WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
poniedziałek, 2 marca 2015
"O Demokracji w USA"
UWAGA, jest to
notka, którą pisałem kilkanaście dni, by wyczerpać temat do dna! Raz na
zawsze! Teraz widzę, że wyszła mi ona dłuższa, niż przemówienia Fidela
Castro (chyba tym samym powoli pogodziłem się już z ewentualnym
zesłaniem na kubańską Guantanamo;) Wpis przeznaczony jest tylko dla
tych, którzy myślą o emigracji i nie mają pewności, czy podjąć ten krok.
Może być brutalnie, wulgarnie (ale i tak nie znam na tyle brzydkich
słów, by opisać to, co funduje Polakom nasze państwo, nasz rząd, nasi
ministrowie, nasze drogownictwo, nasze sądownictwo, nasi urzędnicy, nasi
pracodawcy, itd.). Będzie DUŻO o Polsce i tyle samo o USA, więc proszę
nie narzekać, że WY to przecież wszystko wiecie, jak w Polsce jest… Nie
każdy wie, nie każdy wszystko pamięta, więc macie Almanach dla tych,
którzy chcą w niestrawnej pigułce przypomnieć sobie, czemu jest, jak
jest… Czytajcie na raty, „przegryzając” raz na jakiś czas Kozaczkiem,
Pomponikiem, a najlepiej Pudelkiem (podawanym w chińskiej restauracji
jako kurczak). Nie chcę, by ktoś wciągający tyle moich treści „ciurkiem”
zwymiotował z nadmiaru wrażeń…
A tak na marginesie, wydaje mi się, że chyba już kiedyś udzielałem tutaj odpowiedzi na pytanie z tytułu tejże notki, a zadane mi przez jednego z czytelników mojego bloga miesiące lub lata temu. No ale nastał 2015 rok, wyszły na świat nowe okoliczności (zarówno w Polsce, jak i w Europie, a także w USA)… Udzielam zatem bardzo skomplikowanej odpowiedzi, na proste wydawałoby się pytanie.
Parafrazując pewnego rubasznego Pigmeja (który jest pełen nadzieji na reerekcję bez bulu, a jak nie, to każe szogunowi popełnić seppuku), i próbując naśladować jego sposób odpowiedzi na trudne pytania, spróbuję tak jak On, dyrygent państwa naszego zarzec: „Kieeedy pytają mnie… czy wyjeżdżać z Polski do USA, powiadam: Nie, nie wyjeżdżać! – Nie wyjeżdżać, a SPIERDALAĆ!”
Wyjeżdżać to można na wakacje, na ferie, na wycieczkę, na studia. „Wyjeżdżać” też można do kogoś z łapami. Wyjeżdżać także można z baru, jak kelner lub ochroniarz powie: „wyjazd z baru!”. Nie, z baru to się chyba jednak wypada?;) Nie wiem, mam zazwyczaj wówczas zaburzoną ciągłość celuloidu… Z Polski, jeśli los się do nas uśmiechnął i dał nam gdzieś prawo pobytu, prawo do pracy, i nadzieję na nowe obywatelstwo, to należy po prostu SPIERDALAĆ!
Przed biedą, przed ubóstwem (wg. GUS żyje w nim 7,4% Polaków i z roku na rok ten odsetek rośnie), przed przeludnieniem w naszych mikroskopijnych mieszkaniach, przed chamstwem wszędzie, przed beznadzieją, przed brakiem perspektyw, brakiem szans na zmiany, przed znikomą wartością naszego życia dla polskich polityków, ministrów zdrowia, lekarzy, przed brakiem nadziei nawet na głodową emeryturę, przed wojną z Rosją, itd. Każdy z nas znajdzie dziesiątki powodów, dla których, gdyby tylko się nie bał postawić wszystko na jedną kartę – wyjechałby z tego nadwiślańskiego Burdelu już na zawsze!
Wiem, że to trudna decyzja, że to najczęściej jest decyzja życia, której wielokrotnie będzie się żałować, ale gdy miną te wszystkie żale, smutki i tęsknoty, zostanie już tylko PEWNOŚĆ, że to był dobry krok.
Prócz osoby zadającej mi to pytanie w komentarzu, mailnął ostatnio do mnie ktoś, kto uważa, że mimo, że w Polsce dobrze sobie radzi (finansowo), że do USA lata na wakacje „na bogato” na Florydę, to przez tzw. „polskie rozwiązania systemowe” już nie widzą dla siebie miejsca i nadziei na normalność w tym kraju. NIGDY! Bo by mieć cokolwiek, wszystko muszą wyszarpywać. Wyszarpywać państwu, urzędnikom, pracodawcy, KAŻDEMU! Tymi „rozwiązaniami systemowymi” Łukasz pięknie i łagodnie nazwał to całe polskie skurwysyństwo polityczno – społeczne, które NIGDY się już nie zmieni! Zbyt utrudniony dostęp mają polscy wyborcy do broni palnej i materiałów wybuchowych… I są po prostu zbyt głupi i zbyt wygłodniali w łykaniu kiełbasy wyborczej, która po wyborach okazuje się, że nie była nawet parówkami po 3,99zł/kg, w których zamiast mięsa jest tylko tektura i trociny… Tektura z plakatów wyborczych i trociny z tego, jak nas wszystkich rżną w dupę!
Chociażby podatki, drogi, samochody…
Żyję od 37lat, mieszkałem w kilku miastach Polski, byłem w kilkudziesięciu krajach świata, w kilku pracowałem. Codziennie chłonę media polskie i zagraniczne, czytam gazety mądre i jeszcze mądrzejsze, znam na pamięć Internet, mam w małym palcu statystyki GUS-u oraz dane Eurostatu, i mogę powiedzieć tylko jedno: W Polsce się NIGDY nie zmieni! Nie łudźmy się! Tzn. może się jeszcze zmienić… na gorsze.
Np. coraz wyższe podatki. VAT, jak doskonale pamiętam, podnieśli jedynie na JEDEN rok (tylko do końca 2011 r.), a maksymalnie na dwa lata, by zasypać dziurę budżetową. Minęło już pięć lat, dziury nie zasypali, obecnie jest 2x większa, niż była wówczas, ale wtedy tak ochoczo nie bawiono się w kreatywną księgowość. Teraz debet jest taki, że… że i tak wolą nam powiedzieć, że USA mają większy i że Kongres drocząc się z Obamą, znów nie podpisuje czeków dla budżetówki! Polska to według mnie to taki nadwiślański Enron, który pewnego dnia padł na ryj pociągając za sobą pół Ameryki, gdy przez jego upadek okazało się, jak sztucznie nadmuchane są wartości amerykańskich spółek giełdowych. Ot, to coś, jak z prawdziwością zieleni naszej „Zielonej Wyspy”…
Stopa podatku VAT zatem nie spadnie już chyba nigdy, a kiedyś zapewne nawet wzrośnie (na Węgrzech mają 27%, więc czemu mamy nie mieć podobnego, spyta za kilka lat Tusk (podejście II-gie, poprawione) czy Kopacz po 3cich z rzędu wygranych przez PO wyborach?). W Michigan odpowiednik polskiego VATu wynosi 6% – na wszystko, prócz jedzenia, które od TAX’u jest zwolnione. Zamrożona od lat kwota wolna od podatku na poziomie 3091zł jest NAJNIŻSZA w Europie i niższa niż w wielu państwach trzeciego świata! Oznacza to, że podatki w Polsce rosną nie tylko z racji znoszenia kolejnych ulg, ale i z tego, że owa kwota od siedmiu lat jest taka sama! W tym kraju wystarczy zarobić głodowe 250zł miesięcznie i już trzeba bulić od tego haracz, podczas gdy Hiszpan może zarobić 6200zł miesięcznie (TAK, MIESIĘCZNIE!) i nie zapłaci od tego ani eurocenta podatku, bo u nich kwota wolna to 72tys. złotych (20 RAZY WYŻSZA!) A nasi politycy Wam powiedzą, jaki w Hiszpanii kryzys… jaka beznadzieja, jaki upadek, jakie wyjadanie ze śmietników, itd… Albo jak w Grecji strasznie (kwota wolna 21tys. PLN), albo na Cyprze (20tys. EURO)!
Pracujemy w tym naszym kraju za prawie nic, a jeszcze i tak ponad połowę tego zabiera nam państwo, by dać nam za to… gówno! Ot, chociażby najdroższe w świecie autostrady, które i tak nie spełniają żadnych kryteriów ani technicznych, ani tym bardziej jakościowych. Najdroższe w budowie, a i tak firmy je budujące zbankrutowały, a pracownicy nie dostali pensji. Najdroższe do przejechania (10dniowa vinietka na Węgrzech kosztuje 15Euro, w Niemczech od tego roku, 10 dniowa – 10 Euro, a u nas… za 245km autostrady A2 musimy zapłacić 69zł (czyli 16Euro, za trasę, którą przejedziemy w ok. 2godziny, i postoimy pół godziny na bramkach). A od marca rośnie cena za przejechanie 61km A2 Kraków – Katowice do 20zł. Przejazd nią zajmuje 30min, więc wydajemy na niej 40złotych na godzinę… zarabia ktoś w tym kraju w takim tempie
1. Jaka głowa państwa, taki cały kraj… Szkoda, że ta nie została ostatnio ścięta przez jakiegoś Szoguna… Odpowiedzcie sobie na pytanie, co to musi być za państwo, by DEBIL nie miał z kim przegrać…
2. Tank do pełna, 64litry za niespełna 3godziny pracy… Niby nic, a cieszy. A w Polsce… w PL paliwa staniały ostatnio o przeszło złotówkę, a czy staniał chociaż jeden bilet? PKS, MPK, BUS? No właśnie – od nowego roku podrożały – a na jakiej podstawie?!
Marzenia…
Ludzie, SPIERDALAJCIE jeśli macie marzenia, nadzieje, wizję, jeśli chcecie lepszego życia dla swoich dzieci. Jeśli chcecie zostać wyleczeni, jak na cokolwiek zachorujecie. Mi już się nie chce, nie muszę, chociaż powinienem. Wy… jeśli macie trochę intelektu, pracowitości, odpowiednio poukładane w głowie i znacie język swojego kraju docelowego, to dacie radę wszędzie, skoro do tej pory dawaliście w POjebanej Polsce! Jak czytam, jak kłócę się na forach dyskusyjnych z kretynami, którzy uważają, że w Polsce jest dobrze, jest BOGATO, bo w Zakopcu w ferie jest tyle turystów, że trzeba czekać 2godziny na wagonik kolejki, a w Warszawie pod marketami nie ma gdzie zaparkować, a fury takie luksusowe… To ma dowodzić, że w tym kraju jest dobrze?! K%^WA MAĆ, ręce opadają! To jak dobrze musi być w Rosji, skoro w samej tylko Moskwie jest więcej mercedesów S-klasy niż w CAŁYCH Niemczech, a w każdym ruskim odpowiedniku naszego Tesco, Reala, czy Carrefour jest sklep Christiana Louboutin’a, Burberry, a w torebkach Louis Vittona gospodynie domowe bogatych Rosjan przynoszą ziemniaki na obiad! I słoninę do wódki!
Tak, sam zauważyłem, że pod byle galerią w Warszawie jest kilka razy więcej luksusowych aut, niż w zwykłych miastach USA, ale w Stanach nikt nie musi przedłużać sobie penisa czy rozbudowywać swojego nikłego EGO protezą w postaci samochodu! Udowadniać sobie, sąsiadom, wszystkim, na co ich stać. Tu każdego pracującego człowieka stać na dowolne auto, gdyby ścigali się w ich markach tak, jak robią to Polacy! Pod każdym domem stałoby Lambo, Ferrari, Porsche, ale PO CHUJ?! Amerykanie w tej kwestii są MEGA pragmatyczni! Tu ma się auto WIELKIE, bo wielkie jest według nich BEZPIECZNE! Bo wpakujesz w taki samochód (pojazd koniecznie MADE IN USA) te swoje 3-4dzieciaków wraz z fotelikami, i jeszcze zostanie miejsce na wózki, na rowerki, na wanienkę i akwarium dla rybki! Do Ferrari tego nie wstawią. Znam kilku milionerów, którzy są tak bogaci, że palą w zimie brykietami ze studolarówek, a mają auta tak przyziemne jak BMW 5 (nawet nie M-Power!), Mercedes E550 (szkoda ciociu, że to nie AMG), Audi A5 (szkoda wujku, że to nie S5 ani tym bardziej nie RS5). No i Bentley’a, ale tylko na letnie wypady do NY.
1. Widząc, kto najczęściej jeździ tego typu samochodami, miliony Amerykanów, których na takie auta stać, NIGDY ich sobie nie kupią… Niech jeżdżą nimi raperzy, dilerzy, sutenerzy…
2. Dzieckowóz mojej sąsiadki. Nie jest ważne, ile gwiazdek w teście zderzeniowym ma Twoje auto… Ważne, że jeśli nie zderzy się z czołgiem czy ciężarówką, to ZAWSZE w takim aucie przeżyjesz! No i że każdego pracującego stać tutaj na tego typu samochód, i na jego zatankowanie do pełna.
3. A Polska, jak zawsze „na bogato”… Kilka takich aut pod Złotymi Tarasami czy Arkadią, i kretyni pomyślą, że w tym kraju naprawdę jest BOGATOOO!
Chociażby rządy…
Zawsze będzie rządził polską jakiś DEBIL! To też nigdy nie ulegnie zmianie. Debil, który gdy usłyszy, że w Grecji jest kryzys, to jako 1szy podaruje Helladom 1mld Euro z naszych podatków, a gdy uwierzy w to, że na Ukrainie jest wojna (w marcu 2014, gdy jeszcze nie padł ani jeden strzał!), to popcha tam 300mln zł na rozwój małych przedsiębiorstw, a pewna kretynka rok później 100mln Euro niby to pożyczki (oddanej nam przez nich tak samo, jak Grecja odda MFW te 300mld). NIKT więcej z całej, bogatej Europy nie podarował Ukrainie jeszcze NIC, prócz dobrego słowa!
Nie lubimy PO, to przyjdzie PIS i da tyle samo na kościół, na Rydzyka, na IPN, na ściganie Agentów Bolków, Lolków, itd., a nasze wojska będą stacjonowały w Gruzji i na Ukrainie, dostając od Ruskich ciężkiego łupnia. Obniżą lub nie wiek emerytalny, zakażą in vitro (w kraju o tak ujemnym przyroście naturalnym!), pogrzebią coś przy ustawie aborcyjnej całkowicie jej zakazując, pomajstrują w antykoncepcji, skurwysyn Chazan zostanie Ministrem Zdrowia, a może będzie wręcz beatyfikowany za życia, potoczą się ciężkie boje o związki partnerskie, itd. itp. do 2200 roku! Aa… jeszcze WSI i Smoleńsk – zapomniałbym!
I to są jedyne dwie opcje dla tego kraju na najbliższe dziesięciolecia (niezależnie, jak z upływem lat poprzezywają się owe partie, zawsze będą te same ryje i te same „ważne” tematy). Jaki musi być dany kraj, kim muszą być w tym kraju wyborcy, by idiota, no by po prostu DEBIL był w tym kraju prezydentem i nawet nie miał z kim przegrać kolejnych wyborów?!
W USA też są dwie opcje – Demokracji i Republikanie, i odwiecznie i dozgonnie wiesz, co reprezentują sobą jedni, a co drudzy. Postęp, liberalizm, swobody obywatelskie, antykoncepcja, aborcja, edukacja, wiedza, rozum, intelektualna elita, kontra zacofanie, zabobony, Bóg, Honor, Ojczyzna, zakaz aborcji i antykoncepcji, zakaz Teorii Darwina, żujący tytoń teksańscy redneckowie i krztuszący się precelkami Bushe. Ale tutaj możesz mieć ich wszystkich głęboko w dupie, bo Twoje życie „goes on”. ŻYCIE, a nie wegetacja! Dla każdego pracującego człowieka nie ma tak naprawdę znaczenia, kto jest przy amerykańskim korycie. Podniosą podatki, to i tak będą o wiele niższe niż w Polsce. Zapożyczą się jeszcze bardziej? To i tak każdy będzie miał pod domem 2-3auta, dom wielki na 200-300metrów kwadratowych, armię mogącą zniszczyć świat i każdego przeciwnika, policję chroniącą przed złoczyńcami, a nie tylko do wlepiania mandatów, itd. Tanie paliwo, tani gaz, tani prąd, tanie żarcie i prawo do posiadania broni – czego do życia więcej potrzeba?!
Życie będzie płynęło spokojnie dalej, bo gdy państwo daje Ci pracę i godnie zarobić, gdy pracy masz mnóstwo, gdy wracasz styrany po kilku nadgodzinach dziennie, nie masz po prostu czasu martwić się, że inni mają więcej (pieniędzy), trwonią Twoje podatki, że gdzieś jest jakaś wojna. Ty bez stresu żyjesz w błogiej nieświadomości, dzięki czemu żyjesz o kilka lat dłużej niż statystyczny Polak!
A jak nawet przez głupie spory ideologiczne nie zalegalizują czy wręcz zakażą czegoś w Twoim stanie (aborcji, małżeństw homoseksualnych, marihuany, itp.) to pojedziesz do sąsiedniego stanu i tam się bez problemu wyskrobiesz, ochajtasz jako facet z przyjacielem z pracy, czy napalisz się maryśki do syta.
Banki…
Mam tu konto w Huntington Bank. Od lat… nie zapłaciłem za jego prowadzenie ani centa. Za prowadzenie, za wydanie nowej karty, za nic! W Polsce miałem do tej pory konto w BZWBK. By było bezpłatne, musiało mi wpływać na nie 1000PLN miesięcznie, oraz musiałem robić zakupy kartą za minimum 500PLN. Inaczej płaciłem 6zł. Od lutego 2015 moje konto staje się obligatoryjnie płatne 12zł, niezależnie, ile milionów mi wpłynie co miesiąc i ile „wyczeszę” moją kartą. A by było ono ciągle bezpłatne, musiałbym spełnić tak kosmiczne warunki, że prędzej udałoby mi się zostać astronautą, niż mieć obecnie za darmo konto w polskim banku (stały wpływ z tytułu wynagrodzenia na poziomie 2tys. PLN + 3zlecenia stałe na płatności rachunków należących wyłącznie do mnie + coś tam jeszcze skoplikowanego w chuj). No ale w końcu banki muszą wyrabiać co roku te 2mld zysku na czysto (i to w kraju, gdzie lwia część społeczeństwa zarabia te śladowe 270Euro miesięcznie!).
Kilka dni temu Arior bank dostał karę za to, że wprowadził do umów dotyczących lokat we Franku jednostronne aneksy, że wypłata z tych lokat może nastąpić tylko w złotówkach! Może najlepiej przeliczając je po 2zł za Franka, albo po 50 groszy. Nie chcę czarnowidzieć, ale myślę, że w ciągu kilku lat czeka nas tzw. „brzytwa cypryjska” (czyli państwo, gdy jednak odważy się powiedzieć społeczeństwu, w jak bardzo „czarnej dupie” jest nasz budżet, zabierze po 10%-20-30% naszych lokat, tak samo, jak miało to miejsce na Cyprze). Zabroni im ktoś? NIE! Na Cyprze też nikt nie zabronił (a przypomnę, że Cypryjczycy nie mają podatku Belki, który taką brzytwę robi nam od ponad 13lat!, że Cypryjczycy na swoje lokaty odkładają w kraju, gdzie minimalna pensja jest 3,5x wyższa niż w Polsce, a podatki ponad DWA RAZY niższe – najniższe w całej Unii!) To może inwestujmy jednak w dzieci…?
Dzieci w tym kraju? NIE, dziękuję! Polska się wyludni, co jest już PEWNE! Skoro wyż demograficzny lat 80tych nie produkuje dzieci, to już ich nie wyprodukuje NIKT! To już jest koniec, nie ma już Nic.. Nawet u Konowicza, który chciał, „by nie było niczego” i tak byłoby więcej, niż będzie w Polsce A.D. 2100. Ale dziwicie się? Przecież polskie porodówki to mordownie! Wiejski weterynarz z większą czułością przyjmuje na świat prosięta lub cielaka, niż ginekolodzy witają na tym świecie młodego Polaka. Nawet jak zapłacisz za cesarkę, to uśpią Cię do niej tak, że i tak czujesz, jak Ci ktoś grzebie w brzuchu – zwierzenie znajomej z wczoraj, odnośnie porodu jej córki w Polsce. A ja sam, dwa lata temu zastałem swoją koleżankę śpiącą na podłodze, w szpitalnej sali, na „gołych” kafelkach, gdy zachorowała jej córeczka. Teraz, po wejściu Europejskiej Karty Praw Dziecka w Szpitalu, nie można już wygonić rodziców dziecka ze szpitala, a w wielu szpitalach, nocą, nikt rodzicom nie pozwoli się położyć tuż obok dziecka, czy na sąsiednim, wolnym łóżku, czy chociaż pozwolić wziąć z sąsiedniego łóżka koc. W XXI wieku, w środku Europy, 20letnia matka śpi na podłodze, jak pies, bo swoje dziecko na ten świat odważyła się wydać w pojebanym kraju!
CODZIENNIE jakiś szokujący przypadek, że np. 6 lekarzy pod rząd nie potrafiło dostrzec na USG, że dziecko nie ma rączek i nóżek, podczas gdy w USA w tym samym czasie pokażą Ci, czy dziecko jest praworęczne czy leworęczne i czy ma platfusa czy nie, czy ma nosek po dziadku czy uszka po babci! Dzień później doniesienia, że pod prysznicem traci przytomność, której kazano jeszcze kilkanaście godzin nosić martwy od dawna płód, bo żadnego białokitlowego skurwysyna nie było na dyżurze… Kobieta na porodówce, gdzie inne matki cieszą się już macierzyństwem, ze świadomością, że gnije w niej dziecko, zdycha pod prysznicem, jej mąż będący świadkiem tego wszystkiego ma załamanie psychiczne, a szef szpitala mówi, że nie należał im się psycholog, bo jemu, w jego 40 letniej karierze medycznej ani razu taki psycholog nie był potrzebny… No żesz kurwa! W normalnym kraju wyjmuje się broń, strzela takiemu „lekarzowi” w łeb i każdy adwokat udowodni na sali sądowej chwilową niepoczytalność! A w razie, jak jednak masz mocne nerwy i takiego skurwiela nie odstrzelisz, to setki prawników będzie Cię wręcz błagać o to, by to właśnie oni mogli w Twoim imieniu zaciągnąć ten szpital do sądu. Żony i dziecka Ci to nie zwróci, ale… na nową drogę życia dostaniesz miliony dolarów odszkodowania, a nie tylko złe słowo!
Strasznym jest to, że co chwilę słychać, że w kraju o ujemnym przyroście naturalnym umiera kolejne dziecko, bo albo lekarz był nieobecny podczas porodu skomplikowanej bliźniaczej ciąży (chociażby jedna z bliźniaczek naszego medalisty Bąka), albo karetka nie przyjechała do chorego dziecka, albo źle rozpoznano chorobę. Średniowiecze kurwa! Gorzej! Bo w średniowieczu populacje wszystkich krajów rosły!
W USA operuje się dzieci jeszcze w łonie matki! Przeszczepia się serca u wcześniaków, leczy się dziesiątki chorób, wad wrodzonych, które są wykrywane 10 x wcześniej, niż w Polsce (o ile w Polsce ktoś je w ogóle kiedykolwiek wykryje!).
Dzietność w rozwiniętych krajach, jest doskonałym probierzem jakości życia. Dzietność rodowitych i odwiecznych mieszkańców, a nie najeżdżającej tabunami ciapatej patologii. W USA nikt nie przebąkuje o tym, że Amerykanów jest coraz mniej, że społeczeństwo się starzeje, że nie będzie komu pracować na emerytów, że trzeba zamykać szkoły… To dowodzi, że ten straszny, amerykański kraj na pewno się jednak ROZWIJA! W odróżnieniu od takiego innego, który rozwija się tylko na wykresach prezentowanych nam przez KKK (Kolejną Kretynkę Kopacz)! Szefową Kółka Gospodyń Wiejskich ze Skaryszewa, która powie Wam, że pod rządami PO, Polska w ciągu kilku najbliższych lat będzie jednym z 20 najbogatszych krajów świata… No tak, Piczo Pokrętna, jak każdemu z obywateli dacie zarobić tyle, ile Ty i Twoi koledzy od lat chapiecie, to pewnie by tak było…
Służba zdrowia…
Tu, w Stanach i w innych rozwiniętych krajach świata życie obywatela jest bardzo cenne. Tym cenniejsze, z im lepszej dzielnicy jesteś lub im lepsze masz ubezpieczenie (albo im większy masz majątek lub dom, którym później możesz spłacić koszty procedur medycznych, którym zostałeś poddany). Wszelkiego typu nowotwory rozpoznaje się tak wcześnie, że leczy się je z palcem w nosie. A u nas… U nas skazuje się na śmierć, bo to wychodzi najtaniej (4tys. na zasiłek pogrzebowy, i to z budżetu ZUS-u, a nie dziesiątki tys. zł z pustego niby to NFZ-tu). Odnotowuje się dziesiątki przypadków rocznie, raka mózgu, kręgosłupa, kości, przy których polscy lekarze dawali już tylko miesiąc życia i receptę na witaminę C. Gdy ci sami ludzie lub ich rodziny uzbierali kasę, by wyjechać na leczenie za granicę, wracali w pełni zdrowi.
A u nas tylko pierdolenie raz na jakiś czas o wielkim sukcesie naszej służby zdrowia, o kolejnym cudzie, bo udało się ocieplić 4latka, który wychłodził się do 12stC czy jakąś laskę przysypaną przez lawinę! Ludzie, tak działa MEDYCYNA, a nie Bóg, Jan Paweł II czy cuda! To, CO i JAK leczy się dziś na świecie, gdyby leczono w Polsce, co chwilę uznawano by za cud! Ale się tego w Polsce nie leczy i Polakom pozwala się zdechnąć na to, co w świecie już od wielu lat śmiertelne nie jest! A że to kosztuje…? No kosztuje! No, ale lepiej nie mając w USA ubezpieczenia być zbankrutowanym żywym, niż w Polsce, ubezpieczonym trupem!
Obejrzyjcie proszę (albo wysłuchajcie gdzieś w tle) poniższy film. 18minut, które uzmysłowią Wam, co znaczy polska służba zdrowia. Ile się trzeba naczekać, naprosić, nałazić, gdy jest się uczciwym, nie daje się łapówek, nie ma się znajomości. A gdy się je ma, to w ciągu 4godzin jest się już po operacji… Świetna i mądra dziewczyna, dwa kierunki studiów, całe studia z najwyższą średnią. I która po przejściach z guzem piersi, ze swoimi durnymi profesorami na uczelni, z kretynkami z dziekanatu, uciekła na drugą półkulę, do Singapuru i NIGDY już tu nie wróci.
1. Włączcie, zminimalizujcie, wczujcie się, że takie coś może dotyczyć w tym kraju każdego, z każdą chorobą i pozwolą nam umrzeć, bo są limity, terminy i kolejki. NO WAY, powiedziała dziewczynka i wyjechała z mężem do Singapuru, gdzie takich przejść ze służbą zdrowia ani sama już nie zazna, ani nie skaże na nie swoich dzieci…
Przyjeżdżając do USA pamiętać trzeba o jednym. Tu panuje KULT PRACY!
Praca jest świętością! Tu nikt nie dostanie czegokolwiek za darmo! Nikt biały, zdolny do pracy, wierzący w Boga świętotrójcowego! Możecie kombinować, że jesteście Murzynem z bielactwem, ale nie wiem, czy taki numer przejdzie, albo arabskim albinosem… Stany to nie jakaś pojebana Unia, która daje rolnikowi miliony za to, że tenże patrzy jak mu rośnie orzech włoski na polu i to tak przez kolejne 20lat z rzędu! Albo kolejnych dziesiątek tysięcy PLN rocznie jakiemuś „białemu kołnierzykowi”, który nakupił sobie ziemi (lub ją dzierżawi) tylko za to, że ten, nawet nie wiedząc, gdzie dokładnie znajduje się jego areał, zleci komuś raz na kilka lat zasiać ekologiczną trawę, i dwa razy w roku ją skosić lub dać wyżreć krowom.
Jakieś strajki górników, że im trzeba co roku zylion PLN dorzucić do nierentownego górnictwa, by mieli 13 i 14pensje? To samo rolnicy. Unia daje na połowę ciągnika, na połowę maszyn, dopłaca do hektarów, dopłaca do produkcji, a ci blokują drogi, bo im dziki wpierdoliły worek ziemniaków?! W USA masz po to strzelbę, by do dzików strzelać i gówno państwo obchodzi, kto Ci zeżarł kartofle! Dzik, łoś, sąsiad – strzelasz! Private property! Private potatoes!
Ameryka to kraj pragmatyczny, a nie Unia, która daje pieniądze na jakieś tunele wzdłuż rzeki, na setki kilometrów ekranów akustycznych wzdłuż pól, na mosty do których nie ma dojazdu, na wielką skocznię narciarską dla garstki norweskich zapaleńców, na wielkie międzynarodowe lotnisko w każdej wypoczynkowej miejscowości w Hiszpanii, itd. Prawie jak w Dubaju, gdzie na środku pustyni buduje się stoki narciarskie czy pochyłe jeziora… Bareja, gdyby żył, mógłby z samych unijnych inwestycji (i unijnych nakazów i zakazów) nakręcić kilkadziesiąt kolejnych odcinków „Misia”! Tylko, że te dofinansowane jedynie w połowie „dzieła” unijnej myśli technicznej rujnują budżety naszych gmin i miast. W Stanach na większość inwestycji wykładają pieniądze osoby prywatne, biznesmeni, albo odpowiadający karnie za swoje decyzje urzędnicy, więc tu NIKT nie utopi pieniędzy w jakimś bagnie. Tu pieniądze zarabia się na wszystkim, a nie się je bezsensownie topi we wszystko!
Tu się ciężko pracuje na życie i nie ma wybacz! Ktoś mi opowiadał, że jego koleżanka była w USA i mówiła, że tak strasznego kraju nigdy nie widziała. To było gorsze, niż obozy pracy! Pracowała na kuchni, na garach, na zmywaku i musiała ciężkie kubły z wodą nosić. Straszne! Ciężkie! Wielkie! – No, a kto ma je nosić?!
Kobieta, skoro takie jest jej stanowisko pracy i zadania przed nią postawione, ma dźwigać, bo jest przecież rownouprawnienie, o które tak walczycie. I nie zasłoni się żadnym dyrektywounijnym maksymalnym obciążeniem dla kobiety, bo takich pierdół tu nie ma! Nieraz widziałem tu kobiety na budowach, lejące asfalt na drogach, itd. Trzeba się było uczyć na neurologa, na dentystę, na pediatrę i nostryfikować dyplom, jak kubły z wodą takie ciężkie…
Ale jestem prawie pewny, że ta sama kubłonosicielka najgłośniej śmiała się z kolosalnych gabarytów Amerykanów, z tego, że amerykańscy „oni” i „one” są wielcy, grubi, a ona taka szczupła, zgrabna, sexi i flexi… Taka fajna, taka na pewno mądra, zaradna, a kubła z kilkoma galonami wody taki polski „puch marny” nie miał sił przenieść z miejsca na miejsce…
Gdy zobaczyłem, jak do sąsiada Rafiego przyjechał hydraulik i za pomocnika miał swoją córkę… Taką uroczą, nastoletnią petitkę (chudzinkę), która musiała nosić ciężkie narzędzia, ciężkie wiadra z wodą, których uchwyt wżynał się w jej malutkie dłonie tak, że mimo rękawiczek, musiała kilkakrotnie jeszcze zawinąć rękaw bluzy, i dopiero tak przestawało jej się to wpijać w ręce, zrozumiałem, że to naprawdę kraj pracowitych ludzi. CIĘŻKO pracujących!
Mój kolega Grześ, kontraktor od ponad 10lat, chłop tak wielki, że Pudzian podczas konkurencji „spacer farmera” to przy Grześku karzełek wracający z pustymi teczkami ze szkoły… Facet tak twardy, jak stal (i to ta damasceńska!). Kiedyś, niechcący zmiażdżyłem mu dłoń. Cofałem jego pickupem, on trzymał w powietrzu zaczep od załadowanej wielkiej naczepy, i spuścił ją na hak holowniczy tak niefortunnie, że jego dłoń… AJJĆ! Krew siknęła z palca jak z armatki wodnej… Grześ wówczas jedynie ściągnął rękawiczkę, wykręcił ją z krwi, przerzucił przez ramię moje omdlone ne ten widok ciało, zebrał narzędzia i przystąpił do dalszej pracy (ze mną ciągle omdlonym na ramieniu, jak stary pirat z papugą). I ten twardy jak skała Grześ, powiedział mi ostatnio, że podczas niedawnych mrozów po raz pierwszy zrzygał się z ze zmęczenia. Ze zmęczenia, z przemarznięcia. TAK, pracuje dla Polaka, który wyśle go wszędzie, zawsze, bo wg. niego wszystko się DA zrobić i to na dodatek na wczoraj. I jeszcze za pół ceny… I turystyczny Grześ w taki sposób, w takich okolicznościach, za taką płacę, pracuje od lat, często nawet w niedziele.
Tu prawie każdy pracuje w nadgodzinach!, a kto ma jedną pracę, 8 godzinną, to dla tych pracoholików wydaje się jakby bezrobotnym! „Lejzi” jest!;) Tu ja, idąc 1szego dnia do pracy, w której nikt mnie nie znał, nikt nie wiedział, co potrafię, dostałem plan zajęć: od poniedziałku do piątku – po 11godzin dziennie i w sobotę 9, czyli w sumie 64godziny pracy w tygodniu. Dawało to, wraz z 45minutowymi przerwami ma lunch aż 69godzin w pracy w ciągu tygodnia! Średnio, prawie 10 godzin dziennie, CODZIENNIE (z niedzielami włącznie)! Minus 8 godzin na sen, daje tylko 6godzin dla siebie w ciągu doby… I tak przez cały rok, bo kto tu słyszał o długich weekendach, o świętowaniu przez 3dni Bożego Narodzenia czy przez tyle samo Wielkanocy?! Albo o 11 dniowym długim, majowym weekendzie, przy odpowiednim ułożeniu się dni w kalendarzu i wzięciu 2-3dni urlopu…
Co oznacza tyle pracy? Oznacza PÓŁTOREJ stawki rozpoczynającej się już w czwartkowe popołudnie (po przekroczeniu 40tej godziny pracy w danym tygodniu). Oznacza to też, że pracując 40h/tydz. miałbym np. 400 dolarów/tydz. i aż 128godzin na narzekanie, jak mało zarabiam (1700$ na miesiąc). Ale dzięki nadgodzinom, podczas których pracując 60% dłużej (64godziny w tygodniu) dostanę dolarów o 90% więcej (760$), wiem już doskonale, za co pracuję (3200$/m-c). Kto się nie skusi?! Tym sposobem mam nie dość, że 2x więcej pieniędzy, to już tylko 99 godzin w tygodniu na ich wydawanie! Tzn. 43godziny, bo minimum 56godzin potrzeba przeznaczyć na sen. Nie ma więc nawet czasu na narzekanie, że pieniędzy tak mało, że mam ich mniej niż ma sąsiad, czy niewiele więcej niż dostaje ktoś bezrobotny o innej karnacji na swoje niezliczone dzieciaki.
Nie da się tyle pracować? Straszne to takie? DA SIĘ! Udowodniła to, i to w Polsce moja koleżanka, która pracuje w galerii handlowej. Zmiany 12 godzinne, czyli co drugi dzień wolne. Gdy kupiła sobie auto, które na „dzień dobry” trzeba było przerejestrować, ubezpieczyć, zainwestować 2100zł w nowe zawieszenie, itd., Ania podjęła drugą pracę, na sąsiednim stoisku. I przez 5miesięcy pracowała CODZIENNIE! 12 godzin „na tygodniu” i 10 w niedzielę. 82 godziny w tygodniu! Miała w tym czasie 5 dni wolnych, bo tak się szczęśliwie złożyło, że 1 i 11 listopada, 25 i 26 grudnia, i 1 stycznia były dniami wolnymi. NIKT nie dowierzał, że tak można, a jednak dała radę. Pracę może i dałoby się jakimś cudem wytrzymać, ale płacę… ? 1150 zł w jednej pracy, i 1400zł w drugiej. W sumie 2500zł. Oczywiście na „śmieciówkach”. W USA, w Michigan musiałaby zarobić minimum 8,15$ na godzinę, co przy 42 nadgodzinach w tygodniu dawałoby jej 840$ na tydzień, czyli 3600$ miesięcznie (ponad 13tysi polskich złotówek, 5x więcej niż w Polsce, i to w Ameryce, gdzie większość rzeczy jest tańsza niż w PL). Koleżanka wpadła w taki wir pracy, że gdy w Sylwestra wypuścili ich z Galerii o 16:00, to nie wiedziała, co zrobić z taką masą wolnego czasu i poszła od 19:00 obsługiwać imprezę sylwestrową! Wróciła 1stycznia o 15:00 po sprzątaniu sali, myciu naczyń, itd. Ania, Respect for You!:)
Zapewne w USA trzeba by od tych 3600 $ miesięcznie zapłacić podatek, ale jest z czego, i jest na szczęście na pewno niższy niż w PL. Bo w PL, gdy okazało się, że Ania nie jest studentką (co błędnie założyła księgowa firmy, bo Ania studia skończyła swoje dzienne, magisterskie studia już dawno temu), w trzecim miesiącu pracy potrąciła Ani 3miesięczny ZUS, wypłacając za ostatni miesiąc tylko 600zł. Tak właśnie wygląda w realu pewna Zielona Wyspa…
Gdy opowiedziałem o tym przypadku pani Renacie z mojego michigańskiego, osiedlowego, polskiego sklepu, ta powiedziała mi, że ona tak pracuje od 20lat! A czeki wystarczają tylko na rachunki i życie. To pani, która tydzień temu smażyła pączki na Tłusty Wtorek. Gdy zawitałem do sklepu o 20:30, usłyszałem jak szefowa mówi do niej: „Renia, jedź teraz do domu, wyśpij się i przyjedź tak na 2:00 na dalsze smażenie”. Zażartowałem, że pewnie nie opłaca się jechać do domu, tylko trzeba się położyć gdzieś na zapleczu, na piecu i przespać te 5godzin… Renata pracowała tego dnia od 7:00, przez 14godzin, szefowa posłała ją na 5godzin snu (o ile zamknięcie oczu między ok. 21:00 do ok. 1:00, można nazwać snem!) i kazała Reni wrócić, bo trzeba upiec w sumie 8tys. pączków! W 48godzin Renata przepracowała 36godzin. Myślałem, że przez najbliższe 2-3dni nie zobaczę jej w tym sklepie, bo minimum tyle będzie odpoczywać… Tia… Rania w polskim markecie jest po prostu ZAWSZE!
Nie wiem, ile ma lat. Ma nastoletnią córkę, urodzoną już tutaj. Ma syna studenta, przyjechała do Stanów tuż po studiach administracyjnych, jako turystka, chcąca zarobić na jakiś start w Polsce i już tutaj została. Z pierwszym mężem się rozwiodła, z drugim, w USA widzą się tylko chwilę dziennie. Ona wraca i się kładzie spać, a on właśnie się budzi na swoją nocną zmianę – dzięki temu jeszcze ze sobą wytrzymują. Pomaga synowi opłacić tutaj studia, córce pomogła kupić samochód, każdy z nich ma swoje auto, ale łatwo nie jest. Pracowała i na domkach, na których zarabiała po 1000$ tygodniowo, ale nie dawała rady już obrobić tych wielkich domów z odkurzaniem, myciem kibli, łazienek. Oddała domki za darmo koleżance (a zazwyczaj je się odsprzedaje za 1-2miesięczny dochód z tychże domków). Opiekowała się starszymi ludźmi, i miała na tym nawet 15$/h, ale to jedynie przy tych najbardziej obłożnie chorych, których trzeba było podnosić z łóżek, karmić strzykawką wprost do żołądka, czyścić woreczki w które się „wydalali”. Itd. Itp.
I tutaj wtrąciła się 20letnia koleżanka Renaty – Jagoda, która powiedziała, że tak źle w USA wcale nie jest, bo gdzież w Polsce, taka 20latka bez żadnego startu, bez wsparcia rodziców, mogłaby sobie pozwolić na nowe auto? A tu sobie takie kupiła. A ja kupiłem 900gr chleb za 3,29$, pół funta sera królewskiego po 6,49$/lb, pół funta szynki babuni po 5,99$/lb, funt kiełbasy bez prezerwatyw po 4,29$/lb i wróciłem relaksować się do domu.
Straszne? NIE! Straszne jest to, co mój znajomy, rehabilitant z Warszawy opowiedział, o swoim ostatnim pacjencie. Ma obecznie pacjenta, który pracował 72godziny NON STOP! Jako dźwigowy na jednej z warszawskich budów! Schodził tylko 2-3x dziennie na dół, wydalić wnętrzności do budowlanego Toi-Toi’a i skoczyć do sklepiku kupić sobie coś do jedzenia. I po tych trzech dobach na dźwigu, spadł po prostu jak zwłoki schodząc na kolejne sikanie lub po kolejny posiłek. Praca bez umowy, bez ubezpiecznia, więc za rehabilitację płaci z własnej kieszeni o wiele więcej, niż na tej robocie w ogóle zarobił. I mówi, że w Polsce, a w Warszawie szczególnie, są tylko budowy BANDYCKIE lub mniej bandyckie… Pamiętacie chyba, jak chłopak pracujący na takiej budowie zamiast wypłaty, mało nie został pozbawiony głowy? Tasakiem go rąbał jego niedawny szef wraz z pomocnikiem, a że tasak okazał się za słaby, nie dali rady go ukatrupić. Nie oglądali debile dekapitacji dokonywanych przez ISIS, jak to skutecznie zrobić… A że i ów chłopaczek pracował na czarno, to musiał za przyszycie głowy z powrotem jeszcze zapłacić grube tysie NFZ-towi!
1. Córka hydraulika, która, skoro nie urodziła się chłopcem, to i tak musi pomagać tacie dźwigać ciężkie narzędzia, wiadra z wodą, itd. Dzięki temu, wg. amerykańskich norm, ciągle jest petitkiem, w odróżnieniu od swoich otyłych już zapewne koleżanek;)
2. W USA nie ma PIPu (PIPy – czy jak to odmienić Państwową Inspekcję Pracy?). Nie ma też norm, ile może podnieść w pracy kobieta, a ile facet. Mają podnosić tyle, ile potrzeba i już – to jedyne wytyczne!
A w USA w tym czasie…
Tak jak wspominałem już we wcześniejszych notkach… podczas większości spotkań towarzyskich, podczas niedzielnych pikników w parku, nikt nie narzeka na to, że ma mało pieniędzy! NIKT pracujący! Narzekają, że zimą, nie widzą słońca przez cały miesiąc, bo wychodzą do pracy, gdy jest jeszcze ciemno, i wracają, gdy jest już ciemno. Ale dzięki temu pracowity pan Andrzej, pracujący nawet w niedziele, wybudował dom za 500tys. USD, ma łódź za 100tys., wykształcił dwie córki i teraz może opływać w luksusy (bynajmniej nie z emerytury, a z odszkodowania, które dostał za wypadek w pracy).
Tu nie ma jakichś skomplikowanych umów o pracę, okresów próbnych, okresów ochronnych, dmuchań, chuchań, jak na żabki z Doliny Rospudy. Tu zatrudniają Cię w poniedziałek, i w piątek, jak im się nie spodobasz, powiedzą Ci przy wręczaniu copiątkowego czeku, że w poniedziałek już na Ciebie nie oczekują. I umowa rozwiązana. Jakieś L4, by przedłużać w nieskończoność swoje wypowiedzie? What is the fucking – L4? Gdy rok temu cofnięto w Polsce mundurówce przywilej otrzymywania 100% pensji na chorobowym, okazało się, że nasi policjanci, żołnierze, strażacy, straż graniczna, itd. przestali prawie w ogóle chorować (przez tego typu przywileje okazuje się, że jesteśmy NAJBARDZIEJ chorowitym narodem w Europie!) I podobno, jak wynika ze statystyk – najbardziej zapracowanym!
Jak by się nie wydawało Wam, że zapierdal#%my w naszej pracy w Polsce, to w globalnej wiosce ciągle jesteśmy Ruskami, którzy za pomocą motyk wykopują kartofle. Wydaje im się, że uwijają się jak w ukropie, cały kołchoz zapiernicza, od dziadka po wnuka, 12godzin dziennie, od świtu do nocy, już nie da się więcej, już nie da szybciej, już nie da się bardziej, i co? I w normalnym kraju przejeżdża kopaczka i w 2godziny robi to, co cały kołchoz przodowników pracy w ciągu całego dnia! Tak właśnie jest z pracą w USA. Tu wszystko jest zoptymalizowane, czas ani siła robocza tu się nie marnują, a nie, jak w Polsce średnio 319 godzin w roku bimbamy sobie w pracy (i nawet jak Wy nie bimbacie, to górnicy robią to 472h w roku, urzędasy 345h, itp. pracownicy budżetówki – nie mniej). W Stanach masz przerwę na lunch i po przerwie wszystko rusza na nowo w tym samym tempie, co przed lunchem, z pełną sprawnością i efektywnością.
We wszystkich rankingach produktywności Polacy są na szarym końcu. Jesteśmy jedynie przed takimi tuzami pracowitości jak Rumuni, Bułgarzy, Litwini i Łotysze. To czegoś dowodzi, prawda? Jak donosi Strefa Biznesu: „Pracujemy od świtu do nocy, a efekty tego są bardzo słabe. Zarówno gospodarcze, jak i finansowe. Winimy za to złą organizację pracy i brak odpowiedniej motywacji, popartej wynagrodzeniem, ale prawda jest taka, że nie umiemy pracować efektywnie”. 14% Polaków spędza w pracy ponad 50godzin, ale nie dlatego, że chcą kokosów, wakacji na Dominikanie, 300metrowego mieszkania, bo w 200metrowym już się nie mieszczą, tylko że po prostu nie mogą związać końca z końcem i boją się utraty zatrudnienia.
Konkludując powyższe – OPIERDALACIE się Polacy!;) W USA tak nie ma! Podbijacie kartę, macie coś do wykonania na swojej zmianie, i trzeba to wykonać! Nie dajecie rady? Żegnamy się wraz z piątkowym czekiem…
A wiecie, kto w całej UE pracuje więcej od Polaków? Tylko… Grecy! O godzinę dłużej w tygodniu. Widać, jak skutecznie pracowali, prawda?;) Nie liczy się zatem ilość, a „jakość” pracy i jej efektywność…
W USA takiej efektywnej pracy szybko nas nauczą. A na polski przykład mogę wziąć ostatnie moje spostrzeżenie w Leclerku w moim mieście. Gdy „rzucili” udka kurczaka po 2,99zł/kg, kolejka zrobiła się kilometrowa! Ludzie stali, tracili czas, nudzili się, narzekali, a ogonek ciągle się wydłużał. I nagle prosty, chudy chłopaczek na dziale mięsnym wpadł na pomysł rodem z Ameryki. Skoro można było kupić maksymalnie 3kg na jedną osobę, to on pakował po 8udek do reklamówki, ważył (było od 3,2 do 3,5kg) i można było kupić albo 3kg, albo wcale. Limit na jeden paragon i tak wynosił właśnie 3kg, a nikt normalny by nie stał 30min, by kupić sobie jedno czy dwa udka. Chłopak uwijał się jak maszyna, pakował, ważył, naklejał metkę i podawał klientom z wypisanym jakby na twarzy: „bierzesz, albo spier@%alaj!”. Wszystko bez zbędnych pytań, bez bezsensownego przerzucania góry udek w poszukiwaniu tych kilku najładniejszych, itd. Tym sposobem chłopaczek rozładował kolejkę w 10minut. Tak to mniej więcej wszystko działa w większości miejsc w USA. Wszystko jest już przećwiczone, wypróbowane, potwierdzone i 2-3x sprawniejsze niż w PL – NAPRAWDĘ!
A w Polsce… u nas opłaca się postawić 10 osób przy taśmie, w fabryce, na polu i niech robią to, co mogłaby zrobić maszyna. Bo maszyny się psują, trzeba je serwisować, zmieniać olej, wymieniać części zamienne, co w kraju w którym można zapłacić 270Euro za miesiąc czyjejś ciężkiej pracy jest po prostu nieopłacalne. Niech się zużywają ludzie, ich można zwolnić i wziąć nowych za podobny bezcen… W USA też nas zużywają, ale przynajmniej za poważniejsze pieniądze.
W USA ludzie są jak takie cenne maszyny, nawet ja! W Polsce opierniczam się STRASZNIE! Nabawiłem się już odsiedzin na dupie, dyskopatii (kręgosłupa) i RZS – Reumatoidalnego Zapalenia Stawów (słabo zginają mi się środkowe palce – te od Fuck Off!). W Stanach wszystko mi się od razu leczy, gdy pójdę chwilę gdzieś popracować. Staram się, naprawdę się staram. Nie daję po sobie poznać, że Polacy to takie mięczaki, które kubła z wodą nie potrafią podnieść… Gdybym przebywał tu dłużej, pracował tak, jak czasem pracuję, żarł te wszystkie odżywki, batoniki proteinowe, steki, popijał to wszystko RedBullem czy Monsterem, to po roku zarówno Mariusz Pudzianowski jak i sam Conan Barbarzyńca wyglądaliby przy mnie jak krasnal Hałabała!
A zatem, moim Drodzy Imigranci do USA… Gdy już tu przybędziecie i znajdziecie jakąś ciekawą pracę, okaże się z czasem, że jak byście nie pracowali, gdzie byście nie pracowali, jacy byście nie byli, w końcu i tak popadniecie w pracoholizm. Tylko, że tutaj nie po to, by związać koniec z końcem, opłacić rachunki czy raty, które będziecie spłacać prawie do końca życia (za mikroskopijne mieszkanko czy malutkie auteczko). Za pierwsze pensje w USA chce się kupować ciuchy, gadżety, bawić, zwiedzać… Później chce się już tylko wrócić do domu i odpocząć… A wiedząc, że dziecko dorasta, trzeba będzie odkładać na jego studia… A może na przeprowadzkę do większego domu, lepszej dzielnicy, do lepszego miasta…
Bo lepsze miasto to mniej problemów i trosk dnia codziennego. Gdy mieszkasz w bidulinie pełnym napływowców ze wszystkich stron świata, widzisz ten cały amerykański syf. Białą patologię, czarną patologię, ciapatą patologię, napady, strzały, pożary, wraki samochodów na ulicach, kradzieże, rabunki, znikanie rzeczy sprzed domu, itd. Słyszysz syreny policyjne. Rozpoznajesz w newsach swoje okolice, gdzie ktoś dziś kogoś zastrzelił, postrzelił, napadł, obrabował, zgwałcił, ukradł samochód, spłonął. Gdy mieszkasz w mieście lepszym, białym, to naprawdę tego wszystkiego nie widzisz, nie wiesz nawet o tego typu rzeczach istnieniu, a takie newsy oglądasz jak film jakiś z innej planety, albo nawet nie masz czasu na ich oglądanie. Mieszkasz wśród białych sąsiadów (albo kolorowych, ale wymalowanych w pozytywnych barwach), poruszasz się wśród „białych”, pracujesz wśród „białych”. Gdy mieszkasz w mieście naprawdę bogatym, gdzie sam roczny podatek za dom wynosi o wiele więcej, niż w biednych okolicach kosztują całe osiedla, wówczas masz dla siebie tę całą, dobrą, „starą” Amerykę.
A zatem, pracujecie już nie po to, by wystarczyło do pierwszego, ale po to, by przenieść się do lepszego życia (jeszcze tu na ziemi, a nie po śmierci!). Lepsze miasto, lepsza dzielnica, to automatycznie przynależność do lepszej szkoły, gdzie Wasze dziecko lepiej się wykształci, gdzie w lepszym High School Wasza córka może pozna jakiegoś bogatego chłopaka, a nie w biednej dzielnicy przyjdzie z brzuchem zafundowanym jej przez przystojnego, latynoskiego kochanka. Bo nie ma co ukrywać, że każdy tu marzy i to o wiele bardziej niż w Polsce, i zrobi o wiele więcej w tej kwestii, by wkraść się do tzw. Lucky Sperm Clubu, czyli by wżenić się lub „wmężyć” do bogatej rodziny. Mojej ciotce się udało, wyszła za miliardera! Nie porywać mnie proszę, ciotka nie zapłaci za mnie ani grosza! Ani centa. Złamanego nawet…
1. Naprawdę efektywni to my jesteśmy jedynie w dokonywaniu złych wyborów politycznych… Pracujemy prawie najwięcej w Unii, a robimy przy tym 3x mniej, niż średnia unijna. Kołchoz po prostu! Sowchoz! Czy inne gospodarcze ŚREDNIOWIECZE!
2. Tak „ciężko” pracowało przez prawie dwie godziny czworo policjantów, których widziałem z okna mojego mieszkania w Polsce. Na ławeczce w parku, z telefonem w dłoni, z fajką w zębach i rękami w kieszeni dosłużą się emerytury już w wieku 40lat…
3. Kurczaki po 2,99za kg i już kolejka wylewa się ze sklepu na kilometr. Obsługiwana przez Polaków, już po godzinie ciągnęłaby się gdzieś do rogatek miasta, a rozładowana przez kogoś „po amerykańsku”, zniknęła jak dotknięta czarodziejską różdżką księdza pedofila;)
Praca marzeń?
Jako, że Michigan i okolice w których mieszkam, i grona w których się poruszam zajmują się głównie „domkami”, opieką nad staruszkami, budowlanką i pracami w fabrykach, mogę wypowiedzieć się tylko o pracy w tych zawodach. Pracowałem dla fabryki, ale po powrocie do PL pożegnaliśmy się na kilka miesięcy, i mimo, że chcieli mnie znów z powrotem, to mając jedno auto współdzielone z matką, jakoś nie mogliśmy przeskoczyć problemu lokomocji.
Oczywiście, że każdy chciałby tu przyjechać, pracować w białej koszuli jako Pan Dyrektor, ewentualnie jako makler, bankier, albo pobabrać się w amerykańskich flakach jako doskonale wynagradzany lekarz. W USA jednak trzeba zacząć od przyziemnych zawodów i prac, które wykonywali tutaj prawie wszyscy imigranci. Moi koledzy i przyjaciele, wykształceni w Polsce tak, że obecnie są prawnikami dla największych polskich korporacji, w USA pałali się wszystkim, co przynosiło legalne pieniądze. Budowlanka, remonty, daszki, sprzątanie biur, sprzątanie sklepów, itd. Nikt tu nie ma oporów powiedzieć, że pracuje w „szapie”, że jest „kontraktorem”, no rzadziej pochwali się, że jest housekeeperem;) Ale pamiętać trzeba, że w każdej z tych prac można zacząć śnić swój prawdziwy „amerykański sen”. Czasem dzięki swojej pracowitości, a czasem dzięki szczęściu.
Znajoma mojej matki sprząta domki. U nas zapewne jest to zajęcie… mało prestiżowe. W USA może też nie jest to szczyt marzeń, ale pieniądze są z tego dobre. Pieniądze, kontakty. A zatem, pani Jadzia pracowała u jakichś tam dziedziców Forda. N-ty wnuk ciotki jego trzeciego męża siostry, czy jak to tam było w „Koglu-Moglu”… I gdy tak pracowała, to miła pani Ford zajmowała swoją sprzątaczkę rozmową, wspomnieniami, itd. Niektórym w ogóle nie trzeba sprzątać, wystarczy spędzić razem czas, wysłuchać – zawsze to taniej, niż psychoanalityk. I gdy się okazało, że mąż pani Ford szuka swojego asystenta, prywatnego konsjerża, to ni z tego, ni z owego… został nim Lesio, mąż Jadzi. Jego zadaniem jest załatwianie Fordom wszystkiego, czego zapragną. Kwiatów dla żony z byle okazji, ciepłych bułek rano, umówienie samolotu na Hawaje, a gdy pojawia się na rynku nowy Mercedes S, AMG, 6,3, czarny, z białą skórą, to Lesio ma zrobić wszystko, by już następnego dnia stał na podjeździe fordowskiej rezydencji. I Leszek dzwoni od dilera do dilera, czy mają czarnego w białej skórze, AMG. Oczywiście, że zazwyczaj mają go gdzieś w bogatej Californii, na Florydzie, w Nevadzie, więc Leś leci, kupuje i w zależności od chęci, wraca S-klassą albo pakuje ją na lawetę. Najdroższe hotele, najdalsze wycieczki, Leszek prawie zawsze i prawie wszędzie jest z Fordami. Marzenie, co?
Podobnie pani Grażynka, opiekunka osób starszych. Lata temu zaczęła się opiekować kimś za 100$ na dobę. W przeliczeniu wychodzą marne grosze (4$/h). Jesteś dobra, miła, Twój podopieczny umiera lub idzie do Domu Spokojnej Starości, to jego rodzina poleca Cię komuś innemu. W międzyczasie nabrałaś doświadczenia, zrobiłaś kursy pielęgniarskie, zdobyłaś dyplomy, więc negocjujesz o wiele lepszą stawkę i warunki. I po latach Grażynka ma obecnie 20$/h. Ale stawka to NIC, w stosunku do tego, gdzie i dla kogo pracuje. Ostatnio na Florydzie, na którą dziaduszek zabiera Grazię prywatnym odrzutowcem, a na wyjazdy po zakupy czy na obwożenie dziadka po mieście ma nowiutkiego Mercedesa S i kartę z limitem 200tys. USD. Niewiarygodne?! OK, też bym nie uwierzył, więc jak znów u będę u Grazi, to zeskanuję zdjęcia…
No, ale tego typu „strzał” udaje się raz na milion – jak mi kiedyś w pewnym skandynawskim kraju…
Można opiekować się babcią, której rodzina, której córki zaczną z czasem traktować Cię jak starszą siostrę, a można trafić do starej Żydówki, która wiedząc, że jesteś Polką, każe Ci podawać sobie wszystko przez rękawiczkę, a ręcznik masz jej podać przez drugi ręcznik, tak bardzo Tobą gardzi. Zapłaci Ci dowolną stawkę 300-400USD dziennie (podczas gdy normalna stawka za opiekę to 100-150$), ale odbije sobie to psychicznie. Itd. Itp.
Mili właściciele sprzątanych domków mogą kupić swojej dziewczynie od utrzymywania ładu sukienkę ślubną za kilkaset USD, a jej mężowi prawie że za darmo (jedynie za cenę wynajęcia sali operacyjnej – 500$) zrobić operację, tak po znajomości, skrzykując całą medyczną ekipę.
A mniej miłe właścicielki domów (chociażby Helenka z Chorwacji, która do pieniędzy doszła nie ciężką pracą, a tym, że źle zoperowali jej nogę i dostała kolosalne odszkodowanie), wydzwania do swojej polskiej sprzątaczki chwilę po powrocie do domu, czy ta w ogóle dzisiaj była i sprzątała, bo wygląda na to, że dom jest tak samo brudny (mimo, że polska sprzątaczka wiedząc, jaka trafiła jej się franca, owo mieszkanie doprowadziła do sterylnej wręcz czystości.)
Praca, dzielnica, dom, znajomi…
Można mieć pecha i trafić naprawdę źle. Można zamieszkać w jakiejś biednej (ale za to taniej) dzielnicy, kiedy to będzie obawa z każdym wyjściem z domu, czy ktoś po drodze nie zaatakuje, nie napadnie, albo po powrocie, czy dom jeszcze będzie stał, i nasz w nim dobytek także. Już 15lat temu mój kuzyn, gdy wracał do domu w Hamtramck z nocnej imprezy, wchodził do mieszkania i dawał znak mrugając światłami, że przejrzał cały dom, czy w pokojach, na strychu czy w piwnicy, nie kryje się jakiś napastnik.
Można też trafić do jakiegoś przyczółka Polonii, które kiedyś (Jackowo, Hamtramck, Greenpoint) były kolebkami naszej kultury na uchodźstwie, dawały pracę, namiastkę domu rodzinnego, a dziś są dowodem upadku naszego narodu zarówno w kraju, jak i na obczyźnie. Gdy po Poland street czy Walesa street snują się swołocze ze wszystkich zakątków świata, a z Polonii zostali już tylko ci, którzy przez dziesięciolecia sami z owego swojego małego miejsca w USA nosa nie wysunęli poza próg swojej dzielnicy, oj nie napawa to optymizmem. Dlatego każdy, kto chciał coś w USA osiągnąć, uciekał z takich kolebek jak najszybciej, dobrze rozumiejąc to, że ludzie tam stanęli w miejscu w chwili, gdy przybyli do USA w latach 60-tych, 70-tych, i że oni tez się zatrzymają w czasie, lub nawet zaczną cofać!
I na koniec małe porównanie – amerykański kontraktor kontra polski budowlaniec…
W USA mam 30letniego kolegę, który od kilku lat jest kontraktorem. To Rafał, który przyjechał tu jako 15latek. Pracował trochę w fabryce, trochę w polskim sklepie, a gdy w 2011 roku kupił dom, postanowił założyć własną firmę, by kredyt za ów dom spłacać wielokrotnie szybciej. Szkoły średniej w PL chyba nie zdąrzył skończyć, tutaj też chyba nie miał za co się edukować. Po 10latach pracy w USA ma 300metrowy dom z potrójnym garażem (pozostało jeszcze kilka lat spłacania), za 2miesiące spłaci ostatnią ratę za kupionego 4lata temu jako nowy Forda F-150 Hemi. Ma kuuupę narzędzi - kompresor, 3 profesjonalne piły, generator prądu 6800Watt, kilkanaście narzędzi DeWalt 20V, laserowe poziomice, szlifierki, kosiarka do trawy, którą się jeździ jak gokartem, itd. Wszystko markowe, minimum Bosch, DeWalt, kilka Milwaukee. W lecie, gdy ma chęć, kończy pracę o 15:00, by pojechać na ryby, czy postrzelać do kaczek. 2-3x w roku jadą gdzieś na wakacje (rok temu w maju na 3tyg. do Polski, w styczniu 2015 na 2tyg. na Florydę). Weekendowych wypadów gdzieś tam nawet nie liczę… Ma żonę i 3letniego synka. Żona pracuje w ośrodku adopcyjnym, gdzie decyduje, komu odda jakie dziecko.
W Polsce mam 30letniego kolegę, „Stasia”, który od 6lat jest budowlańcem. Brzmi to jakże inaczej, prawda? Jest perfekcyjnym wykończeniowcem i instalatorem – już lepiej. Po studiach, ale wiedząc, że w swoim inżynierskim zawodzie, pracą mózgu zarobi kilka razy mniej, niż prostą, ale dokładną pracą rąk – zajął się płytkowaniem, stawianiem ścianek, kładzeniem instalacji elektrycznych, itd. Pracuje tylko dla ludzi bogatych, ceniących jakość i pomysłowość, więc bierze po 50zł/m2 kafelek. Ma 13letniego fiata Doblo (zaszalał i wziął za gotówkę), i 37m2 mieszkanie (do końca kredytu jeszcze 8lat). Pracuje czasami do 20:00, czasami dłużej, na wakacjach był ostatnio 5lat temu (nie licząc tego, że wręcz jakby na siłę zabraliśmy go w zeszłym roku do Chorwacji). Też ma firmę, ale ZUS go zjadał, więc zawiesił działalność. By kupić narzędzia, musi wziąć kredyt (tzn. mama bierze, bo z zawieszoną działalnością, na kredyt nie kupiłby nawet młotka).
Równe szanse, co?
Aaa… nie, ten mój polski kolega dostał 3lata temu od Unii 20tys. dotacji na profejsonalny aparat fotografniczny, na profesjonalne obiektywy, statyw, lampy. Przez dwa lata, zgodnie z obowiązkiem dotacyjnym musiał udawać, że będzie fotografem ślubnym i że będzie się z tego utrzymywał. Dotacja się skończyła, aparaty zostały na własność. Przestał udawać, że fotografuje śluby, zaczął udawać, że żyje…
1. 4letni dziś, 360konny Ford F-150 HEMI mojego polskiego kolegi z USA, a tuż za nim jego 300 metrowy dom z potrójnym garażem.
2. 13letni dziś, 80konny Fiat Doblo mojego polskiego kolegi z Polski, a po prawej jego 16m2 garaż. Pracują w tym samym zawodzie. Ten po prawej codziennie o kilka godzin dłużej, niż ten po lewej. Ten po prawej na wakacjach nie bywa oda lat, ten po lewej jak nie Floryda, to przynajmniej Północ Michigan i cowekendowe zmniejszanie populacji jeleni i kaczek…
No to co? Przyjeżdżacie jednak do USA?
A tak na marginesie, wydaje mi się, że chyba już kiedyś udzielałem tutaj odpowiedzi na pytanie z tytułu tejże notki, a zadane mi przez jednego z czytelników mojego bloga miesiące lub lata temu. No ale nastał 2015 rok, wyszły na świat nowe okoliczności (zarówno w Polsce, jak i w Europie, a także w USA)… Udzielam zatem bardzo skomplikowanej odpowiedzi, na proste wydawałoby się pytanie.
Parafrazując pewnego rubasznego Pigmeja (który jest pełen nadzieji na reerekcję bez bulu, a jak nie, to każe szogunowi popełnić seppuku), i próbując naśladować jego sposób odpowiedzi na trudne pytania, spróbuję tak jak On, dyrygent państwa naszego zarzec: „Kieeedy pytają mnie… czy wyjeżdżać z Polski do USA, powiadam: Nie, nie wyjeżdżać! – Nie wyjeżdżać, a SPIERDALAĆ!”
Wyjeżdżać to można na wakacje, na ferie, na wycieczkę, na studia. „Wyjeżdżać” też można do kogoś z łapami. Wyjeżdżać także można z baru, jak kelner lub ochroniarz powie: „wyjazd z baru!”. Nie, z baru to się chyba jednak wypada?;) Nie wiem, mam zazwyczaj wówczas zaburzoną ciągłość celuloidu… Z Polski, jeśli los się do nas uśmiechnął i dał nam gdzieś prawo pobytu, prawo do pracy, i nadzieję na nowe obywatelstwo, to należy po prostu SPIERDALAĆ!
Przed biedą, przed ubóstwem (wg. GUS żyje w nim 7,4% Polaków i z roku na rok ten odsetek rośnie), przed przeludnieniem w naszych mikroskopijnych mieszkaniach, przed chamstwem wszędzie, przed beznadzieją, przed brakiem perspektyw, brakiem szans na zmiany, przed znikomą wartością naszego życia dla polskich polityków, ministrów zdrowia, lekarzy, przed brakiem nadziei nawet na głodową emeryturę, przed wojną z Rosją, itd. Każdy z nas znajdzie dziesiątki powodów, dla których, gdyby tylko się nie bał postawić wszystko na jedną kartę – wyjechałby z tego nadwiślańskiego Burdelu już na zawsze!
Wiem, że to trudna decyzja, że to najczęściej jest decyzja życia, której wielokrotnie będzie się żałować, ale gdy miną te wszystkie żale, smutki i tęsknoty, zostanie już tylko PEWNOŚĆ, że to był dobry krok.
Prócz osoby zadającej mi to pytanie w komentarzu, mailnął ostatnio do mnie ktoś, kto uważa, że mimo, że w Polsce dobrze sobie radzi (finansowo), że do USA lata na wakacje „na bogato” na Florydę, to przez tzw. „polskie rozwiązania systemowe” już nie widzą dla siebie miejsca i nadziei na normalność w tym kraju. NIGDY! Bo by mieć cokolwiek, wszystko muszą wyszarpywać. Wyszarpywać państwu, urzędnikom, pracodawcy, KAŻDEMU! Tymi „rozwiązaniami systemowymi” Łukasz pięknie i łagodnie nazwał to całe polskie skurwysyństwo polityczno – społeczne, które NIGDY się już nie zmieni! Zbyt utrudniony dostęp mają polscy wyborcy do broni palnej i materiałów wybuchowych… I są po prostu zbyt głupi i zbyt wygłodniali w łykaniu kiełbasy wyborczej, która po wyborach okazuje się, że nie była nawet parówkami po 3,99zł/kg, w których zamiast mięsa jest tylko tektura i trociny… Tektura z plakatów wyborczych i trociny z tego, jak nas wszystkich rżną w dupę!
Chociażby podatki, drogi, samochody…
Żyję od 37lat, mieszkałem w kilku miastach Polski, byłem w kilkudziesięciu krajach świata, w kilku pracowałem. Codziennie chłonę media polskie i zagraniczne, czytam gazety mądre i jeszcze mądrzejsze, znam na pamięć Internet, mam w małym palcu statystyki GUS-u oraz dane Eurostatu, i mogę powiedzieć tylko jedno: W Polsce się NIGDY nie zmieni! Nie łudźmy się! Tzn. może się jeszcze zmienić… na gorsze.
Np. coraz wyższe podatki. VAT, jak doskonale pamiętam, podnieśli jedynie na JEDEN rok (tylko do końca 2011 r.), a maksymalnie na dwa lata, by zasypać dziurę budżetową. Minęło już pięć lat, dziury nie zasypali, obecnie jest 2x większa, niż była wówczas, ale wtedy tak ochoczo nie bawiono się w kreatywną księgowość. Teraz debet jest taki, że… że i tak wolą nam powiedzieć, że USA mają większy i że Kongres drocząc się z Obamą, znów nie podpisuje czeków dla budżetówki! Polska to według mnie to taki nadwiślański Enron, który pewnego dnia padł na ryj pociągając za sobą pół Ameryki, gdy przez jego upadek okazało się, jak sztucznie nadmuchane są wartości amerykańskich spółek giełdowych. Ot, to coś, jak z prawdziwością zieleni naszej „Zielonej Wyspy”…
Stopa podatku VAT zatem nie spadnie już chyba nigdy, a kiedyś zapewne nawet wzrośnie (na Węgrzech mają 27%, więc czemu mamy nie mieć podobnego, spyta za kilka lat Tusk (podejście II-gie, poprawione) czy Kopacz po 3cich z rzędu wygranych przez PO wyborach?). W Michigan odpowiednik polskiego VATu wynosi 6% – na wszystko, prócz jedzenia, które od TAX’u jest zwolnione. Zamrożona od lat kwota wolna od podatku na poziomie 3091zł jest NAJNIŻSZA w Europie i niższa niż w wielu państwach trzeciego świata! Oznacza to, że podatki w Polsce rosną nie tylko z racji znoszenia kolejnych ulg, ale i z tego, że owa kwota od siedmiu lat jest taka sama! W tym kraju wystarczy zarobić głodowe 250zł miesięcznie i już trzeba bulić od tego haracz, podczas gdy Hiszpan może zarobić 6200zł miesięcznie (TAK, MIESIĘCZNIE!) i nie zapłaci od tego ani eurocenta podatku, bo u nich kwota wolna to 72tys. złotych (20 RAZY WYŻSZA!) A nasi politycy Wam powiedzą, jaki w Hiszpanii kryzys… jaka beznadzieja, jaki upadek, jakie wyjadanie ze śmietników, itd… Albo jak w Grecji strasznie (kwota wolna 21tys. PLN), albo na Cyprze (20tys. EURO)!
Pracujemy w tym naszym kraju za prawie nic, a jeszcze i tak ponad połowę tego zabiera nam państwo, by dać nam za to… gówno! Ot, chociażby najdroższe w świecie autostrady, które i tak nie spełniają żadnych kryteriów ani technicznych, ani tym bardziej jakościowych. Najdroższe w budowie, a i tak firmy je budujące zbankrutowały, a pracownicy nie dostali pensji. Najdroższe do przejechania (10dniowa vinietka na Węgrzech kosztuje 15Euro, w Niemczech od tego roku, 10 dniowa – 10 Euro, a u nas… za 245km autostrady A2 musimy zapłacić 69zł (czyli 16Euro, za trasę, którą przejedziemy w ok. 2godziny, i postoimy pół godziny na bramkach). A od marca rośnie cena za przejechanie 61km A2 Kraków – Katowice do 20zł. Przejazd nią zajmuje 30min, więc wydajemy na niej 40złotych na godzinę… zarabia ktoś w tym kraju w takim tempie
1. Jaka głowa państwa, taki cały kraj… Szkoda, że ta nie została ostatnio ścięta przez jakiegoś Szoguna… Odpowiedzcie sobie na pytanie, co to musi być za państwo, by DEBIL nie miał z kim przegrać…
2. Tank do pełna, 64litry za niespełna 3godziny pracy… Niby nic, a cieszy. A w Polsce… w PL paliwa staniały ostatnio o przeszło złotówkę, a czy staniał chociaż jeden bilet? PKS, MPK, BUS? No właśnie – od nowego roku podrożały – a na jakiej podstawie?!
Marzenia…
Ludzie, SPIERDALAJCIE jeśli macie marzenia, nadzieje, wizję, jeśli chcecie lepszego życia dla swoich dzieci. Jeśli chcecie zostać wyleczeni, jak na cokolwiek zachorujecie. Mi już się nie chce, nie muszę, chociaż powinienem. Wy… jeśli macie trochę intelektu, pracowitości, odpowiednio poukładane w głowie i znacie język swojego kraju docelowego, to dacie radę wszędzie, skoro do tej pory dawaliście w POjebanej Polsce! Jak czytam, jak kłócę się na forach dyskusyjnych z kretynami, którzy uważają, że w Polsce jest dobrze, jest BOGATO, bo w Zakopcu w ferie jest tyle turystów, że trzeba czekać 2godziny na wagonik kolejki, a w Warszawie pod marketami nie ma gdzie zaparkować, a fury takie luksusowe… To ma dowodzić, że w tym kraju jest dobrze?! K%^WA MAĆ, ręce opadają! To jak dobrze musi być w Rosji, skoro w samej tylko Moskwie jest więcej mercedesów S-klasy niż w CAŁYCH Niemczech, a w każdym ruskim odpowiedniku naszego Tesco, Reala, czy Carrefour jest sklep Christiana Louboutin’a, Burberry, a w torebkach Louis Vittona gospodynie domowe bogatych Rosjan przynoszą ziemniaki na obiad! I słoninę do wódki!
Tak, sam zauważyłem, że pod byle galerią w Warszawie jest kilka razy więcej luksusowych aut, niż w zwykłych miastach USA, ale w Stanach nikt nie musi przedłużać sobie penisa czy rozbudowywać swojego nikłego EGO protezą w postaci samochodu! Udowadniać sobie, sąsiadom, wszystkim, na co ich stać. Tu każdego pracującego człowieka stać na dowolne auto, gdyby ścigali się w ich markach tak, jak robią to Polacy! Pod każdym domem stałoby Lambo, Ferrari, Porsche, ale PO CHUJ?! Amerykanie w tej kwestii są MEGA pragmatyczni! Tu ma się auto WIELKIE, bo wielkie jest według nich BEZPIECZNE! Bo wpakujesz w taki samochód (pojazd koniecznie MADE IN USA) te swoje 3-4dzieciaków wraz z fotelikami, i jeszcze zostanie miejsce na wózki, na rowerki, na wanienkę i akwarium dla rybki! Do Ferrari tego nie wstawią. Znam kilku milionerów, którzy są tak bogaci, że palą w zimie brykietami ze studolarówek, a mają auta tak przyziemne jak BMW 5 (nawet nie M-Power!), Mercedes E550 (szkoda ciociu, że to nie AMG), Audi A5 (szkoda wujku, że to nie S5 ani tym bardziej nie RS5). No i Bentley’a, ale tylko na letnie wypady do NY.
1. Widząc, kto najczęściej jeździ tego typu samochodami, miliony Amerykanów, których na takie auta stać, NIGDY ich sobie nie kupią… Niech jeżdżą nimi raperzy, dilerzy, sutenerzy…
2. Dzieckowóz mojej sąsiadki. Nie jest ważne, ile gwiazdek w teście zderzeniowym ma Twoje auto… Ważne, że jeśli nie zderzy się z czołgiem czy ciężarówką, to ZAWSZE w takim aucie przeżyjesz! No i że każdego pracującego stać tutaj na tego typu samochód, i na jego zatankowanie do pełna.
3. A Polska, jak zawsze „na bogato”… Kilka takich aut pod Złotymi Tarasami czy Arkadią, i kretyni pomyślą, że w tym kraju naprawdę jest BOGATOOO!
Chociażby rządy…
Zawsze będzie rządził polską jakiś DEBIL! To też nigdy nie ulegnie zmianie. Debil, który gdy usłyszy, że w Grecji jest kryzys, to jako 1szy podaruje Helladom 1mld Euro z naszych podatków, a gdy uwierzy w to, że na Ukrainie jest wojna (w marcu 2014, gdy jeszcze nie padł ani jeden strzał!), to popcha tam 300mln zł na rozwój małych przedsiębiorstw, a pewna kretynka rok później 100mln Euro niby to pożyczki (oddanej nam przez nich tak samo, jak Grecja odda MFW te 300mld). NIKT więcej z całej, bogatej Europy nie podarował Ukrainie jeszcze NIC, prócz dobrego słowa!
Nie lubimy PO, to przyjdzie PIS i da tyle samo na kościół, na Rydzyka, na IPN, na ściganie Agentów Bolków, Lolków, itd., a nasze wojska będą stacjonowały w Gruzji i na Ukrainie, dostając od Ruskich ciężkiego łupnia. Obniżą lub nie wiek emerytalny, zakażą in vitro (w kraju o tak ujemnym przyroście naturalnym!), pogrzebią coś przy ustawie aborcyjnej całkowicie jej zakazując, pomajstrują w antykoncepcji, skurwysyn Chazan zostanie Ministrem Zdrowia, a może będzie wręcz beatyfikowany za życia, potoczą się ciężkie boje o związki partnerskie, itd. itp. do 2200 roku! Aa… jeszcze WSI i Smoleńsk – zapomniałbym!
I to są jedyne dwie opcje dla tego kraju na najbliższe dziesięciolecia (niezależnie, jak z upływem lat poprzezywają się owe partie, zawsze będą te same ryje i te same „ważne” tematy). Jaki musi być dany kraj, kim muszą być w tym kraju wyborcy, by idiota, no by po prostu DEBIL był w tym kraju prezydentem i nawet nie miał z kim przegrać kolejnych wyborów?!
W USA też są dwie opcje – Demokracji i Republikanie, i odwiecznie i dozgonnie wiesz, co reprezentują sobą jedni, a co drudzy. Postęp, liberalizm, swobody obywatelskie, antykoncepcja, aborcja, edukacja, wiedza, rozum, intelektualna elita, kontra zacofanie, zabobony, Bóg, Honor, Ojczyzna, zakaz aborcji i antykoncepcji, zakaz Teorii Darwina, żujący tytoń teksańscy redneckowie i krztuszący się precelkami Bushe. Ale tutaj możesz mieć ich wszystkich głęboko w dupie, bo Twoje życie „goes on”. ŻYCIE, a nie wegetacja! Dla każdego pracującego człowieka nie ma tak naprawdę znaczenia, kto jest przy amerykańskim korycie. Podniosą podatki, to i tak będą o wiele niższe niż w Polsce. Zapożyczą się jeszcze bardziej? To i tak każdy będzie miał pod domem 2-3auta, dom wielki na 200-300metrów kwadratowych, armię mogącą zniszczyć świat i każdego przeciwnika, policję chroniącą przed złoczyńcami, a nie tylko do wlepiania mandatów, itd. Tanie paliwo, tani gaz, tani prąd, tanie żarcie i prawo do posiadania broni – czego do życia więcej potrzeba?!
Życie będzie płynęło spokojnie dalej, bo gdy państwo daje Ci pracę i godnie zarobić, gdy pracy masz mnóstwo, gdy wracasz styrany po kilku nadgodzinach dziennie, nie masz po prostu czasu martwić się, że inni mają więcej (pieniędzy), trwonią Twoje podatki, że gdzieś jest jakaś wojna. Ty bez stresu żyjesz w błogiej nieświadomości, dzięki czemu żyjesz o kilka lat dłużej niż statystyczny Polak!
A jak nawet przez głupie spory ideologiczne nie zalegalizują czy wręcz zakażą czegoś w Twoim stanie (aborcji, małżeństw homoseksualnych, marihuany, itp.) to pojedziesz do sąsiedniego stanu i tam się bez problemu wyskrobiesz, ochajtasz jako facet z przyjacielem z pracy, czy napalisz się maryśki do syta.
Banki…
Mam tu konto w Huntington Bank. Od lat… nie zapłaciłem za jego prowadzenie ani centa. Za prowadzenie, za wydanie nowej karty, za nic! W Polsce miałem do tej pory konto w BZWBK. By było bezpłatne, musiało mi wpływać na nie 1000PLN miesięcznie, oraz musiałem robić zakupy kartą za minimum 500PLN. Inaczej płaciłem 6zł. Od lutego 2015 moje konto staje się obligatoryjnie płatne 12zł, niezależnie, ile milionów mi wpłynie co miesiąc i ile „wyczeszę” moją kartą. A by było ono ciągle bezpłatne, musiałbym spełnić tak kosmiczne warunki, że prędzej udałoby mi się zostać astronautą, niż mieć obecnie za darmo konto w polskim banku (stały wpływ z tytułu wynagrodzenia na poziomie 2tys. PLN + 3zlecenia stałe na płatności rachunków należących wyłącznie do mnie + coś tam jeszcze skoplikowanego w chuj). No ale w końcu banki muszą wyrabiać co roku te 2mld zysku na czysto (i to w kraju, gdzie lwia część społeczeństwa zarabia te śladowe 270Euro miesięcznie!).
Kilka dni temu Arior bank dostał karę za to, że wprowadził do umów dotyczących lokat we Franku jednostronne aneksy, że wypłata z tych lokat może nastąpić tylko w złotówkach! Może najlepiej przeliczając je po 2zł za Franka, albo po 50 groszy. Nie chcę czarnowidzieć, ale myślę, że w ciągu kilku lat czeka nas tzw. „brzytwa cypryjska” (czyli państwo, gdy jednak odważy się powiedzieć społeczeństwu, w jak bardzo „czarnej dupie” jest nasz budżet, zabierze po 10%-20-30% naszych lokat, tak samo, jak miało to miejsce na Cyprze). Zabroni im ktoś? NIE! Na Cyprze też nikt nie zabronił (a przypomnę, że Cypryjczycy nie mają podatku Belki, który taką brzytwę robi nam od ponad 13lat!, że Cypryjczycy na swoje lokaty odkładają w kraju, gdzie minimalna pensja jest 3,5x wyższa niż w Polsce, a podatki ponad DWA RAZY niższe – najniższe w całej Unii!) To może inwestujmy jednak w dzieci…?
Dzieci w tym kraju? NIE, dziękuję! Polska się wyludni, co jest już PEWNE! Skoro wyż demograficzny lat 80tych nie produkuje dzieci, to już ich nie wyprodukuje NIKT! To już jest koniec, nie ma już Nic.. Nawet u Konowicza, który chciał, „by nie było niczego” i tak byłoby więcej, niż będzie w Polsce A.D. 2100. Ale dziwicie się? Przecież polskie porodówki to mordownie! Wiejski weterynarz z większą czułością przyjmuje na świat prosięta lub cielaka, niż ginekolodzy witają na tym świecie młodego Polaka. Nawet jak zapłacisz za cesarkę, to uśpią Cię do niej tak, że i tak czujesz, jak Ci ktoś grzebie w brzuchu – zwierzenie znajomej z wczoraj, odnośnie porodu jej córki w Polsce. A ja sam, dwa lata temu zastałem swoją koleżankę śpiącą na podłodze, w szpitalnej sali, na „gołych” kafelkach, gdy zachorowała jej córeczka. Teraz, po wejściu Europejskiej Karty Praw Dziecka w Szpitalu, nie można już wygonić rodziców dziecka ze szpitala, a w wielu szpitalach, nocą, nikt rodzicom nie pozwoli się położyć tuż obok dziecka, czy na sąsiednim, wolnym łóżku, czy chociaż pozwolić wziąć z sąsiedniego łóżka koc. W XXI wieku, w środku Europy, 20letnia matka śpi na podłodze, jak pies, bo swoje dziecko na ten świat odważyła się wydać w pojebanym kraju!
CODZIENNIE jakiś szokujący przypadek, że np. 6 lekarzy pod rząd nie potrafiło dostrzec na USG, że dziecko nie ma rączek i nóżek, podczas gdy w USA w tym samym czasie pokażą Ci, czy dziecko jest praworęczne czy leworęczne i czy ma platfusa czy nie, czy ma nosek po dziadku czy uszka po babci! Dzień później doniesienia, że pod prysznicem traci przytomność, której kazano jeszcze kilkanaście godzin nosić martwy od dawna płód, bo żadnego białokitlowego skurwysyna nie było na dyżurze… Kobieta na porodówce, gdzie inne matki cieszą się już macierzyństwem, ze świadomością, że gnije w niej dziecko, zdycha pod prysznicem, jej mąż będący świadkiem tego wszystkiego ma załamanie psychiczne, a szef szpitala mówi, że nie należał im się psycholog, bo jemu, w jego 40 letniej karierze medycznej ani razu taki psycholog nie był potrzebny… No żesz kurwa! W normalnym kraju wyjmuje się broń, strzela takiemu „lekarzowi” w łeb i każdy adwokat udowodni na sali sądowej chwilową niepoczytalność! A w razie, jak jednak masz mocne nerwy i takiego skurwiela nie odstrzelisz, to setki prawników będzie Cię wręcz błagać o to, by to właśnie oni mogli w Twoim imieniu zaciągnąć ten szpital do sądu. Żony i dziecka Ci to nie zwróci, ale… na nową drogę życia dostaniesz miliony dolarów odszkodowania, a nie tylko złe słowo!
Strasznym jest to, że co chwilę słychać, że w kraju o ujemnym przyroście naturalnym umiera kolejne dziecko, bo albo lekarz był nieobecny podczas porodu skomplikowanej bliźniaczej ciąży (chociażby jedna z bliźniaczek naszego medalisty Bąka), albo karetka nie przyjechała do chorego dziecka, albo źle rozpoznano chorobę. Średniowiecze kurwa! Gorzej! Bo w średniowieczu populacje wszystkich krajów rosły!
W USA operuje się dzieci jeszcze w łonie matki! Przeszczepia się serca u wcześniaków, leczy się dziesiątki chorób, wad wrodzonych, które są wykrywane 10 x wcześniej, niż w Polsce (o ile w Polsce ktoś je w ogóle kiedykolwiek wykryje!).
Dzietność w rozwiniętych krajach, jest doskonałym probierzem jakości życia. Dzietność rodowitych i odwiecznych mieszkańców, a nie najeżdżającej tabunami ciapatej patologii. W USA nikt nie przebąkuje o tym, że Amerykanów jest coraz mniej, że społeczeństwo się starzeje, że nie będzie komu pracować na emerytów, że trzeba zamykać szkoły… To dowodzi, że ten straszny, amerykański kraj na pewno się jednak ROZWIJA! W odróżnieniu od takiego innego, który rozwija się tylko na wykresach prezentowanych nam przez KKK (Kolejną Kretynkę Kopacz)! Szefową Kółka Gospodyń Wiejskich ze Skaryszewa, która powie Wam, że pod rządami PO, Polska w ciągu kilku najbliższych lat będzie jednym z 20 najbogatszych krajów świata… No tak, Piczo Pokrętna, jak każdemu z obywateli dacie zarobić tyle, ile Ty i Twoi koledzy od lat chapiecie, to pewnie by tak było…
Służba zdrowia…
Tu, w Stanach i w innych rozwiniętych krajach świata życie obywatela jest bardzo cenne. Tym cenniejsze, z im lepszej dzielnicy jesteś lub im lepsze masz ubezpieczenie (albo im większy masz majątek lub dom, którym później możesz spłacić koszty procedur medycznych, którym zostałeś poddany). Wszelkiego typu nowotwory rozpoznaje się tak wcześnie, że leczy się je z palcem w nosie. A u nas… U nas skazuje się na śmierć, bo to wychodzi najtaniej (4tys. na zasiłek pogrzebowy, i to z budżetu ZUS-u, a nie dziesiątki tys. zł z pustego niby to NFZ-tu). Odnotowuje się dziesiątki przypadków rocznie, raka mózgu, kręgosłupa, kości, przy których polscy lekarze dawali już tylko miesiąc życia i receptę na witaminę C. Gdy ci sami ludzie lub ich rodziny uzbierali kasę, by wyjechać na leczenie za granicę, wracali w pełni zdrowi.
A u nas tylko pierdolenie raz na jakiś czas o wielkim sukcesie naszej służby zdrowia, o kolejnym cudzie, bo udało się ocieplić 4latka, który wychłodził się do 12stC czy jakąś laskę przysypaną przez lawinę! Ludzie, tak działa MEDYCYNA, a nie Bóg, Jan Paweł II czy cuda! To, CO i JAK leczy się dziś na świecie, gdyby leczono w Polsce, co chwilę uznawano by za cud! Ale się tego w Polsce nie leczy i Polakom pozwala się zdechnąć na to, co w świecie już od wielu lat śmiertelne nie jest! A że to kosztuje…? No kosztuje! No, ale lepiej nie mając w USA ubezpieczenia być zbankrutowanym żywym, niż w Polsce, ubezpieczonym trupem!
Obejrzyjcie proszę (albo wysłuchajcie gdzieś w tle) poniższy film. 18minut, które uzmysłowią Wam, co znaczy polska służba zdrowia. Ile się trzeba naczekać, naprosić, nałazić, gdy jest się uczciwym, nie daje się łapówek, nie ma się znajomości. A gdy się je ma, to w ciągu 4godzin jest się już po operacji… Świetna i mądra dziewczyna, dwa kierunki studiów, całe studia z najwyższą średnią. I która po przejściach z guzem piersi, ze swoimi durnymi profesorami na uczelni, z kretynkami z dziekanatu, uciekła na drugą półkulę, do Singapuru i NIGDY już tu nie wróci.
1. Włączcie, zminimalizujcie, wczujcie się, że takie coś może dotyczyć w tym kraju każdego, z każdą chorobą i pozwolą nam umrzeć, bo są limity, terminy i kolejki. NO WAY, powiedziała dziewczynka i wyjechała z mężem do Singapuru, gdzie takich przejść ze służbą zdrowia ani sama już nie zazna, ani nie skaże na nie swoich dzieci…
Przyjeżdżając do USA pamiętać trzeba o jednym. Tu panuje KULT PRACY!
Praca jest świętością! Tu nikt nie dostanie czegokolwiek za darmo! Nikt biały, zdolny do pracy, wierzący w Boga świętotrójcowego! Możecie kombinować, że jesteście Murzynem z bielactwem, ale nie wiem, czy taki numer przejdzie, albo arabskim albinosem… Stany to nie jakaś pojebana Unia, która daje rolnikowi miliony za to, że tenże patrzy jak mu rośnie orzech włoski na polu i to tak przez kolejne 20lat z rzędu! Albo kolejnych dziesiątek tysięcy PLN rocznie jakiemuś „białemu kołnierzykowi”, który nakupił sobie ziemi (lub ją dzierżawi) tylko za to, że ten, nawet nie wiedząc, gdzie dokładnie znajduje się jego areał, zleci komuś raz na kilka lat zasiać ekologiczną trawę, i dwa razy w roku ją skosić lub dać wyżreć krowom.
Jakieś strajki górników, że im trzeba co roku zylion PLN dorzucić do nierentownego górnictwa, by mieli 13 i 14pensje? To samo rolnicy. Unia daje na połowę ciągnika, na połowę maszyn, dopłaca do hektarów, dopłaca do produkcji, a ci blokują drogi, bo im dziki wpierdoliły worek ziemniaków?! W USA masz po to strzelbę, by do dzików strzelać i gówno państwo obchodzi, kto Ci zeżarł kartofle! Dzik, łoś, sąsiad – strzelasz! Private property! Private potatoes!
Ameryka to kraj pragmatyczny, a nie Unia, która daje pieniądze na jakieś tunele wzdłuż rzeki, na setki kilometrów ekranów akustycznych wzdłuż pól, na mosty do których nie ma dojazdu, na wielką skocznię narciarską dla garstki norweskich zapaleńców, na wielkie międzynarodowe lotnisko w każdej wypoczynkowej miejscowości w Hiszpanii, itd. Prawie jak w Dubaju, gdzie na środku pustyni buduje się stoki narciarskie czy pochyłe jeziora… Bareja, gdyby żył, mógłby z samych unijnych inwestycji (i unijnych nakazów i zakazów) nakręcić kilkadziesiąt kolejnych odcinków „Misia”! Tylko, że te dofinansowane jedynie w połowie „dzieła” unijnej myśli technicznej rujnują budżety naszych gmin i miast. W Stanach na większość inwestycji wykładają pieniądze osoby prywatne, biznesmeni, albo odpowiadający karnie za swoje decyzje urzędnicy, więc tu NIKT nie utopi pieniędzy w jakimś bagnie. Tu pieniądze zarabia się na wszystkim, a nie się je bezsensownie topi we wszystko!
Tu się ciężko pracuje na życie i nie ma wybacz! Ktoś mi opowiadał, że jego koleżanka była w USA i mówiła, że tak strasznego kraju nigdy nie widziała. To było gorsze, niż obozy pracy! Pracowała na kuchni, na garach, na zmywaku i musiała ciężkie kubły z wodą nosić. Straszne! Ciężkie! Wielkie! – No, a kto ma je nosić?!
Kobieta, skoro takie jest jej stanowisko pracy i zadania przed nią postawione, ma dźwigać, bo jest przecież rownouprawnienie, o które tak walczycie. I nie zasłoni się żadnym dyrektywounijnym maksymalnym obciążeniem dla kobiety, bo takich pierdół tu nie ma! Nieraz widziałem tu kobiety na budowach, lejące asfalt na drogach, itd. Trzeba się było uczyć na neurologa, na dentystę, na pediatrę i nostryfikować dyplom, jak kubły z wodą takie ciężkie…
Ale jestem prawie pewny, że ta sama kubłonosicielka najgłośniej śmiała się z kolosalnych gabarytów Amerykanów, z tego, że amerykańscy „oni” i „one” są wielcy, grubi, a ona taka szczupła, zgrabna, sexi i flexi… Taka fajna, taka na pewno mądra, zaradna, a kubła z kilkoma galonami wody taki polski „puch marny” nie miał sił przenieść z miejsca na miejsce…
Gdy zobaczyłem, jak do sąsiada Rafiego przyjechał hydraulik i za pomocnika miał swoją córkę… Taką uroczą, nastoletnią petitkę (chudzinkę), która musiała nosić ciężkie narzędzia, ciężkie wiadra z wodą, których uchwyt wżynał się w jej malutkie dłonie tak, że mimo rękawiczek, musiała kilkakrotnie jeszcze zawinąć rękaw bluzy, i dopiero tak przestawało jej się to wpijać w ręce, zrozumiałem, że to naprawdę kraj pracowitych ludzi. CIĘŻKO pracujących!
Mój kolega Grześ, kontraktor od ponad 10lat, chłop tak wielki, że Pudzian podczas konkurencji „spacer farmera” to przy Grześku karzełek wracający z pustymi teczkami ze szkoły… Facet tak twardy, jak stal (i to ta damasceńska!). Kiedyś, niechcący zmiażdżyłem mu dłoń. Cofałem jego pickupem, on trzymał w powietrzu zaczep od załadowanej wielkiej naczepy, i spuścił ją na hak holowniczy tak niefortunnie, że jego dłoń… AJJĆ! Krew siknęła z palca jak z armatki wodnej… Grześ wówczas jedynie ściągnął rękawiczkę, wykręcił ją z krwi, przerzucił przez ramię moje omdlone ne ten widok ciało, zebrał narzędzia i przystąpił do dalszej pracy (ze mną ciągle omdlonym na ramieniu, jak stary pirat z papugą). I ten twardy jak skała Grześ, powiedział mi ostatnio, że podczas niedawnych mrozów po raz pierwszy zrzygał się z ze zmęczenia. Ze zmęczenia, z przemarznięcia. TAK, pracuje dla Polaka, który wyśle go wszędzie, zawsze, bo wg. niego wszystko się DA zrobić i to na dodatek na wczoraj. I jeszcze za pół ceny… I turystyczny Grześ w taki sposób, w takich okolicznościach, za taką płacę, pracuje od lat, często nawet w niedziele.
Tu prawie każdy pracuje w nadgodzinach!, a kto ma jedną pracę, 8 godzinną, to dla tych pracoholików wydaje się jakby bezrobotnym! „Lejzi” jest!;) Tu ja, idąc 1szego dnia do pracy, w której nikt mnie nie znał, nikt nie wiedział, co potrafię, dostałem plan zajęć: od poniedziałku do piątku – po 11godzin dziennie i w sobotę 9, czyli w sumie 64godziny pracy w tygodniu. Dawało to, wraz z 45minutowymi przerwami ma lunch aż 69godzin w pracy w ciągu tygodnia! Średnio, prawie 10 godzin dziennie, CODZIENNIE (z niedzielami włącznie)! Minus 8 godzin na sen, daje tylko 6godzin dla siebie w ciągu doby… I tak przez cały rok, bo kto tu słyszał o długich weekendach, o świętowaniu przez 3dni Bożego Narodzenia czy przez tyle samo Wielkanocy?! Albo o 11 dniowym długim, majowym weekendzie, przy odpowiednim ułożeniu się dni w kalendarzu i wzięciu 2-3dni urlopu…
Co oznacza tyle pracy? Oznacza PÓŁTOREJ stawki rozpoczynającej się już w czwartkowe popołudnie (po przekroczeniu 40tej godziny pracy w danym tygodniu). Oznacza to też, że pracując 40h/tydz. miałbym np. 400 dolarów/tydz. i aż 128godzin na narzekanie, jak mało zarabiam (1700$ na miesiąc). Ale dzięki nadgodzinom, podczas których pracując 60% dłużej (64godziny w tygodniu) dostanę dolarów o 90% więcej (760$), wiem już doskonale, za co pracuję (3200$/m-c). Kto się nie skusi?! Tym sposobem mam nie dość, że 2x więcej pieniędzy, to już tylko 99 godzin w tygodniu na ich wydawanie! Tzn. 43godziny, bo minimum 56godzin potrzeba przeznaczyć na sen. Nie ma więc nawet czasu na narzekanie, że pieniędzy tak mało, że mam ich mniej niż ma sąsiad, czy niewiele więcej niż dostaje ktoś bezrobotny o innej karnacji na swoje niezliczone dzieciaki.
Nie da się tyle pracować? Straszne to takie? DA SIĘ! Udowodniła to, i to w Polsce moja koleżanka, która pracuje w galerii handlowej. Zmiany 12 godzinne, czyli co drugi dzień wolne. Gdy kupiła sobie auto, które na „dzień dobry” trzeba było przerejestrować, ubezpieczyć, zainwestować 2100zł w nowe zawieszenie, itd., Ania podjęła drugą pracę, na sąsiednim stoisku. I przez 5miesięcy pracowała CODZIENNIE! 12 godzin „na tygodniu” i 10 w niedzielę. 82 godziny w tygodniu! Miała w tym czasie 5 dni wolnych, bo tak się szczęśliwie złożyło, że 1 i 11 listopada, 25 i 26 grudnia, i 1 stycznia były dniami wolnymi. NIKT nie dowierzał, że tak można, a jednak dała radę. Pracę może i dałoby się jakimś cudem wytrzymać, ale płacę… ? 1150 zł w jednej pracy, i 1400zł w drugiej. W sumie 2500zł. Oczywiście na „śmieciówkach”. W USA, w Michigan musiałaby zarobić minimum 8,15$ na godzinę, co przy 42 nadgodzinach w tygodniu dawałoby jej 840$ na tydzień, czyli 3600$ miesięcznie (ponad 13tysi polskich złotówek, 5x więcej niż w Polsce, i to w Ameryce, gdzie większość rzeczy jest tańsza niż w PL). Koleżanka wpadła w taki wir pracy, że gdy w Sylwestra wypuścili ich z Galerii o 16:00, to nie wiedziała, co zrobić z taką masą wolnego czasu i poszła od 19:00 obsługiwać imprezę sylwestrową! Wróciła 1stycznia o 15:00 po sprzątaniu sali, myciu naczyń, itd. Ania, Respect for You!:)
Zapewne w USA trzeba by od tych 3600 $ miesięcznie zapłacić podatek, ale jest z czego, i jest na szczęście na pewno niższy niż w PL. Bo w PL, gdy okazało się, że Ania nie jest studentką (co błędnie założyła księgowa firmy, bo Ania studia skończyła swoje dzienne, magisterskie studia już dawno temu), w trzecim miesiącu pracy potrąciła Ani 3miesięczny ZUS, wypłacając za ostatni miesiąc tylko 600zł. Tak właśnie wygląda w realu pewna Zielona Wyspa…
Gdy opowiedziałem o tym przypadku pani Renacie z mojego michigańskiego, osiedlowego, polskiego sklepu, ta powiedziała mi, że ona tak pracuje od 20lat! A czeki wystarczają tylko na rachunki i życie. To pani, która tydzień temu smażyła pączki na Tłusty Wtorek. Gdy zawitałem do sklepu o 20:30, usłyszałem jak szefowa mówi do niej: „Renia, jedź teraz do domu, wyśpij się i przyjedź tak na 2:00 na dalsze smażenie”. Zażartowałem, że pewnie nie opłaca się jechać do domu, tylko trzeba się położyć gdzieś na zapleczu, na piecu i przespać te 5godzin… Renata pracowała tego dnia od 7:00, przez 14godzin, szefowa posłała ją na 5godzin snu (o ile zamknięcie oczu między ok. 21:00 do ok. 1:00, można nazwać snem!) i kazała Reni wrócić, bo trzeba upiec w sumie 8tys. pączków! W 48godzin Renata przepracowała 36godzin. Myślałem, że przez najbliższe 2-3dni nie zobaczę jej w tym sklepie, bo minimum tyle będzie odpoczywać… Tia… Rania w polskim markecie jest po prostu ZAWSZE!
Nie wiem, ile ma lat. Ma nastoletnią córkę, urodzoną już tutaj. Ma syna studenta, przyjechała do Stanów tuż po studiach administracyjnych, jako turystka, chcąca zarobić na jakiś start w Polsce i już tutaj została. Z pierwszym mężem się rozwiodła, z drugim, w USA widzą się tylko chwilę dziennie. Ona wraca i się kładzie spać, a on właśnie się budzi na swoją nocną zmianę – dzięki temu jeszcze ze sobą wytrzymują. Pomaga synowi opłacić tutaj studia, córce pomogła kupić samochód, każdy z nich ma swoje auto, ale łatwo nie jest. Pracowała i na domkach, na których zarabiała po 1000$ tygodniowo, ale nie dawała rady już obrobić tych wielkich domów z odkurzaniem, myciem kibli, łazienek. Oddała domki za darmo koleżance (a zazwyczaj je się odsprzedaje za 1-2miesięczny dochód z tychże domków). Opiekowała się starszymi ludźmi, i miała na tym nawet 15$/h, ale to jedynie przy tych najbardziej obłożnie chorych, których trzeba było podnosić z łóżek, karmić strzykawką wprost do żołądka, czyścić woreczki w które się „wydalali”. Itd. Itp.
I tutaj wtrąciła się 20letnia koleżanka Renaty – Jagoda, która powiedziała, że tak źle w USA wcale nie jest, bo gdzież w Polsce, taka 20latka bez żadnego startu, bez wsparcia rodziców, mogłaby sobie pozwolić na nowe auto? A tu sobie takie kupiła. A ja kupiłem 900gr chleb za 3,29$, pół funta sera królewskiego po 6,49$/lb, pół funta szynki babuni po 5,99$/lb, funt kiełbasy bez prezerwatyw po 4,29$/lb i wróciłem relaksować się do domu.
Straszne? NIE! Straszne jest to, co mój znajomy, rehabilitant z Warszawy opowiedział, o swoim ostatnim pacjencie. Ma obecznie pacjenta, który pracował 72godziny NON STOP! Jako dźwigowy na jednej z warszawskich budów! Schodził tylko 2-3x dziennie na dół, wydalić wnętrzności do budowlanego Toi-Toi’a i skoczyć do sklepiku kupić sobie coś do jedzenia. I po tych trzech dobach na dźwigu, spadł po prostu jak zwłoki schodząc na kolejne sikanie lub po kolejny posiłek. Praca bez umowy, bez ubezpiecznia, więc za rehabilitację płaci z własnej kieszeni o wiele więcej, niż na tej robocie w ogóle zarobił. I mówi, że w Polsce, a w Warszawie szczególnie, są tylko budowy BANDYCKIE lub mniej bandyckie… Pamiętacie chyba, jak chłopak pracujący na takiej budowie zamiast wypłaty, mało nie został pozbawiony głowy? Tasakiem go rąbał jego niedawny szef wraz z pomocnikiem, a że tasak okazał się za słaby, nie dali rady go ukatrupić. Nie oglądali debile dekapitacji dokonywanych przez ISIS, jak to skutecznie zrobić… A że i ów chłopaczek pracował na czarno, to musiał za przyszycie głowy z powrotem jeszcze zapłacić grube tysie NFZ-towi!
1. Córka hydraulika, która, skoro nie urodziła się chłopcem, to i tak musi pomagać tacie dźwigać ciężkie narzędzia, wiadra z wodą, itd. Dzięki temu, wg. amerykańskich norm, ciągle jest petitkiem, w odróżnieniu od swoich otyłych już zapewne koleżanek;)
2. W USA nie ma PIPu (PIPy – czy jak to odmienić Państwową Inspekcję Pracy?). Nie ma też norm, ile może podnieść w pracy kobieta, a ile facet. Mają podnosić tyle, ile potrzeba i już – to jedyne wytyczne!
A w USA w tym czasie…
Tak jak wspominałem już we wcześniejszych notkach… podczas większości spotkań towarzyskich, podczas niedzielnych pikników w parku, nikt nie narzeka na to, że ma mało pieniędzy! NIKT pracujący! Narzekają, że zimą, nie widzą słońca przez cały miesiąc, bo wychodzą do pracy, gdy jest jeszcze ciemno, i wracają, gdy jest już ciemno. Ale dzięki temu pracowity pan Andrzej, pracujący nawet w niedziele, wybudował dom za 500tys. USD, ma łódź za 100tys., wykształcił dwie córki i teraz może opływać w luksusy (bynajmniej nie z emerytury, a z odszkodowania, które dostał za wypadek w pracy).
Tu nie ma jakichś skomplikowanych umów o pracę, okresów próbnych, okresów ochronnych, dmuchań, chuchań, jak na żabki z Doliny Rospudy. Tu zatrudniają Cię w poniedziałek, i w piątek, jak im się nie spodobasz, powiedzą Ci przy wręczaniu copiątkowego czeku, że w poniedziałek już na Ciebie nie oczekują. I umowa rozwiązana. Jakieś L4, by przedłużać w nieskończoność swoje wypowiedzie? What is the fucking – L4? Gdy rok temu cofnięto w Polsce mundurówce przywilej otrzymywania 100% pensji na chorobowym, okazało się, że nasi policjanci, żołnierze, strażacy, straż graniczna, itd. przestali prawie w ogóle chorować (przez tego typu przywileje okazuje się, że jesteśmy NAJBARDZIEJ chorowitym narodem w Europie!) I podobno, jak wynika ze statystyk – najbardziej zapracowanym!
Jak by się nie wydawało Wam, że zapierdal#%my w naszej pracy w Polsce, to w globalnej wiosce ciągle jesteśmy Ruskami, którzy za pomocą motyk wykopują kartofle. Wydaje im się, że uwijają się jak w ukropie, cały kołchoz zapiernicza, od dziadka po wnuka, 12godzin dziennie, od świtu do nocy, już nie da się więcej, już nie da szybciej, już nie da się bardziej, i co? I w normalnym kraju przejeżdża kopaczka i w 2godziny robi to, co cały kołchoz przodowników pracy w ciągu całego dnia! Tak właśnie jest z pracą w USA. Tu wszystko jest zoptymalizowane, czas ani siła robocza tu się nie marnują, a nie, jak w Polsce średnio 319 godzin w roku bimbamy sobie w pracy (i nawet jak Wy nie bimbacie, to górnicy robią to 472h w roku, urzędasy 345h, itp. pracownicy budżetówki – nie mniej). W Stanach masz przerwę na lunch i po przerwie wszystko rusza na nowo w tym samym tempie, co przed lunchem, z pełną sprawnością i efektywnością.
We wszystkich rankingach produktywności Polacy są na szarym końcu. Jesteśmy jedynie przed takimi tuzami pracowitości jak Rumuni, Bułgarzy, Litwini i Łotysze. To czegoś dowodzi, prawda? Jak donosi Strefa Biznesu: „Pracujemy od świtu do nocy, a efekty tego są bardzo słabe. Zarówno gospodarcze, jak i finansowe. Winimy za to złą organizację pracy i brak odpowiedniej motywacji, popartej wynagrodzeniem, ale prawda jest taka, że nie umiemy pracować efektywnie”. 14% Polaków spędza w pracy ponad 50godzin, ale nie dlatego, że chcą kokosów, wakacji na Dominikanie, 300metrowego mieszkania, bo w 200metrowym już się nie mieszczą, tylko że po prostu nie mogą związać końca z końcem i boją się utraty zatrudnienia.
Konkludując powyższe – OPIERDALACIE się Polacy!;) W USA tak nie ma! Podbijacie kartę, macie coś do wykonania na swojej zmianie, i trzeba to wykonać! Nie dajecie rady? Żegnamy się wraz z piątkowym czekiem…
A wiecie, kto w całej UE pracuje więcej od Polaków? Tylko… Grecy! O godzinę dłużej w tygodniu. Widać, jak skutecznie pracowali, prawda?;) Nie liczy się zatem ilość, a „jakość” pracy i jej efektywność…
W USA takiej efektywnej pracy szybko nas nauczą. A na polski przykład mogę wziąć ostatnie moje spostrzeżenie w Leclerku w moim mieście. Gdy „rzucili” udka kurczaka po 2,99zł/kg, kolejka zrobiła się kilometrowa! Ludzie stali, tracili czas, nudzili się, narzekali, a ogonek ciągle się wydłużał. I nagle prosty, chudy chłopaczek na dziale mięsnym wpadł na pomysł rodem z Ameryki. Skoro można było kupić maksymalnie 3kg na jedną osobę, to on pakował po 8udek do reklamówki, ważył (było od 3,2 do 3,5kg) i można było kupić albo 3kg, albo wcale. Limit na jeden paragon i tak wynosił właśnie 3kg, a nikt normalny by nie stał 30min, by kupić sobie jedno czy dwa udka. Chłopak uwijał się jak maszyna, pakował, ważył, naklejał metkę i podawał klientom z wypisanym jakby na twarzy: „bierzesz, albo spier@%alaj!”. Wszystko bez zbędnych pytań, bez bezsensownego przerzucania góry udek w poszukiwaniu tych kilku najładniejszych, itd. Tym sposobem chłopaczek rozładował kolejkę w 10minut. Tak to mniej więcej wszystko działa w większości miejsc w USA. Wszystko jest już przećwiczone, wypróbowane, potwierdzone i 2-3x sprawniejsze niż w PL – NAPRAWDĘ!
A w Polsce… u nas opłaca się postawić 10 osób przy taśmie, w fabryce, na polu i niech robią to, co mogłaby zrobić maszyna. Bo maszyny się psują, trzeba je serwisować, zmieniać olej, wymieniać części zamienne, co w kraju w którym można zapłacić 270Euro za miesiąc czyjejś ciężkiej pracy jest po prostu nieopłacalne. Niech się zużywają ludzie, ich można zwolnić i wziąć nowych za podobny bezcen… W USA też nas zużywają, ale przynajmniej za poważniejsze pieniądze.
W USA ludzie są jak takie cenne maszyny, nawet ja! W Polsce opierniczam się STRASZNIE! Nabawiłem się już odsiedzin na dupie, dyskopatii (kręgosłupa) i RZS – Reumatoidalnego Zapalenia Stawów (słabo zginają mi się środkowe palce – te od Fuck Off!). W Stanach wszystko mi się od razu leczy, gdy pójdę chwilę gdzieś popracować. Staram się, naprawdę się staram. Nie daję po sobie poznać, że Polacy to takie mięczaki, które kubła z wodą nie potrafią podnieść… Gdybym przebywał tu dłużej, pracował tak, jak czasem pracuję, żarł te wszystkie odżywki, batoniki proteinowe, steki, popijał to wszystko RedBullem czy Monsterem, to po roku zarówno Mariusz Pudzianowski jak i sam Conan Barbarzyńca wyglądaliby przy mnie jak krasnal Hałabała!
A zatem, moim Drodzy Imigranci do USA… Gdy już tu przybędziecie i znajdziecie jakąś ciekawą pracę, okaże się z czasem, że jak byście nie pracowali, gdzie byście nie pracowali, jacy byście nie byli, w końcu i tak popadniecie w pracoholizm. Tylko, że tutaj nie po to, by związać koniec z końcem, opłacić rachunki czy raty, które będziecie spłacać prawie do końca życia (za mikroskopijne mieszkanko czy malutkie auteczko). Za pierwsze pensje w USA chce się kupować ciuchy, gadżety, bawić, zwiedzać… Później chce się już tylko wrócić do domu i odpocząć… A wiedząc, że dziecko dorasta, trzeba będzie odkładać na jego studia… A może na przeprowadzkę do większego domu, lepszej dzielnicy, do lepszego miasta…
Bo lepsze miasto to mniej problemów i trosk dnia codziennego. Gdy mieszkasz w bidulinie pełnym napływowców ze wszystkich stron świata, widzisz ten cały amerykański syf. Białą patologię, czarną patologię, ciapatą patologię, napady, strzały, pożary, wraki samochodów na ulicach, kradzieże, rabunki, znikanie rzeczy sprzed domu, itd. Słyszysz syreny policyjne. Rozpoznajesz w newsach swoje okolice, gdzie ktoś dziś kogoś zastrzelił, postrzelił, napadł, obrabował, zgwałcił, ukradł samochód, spłonął. Gdy mieszkasz w mieście lepszym, białym, to naprawdę tego wszystkiego nie widzisz, nie wiesz nawet o tego typu rzeczach istnieniu, a takie newsy oglądasz jak film jakiś z innej planety, albo nawet nie masz czasu na ich oglądanie. Mieszkasz wśród białych sąsiadów (albo kolorowych, ale wymalowanych w pozytywnych barwach), poruszasz się wśród „białych”, pracujesz wśród „białych”. Gdy mieszkasz w mieście naprawdę bogatym, gdzie sam roczny podatek za dom wynosi o wiele więcej, niż w biednych okolicach kosztują całe osiedla, wówczas masz dla siebie tę całą, dobrą, „starą” Amerykę.
A zatem, pracujecie już nie po to, by wystarczyło do pierwszego, ale po to, by przenieść się do lepszego życia (jeszcze tu na ziemi, a nie po śmierci!). Lepsze miasto, lepsza dzielnica, to automatycznie przynależność do lepszej szkoły, gdzie Wasze dziecko lepiej się wykształci, gdzie w lepszym High School Wasza córka może pozna jakiegoś bogatego chłopaka, a nie w biednej dzielnicy przyjdzie z brzuchem zafundowanym jej przez przystojnego, latynoskiego kochanka. Bo nie ma co ukrywać, że każdy tu marzy i to o wiele bardziej niż w Polsce, i zrobi o wiele więcej w tej kwestii, by wkraść się do tzw. Lucky Sperm Clubu, czyli by wżenić się lub „wmężyć” do bogatej rodziny. Mojej ciotce się udało, wyszła za miliardera! Nie porywać mnie proszę, ciotka nie zapłaci za mnie ani grosza! Ani centa. Złamanego nawet…
1. Naprawdę efektywni to my jesteśmy jedynie w dokonywaniu złych wyborów politycznych… Pracujemy prawie najwięcej w Unii, a robimy przy tym 3x mniej, niż średnia unijna. Kołchoz po prostu! Sowchoz! Czy inne gospodarcze ŚREDNIOWIECZE!
2. Tak „ciężko” pracowało przez prawie dwie godziny czworo policjantów, których widziałem z okna mojego mieszkania w Polsce. Na ławeczce w parku, z telefonem w dłoni, z fajką w zębach i rękami w kieszeni dosłużą się emerytury już w wieku 40lat…
3. Kurczaki po 2,99za kg i już kolejka wylewa się ze sklepu na kilometr. Obsługiwana przez Polaków, już po godzinie ciągnęłaby się gdzieś do rogatek miasta, a rozładowana przez kogoś „po amerykańsku”, zniknęła jak dotknięta czarodziejską różdżką księdza pedofila;)
Praca marzeń?
Jako, że Michigan i okolice w których mieszkam, i grona w których się poruszam zajmują się głównie „domkami”, opieką nad staruszkami, budowlanką i pracami w fabrykach, mogę wypowiedzieć się tylko o pracy w tych zawodach. Pracowałem dla fabryki, ale po powrocie do PL pożegnaliśmy się na kilka miesięcy, i mimo, że chcieli mnie znów z powrotem, to mając jedno auto współdzielone z matką, jakoś nie mogliśmy przeskoczyć problemu lokomocji.
Oczywiście, że każdy chciałby tu przyjechać, pracować w białej koszuli jako Pan Dyrektor, ewentualnie jako makler, bankier, albo pobabrać się w amerykańskich flakach jako doskonale wynagradzany lekarz. W USA jednak trzeba zacząć od przyziemnych zawodów i prac, które wykonywali tutaj prawie wszyscy imigranci. Moi koledzy i przyjaciele, wykształceni w Polsce tak, że obecnie są prawnikami dla największych polskich korporacji, w USA pałali się wszystkim, co przynosiło legalne pieniądze. Budowlanka, remonty, daszki, sprzątanie biur, sprzątanie sklepów, itd. Nikt tu nie ma oporów powiedzieć, że pracuje w „szapie”, że jest „kontraktorem”, no rzadziej pochwali się, że jest housekeeperem;) Ale pamiętać trzeba, że w każdej z tych prac można zacząć śnić swój prawdziwy „amerykański sen”. Czasem dzięki swojej pracowitości, a czasem dzięki szczęściu.
Znajoma mojej matki sprząta domki. U nas zapewne jest to zajęcie… mało prestiżowe. W USA może też nie jest to szczyt marzeń, ale pieniądze są z tego dobre. Pieniądze, kontakty. A zatem, pani Jadzia pracowała u jakichś tam dziedziców Forda. N-ty wnuk ciotki jego trzeciego męża siostry, czy jak to tam było w „Koglu-Moglu”… I gdy tak pracowała, to miła pani Ford zajmowała swoją sprzątaczkę rozmową, wspomnieniami, itd. Niektórym w ogóle nie trzeba sprzątać, wystarczy spędzić razem czas, wysłuchać – zawsze to taniej, niż psychoanalityk. I gdy się okazało, że mąż pani Ford szuka swojego asystenta, prywatnego konsjerża, to ni z tego, ni z owego… został nim Lesio, mąż Jadzi. Jego zadaniem jest załatwianie Fordom wszystkiego, czego zapragną. Kwiatów dla żony z byle okazji, ciepłych bułek rano, umówienie samolotu na Hawaje, a gdy pojawia się na rynku nowy Mercedes S, AMG, 6,3, czarny, z białą skórą, to Lesio ma zrobić wszystko, by już następnego dnia stał na podjeździe fordowskiej rezydencji. I Leszek dzwoni od dilera do dilera, czy mają czarnego w białej skórze, AMG. Oczywiście, że zazwyczaj mają go gdzieś w bogatej Californii, na Florydzie, w Nevadzie, więc Leś leci, kupuje i w zależności od chęci, wraca S-klassą albo pakuje ją na lawetę. Najdroższe hotele, najdalsze wycieczki, Leszek prawie zawsze i prawie wszędzie jest z Fordami. Marzenie, co?
Podobnie pani Grażynka, opiekunka osób starszych. Lata temu zaczęła się opiekować kimś za 100$ na dobę. W przeliczeniu wychodzą marne grosze (4$/h). Jesteś dobra, miła, Twój podopieczny umiera lub idzie do Domu Spokojnej Starości, to jego rodzina poleca Cię komuś innemu. W międzyczasie nabrałaś doświadczenia, zrobiłaś kursy pielęgniarskie, zdobyłaś dyplomy, więc negocjujesz o wiele lepszą stawkę i warunki. I po latach Grażynka ma obecnie 20$/h. Ale stawka to NIC, w stosunku do tego, gdzie i dla kogo pracuje. Ostatnio na Florydzie, na którą dziaduszek zabiera Grazię prywatnym odrzutowcem, a na wyjazdy po zakupy czy na obwożenie dziadka po mieście ma nowiutkiego Mercedesa S i kartę z limitem 200tys. USD. Niewiarygodne?! OK, też bym nie uwierzył, więc jak znów u będę u Grazi, to zeskanuję zdjęcia…
No, ale tego typu „strzał” udaje się raz na milion – jak mi kiedyś w pewnym skandynawskim kraju…
Można opiekować się babcią, której rodzina, której córki zaczną z czasem traktować Cię jak starszą siostrę, a można trafić do starej Żydówki, która wiedząc, że jesteś Polką, każe Ci podawać sobie wszystko przez rękawiczkę, a ręcznik masz jej podać przez drugi ręcznik, tak bardzo Tobą gardzi. Zapłaci Ci dowolną stawkę 300-400USD dziennie (podczas gdy normalna stawka za opiekę to 100-150$), ale odbije sobie to psychicznie. Itd. Itp.
Mili właściciele sprzątanych domków mogą kupić swojej dziewczynie od utrzymywania ładu sukienkę ślubną za kilkaset USD, a jej mężowi prawie że za darmo (jedynie za cenę wynajęcia sali operacyjnej – 500$) zrobić operację, tak po znajomości, skrzykując całą medyczną ekipę.
A mniej miłe właścicielki domów (chociażby Helenka z Chorwacji, która do pieniędzy doszła nie ciężką pracą, a tym, że źle zoperowali jej nogę i dostała kolosalne odszkodowanie), wydzwania do swojej polskiej sprzątaczki chwilę po powrocie do domu, czy ta w ogóle dzisiaj była i sprzątała, bo wygląda na to, że dom jest tak samo brudny (mimo, że polska sprzątaczka wiedząc, jaka trafiła jej się franca, owo mieszkanie doprowadziła do sterylnej wręcz czystości.)
Praca, dzielnica, dom, znajomi…
Można mieć pecha i trafić naprawdę źle. Można zamieszkać w jakiejś biednej (ale za to taniej) dzielnicy, kiedy to będzie obawa z każdym wyjściem z domu, czy ktoś po drodze nie zaatakuje, nie napadnie, albo po powrocie, czy dom jeszcze będzie stał, i nasz w nim dobytek także. Już 15lat temu mój kuzyn, gdy wracał do domu w Hamtramck z nocnej imprezy, wchodził do mieszkania i dawał znak mrugając światłami, że przejrzał cały dom, czy w pokojach, na strychu czy w piwnicy, nie kryje się jakiś napastnik.
Można też trafić do jakiegoś przyczółka Polonii, które kiedyś (Jackowo, Hamtramck, Greenpoint) były kolebkami naszej kultury na uchodźstwie, dawały pracę, namiastkę domu rodzinnego, a dziś są dowodem upadku naszego narodu zarówno w kraju, jak i na obczyźnie. Gdy po Poland street czy Walesa street snują się swołocze ze wszystkich zakątków świata, a z Polonii zostali już tylko ci, którzy przez dziesięciolecia sami z owego swojego małego miejsca w USA nosa nie wysunęli poza próg swojej dzielnicy, oj nie napawa to optymizmem. Dlatego każdy, kto chciał coś w USA osiągnąć, uciekał z takich kolebek jak najszybciej, dobrze rozumiejąc to, że ludzie tam stanęli w miejscu w chwili, gdy przybyli do USA w latach 60-tych, 70-tych, i że oni tez się zatrzymają w czasie, lub nawet zaczną cofać!
I na koniec małe porównanie – amerykański kontraktor kontra polski budowlaniec…
W USA mam 30letniego kolegę, który od kilku lat jest kontraktorem. To Rafał, który przyjechał tu jako 15latek. Pracował trochę w fabryce, trochę w polskim sklepie, a gdy w 2011 roku kupił dom, postanowił założyć własną firmę, by kredyt za ów dom spłacać wielokrotnie szybciej. Szkoły średniej w PL chyba nie zdąrzył skończyć, tutaj też chyba nie miał za co się edukować. Po 10latach pracy w USA ma 300metrowy dom z potrójnym garażem (pozostało jeszcze kilka lat spłacania), za 2miesiące spłaci ostatnią ratę za kupionego 4lata temu jako nowy Forda F-150 Hemi. Ma kuuupę narzędzi - kompresor, 3 profesjonalne piły, generator prądu 6800Watt, kilkanaście narzędzi DeWalt 20V, laserowe poziomice, szlifierki, kosiarka do trawy, którą się jeździ jak gokartem, itd. Wszystko markowe, minimum Bosch, DeWalt, kilka Milwaukee. W lecie, gdy ma chęć, kończy pracę o 15:00, by pojechać na ryby, czy postrzelać do kaczek. 2-3x w roku jadą gdzieś na wakacje (rok temu w maju na 3tyg. do Polski, w styczniu 2015 na 2tyg. na Florydę). Weekendowych wypadów gdzieś tam nawet nie liczę… Ma żonę i 3letniego synka. Żona pracuje w ośrodku adopcyjnym, gdzie decyduje, komu odda jakie dziecko.
W Polsce mam 30letniego kolegę, „Stasia”, który od 6lat jest budowlańcem. Brzmi to jakże inaczej, prawda? Jest perfekcyjnym wykończeniowcem i instalatorem – już lepiej. Po studiach, ale wiedząc, że w swoim inżynierskim zawodzie, pracą mózgu zarobi kilka razy mniej, niż prostą, ale dokładną pracą rąk – zajął się płytkowaniem, stawianiem ścianek, kładzeniem instalacji elektrycznych, itd. Pracuje tylko dla ludzi bogatych, ceniących jakość i pomysłowość, więc bierze po 50zł/m2 kafelek. Ma 13letniego fiata Doblo (zaszalał i wziął za gotówkę), i 37m2 mieszkanie (do końca kredytu jeszcze 8lat). Pracuje czasami do 20:00, czasami dłużej, na wakacjach był ostatnio 5lat temu (nie licząc tego, że wręcz jakby na siłę zabraliśmy go w zeszłym roku do Chorwacji). Też ma firmę, ale ZUS go zjadał, więc zawiesił działalność. By kupić narzędzia, musi wziąć kredyt (tzn. mama bierze, bo z zawieszoną działalnością, na kredyt nie kupiłby nawet młotka).
Równe szanse, co?
Aaa… nie, ten mój polski kolega dostał 3lata temu od Unii 20tys. dotacji na profejsonalny aparat fotografniczny, na profesjonalne obiektywy, statyw, lampy. Przez dwa lata, zgodnie z obowiązkiem dotacyjnym musiał udawać, że będzie fotografem ślubnym i że będzie się z tego utrzymywał. Dotacja się skończyła, aparaty zostały na własność. Przestał udawać, że fotografuje śluby, zaczął udawać, że żyje…
1. 4letni dziś, 360konny Ford F-150 HEMI mojego polskiego kolegi z USA, a tuż za nim jego 300 metrowy dom z potrójnym garażem.
2. 13letni dziś, 80konny Fiat Doblo mojego polskiego kolegi z Polski, a po prawej jego 16m2 garaż. Pracują w tym samym zawodzie. Ten po prawej codziennie o kilka godzin dłużej, niż ten po lewej. Ten po prawej na wakacjach nie bywa oda lat, ten po lewej jak nie Floryda, to przynajmniej Północ Michigan i cowekendowe zmniejszanie populacji jeleni i kaczek…
No to co? Przyjeżdżacie jednak do USA?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam.
Ładnie to wygląda.
Prześlij komentarz