( )
Ja czytalem na polskim necie, co sie działo
z
filmem Pani Stankiewicz "Nie opuszczaj mnie" zrobionym w 2009 r, a wiec
przed 10 IV 2010. Po dokumencie zrobionym przez nia i Pospieszalskiego,
"Solidarni 2010", Gutek, dystrybutor filmu "Nie opuszczaj mnie"
wycofal sie z kolportacji filmu w kinach. a Olbrychski, ktory gral w tym
filmie glowna role, dokonal slowem, ten sam czyn na niej, co ten cham
Niesiolowski, tylko z ta roznica, ze Olbryski swiadomie zamknal jej tym
kariere w filmie. Nawet nie wiem, czy ten film dostal sie do kin czy
nie.
Polscy artysci (i nie tylko), aby zrobic kariere maja wybor, albo:
1 lizesz d...pe wladzy,
2 jedziesz po Kaczynskim i PiS-ie,
3 jedziesz po kosciele katolickim
4 robisz sobie jaja z patriotyzmu
5 kpisz z prawicy
jesli zaliczysz 4 z 5 masz szanse na koryto. Ewa Stankiewicz
zdecydowanie nie jest propagandzistka obozu wladzy i nie zalicza nawet
jednego z pieciu i placi za to cene, ale mam nadzieje, ze moze to sie
kiedys odwroci. Szacunek moj dla takich ludzi jak Ona.
Żyjemy
w kraju, który zabija, a co najmniej usiłuje zlinczować każdą
indywidualność, każdy talent, każdą wybitną osobowość. Kto się nie daje
prowadzić na łańcuchu, dostaje kajdany, krępuje mu się ruchy, goni do
zony. Żyjemy w kraju, który winduje miernotę, tandetę, konformizm,
sztampę, pospolitość. Przykłady dla tej złożonej tezy są wyraziste.
Weźmy dowolny artykuł, dowolny felieton, obojętnie czyjego autorstwa,
byle autor był przedstawicielem głównego nurtu. Konia z rzędem, połową
królestwa i księżniczką temu, kto potrafi po stylu odróżnić tekst
napisany przez: Lisa, Paradowską, Passenta, Żakowskiego, Maziarskiego,
Kuźniara. Potrafi ktoś? Sam nie czuję się na siłach nie
zaryzykowałbym 10 złotych, gdyby mi zaproponowano zakład. Z drugiej
strony, tej całkiem z boku, potrafię bez trudu wskazać kilka mocnych
piór, które się rozpoznaje po znaku firmowym, potrafię wskazać kilku
twórców rozpoznawalnych po warsztacie, ale nie zrobię tego, żeby znów
nie zaczynać jatki na to samo kopyto. Zaproponuję coś innego, mianowicie
taki zabieg, który mnie sporo zdrowia kosztuje, bo wielu autorów
jednocześnie uważam za indywidualności i za wasali władzy, bądź
ideologicznych najemników. Tak czy siak i co by nie sadzić o Wojciechu
Młynarskim, to jego styl rozpoznawał i usiłował naśladować drobny
pijaczek pod rękę z ambitnym poetą. Oglądając filmy jednego i drugiego
Kondratiuka, nie sposób pomylić braci z kimkolwiek innym, podobnie rzecz
się ma z Bareją, czy nawet Piwowskim. Czytając Mrożka, bez dwóch zdań
czyta się Mrożka. Śmiejąc się ze skeczów Laskowika nikt nie rozpozna
„poczucia humoru” Wojewódzkiego-Majewskiego i tak dalej. Z tej niewinnej
wyliczanki można wysnuć jeden generalny wniosek, który przynajmniej
mnie się rzuca w oczy. Wniosek jest taki, że w PRL, włażenie w dupę
władzy, płynięcie z nurtem, nie dawało żadnej gwarancji kariery na
wysokim artystycznym, czy też autorskim szczeblu. Pupila komuchów, śp.
Holoubka nie sposób porównać ze współczesnym Szycem, bo trzeba by
porównywać kogel-mogel z sufletem. Takim samym efektem skończyłoby się
zestawienie Edyty Wojtczak z Hanną Lis, czy profesora Zina z profesorem
Krzemińskim.
Kiedyś
wchodzenie w dupę, było warunkiem wstępnym, natomiast dalej trzeba było
coś potrafić, w dodatku coś więcej niż potrafią wszyscy. Dziś proporcje
i kolejność się odwraca, byle Szyc zostanie Holoubkiem, byle Majewski
Laskowikiem i każdy Lis Mrożkiem. Wszystko zależy od języka, który służy
jako mięsień, jako łopata do torowania sobie ścieżki kariery, a nie
jako wyraz talentu. Swego czasu wielką karierę robiła dokumentalistka,
która nazywała się Maria Zmarz-Koczanowicz. Naprawdę niezła w swoim
fachu, może nawet coś więcej niż niezła i chociaż kojarzona jest z moim
ukochanym środowiskiem z Czerskiej, w tym ściśle z Torańską, talentu jej
odmawiać nie chcę. Sam nie wiem, czy ta moja wielkoduszność nie jest
przypadkiem egocentryzmem? Wydaje mi się, że jednak jest, ponieważ
bardziej niż na Marii Zmarz-Koczanowicz zależy mi na tym, żeby w
najmniejszym stopniu nie być kojarzonym ze współczesnymi gwiazdami,
które rozpoznaję tylko po natężeniu brązu na językach. Z jednej strony
wystarczy machać ogonkiem i liczyć na gnat do ogryzienia, z drugiej
strony równie łatwo się odróżnić od miernoty, zachowując człowieczeństwo
i porzucając pieskie życie. Sęk w tym, że taka postawa, nie daje żadnej
innej satysfakcji, trzeba się zadowolić utrzymaniem człowieczeństwa.
Pisząc ten tekst, mało dbałem o żelazny układ „standardu
dziennikarskiego”: teza, dowód, puenta, bo od początku do końca miałem
przed oczami Ewę Stankiewicz, dokumentalistkę jakiej dawno w
Polsce
nie mieliśmy. Ona jest tezą, dowodem i puentą. Jej film: „Trzech
kumpli”, to był styl, który decyduje o indywidualności, takich filmów
nie robi ktoś podobny do wszystkich. Stankiewicz pokazała nie tylko swój
niesamowity talent, ale ubrała kontrowersyjną treść w taką formę, że
zamknęła usta największą krytykom, wręcz ich ośmieszyła, samym dziełem,
nie komentarzem autorskim. No i co z tego? Co się stało z tą wybitną
osobowością, z tą nieprzeciętną dokumentalistką, z tą wyrazistą autorką?
Dziś Ewa Stankiewicz biega z kamerą po sejmowych korytarzach, co już
jest wyznacznikiem realiów w jakich żyjemy, ale niestety żyjemy w
znacznie gorszych realiach, niż ten wyznacznik. Stankiewicz skończyła
jako reporterka niszowej gazety i walczy o możliwość godnego wykonywania
zajęcia, które jest profanacją jej talentu. Mogła pójść drogą miernot,
pierwszy krok już wykonała, wszak to TVN wyemitował jej film w ramach
bratobójczej walki z Czerską, ale poszła swoją drogą i zapłaciła za
indywidualność najwyższa dla artysty cenę, została jako autorka
eksterminowana. Chore realia naszych czasów nie polegają tylko na tym,
że jeden może lżyć, a drugi musi zaciskać zęby, to jest tylko dodatkowy
bonus. Patologia polega na tym, że jeden dostaje ptasie mleczko za
tandetę, a drugi by zachować swój indywidualny talent musi walczyć o
życie. Dramatem Ewy Stankiewicz, który jednocześnie obrazuje poziom
degrengolady w „państwie polskim” wcale nie jest fakt, że rzucił się na
nią socjopata Niesiołowski, po czym brązowe jęzory przedstawiły
Stankiewicz jako napastnika, prowokatora i paparazzi. Dramat tkwi w tym,
że Stankiewicz ze swoim talentem, ze swoimi umiejętnościami, w ogóle
się w tej sytuacji znalazła, jak reporterka niszowej gazety i obiekt
niewybrednych ataków ze strony tandetnych luminarzy medialnych.
16.05.2012 - 0:08 | dodał: