WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
wtorek, 10 marca 2015
Casus Węgier V.Orbana - a POpolsza
Orban, czyli wróg publiczny w Warszawie
Orban miał do wyboru – albo zgodzić się na dyktat, albo lawirować, więc wybrał to drugie – i póki co, całkiem nieźle mu idzie.
I. Przedmiot i podmiot
Zachowanie naszej klasy
polityczno-medialnej podczas niedawnej wizyty Victora Orbana było
modelowym potwierdzeniem galopującej wasalizacji i infantylizacji
polskiej polityki zagranicznej. Oto premier Ewa Kopacz wraz
basującymi jej formacji ośrodkami propagandy urządza spektakl
publicznego przeczołgiwania szefa rządu innego państwa, sprowadzający
się do napawania własną bezkompromisowością na zasadzie: „ale mu
powiedzieliśmy”. Wygląda to dość żałośnie, jeśli zestawimy ze sobą
format i dokonania obojga przywódców i szerzej – politykę obozu
rządzącego z ostatnich ośmiu lat z tym, co dzieje się na Węgrzech. Z jednej strony mamy poważnego gracza,
który w dzisiejszej postpolitycznej nijakości wyrasta na regionalnego
męża stanu i którego meandrowanie między Rosją a Zachodem
podporządkowane jest bezwzględnie węgierskiej racji stanu, tak jak ją
rozumie i definiuje. Wszelkie ruchy podejmowane przez Orbana
ukierunkowane są na odzyskanie przez Węgry podmiotowości wewnętrznej i
zewnętrznej, tak by formalna suwerenność w jak największym stopniu
wypełniona była realną treścią. Z drugiej mamy przedstawicielkę kasty zarządzającej kondominium,
nieudolną następczynię człowieka, który jawnie zrezygnował z
prowadzenia jakiejkolwiek samodzielnej polityki na rzecz „płynięcia z
głównym nurtem Europy”. W praktyce przełożyło się to na realizację
oczekiwań Berlina do czego gotowość otwartym tekstem zgłosił Radosław
Sikorski podczas słynnego „hołdu pruskiego” i bierne wypełnianie
kolejnych brukselskich dyrektyw, skutkujące spadkiem znaczenia Polski do
roli bezwolnego asystenta i przedmiotu międzynarodowych rozgrywek.
Szczególnie groteskowo w kontekście powyższego
wygląda pomstowanie na prorosyjski kurs polityki Orbana w ustach ludzi
do niedawna nadskakujących Putinowi do granic upodlenia.
Otóż różnica między naszym „resetem” za czasów Tuska, a woltą Orbana jest dokładnie taka jak między przedmiotem a podmiotem. My przestawiliśmy wajchę, bo tego oczekiwał od Polski polityczny patron, czyli Niemcy, które chciały mieć porządek w Warszawie i posprzątane na dzielnicy, tak by żadne kwasy nie utrudniały interesów z Rosją. Stąd nasza bierność w sprawie Nord Streamu, kontrakt gazowy Pawlaka w sprawie którego musiała interweniować Komisja Europejska, uznając, że to jednak zbyt wiele dobrego dla Rosji i sabotowanie budowy gazoportu.
O hańbie smoleńskiej i parasolu ochronnym nad rosyjskim „śledztwem” szkoda nawet pisać. Podobnie obecny, antyputinowski zwrot Warszawy (zresztą, na poziomie czysto werbalnym) jest wypadkową sporu Berlina z Moskwą o strefy wpływów w regionie, toczonego póki co rękoma Ukraińców.
Natomiast Orban zwrócił się w stronę Moskwy jako samodzielny polityk, ponieważ uznał, że w danych warunkach będzie to opłacalne i ugra tą drogą dla swojego kraju wymierne profity. Chodzi tu zarówno o tańszy gaz i budowę elektrowni jądrowej na warunkach korzystniejszych od proponowanych przez Zachód, jak i o możliwość szachowania Berlina groźbą wymknięcia się spod geopolitycznej kurateli. Angela Merkel zrozumiała przesłanie, stąd od pewnego czasu obserwujemy złagodzenie dotychczasowych antywęgierskich publicznych połajanek.
Otóż różnica między naszym „resetem” za czasów Tuska, a woltą Orbana jest dokładnie taka jak między przedmiotem a podmiotem. My przestawiliśmy wajchę, bo tego oczekiwał od Polski polityczny patron, czyli Niemcy, które chciały mieć porządek w Warszawie i posprzątane na dzielnicy, tak by żadne kwasy nie utrudniały interesów z Rosją. Stąd nasza bierność w sprawie Nord Streamu, kontrakt gazowy Pawlaka w sprawie którego musiała interweniować Komisja Europejska, uznając, że to jednak zbyt wiele dobrego dla Rosji i sabotowanie budowy gazoportu.
O hańbie smoleńskiej i parasolu ochronnym nad rosyjskim „śledztwem” szkoda nawet pisać. Podobnie obecny, antyputinowski zwrot Warszawy (zresztą, na poziomie czysto werbalnym) jest wypadkową sporu Berlina z Moskwą o strefy wpływów w regionie, toczonego póki co rękoma Ukraińców.
Natomiast Orban zwrócił się w stronę Moskwy jako samodzielny polityk, ponieważ uznał, że w danych warunkach będzie to opłacalne i ugra tą drogą dla swojego kraju wymierne profity. Chodzi tu zarówno o tańszy gaz i budowę elektrowni jądrowej na warunkach korzystniejszych od proponowanych przez Zachód, jak i o możliwość szachowania Berlina groźbą wymknięcia się spod geopolitycznej kurateli. Angela Merkel zrozumiała przesłanie, stąd od pewnego czasu obserwujemy złagodzenie dotychczasowych antywęgierskich publicznych połajanek.
II. Berliński telegram
Możliwe też, że cesarzowa taktycznie
scedowała przekazywanie wyrazów swego niezadowolenia na podległe byty,
takie jak polska administracja zarządzająca i stąd nagły przypływ
pryncypializmu Ewy Kopacz zarzucającej węgierskiemu przywódcy rozbijanie
„europejskiej solidarności”. To, że owa „solidarność” jest
czystą fikcją i każdy za fasadą struktur europejskich stara się
wyszarpać najwięcej dla siebie, jest jasne dla każdego przytomnego
obserwatora, a tym bardziej dla świadomych uczestników gry. Rozumie to
Merkel, pojmuje ten francuzik o nazwisku brzmiącym jak nazwa sera,
rozumie i Orban. Czy dostrzega to Kopacz – tu mam daleko idące
wątpliwości. W każdym razie, skłaniam się ku tezie, że Ewa
Kopacz była tu tylko listonoszem, a jej „reprymenda” to swoisty telegram
z Berlina: pani kanclerz jest niezadowolona. Nie dlatego, że
Węgry robią interesy z Rosją. Pani kanclerz jest niezadowolona dlatego,
że Węgry próbują prowadzić własną politykę nie pytając się Niemiec o
pozwolenie.
Na marginesie warto odnotować także medialny cyrk
towarzyszący wizycie. Wiadomo, że Orban będzie chłopcem do bicia za
wszystko co zrobi, lub czego nie zrobi – teraz padło na jego stanowisko w
sprawie Ukrainy. Wprost nie mogą znaleźć słów potępienia te
same media z „Wyborczą” na czele, które obwieszczały swojego czasu kres
„postjagiellońskich mrzonek”. Przypomnijmy sobie, jak to było
jeszcze niedawno? Taki oberredaktor III RP, Adam Michnik, spijał tłuste
rosoły w Klubie Wałdajskim serwowane mu hojnie przez Władimira Putina, a
w wywiadzie dla „Komsomolskiej Prawdy” mówił m.in. „Oczywiście,
część naszego społeczeństwa choruje na rusofobię i ksenofobię. Wolność
jest przecież dla wszystkich – dla mądrych, głupich i dla swołoczy. Są
idioci, którzy twierdzą, że nie ma niepodległej Polski, ale jest
rosyjsko-niemiecki projekt. To ludzie z zoo z bezrozumnym antyrosyjskim kompleksem." W innym miejscu komplementował putinowski reżim jako „liberalny autorytaryzm”
w którym panuje wolność słowa, bo w Moskwie sprzedają nawet publikacje
przeciwne Putinowi, a on – Michnik – z podróży do Rosji przywozi sobie „50 kilogramów książek”.
Tak było jeszcze w 2011 – jak te mądrości etapu się zmieniają... Ale
cóż, wtedy „pojednanie” z Rosjanami nakazywała nam „solidarność
europejska”, podobnie jak dziś ta sama „solidarność” każe nam
pryncypialnie potępiać prorosyjskiego Orbana i wychwalać stanowczość
pani premier, która musiała na konferencji odczytywać z kartki treść
berlińskiego telegramu, żeby wiedzieć jak to właściwie tegoż Orbana
obsztorcowywała.
III. Test samodzielności
Niestety, muszę to napisać, choć zdaję sobie
sprawę, że znów zostanę okrzyknięty politycznym szkodnikiem,
egzaminu nie zdał również Jarosław Kaczyński odmawiając spotkania z węgierskim przywódcą. Zaznaczam – egzaminu, bo wizyta Orbana była testem na to, czy Polska może potencjalnie wrócić do roli liczącego się państwa, potrafiącego nawiązywać samodzielne relacje z regionalnymi partnerami.
To, że rząd Ewy Kopacz zachowa się tak jak się zachował, rujnując perspektywy wzajemnych stosunków pod dyktando niemieckiej cesarzowej, było do przewidzenia. Okazało się jednak, że główna siła opozycyjna, która już jesienią może rządzić państwem, też zapadła na chorobę kunktatorstwa. Oczywiście, domyślam się kalkulacji, jaka za tym stała – nie dawać paliwa wrogim mediom, zwłaszcza w gorącym roku wyborczym. Tyle, że reżimowe media będą walić w PiS i Kaczyńskiego zawsze i za cokolwiek, włącznie z przysłowiowym już „nienawistnym milczeniem” - dokładnie tak, jak w Orbana. Różnica polega na tym, że Orban – także wtedy, gdy był w opozycji – nie przejmował się ostrzałem i robił swoje, aż do zwycięstwa, po którym wrogie mu media sobie poustawiał. Tymczasem, opozycja w Polsce koncentrując się na tym, by nie podłożyć się przekaziorom, w efekcie w znacznym stopniu gra pod ich dyktando sama wiążąc sobie ręce i ograniczając pole manewru . Zresztą, media i tak użyły węgierskiego dementi, jakoby żadne spotkanie z liderem opozycji nie było planowane, do dworowania sobie z Kaczyńskiego. Zatem – gdzie tu korzyść?
egzaminu nie zdał również Jarosław Kaczyński odmawiając spotkania z węgierskim przywódcą. Zaznaczam – egzaminu, bo wizyta Orbana była testem na to, czy Polska może potencjalnie wrócić do roli liczącego się państwa, potrafiącego nawiązywać samodzielne relacje z regionalnymi partnerami.
To, że rząd Ewy Kopacz zachowa się tak jak się zachował, rujnując perspektywy wzajemnych stosunków pod dyktando niemieckiej cesarzowej, było do przewidzenia. Okazało się jednak, że główna siła opozycyjna, która już jesienią może rządzić państwem, też zapadła na chorobę kunktatorstwa. Oczywiście, domyślam się kalkulacji, jaka za tym stała – nie dawać paliwa wrogim mediom, zwłaszcza w gorącym roku wyborczym. Tyle, że reżimowe media będą walić w PiS i Kaczyńskiego zawsze i za cokolwiek, włącznie z przysłowiowym już „nienawistnym milczeniem” - dokładnie tak, jak w Orbana. Różnica polega na tym, że Orban – także wtedy, gdy był w opozycji – nie przejmował się ostrzałem i robił swoje, aż do zwycięstwa, po którym wrogie mu media sobie poustawiał. Tymczasem, opozycja w Polsce koncentrując się na tym, by nie podłożyć się przekaziorom, w efekcie w znacznym stopniu gra pod ich dyktando sama wiążąc sobie ręce i ograniczając pole manewru . Zresztą, media i tak użyły węgierskiego dementi, jakoby żadne spotkanie z liderem opozycji nie było planowane, do dworowania sobie z Kaczyńskiego. Zatem – gdzie tu korzyść?
Jarosław Kaczyński ryzykował co najwyżej medialną „trzydniówką oburzenia”, jakich było już wiele, niczym więcej. Miał
szansę natomiast ugrać kilka rzeczy – choćby pokazać się jako polityk z
którym – mimo oczywistych różnic – liczy się jeden z ważniejszych
regionalnych przywódców. Po wszystkim mógł zaś oznajmić, że
zakomunikował Orbanowi swoje zastrzeżenia wobec jego obecnej linii
politycznej. I druga sprawa – była to okazja do zagrania na lęku Polaków
przed wojną z Rosją do której, jak straszą media, niechybnie doprowadzi
Kaczyński. Spotykając się z Orbanem na rzeczowej rozmowie, prezes PiS
wysłałby sygnał, że jest obliczalnym politykiem, a nie kreowanym przez
propagandę „podpalaczem”. Spotkanie byłoby także okazją do poszukania
jakichś punktów stycznych, jak chociażby wyzwolenie się spod
neokolonialnych zależności. Przecież Jarosław Kaczyński za
chwilę może być premierem – jak wyobraża sobie układanie stosunków z
Węgrami? Będzie je bojkotował? A co ze Słowacją i Czechami - co najmniej
równie prorosyjskimi jak Węgry - które dopiero co stworzyły wraz z
Austrią „trójkąt sławkowski”?
Poza wszystkim, Victor Orban w relacjach z Rosją nie robi nic, czego nie robiłyby inne europejskie państwa
i demonizowanie go, szczególnie w kontekście „solidarności
europejskiej” każdorazowo definiowanej wedle bieżących interesów
Berlina, zwyczajnie nie ma sensu. Węgry zostały w ramiona Rosji w dużej
mierze wepchnięte przez jawnie wrogą politykę europejskich stolic, a
Orban gra tak, jak pozwalają mu okoliczności. Miał do wyboru – albo zgodzić się na dyktat, albo lawirować, więc wybrał to drugie – i póki co, całkiem nieźle mu idzie.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:http://blog-n-roll.pl/pl/orban-na-linie#.VO4GRSyNAmw
http://blog-n-roll.pl/en/orban-franciszek-i-jan-pawe%C5%82-ii-jako-byty-wirtualne#.VO4GgSyNAmw
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 8 (78) 02-08.03.2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz