierwszą na świecie maszyną, która pomagała tworzyć długoterminowe prognozy pogody. Po wprowadzeniu danych z obserwacji Słońca na ekranie pojawiał się wynik. W sumie to był taki wielki procesor o wymiarach dwa metry na półtora. Maszyna pracowała dwa lata. Ale pewnego dnia spadła ze schodów — wspomina Karpiński.

Po prostu podczas przenoszenia tragarze nie utrzymali komputera wielkości szafy i przyrząd runął z wysokości dwóch pięter. Na oczach jego twórcy. Przykre. Karpiński wykonał jeszcze kilka innych maszyn, jak na owe czasy rewolucyjnych. Chociażby pierwszy na świecie analogowy komputer do działań różniczkowych AKAT-1. Albo perceptron. Maszyna, która sama potrafiła rozpoznawać otoczenie i uczyć się. Miała kamerę i system do analizy obrazu pokazywanego jej np. trójkąta. Bez problemu wskazywała jego cechy charakterystyczne i identyfikowała jego kształt.

— Perceptron nie miał jakiegoś konkretnego zastosowania. To była raczej sztuka dla sztuki, zabawa. Podstawą działania była sieć neuronowa, składająca się z 2 tys. tranzystorów. Poza podobnym urządzeniem w Stanach Zjednoczonych nikt na świecie czegoś takiego nie zbudował — twierdzi Karpiński.

Bo na sztuczną inteligencję było jeszcze za wcześnie. W 1964 r. FSO produkowała syrenki. Po ulicach jeździły wołgi i warszawy. Niewielu obywateli i towarzyszy wiedziało, co znaczy słowo komputer. Co też nieraz im Karpiński wytykał.


Maszyna KAR-65
Co musi czuć człowiek, który w szarej rzeczywistości siermiężnego komunizmu wybiega myślami lata do przodu i konstruuje urządzenia wyprzedzające swoją epokę? Dumę? Jakież frukty musiał dostawać od władzy za taką robotę? Jakże musiał być hołubiony? Wiodło mu się niezgorzej?

— Nie te czasy. Bycie inteligentnym bardziej szkodziło, niż pomagało. Owszem, pozwalano tworzyć maszyny, ale gdy powstawały, zaczynały się kłopoty. Wpierw był szum, potem maszyna zamiast do ludzi trafiała do piwnicy pod klucz, i cisza. A już nie daj Boże, żeby gazety napisały. Cenzura zabraniała. Bo jak naukowcy, to tylko radzieccy. I jak naukowe osiągnięcia, to tylko radzieckich naukowców. Polacy to kopanie węgla i ziemniaków. Prasa, owszem, pisała, że mamy pierwsze miejsce na świecie, ale w uprawie ziemniaka. O technicznych osiągnięciach cisza — mówi Karpiński.

A nasz bohater, ku utrapieniu komunistów, co skończył jakąś maszynę, zaraz zaczynał następną, równie zmyślną. Po wynalezieniu perceptronu ówczesny kierownik Pracowni Sztucznej Inteligencji w Instytucie Automatyki PAN odmówił mu pieniędzy na dalsze konstrukcje. Miarka się przebrała.

— Ubek i kawał durnia. Podstawiał mi nogę, kiedy tylko mógł, więc z opanowanej przez komunistów PAN przeniosłem się na Uniwersytet Warszawski, do Instytutu Fizyki Doświadczalnej, pod skrzydła profesora Pniewskiego, wspaniałego człowieka. Mogłem dalej robić swoje — mówi Karpiński.

Pniewski miał problem. Z ośrodka CERN w Szwajcarii (Europejski Ośrodek Badań Jądrowych, ten sam, w którym w 1989 r. Tim Berners-Lee wymyślił i stworzył sieć WWW) otrzymywał tony danych, których nie potrafił analizować. Bo nie miał na czym. Karpiński zbudował mu kilka urządzeń, w tym komputer do analizy danych KAR-65.

— Był znacznie szybszy i tańszy od ówczesnej Odry. Wykonywał 100 tys. operacji na sekundę i kosztował jakieś 6 mln złotych. Odra była wolniejsza, za to kosztowała 200 mln złotych — wspomina Karpiński.

Zbudował jeden taki komputer, który pracował jeszcze w latach osiemdziesiątych. Mógł więcej, ale:

— Wokół mnie zagęszczała się atmosfera. Byłem wrogiem ludu. Co chwila Pniewski dostawał anonimy, że jestem hochsztaplerem, że nigdy nic nie zbudowałem. On mi je czytał i pytał: Jacek, ale ty mi zrobisz ten komputer, prawda? — opowiada Karpiński.

Wrogiem ludu? Jakim sposobem? Przecież robił rzeczy wyjątkowe za pieniądze i ku chwale PRL-u.

— Ktoś się dokopał w moim życiorysie, że walczyłem w AK. Do tego doszła zwykła ludzka zawiść, że ja potrafię, że mnie się udaje, a innym nie. To wystarczyło. Poza tym komuniści hołubili robotników i chłopów, a nie intelektualistów — mówi Karpiński.

Dlatego następne KAR-65 nie powstały. Karpiński zaczął jednak pracować nad czymś zupełnie innym, rewolucyjnym. Czymś, co wyprzedzało swoje czasy o wiele lat i mogło zapewnić mu życie w luksusach, ale stało się największym jego utrapieniem. To coś nazywało się K-202.




Miłe złego początki
Był rok 1969. Karpińskiemu marzyło się, żeby cały komputer dało się wsadzić do pudełka po butach. Marzenie jak na owe czasy księżycowe. K-65 był wielki jak dwie szafy. Odra potrzebowała osobnego pokoju. Kto wtedy słyszał o miniaturyzacji? I to nie tylko w Polsce. Ale Karpiński się uparł.

— Poszedłem z pomysłem minikomputera do znajomego pułkownika z Zegrza. Mało nie spadł z krzesła, gdy mu go przedstawiłem. Powiedział: rób, wojsko kupi każdą ilość. Zamówienie z armii otwierało wszystkie drzwi. Jedyną firmą w PRL-u, która mogła wyprodukować taki komputer, były zakłady Zjednoczenia Mera. Dyrektor Huk zainteresował się pomysłem. Zwołał komisję do jego oceny — mówi Karpiński.

Po kilku tygodniach komisja uradziła: tego nie da się zrobić, bo nie ma i nie będzie takiej technologii, która pozwoliłaby dwie szafy wcisnąć do pudełka po butach. Bo jakby była, to Amerykanie dawno by już coś takiego zbudowali. A nie zbudowali.

— W Merze poradzili mi, żebym poszukał naiwnych gdzie indziej. Projekt minikomputera pokazałem znajomemu Anglikowi. To był handlowiec, więc miał znajomości. Pokazał go specom z branży komputerowej. Olśniło ich. Uznali to za najlepszą konstrukcję logiczną, jaką widzieli, i od razu padła propozycja produkcji w Anglii pod angielską nazwą — mówi konstruktor.

No, właśnie, byłoby jak niegdyś z Enigmą. Karpiński, na swoje nieszczęście, chciał tego uniknąć i postawił warunek: produkcja w Polsce za pieniądze angielskie. Przeszło.

— Wróciłem do Mery z opinią Anglików. A tu wciąż mur. Nie da się — wspomina Karpiński.

Pomógł przyjaciel, Stefan Bratkowski. Zapukał do kilku drzwi. Otworzył ówczesny minister nauki Jerzy Łukasiewicz, późniejszy spec od propagandy w KC, który zmusił Zjednoczenie Mera do produkcji komputera. Powstała polsko-angielska spółka. My — miejsce i ludzi, Anglicy — pieniądze i zachodnie komponenty.

— Partia się zgodziła, więc produkcja ruszyła. Mera podpisała umowę z firmami Data-Loob i MB Metals i tak powstał Zakład Mikrokomputerów. Zostałem jego kierownikiem. Zaraz też zaczęły się pielgrzymki różnych partyjnych aparatczyków i wsadzanie do mojego zespołu znajomych, a to dyrektora, a to księgowej. Zapach dewiz kusił. Połowa z nich to ubecy. Na szczęście, zespół techniczny miałem swój — mówi Karpiński.

Z Karpińskim pracowali, m.in.: Ewa Jezierska, Andrzej Ziemkiewicz, Zbysław Szwaj, Teresa Pajkowska, Krzysztof Jarosławski. Młodzi entuzjaści. Ruszyło z kopyta. W małym domku, nieopodal zakładów Mery w podwarszawskich Włochach. Zakłady stoją do dzisiaj (na skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i Hynka). Domek też.


Gierek pomoże
K-202 był małym modularnym komputerem o uniwersalnym zastosowaniu. Jego sercem były 16-bitowe układy scalone. Komputer wzorem współczesnych miał pamięć stałą i operacyjną, które można było rozszerzać, oraz własny system operacyjny — SOK (System Operacyjny Karpińskiego). Dzięki zastosowaniu przez Karpińskiego adresowania stronicowego, komputer dysponował zawrotną jak na owe czasy pamięcią 8 MB (pierwsze amerykańskie minikomputery miały zaledwie 64 kB pamięci), wykonując milion operacji na sekundę, szybciej niż pierwsze komputery osobiste IBM PC, które pokazały się 10 lat później.

— K-202 był ewenementem w Europie, a może i na świecie. Bodajże pierwszy mikrokomputer na świecie. Początek ery minimalizacji w komputerach, w wyniku której powstały pecety — mówi Zbysław Szwaj. W zespole Karpińskiego zajmował się mechaniczną stroną K-202, wszystkimi układami mechanicznymi, był również projektantem stylistycznym komputera.

Protoplasta peceta?

— Absolutnie. K-202 zaprojektowałem w 1969 r., a pierwszy pecet IBM powstał w 1982 r., a i tak mu do pięt nie dorastał — dodaje Karpiński.

Pracowali po 10-15 godzin na dobę.

— Byliśmy zgranym zespołem młodych studentów, zapaleńców. Karpiński był dyktatorem w kwestii rozwiązań konstrukcyjnych, często pytał nas o opinie, ale i tak robił po swojemu. Pasjonowała nas ta robota. Często spaliśmy w zakładzie. Razem spędzaliśmy wolny czas. Zarabialiśmy tyle, co wszyscy, grosze. Karpiński miał wiele patentów, z których dostawał pieniądze, więc często nam dawał na jedzenie albo ubranie. Ale i tak żaden z nas nigdy nie powtarzał, że: „za pięć trzecia bierz kapotę, s... na szefa i robotę, tak dożyjesz starczej renty nawet w d…ę niekopnięty” — wspomina Zbysław Szwaj, który dzisiaj, wraz z synem, prowadzi w Mielcu własną firmę Leopard.

W rok powstał gotowy model, rok później prototyp. W 1971 r. minikomputer po raz pierwszy wyszedł poza mury pracowni. Na Targach Poznańskich, do stoiska, na którym stał niepozorny K-202, podszedł Edward Gierek z Piotrem Jaroszewiczem. Za nimi świta wszystkich ministrów. Krawaty. Zachwyty.

— W pewnej chwili Gierek pyta mnie, czy będziemy w stanie go produkować na masową skalę? Ja mu na to, że tak. A dacie radę? Ja mu na to: a pomożecie? Wyczuł żart, ale odparł: pomożemy. Pamiętam, że obok było stoisko Elwro, które produkowało Odrę, ale tam I sekretarz nawet nie zajrzał. To był dla nich straszliwy policzek — wspomina Karpiński.

Gierek pomógł. O K-202 zaczęła pisać polska prasa. I zagraniczna. Do pracowni Karpińskiego zaczęli zjeżdżać naukowcy zza żelaznej kurtyny. I dziwili się, jakim cudem w kraju, gdzie pralki są na talony, a po banany ustawiają się kolejki, powstał tak szybki minikomputer. Radzieccy naukowcy, którzy dopiero co skopiowali IBM 360, też przyjeżdżali. I dziwili się.

— Ławronow (główny konstruktor komputera RIAD, wiernej kopii IBM) nie mógł się nadziwić, że to, co u niego zajmuje całą ścianę, u mnie mieści się w walizce. Gdy wylałem na K-202 herbatę, po czym zrzuciłem go ze stołu, oczy zrobiły mu się jak denka od butelki. Komputer wciąż działał — wspomina Karpiński.

Tajemnica trwałości drzemała w stykach. Wszystkie złocone.

Z pierwszej produkcji 15 egzemplarzy poszło do Anglii, reszta rozeszła się w Polsce. Kilka kupił Franciszek Szlachcic do MSW, kilka trafiło do MSZ, Marynarki Wojennej („służył” na ścigaczu, jako komputer sterujący ogniem). Jeden pracował w Hucie im. Lenina, drugi w FSO, inny pojechał nawet do Szwajcarii, do CERN-u.

— Przygotowywaliśmy właśnie kolejną partię, tym razem 200 sztuk, gdy pojawiły się schody. A to problem z tym, a to z tamtym — mówi Karpiński.

Nie wiedział wtedy, że w KC zapadł wyrok. Na niego i na K-202.


Wyrok
— Karpiński to człowiek na wskroś uczciwy, patriota, wielki naukowiec. I zupełne beztalencie ekonomiczne. No i ta jego arogancja wobec ówczesnej władzy. Często powtarzał, że przeżył okupację, więc komunę też przeżyje. I wcale się z tym nie krył — twierdzi Szwaj.

Arogancja? Wobec ręki, która go karmiła?

— Kiedyś wizytowała nas partyjna wierchuszka. Jednemu z partyjniaków wypalił wprost, że jego wiedza wystarczyłaby co najwyżej do budowy nocników — wspomina Szwaj.

Ekonomicznie nieporadny naukowiec, do tego arogant wobec władzy. Musiało się skończyć tragicznie. Ale było coś jeszcze. Zawiść. Elwro, gdzie produkowano Odrę, nie zapomniało incydentu z Targów Poznańskich. Dyrekcja poskarżyła się ówczesnemu premierowi Piotrowi Jaroszewiczowi, że Karpiński chce ich zniszczyć.

— W Elwro 6 tysięcy ludzi robiło wolniejszą, droższą i wielką Odrę, podczas gdy ja z 200 ludźmi o wiele lepszy minikomputer. Nasz wkład dewizowy wynosił 1800 dolarów, ich — 30 tys. dolarów. Oni nie mieli zamówień, my po targach mieliśmy na prawie 3 tysiące sztuk. Wiadomo było, że nasz sukces ich zje, więc zamiast współpracować, walczyli o swoje tyłki — mówi Karpiński.

Skutecznie. Po kilku miesiącach Karpiński dostał wymówienie. Strażnicy wyprowadzili go z zakładu, którym kierował. 200 niedokończonych minikomputerów zostało zniszczonych. To był koniec K-202. I koniec inżyniera Karpińskiego. Wilczy bilet w nauce i odebrany paszport. W urzędzie paszportowym widniała adnotacja premiera Jaroszewicza — „Nie wydawać do odwołania. Powód: sabotażysta i dywersant gospodarczy”. Nagle, niemal z dnia na dzień, został wrogiem ludu.

— Kiedyś spotkałem na Marszałkowskiej znajomego. Powiedział, że pierwszy raz w życiu widzi dywersanta i sabotażystę, który w PRL-u chodzi sobie wolno po stolicy — wspomina Karpiński.

Wesoły epizodzik. Ale losy konstruktora wesołe nie były. Mógł robić wszystko, pod warunkiem że nie będą to komputery. Czyli nic. Minister przemysłu maszynowego Tadeusz Wrzaszczyk chciał go zagonić na „front” konteneryzacji kraju. Wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami ze złości. Machnął ręką na przeszłość. Skończył kurs rolniczy. Wydzierżawił starą chałupę na Mazurach. We wsi zapadłej. I 30 ha nieużytków. Wstawił okna, podciągnął kabel z prądem, zbudował kominek. Dało się mieszkać. On, konstruktor maszyn matematycznych, i ona, żona Ewa, magister matematyki i informatyki. On karmił świnie i kury, ona doiła jedyną krowę. Taki był układ. Raz w tygodniu jeździł jeszcze na Politechnikę Warszawską dać wykład studentom budownictwa, dla pieniędzy. Przy okazji sprzedać jajka. I tak do 1980 r., gdy do pobliskiego PGR-u przyjechali dziennikarze. Dyrektor wspomniał im coś o oryginale z pobliskiej wioski, co przychodzi po paszę dla kur i bajdurzy o komputerach. Pojechali z ciekawości. Wrócili z Kroniką Filmową. Bo wśród świń znaleźli „słynnego budowniczego komputerów”. Do kamery Karpiński wypalił, że woli prawdziwe świnie od ludzi. Poszło w Polskę. Później Aleksander Bocheński napisał artykuł: „Konstruktorzy do świń!”.


Doradca Balcerowicza
Dalsze losy inżyniera Karpińskiego są mniej sensacyjne, choć niejeden palnąłby sobie w łeb. Karpiński wyjechał do Szwajcarii, do swojego przyjaciela Stefana Kudelskiego (tego od magnetofonów). Trzy dni później wybuchł w Polsce stan wojenny. Otworzył firmę Karpiński Computer Systems. Zrobił robota sterowanego głosem. Już miał rozpocząć produkcję. Nie zdążył. Zbankrutował. Potem wymyślił Pen-Readera, skaner do wczytywania tekstu. W 1990 r. wrócił do Polski z zamiarem jego produkcji. Nie starczyło pieniędzy. Wyprodukował 500 sztuk, zanim BRE Bank położył rękę na produkcji i jego domu w Aninie. Kredyt okazał się zabójczy. 120 procent odsetek. Karnych. Kolejny pomysł — kasa dla handlarzy targowych i małych sklepów. Jak twierdzi, tak małej (20/16 cm) nie zbudowano wtedy nigdzie na świecie. Miał już umowę z Libellą. Nie wypaliła. Podpisał drugą, z Apatorem. Produkcja miała ruszyć lada dzień. Brakowało jedynie zamówionych w Warszawie płyt głównych. Przyszły, ale:

— Wszystkie spieprzone, co do jednej. Całe 3 tysiące. Potem wyszło, dlaczego. Ten sam kooperant robił płyty dla konkurencji, która miała siedzibę w tym samym budynku, co on — mówi Karpiński.

Dwa lata był doradcą ds. informatyki ministra Leszka Balcerowicza i Andrzeja Olechowskiego.

— Na trzy czwarte etatu, żeby móc robić swoje komputery, a nie tylko papierki — wspomina Karpiński

Dzisiaj ma 81 lat. Mieszka w wynajętej, skromnej kawalerce we Wrocławiu. Nie żyje w luksusie, jak sądził pewien Szwajcar, któremu Karpiński opowiedział o swoich wynalazkach. Część emerytury zabiera bank za niespłacony kredyt. Karpiński ledwo się porusza. Niemiecka kula. Ale na pytanie, kim jest, odpowiada dziarsko: programistą. I z wysiłkiem sięga na półkę po najnowszy wynalazek, niewielki przedmiot mieszczący się w dłoni — skaner dla księgowych, który rzędy cyfr z ksiąg handlowych zamienia na kolumny w Excelu, automatycznie wychwytując i korygując ewentualne błędy w obliczeniach.

— To dzieło moje i syna Daniela, który niedawno założył firmę informatyczną. Na razie sprzedajemy skaner w Szwajcarii. W Polsce wciąż szukamy kogoś, kto by go sprzedawał — mówi Karpiński.

Czyżby historia się powtarzała? Karpiński już się nie przejmuje.

— Mam własny sposób na kłopoty: gdy nic nie mogę zrobić, po prostu je olewam — mówi konstruktor.

Jego dawny współpracownik Zbysław Szwaj też ma na swoim koncie wiele konstrukcji i wynalazków, począwszy od spektrometru, aparatu do diagnozowania tarczycy, a skończywszy na radiometrycznym znaczniku planktonu. Ale skończył z tym. Dzisiaj produkuje sportowego Leoparda z 405-konnym silnikiem Corvetty. Ręczna robota. Za 150 tys. dolarów od sztuki.

źródło: Puls Biznesu

http://iskry.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1579&Itemid=3
http://iskry.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1579&Itemid=3