o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

niedziela, 10 lipca 2011

Pani Ewa Siemaszko

Lipcowe ludobójstwo – Ewa Siemaszko

Aktualizacja: 2011-07-8 9:42 pm
11 lipca 1943 r. OUN-UPA przystąpiła do likwidacji Polaków na ogromnym obszarze wchodzącym w skład powiatów horochowskiego i włodzimierskiego oraz na skrawku powiatu kowelskiego. Była to największa akcja ludobójcza przeprowadzona na Wołyniu w 1943 roku. Masowe mordy trwały w tym rejonie do 18 lipca. Niestety, ofiary zbrodni OUN-UPA są dla niepodległego państwa polskiego nieistotne. Zgłoszony przez PSL projekt Uchwały o ustanowieniu 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian spadł z porządku obrad Sejmu.
Do zbiorowych mordów ludności polskiej Organizacja Nacjonalistów Ukraińskich (OUN) Stepana Bandery przystąpiła w lutym 1943 r., chociaż pojedyncze osoby, małe grupki (rodziny) były mordowane już w 1942 r. i w styczniu 1943 roku. Do depolonizacji Wołynia, a później także pozostałych terenów wspólnie zamieszkanych przez Polaków i Ukraińców, OUN przygotowywała się bardzo długo. Koncepcję państwa ukraińskiego, w którym nie ma miejsca dla nie-Ukraińców, a przede wszystkim dla Polaków jako narodu, który u końca I wojny światowej wskrzesił państwowość polską, również na części przedrozbiorowego terytorium, gdzie żyli Ukraińcy, OUN sformułowała już na założycielskim kongresie w 1929 roku. Późniejsze programowo-organizacyjne zjazdy OUN i powstające w ich rezultacie postanowienia potwierdzały tę koncepcję i wytyczały sposób realizacji, tj. w odpowiednim momencie bezwzględne, bezlitosne wyniszczenie żywiołu polskiego i innych tzw. zajmańców ukraińskiej ziemi, do której prawo mieli mieć wyłącznie Ukraińcy. W tym celu od początku istnienia OUN prowadziła rozbudowę organizacji, szowinistyczne kształtowanie członków i indoktrynację społeczeństwa ukraińskiego powodującą stopniowe rozszerzanie się wrogich antypolskich nastrojów. II wojna światowa jawiła się nacjonalistycznym przywódcom jako okazja pozbycia się Polaków i utworzenia niepodległego państwa ukraińskiego. W 1942 r. na Wołyniu rozpoczęto tworzenie zbrojnych oddziałów ukraińskich, zasilonych w marcu 1943 r. przez kilka tysięcy ukraińskich policjantów zbiegłych na polecenie OUN ze służby u Niemców, z bronią i amunicją, już wcześniej prześladujących ludność polską. Zostały one nazwane Ukraińską Armią Powstańczą (UPA).
Lacham smert´
Złowróżbne zachowania ukraińskie zdarzały się od początku wojny. Polacy długo traktowali je jako pojedyncze incydenty niemające istotniejszego znaczenia. Latem 1942 r., tuż przed żniwami, w rozmowie dwu Ukraińców z Rudni w gm. Stydyń w pow. kostopolskim jeden z nich zapowiadał, że najpierw będą żniwa “na żyto”, a później “na pszenicę”. Po okazanym niezrozumieniu ze strony rozmówcy wytłumaczył, że najpierw będzie “likwidacja” Żydów, a później Polaków. I właśnie w powiecie kostopolskim w sierpniu 1942 r. Niemcy z udziałem policji ukraińskiej wymordowali Żydów z gett. Potem słyszało się, jak policjanci zapowiadali: “skończyliśmy z Żydami, skończymy z Polakami”, i coraz częściej tu i tam wymykały się ukraińskiemu sąsiadowi zapowiedzi “budemo lachiw rizaty”. Upowszechniła się, weszła do żelaznego repertuaru UPA wcześniej śpiewana przez policjantów ukraińskich piosenka ze znamiennym refrenem “Smert´, smert´, lacham smert´, smert´ moskowśko-żydiwśkij komuni”.
Od lutego 1943 r. następowała eskalacja masowych mordów, które trwały przez 1943 r. na całym Wołyniu, z różnym natężeniem w poszczególnych powiatach i w poszczególnych miesiącach. UPA i bojówki OUN, a także wciągnięte przez nie rzesze ukraińskich chłopów, rozpętały piekło na wołyńskiej wsi. Bestialskie traktowanie ofiar bez względu na wiek i płeć, pożoga, grabież, niszczenie mienia, obławy na niedobitki, polowania na uciekających do miast, pracujących w polu, ukrywających się, uniemożliwianie pochówków. Równolegle zbrodniczy terror w stosunku do tych Ukraińców, którzy nie zatracili człowieczeństwa i nie chcieli być uczestnikami zbrodni. Rejon po rejonie nacjonaliści ukraińscy usiłowali unicestwić wszystkich Polaków, których udało się dosięgnąć, zniszczyć ich tylko dlatego, że byli Polakami.
W marcu największe nasilenie napadów objęło powiaty kostopolski i sarneński oraz część powiatu łuckiego. W kwietniu 1943 r. nastąpił znaczący wzrost napadów na Polaków w powiecie krzemienieckim. W maju 1943 r. większa fala mordów przeszła przez powiaty: sarneński, dubieński i zdołbunowski. W czerwcu 1943 r. najwięcej ofiar było w powiecie łuckim w trzech sąsiadujących ze sobą gminach oraz w powiecie zdołbunowskim.
Wołyńska rzeź
Przerażające wieści i mordy w bezpośrednim otoczeniu mobilizowały do działań ochronnych. Większość Polaków spodziewających się napadu nocą i liczących na tzw. uspokojenie sytuacji niezależnie od pogody noce spędzało w prowizorycznych kryjówkach poza domem – w lesie, w zagłębieniach terenu, krzakach, na polu itp. Niektóre rodziny, i to z małymi dziećmi, miesiącami w ten sposób lawirowały między życiem a śmiercią. Uciekano też w miejsca uznane za bezpieczniejsze – do miast i miasteczek, gdzie obecność niemieckich załóg w pewnym stopniu hamowała zbrodnicze najazdy UPA, do majątków pod zarządem niemieckim, bo tam była zorganizowana zbrojna ochrona, nieraz spośród polskich uciekinierów, a także do nielicznych polskich ośrodków samoobrony.
Mimo solidarności Polaków, którzy jeszcze sami nie stali się ofiarami, wszędzie brakowało dachu nad głową i panował głód. W najgorszej sytuacji byli ci, którzy ocaleli z napadu, utracili bliskich i docierali do miasta tak, jak stali, w bieliźnie, częściowo ubrani lub w poszarpanych łachach. Niemcy wykorzystywali tę sytuację, zgarniając ich do tzw. obozów przejściowych, z których wywozili uchodźców na roboty do Rzeszy. Ci, którzy nie chcieli wpaść w ręce niemieckie, decydowali się na samodzielne przedzieranie się do Generalnego Gubernatorstwa (województwa: tarnopolskie, lwowskie i lubelskie), oddzielonego od Wołynia granicą, gdyż uważali, że nie ma tam banderowskiego zagrożenia. Gdy i tam zaczęły się mordercze napady na Polaków, wędrowano dalej na zachód.
Z kolei w północnej części Wołynia, w powiatach sarneńskim i kowelskim, ratunku szukano, uchodząc na północ, na bagnisto-lesiste Polesie, teren w mniejszym stopniu zagrożony przez banderowskie bojówki. Polacy miesiącami wędrowali tam dużymi grupami z dobytkiem na wozach po lasach, pustkowiach, zatrzymując się na krótko w miejscowościach nieopanowanych przez UPA, zakładali obozy na terenach śródbagiennych, które przenoszono z miejsca na miejsce.
Przed rodzinami, które mimo trudnych warunków zatrzymały się w jakimś bezpieczniejszym miejscu, które zabrały ze sobą żywność, po pewnym czasie i tak stawało widmo głodu. Zmuszało to do powrotu kogoś z rodziny na własne gospodarstwo, by zaopatrzyć się w prowiant. Wracano też, by przeprowadzić prace polowe i później móc zebrać jakiekolwiek plony na przeżycie. Często przypłacano to życiem, a rodzina nawet nie znała szczegółów zabójstw.
Spontanicznie powstające placówki samoobrony, a więc takie miejscowości, w których zorganizowano warty, patrole i gdzie była jakaś broń, w większości stanowiły czasową ostoję Polaków. Tylko kilkanaście większych placówek samoobrony na Wołyniu, które nazywano bazami samoobrony, utrzymało się, staczając kilkakrotnie boje z UPA, do wkroczenia w 1944 roku Armii Czerwonej i częściowego uspokojenia sytuacji na tym terenie. Pozostałe ulegały znajdującym się w znacznej przewadze nacjonalistom ukraińskim: albo następował pogrom, w którym ginęli ludzie, albo wyprzedzająca napad ewakuacja ludności z obrońcami do miasta, gdy nie widziano szans na skuteczne przeciwstawienie się napastnikom.
Jednakże nie tylko udręczenie fizyczne nękało wołyńskich Polaków. Była to także rozpacz po stracie najbliższych i lęk, nieopuszczający strach przed dostaniem się w ręce upowca czy ukraińskiego chłopa z siekierą, toporem, widłami, nożami i podobnymi gospodarskimi narzędziami, przed okrucieństwem wobec i dorosłych, i dzieci, często tak barbarzyńskim, zwyrodniałym, że modlono się o śmierć od kuli i błagano morderców o zastrzelenie. Makabryczne obrazy mordowania rodziny, od których nie udawało się uwolnić wyobraźni – odbierały równowagę psychiczną.
Zboża takie wysokie…
Nieustanne śmiertelne niebezpieczeństwo, mordy i pożoga poderwały całkowicie byt wołyńskich Polaków. Niemożliwe stało się wykonywanie prac gospodarskich w normalnym trybie nawet w pobliżu miasta czy silnego ośrodka samoobrony. W północno-wschodnich rejonach Wołynia już wiosną trudno było obrobić pola. Mimo wszystko, i jak długo się dało, polscy chłopi starali się albo indywidualnie, albo grupowo, czy też z obstawą grupy samoobrony choć częściowo uprawiać ziemię. Z potrzeby życiowej, potrzeby serca i chłopskiego obowiązku.
Kilkanaście tysięcy, szacując skromnie, zamordowanych bezbronnych wołyńskich Polaków, kilka dziesiątków tysięcy rozproszonych w wyniszczającej tułaczce, tysiące spalonych i obrabowanych gospodarstw – to bilans nienawiści i zbrodni OUN-UPA pierwszego półrocza 1943 r., nazywanej walką o niepodległą Ukrainę, jeszcze nieskończoną, bo przecież pozostały spore połacie Wołynia, gdzie Polacy wbrew złowieszczym okolicznościom uparcie tkwili “na swoim”. Liczyli na opamiętanie ukraińskich sąsiadów, że może ich okolica zostanie oszczędzona. Nie rozumieli, dlaczego ich sąsiedzi, z którymi się nie wadzili, mogliby ich mordować. Mieli nadzieję, że skończy się na pogróżkach, a ucieczka gdzieś w nieznane, gdzie nie wiadomo, z czego żyć i jak utrzymać rodzinę – przerażała. I żal porzucić gospodarstwa, gdy tak dobrze zapowiadają się zbiory, bo mimo ludzkich dramatów, to, co posadzono i posiano, rosło wspaniale. Urodzaj był wyjątkowy, jakby przyroda chciała wynagrodzić wszystkie krzywdy wojny i wesprzeć niedożywioną ludność, ograbianą przez niemieckiego okupanta i “bojowników” o niepodległą Ukrainę. Zboża tak wysokie, że nawet dorosłego człowieka zasłaniały przed niepożądanym wzrokiem, ratując wielu od siekier i noży.
Zbrodnicze żniwa
Nastał lipiec 1943 r., w którym OUN-UPA przystąpiła do zmasowanego uderzenia na Polaków w rejonach, w których się skupili, by przetrwać, wspólnie czuwając i broniąc się, oraz w powiatach zachodnich, gdzie wcześniej napadano sporadycznie.
W nocy z 4 na 5 lipca 1943 r. OUN-UPA zaatakowała szeroko zakrojonym pierścieniem Polaków żyjących we wsiach wokół ośrodka samoobrony Przebraże w powiecie łuckim. Od wiosny 1943 r. w tej kolonii chronili się Polacy z okolicy w obawie przed napadami ukraińskimi, jednakże nie wszyscy się tam przenieśli. Celem akcji było “oczyszczenie” dużego obszaru z Polaków i zlikwidowanie silnego ośrodka samoobrony. UPA nie zdobyła Przebraża, ale zginęło kilkaset osób w dwudziestu kilku spalonych koloniach. 8 lipca 1943 r. w okolicach Kustycz (gm. Turzysk, pow. Kowel) okrutnie została zamordowana przez UPA delegacja Okręgowej Delegatury Rządu na Wołyniu na czele z Zygmuntem Rumlem “Krzysztofem Porębą”, podążająca na przygotowane wcześniej pojednawcze rozmowy. Trzy dni później, tj. 11 lipca 1943 r. (niedziela), OUN-UPA przystąpiła do likwidacji Polaków na ogromnym obszarze wchodzącym w skład powiatów horochowskiego i włodzimierskiego i na skrawku powiatu kowelskiego. Była to największa akcja ludobójcza przeprowadzona na Wołyniu w 1943 r., której przebieg doskonale oddaje akowski raport Jana Cichockiego “Wołyniaka”, nauczyciela z powiatu włodzimierskiego:
“O godz. 2 min. 30 po północy w dniu 11 lipca 1943 r. rozpoczęła się rzeź. Każdy dom polski okrążało nie mniej jak 30-50 chłopów z tępym narzędziem i dwóch z bronią palną. Kazali otworzyć drzwi albo w razie odmowy rąbali drzwi. Rzucali do wnętrza domów ręczne granaty, rąbali ludność siekierami, kłuli widłami, a kto uciekał, strzelali doń z karabinów maszynowych. Niektórzy ranni męczyli się po 2 lub 3 dni, zanim skonali, inni ranni zdołali resztkami sił dotrzeć do granicy powiatu sokalskiego (…). Po morderstwie, zaraz po południu tegoż dnia, nastąpił rabunek. Chłopi z sąsiednich wsi przychodzili i zabierali: konie, wozy, ubrania, pościel, krowy, świnie, kury – inwentarz żywy i martwy”.
Masowe mordy trwały w tym rejonie do 18 lipca. Szczególna uwaga należy się napadom na kościoły i kaplice, w których byli zgromadzeni na Mszach św. Polacy. 11 lipca 1943 r. w czterech kościołach (Kisielin, Chrynów, Poryck, Zabłoćce) i jednej kaplicy (Krymno) Ukraińcy wymordowali około 540 osób, w tym trzech księży.
W dniach 16-18 lipca całkowitą klęskę poniósł duży ośrodek samoobrony w powiecie kostopolskim, ochraniający skupisko polskich osiedli w gm. Stepań i Stydyń wokół dwóch wsi Huta Stepańska i Wyrka oraz kilka kolonii w sąsiedniej gminie Antonówka w powiecie sarneńskim. Po dwóch dniach dramatycznej walki z przeważającymi siłami UPA zgromadzona w Hucie Stepańskiej ludność polska wraz z samoobroną ewakuowała się do gmin Antonówka i Rafałówka w powiecie Sarny, poniósłszy wcześniej i w drodze ogromne straty. 30 lipca 1943 r. nastąpiło kolejne zmasowane uderzenie UPA na skupisko osiedli polskich w gminie Antonówka i Włodzimierzec powiatu sarneńskiego, w wyniku którego zostało ono zlikwidowane -wszystkie polskie osiedla spalono, polska ludność uciekła do stacji kolejowych na linii Kowel – Sarny. 31 lipca OUN-UPA podjęła drugą, również nieudaną próbę unicestwienia Polaków w Przebrażu. Ośrodek samoobrony stoczył wówczas ciężką walkę z przeważającymi siłami UPA, dzięki czemu kilka tysięcy koczujących w obozie przebrazkim Polaków ocalało.
Lipcowe ludobójstwo nie ograniczało się do opisanych wyżej wielkich akcji – Polacy byli mordowani we wszystkich powiatach, oprócz lubomelskiego, w mniejszych napadach. W tym jednym miesiącu zginęło kilkanaście tysięcy Polaków, kilkadziesiąt opuściło Wołyń, a wciąż jeszcze nie udało się “oczyścić Ukrainy z Lachów”, którzy nie mieli gdzie uciekać i bardziej niż o śmierci, myśleli o żniwach. Toteż sierpień stał się kolejnym miesiącem wołyńskich rzezi.
Masowymi ludobójczymi akcjami w dniach 29-31 sierpnia, podobnymi do akcji z 11 lipca, dotknięte zostały tereny północnej części powiatu włodzimierskiego i powiat lubomelski. Zaatakowano też Polaków w innych powiatach i w innych dniach sierpniowych – w nielicznych już polskich osiedlach i w miejscowościach mieszanych narodowościowo, gdzie pokładano nadzieję w dobrosąsiedzkich kontaktach z miejscowymi Ukraińcami – kowelskim, horochowskim, łuckim, rówieńskim, dubieńskim i wszędzie tam, gdzie Polacy przybywali na żniwa. Żniwa te były szczególne – opóźnione, niedokończone i nawet niezaczęte przez ich prawowitych polskich gospodarzy. “Udane” było za to żniwo śmierci: w kolejnym miesiącu, w sierpniu, zamordowano kilkanaście tysięcy Polaków, zaś przez cały okres ludobójczych działań OUN-UPA – 60 tysięcy.
Ofiary lepsze i gorsze
Gehenna kresowych Polaków, ofiar zbrodni wołyńsko-małopolskiej, w której ludobójcze akcje pochłonęły na całym obszarze ich dokonywania przez OUN-UPA, nie tylko na Wołyniu, 130 tys. śmiertelnych ofiar, tysiące sierot, ludzi okaleczonych fizycznie i psychicznie, zmarłych z ran i w wyniku nieludzkich warunków spowodowanych przez nacjonalistów ukraińskich – nadal nie jest odpowiednio traktowana przez państwo polskie. Wciąż mamy “gorsze” i “lepsze” ofiary zbrodniczych ideologii. Po kilkudziesięciu latach należytego miejsca w narodowej pamięci słusznie doczekały się ofiary katyńskie. Niestety, ofiary zbrodni OUN-UPA są dla niepodległego państwa polskiego nieistotne. Zgłoszony przez PSL projekt Uchwały o ustanowieniu 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian spadł z porządku obrad Sejmu. Nasuwają się pytania: z kim solidaryzuje się polski Sejm – z ofiarami czy z katami i ich ideowymi spadkobiercami, co z sumieniami przedstawicieli polskiego Narodu i gdzie się podziała zwykła ludzka przyzwoitość?

Ewa Siemaszko

Autorka jest badaczką zbrodni nacjonalistów ukraińskich dokonanych na ludności polskiej Wołynia w czasie II wojny światowej, twórcą książek i wystaw poświęconych tej problematyce.

wtorek, 5 lipca 2011

słUżBowo

Темы дня / Массмедиа

Свободная пресса – не выше закона

Ребекка Брукс, в прошлом - редактор 'New of the World', и Руперт Мердок, глава корпорации News Corp
Ребекка Брукс, в прошлом - редактор "New of the World", и Руперт Мердок, глава корпорации News Corp
Опубликовано 08.07.2011 16:28
TYTUŁEM  WSTĘPU.
Z ostatniej chwili:

Miasta nie są w stanie udźwignąć nowych inwestycji, więc sprzedają spółki komunalne. Prywatyzacje przeprowadza też Skarb Państwa. Do ostatniej transakcji doszło dwa dni temu. Elektrociepłownię Iława za 26 mln zł z opcją inwestycji opiewających na 35 mln zł przejęła od samorządu niemiecka grupa SFW Energia. Należą już do niej podobne zakłady m.in. w Gliwicach, Piekarach Śląskich, Zduńskiej Woli. (...) Największą tegoroczną prywatyzacją komunalną będzie sprzedaż Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, o które starają się Dalkia i Penta. (...) Oprócz PEC Jastrzębie-Zdrój, wartego ponad 100 mln zł, może zostać także sfinalizowana transakcja sprzedaży ciepłowni w Legionowie. A nowego właściciela ma od tego roku już Elektrociepłownia Mielec i EC Gorlice (...) Na sprzedaż mogą być wystawione udziały przedsiębiorstw w Elblągu, Bydgoszczy i Opolu. [M. Kozmana, "Rzeczpospolita", 5 VII 2011 r.]

Wyprzedaże nie wystarczą. O innych groźnych pomysłach mówi b. minister finansów Gilowska (pod tytułem: "Rachunki za tę beztroskę przyjdą"):

Rząd już skorzystał z podwyżek podatków (VAT i akcyzy) oraz z amortyzatora w postaci części składek do OFE. Teraz rząd korzysta z inflacji (...) Co potem? Może rząd kombinuje, by po wyborach sięgnąć do zasobu zgromadzonego w OFE? Bo na razie ten zasób jest nietknięty, a zmniejszył się tylko strumień comiesięcznych składek. (...) Pokusa jest duża bo tam jest jednak grubo ponad 200 miliardów złotych. W części to są tylko pokwitowania, czyli obligacje Skarbu Państwa, ale w części nie – są tam też prawdziwe pieniądze. [rozmowa z Z. Gilowską, wpolityce.pl, 2 VII 2011 r.]

Opublikowane w ostatnich dniach raporty NIK oraz GDDKiA dopełniają obrazu sytuacji.

To tylko kilka informacji gospodarczych z ostatnich dni. Jeden tydzień potrafił pokazać małymi literkami więcej niż wielkie propagandowe afisze z prezydencją.

Ich trzeba odsunąć od władzy jak najszybciej, bo potem nie będzie już po co...
*******************************

Niewyjaśnione pasmo śmierci ciągnie się za rządem Tuska

Grzegorz Michniewicz. Pierwsza ofiara. Dyrektor generalny kancelarii premiera. Osoba mająca najwyższy status dostępu do informacji tajnych. Jego przełożonym był Tomasz Arabski. Zginął w tajemniczych okolicznościach 23 grudnia tego samego dnia kiedy do Polski powrócił Tupolew z remontu. Wedle oficjalnej wersji popełnił samobójstwo wieszając się na kablu. Wcześniej jednak nic nie wskazywało na taki jego stan. Tuż przed mniemanym samobójstwem dzwoni do żony umawiając się na następny dzień , wysyła esemesy do znajomych. Osoby które go znały zgodnie twierdzą że nie miał żadnych stanów depresyjnych ani skłonności samobójczych. Po jego śmierci w mediach, przecież tak żądnych sensacji, zapada zadziwiająca cisza.
Biskup Mieczysław Cieślar. Druga ofiara. Ginie18 kwietnia w wypadku samochodowym. Miał być następcą ks. Adama Pilcha, pełniącego obowiązki Naczelnego Kapelana Ewangelickiego Wojska Polskiego, który poniósł śmierć w Smoleńsku. Biskup Mieczysław Cieślar był specjalistą od tematyki inwigilacji środowisk protestanckich przez SB. Wedle pewnych źródeł, po katastrofie odebrał telefon od ks. Pilcha. Po jego śmierci, tak niesamowitej gdy kilka dni po katastrofie ginie następca głównego kapelana wojskowego, zapada w mediach głucha cisza.
Szyfrant Zielonka. Trzecia ofiara. Zwłoki w stanie rozkładu zostały wyłowione z Wisły 27 kwietnia. Rok wcześniej szyfrant Zielonka oficjalnie zaginął. Ciało było w stanie rozkładu ,dokumenty zaś przy nim idealnie zachowane. To była ważna osoba w polskim wywiadzie. Miał dostęp do najbardziej tajnych materiałów będących w posiadaniu polskiego rządu. Fachowiec, który szkolił innych, jeden z najlepszych w kraju. Doskonale znał kanały i sposoby przekazywania tajnych informacji. Mimo że sprawa winna była wzmóc najwyższą czujność organów państwowych i mimo że rozkład zwłok kolidował ze znakomicie zachowanymi dokumentami – stwierdzono samobójstwo. Mainstreamowe media nie dociekały.
Krzysztof Knyż operator „Faktów” TVN. Czwarta ofiara. Pracował z W. Baterem. Wedle informacji podanej zdawkowo przez TVN umiera 2 czerwca. Niejasne krótkie komunikaty mówiły o chorobie. Prasa zagraniczna pisała iż został zamordowany we własnym mieszkaniu. Wedle pewnych źródeł sfilmował awaryjne lądowanie Tupolewa na smoleńskim lotnisku co miał na żywo pokazać kanał informacyjny. Faktem jest że materiały telewizyjne z pierwszych chwil, gdy nie było wiadomo jeszcze co się stało i tuż sprzed katastrofy zniknęły. O śmierci Knyża w mediach była i jest cisza.
Profesor Marek Dulinicz. Wybitny polski archeolog. Piąta ofiara. Ginie w wypadku samochodowym w dniu 6 czerwca. Szef ekipy archeologów, która miała w czerwcu wyjechać do Smoleńska. Dulinicz był pomysłodawcą wyprawy, ale też osobą aktywną w staraniach o wyjazd.
W tym miejscu wspomnę Państwu tylko jak wyglądał śmiertelny wypadek samochodowy Waleriana Pańki szefa Najwyższej Izby Kontroli z początku lat 90-tych. W oponach było wywierconych setki mikroskopijnych dziurek, które dopiero gdy samochód jechał z dużą prędkością tworzyły zawirowania skutkujące wpadnięciem w poślizg. Tego dnia kierowca prezesa Pańko jechał z szybkością 150/h. Tego nie mogli, nie potrafili wykonać zwykli gangsterzy. To wiedza zastrzeżona dla służb. Po śmierci prof. Dulinicza jak i we wcześniejszych wypadkach na ten temat zapada cisza
Doktor Ratajczak. Szósta ofiara. Nie wiąże się go bezpośrednio z tragedią smoleńską, ale nie można jego osoby oddzielić od jej skutków. Zwłoki dr Dariusza Ratajczaka w stanie rozkładu znaleziono 11 czerwca 2010 w samochodzie zaparkowanym pod Centrum Handlowym Karolinka w Opolu. Świadkowie twierdzą że poprzedniego dnia samochodu na parkingu nie było. Komenda Miejska w Opolu Umorzyła śledztwo mimo że sami policjanci stwierdzili że śmierć nastąpiła 3-4 dni wcześniej. Doktor Ratajczak został wyrzucony z uczelni po opublikowaniu książki w której cytował niektórych autorów podważających część ustaleń dotyczących holocaustu. Poprzedzone to było nagonką rozpętaną przez opolską „Gazetę wyborczą”. Wiąże się tę śmierć z działalnością ujętego niedługo potem agenta Mossadu. Faktem jest że po 10 kwietnia nastąpiło rozprzężenie rodzimych służb i wzmożona działalność agentury. Zaś śmierć Dariusza Ratajczaka wyraźnie wskazuje na działanie tzw. nieznanych sprawców. Na temat jego śmierci – cisza.
Minister w rządzie PiS Eugeniusz Wróbel. Siódma ofiara. Zaginął 15 października. Poćwiartowane zwłoki wyłowiono z Zalewu Rybnickiego. Wybitny ekspert od spraw lotniczych. Jeden z nielicznych o takiej wiedzy w Polsce. Wybitny specjalista od komputerowych systemów sterowania lotem samolotów. Specjalista od precyzyjnej nawigacji satelitarnej dla lotnictwa. Ekspert przepisów lotniczych krajowych i unijnych. Inicjator powstania Górnośląskiego Towarzystwa Lotniczego. W latach 1998- 2001 uczestniczy m.in. w opracowaniu projektu prawa lotniczego. To tylko niektóre z kompetencji i osiągnięć ministra Wróbla. Zostaje rzekomo zamordowany przez oszalałego syna. Rodzina min. Wróbla jest jednak rodzina wzorcową – żadnych konfliktów. Syn nie zdradzający nigdy żadnych zaburzeń umysłowych początkowo przyznaje się do winy, potem wypiera się jej. Nie jest osadzony w areszcie i poddawany określonej prawem obserwacji psychiatrycznej jak to ma miejsce w wypadku morderstwa, tylko po jednej rozmowie z biegłym, który stwierdza jego całkowitą niepoczytalność, zostaje zamknięty w ośrodku dla umysłowo chorych. Podobno całkowicie niepoczytalny poćwiartował piłą zwłoki ojca, lecz w pokoju gdzie miało się to odbyć nie ma najmniejszych śladów makabrycznego czynu. Całkowicie niepoczytalny syn w sposób idealny, który byłby bardzo trudny dla osoby zrównoważonej, oczyszcza pokój. Minister Wróbel od początku mówił w prywatnych rozmowach że wrak w Siewiernym nie jest wrakiem Tupolewa którym lecieć miała nasza delegacja. Osobom dla które taka informacja o przekonaniu min. Wróbla zaskakuje i wątpią w nią dodajmy iż Antoni Macierewicz w niedawnym radiowym felietonie stwierdził iż samolot nie uderzył w ziemię i wygląda to tak jakby co najwyżej rozsypał się w powietrzu. Minister Wróbel był członkiem komisji Macierewicza. Te ohydne ćwiartowanie zwłok niektórzy uznają za ostrzeżenie: „Widzicie, będziecie kwestionować oficjalne ustalenia katastrofy, skończycie jak minister Wróbel.” Po jego śmierci zapada cisza, o którą łatwiej tym bardziej że zostaje dokonany mord na Marku Rosiaku, pracowniku biura poselskiego w Łodzi. Niektórzy łączą te dwie śmierci twierdząc iż głośna śmierć Rosiaka miała odwrócić uwagę opinii publicznej od ministra Wróbla.

Stasi i SB – przyjaciółki dwie

Posted: Lipiec 3, 2011 by piotrlabega in Inne
Płk SB Hipolit Starszak, wydawca „Nie”, przy pomocy Stasi zwalczał ruch oazowy Służba Bezpieczeństwa razem ze Stasi niszczyła katolicki Ruch Światło-Życie. Dotarliśmy do dokumentów, które dowodzą, że podczas stanu wojennego konfiskowano nieruchomości należące do ruchu, samochody, sprzęt poligraficzny i nagraniowy. Do akcji przeciw ruchowi oazowemu zaangażowano wywiad cywilny, prokuraturę wojskową, Zwiad Wojsk Ochrony Pogranicza i urzędy skarbowe. Uderzenie SB i Stasi w ruch oazowy było odwetem za antykomunistyczne wystąpienia twórcy oaz ks. Franciszka Blachnickiego.
Wróg Blachnicki
Ruch oazowy od początku swego istnienia był solą w oku komunistycznych władz. Jego założyciel i główny ideolog ks. Franciszek Blachnicki w okresie najcięższych represji stalinowskich i walki z Kościołem, czyli w latach 1951-53, opracował koncepcję wakacyjnych Oaz Dzieci Bożych. Stanowiły one – jak wynika z odnalezionych w Instytucie Pamięci Narodowej dokumentów – „formę zamkniętych grup poddawanych indoktrynacji”. Nauczanie religii metodą ks. Blachnickiego odpowiadało dziecięcej psychice. Dla chrystianizacji młodzieży nie mogło być jednak miejsca w ateistycznym państwie. W 1960 r. ks. Blachnicki za „działalność godzącą w interesy polityczne PRL” trafił na cztery miesiące do aresztu. Jak potem napisał, porządek prawny PRL to „parawan na określenie władzy panującej partii, występującej tylko w swoim imieniu”.
Na początku lat 60. prześladowany Ruch Światło-Życie podupadł, lecz już w 1963 r. odrodził się, co stało się prawdziwym utrapieniem dla IV Departamentu Służby Bezpieczeństwa, powołanego rok wcześniej specjalnie do inwigilacji Kościoła. Tym bardziej że tworząc sieć Oaz Niepokalanej dla dziewcząt i Oaz Nowego Życia dla chłopców, aż do 1980 r. ks. Blachnicki przestrzegał zasad konspiracji. W 1980 r. publicznie zaapelował on do Polaków o bojkot wyborów do Sejmu, wspierał demokratyczną opozycję. Rok później zaczął tworzyć Niezależną Chrześcijańską Służbę Społeczną Prawda Wyzwolenia. Ostatecznie miała to być partia, która wystartowałaby w wyborach parlamentarnych. Swoją inicjatywą ksiądz próbował zainteresować „Solidarność”. Podczas pobytu za granicą ks. Blachnicki nawiązał też kontakt z paryską „Kulturą”.
Stan wojenny zastał księdza w RFN. Udzielił tam wywiadów niemieckiej telewizji publicznej i rozgłośni polskiej Radia Wolna Europa. Mówił m.in.: „Obecny rząd w Polsce może być określany tylko jako okupacyjny rząd zdrady narodowej (…), jako grupa samozwańcza i tyrańska (…) na usługach obcego i wrogiego Polsce mocarstwa”. Bezpieka inwigilowała ks. Blachnickiego, ale unikała jawnej konfrontacji, jaką byłyby ponowne aresztowanie i proces. Parasolem chroniącym księdza przed represjami było prestiżowe stanowisko krajowego duszpasterza służby liturgicznej w Episkopacie Polski, które w 1972 r. powierzył mu prymas Stefan Wyszyński. Okazję do rozprawienia się z krnąbrnym kapłanem i jego ruchem (pracowało w nim kilka tysięcy duchownych i świeckich w kraju oraz we Włoszech, RFN, Austrii, USA i Boliwii) przyniósł dekret o stanie wojennym, wprowadzający doraźny tryb ścigania przeciwników systemu.
Kazania w proszku
Ofensywne działania przeciwko ks. Blachnickiemu i oazom zainicjowali towarzysze ze wschodnich Niemiec. Stasi zawiadomiła Ministerstwo Spraw Wewnętrznych PRL, że 28 maja 1982 r. w punkcie kontrolnym Wartha na granicy z RFN zatrzymano ciężarówkę z darami dla Polski od katolickiej parafii w Carlsbergu. Przy tej parafii działała niemiecka placówka organizacji ks. Blachnickiego. Gen. Willy Damm, szef X Departamentu Stasi, poinformował, że podczas kontroli celnej znaleziono ukryte w proszku do prania broszury wydane przez Ruch Światło-Życie, kazania ks. Blachnickiego i jego korespondencję, która „świadczy o działalności sprzecznej z prawem”. Za dowód przestępstwa uznano na przykład sformułowanie „grupa nie mająca żadnego moralnego tytułu do sprawowania władzy” – na określenie ekipy gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Trójkę kurierów polskiego pochodzenia aresztowano – przesłuchiwano ich w berlińskiej centrali Stasi, a stenogramy przesyłano do Warszawy.
Decyzja o uruchomieniu wielkiej machiny policyjno-prokuratorskiej przeciwko ruchowi oazowemu i jego twórcy musiała zapaść na wysokim szczeblu „z uwagi (…) na pełnioną przez ks. Blachnickiego funkcję (…) w Episkopacie Polski”. Świadczy o tym odręczny dopisek na piśmie dyrektora Biura Śledczego MSW płk. Hipolita Starszaka (obecnie dyrektora spółki Urma, wydającej tygodnik „Nie” Jerzego Urbana) do pierwszego wiceministra spraw wewnętrznych gen. Bogusława Stachury. „W miarę pogłębiania tematu będziemy się zastanawiali nad jego konsekwencjami w układzie stosunków państwo – Kościół” – napisał zwierzchnik Starszaka.
Plan działań operacyjno-śledczych, przygotowany przez podwładnych Starszaka, przewidywał m.in. opracowanie wykazu wykorzystywanych przez oazy nieruchomości, samochodów, wydawnictw i studiów nagrań w celu „ustalenia prawnych możliwości przejęcia przez Państwo tych obiektów”. „Te działania w konsekwencji winny doprowadzić do likwidacji bazy materialnej, na której opiera się działalność ruchu (…) ‘Światło-Życie’ ” – czytamy w piśmie SB do prokuratury Warszawskiego Okręgu Wojskowego.
Prokurator Czesław Jarosławski szybko zrealizował dyrektywę MSW: zarzucił ks. Blachnickiemu działanie na szkodę PRL i rozpowszechnianie fałszywych wiadomości dotyczących m.in. „przyczyn wprowadzenia w Polsce stanu wojennego oraz o sytuacji społeczno-politycznej panującej w kraju”. Po wszczęciu śledztwa w trybie doraźnym wojskowy prokurator wydał list gończy za ks. Blachnickim. Zarząd Zwiadu Wojsk Ochrony Pogranicza miał czuwać, na wypadek gdyby ks. Blachnicki – na co mogły wskazywać informacje operacyjne – postanowił wrócić do ojczyzny z paszportem wystawionym na inne nazwisko. O materiał dowodowy na potrzeby przygotowywanego procesu zadbał w Niemczech Wydział III Departamentu I (wywiad) MSW. Pomocą służyli też nieocenieni towarzysze ze Stasi, realizując sugestie Biura Śledczego MSW dotyczące sposobu przesłuchiwania aresztowanych kurierów ks. Blachnickiego. Współpracę zacieśnił cykl wspólnych narad roboczych, które odbywały się na zmianę w Warszawie i Berlinie.
W sieci bezpieki
Ewidencję majątku Ruchu Światło-Życie w Polsce przygotował Wydział V Departamentu IV MSW, kierowany przez płk. Tadeusza Grunwalda. To on był założycielem grupy D, której funkcjonariusze zamordowali w 1984 r. ks. Popiełuszkę. Od koordynującego całość działań Wydziału II Biura Śledczego MSW płk Grunwald otrzymał polecenie zbadania stanu majątkowego współpracowników ks. Blachnickiego, którzy występowali jako formalni nabywcy budynków i samochodów, w rzeczywistości kupionych na potrzeby ruchu oazowego. „Gromadzone informacje mają służyć udokumentowaniu, iż sytuacja majątkowa tych osób uniemożliwiała nabycie nieruchomości i pojazdów mechanicznych” – instruował mjr Jerzy Karpacz.
Państwowe Biura Notarialne pomogły SB ustalić stan prawny obiektów, z których korzystały oazy. Przeprowadzono serię przeszukań i przesłuchano wielu działaczy Ruchu Światło-Życie. Jeden z nich zeznał: „Nie wiem, czy dworek ten [przy ul. Owcy-Orwicza w Krakowie] ks. Blachnicki kupił na swoje nazwisko (…). Z tego, co wiem, to (…) nie miał zwyczaju kupować nieruchomości na siebie (…). W dworku miała być urządzona drukarnia”. Zeznania potwierdzały informacje z donosu, który złożył osiem lat wcześniej Józef Bigos, rolnik z Dursztyna na Podhalu. Doniósł on, że był świadkiem, jak ks. Blachnicki kupił nieruchomości przez podstawioną osobę. Kapłan miał sam zapłacić za nieruchomość oraz namówił sprzedającego do zaniżenia ceny w akcie notarialnym.
SB triumfowała – znienawidzonemu księdzu, który przez lata wodził za nos IV Departament MSW, można było zarzucić dodatkowo przestępstwa gospodarcze. SB ustaliła, że w latach 1964-1980 ks. Blachnicki kupił przez podstawione osoby 15 budynków z działkami o łącznej wartości ponad 100 mln ówczesnych złotych. Nabył też pięć samochodów. Zorganizował też kilkadziesiąt wydawnictw religijnych drukujących wysokonakładowe tytuły. „Działalność ta nie będąca zarejestrowaną, nie została objęta opodatkowaniem” – stwierdził por. A. Zalewski, sugerując „zastosowanie zabezpieczenia majątkowego i przejęcia na rzecz Skarbu Państwa m.in. 11 nieruchomości o przybliżonej wartości 80 mln zł”. SB oceniała majątek zgromadzony przez oazy na ponad 200 mln ówczesnych złotych.
Odpisy z aktów notarialnych, wyciągi z protokołów przesłuchań świadków i znalezione podczas przeszukań zapiski rozliczeń finansowych ruchu oazowego MSW przesłało do głównego inspektora dewizowego w Ministerstwie Finansów. Ksiądz zajmujący się działalnością charytatywną i nauczaniem religii został potraktowany gorzej niż cinkciarze. „Trudnił się nielegalnym obrotem wartościami dewizowymi” – zawyrokowało MSW. Inspektor S. Kapusta z Izby Skarbowej w Warszawie miał wątpliwości, czy zakupy nieruchomości na potrzeby ruchu oazowego można uznać za ważne w świetle przepisów kodeksu cywilnego. W końcu stwierdził, że prokurator może wnieść „powództwo o unieważnienie dokonanych czynności prawnych”.
Śledztwo po grób
Z akt śledztwa wynika, że zaplanowana z rozmachem akcja SB przeciwko ruchowi oazowemu straciła impet z końcem lutego 1983 r. Zabezpieczono wprawdzie majątek ruchu, ale bezpiece nie udało się uzyskać ani jednego orzeczenia o przepadku mienia lub wyegzekwowaniu należności państwa. Powód był oczywisty: przed zaplanowaną na czerwiec 1983 r. pielgrzymką do Polski papieża Jana Pawła II władze PRL nie chciały psuć stosunków państwo – Kościół, do czego niechybnie doprowadziłyby represje wobec Ruchu Światło-Życie.
Śledztwo przeciwko ks. Blachnickiemu, zawieszone z powodu pobytu kapłana za granicą, umorzono dopiero pięć minut przed likwidacją SB – w kwietniu 1990 r. Charyzmatyczny duchowny nie żył już wówczas od trzech lat.

*Źródło – WPROST - Numer: 20/2005 (1172)

CZERWONKA POLSKOJĘZYCZNA
Ciekawe strony•