o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

poniedziałek, 12 października 2009

mane tekel fares

Wojciech Błasiak:
Sieć polskiej oligarchii finansowo-politycznej

Ponad 18 lat temu, w dniu 18 lipca 1991 roku zmarł na zawał serca odkrywca mechanizmu działania afery Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego starszy inspektor NIK Michał Tadeusz Falzmann. Zmarł w wieku 38 lat, w pełni formy fizycznej, a zawału serca dostał w dzień po telefonie do swego przyjaciela, iż w archiwach Narodowego Banku Polskiego odnalazł ważne materiały dotyczące FOZZ. Jego rodzina i przyjaciele byli i są przekonani, iż został zamordowany w typowy dla komunistycznych służb specjalnych sposób. W trakcie kontroli FOZZ jako inspektor NIK był obiektem nieustannych pogróżek, nacisków i szantaży aż po anonimowe groźby śmierci. Jeszcze w kwietniu 1991 roku w jego dzienniku pod datą 21 kwietnia znalazł się zapis: „Dalsza praca to osobiste śmiertelne niebezpieczeństwo. Szans na sukces nie widzę żadnych.”

W niecałe trzy miesiące później 7 października 1991 roku na trasie szybkiego ruchu Warszawa-Katowice w tragicznym wypadku samochodowym zginął urzędujący prezes NIK prof. Walerian Pańko. Według oficjalnej wersji wypadek był winą kierowcy, oficera Biura Ochrony Rządu, którego samochód miał zaczepić tylnym kołem o krawężnik. Tymczasem w blisko rok po tragicznym wypadku ukazał się wywiad w jednym z tygodników z jedynym świadkiem, który przeżył wypadek, żoną prezesa NIK Urszulą Pańko. „Nie jechaliśmy z oszałamiającą prędkością – mówi w nim U. Pańko – ponieważ kierowca zamierzał dopiero co wyprzedzić ciężarówkę. W tym momencie zarzuciło nasz samochód, z jednoczesnym nieprawdopodobnym hukiem.” Dodajmy, iż śmierć prezesa NIK nastąpiła na dwa dni przed planowanym wygłoszeniem przez niego w Sejmie RP wystąpienia na temat kontroli FOZZ przeprowadzonej przez nieżyjącego od trzech miesięcy M. T. Falzmanna.

M. T. Falzmann odkrył gigantyczną, systematyczną i zorganizowaną grabież finansów kraju dzięki operacjom na polskich długach sięgającą czasów PRL-u, a kontynuowaną w sposób wzmożony po 1989 roku, głownie w oparciu o to co prof. Jerzy Przystawa nazwał „złamaniem parytetu stóp procentowych”, a co ja nazywam
„oscylatorem Balcerowicza”. Ów „oscylator Balcerowicza” polegał na wykorzystaniu różnicy pomiędzy bardzo wysokim oprocentowaniem kont złotówkowych w warunkach inflacji sięgającym w 1990 roku 260 procent i polityki aprecjacji złotówki, a relatywnie bardzo niskim bo kilkuprocentowym oprocentowaniem kont walut obcych.
Umożliwiało to, zwłaszcza z początkiem lat 90. w sytuacji wprowadzenia w ramach tzw. „planu Balcerowicza” sztywnego kursu dolara w stosunku do złotówki,
olbrzymią spekulację. Polegała ona na zamianie walut obcych na złotówki i lokowaniu ich na bardzo wysoko oprocentowanych kontach złotówkowych, a następnie na zamianie na waluty obce z olbrzymim zyskiem.
M. Falzmann nazwał to „rabunkiem finansów państwa”, który szacował na co najmniej kilkanaście miliardów dolarów. Na podstawie zgromadzonych przez niego informacji i materiałów powstała jedyna na ten temat w Polsce książka Jerzego Przystawy i Mirosława Dakowskiego „Via Bank i FOZZ” wydana w 1992 roku.

Sama zaś działalność Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, który miał służyć ukrytemu wykupywaniu długów polskiego państwa, była tylko fragmentem szerszej całości operacji spekulacyjnych z użyciem polskiego zadłużenia zagranicznego. Sednem zaś samej afery FOZZ było nigdy nie ujawnione przed szeroką opinią publiczną jej „drugie dno” w postaci wykorzystywania blisko 2 mld dolarów FOZZ do walutowych operacji spekulacyjnych umożliwiających wyprowadzanie głównie poprzez system bankowy pieniędzy i drenowanie gospodarki kraju.. W ten sam zresztą sposób nigdy nie ujawniony przed opinią publiczną p. Bagsik z p. Gąsiorowskim wyprowadzili w ramach tzw. „afery Art.- B” w ciągu zaledwie roku z polskiego systemu bankowego 480 mln dolarów. Samą zaś opinie publiczną wprowadzano w błąd, iż chodziło o wielokrotne oprocentowanie oscylacyjne tych samych wkładów w różnych polskich bankach.

To jak wyglądał polski system finansowy okresu końca PRL-u i początków transformacji, potwierdzał też kolejny raport NIK z 1992 roku dla ówczesnego ministra finansów Jerzego Osiatyńskiego (HZ-41002-1/92):

„Najwyższa Izba Kontroli przeprowadziła w okresie od lutego do czerwca br. kontrolę realizacji ustawowych zadań Ministra Finansów w latach 1989-1991 w zakresie: zobowiązań i należności zagranicznych Skarbu Państwa, bilansu płatniczego państwa, zobowiązań krajowych Skarbu Państwa, nadzoru i kontroli Ministra Finansów oraz działalnością FOZZ oraz polityki kursu złotego. (..)

1.1.(…) W 1990 r. zagraniczny dług państwowy wzrósł w porównaniu z rokiem poprzednim o 7.854 mln USD. (…) Na koniec 1990 r. zadłużenie zagraniczne Polski wyniosło 48.475 mln USD (…)

1.2. (…) Księga zadłużenia zagranicznego założona dopiero 20 maja 1991 r. (a przed tą datą zarówno Ministerstwo Finansów jak i FOZZ nie prowadziły takiej księgi), nie spełnia roli ewidencji długu państwowego, gdyż dane z niej zawarte są zbyt ogólnikowe. Zapisy dokonane w tej księdze nie mają bezpośredniego odniesienia do dokumentów źródłowych pozwalających ustalić poszczególnych kredytodawców, dat i kwot zaciągniętych kredytów oraz ich rzeczywistego przeznaczenia. Nie wskazuje się też finalnego kredytobiorcy.
Z zapisów księgi nie można ustalić opóźnień w spłacie rat kapitałowych i odsetek. Preliminarze płatności zadłużenia zagranicznego sporządza jedynie Bank Handlowy. Zmusza to Ministerstwo Finansów do czerpania informacji tylko z Banku Handlowego przy obsłudze bilansu płatniczego państwa i sporządzania różnych analiz.

1.3. Umowy dwustronne Polski z państwami Klubu Paryskiego nie podpisywał Rząd RP lub z jego upoważnienia Minister Finansów lub inny członek Rządu, a różni nieupoważnieni urzędnicy Ministerstwa Finansów, a także inne osoby spoza Ministerstwa. Sprawa podpisywania umów międzypaństwowych ze skutkiem dla budżetu państwa zastrzeżona jest konstytucyjnie dla generalnych kompetencji Rządu RP, a fakt podpisania ich przez nieupoważnione do tego osoby powoduje z mocy prawa ich nieważność. (…)

1.4. Z uwagi na brak dokumentów źródłowych Ministerstwo Finansów (Dep. Zagraniczny) nie sporządziło – na żądanie kontroli NIK zestawienia obejmującego pozycje składające się na zadłużenie zagraniczne państwa oraz przebieg realizacji spłat kapitału i odsetek wobec poszczególnych wierzycieli.

Ministerstwo nie posiadało także zestawienia przebiegu obsługi zadłużenia zagranicznego w latach 1989-1991 w układzie bardziej ogólnym, tj. wg poszczególnych grup wierzycieli oraz nie podano kontrolującemu przyczyn niepełnej obsługi zadłużenia zagranicznego państwa w ostatnich latach i wynikających z tego ujemnych skutków (wzrostu zadłużenia) dla budżetu państwa w przyszłości. (…)

6.2. Ustawą z 15 lutego 1989 r. o FOZZ zlikwidowany został fundusz celowy o tej samej nazwie, działający na podstawie ustawy z 1985 r. o FOZZ. (…) Ministerstwo Finansów (Dep. Zagraniczny) w toku kontroli NIK nie było w stanie określić wysokości salda tzw. „starego FOZZ” przejętego przez tzw. „nowy FOZZ”.

6.3. Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego nie prowadził księgi zobowiązań i należności Państwa z tyt. Zagranicznych kredytów i gwarancji państwowych – mimo że na mocy art. 12 ustawy o FOZZ był do tego zobowiązany. (…)

6.4. (…) do tej pory nie została rozszyfrowana kwota 1 624,3 mld zł dot. operacji własnych FOZZ ujęta w zestawieniu Pt. „Rozdysponowanie dotacji budżetowej w 1990 r. dla FOZZ.”
(…)

6.5. Ministerstwo Finansów (a także FOZZ) nie prowadziło ewidencji efektów wykupu przez FOZZ polskich długów. (…)

7.2. Ministerstwo Finansów nie sporządzało ani nie uczestniczyło w opracowywaniu rachunków symulacyjnych skutków zmiany kursu złotego do koszyka walut, jak również nie egzekwowało takich analiz z NBP. Z przeglądu materiałów dotyczących zmiany kursu złotego do koszyka walut w latach 1989-1991 wynika, że udział Ministra Finansów ograniczał się do podpisywania decyzji o zmianie kursu złotego zaproponowanych przez Prezesa NBP. Minister Finansów nie występował też z inicjatywa zmiany kursu ani nie wyrażał swego stanowiska przed podpisaniem ww. decyzji.”

Przez 18 lat istnienia „demokratycznego państwa prawa” i 18 lat istnienia „wolnych mediów” na czele z „Gazetą Wyborczą”, Polacy o FOZZ dowiedzieli się tylko, że gdzieś się zapodziało około 100 mln dolarów, których z owych 2 mld nie oddano do FOZZ z powrotem. O „oscylatorze Balcerowicza” i gigantycznych stratach z tego tytułu do dziś nic się nie prześliźnie w polskich mass-mediach (wyjątkiem są media redemptorysty ks. Tadeusza Rydzyka, gdzie kilkakrotnie na ten temat ukazywały się rzetelne informacje). A o ujawnieniu okoliczności śmierci M. T. Falzmanna i W. Pańki wskazujących na fachowe morderstwa, pewnie nikt nawet nie śmie pomyśleć.

Powstaje więc pytanie o to jak można kontrolować wszystkie władze niepodległego państwa, od ustawodawczej, przez wykonawczą, sądownicza, aż po medialną i to przez blisko 18 lat!
Innymi słowy nawiązując do mojego poprzedniego opisu i analizy funkcjonowania polskiego systemu medialnego, jest to pytanie: kto jest ośrodkiem prowadzącym dla medialnej agentury wpływu i medialnych „pudeł rezonansowych” tworzących rdzeń polskiego systemu medialnego i zapewniających pełne panowanie informacyjne ?

Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę, iż FOZZ-em i bezpośrednio i pośrednio kierowały wojskowe służby specjalne PRL, a dyrektorem FOZZ był wysoki oficer tychże służb. O tym, kto i gdzie przechwycił miliardy dolarów dzięki nielegalnym operacjom na polskim zadłużeniu zagranicznym i „pożyczek” na spekulacyjne cele z FOZZ, decydowali ludzie PRL-owskiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, a więc ludzie „człowieka honoru” wg A. Michnika, czyli gen. Czesława Kiszczaka. Ślady udziału tego środowiska w operacjach finansowych, w tym prywatyzacyjnych okresu transformacji pojawiają się aż po dziś dzień.

Dodajmy przy okazji, że ostentacyjna bezkarność Cz. Kiszczaka, który już nawet nie usprawiedliwia swoich nieobecności w sądzie na procesach o stan wojenny, a sąd nie śmie kiwnąć palcem, jest dużo mówiąca. Kolejną poszlaką wskazującą na kluczowość tego środowiska w mechanizmach panowania jest to, że Platforma Obywatelska odbierając w tym roku przywileje emerytalne funkcjonariuszom Służby Bezpieczeństwa PRL-u, nie ośmieliła się ruszyć służb wojskowych, a po dojściu do władzy natychmiast zaczęła dyskredytować likwidację Wojskowych Służb Informacyjnych. Oczywiście przy okazji wszelakich afer w okresie transformacji pojawiają się bardzo częste ślady znaczącej roli politycznej i gospodarczej również byłych służb cywilnych PRL-u. Ale wyraźnie to środowisko jest na drugim miejscu co do roli i znaczenia w zakulisowym życiu III RP i przebiegu samej transformacji ustrojowej.

Rąbka tajemnicy przed szeroką opinią publiczną uchyliły też w tej sprawie prace przynajmniej dwóch specjalnych sejmowych komisji śledczych.
W 2003 roku w trakcie prac sejmowej komisji nadzwyczajnej w sprawie tzw. afery Rywina wyszło na jaw, że faktyczne decyzje polityczne dotyczące treści ustaw są elementem nieformalnych uzgodnień i korupcyjnych przetargów. Afera ta polegała na tym, że w lipcu 2002 roku związany ze środowiskiem rządzącego wówczas postkomunistycznego Sojuszu Lewicy Demokratycznej znany producent filmowy Lew Rywin złożył propozycję korupcyjną szefom koncernu medialnego Agora, jej prezesowi Wandzie Rapaczyńskiej i redaktorowi „Gazety Wyborczej” Adamowi Michnikowi.

Była to oferta złożona w odpowiedzi na przekazane przez W. Rapaczyński nieoficjalne „oczekiwania” koncernu Agora wobec rządu Leszka Millera co do zapisu treści nowej ustawy medialnej. Propozycja Rywina sprowadzała się do oferty łapówki w wysokości 17,5 mln dolarów od Agory dla „grupy trzymającej władzę”, w zamian za zapis ustawy umożliwiającej koncernowi zakup stacji telewizyjnej „Polsat”.
Prace zaś komisji sejmowej do spraw tzw. afery Orlenu z 2004 roku ujawniły kulisy kluczowych decyzji prywatyzacyjnych podejmowanych przez nielegalne i nieformalne ośrodki władzy.

Sama afera dotyczyła okoliczności zatrzymania w 2002 roku przez polskie służby specjalne szefa największego polskiego koncernu paliwowego „Orlenu” za czasów rządów SLD, co miało zablokować podpisanie przez niego kontraktu na dostawy ropy naftowej wartości 14 mld dolarów. Chodziło prawdopodobnie o przejęcie „prowizji” z tego tytułu. W trakcie prac wyszło na jaw, że polski oligarcha finansowy Jan Kulczyk, powołując się na polskiego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, miał negocjować w Wiedniu w 2003 roku z rosyjskim oficerem wywiadu Władimirem Ałganowem ustalenie korzystnych dla Rosji warunków prywatyzacji kluczowej polskiej rafinerii ropy – Rafinerii Gdańskiej. Związany zaś z środowiskiem prezydenta A. Kwaśniewskiego lobbysta xx negocjował z SLD-owskim ministrem skarbu korzystne warunki sprzedaży do Rosji polskich firm energetycznych.

Kolejną wskazówką jest okres rządów Prawa i Sprawiedliwości, która to partia głosem swego lidera Jarosława Kaczyńskiego zadeklarowała „walkę z układem”. Ten „układ” określony został jako „czworokąt składający się z części służb specjalnych, części środowisk przestępczych, części polityków i części środowisk biznesowych”. Jest to ważne określenie, gdyż tylko liderzy polityczni w Polsce tak naprawdę orientują się w rzeczywistym układzie i składzie sił panujących. Tyle, że reszta z nich milczy i udaje, że nic takiego nie istnieje.

Jeśli więc po dwóch latach rządu PiS-u mającego walczyć z oligarchicznym „układem”, nagle okazało się we wrześniu 2007 roku, i to dzięki wyjątkowemu zbiegowi przypadkowych okoliczności, że ich minister spraw wewnętrznych, ich komendant główny policji państwowej, ich szef Centralnego Biura Śledczego i prezes największej państwowej instytucji finansowej, są ludźmi bezpośrednio podporządkowanymi oligarsze finansowemu Ryszardowi Krauze, to powstaje pytanie co się dzieje na szczeblu dyrektorów departamentów ministerstw, urzędów skarbowych, sądów, mediów, itp.

Prace samych komisji sejmowych ujawniły, że za fasadą demokracji ukrywała się (i jak jestem przekonany nadal ukrywa się) faktyczna władza o panującym charakterze oligarchicznej sieci – polskiej oligarchii finansowo-politycznej. Ta sieć panowania o nieformalnym charakterze sprawowana jest za pośrednictwem podporządkowanych elit politycznych, administracyjnych, menadżerskich i sądowniczych w samym państwie, a także poszczególnych jego segmentów, jak choćby służby specjalne. Jest to wyraźnie struktura sieciowa, a więc nie posiadająca hierarchii, choć jej węzły z pewnością mają różną wagę finansową i polityczną.

Prawdopodobnie znacząca część węzłów pochodzi ze środowiska byłych służb specjalnych PRL, szczególnie wojskowych, co z pewnością ułatwiło sieciowanie. Być może,
w stosunku do tej części sieci prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu wyrwało się gdzieś rok temu zdanie o istnieniu w Polsce swoistego „alternatywnego antypaństwa”, czego już nigdy nie powtórzył, nie mówiąc o rozwinięciu, zaś znacząco skundlone polskie środowisko dziennikarskie nie odważyło się drążyć tego tematu.
Z innymi węzłami sieci typu koncern Agora, Z. Solorz, J. Kulczyk czy R. Krauze, łączy je przynajmniej chęć utrzymania ustrojowego status quo i zabezpieczenia swych pozycji współpanowania. A z zasady oligarchiczności wynika niemożność podejmowania walki konkurencyjnej i próby zdominowania innych węzłów, bo inne węzły mają porównywalna siłę, więc grozi to samounicestwieniem siebie lub całych fragmentów sieci.

Węzły tej oligarchicznej sieci polityczno-finansowej są nieco analogiczne do kosmicznych „czarnych dziur”, gdyż są bezpośrednio i w sposób przez nie zamierzony, a przy tym profesjonalnie zrealizowany, dzięki znaczącemu udziałowi środowiska byłych służb specjalnych, nieidentyfikowalne. Są nieidentyfikowalne dzięki „wciąganiu” z olbrzymią siłą i szybkością wszelkich informacji (i ludzi) umożliwiających jej rozpoznanie. Są realizacją
chińskiej zasady zacytowanej przez byłego oficera radzieckiego wywiadu Władimira Wołkowa w omawianej już przeze mnie jego książce „Montaż” – „Przede wszystkim powinno się unikać przybrania kształtu, który mógłby zostać precyzyjnie opisany. Jeśli się to wam powiedzie, uodpornicie się na spojrzenia najprzeróżniejszych szpiegów i nawet najlepsze umysły nie będą w stanie przygotować zwróconych przeciwko wam planów” .

Wyjątkami w nieidentyfikowalności społecznej są poszczególne osoby i instytucje o trudnych do ustalenia pozycjach w sieci i zmienne ośrodki koncentracji węzłów sieci, typu ośrodek towarzyski poprzedniego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego czy pojedyncze działania oligarchów finansowych i politycznych oraz instytucji typu koncern Agora. Ale choć „czarne węzły” oligarchicznej sieci są zasadniczo niewidzialne i choć bywają tylko fragmentarycznie na krótko odsłaniane, to sposób funkcjonowania i ruchy podporządkowanego czy tylko zależnego otoczenia, od parlamentu i klubów parlamentarnych, przez poszczególne segmenty aparatu państwa, mass-mediów oraz wymiaru sprawiedliwości, potwierdza precyzyjnie nie tylko jego istnienie, ale i chwilowe punkty położenia.

Sądzę, że sieć oligarchiczna aktualnie rozpoczęła testowanie alternatywnych wobec PO i SLD rozwiązań partyjnych na przyszłe wybory, a nade wszystko alternatywnego wobec Donalda Tuska kandydata na prezydenta, w postaci reaktywacji Stronnictwa Demokratycznego i reaktywacji „swojego” polityka Andrzeja Olechowskiego. Robić to będzie oczywiście za pomocą medialnej agentury wpływu i jego „pudeł rezonansowych”.

Ta funkcjonująca poza wszelką kontrolą publiczną i wiedzą szerokiej opinii publicznej, poza wszelką odpowiedzialnością oligarchiczna sieć o charakterze klasy społecznej, zawłaszczyła w sposób istotny w procesie transformacji polskie państwo i stale na nowo je zawłaszcza. Ta sieć oligarchicznej władzy, wokół której krążyły i w dużym stopniu nadal krążą polskie elity polityczne, jest autorem i reproduktorem cech i charakteru państwa III RP.

dr Wojciech Blasiak
Małopolska Wyższa Szkoła Zawodowa, Kraków
Dąbrowa Górnicza 22.07.2009 r.
Tekst dla: „Nowy Kurier. Polish-Canadian Independent Courier”.
+++++++++++++++++++++++++++
PS. Mówi gen. Roman POLKO.

Aktualizacja 2009-08-22 08:34:59

Mierny, bierny, ale wierny - taka jest, zdaniem generała Romana Polki modelowa droga zrobienia kariery w polskiej armii. Generał Skrzypczak, który mówi, co myśli, i tak długo się w niej uchował.
Mierny, bierny, ale wierny - taka jest, zdaniem generała Romana Polki modelowa droga zrobienia kariery w polskiej armii. Generał Skrzypczak, który mówi, co myśli, i tak długo się w niej uchował. W armii robi się karierę poprzez podlizywanie się aktualnym szefom.


Na generała Skrzypczaka, który skrytykował swych pryncypałów w MON, poleciały gromy: że złamał świętą zasadę milczenia, sprzeniewierzył się apolityczności armii. Krytyka jest grzechem?

Nie, dyscyplina wojskowa nie polega na stukaniu obcasami, nie jest kneblem, który zakłada się żołnierzom. Bo jeśli się ich knebluje, to mamy sytuację, jak teraz: że nagle, w świetnie funkcjonującym wojsku - tak do tej pory meldowano - wybucha bomba, podczas gdy wszystkie te kwestie można było już dawno wyjaśniać w ramach zwykłej dyskusji. Ona jest w standardach zachodnich armii czymś normalnym. Sam się spotykałem z takim nastawieniem w Polsce, nawet w takim wydawałoby się wolnym miejscu jak salon24.pl, kiedy już jako generał rezerwy pisałem krytyczne komentarze na temat armii. Wykształceni ludzie z oburzeniem pytali, jak, jako żołnierz, mogę krytykować nawet nie byłych przełożonych, a po prostu system.


Pytali, czy planuje pan pucz?

Tak samo jestem przekonany, że błędem byłoby oskarżanie generała Skrzypczaka o to, że planuje pucz czy że wchodzi w politykę. Choć są tacy, którzy by go chętnie tam wepchnęli. Łatwo człowieka, który nie jest obyty na tych salonach, wmanipulować w trudną sytuację. To jest żołnierz z pola walki, który przeżywa wszystkie nieszczęścia, jakie spotykają jego ludzi.


Tu widać, że między generałem Skrzypczakiem a ministrem Klichem zabrakło komunikacji. Minister mówi, że generał nie mówił mu o żadnych problemach. Generał odpowiada, że nie został wysłuchany. Któryś kłamie?

Niekoniecznie. Zdarza się, że dwór ministra za bardzo otacza szefa, nie dopuszczając do nie-go ludzi czy informacji. Przed misją w Kosowie - to było dziesięć lat temu, ale nie sądzę, by wiele się zmieniło - wystosowałem jako dowódca 18. Batalionu Desantowo-Szturmowego meldunek, który miał dotrzeć do Sztabu Generalnego. Na temat wyposażenia i wyszkolenia żołnierzy. I tak się złożyło, że ja ten meldunek zobaczyłem w połowie drogi do Sztabu, w Krakowie. Tam już nie było nawet jednego mojego słowa. Wszystkie krytyczne uwagi zostały wycięte. Kiedy zaprotestowałem, usłyszałem: jakoś tam przetrwasz. Uderzyłem pięścią w stół: nie chcę przetrwać, a wykonywać zadania. Ale i tak pojechałem do Kosowa niedoposażony.


To jest nasza pokomunistyczna skaza, że żołnierz mający własne zdanie jest wrogiem.

Mentalność epoki Układu Warszawskiego nadal pokutuje. Tamta dyscyplina nie znosiła swobody wypowiedzi - ruki pa szwam i mołczat. Ale już marszałek Józef Piłsudski zauważył, że nie stać nas na poważną dyskusję o problemach wojska, bo nie nauczyliśmy się nawet o nich myśleć. Druga rzecz, która źle przysłużyła się wojsku to stan wojenny. I tęsknota za utraconą szansą hunty wojskowej gen. Wileckiego, który dopuścił się rzeczy niedopuszczalnej: w świecie demokratycznym, gdzie podstawą jest cywilna kontrola nad armią, on chciał zagarnąć kawał z tortu władzy i stał się jednym z głównych kucharzy obiadu drawskiego. I teraz w awanturze z gen. Skrzypczakiem jego postać i tamta sytuacja jest często przywoływana, choć moim zdaniem obie sytuacje kompletnie się różnią.


Niby nie ma się czego bać, ale doszliśmy do takiej paranoi, że wojskowym mówić zakazano, nawet jeśli mają o czym. Czasem tylko młodzi żołnierze, którzy nie mają wiele do stracenia, pozwola sobie na kilka słów prawdy.

Politycy nie lubią dyskutować merytorycznie na niewygodne dla nich tematy i szarże o tym wiedzą. Dlatego milczą. To głos młodych, niedoświadczonych żołnierzy słyszy się częściej, choć też gadają głupoty. Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem autocenzury. Tak jak w Rosji, gdzie dziennikarze nie piszą krytycznie o Putinie, nie tylko dlatego, że się boją, ale uważają, że nie wypada. Tak samo w polskim wojsku.


Ludzie się boją o kariery. Ale są sytuacje, kiedy milczenie jest zbrodnią.

W pomieszczeniu, gdzie była nagrywana słynna rozmowa ministra Sikorskiego z prezydentem na temat tarczy antyrakietowej, została wcześniej nagrana moja z dowódcami wojsk wyjeżdżających do Afganistanu. Wtedy nawet nie planowano wysłania do Afganistanu śmigłowców. Ostro pytałem, czy czołgi są w górzystym kraju bardziej przydatne, bo to ich zakupy wtedy planowano. Ta, i inne tego typu dyskusje, odbywały się za zamkniętymi drzwiami. Ale nawet w ścisłym gronie wojskowi nie potrafili uczciwie rozmawiać na tak ważne tematy, wolą rozwiązywać je za pomocą mediów.


Wszystko zależy od szefa - czy chce rozmawiać, czy woli potakiwaczy i wazeliniarzy.

Kiedy nie ma wymiany informacji góra-dół nic się nie da załatwić. A to nie jest tak, że ktoś jest tylko dobry, a ktoś zły. Że w ministerstwie siedzi sam beton, który tylko chce przeszkadzać, albo że to gen. Skrzyp-czak jest niesubordynowany i nie da się z nim pracować. Jest wiele problemów, które trzeba wspólnie rozwiązywać. Dwa lata temu napisałem taki artykuł "Armia bez zdrowego rozsądku", w którym pisałem, że dowódcy rodzajów wojsk po-winni razem ustalać plany, potrzeby, następnie przedstawiać je ministrowi, który jako siła polityczna mówi tak albo nie. A nie wyniszczająco rywalizować ze sobą. Wtedy ministrem był Aleksander Szczygło, który lubi, jak mu się mówi prawdę, prosto z mostu. Wielu generałów tego nie rozumiało, dopatrywało się spisku. To przekraczało ich doświadczenie, bo w wojsku najlepszą drogą kariery jest bierny, mierny, ale wierny.


Generał Skrzypczak karierę ma już za sobą?

Mam nadzieję, że po tej burzy, nastąpi spokój i oczyści się powietrze. A ludzie, którzy przykleili się teraz do Skrzyp-czaka i szepczą mu w ucho: idź w ogień, bo tam ciepło jest, spal się do reszty, odpadną. I generał będzie mógł robić swoją robotę.


Ktoś manipuluje generałem?

Jednego dnia czytam rozmowę z taką osobą, która mówi: mamy wojnę, popierajmy ministra. A kolejnego dnia, że minister to się samym wojskowym betonem otacza i do niczego się nie nadaje.


To słowa gen. Petelickiego.

Jeśli głównym ekspertem od spraw wojskowości jest ktoś, kto jest długo poza armią, kto nawet nie z wojska, a z MSWiA odszedł dziesięć lat temu, to jest nieporozumienie. Wolałbym posłuchać innych generałów, choćby Stachowiaka, Skrzypczaka, szefa Sztabu Geralnego - co mają na temat np. obecności naszego wojska w Afganistanie do powiedzenia. Podatnik płaci podatki, ma prawo wiedzieć, więc dlaczego nie ma ich w telewizji?


Polska to nie Wielka Brytania, gdzie szef sztabu gen. Richard Dannett powiedział, co myśli o rządzie Browna i usłyszał "ma pan, generale, rację".

Ja sam dwa razy podawałem się do dymisji. Pierwszy raz w styczniu 2003 roku. Napisałem do ministra wniosek z prośbą o zwolnienie ze służby i go uzasadniłem: że nie mogę dowodzić w sytuacji, kiedy neguje się moje metody szkoleniowe, kiedy chce się rozwiązać morską jednostkę GROM-u i takie tam. Ale wtedy była misja w Iraku i ona była najważniejsza, zdecydowałem się zostać. Po powrocie okazało się, że ja swoje zadanie wykonałem, a przeszkody zostały. Wtedy podałem się do dymisji po raz drugi i została ona przyjęta. O tym, co mi się nie podoba, powiedziałem dopiero na konferencji prasowej, zorganizowanej przez ministra. I spotkałem się z miażdżącą krytyką wojskowych. Sami nie mieli odwagi powiedzieć, co w wojsku jest źle, a na mnie na-padli, by podlizać się szefom.


Wszyscy wiedzą, o co chodzi, ale nikt nie mówi. Kiedy wdowa po poległym majorze Ambroziewiczu powiedziała naszej gazecie o tym, jak to jej mąż sam musiał sobie kupować magazynki czy gogle, podniósł się krzyk, że to skandal.

Powiem coś, co nie będzie popularne. Każdy żołnierz przed wyjazdem dostaje pieniądze, by mógł sobie tego sprzętu według indywidualnych potrzeb dokupić. Kiedy byłem na kursie Ranger w USA, dostałem buty, z sześć mundurów, wszystko, co potrzeba, a i tak poszedłem do sklepu i kupiłem sobie inne, które mi bardziej odpowiadały. I to nie jest problem. Problemem jest broń, pistolety vist i amunicja produkcji polskiej. Są gorszej jakości niż zagraniczne, a w dodatku droższe. Produkujemy buble, których nasi żołnierze nie chcą mieć. Ale już mówienie, że ktoś nie dojada na misji, jest śmieszne.

I to, co mi się najbardziej rzuca w oczy w dzisiejszym wojsku, to brak wojskowej dyscypliny. Walczy się o tego szeregowego zawodowego i karze wyrokiem panią komandor, za to, że żołnierzowi, który ją obrażał, kazała robić pompki. To w armiach zachodnich nie do po-myślenia. We włoskiej jednostce spadochronowej Folgore, jeśli żołnierzowi spadł beret, to go podnosił zębami robiąc przy tym pompki. Na kursie Ranger robiliśmy nożyce krzycząc "jesteśmy psie ryje", a sierżant chodził nam po brzuchach. Żołnierzy specjalnie wprowadza się w stan stresu, aby ci, którzy nie wytrzymują, mogli odejść, nim znajdą się na polu bitwy. Combat stress, napady paniki, mogą spowodować, że nie tylko oni zginą, ale mogą spowodować śmierć niewinnych ludzi czy kolegów.


Wszystko przez uzawodowienie armii?

Pochopne, nieprzygotowane wprowadzenie zawodowstwa spowodowało rozluźnienie dyscypliny. Oczywiście, można jednym rozkazem zmienić armię poborową w zawodową i z wszystkimi podpisać kontrakty. Ale to nie załatwi sprawy. Sami wojskowi powinni się wziąć za etos tej służby, bo na razie panuje kolosalny bałagan. Szeregowy zawodowy oblicza sobie 40-godzinny dzień pracy i nie ma zamiaru siedzieć po godzinach. Więc już go nie interesuje, że ten Rosomak, którym jeździ, wymaga jeszcze np. pracy przy jego konserwacji. Albo wyjazdy na misje wojskowe - wielu żołnierzy nie ma na nie ochoty i załatwiają sobie zwolnienia lekarskie. Więc tym, którzy się zdecydują, już za samą chęć niemal przypina się medale. A po skończonej misji, kiedy człowiek przyjeżdża do kraju, dostaje urlop. Tymczasem powinien zostać wysłany na obóz doszkalający i dostać w kość, żeby przywrócić go do wojskowej roboty. Bo on się czuje bohaterem, nie ma ochoty czołgać się z innymi. Tak się robi w normalnych armiach. To w naturalny sposób przywraca dyscyplinę. W ogóle uważam, że w naszym wojsku żołnierze mają za dużo urlopów.


Urlopu nigdy dość.

Sam go miałem za dużo. Normalnie żołnierz ma 26 dni urlopu. Jak przekroczy pewien staż, dostaje dodatkowe 10 dni. Jeżeli skacze na spadochronie albo nurkuje - kolejne 15 dni. A jak pojedzie na misję to jeszcze miesiąc. W pewnym okresie także soboty i niedziele odbierano jako wolne za misje. Żołnierz jak po misji pójdzie na urlop i wróci po trzech miesiącach, to jest półcywilem, którego trzeba by przepuścić przez unitarkę.


Dalej nie wiem, jest pan za czy przeciw armii zawodowej.

Za. Ale budowanie armii zawodowej kosztuje, i to najwięcej na początku. A jest kryzys, więc uzawodowienie odbywa się w najgorszym z możliwych momentów. Już przed kryzysem było za mało pieniędzy, a potem w ramach oszczędności, jeszcze obcięto nakłady na wojsko. A trzeba np. zbudować porządne bazy szkoleniowe. Mamy mnóstwo garnizonów, najwięcej chyba na świecie w przeliczeniu na ilość żołnierzy. W niektórych po paru wojaków, o których walczą wójt i poseł, bo uświetniają imprezy patriotyczne i zapewniają pracę dla miejscowych.


Na razie mamy problem z wyposażeniem naszych wojsk w Afganistanie.

Słyszy się, że na wyposażenie na misjach pieniędzy nie braknie, za to będziemy oszczędzali w kraju. Zasadniczy błąd w ro-zumowaniu. To jakby założyć, że informatyka wykształcimy na Atari, a potem go poślemy na zawody komputerowe, gdzie będzie porządny sprzęt. Tak samo ze śmigłowcami: dziś w kraju praktycznie ich nie mamy, bo większość poleciała do Afganistanu i nie ma na czym szkolić żołnierzy. Ale warto zwrócić uwagę, że prócz sprzętu ważne są też procedury i dowodzenie. W Kosowie, Iraku często się zdarzało, że gdy moi przełożeni stawiali mi zadania wykraczające poza moje możliwości, żądałem od nich wsparcia. Mówiłem: potrzebuję pluton saperów, śmigłowców czy samolotów bezpilotowych. I zazwyczaj dostawałem. A jeśli nie, nie realizowałem misji. I nigdy z tego powodu nie spotkały mnie złe słowa, przeciwnie, zostałem odznaczony przez Amerykanów medalem Military Merit za świetne współdziałanie. Polska to nie Stany, ale też nie jest jedynym krajem, który ma kłopoty ze sprzętem. Mają go Holendrzy, mają Niemcy. Niedawno czytałem wypowiedź, że jak tego sprzętu więcej nie będzie, to my nigdy tej wojny nie wygramy. Pewnie, że nie. My jesteśmy tylko kroplą w morzu. W tym biznesie, jakim jest NATO, 51 procent udziałów mają Amerykanie i jest rzeczą naturalną, że do nich powinniśmy się zwracać o wsparcie.


Wzięliśmy do samodzielnego rządzenia całą prowincję i głupio prosić o pomoc.

Prowincja to jest duże wyzwanie, nie tylko pod względem militarnym, ale także politycznym i gospodarczym. Ta misja to nie tylko odpowiedzialność szefa MON, ale całego rządu.


Hasło misja stabilizacyjna jest dziś puste.

Po obaleniu reżimu talibów, sympatia do wojsk sojuszniczych była duża i można było tam zrobić wiele rzeczy. Dziś mamy do czynienia z niespełnionymi nadziejami i generowaniem nowych przeciwników. Każdy błąd, np. gdy zamiast uderzać w terrorystów uderzamy w niewinnych ludzi, nam ich przysparza. W dodatku część naszych sojuszników ma różne ograniczenia i np. nie wychodzi w ogóle w nocy na patrole. Więc zamiast nich przychodzą terroryści i ludność miejscowa musi z nimi współpracować. Mówi się, że może nasz pluton, w którym był kapitan Ambroziewicz, wpadł w zasadzkę, bo tamtejsze wojsko i policja są w zmowie z terrorystami. Oczywiście, że są. Zachodnie wojska nie są w stanie ich obronić, kiedy przychodzą do nich terroryści i mówią: albo będziesz z nami, albo wybijemy ci rodzinę.
"""""""""""""""""""""""""""""""""""
http://opole.naszemiasto.pl/wydarzenia/7025,rozmowa-z-generalem-romanem-polko,id,t.html

Brak komentarzy: