WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
sobota, 11 kwietnia 2015
Kemir z salonu neoprl
-
Dwie pieczenie... smoleńskie
Po informacji o wczesnym już wydaniu szumnie zapowiadanej w niezależnych mediach książki Jurgena Rotha "Verschlussakte S: Smolensk, MH17 und Putins Krieg in der Ukraine" (w Polsce jako "Tajne akta S" ), zastanawiałem się kiedy i w jakiej formie, o tym...7.04 11:591 Komentuj Wielkanocne Jaja, czyli mój polityczny dyngus
Zwyczaj oblewania wodą ma korzenie w pogańskich tradycjach. Nazwa tego wielkanocnego obyczaju składa się z dwóch słów "śmigus" i "dyngus". Pierwotnie były to dwa zwyczaje, które ostatecznie zlały się w jedno. Ubolewać chyba...4.04 21:161 KomentujHej dziewczyno, spójrz na Misia...
No i spojrzała - zrobiła go nawet sekretarzem stanu w KPRM oraz szefem Centrum Informacji Rządu. Z perspektywy czasu trzeba przyznać, że ta decyzja personalna Ewy Kopacz to strzał w dziesiątkę. Trudno o lepszy przykład platformianej hipokryzji, wyrażanej w sloganach...28.03 20:4227 KomentujMainstreamowe armaty
Widmo klęski rządzącego układu, po kilku tygodniach kampanii wyborczej, staje się coraz bardziej realne. Mądra strategia sztabu wyborczego Andrzeja Dudy i nienajgorsza PiS-u, coraz bardziej uświadamia ekipie PO, że samograj stworzony przez Tuska, z każdym dniem słabnie i...27.03 21:256 KomentujObietnice Kopacz... o matko!
Juliette Binoche reklamę pewnego banku kończy słowami " o matko!" Jak podsumować realizację obietnic Premier Kopacz, zlożone w jej exposé? Przyjrzyjmy się... Biorę pełną odpowiedzialność za nowy rząd. Jestem gotowa na debatę i krytykę, nie pozwolę...26.03 20:045 Komentuj
piątek, 10 kwietnia 2015
2xSmolensk' 2010 - która wizyta była ważniejsza i dla kogo?
Prywatna czy oficjalna? Lot wojskowy czy cywilny?
Autor: Animek
Po lekturze wypowiedzi najwyższej rangi urzędników państwowych, w tym pewnego ministra, którzy powinni te sprawy mieć w małym palcu u lewej nogi, po prostu odechciewa się pisać odpowiedzi na takie pytania, bo wątpię, czy ten tekst będzie dla nich zrozumiały. Szczególnie chodzi mi o wypowiedź pana od protokołu dyplomatycznego, który odróżniał wizyty oficjalne od prywatnych według kryterium noclegu i posiłku (aż strach pomyśleć, czym dla takiego pana różni się wizyta „bardziej” od „mniej” oficjalnej).
W tej sytuacji należałoby chyba przedstawić naszym specjalistom od protokołu najbardziej ogólny sposób klasyfikacji wizyt międzynarodowych, nie uwzględniający wykorzystania zastawy stołowej ani łóżek.
Mianowicie:
1. Najwyższej rangi wizytą międzynarodową jest wizyta państwowa (state visit). Wizyta taka ma miejsce, gdy głowa państwa danego kraju przyjeżdża do drugiego kraju na zaproszenie głowy państwa kraju-gospodarza. Czyli niedawna wizyta prezydenta Komorowskiego we Francji była wizytą państwową, a nie oficjalną, z czego chyba ani sam prezydent, ani jego urzędnicy chyba nie zdawali sobie sprawy, sądząc z wpisu na ten temat na prezydenckiej stronie internetowej. Głowie państwa w czasie takiej wizyty z reguły towarzyszy co najmniej jeden z kluczowych ministrów, przeważnie minister spraw zagranicznych, a często także delegacja przedstawicieli świata biznesu (ktoś taki towarzyszył naszemu prezydentowi we Francji, bo nie zauważyliśmy… To po co on tam w ogóle pojechał?).
2. Wizyta oficjalna ma miejsce, gdy przedstawiciel najwyższych władz państwowych udaje się do innego kraju w ramach pełnienia obowiązków służbowych, niekoniecznie na zaproszenie drugiej strony, ale zawsze za jej zgodą i wiedzą (z przyczyn oczywistych). Podróżą oficjalną będzie więc zarówno wizyta członka władz państwowych w celu udziału w oficjalnych uroczystościach (na zaproszenie), jak w celu odbycia inspekcji stacjonujących w tym kraju wojsk (np. w Iraku), czy spotkania z wyznawcami (wizyty papieskie).
3. Wizyta prywatna ma miejsce w sytuacji, gdy przedstawiciel najwyższych władz państwowych wyjeżdża do innego kraju w celu nie związanym w żaden sposób z pełnieniem obowiązków służbowych, np. z rodziną na wakacje do Grecji (chociaż może okazać się, że osoba taka wyjechała nie do Grecji, a zupełnie gdzie indziej i w innym celu niż wakacyjny, ale to już inna historia).
Z powyższego wynika, że zarówno podróż premiera Tuska do Katynia w dniu 7 kwietnia 2010 roku, jak prezydenta Lecha Kaczyńskiego trzy dni później były wizytami oficjalnymi. Premier jechał na zaproszenie premiera Putina (chociaż jak z tym zaproszeniem było, to do końca nie wiadomo) by wziąć udział w oficjalnych uroczystościach jako Prezes Rady Ministrów RP. Prezydent Lech Kaczyński jechał do Katynia jako Prezydent RP w towarzystwie osób oficjalnych w ramach wykonywania swoich obowiązków służbowych, do których należy uczczenie oficerów Wojska Polskiego, poległych w obronie Ojczyzny.
Wizyty te różnią się jednak pod względem rangi uczestniczących w nich przedstawicieli RP. Otóż wyższa rangą była wizyta Lecha Kaczyńskiego, ponieważ prezydent jest wyższy rangą od premiera, czyli Prezesa Rady Ministrów, chociażby ze względu, że to prezydent desygnuje premiera, a nie odwrotnie (art. 154 Konstytucji RP). Prezydent Rzeczypospolitej jest przedstawicielem Narodu, wybieranym w wyborach powszechnych, równych, bezpośrednich i w głosowaniu tajnym (art. 127 Konstytucji RP) na kadencję pięcioletnią, podczas gdy Prezes Rady Ministrów jest urzędnikiem państwowym, szefem korpusu Służby Cywilnej i szefem administracji państwowej, który może, ale nie musi piastować swoje stanowisko przez całą kadencję parlamentu. Ponadto Prezes Rady Ministrów, wiceprezesi Rady Ministrów i ministrowie muszą złożyć wobec Prezydenta Rzeczypospolitej przysięgę, co dodatkowo potwierdza nadrzędność urzędu prezydenta nad urzędem premiera (art. 151 Konstytucji RP). Tak na marginesie, to być może w tym fakcie tkwi główna przyczyna niechęci premiera Tuska do wspólnej podróży z L. Kaczyńskim do Katynia, której prezydent Kaczyński bynajmniej się nie przeciwstawiał, ponieważ premier musiałby zgodnie z protokołem ustąpić prezydentowi pierwszeństwa.
Czyli jedną sprawę już wyjaśniliśmy: obie wizyty były wizytami oficjalnymi, ale wizyta prezydenta Kaczyńskiego była wizytą wyższej rangi niż wizyta premiera Tuska.
Pierwsza wizyta premiera Tuska w Katyniu 7 kwietnia 2010 roku
A teraz odpowiedź na drugie pytanie, a mianowicie czy lot Tu-154M 101 w dniu 10 kwietnia 2010 roku był w związku z powyższym lotem cywilnym, czy prywatnym? Najpierw wyjaśnijmy jednak sprawę podstawową: status wizyty (państwowa, oficjalna, prywatna) i status lotu (wojskowy, cywilny) nie mają ze sobą nic wspólnego. Głowa państwa może sobie lecieć z państwową wizytą najwyższej rangi samolotem rejsowym jakichś podrzędnych linii lotniczych i wtedy jest to zawsze lot cywilny. A jeżeli ta sama głowa państwa poleci na wizytę samolotem F-16 należącym do sił zbrojnych, to lot będzie zawsze lotem wojskowym, bo samolot należy do sił zbrojnych danego państwa. O tym, czy lot jest wojskowy, czy cywilny decyduje bowiem nie status wizyty, lecz statku powietrznego.
Można to zresztą łatwo sprawdzić. Proponuję, by np. minister Sikorski przeleciał się w tę i z powrotem do Smoleńska najpierw prywatną Cessną, a potem wojskowym F-16 i w obu przypadkach użył swojej siły przekonywania opowiadając o cywilnym charakterze lotu pilotowi, który mu wyleci na spotkanie….
Można więc w tym momencie zakończyć całą dyskusję stwierdzeniem, że obie wizyty były oficjalne, wizyta prezydenta Kaczyńskiego była wyższej rangi niż premiera Tuska, a lot w obu przypadkach był lotem wojskowym, bo odbywał się samolotem należącym do polskich sił zbrojnych i był pilotowany przez wojskową załogę.
Druga wizyta premiera Tuska w Katyniu 10 kwietnia 2010 roku
Swoim starym zwyczajem postaram się jednak dodatkowo przewidzieć i uprzedzić cios ze strony sceptyków, którzy mogą argumentować, że wizyta premiera była ważniejsza, bo „historyczna”, że spotkał się w Katyniu z premierem Putinem, podczas gdy w wizycie prezydenta Kaczyńskiego miał uczestniczyć tylko jakiś niższej rangi przedstawiciel władz rosyjskich i dlatego w porównaniu z wizytą Tuska miała charakter prywatny.
No właśnie, która wizyta była ważniejsza i dla kogo?
W czasie wizyty w Smoleńsku 7 kwietnia 2010 roku premier Tusk spotkał się z premierem Putinem. „Spotkał się”, ponieważ mimo nieporównanie większej władzy, jaką premier Putin posiada w Rosji, obydwaj panowie są premierami, czyli urzędnikami państwowymi równej rangi. Premier Rosji nie omieszkał jednak polskiemu premierowi pokazać, gdzie jego miejsce, spóźniając się na uroczystości prawie o godzinę.
Ale do rzeczy. Wizyta rozpoczęła się w części rosyjskiej kompleksu memorialnego "Katyń", gdzie po krótkiej modlitwie delegacje złożyły wieńce i premierzy złożyli hołd Rosjanom, którzy na terenie Lasu Katyńskiego padli ofiarą zbrodni stalinowskich w ramach tzw. Wielkiej Czystki w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Premierzy Polski i Rosji wmurowali tam też kamień węgielny pod Świątynię Zmartwychwstania Chrystusa - cerkiew prawosławna, która ma upamiętnić rosyjskie ofiary stalinowskich represji spoczywające w ziemi katyńskiej. Dopiero później delegacje przeszły do polskiej części cmentarza, gdzie premierzy oddali hołd polskim oficerom zamordowanym przez NKWD. Potem premierzy udali się do Smoleńska, gdzie zaplanowano spotkanie z polsko-rosyjską Grupą ds. Trudnych, oraz część oficjalną, czyli rozmowy obu premierów, konferencję prasową i wspólny posiłek kończący wizytę.
Z powyższego wynika więc, że premier RP pojechał do Katynia, by uczcić pamięć ofiar stalinizmu w ogóle, włączając w to polskich oficerów, którzy przecież padli ofiarą nie czystek politycznych, a zbrodni wojennej. Czy taki przebieg spotkania ma cokolwiek wspólnego z walką rodzin katyńskich o wskazanie winnych tej zbrodni, rehabilitację zamordowanych i przeprosiny za śmierć ich najbliższych? Ponadto spotkanie ogłoszono „spotkaniem o wymiarze historycznym”, będącym „pierwszą próbą zmierzenia się Rosji z jej totalitarną przeszłością”, podkreślając fakt, że premier Putin jest pierwszym przywódcą Federacji Rosyjskiej, który odwiedził Katyń i uczcił tam pamięć (między innymi) polskich oficerów. Wizyta nie przyniosła więc znaczącego postępu w porównaniu do kwietnia 1990 roku, gdy ZSRR uznał winę NKWD za mord na Polakach, oraz 1993 roku, gdy ówczesny prezydent Rosji Borys Jelcyn w czasie wizyty w Polsce przekazał nam dokumentację katyńską i składając kwiaty pod Krzyżem Katyńskim na warszawskich Powązkach poprosił o przebaczenie, a jej opisany powyżej „historyczny” wymiar wydaje się służyć bardziej Rosji, niż Polsce.
Zaplanowana na 10 kwietnia wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego miała być zdecydowane bardziej rozbudowana, a jej celem było wyłącznie uroczyste uczczenie siedemdziesiątej rocznicy zbrodni katyńskiej. Program wizyty przewidywał m.in. mszę św. z modłami ekumenicznymi w polskiej części cmentarza, po której zaplanowano wystąpienia prezydenta RP, przedstawiciela strony rosyjskiej i przedstawiciela Federacji Rodzin Katyńskich. Ze względu na obecność licznej grupy młodych osób, które po raz pierwszy odwiedziły Katyń, w trakcie uroczystości przewidziano czas na to, żeby każdy mógł indywidualnie oddać hołd bliskim. Kolejnym punktem wizyty był wspólny obiad prezydenta Kaczyńskiego z przedstawicielami Rodzin Katyńskich oraz spotkanie z Polonią smoleńską.
O różnej wadze obu wizyt świadczy także liczebność obu delegacji. Samolotem premiera poleciało do Katynia 49 osób, w tym dziewięciu ministrów, 11 posłów i senatorów, w tym pięć osób reprezentujących PO, oraz wysocy urzędnicy KPRM. W gronie 19 zaproszonych gości premiera byli: Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Wajda, Norman Davies, Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich, zwierzchnik Cerkwi w Polsce metropolita Sawa, biskup Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego (luterańskiego) w Polsce Jerzy Samiec, biskup pomocniczy warszawski prof. dr hab. Tadeusz Pikus, a także dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau Piotr Cywiński. W wizycie premiera wzięli także udział przedstawiciele Rodzin Katyńskich.
Komitet honorowy obchodów premiera Tuska
Po lekturze wypowiedzi najwyższej rangi urzędników państwowych, w tym pewnego ministra, którzy powinni te sprawy mieć w małym palcu u lewej nogi, po prostu odechciewa się pisać odpowiedzi na takie pytania, bo wątpię, czy ten tekst będzie dla nich zrozumiały. Szczególnie chodzi mi o wypowiedź pana od protokołu dyplomatycznego, który odróżniał wizyty oficjalne od prywatnych według kryterium noclegu i posiłku (aż strach pomyśleć, czym dla takiego pana różni się wizyta „bardziej” od „mniej” oficjalnej).
W tej sytuacji należałoby chyba przedstawić naszym specjalistom od protokołu najbardziej ogólny sposób klasyfikacji wizyt międzynarodowych, nie uwzględniający wykorzystania zastawy stołowej ani łóżek.
Mianowicie:
1. Najwyższej rangi wizytą międzynarodową jest wizyta państwowa (state visit). Wizyta taka ma miejsce, gdy głowa państwa danego kraju przyjeżdża do drugiego kraju na zaproszenie głowy państwa kraju-gospodarza. Czyli niedawna wizyta prezydenta Komorowskiego we Francji była wizytą państwową, a nie oficjalną, z czego chyba ani sam prezydent, ani jego urzędnicy chyba nie zdawali sobie sprawy, sądząc z wpisu na ten temat na prezydenckiej stronie internetowej. Głowie państwa w czasie takiej wizyty z reguły towarzyszy co najmniej jeden z kluczowych ministrów, przeważnie minister spraw zagranicznych, a często także delegacja przedstawicieli świata biznesu (ktoś taki towarzyszył naszemu prezydentowi we Francji, bo nie zauważyliśmy… To po co on tam w ogóle pojechał?).
2. Wizyta oficjalna ma miejsce, gdy przedstawiciel najwyższych władz państwowych udaje się do innego kraju w ramach pełnienia obowiązków służbowych, niekoniecznie na zaproszenie drugiej strony, ale zawsze za jej zgodą i wiedzą (z przyczyn oczywistych). Podróżą oficjalną będzie więc zarówno wizyta członka władz państwowych w celu udziału w oficjalnych uroczystościach (na zaproszenie), jak w celu odbycia inspekcji stacjonujących w tym kraju wojsk (np. w Iraku), czy spotkania z wyznawcami (wizyty papieskie).
3. Wizyta prywatna ma miejsce w sytuacji, gdy przedstawiciel najwyższych władz państwowych wyjeżdża do innego kraju w celu nie związanym w żaden sposób z pełnieniem obowiązków służbowych, np. z rodziną na wakacje do Grecji (chociaż może okazać się, że osoba taka wyjechała nie do Grecji, a zupełnie gdzie indziej i w innym celu niż wakacyjny, ale to już inna historia).
Z powyższego wynika, że zarówno podróż premiera Tuska do Katynia w dniu 7 kwietnia 2010 roku, jak prezydenta Lecha Kaczyńskiego trzy dni później były wizytami oficjalnymi. Premier jechał na zaproszenie premiera Putina (chociaż jak z tym zaproszeniem było, to do końca nie wiadomo) by wziąć udział w oficjalnych uroczystościach jako Prezes Rady Ministrów RP. Prezydent Lech Kaczyński jechał do Katynia jako Prezydent RP w towarzystwie osób oficjalnych w ramach wykonywania swoich obowiązków służbowych, do których należy uczczenie oficerów Wojska Polskiego, poległych w obronie Ojczyzny.
Wizyty te różnią się jednak pod względem rangi uczestniczących w nich przedstawicieli RP. Otóż wyższa rangą była wizyta Lecha Kaczyńskiego, ponieważ prezydent jest wyższy rangą od premiera, czyli Prezesa Rady Ministrów, chociażby ze względu, że to prezydent desygnuje premiera, a nie odwrotnie (art. 154 Konstytucji RP). Prezydent Rzeczypospolitej jest przedstawicielem Narodu, wybieranym w wyborach powszechnych, równych, bezpośrednich i w głosowaniu tajnym (art. 127 Konstytucji RP) na kadencję pięcioletnią, podczas gdy Prezes Rady Ministrów jest urzędnikiem państwowym, szefem korpusu Służby Cywilnej i szefem administracji państwowej, który może, ale nie musi piastować swoje stanowisko przez całą kadencję parlamentu. Ponadto Prezes Rady Ministrów, wiceprezesi Rady Ministrów i ministrowie muszą złożyć wobec Prezydenta Rzeczypospolitej przysięgę, co dodatkowo potwierdza nadrzędność urzędu prezydenta nad urzędem premiera (art. 151 Konstytucji RP). Tak na marginesie, to być może w tym fakcie tkwi główna przyczyna niechęci premiera Tuska do wspólnej podróży z L. Kaczyńskim do Katynia, której prezydent Kaczyński bynajmniej się nie przeciwstawiał, ponieważ premier musiałby zgodnie z protokołem ustąpić prezydentowi pierwszeństwa.
Czyli jedną sprawę już wyjaśniliśmy: obie wizyty były wizytami oficjalnymi, ale wizyta prezydenta Kaczyńskiego była wizytą wyższej rangi niż wizyta premiera Tuska.
Pierwsza wizyta premiera Tuska w Katyniu 7 kwietnia 2010 roku
A teraz odpowiedź na drugie pytanie, a mianowicie czy lot Tu-154M 101 w dniu 10 kwietnia 2010 roku był w związku z powyższym lotem cywilnym, czy prywatnym? Najpierw wyjaśnijmy jednak sprawę podstawową: status wizyty (państwowa, oficjalna, prywatna) i status lotu (wojskowy, cywilny) nie mają ze sobą nic wspólnego. Głowa państwa może sobie lecieć z państwową wizytą najwyższej rangi samolotem rejsowym jakichś podrzędnych linii lotniczych i wtedy jest to zawsze lot cywilny. A jeżeli ta sama głowa państwa poleci na wizytę samolotem F-16 należącym do sił zbrojnych, to lot będzie zawsze lotem wojskowym, bo samolot należy do sił zbrojnych danego państwa. O tym, czy lot jest wojskowy, czy cywilny decyduje bowiem nie status wizyty, lecz statku powietrznego.
Można to zresztą łatwo sprawdzić. Proponuję, by np. minister Sikorski przeleciał się w tę i z powrotem do Smoleńska najpierw prywatną Cessną, a potem wojskowym F-16 i w obu przypadkach użył swojej siły przekonywania opowiadając o cywilnym charakterze lotu pilotowi, który mu wyleci na spotkanie….
Można więc w tym momencie zakończyć całą dyskusję stwierdzeniem, że obie wizyty były oficjalne, wizyta prezydenta Kaczyńskiego była wyższej rangi niż premiera Tuska, a lot w obu przypadkach był lotem wojskowym, bo odbywał się samolotem należącym do polskich sił zbrojnych i był pilotowany przez wojskową załogę.
Druga wizyta premiera Tuska w Katyniu 10 kwietnia 2010 roku
Swoim starym zwyczajem postaram się jednak dodatkowo przewidzieć i uprzedzić cios ze strony sceptyków, którzy mogą argumentować, że wizyta premiera była ważniejsza, bo „historyczna”, że spotkał się w Katyniu z premierem Putinem, podczas gdy w wizycie prezydenta Kaczyńskiego miał uczestniczyć tylko jakiś niższej rangi przedstawiciel władz rosyjskich i dlatego w porównaniu z wizytą Tuska miała charakter prywatny.
No właśnie, która wizyta była ważniejsza i dla kogo?
W czasie wizyty w Smoleńsku 7 kwietnia 2010 roku premier Tusk spotkał się z premierem Putinem. „Spotkał się”, ponieważ mimo nieporównanie większej władzy, jaką premier Putin posiada w Rosji, obydwaj panowie są premierami, czyli urzędnikami państwowymi równej rangi. Premier Rosji nie omieszkał jednak polskiemu premierowi pokazać, gdzie jego miejsce, spóźniając się na uroczystości prawie o godzinę.
Ale do rzeczy. Wizyta rozpoczęła się w części rosyjskiej kompleksu memorialnego "Katyń", gdzie po krótkiej modlitwie delegacje złożyły wieńce i premierzy złożyli hołd Rosjanom, którzy na terenie Lasu Katyńskiego padli ofiarą zbrodni stalinowskich w ramach tzw. Wielkiej Czystki w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Premierzy Polski i Rosji wmurowali tam też kamień węgielny pod Świątynię Zmartwychwstania Chrystusa - cerkiew prawosławna, która ma upamiętnić rosyjskie ofiary stalinowskich represji spoczywające w ziemi katyńskiej. Dopiero później delegacje przeszły do polskiej części cmentarza, gdzie premierzy oddali hołd polskim oficerom zamordowanym przez NKWD. Potem premierzy udali się do Smoleńska, gdzie zaplanowano spotkanie z polsko-rosyjską Grupą ds. Trudnych, oraz część oficjalną, czyli rozmowy obu premierów, konferencję prasową i wspólny posiłek kończący wizytę.
Z powyższego wynika więc, że premier RP pojechał do Katynia, by uczcić pamięć ofiar stalinizmu w ogóle, włączając w to polskich oficerów, którzy przecież padli ofiarą nie czystek politycznych, a zbrodni wojennej. Czy taki przebieg spotkania ma cokolwiek wspólnego z walką rodzin katyńskich o wskazanie winnych tej zbrodni, rehabilitację zamordowanych i przeprosiny za śmierć ich najbliższych? Ponadto spotkanie ogłoszono „spotkaniem o wymiarze historycznym”, będącym „pierwszą próbą zmierzenia się Rosji z jej totalitarną przeszłością”, podkreślając fakt, że premier Putin jest pierwszym przywódcą Federacji Rosyjskiej, który odwiedził Katyń i uczcił tam pamięć (między innymi) polskich oficerów. Wizyta nie przyniosła więc znaczącego postępu w porównaniu do kwietnia 1990 roku, gdy ZSRR uznał winę NKWD za mord na Polakach, oraz 1993 roku, gdy ówczesny prezydent Rosji Borys Jelcyn w czasie wizyty w Polsce przekazał nam dokumentację katyńską i składając kwiaty pod Krzyżem Katyńskim na warszawskich Powązkach poprosił o przebaczenie, a jej opisany powyżej „historyczny” wymiar wydaje się służyć bardziej Rosji, niż Polsce.
Zaplanowana na 10 kwietnia wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego miała być zdecydowane bardziej rozbudowana, a jej celem było wyłącznie uroczyste uczczenie siedemdziesiątej rocznicy zbrodni katyńskiej. Program wizyty przewidywał m.in. mszę św. z modłami ekumenicznymi w polskiej części cmentarza, po której zaplanowano wystąpienia prezydenta RP, przedstawiciela strony rosyjskiej i przedstawiciela Federacji Rodzin Katyńskich. Ze względu na obecność licznej grupy młodych osób, które po raz pierwszy odwiedziły Katyń, w trakcie uroczystości przewidziano czas na to, żeby każdy mógł indywidualnie oddać hołd bliskim. Kolejnym punktem wizyty był wspólny obiad prezydenta Kaczyńskiego z przedstawicielami Rodzin Katyńskich oraz spotkanie z Polonią smoleńską.
O różnej wadze obu wizyt świadczy także liczebność obu delegacji. Samolotem premiera poleciało do Katynia 49 osób, w tym dziewięciu ministrów, 11 posłów i senatorów, w tym pięć osób reprezentujących PO, oraz wysocy urzędnicy KPRM. W gronie 19 zaproszonych gości premiera byli: Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Wajda, Norman Davies, Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich, zwierzchnik Cerkwi w Polsce metropolita Sawa, biskup Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego (luterańskiego) w Polsce Jerzy Samiec, biskup pomocniczy warszawski prof. dr hab. Tadeusz Pikus, a także dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau Piotr Cywiński. W wizycie premiera wzięli także udział przedstawiciele Rodzin Katyńskich.
Komitet honorowy obchodów premiera Tuska
Towarzysząca prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu delegacja liczyła natomiast kilkaset osób, w tym ponad 300 osób z rodzin ofiar katyńskich, zarówno tych zrzeszonych w Federacji Rodzin Katyńskich, jak niezrzeszonych w jakichkolwiek organizacjach, przybyłych m.in. z USA, Wielkiej Brytanii, Kanady i Norwegii. W piątek 9 kwietnia z Warszawy wyjechał pociąg specjalny, który zawiózł do Katynia ok. 460 osób. Poza rodzinami ofiar byli to kombatanci, żołnierze kompanii honorowej Wojska Polskiego, harcerze i wolontariusze.
Oprócz przedstawicieli środowisk katyńskich, związanych z nimi księży, w skład delegacji wchodzili: ostatni Prezydent RP na uchodźctwie, legenda Solidarności Anna Walentynowicz, 18 parlamentarzystów (w tym 7 osób z PiS), kapelanowie armii, siedmiu generałów piastujących najwyższe stanowiska dowódcze w Wojsku Polskim, Rzecznik Praw Obywatelskich, szefowie IPN, NBP, PKOI i BBN, rektor UKSW oraz urzędnicy Kancelarii Prezydenta.
Reasumując, wizyta premiera Tuska była wizytą dwustronną, o zdecydowanie większym znaczeniu dla Rosji niż dla Polski, bowiem posłużyła do marginalizacji sprawy mordu katyńskiego jako zbrodni wojennej przez zaszeregowanie jej w jednym rzędzie ze stalinowskimi czystkami. Wizyta prezydenta Kaczyńskiego była wizytą jednostronną, w trakcie której Prezydent RP wypełniał swoje obowiązki względem Narodu, przewodnicząc delegacji uczestniczącej w uroczystościach rocznicowych, składającej się z czołowych przedstawicieli Narodu i rodzin ofiar, wielokrotnie większej od delegacji rządowej, która odwiedziła Katyń trzy dni wcześniej. W czasie tej wizyty prezydent Kaczyński działał wyłącznie na rzecz polskiej, a nie obcej racji stanu i to nadało jego wizycie najwyższą rangę.
Źródła:
www.pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article
wyborcza.pl/1,105770,7795970,Lot_PLF_101_cz__1__Przed_wylotem.html
wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,7722140,Przewoznik__Spotkanie_Tusk_Putin_7_kwietnia_ok__godz_.html
www.echodnia.eu/apps/pbcs.dll/article
wiadomosci.wp.pl/kat,1356,title,Obchody-w-Katyniu-opoznione-wszyscy-czekali-na-Putina,wid,12147239,wiadomosc.html
środa, 8 kwietnia 2015
Jak sczeźnie Rassieja. Fragment
Prof. dr hab. Rafał Krawczyk:
( )
( )
Również i doświadczenie podpowiada, że warto zajmować się takimi problemami,
które najsilniej przykuwają uwagę, a nie tymi, które ludzi nudzą, mimo
słuszności stawianych tez. To jasne, że łatwiej jest odnieść się do spraw
dziejących się w pobliżu miejsca własnego życia, niż tych, które mają miejsce w
Afryce, Ameryce, czy Australii. Być może, jest to również dowodem słuszności
dawnego powiedzenia, że oto „moja chata z kraja”. Poza tym, sytuacja, w jakiej
znalazła się Rosja, wywołuje refleksję o globalnym zasięgu. Jest przy tym
znamienne, że większość komentatorów przyznaje, że fenomen samej Rosji oraz jej
obecnego postępowania jest po prostu głęboko niezrozumiały nie tylko dla
profesjonalnych komentatorów, ale wiele wskazuje też i na to, że nie rozumieją
go też i sami Rosjanie, działając tyleż gremialnie, co mechanicznie i kulturowo,
bez zrozumienia następstw, do jakich ich samych prowadzą. Brak zrozumienia jest
czymś bardzo groźnym dla procesu podejmowania decyzji w imieniu całego narodu,
szczególnie zaś decyzji mających globalne następstwa. Koszt błędu może się
bowiem okazać nieobliczalny, tak jak nikt z inicjatorów obu wojen światowych nie
przewidział skali dewastacji jaką przyniosły i konsekwencji w postaci
dzisiejszej pokorności Niemiec, niegdysiejszej potęgi gotowej do kształtowania
obrazu całego świata. Dlatego, jak sądzę, warto jest wciąż ten fenomen
analizować i koniecznie starać się zgłębić jego istotę.
Bo, też i może jesteśmy
właśnie świadkami zjawiska zupełnie nieoczekiwanego, czyli po prostu początku
procesu zanikania Rosji, największego państwa świata i do tego zanikania na jego
własne życzenie.
Rosja od jakiegoś czasu sprawia wrażenie, że jej postępowanie
jest całkiem irracjonalne z punktu widzenia jej własnych interesów i że jest
coraz bardziej kierowana jakąś mechaniką postępowania i pchana samą wewnętrzną
jego siłą, wyborem samodzielnym drogi przez świat. A może jest jeszcze inaczej,
skoro cechą historii tego kraju zawsze była imperialna irracjonalność, która
tylko pod wpływem szczególnych okoliczności przekształciła ją w twór realny.
Zacofana, żeby nie powiedzieć – zapyziała azjatycką prowincjonalnością Moskwa
Iwana Groźnego – zamierzyła sobie, jakkolwiek by to śmiesznie nie brzmiało,
stać się Trzecim Rzymem (i jedynym prawdziwym) oraz ogłosić najgłębszą i
najlepszą cywilizacją regionu.
Czterdziestoletni okres jego panowania jako cara,
był również czasem, kiedy powstawały zarysy późniejszego tworu. Na czym miałaby
polegać jego wyjątkowość przybierającego szaty „rzymskiej Rosji”, skoro – jak
podkreśla historyk – „kupcy rosyjscy pozbawieni byli prawa do swobodnego
wyjazdu zagranicę i musieli uzyskiwać na to specjalne zezwolenia cara”?
Rosjanie z dumą głosili, że „niezgodne jest z naszym obyczajem, by ludzie
jeździli wszędzie, bez zgody władcy”. Ten typ władzy, zupełnie bezzasadnie
aspirujący do „rzymskości”, wymagał wtedy i wymaga też i dzisiaj, całkowitego
zniewolenia poddanych i kontroli prawomyślności ich myślenia. Inaczej
przestanie istnieć, a przecież trwa całe pół tysiąclecia. Co go może zastąpić i
jak ma się odnaleźć w warunkach współczesności, kiedy to ruch, komunikacja,
swobodna wymiana myśli stała się nie tylko podstawą rozwoju, ale wręcz samego
istnienia?
Wnikliwy obserwator podróżujący po Rosji markiz
de Custine doszedł do podobnego wniosku prawie dwa stulecia temu, stwierdzając
oto, że „naród rosyjski nie jest zdolny do niczego oprócz podboju świata.
Naród widocznie poświęcił swoją wolność w imię zwycięstwa. Bez tej ukrytej
intencji, której ludzie się poddają, być może nieświadomie, historia Rosji
byłaby zagadką nie do rozwiązania”.
Jeśliby przyjąć tę rosyjską wizję świata jako
zjawisko realne, byłoby to równoznaczne z przepowiednią jej równie
irracjonalnego końca. Jeśli nie było właściwie żadnych racjonalnych podstaw dla
samego pojawienia się tego imperium, które własną inercją wypełniło opustoszałe
tereny Syberii i wschodniej Europy, to ten sam brak podstaw istnienia,
automatycznie pociągnie za sobą jego zniknięcie. To logiczne. Ktoś spyta:
dobrze, a co w jego miejsce? To dobre pytanie, na które odpowiedź musimy dopiero
znaleźć.
W naszej części świata, Rosja stała
się szczególnego rodzaju „gorącym kartoflem” i to nie z tej przyczyny, że nie
jest już imperialnym mocarstwem, takim jakim była w przeszłości, lecz dlatego,
że wypełnia sobą znaczną część Eurazji, a jej mieszkańcy nie są w stanie
wyobrazić sobie świata bez istnienia tego tworu, ani też sformułować cech jego
głębokiej odmienności od otoczenia. Kwestia, nad jaką się warto zastanowić, to
nie tylko sprawa matrycy, jakiej poddajemy schemat naszego własnego myślenia,
lecz także i próba spojrzenia na zagadnienie bez żadnych obciążeń. Jak mógłby
wyglądać świat bez Rosji?
Wiem, że dzisiaj jest to pytanie retoryczne i żadne ze
światowych mocarstw nie uważa tego za kwestię wartą analizy, a przecież – skoro
nie ma pytania, to nie ma i kwestii. Putin, symbolizujący dzisiejszą Rosję,
tylko na pierwszy rzut oka reprezentuje jej imperialne ambicje wraz z żądaniem
przyłączenia Ukrainy, Białorusi i Krymu do przestrzeni uznawanej za czysto
rosyjską. Czyni tak, bo nie ma na gaśnięcie rosyjskiej imperialności żadnego
innego pomysłu. To jednak tylko formalna strona zagadnienia. W rzeczywistości,
problem jest głębszy i wcale nie idzie tu o nabytki terytorialne, ale o sprawę
formy, w jakiej Rosja miałaby się pojawić w świecie przyszłości, jeśli w ogóle
miałaby się w nim pojawić. Problemem bowiem nie jest sama tylko Rosja i jej
pięćsetletnia imperialna tradycja, lecz kwestia jej własnej tożsamości. Czym
jest bowiem w europejskim rozumieniu Rosja i jakie jest jej miejsce w świecie
budującym swoją globalną jednolitość?
Historia Rosji skłania do
domniemania, że była na wschodniej półkuli Ziemi tworem, mającym od samego
początku cechę efemerydy. Według słownika języka polskiego,
„efemeryda to istota, rzecz lub zjawisko przemijające szybko i bez
śladu”. Czy Rosję można uznać za zjawisko przemijające bez śladu? Tylko
wtedy, kiedy spojrzymy na nie z historycznej perspektywy, dla której pięćset
lat, to „zaledwie pięćset lat”. Istotą efemerydy jest jej zjawiskowość na
kształt komety. Pojawia się tylko po to, by zniknąć. Rosja tę cechę posiadała od
początku istnienia, a odkąd pojawiła się na mapie świata, to, co ją zajmowało
nade wszystko, to tylko rozmiar własnego terytorium. Nie była nigdy ani
wybijającą się kulturą, nie była kwitnącą gospodarką, ani wzorem etycznego
postępowania. Zawsze była tylko krajem o wielkich rozmiarach grożącym sąsiadom,
że włączy ich w swoje granice. Nawet dzisiaj, kiedy wielkość terytorium ma
znaczenie drugorzędne, a pozycja mierzona jest zupełnie innymi wartościami,
okazuje się, że Rosja potrafi wciąż tylko jedno: produkować tyle uzbrojenia i
szkolić tyle wojska, żeby znowu móc poszerzać swoje terytorium. To, że odstaje w
tym od innych krajów świata widoczne jest jak na dłoni. Żaden z nich nie
utrzymuje z nią już normalnych stosunków i pozostaje ona w tej swojej pozornej
wielkości samotna, jak nigdy przedtem.
Rosja osiągnęła największą rozpiętość granic
dosyć niedawno, nieco ponad sto lat temu, to jest z początkiem XIX wieku, kiedy
na wschodzie sięgnęła Morza Japońskiego, a na południu perskiej stolicy – samego
Teheranu. Jej dzisiejsze granice, to zaledwie dwie trzecie ówczesnego
terytorium, co nie zmienia faktu, że nadal jest największym państwem świata. To,
że rozpoczęła właśnie wojnę o ziemię z Ukrainą, świadczy jednak o tym, że
znalazła się w okresie schyłkowym i nie jest w stanie określić swojej tożsamości
inaczej, jak tylko obszernością granic. Z rosyjskiego punktu widzenia, to rodzaj
upokorzenia, ponieważ przed ponad stu laty granica jej wpływów przebiegała na
wschodzie tak daleko, że opierała się aż o przedmieścia Pekinu, a na zachodzie
niemal o Poznań i Królewiec. Dzisiaj, Rosja nie jest w posiadaniu ani Poznania,
ani Krakowa, ani Warszawy, ani też chińskiej Mandżurii, a władanie przez nią
Królewcem, dawną stolicą Prus, sprawia już tylko wrażenie chichotu historii.
W ciągu ostatnich stu lat rozpadło się niejedno
imperium, ale tylko jedno z nich – rosyjskie nie potrafiło się z tym faktem
pogodzić. Jeszcze do niedawna, wydawało się, że Rosjanie przystosowali się do
nowej sytuacji oraz pogodzili z tym, że są dużym narodem posiadającym we
władaniu ogromne terytorium, ale ich pozycja w świecie jest już tylko na średnim
poziomie, a pod względem wielkości PKG oscyluje wokół dziesiątego miejsca na
liście.
Wypadki ostatniego roku wykazały, że
to dla Rosji szczególnie niebezpieczna sytuacja, albowiem skłania do
nieprawdziwego i „życzeniowego” spojrzenia na otaczający ją świat, spojrzenia
quasi-religijnego, od którego analizy rozpoczęliśmy te rozważania. Euforia, jaka
ogarnęła Rosjan po zajęciu Krymu miała taki właśnie „religijno-emocjonalny”
charakter pozbawiony cienia realizmu. Może to zresztą skłonić Moskwę do
popełnienia kolejnych głupstw, które doprowadzą do całkowitego jej rozpadu.
Kraj nikomu niepotrzebny rozpaść się musi. Tyle, że na światowym forum
politycznym, nikt nawet mrugnięciem oka nie ośmieli się dać do zrozumienia, że
problem nieistnienia Rosji jest w jakikolwiek sposób brany pod uwagę. Okazuje
się tymczasem, że w Internecie aż kipi od pomysłów i planów na ten temat i tak,
jak niedawno Władimir Żyrynowski wręczał rozmówcom mapę przyszłego podziału
Ukrainy, tak teraz mnożą się plany podziału samej Rosji.
Kresy.pl dzielą przyszłą Rosję na
kilkanaście odrębnych tworów, z których „Rosją” ma pozostać tylko nieduży
zachodni skrawek. Inna wersja podziału jest bardziej łaskawa i pozostawia jej,
jako przyszłej „Moskowii”, większość jej dzisiejszej europejskiej części, resztę
pozostawiając w obrębie Wielkich Chin. W tym ujęciu Petersburg miałby przypaść
Finlandii.
Trzeci pomysł forsowany przez
Strategic Culture Foundation, to mapa przyszłego świata utworzona
zaledwie przed kilkoma miesiącami, we wrześniu 2014 roku. Ten obraz również
kreśli perspektywę włączenia azjatyckiej części dzisiejszej Rosji w granice Chin
jako „Wielkiej Azji”. Unia Europejska miałaby wtedy wchłonąć zarówno Białoruś i
Ukrainę, jak i Turcję, a z Rosji miałaby pozostać jedynie dzisiejsza europejska
część.
Autorzy tej ostatniej wizji twierdzą,
że jest to zgodne z zamiarami NATO oraz Stanów Zjednoczonych, których
ostatecznym celem ma być finlandyzacja Rosji i „podzielenie na mniejsze części
tego największego kraju świata”. Idzie rzekomo o to, by nie mogła powstać w tym
rejonie świata żadna alternatywa w postaci, na przykład, integracji
euro-azjatyckiej, a to z tej przyczyny, że połączenie siły gospodarczej Unii
Europejskiej i zasobów naturalnych dsisiejszej Rosji spowodowałoby powstanie
potęgi znacznie przekraczającej możliwości Stanów Zjednoczonych. A przecież USA,
to światowy żandarm i źródło międzynarodowego zła. Jeśli tak jest w istocie i
podział Rosji na mniejsze państwa staje się perspektywą realną, to nasuwa się
myśl, że dzisiejsza putinowska Rosja, swoim działaniem aktywnie ten plan
wspomaga i daje światu wyraźny sygnał, że nie radzi sobie sama ze sobą.
W tej
sytuacji więc, to świat musi poradzić sobie z Rosja. Może więc jej podział na
mniejsze kawałki jest perspektywą całkiem racjonalną? Inaczej, w środku
wschodniej półkuli Ziemi nadal będzie istnieć twór, który wciąż kieruje się
zasadą niezmiennie powtarzaną przez jego założyciela – Iwana Groźnego, że oto
„ten, kto bije, jest lepszy, a ten, kogo biją i wiążą – gorszy”.
Trudno
uznać to za dowód „rzymskości” Rosji a wiele wskazuje na to, że rosyjskie elity
nie zdały sobie jeszcze sprawy z tego, że zasada już nie obowiązuje, a stosunki
między narodami opierają się na znacznie subtelniejszych powiązaniach i mają
treść istotnie bogatszą.
piątek, 3 kwietnia 2015
Cmentarna cisza Kaputt
Cisza nad wysypiskiem - dziadowskie państwo zatacza się pod brzemieniem długów
opublikowano: wczoraj, g. 13:35 · aktualizacja: 10 godzin temufot. PAP/Radek Pietruszka
Jeśli minister spraw wewnętrznych w trakcie poufnego spotkania z innym przedstawicielem władzy mówi, że państwo istnieje tylko teoretycznie, to raczej należy mu wierzyć. Według tego samego ministra sztandarowy projekt państwa, liczony na dziesiątki miliardów, czyli Polskie Inwestycje Rozwojowe, jest jedynie propagandową wydmuszką – „ch.., d… i kamieni kupa”. Z kolei rząd partii mieniącej się obywatelską torpeduje projekt zmian w ordynacji podatkowej, żeby wątpliwości dotyczące przepisów rozstrzygać na korzyść obywatela. Ministerstwo finansów naciska na urzędy skarbowe, żeby łupić podatników ile się da.
Prezes Najwyższej Izby Kontroli informuje dzisiaj, że wydłużają się kolejki do lekarzy, pomimo ogłoszonej z wielkim hukiem przez rząd akcji zmniejszania tych kolejek. Ten sam NIK dopiero co ogłosił raport, który miażdży Krajowe Biuro Wyborcze - nie dość, że ogłosili przetarg na system informatyczny do obsługi wyborów w ostatniej chwili, to jeszcze zamówili dziadowski program za śmiesznie małe pieniądze. Z kolei na port gazowy w Świnoujściu wydaliśmy olbrzymią kasę, lecz zaniedbania i opóźnienia tej sztandarowej inwestycji jeżą włosy na głowie.
Natomiast Państwowa Komisja Wyborcza już teraz odżegnuje się od wadliwej aplikacji do obsługi rejestru wyborców sporządzonej przez MSW – stanowi zagrożenie dla prawidłowości wyborów prezydenckich. Kwota wolna od podatku w Polsce woła o pomstę do nieba – jest nędznym ochłapem. Nawet w porównaniu do zdemolowanej przez kryzys Grecji, polska kwota wolna jest sześciokrotnie niższa! Prezydent Komorowski mówi, że mamy złoty wiek w Polsce, ale złoty wiek nie wystarcza by zredukować podatek VAT, który „przejściowo” wzrósł w 2011 roku. Widocznie rząd czeka z obniżką na nadejście wieku platynowego.
To zaledwie kilka z niezliczonych dowodów, że państwo nam się sypie. Marniejemy - jakby powiedział furman Wysocki z powieści Prusa. Ale państwo nie schodzi na dziady bez przyczyny, jest jakiś powód niemocy. Właśnie czytamy, że Polska w roku 2014 zadłużyła się na bliską rekordu sumę 74 miliardów. I to pomimo zagarnięcia przez rząd olbrzymiej kasy 150 miliardów z OFE. Większy przyrost długu był tylko wkryzysowym roku 2010, a przez kryzys ponoć już przeszliśmy i to suchą stopą. Na co idą w takim razie nasze podatki? Wyłącznie na kiełbasę wyborczą? Przecież takich sum nie są w stanie ukraść nawet wytrawne „liberały-aferały”, z których wywodzi się partia rządząca?!
Władza porównuje zadłużenie z innymi krajami i zapewnia, że nie jest z nami tak źle. Jednak długi trzeba płacić, odsetki również. Tymczasem dług ciągle rośnie, zamiast się zmniejszać. Te kwoty corocznie idą już w grube dziesiątki miliardów rocznie, to ma oczywisty wpływ na budżet, wydatki i to wszystko, co nazywamy państwem. Tylko głupi uwierzy, że tak monstrualny poziom długu nie ma przełożenia na instytucje państwa. I wcale nie chodzi tu o państwo opiekuńcze, lecz o podstawowe obowiązki względem obywateli.
Rządy Platformy Obywatelskiej i PSL w ciągu siedmiu lat zadłużyły skarb państwa do 827 miliardów (pomimo skoku na oszczędności obywateli z OFE). Jeśli dzisiaj w sądach rozprawy ciągną się latami, sądów nie stać nawet na skuteczne powiadomienie pozwanego o procesie, to dlatego, że brakuje na to pieniędzy. A te pieniądze idą na spłatę zadłużenia, które i tak rośnie! To jest skala absurdu zwanego rządami Platformy Obywatelskiej.
Podobnie jest ze wszystkim. Państwo polskie nie może pomóc frankowiczom, bo siedzi w kieszeniach banków. Komornicy uprawiają zbójecki proceder, gdyż są zachęcani przez państwo, a co najmniej traktowani z wymuszoną pobłażliwością z powodu zapaści finansów publicznych. Służbą zdrowia raz po raz wstrząsają skandale i konwulsje z powodu braku środków. Jeśli dysponent pogotowia ratunkowego drobiazgowo ustala, czy warto jechać do umierającego, to najczęściej nie z powodu bezduszności, lecz z braku pieniędzy na ratownictwo.
Dziadostwo sędziów z PKW, które przecież uderza bezpośrednio w demokrację, wynika z dziadostwa państwa. Wiek emerytalny podwyższono z powodu zapaści finansowej Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Szkoły nie są przygotowane na przyjęcie sześciolatków, brak miejsc w przedszkolach nie wynika przecież z demografii, lecz z braku pieniędzy. A te środki idą na spłatę długów. Słabość policji nie bierze się z braku kwalifikacji, lecz etatów, na które potrzebne są pieniądze. Państwo ugina się pod brzemieniem długów. Owszem, na razie jeszcze je spłacamy, ale konsekwencje tych spłat już boleśnie odczuwamy. To są konsekwencje wynikające bezpośrednio z zadłużenia państwa. Ale o tym cicho, sza! – władza milczy. Znamienna cisza nad wysypiskiem.
Jak oni to zrobili, to już inna opowieść. Jednak to jest prawdziwe kuriozum, jeśli porównamy narrację władzy ze stanem faktycznym. Mamy rzekomo złoty wiek, a na rutynowy zabieg ortopedyczny czekamy trzy lata albo dłużej. Rząd od siedmiu z górą lat prowadzi „rzeczywistą walkę z korupcją”, lecz państwo notuje kolejne rekordy strat z powodu afer korupcyjnych. Mamy rok 2015, ludobójczy agresor zagraża od wschodu, a my jesteśmy silni, zwarci i gotowi jak w roku 1939. Państwo zdaje egzamin, ale przeszliśmy właśnie na ręczne liczenie głosów w wyborach. Jakaś paranoja obywatelska, nie wiedzieć czemu zwana Platformą Obywatelską.
Prawda o stanie Polski! W najnowszej książce Andrzeja Nowaka, Adama Bujaka i Janusza Koweckiego pt.„Wygaszanie Polski 1989-2015”.
Dwudziestu jeden wybitnych autorów – naukowców, publicystów, posłów, specjalistów z wielu dziedzin dokonuje niezwykle trafnej, przenikliwej analizy obecnej sytuacji w naszym kraju.
autor: Stanisław Januszewski
Dawniej zagoniony wielkomiejski mieszczanin, dzisiaj spokojny emeryt z podwejherowskiej wsi. Trochę rozdarty pomiędzy ściśle ścisłym wykształceniem a mniej ścisłymi aspiracjami. Teraz staram się to wszystko w miarę ogarnąć i wyrównać proporcje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)