WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
poniedziałek, 19 października 2009
( - ) z soc/krainy euro/pejsów
MOTTO :
MEMENTO.
Zobacz więcej na www.streemo.pl
MEMENTO.
Zobacz więcej na www.streemo.pl
Referendum - czyli drobna ilustracja, jak to działa.
No i nareszcie stało się zadość... demokracji w Irlandii oczywiście. Euroentuzjaści obawiali się, że drugiego października w Irlandii może być marnie z demokracją, że obywatele, ponownie niedemokratycznie zagłosują na Nie w sprawie Traktatu Lizbońskiego. Demokracja jednak zwyciężyła. 67,1% na Tak i 32,9% na Nie, przy frekwencji 58%.
My przyjrzymy się dziś dlaczego tak się stało, a przy okazji ponownie ujawnimy mechanizmy, którymi rządzi się obecna demokracja.
O tym jak doszło do wygranej zwolenników Traktatu Konstytucyjnego, można przeczytać np. na łamach irlandzkich gazet. Co ciekawe, krajowe media w Polsce, do momentu w którym nie wiadomo było, która ze stron irlandzkiego referendum przeważy, prawie całkowicie temat ignorowały. Daje to do myślenia, ponieważ wbrew pozorom, irlandzkie referendum dotyczyło nie tylko przyszłości Irlandii, lecz w dużej mierze przyszłości całej Europy.
Dziwne więc, że w Polsce pisało się w tym czasie o potrzebie taryfy ulgowej dla reżysera Polańskiego, który w młodości popełnił był czyn pedofilko-bestialski na terytorium USA. Albo, nagle stały się ważne wyznania i współczucia wobec obecnych kacyków w rangach ministrów, których przyłapano na kręceniu lodów, jakby to była jakaś nowość. Przecież z jakiegoś powodu obecne partie rozsiadły się w parlamencie i nie chcą go opuścić. Pewnie z miłości do ojczyzny, więc nie ma ich co za tę miłość podsłuchiwać, ścigać i karać. Mogłoby to przecież zrujnować życie niejednemu politykowi obecnego rządu i współpracującym z nimi "lobbystom".
Wróćmy jednak do spraw istotnych.
We wczorajszym artykule opublikowanym w Irish Times możemy przeczytać, jak zwolennicy traktatu świętowali nadchodzące informacje na temat wyników ponownego głosowania. Znajdujący się w sercu brukselskiej kwatery pub Kitty O'Sheas zajęli euroentuzjaści świętujący dobre dla nich wiadomości.
Ten sam Pub, który w czasie pierwszego referendum stał się Mekką przeciwników Traktatu, doświadczył transformacji gdy europejscy oficjele, wielu noszących koszulki ze sloganami kampanii i pomalowanymi twarzami, cieszyło się darmowymi drinkami, jedzeniem oraz karnawałową atmosferą.
Największe zielone koszulki nosili jednak irlandzcy oficjele zatrudnieni w trzech głównych unijnych instytucjach, odzwierciedlając trudności ostatnich 16 miesięcy, które upłynęły od głosu na Nie, w czerwcu 2008 roku.
"Bardzo mi ulżyło, że zagłosowaliśmy na Tak", mówi Aidan O'Sulllivan, 32 letni Irlandczyk pracujący w Parlamencie Europejskim.
"Odkąd zacząłem pracować w parlamencie, zauważyłem jak nasz głos na Nie wywołał niedowierzanie i szok pośród partnerów UE. Nie mogli zwyczajnie zrozumieć, dlaczego kraj z Europy, który radził sobie tak dobrze, zagłosował na Nie" - powiedział Pan O'Sullivan, który skorzystał z promocji darmowych przelotów firmy Ryanair i poleciał do domu by wziąć udział w głosowaniu.
...
Guy Verhofstadt, przywódca parlamentarnej grupy liberalnej, której członkiem jest Fianna Fáil, także świętował wyniki. Powiedział, że rząd stał się bardzo konstruktywny od momentu głosowania na Nie, dodając, że dla Irlandii nie będzie to miało w Brukseli negatywnych reperkusji.
"Nie było takiej możliwości z rządem, który głosowałby na Nie w sprawie Europejskiej Konstytucji. Irlandia dobrze zrobiła" - mówi.
...
Pierwszą wielką decyzją Irlandzkiego premiera (Taoiseach) Brian'a Cowen'a będzie nominacja dużego kalibru komisarza, i to szybko.
Ustalono już w Brukseli negocjacje pomiędzy prezydentem Komisji Europejskiej Jose Manuelem Borroso i innymi przywódcami na temat rozpowszechniania materiałów portfolio do jego nowego zespołu.
Pan Cowen, powinien formalnie zaproponować irlandzkiego kandydata jeszcze w tym tygodniu i zacząć lobbować na rzecz "dobrej roboty", która może pomóc Irlandii polepszyć jej wizerunek w Europie. Jednym z możliwych celów jest stanowisko nowej komisji noszące nazwę "innowacja, nauka i badania", które może nadejść z €50 miliardowym programem prac badawczo rozwojowych.
Ciekawe. Na podstawie tego artykułu można by stwierdzić, że najbardziej o demokrację w Irlandii obawiali się obecni pracownicy unijnych instytucji, bo któż nie obawia się nagłej utraty wysokich zarobków. Także politycy, dla których oczywiście najważniejszy jest wizerunek ich kraju w Europie. O trosce o strumienie Euro na przeróżne programy rozwoju tego i tamtego nie wspominamy, bo to sprawa oczywista.
Tak motywowani irlandzcy politycy i pracownicy parlamentu zakasali rękawy i zapewne ze zdwojoną siłą zaczęli przekonywać obywateli kraju, że tym razem warto zagłosować na Tak.
Ciekawą, trochę odmienną perspektywę tych działań opisała ta sama gazeta, jeszcze tego samego dnia, w słowach:
Przywódca Brytyjskiej Partii Niepodległość, Nigel Farage, który brał udział w debacie na temat irlandzkiego referendum, przekonując do głosowania na Nie, przyrównał referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego do skorumpowanych wyborów w Zimbabwe lub Afganistanie.
Poseł Europejskiego Parlamentu z Południowo Wschodniej Anglii mówił o "ścianie pieniędzy", która stała za kampanią na Tak, obwiniał także wyroki Sądu Najwyższego, oraz prawa nadawców radiowych i telewizyjnych o konspirację przeciw stronie anty-Lizbońskiej.
"Irlandczycy zostali przymuszeni do głosowania na Tak" - powiedział.
"Przyznaję, że jestem rozczarowany rezultatami, myślę, że cała sprawa jest parodią demokracji. Sposób w jaki zostało to pokierowane przypomina Zimbabwe albo Afganistan. Nie było to wolne i uczciwe referendum."
Pan Farage powiedział, że teraz Traktat Lizboński będzie zastosowany i doprowadzi do potężniejszej Unii Europejskiej, z której głosujący na Tak, będą rozczarowani, bo nie przyniesie ona ani miejsc pracy ani dobrobytu.
"Wydaje mi się, że historia kiedyś oceni ten dzień jako dzień, w którym krótki okres irlandzkiej niepodległości właśnie się zakończył," - powiedział Farage.
...
Pan Farage brał udział w kilku obszernych dyskusjach między zwolennikami Traktatu a jego przeciwnikami, m.in. Irlandzkim ministrem europejskim, Dick'iem Roche, który partię Pana Farage określił mianem "wywodzącej się z tej samej puli politycznych genów, co neofaszystowska Brytyjska Partia Narodowa (British National Party)."
Zawsze nas zastanawiało, jak chętnie wszelkiej maści socjaliści, czy to narodowi, czy też ponadnarodowi, przylepiają łatkę faszystów - którzy byli przecież narodowymi socjalistami właśnie - wszelkim przeciwnikom politycznym. Praktycznie każdemu, kto śmie używać w rozmowie słów "ojczyzna" i "niepodległość". Takie zabawne czasy, w których prawdziwi i zdeklarowani faszyści nazywają innych faszystami. Dla niepoznaki, by nie wyszła na jaw ich własna ideologiczna proweniencja.
Czy jest jednak możliwe, że Nigel Farage się myli? Być może Irlandczykom wcale nie kazano głosować na Tak. Może sami, z własnej i nieprzymuszonej, wolnej woli zagłosowali za traktatem, bo zwyczajnie zmienili zdanie? Dlaczego Nigel Farage przyrównał referendum w sprawie Traktatu do skorumpowanych wyborów w Zimbabwe? Czy miał ku temu jakieś powody?
+++++++++++
My przyjrzymy się dziś dlaczego tak się stało, a przy okazji ponownie ujawnimy mechanizmy, którymi rządzi się obecna demokracja.
O tym jak doszło do wygranej zwolenników Traktatu Konstytucyjnego, można przeczytać np. na łamach irlandzkich gazet. Co ciekawe, krajowe media w Polsce, do momentu w którym nie wiadomo było, która ze stron irlandzkiego referendum przeważy, prawie całkowicie temat ignorowały. Daje to do myślenia, ponieważ wbrew pozorom, irlandzkie referendum dotyczyło nie tylko przyszłości Irlandii, lecz w dużej mierze przyszłości całej Europy.
Dziwne więc, że w Polsce pisało się w tym czasie o potrzebie taryfy ulgowej dla reżysera Polańskiego, który w młodości popełnił był czyn pedofilko-bestialski na terytorium USA. Albo, nagle stały się ważne wyznania i współczucia wobec obecnych kacyków w rangach ministrów, których przyłapano na kręceniu lodów, jakby to była jakaś nowość. Przecież z jakiegoś powodu obecne partie rozsiadły się w parlamencie i nie chcą go opuścić. Pewnie z miłości do ojczyzny, więc nie ma ich co za tę miłość podsłuchiwać, ścigać i karać. Mogłoby to przecież zrujnować życie niejednemu politykowi obecnego rządu i współpracującym z nimi "lobbystom".
Wróćmy jednak do spraw istotnych.
We wczorajszym artykule opublikowanym w Irish Times możemy przeczytać, jak zwolennicy traktatu świętowali nadchodzące informacje na temat wyników ponownego głosowania. Znajdujący się w sercu brukselskiej kwatery pub Kitty O'Sheas zajęli euroentuzjaści świętujący dobre dla nich wiadomości.
Ten sam Pub, który w czasie pierwszego referendum stał się Mekką przeciwników Traktatu, doświadczył transformacji gdy europejscy oficjele, wielu noszących koszulki ze sloganami kampanii i pomalowanymi twarzami, cieszyło się darmowymi drinkami, jedzeniem oraz karnawałową atmosferą.
Największe zielone koszulki nosili jednak irlandzcy oficjele zatrudnieni w trzech głównych unijnych instytucjach, odzwierciedlając trudności ostatnich 16 miesięcy, które upłynęły od głosu na Nie, w czerwcu 2008 roku.
"Bardzo mi ulżyło, że zagłosowaliśmy na Tak", mówi Aidan O'Sulllivan, 32 letni Irlandczyk pracujący w Parlamencie Europejskim.
"Odkąd zacząłem pracować w parlamencie, zauważyłem jak nasz głos na Nie wywołał niedowierzanie i szok pośród partnerów UE. Nie mogli zwyczajnie zrozumieć, dlaczego kraj z Europy, który radził sobie tak dobrze, zagłosował na Nie" - powiedział Pan O'Sullivan, który skorzystał z promocji darmowych przelotów firmy Ryanair i poleciał do domu by wziąć udział w głosowaniu.
...
Guy Verhofstadt, przywódca parlamentarnej grupy liberalnej, której członkiem jest Fianna Fáil, także świętował wyniki. Powiedział, że rząd stał się bardzo konstruktywny od momentu głosowania na Nie, dodając, że dla Irlandii nie będzie to miało w Brukseli negatywnych reperkusji.
"Nie było takiej możliwości z rządem, który głosowałby na Nie w sprawie Europejskiej Konstytucji. Irlandia dobrze zrobiła" - mówi.
...
Pierwszą wielką decyzją Irlandzkiego premiera (Taoiseach) Brian'a Cowen'a będzie nominacja dużego kalibru komisarza, i to szybko.
Ustalono już w Brukseli negocjacje pomiędzy prezydentem Komisji Europejskiej Jose Manuelem Borroso i innymi przywódcami na temat rozpowszechniania materiałów portfolio do jego nowego zespołu.
Pan Cowen, powinien formalnie zaproponować irlandzkiego kandydata jeszcze w tym tygodniu i zacząć lobbować na rzecz "dobrej roboty", która może pomóc Irlandii polepszyć jej wizerunek w Europie. Jednym z możliwych celów jest stanowisko nowej komisji noszące nazwę "innowacja, nauka i badania", które może nadejść z €50 miliardowym programem prac badawczo rozwojowych.
Ciekawe. Na podstawie tego artykułu można by stwierdzić, że najbardziej o demokrację w Irlandii obawiali się obecni pracownicy unijnych instytucji, bo któż nie obawia się nagłej utraty wysokich zarobków. Także politycy, dla których oczywiście najważniejszy jest wizerunek ich kraju w Europie. O trosce o strumienie Euro na przeróżne programy rozwoju tego i tamtego nie wspominamy, bo to sprawa oczywista.
Tak motywowani irlandzcy politycy i pracownicy parlamentu zakasali rękawy i zapewne ze zdwojoną siłą zaczęli przekonywać obywateli kraju, że tym razem warto zagłosować na Tak.
Ciekawą, trochę odmienną perspektywę tych działań opisała ta sama gazeta, jeszcze tego samego dnia, w słowach:
Przywódca Brytyjskiej Partii Niepodległość, Nigel Farage, który brał udział w debacie na temat irlandzkiego referendum, przekonując do głosowania na Nie, przyrównał referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego do skorumpowanych wyborów w Zimbabwe lub Afganistanie.
Poseł Europejskiego Parlamentu z Południowo Wschodniej Anglii mówił o "ścianie pieniędzy", która stała za kampanią na Tak, obwiniał także wyroki Sądu Najwyższego, oraz prawa nadawców radiowych i telewizyjnych o konspirację przeciw stronie anty-Lizbońskiej.
"Irlandczycy zostali przymuszeni do głosowania na Tak" - powiedział.
"Przyznaję, że jestem rozczarowany rezultatami, myślę, że cała sprawa jest parodią demokracji. Sposób w jaki zostało to pokierowane przypomina Zimbabwe albo Afganistan. Nie było to wolne i uczciwe referendum."
Pan Farage powiedział, że teraz Traktat Lizboński będzie zastosowany i doprowadzi do potężniejszej Unii Europejskiej, z której głosujący na Tak, będą rozczarowani, bo nie przyniesie ona ani miejsc pracy ani dobrobytu.
"Wydaje mi się, że historia kiedyś oceni ten dzień jako dzień, w którym krótki okres irlandzkiej niepodległości właśnie się zakończył," - powiedział Farage.
...
Pan Farage brał udział w kilku obszernych dyskusjach między zwolennikami Traktatu a jego przeciwnikami, m.in. Irlandzkim ministrem europejskim, Dick'iem Roche, który partię Pana Farage określił mianem "wywodzącej się z tej samej puli politycznych genów, co neofaszystowska Brytyjska Partia Narodowa (British National Party)."
Zawsze nas zastanawiało, jak chętnie wszelkiej maści socjaliści, czy to narodowi, czy też ponadnarodowi, przylepiają łatkę faszystów - którzy byli przecież narodowymi socjalistami właśnie - wszelkim przeciwnikom politycznym. Praktycznie każdemu, kto śmie używać w rozmowie słów "ojczyzna" i "niepodległość". Takie zabawne czasy, w których prawdziwi i zdeklarowani faszyści nazywają innych faszystami. Dla niepoznaki, by nie wyszła na jaw ich własna ideologiczna proweniencja.
Czy jest jednak możliwe, że Nigel Farage się myli? Być może Irlandczykom wcale nie kazano głosować na Tak. Może sami, z własnej i nieprzymuszonej, wolnej woli zagłosowali za traktatem, bo zwyczajnie zmienili zdanie? Dlaczego Nigel Farage przyrównał referendum w sprawie Traktatu do skorumpowanych wyborów w Zimbabwe? Czy miał ku temu jakieś powody?
+++++++++++
Na te pytania może odpowiedzieć artykuł opublikowany tydzień wcześniej w innej irlandzkiej gazecie, w dziale komentarzy i analiz "The Sunday Business Post".
To straszne dni dla irlandzkiej demokracji.
Od początku, Eurofederaliści byli wściekli, że mała Irlandia śmiała odrzucić Traktat Lizboński.
Tym razem byli zdeterminowani by wyciągnąć działa większego kalibru. Zakonspirowawszy przepchnięcie traktatu przez narodowe parlamenty, po tym, gdy demokratycznie odesłano ich z kwitkiem w sprawie Europejskiej Konstytucji, zostali zadziwieni, że Irlandczycy użyli niepodległości zagwarantowanej przez Irlandzką Konstytucję, by powiedzieć Nie.
Więc tym razem postanowili, że będzie inaczej i choć europejskie pieniądze nie mogły być wydane na narodowe referendum, przywołana duchem czasu, znienacka wylęgła się w Irlandii szeroka kolekcja grup pro-Lizbońskich.
Nie ma wątpliwości, że zwolennicy głosowania na Tak, potajemnie wydali duże sumy pieniędzy by naukowo zbadać wzrastające zaniepokojenie publicznych nastrojów w czasie eskalacji naszego kryzysu finansowego, postanowili wyborców wystraszyć, by Ci wystraszeni głosowali za Traktatem Lizbońskim.
Jako, że elektorat cierpiał na wizje znikających miejsc pracy, wzrostu kosztów i zapaści gospodarki, pomysł na to, by sprzedać mu informacje, iż odrzucenie Lizbony spowoduje, że sprawy będą miały się jeszcze gorzej, nie był niczym nadzwyczajnym.
Sprawa wyglądała prosto. Podtekstem kampanii na Tak było stwierdzenie, że nadchodzi finansowa katastrofa, więc nie stać nas na polityczne luksusy, włączając w to kłótnie nad federalizacją Unii Europejskiej.
Tak prosto to zrealizowano i było to efektywne w takim samym stopniu jak było fałszywe.
Nawet w tygodniu, w którym UE, by przenieść miejsca pracy firmy "Dell" z Limerick do Łodzi, zatwierdziła olbrzymią pożyczkę dla polskiego rządu, zwolennicy Tak dla traktatu, nadrabiali bezczelnością ciągoty globalizacyjnych ambicji Lizbony.
Niesamowite jest, że nawet irlandzkie związki zawodowe zdają się nie zauważać, że dla "międzynarodowców" Lizbona daje znak ku większej gonitwie do dna w sprawie wynagrodzeń i warunków pracy. W rzeczy samej, jeśli Europa powiększy się ponad możliwość naszego veto, jeśli Lizbona się wypełni, możemy spodziewać się, że w ciągu kolejnych pokoleń, w Chorwacji, Turcji i na Ukrainie nastaną wyrobnicze warunki pracy.
Irlandzka elita władzy politycznej, także przywołała wszystkich zwolenników.
Fascynujące było oglądanie olbrzymiej grupy osób, które cieszą się gigantycznymi pensjami na koszt podatnika, będąc członkami licznych organizacji pozarządowych, którzy z pieśnią na ustach przyszli posilić się przy stole.
Wypuszczono na scenę nawet klownów - sławne osobistości z towarzystwa: byłe gwiazdy sportu, które handlują dziś używanymi samochodami, piosenkarzy i aktorów, którzy wspólnie cieszyli się z ich 15 minut sławy i rozgłosu.
Ale ponad tym wszystkim, rozwój innych wydarzeń podniósł poważną kwestię irlandzkiej demokracji. Dwie międzynarodowe korporacje - Ryanair oraz Intel - wydają olbrzymie sumy na kampanie zachęcające do głosowania na Tak. To, że obie w dużym stopniu są politycznymi analfabetami oraz, że obie firmy potrzebują europejskiej chęci czynienia dobra, nie powinno zmniejszać naszego zaniepokojenia.
Od kiedy to bowiem międzynarodowe koncerny przykładają wagę i wykładają środki w sprawach rangi narodowej, ważnych dla wewnętrznej polityki Irlandii? Czy staliśmy się europejskim Hondurasem? Osiągnęliśmy punkt w europejskiej demokracji, w którym szefowie mogą mówić pracownikom jak mają głosować?
...
Ryanair i Intel przeznaczyły 700 tyś. Euro na kampanie poparcia Traktatu Lizbońskiego, a olbrzymi wkład finansowy leje się także z Europy. Według gazety Times w Londynie, jeden z lobbystów, Eamonn Bates, wysłał pocztą elektroniczną do swoich lobbystycznych firm w całej Europie, informacje, że zbiera datki wysokości do 30 tyś Euro, by wspomóc kampanie pro-Lizbońską.
Inna organizacja, założona przez Irlandczyków zatrudnionych w Brukseli, którzy chcieli by Irlandia powiedziała Tak dla Traktatu, planowała wydać 500 tyś Euro na reklamę.
W sumie, byłoby możliwe dokładne obliczenie kosztów potrzebnych do obalenia niepodległości jak wyrażono to w ostatnim referendum.
W tych dniach odeszliśmy od europeizacji w kierunku jakiejś formy euro-kolonializmu, w którym ci, którzy przeciwstawiają się planom euro-federalizacji, przykrywani są obszerną i kosztowną kampanią, której celem jest wystraszenie i podkopanie elektoratu.
Powinniśmy rozmawiać o tym czym jest Traktat Lizboński II. Teraz już wiemy, że jest kluczem do wyzwolenia europejskiego projektu, który za mniej niż jedno pokolenie raz jeszcze zrobi z nas kraj mały i bez znaczenia. Ot, kolejny dodatek do obszernego globalnego przedsiębiorstwa. Jego ambicje nie są mniej imperialne, niż ambicje poprzedniej europejskiej generacji i mimo iż język, którym się posługują, mógł się zmienić, ich polityczne cele pozostały niezmienne.
Ostatecznie chodzi o wyłonienie się Zjednoczonych Stanów Europy, koniec końców, w przyszłości jako światowej potęgi, obok Chin i Indii. Główną bronią będzie zjednoczona siła okiełznanego rynku, sprzymierzona z wielokulturowością, by zapewnić rynek taniej siły roboczej, a wszystko to w nastroju sekularyzacji i neoliberalizmu.
Przede wszystkim widać dziś, że chodzi o rezygnację z demokracji - lokalnej lub narodowej - w próbie powołania do życia "euro-pantokracji" w której nie tak znowu inaczej niż w dawnym sowieckim systemie, nie ogranicza się wyborów, a jedynie opcje, na które można głosować. Nim miną jedno lub dwa pokolenia, Europa Renesansu i cały jej geniusz, który tak dogłębnie ukształtował naszą europejską cywilizację, może zostać zmieciony.
Wszystko co jest do tego wymagane to, by irlandzki robol zapomniał instynktów, że polityka to sprawa lokalna i w piątek ruszył w kierunku komisji wyborczej, z ceną za własną duszę (może znowu będziemy to nazywać królewską łapówką) we własnym ręku. Oczywiście nie byłby to pierwszy raz w naszej historii, kiedy kupiono by nas tak łatwo. Ale przynajmniej byłby to już ostatni raz, kiedy jeszcze zachodziłaby taka potrzeba.
Powyższy, cytowany artykuł wyraża wiele myśli, których nie udałoby się nam lepiej wyrazić.
No cóż, szkoda nam Irlandii. Autor pisząc te słowa 27 września nie wiedział jeszcze jaki będzie wynik referendum. My już wiemy.
W ogóle, teksty które dziś cytujemy wskazują na jeden ważny element o którym pisaliśmy wcześniej, poruszając temat demokracji i wyborów w naszym kraju.
Chodzi o manipulację.
O tym, czym jest manipulacja, jak działa i czy była stosowana w czasie wyborów w Polsce, pisaliśmy już wcześniej.
Teraz dodamy jedynie, że na dzień dzisiejszy wydaje się, iż jedynym sposobem dokonania zmiany w otaczającym nas systemie politycznym, jest dosłowne odłączenie ludzi od sycącej ich propagandowej pożywki. Mamy na myśli odłączenie ludzi od zatruwających ich umysły mediów, bo to one pozwalają w ciągu 16 miesięcy dokonać skrajnych zmian w przekonaniu kontrolowanych mas.
Jeśli udałoby się takiego odłączenia dokonać, świat stałby się zapewne normalniejszym miejscem. Teatr natomiast, na scenie którego występują politycy i osoby z towarzystwa, sterowane sznurkami oligarchicznych grup, niezależnie od wydanych na manipulacje pieniędzy, przestałby mieć jakiekolwiek znaczenie dla nieobecnego na widowni widza. Osobistości i autorytety ważne dziś dla milionów telewidzów, bez pomocy świecących hipnotycznie ekranów, stałyby się nikim ważnym, nikim, kto zasługiwałby na posłuch, nikim, kto miałby prawo mówić co należy myśleć.
Ocknięcie się z transu nie jest niemożliwe: 3, 2, 1...
pstryk!
++++++++++++++++++++ 2009-10-o4
Żródła informacji (w języku angielskim):
Irlandzki Times na temat świetowania głosowania na Tak.
Irlandzki Times - referendum w Irlandii jak wybory w Zimbabwe.
The Sunday Business Post - o kampanii przed referendum.
http://orwell.blog.pl/
To straszne dni dla irlandzkiej demokracji.
Od początku, Eurofederaliści byli wściekli, że mała Irlandia śmiała odrzucić Traktat Lizboński.
Tym razem byli zdeterminowani by wyciągnąć działa większego kalibru. Zakonspirowawszy przepchnięcie traktatu przez narodowe parlamenty, po tym, gdy demokratycznie odesłano ich z kwitkiem w sprawie Europejskiej Konstytucji, zostali zadziwieni, że Irlandczycy użyli niepodległości zagwarantowanej przez Irlandzką Konstytucję, by powiedzieć Nie.
Więc tym razem postanowili, że będzie inaczej i choć europejskie pieniądze nie mogły być wydane na narodowe referendum, przywołana duchem czasu, znienacka wylęgła się w Irlandii szeroka kolekcja grup pro-Lizbońskich.
Nie ma wątpliwości, że zwolennicy głosowania na Tak, potajemnie wydali duże sumy pieniędzy by naukowo zbadać wzrastające zaniepokojenie publicznych nastrojów w czasie eskalacji naszego kryzysu finansowego, postanowili wyborców wystraszyć, by Ci wystraszeni głosowali za Traktatem Lizbońskim.
Jako, że elektorat cierpiał na wizje znikających miejsc pracy, wzrostu kosztów i zapaści gospodarki, pomysł na to, by sprzedać mu informacje, iż odrzucenie Lizbony spowoduje, że sprawy będą miały się jeszcze gorzej, nie był niczym nadzwyczajnym.
Sprawa wyglądała prosto. Podtekstem kampanii na Tak było stwierdzenie, że nadchodzi finansowa katastrofa, więc nie stać nas na polityczne luksusy, włączając w to kłótnie nad federalizacją Unii Europejskiej.
Tak prosto to zrealizowano i było to efektywne w takim samym stopniu jak było fałszywe.
Nawet w tygodniu, w którym UE, by przenieść miejsca pracy firmy "Dell" z Limerick do Łodzi, zatwierdziła olbrzymią pożyczkę dla polskiego rządu, zwolennicy Tak dla traktatu, nadrabiali bezczelnością ciągoty globalizacyjnych ambicji Lizbony.
Niesamowite jest, że nawet irlandzkie związki zawodowe zdają się nie zauważać, że dla "międzynarodowców" Lizbona daje znak ku większej gonitwie do dna w sprawie wynagrodzeń i warunków pracy. W rzeczy samej, jeśli Europa powiększy się ponad możliwość naszego veto, jeśli Lizbona się wypełni, możemy spodziewać się, że w ciągu kolejnych pokoleń, w Chorwacji, Turcji i na Ukrainie nastaną wyrobnicze warunki pracy.
Irlandzka elita władzy politycznej, także przywołała wszystkich zwolenników.
Fascynujące było oglądanie olbrzymiej grupy osób, które cieszą się gigantycznymi pensjami na koszt podatnika, będąc członkami licznych organizacji pozarządowych, którzy z pieśnią na ustach przyszli posilić się przy stole.
Wypuszczono na scenę nawet klownów - sławne osobistości z towarzystwa: byłe gwiazdy sportu, które handlują dziś używanymi samochodami, piosenkarzy i aktorów, którzy wspólnie cieszyli się z ich 15 minut sławy i rozgłosu.
Ale ponad tym wszystkim, rozwój innych wydarzeń podniósł poważną kwestię irlandzkiej demokracji. Dwie międzynarodowe korporacje - Ryanair oraz Intel - wydają olbrzymie sumy na kampanie zachęcające do głosowania na Tak. To, że obie w dużym stopniu są politycznymi analfabetami oraz, że obie firmy potrzebują europejskiej chęci czynienia dobra, nie powinno zmniejszać naszego zaniepokojenia.
Od kiedy to bowiem międzynarodowe koncerny przykładają wagę i wykładają środki w sprawach rangi narodowej, ważnych dla wewnętrznej polityki Irlandii? Czy staliśmy się europejskim Hondurasem? Osiągnęliśmy punkt w europejskiej demokracji, w którym szefowie mogą mówić pracownikom jak mają głosować?
...
Ryanair i Intel przeznaczyły 700 tyś. Euro na kampanie poparcia Traktatu Lizbońskiego, a olbrzymi wkład finansowy leje się także z Europy. Według gazety Times w Londynie, jeden z lobbystów, Eamonn Bates, wysłał pocztą elektroniczną do swoich lobbystycznych firm w całej Europie, informacje, że zbiera datki wysokości do 30 tyś Euro, by wspomóc kampanie pro-Lizbońską.
Inna organizacja, założona przez Irlandczyków zatrudnionych w Brukseli, którzy chcieli by Irlandia powiedziała Tak dla Traktatu, planowała wydać 500 tyś Euro na reklamę.
W sumie, byłoby możliwe dokładne obliczenie kosztów potrzebnych do obalenia niepodległości jak wyrażono to w ostatnim referendum.
W tych dniach odeszliśmy od europeizacji w kierunku jakiejś formy euro-kolonializmu, w którym ci, którzy przeciwstawiają się planom euro-federalizacji, przykrywani są obszerną i kosztowną kampanią, której celem jest wystraszenie i podkopanie elektoratu.
Powinniśmy rozmawiać o tym czym jest Traktat Lizboński II. Teraz już wiemy, że jest kluczem do wyzwolenia europejskiego projektu, który za mniej niż jedno pokolenie raz jeszcze zrobi z nas kraj mały i bez znaczenia. Ot, kolejny dodatek do obszernego globalnego przedsiębiorstwa. Jego ambicje nie są mniej imperialne, niż ambicje poprzedniej europejskiej generacji i mimo iż język, którym się posługują, mógł się zmienić, ich polityczne cele pozostały niezmienne.
Ostatecznie chodzi o wyłonienie się Zjednoczonych Stanów Europy, koniec końców, w przyszłości jako światowej potęgi, obok Chin i Indii. Główną bronią będzie zjednoczona siła okiełznanego rynku, sprzymierzona z wielokulturowością, by zapewnić rynek taniej siły roboczej, a wszystko to w nastroju sekularyzacji i neoliberalizmu.
Przede wszystkim widać dziś, że chodzi o rezygnację z demokracji - lokalnej lub narodowej - w próbie powołania do życia "euro-pantokracji" w której nie tak znowu inaczej niż w dawnym sowieckim systemie, nie ogranicza się wyborów, a jedynie opcje, na które można głosować. Nim miną jedno lub dwa pokolenia, Europa Renesansu i cały jej geniusz, który tak dogłębnie ukształtował naszą europejską cywilizację, może zostać zmieciony.
Wszystko co jest do tego wymagane to, by irlandzki robol zapomniał instynktów, że polityka to sprawa lokalna i w piątek ruszył w kierunku komisji wyborczej, z ceną za własną duszę (może znowu będziemy to nazywać królewską łapówką) we własnym ręku. Oczywiście nie byłby to pierwszy raz w naszej historii, kiedy kupiono by nas tak łatwo. Ale przynajmniej byłby to już ostatni raz, kiedy jeszcze zachodziłaby taka potrzeba.
Powyższy, cytowany artykuł wyraża wiele myśli, których nie udałoby się nam lepiej wyrazić.
No cóż, szkoda nam Irlandii. Autor pisząc te słowa 27 września nie wiedział jeszcze jaki będzie wynik referendum. My już wiemy.
W ogóle, teksty które dziś cytujemy wskazują na jeden ważny element o którym pisaliśmy wcześniej, poruszając temat demokracji i wyborów w naszym kraju.
Chodzi o manipulację.
O tym, czym jest manipulacja, jak działa i czy była stosowana w czasie wyborów w Polsce, pisaliśmy już wcześniej.
Teraz dodamy jedynie, że na dzień dzisiejszy wydaje się, iż jedynym sposobem dokonania zmiany w otaczającym nas systemie politycznym, jest dosłowne odłączenie ludzi od sycącej ich propagandowej pożywki. Mamy na myśli odłączenie ludzi od zatruwających ich umysły mediów, bo to one pozwalają w ciągu 16 miesięcy dokonać skrajnych zmian w przekonaniu kontrolowanych mas.
Jeśli udałoby się takiego odłączenia dokonać, świat stałby się zapewne normalniejszym miejscem. Teatr natomiast, na scenie którego występują politycy i osoby z towarzystwa, sterowane sznurkami oligarchicznych grup, niezależnie od wydanych na manipulacje pieniędzy, przestałby mieć jakiekolwiek znaczenie dla nieobecnego na widowni widza. Osobistości i autorytety ważne dziś dla milionów telewidzów, bez pomocy świecących hipnotycznie ekranów, stałyby się nikim ważnym, nikim, kto zasługiwałby na posłuch, nikim, kto miałby prawo mówić co należy myśleć.
Ocknięcie się z transu nie jest niemożliwe: 3, 2, 1...
pstryk!
++++++++++++++++++++ 2009-10-o4
Żródła informacji (w języku angielskim):
Irlandzki Times na temat świetowania głosowania na Tak.
Irlandzki Times - referendum w Irlandii jak wybory w Zimbabwe.
The Sunday Business Post - o kampanii przed referendum.
http://orwell.blog.pl/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz