WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
niedziela, 20 września 2009
ZDRADZENI i nędzni zdrajcy
Zostawiła nas Polska bolszewikom
Pani Stanisława Ostrowska - osiemdziesięciokilkuletnia mieszkanka Kamyszenki w Północnym Kazachstanie - z trudem przełamała opory przed mikrofonem. Tutejszym niewiastom nie tylko nie uchodzi palić, ale również "występować publicznie". W towarzystwie syna i szwagra poczuła się jednak znacznie pewniej. Posługując się sprawnie językiem polskim, nie jest ona wyjątkiem wśród starszych miejscowych Polek. Od wczesnej młodości czyta systematycznie literaturę religijna. Z modlitewnikiem "Droga do nieba" po prostu się nie rozstaje. To najlepszy elementarz - powiada.
Śliczny wiatr z Zachodu
- Pamiętam polskich żołnierzy w 1919 i 20 r. Wysocy i ładni byli. Szkoła juz powstała, urząd, a potem odeszli... Sami. Granice wytyczyli za Nowogradem Wołyńskim i naszą Fedorówkę z całą Żytomierszczyzną bolszewikom zostawili. - W jaki sposób kołchozy zakładali? Kułaków już wcześniej zesłali na Syberie, a nas w 30 r. zapędzać zaczęli do kolektywu. Rodzice 10 hektarów nie mieli. Podzielili im ziemie na kawałki: w jednym skraju trochę, w drugim, w trzecim. Co lepszą od razu zabrali. Oj, płaczu było i wszystkiego! Mało było takich, co się nie zapisali, a później juz wszyscy ulegli. My na ostatku. Ostatnią krowę nam zabrali i mama księdza spytała, co robić? - Idźcie! - powiedział. - bo gdzie się podziejecie? - To i poszli. Nie na długo spokój dali. Kurkuny - mówili o nas. - W 32 r. plan narzucili, ile mamy oddać państwu. Oddali, przychodzi brygada - dawaj jeszcze. I dawaj! Wszystko z chaty zabrali. Potem bierz kij, chodź i proś. Oj, dużo z głodu pomarło. W 32 r. to jeszcze udawali się do Białorusi za chlebem, a potem to już nie puścili. - "W 33 hodu merli ludi na chodu" - mówiło się na Ukrainie. Na dworcach sprawdzali, nikogo nie puszczali. Potem stało trochę lepiej, a w 36 roku odprawili nas na Kazachstan. - Ja pytał NKWD-zisty - wtrąca szwagier p. Stanisławy – dlaczego nas wysyłacie? Chcieli zapędzić do kolektywu - poszli, czego jeszcze chcecie? A on mi na to, że jak z Zachodu wiater dmucha, to on dla mnie śliczny. Cóż, niedaleko do Polski było, 40 kilometry.
"Polski pan" gorszy od faszysty
- Boże kochany, nie mogę o tym mówić - wraca do swoich wspomnień p. Stanisława. - Wprzód wysyłali bogatszych, a potem i innych. - Przyszli i "dawaj paszporty" - mówią. Milicja przyszła. I dalej jeszcze, że "wy Polaki i wam zdies' nie nada zit' - wy za blisko polskoj granicy". Wyznaczyli na jaki dzień mamy przygotować się. Wywieźli na stacje. Kto miał co, można było brać - świnie, krowy, kury brali. Podstawili pociąg towarowy i nas pogruzili. Jak to bydło pogruzili! Ja nie mogę... będę płakać... - Jak pociąg zaczął ruszać, wszyscy padli na kolana, głośno zawodzili i śpiewali "Pod Twoją obronę". Ja tego nie zapomnę.- Nasza wieś była w połowie polska, w połowie ukraińska. Na 400 rodzin wywieźli nas Polaków 82 rodziny. Różnie wysyłali – na Murmańsk, Centralną Ukrainę i na Kazachstan. Nie, nie wiedzieli dokąd jedziemy. 12 doby nas wieźli, aż w końcu trafili my tu - do Kazachstanu. Jednych wygruzili już w Tajenczy, a nas dopiero w Celinogradzie. Różnie odnosili się do nas, jedna kobieta prosiła milicjanta o chleb. Kopnął ją - ty polska mordo! Ja tobie dam! - Porozwozili po stepie, każdy otrzymał swoje miejsce - z "toczką", numerem. I tak mówili o naszych siołach: "dziesiątka", "jedenasta", "dwudziesta". Później dopiero nazwali - naszą "toczkę" - Kamyszenką, sąsiednią - Pierwomajką, Kamienką, Zielonym Gajem... - Rzeka Iszym i gdzie oczy obrócić - step. Jak ludzie lamentowali, Boże! Tego opowiedzieć się nie da. Dwa baraki tylko tu byli i jurty. Do każdego po cztery, po pięć rodzin powrzucali. Domy budowali więźnie, a później nasi już budowali. Jak deszcz padał, tak i padał na nas. Tylko słomą pokryte trochę były. Budowali z samanu, gliny zmieszanej ze słomą. Przywieźli nas latem, a na zimę to już pierwsze "domy" stali i nas po dwie, po trzy rodziny w jeden dom pospychali. Palić nie było czym, kamysz kosili po ozierach, jak zamarzły. Wozili i ot, tym palili. - Stała głodówka. Wpierw dzieci z głodu umierali, z zatrucia, a później inni. Do Kazachów chodzili i kto miał co - łach jaki, poduszki – za pszenice mieniali. - Jak juz pracowali, pieniędzy nigdy nie było, chleb tylko dawali - żeby wyżyć. Jak zaczęła się wojna, dawaj brać ludzi, całe noce trzymali i mówili: - podpisuj, że tyle a tyle państwu dasz. 10 kilo topionego masła od krowy, 40 kilo mięsa, jaja. - Krowa nie dała tyle mleka? Kup, a oddaj. - Wiosną chodzili i zbierali kłoski po polach. Ze słomy trzęśli ziarka i mieniali za gryz u Kazachow. W żornach mieli. Niewiele nazbierało się, ale każdego dnia coś zawsze było... Ludzie mówili, że to cud, że to Pan Bóg nas żywi.- My kobiety chodzili praacować 12, 15 kilometry piechotą - tam i nazad. Chory kto był i nie wyszedł - nie dawali chleba. W wojnę zatrudniali też małych chłopców i tych, bywało, brygadir okładał nahajką. - Jeden chłopczyk pracował ze mną na traktorach - wtrąca szwagier. Chory był, po godzinie siadł na słomie i płacze. Co tobie - pytam. - A on, że zmarznięty i głodny. Cóż ja tobie pomogę? Popłakał do wieczora, a drugiego dnia umarł. - Każdy miesiąc trzeba było chodzić na przypiskę i meldować się w komendanturze - opowiada dalej p. Ostrowska. - Trzech było w wiosce: komendant, zamiestitiel i striełok. Chcesz iść do drugiej wioski - staraj się o przepustkę. Tak samo do miasta. A jak kto zachorował? Cóż oni z tego robili sobie! W posiołku, w Pierwomajce, mały szpital był, ale bez zgody komendanta nie puścili.- Sądzili za wszystko. Za garść pszenicy 10 lat dawali. Przekroczył kto rzekę Iszym, znaczy uciekać chciał. Spotkał raz komendant za Iszymem sąsiada naszego - Żebrowskiego i pyta: za czym ty przyszedł? - Po białą glinkę, chatę mazać. Za dwa dni odprawił jego do rejonu. Pojechał i zamknęli w kurulku, wypytywali, a potem do sądu. 3 lata więzienia dali i przepadł człowiek jak kamień w wodę. Do dzisiejszego dnia nie wiadomo, gdzie on? Unicztożyli!- Nie chcieli z razu chodzić w niedziele pracować, to zamykali tych na cały dzień. Robili, co chcieli; żadnej władzy nad komendantami nie było. Wszystko na nich kończyło sie.- A tak, próbowali uciekać.
Pani Stanisława Ostrowska - osiemdziesięciokilkuletnia mieszkanka Kamyszenki w Północnym Kazachstanie - z trudem przełamała opory przed mikrofonem. Tutejszym niewiastom nie tylko nie uchodzi palić, ale również "występować publicznie". W towarzystwie syna i szwagra poczuła się jednak znacznie pewniej. Posługując się sprawnie językiem polskim, nie jest ona wyjątkiem wśród starszych miejscowych Polek. Od wczesnej młodości czyta systematycznie literaturę religijna. Z modlitewnikiem "Droga do nieba" po prostu się nie rozstaje. To najlepszy elementarz - powiada.
Śliczny wiatr z Zachodu
- Pamiętam polskich żołnierzy w 1919 i 20 r. Wysocy i ładni byli. Szkoła juz powstała, urząd, a potem odeszli... Sami. Granice wytyczyli za Nowogradem Wołyńskim i naszą Fedorówkę z całą Żytomierszczyzną bolszewikom zostawili. - W jaki sposób kołchozy zakładali? Kułaków już wcześniej zesłali na Syberie, a nas w 30 r. zapędzać zaczęli do kolektywu. Rodzice 10 hektarów nie mieli. Podzielili im ziemie na kawałki: w jednym skraju trochę, w drugim, w trzecim. Co lepszą od razu zabrali. Oj, płaczu było i wszystkiego! Mało było takich, co się nie zapisali, a później juz wszyscy ulegli. My na ostatku. Ostatnią krowę nam zabrali i mama księdza spytała, co robić? - Idźcie! - powiedział. - bo gdzie się podziejecie? - To i poszli. Nie na długo spokój dali. Kurkuny - mówili o nas. - W 32 r. plan narzucili, ile mamy oddać państwu. Oddali, przychodzi brygada - dawaj jeszcze. I dawaj! Wszystko z chaty zabrali. Potem bierz kij, chodź i proś. Oj, dużo z głodu pomarło. W 32 r. to jeszcze udawali się do Białorusi za chlebem, a potem to już nie puścili. - "W 33 hodu merli ludi na chodu" - mówiło się na Ukrainie. Na dworcach sprawdzali, nikogo nie puszczali. Potem stało trochę lepiej, a w 36 roku odprawili nas na Kazachstan. - Ja pytał NKWD-zisty - wtrąca szwagier p. Stanisławy – dlaczego nas wysyłacie? Chcieli zapędzić do kolektywu - poszli, czego jeszcze chcecie? A on mi na to, że jak z Zachodu wiater dmucha, to on dla mnie śliczny. Cóż, niedaleko do Polski było, 40 kilometry.
"Polski pan" gorszy od faszysty
- Boże kochany, nie mogę o tym mówić - wraca do swoich wspomnień p. Stanisława. - Wprzód wysyłali bogatszych, a potem i innych. - Przyszli i "dawaj paszporty" - mówią. Milicja przyszła. I dalej jeszcze, że "wy Polaki i wam zdies' nie nada zit' - wy za blisko polskoj granicy". Wyznaczyli na jaki dzień mamy przygotować się. Wywieźli na stacje. Kto miał co, można było brać - świnie, krowy, kury brali. Podstawili pociąg towarowy i nas pogruzili. Jak to bydło pogruzili! Ja nie mogę... będę płakać... - Jak pociąg zaczął ruszać, wszyscy padli na kolana, głośno zawodzili i śpiewali "Pod Twoją obronę". Ja tego nie zapomnę.- Nasza wieś była w połowie polska, w połowie ukraińska. Na 400 rodzin wywieźli nas Polaków 82 rodziny. Różnie wysyłali – na Murmańsk, Centralną Ukrainę i na Kazachstan. Nie, nie wiedzieli dokąd jedziemy. 12 doby nas wieźli, aż w końcu trafili my tu - do Kazachstanu. Jednych wygruzili już w Tajenczy, a nas dopiero w Celinogradzie. Różnie odnosili się do nas, jedna kobieta prosiła milicjanta o chleb. Kopnął ją - ty polska mordo! Ja tobie dam! - Porozwozili po stepie, każdy otrzymał swoje miejsce - z "toczką", numerem. I tak mówili o naszych siołach: "dziesiątka", "jedenasta", "dwudziesta". Później dopiero nazwali - naszą "toczkę" - Kamyszenką, sąsiednią - Pierwomajką, Kamienką, Zielonym Gajem... - Rzeka Iszym i gdzie oczy obrócić - step. Jak ludzie lamentowali, Boże! Tego opowiedzieć się nie da. Dwa baraki tylko tu byli i jurty. Do każdego po cztery, po pięć rodzin powrzucali. Domy budowali więźnie, a później nasi już budowali. Jak deszcz padał, tak i padał na nas. Tylko słomą pokryte trochę były. Budowali z samanu, gliny zmieszanej ze słomą. Przywieźli nas latem, a na zimę to już pierwsze "domy" stali i nas po dwie, po trzy rodziny w jeden dom pospychali. Palić nie było czym, kamysz kosili po ozierach, jak zamarzły. Wozili i ot, tym palili. - Stała głodówka. Wpierw dzieci z głodu umierali, z zatrucia, a później inni. Do Kazachów chodzili i kto miał co - łach jaki, poduszki – za pszenice mieniali. - Jak juz pracowali, pieniędzy nigdy nie było, chleb tylko dawali - żeby wyżyć. Jak zaczęła się wojna, dawaj brać ludzi, całe noce trzymali i mówili: - podpisuj, że tyle a tyle państwu dasz. 10 kilo topionego masła od krowy, 40 kilo mięsa, jaja. - Krowa nie dała tyle mleka? Kup, a oddaj. - Wiosną chodzili i zbierali kłoski po polach. Ze słomy trzęśli ziarka i mieniali za gryz u Kazachow. W żornach mieli. Niewiele nazbierało się, ale każdego dnia coś zawsze było... Ludzie mówili, że to cud, że to Pan Bóg nas żywi.- My kobiety chodzili praacować 12, 15 kilometry piechotą - tam i nazad. Chory kto był i nie wyszedł - nie dawali chleba. W wojnę zatrudniali też małych chłopców i tych, bywało, brygadir okładał nahajką. - Jeden chłopczyk pracował ze mną na traktorach - wtrąca szwagier. Chory był, po godzinie siadł na słomie i płacze. Co tobie - pytam. - A on, że zmarznięty i głodny. Cóż ja tobie pomogę? Popłakał do wieczora, a drugiego dnia umarł. - Każdy miesiąc trzeba było chodzić na przypiskę i meldować się w komendanturze - opowiada dalej p. Ostrowska. - Trzech było w wiosce: komendant, zamiestitiel i striełok. Chcesz iść do drugiej wioski - staraj się o przepustkę. Tak samo do miasta. A jak kto zachorował? Cóż oni z tego robili sobie! W posiołku, w Pierwomajce, mały szpital był, ale bez zgody komendanta nie puścili.- Sądzili za wszystko. Za garść pszenicy 10 lat dawali. Przekroczył kto rzekę Iszym, znaczy uciekać chciał. Spotkał raz komendant za Iszymem sąsiada naszego - Żebrowskiego i pyta: za czym ty przyszedł? - Po białą glinkę, chatę mazać. Za dwa dni odprawił jego do rejonu. Pojechał i zamknęli w kurulku, wypytywali, a potem do sądu. 3 lata więzienia dali i przepadł człowiek jak kamień w wodę. Do dzisiejszego dnia nie wiadomo, gdzie on? Unicztożyli!- Nie chcieli z razu chodzić w niedziele pracować, to zamykali tych na cały dzień. Robili, co chcieli; żadnej władzy nad komendantami nie było. Wszystko na nich kończyło sie.- A tak, próbowali uciekać.
W 37 roku zebrali się ci z Podola (pomieszali nas Wołyniaków z nimi), żeby uciekać z Kazachstanu. Gdzieś kolo 20 rodzin ich było. Komendantowi doniósł szpiegun jakiś i kiedy odjechali z 10 kilometry, czekała już na nich maszyna. Mężczyzn zabrali, a kobiety wrócili. Kto ich wie, co z nimi stało sie? Na Ukrainę chcieli uciekać i ot... - Do 41 roku nie było dnia, żeby kogoś w nocy nie zabrali. Rano, przy powitaniu, wymieniali wszyscy między sobą nowiny: - tego, a tego dzisiaj wzięli. - Za co zabierali? A męża mojego za co zabrali? Powiedzieli, że on jeszcze na Ukrainie chodził skrycie do Polski, że organizował kompanię przeciw państwu, a za Polską, że namawiał przeciwko kolektywowi. Donos był. W 38 roku jego aresztowali, młody był jeszcze chłopak. Razem z nim zabrali 15 mężczyzn. Tylko dwa wrócili... Stasiu, powiedz więcej, ja nie mogę...
- Jak mojego ojca zabrali, 4 lata miałem - mówi Stanisław. - Dzisiaj patrzę na małe dzieci i dziwno mnie, że tak wszystko można pamiętać. A ja wszystko pamiętam, nawet w jaką koszulę ojciec ubierał się. Jak my czekali na ojca! Dzień po dniu, dziesięć lat czekali - nadzieja była, że może wróci. I paczki posyłali. Po dziesięciu latach napisali z zapytaniem, gdzie ojciec? Teraz dopiero odpisali, ze ojciec zmarł od ciężkiej choroby. Już przy Gorbaczowie napisał ja do KGB i mnie pokazali "dieło" ojca. Tam ja znalazł sprawkę, że rozstrzelali jego po dwóch miesiącach od aresztowania!
- Bandity! - wtrąca z płaczem p. Stanisława.- Jak skończyłem w 1950 r. 16 lat, zawołali mnie do komendanta i pokazali dokument, pod którym podpis był Mołotowa i Czaładajewa. Dowiedział ja się z niego, że otrzymuje "wolność" , ale tylko mieszkać mogę w naszej wsi - w Kamyszence. Jeżeli bez zgody wyjadę z niej, to będe karany do 25 lat więzienia. Po skończeniu 7-letniej szkoły, chciałem chodzić do średniej - w sąsiedniej Pierwomajce. Musiał brać przepustkę. W instytucie też musiałem co miesiąc meldować się. Rosjanie - nie, tylko my - Polacy, Niemcy, Tatarzy. Był spis - pytali o "nacjonalnost'"? My odpowiadali, że "Polacy", a oni: czy my byli kiedy w Polsce, czy mówimy w domu po polsku? Nie? No to jacy z was Polacy? A przecież wszyscy my ochrzczeni, ślubowali po polsku, tak i pisali my się do końca - "Polacy". Języka nie wszyscy rodzice uczyli. Bali się, bo ścigali za to - w szkole, pracy.
Zdążył ślubu udzielić
- Kościół zamknęli nam jeszcze na Ukrainie - wspomina p. Stanisława. - Później podłożyli miny i zerwali. Stary był, czterechsetletni. Cerkiew też zerwali. Byłam za Breżniewa na Ukrainie, to na tym miejscu widziała dom kultury pobudowany. Księży kilku było - wszystkich aresztowali . Kolejno poszli na zmarnowanie. W Karagandzie, w sąsiedniej obłasti, dużo było w więzieniu księży. Jak Breżniew stał i wolniej trochę zrobiło się, nasze kobiety jeździli do nich. Składali się, wozili jedzenie, posyłali pieniądze. Podawali się, że to ich krewni. Jak ich wypuścili, to niektórzy przyjechali do nas. Drzepecki jeden był. W Zielonym Gaju taka jedna powiedziała, że on jej krewny i tak on przypisał się do tej wsi. A przy domu urządzili kaplicę. Pracował. I do nas zajeżdżał. Później wypadek był: ostrzelali bandity modlących się w czasie rezurekcji. Zamiast księdza jedna kobieta zginęła. Znowu zasądzili jego na 10 lat. Odsiedział 5. Jak wypuścili, zajechał do nas na krótko, ale nie pozwolili zostać. Wyjechał na Ukrainę i tam umarł.Inny - ks. Olszowski - też siedział w Karagandzie. Po oswobodzeniu przyjechał do nas. Kilka dni przebywał. Zdążył Stasiowi ślub dać. Musiał wyjechać do Stanisławowa, a potem zamieszkał w Polsce, gdzieś k. Częstochowy. Książki nam przysyłał, medaliki i obrazki. Dużo dla nas dobrego zrobił.
Kto nas przyjmie?
- Chruszczow zdjął komendantury. Całe życie w niewoli, a 20 lat w obozie. Tak i było. To przez tego Lucyfera z brodą. Starzy ludzie mówili, ze będzie ich siedmiu, a ostatni - napiętnowany - zakończy wszystko. I tak się stało. - Teraz jak pojedziesz na Ukrainę, to oni pytają: po co ty przyjechała? Była w Polsce, tam mówią, ze my Ruskie, nie Polaki... Płakać się chce. Nie wytrzymała i strażnikowi na granicy, który tak mówił, powiedziała, że jeśli my nie Polaki, to dlaczego tak daleko od Polski? Nasi ojcowie powiadali, że przyjdzie taki czas i my wyjedziemy stąd, ale nagle - nocą uciekać przyjdzie. Kto nas przyjmie? Dla Ruskich i Ukraińców my Polaki, dla Polaków - Ruskie...Zostawiła nas Polska w 20 roku, czy zapomni i teraz?
Zanotował PIOTR OPOZDA
P.S. W ciągu ostatnich dwóch lat wybudowany został w Kamyszence polski kościół p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej. Od kilku miesięcy przebywa tam również polski ksiądz. Pani Ostrowska, bardzo już osłabiona, oczekuje poświęcenia kościoła, co zapowiedziano na dzień 26 sierpnia br. - Święto Matki Bożej. ONA nie zapomni o nich, a my?
Tekst ukazał się 14 lipca 1994 r. w Gazecie Polskiej (nr 15)
P.S.2 Pani Stanisława zmarła tuż po poświęceniu kościoła, jej rodzina w dalszym ciągu oczekuje na repatriację do Polski (styczeń 2007)
Zdążył ślubu udzielić
- Kościół zamknęli nam jeszcze na Ukrainie - wspomina p. Stanisława. - Później podłożyli miny i zerwali. Stary był, czterechsetletni. Cerkiew też zerwali. Byłam za Breżniewa na Ukrainie, to na tym miejscu widziała dom kultury pobudowany. Księży kilku było - wszystkich aresztowali . Kolejno poszli na zmarnowanie. W Karagandzie, w sąsiedniej obłasti, dużo było w więzieniu księży. Jak Breżniew stał i wolniej trochę zrobiło się, nasze kobiety jeździli do nich. Składali się, wozili jedzenie, posyłali pieniądze. Podawali się, że to ich krewni. Jak ich wypuścili, to niektórzy przyjechali do nas. Drzepecki jeden był. W Zielonym Gaju taka jedna powiedziała, że on jej krewny i tak on przypisał się do tej wsi. A przy domu urządzili kaplicę. Pracował. I do nas zajeżdżał. Później wypadek był: ostrzelali bandity modlących się w czasie rezurekcji. Zamiast księdza jedna kobieta zginęła. Znowu zasądzili jego na 10 lat. Odsiedział 5. Jak wypuścili, zajechał do nas na krótko, ale nie pozwolili zostać. Wyjechał na Ukrainę i tam umarł.Inny - ks. Olszowski - też siedział w Karagandzie. Po oswobodzeniu przyjechał do nas. Kilka dni przebywał. Zdążył Stasiowi ślub dać. Musiał wyjechać do Stanisławowa, a potem zamieszkał w Polsce, gdzieś k. Częstochowy. Książki nam przysyłał, medaliki i obrazki. Dużo dla nas dobrego zrobił.
Kto nas przyjmie?
- Chruszczow zdjął komendantury. Całe życie w niewoli, a 20 lat w obozie. Tak i było. To przez tego Lucyfera z brodą. Starzy ludzie mówili, ze będzie ich siedmiu, a ostatni - napiętnowany - zakończy wszystko. I tak się stało. - Teraz jak pojedziesz na Ukrainę, to oni pytają: po co ty przyjechała? Była w Polsce, tam mówią, ze my Ruskie, nie Polaki... Płakać się chce. Nie wytrzymała i strażnikowi na granicy, który tak mówił, powiedziała, że jeśli my nie Polaki, to dlaczego tak daleko od Polski? Nasi ojcowie powiadali, że przyjdzie taki czas i my wyjedziemy stąd, ale nagle - nocą uciekać przyjdzie. Kto nas przyjmie? Dla Ruskich i Ukraińców my Polaki, dla Polaków - Ruskie...Zostawiła nas Polska w 20 roku, czy zapomni i teraz?
Zanotował PIOTR OPOZDA
P.S. W ciągu ostatnich dwóch lat wybudowany został w Kamyszence polski kościół p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej. Od kilku miesięcy przebywa tam również polski ksiądz. Pani Ostrowska, bardzo już osłabiona, oczekuje poświęcenia kościoła, co zapowiedziano na dzień 26 sierpnia br. - Święto Matki Bożej. ONA nie zapomni o nich, a my?
Tekst ukazał się 14 lipca 1994 r. w Gazecie Polskiej (nr 15)
P.S.2 Pani Stanisława zmarła tuż po poświęceniu kościoła, jej rodzina w dalszym ciągu oczekuje na repatriację do Polski (styczeń 2007)
Zostawiła nas Polska bolszewikom
Pani Stanisława Ostrowska - osiemdziesięciokilkuletnia mieszkanka Kamyszenki w Północnym Kazachstanie - z trudem przełamała opory przed mikrofonem. Tutejszym niewiastom nie tylko nie uchodzi palić, ale również "występować publicznie". W towarzystwie syna i szwagra poczuła się jednak znacznie pewniej. Posługując się sprawnie językiem polskim, nie jest ona wyjątkiem wśród starszych miejscowych Polek. Od wczesnej młodości czyta systematycznie literaturę religijna. Z modlitewnikiem "Droga do nieba" po prostu się nie rozstaje. To najlepszy elementarz - powiada.
Śliczny wiatr z Zachodu
- Pamiętam polskich żołnierzy w 1919 i 20 r. Wysocy i ładni byli. Szkoła juz powstała, urząd, a potem odeszli... Sami. Granice wytyczyli za Nowogradem Wołyńskim i naszą Fedorówkę z całą Żytomierszczyzną bolszewikom zostawili. - W jaki sposób kołchozy zakładali? Kułaków już wcześniej zesłali na Syberie, a nas w 30 r. zapędzać zaczęli do kolektywu. Rodzice 10 hektarów nie mieli. Podzielili im ziemie na kawałki: w jednym skraju trochę, w drugim, w trzecim. Co lepszą od razu zabrali. Oj, płaczu było i wszystkiego! Mało było takich, co się nie zapisali, a później juz wszyscy ulegli. My na ostatku. Ostatnią krowę nam zabrali i mama księdza spytała, co robić? - Idźcie! - powiedział. - bo gdzie się podziejecie? - To i poszli. Nie na długo spokój dali. Kurkuny - mówili o nas. - W 32 r. plan narzucili, ile mamy oddać państwu. Oddali, przychodzi brygada - dawaj jeszcze. I dawaj! Wszystko z chaty zabrali. Potem bierz kij, chodź i proś. Oj, dużo z głodu pomarło. W 32 r. to jeszcze udawali się do Białorusi za chlebem, a potem to już nie puścili. - "W 33 hodu merli ludi na chodu" - mówiło się na Ukrainie. Na dworcach sprawdzali, nikogo nie puszczali. Potem stało trochę lepiej, a w 36 roku odprawili nas na Kazachstan. - Ja pytał NKWD-zisty - wtrąca szwagier p. Stanisławy – dlaczego nas wysyłacie? Chcieli zapędzić do kolektywu - poszli, czego jeszcze chcecie? A on mi na to, że jak z Zachodu wiater dmucha, to on dla mnie śliczny. Cóż, niedaleko do Polski było, 40 kilometry.
"Polski pan" gorszy od faszysty
- Boże kochany, nie mogę o tym mówić - wraca do swoich wspomnień p. Stanisława. - Wprzód wysyłali bogatszych, a potem i innych. - Przyszli i "dawaj paszporty" - mówią. Milicja przyszła. I dalej jeszcze, że "wy Polaki i wam zdies' nie nada zit' - wy za blisko polskoj granicy". Wyznaczyli na jaki dzień mamy przygotować się. Wywieźli na stacje. Kto miał co, można było brać - świnie, krowy, kury brali. Podstawili pociąg towarowy i nas pogruzili. Jak to bydło pogruzili! Ja nie mogę... będę płakać... - Jak pociąg zaczął ruszać, wszyscy padli na kolana, głośno zawodzili i śpiewali "Pod Twoją obronę". Ja tego nie zapomnę.- Nasza wieś była w połowie polska, w połowie ukraińska. Na 400 rodzin wywieźli nas Polaków 82 rodziny. Różnie wysyłali – na Murmańsk, Centralną Ukrainę i na Kazachstan. Nie, nie wiedzieli dokąd jedziemy. 12 doby nas wieźli, aż w końcu trafili my tu - do Kazachstanu. Jednych wygruzili już w Tajenczy, a nas dopiero w Celinogradzie. Różnie odnosili się do nas, jedna kobieta prosiła milicjanta o chleb. Kopnął ją - ty polska mordo! Ja tobie dam! - Porozwozili po stepie, każdy otrzymał swoje miejsce - z "toczką", numerem. I tak mówili o naszych siołach: "dziesiątka", "jedenasta", "dwudziesta". Później dopiero nazwali - naszą "toczkę" - Kamyszenką, sąsiednią - Pierwomajką, Kamienką, Zielonym Gajem... - Rzeka Iszym i gdzie oczy obrócić - step. Jak ludzie lamentowali, Boże! Tego opowiedzieć się nie da. Dwa baraki tylko tu byli i jurty. Do każdego po cztery, po pięć rodzin powrzucali. Domy budowali więźnie, a później nasi już budowali. Jak deszcz padał, tak i padał na nas. Tylko słomą pokryte trochę były. Budowali z samanu, gliny zmieszanej ze słomą. Przywieźli nas latem, a na zimę to już pierwsze "domy" stali i nas po dwie, po trzy rodziny w jeden dom pospychali. Palić nie było czym, kamysz kosili po ozierach, jak zamarzły. Wozili i ot, tym palili. - Stała głodówka. Wpierw dzieci z głodu umierali, z zatrucia, a później inni. Do Kazachów chodzili i kto miał co - łach jaki, poduszki – za pszenice mieniali. - Jak juz pracowali, pieniędzy nigdy nie było, chleb tylko dawali - żeby wyżyć. Jak zaczęła się wojna, dawaj brać ludzi, całe noce trzymali i mówili: - podpisuj, że tyle a tyle państwu dasz. 10 kilo topionego masła od krowy, 40 kilo mięsa, jaja. - Krowa nie dała tyle mleka? Kup, a oddaj. - Wiosną chodzili i zbierali kłoski po polach. Ze słomy trzęśli ziarka i mieniali za gryz u Kazachow. W żornach mieli. Niewiele nazbierało się, ale każdego dnia coś zawsze było... Ludzie mówili, że to cud, że to Pan Bóg nas żywi.- My kobiety chodzili praacować 12, 15 kilometry piechotą - tam i nazad. Chory kto był i nie wyszedł - nie dawali chleba. W wojnę zatrudniali też małych chłopców i tych, bywało, brygadir okładał nahajką. - Jeden chłopczyk pracował ze mną na traktorach - wtrąca szwagier. Chory był, po godzinie siadł na słomie i płacze. Co tobie - pytam. - A on, że zmarznięty i głodny. Cóż ja tobiepomogę? Popłakał do wieczora, a drugiego dnia umarł. - Każdy miesiąc trzeba było chodzić na przypiskę i meldować się w komendanturze - opowiada dalej p. Ostrowska. - Trzech było w wiosce: komendant, zamiestitiel i striełok. Chcesz iść do drugiej wioski - staraj się o przepustkę. Tak samo do miasta. A jak kto zachorował? Cóż oni z tego robili sobie! W posiołku, w Pierwomajce, mały szpital był, ale bez zgody komendanta nie puścili.- Sądzili za wszystko. Za garść pszenicy 10 lat dawali. Przekroczył kto rzekę Iszym, znaczy uciekać chciał. Spotkał raz komendant za Iszymem sąsiada naszego - Żebrowskiego i pyta: za czym ty przyszedł? - Po białą glinkę, chatę mazać. Za dwa dni odprawił jego do rejonu. Pojechał i zamknęli w kurulku, wypytywali, a potem do sądu. 3 lata więzienia dali i przepadł człowiek jak kamień w wodę. Do dzisiejszego dnia nie wiadomo, gdzie on? Unicztożyli!- Nie chcieli z razu chodzić w niedziele pracować, to zamykali tych na cały dzień. Robili, co chcieli; żadnej władzy nad komendantami nie było. Wszystko na nich kończyło sie.- A tak, próbowali uciekać. W 37 roku zebrali się ci z Podola (pomieszali nas Wołyniaków z nimi), żeby uciekać z Kazachstanu. Gdzieś kolo 20 rodzin ich było. Komendantowi doniósł szpiegun jakiś i kiedy odjechali z 10 kilometry, czekała już na nich maszyna. Mężczyzn zabrali, a kobiety wrócili. Kto ich wie, co z nimi stało sie? Na Ukrainę chcieli uciekać i ot... - Do 41 roku nie było dnia, żeby kogoś w nocy nie zabrali. Rano, przy powitaniu, wymieniali wszyscy między sobą nowiny: - tego, a tego dzisiaj wzięli. - Za co zabierali? A męża mojego za co zabrali? Powiedzieli, że on jeszcze na Ukrainie chodził skrycie do Polski, że organizował kompanię przeciw państwu, a za Polską, że namawiał przeciwko kolektywowi. Donos był. W 38 roku jego aresztowali, młody był jeszcze chłopak. Razem z nim zabrali 15 mężczyzn. Tylko dwa wrócili... Stasiu, powiedz więcej, ja nie mogę... - Jak mojego ojca zabrali, 4 lata miałem - mówi Stanisław. - Dzisiaj patrzę na małe dzieci i dziwno mnie, że tak wszystko można pamiętać. A ja wszystko pamiętam, nawet w jaką koszulę ojciec ubierał się. Jak my czekali na ojca! Dzień po dniu, dziesięć lat czekali - nadzieja była, że może wróci. I paczki posyłali. Po dziesięciu latach napisali z zapytaniem, gdzie ojciec? Teraz dopiero odpisali, ze ojciec zmarł od ciężkiej choroby. Już przy Gorbaczowie napisał ja do KGB i mnie pokazali "dieło" ojca. Tam ja znalazł sprawkę, że rozstrzelali jego po dwóch miesiącach od aresztowania! - Bandity! - wtrąca z płaczem p. Stanisława.- Jak skończyłem w 1950 r. 16 lat, zawołali mnie do komendanta i pokazali dokument, pod którym podpis był Mołotowa i Czaładajewa. Dowiedział ja się z niego, że otrzymuje "wolność" , ale tylko mieszkać mogę w naszej wsi - w Kamyszence. Jeżeli bez zgody wyjadę z niej, to będe karany do 25 lat więzienia. Po skończeniu 7-letniej szkoły, chciałem chodzić do średniej - w sąsiedniej Pierwomajce. Musiał brać przepustkę. W instytucie też musiałem co miesiąc meldować się. Rosjanie - nie, tylko my - Polacy, Niemcy, Tatarzy. Był spis - pytali o "nacjonalnost'"? My odpowiadali, że "Polacy", a oni: czy my byli kiedy w Polsce, czy mówimy w domu po polsku? Nie? No to jacy z was Polacy? A przecież wszyscy my ochrzczeni, ślubowali po polsku, tak i pisali my się do końca - "Polacy". Języka nie wszyscy rodzice uczyli. Bali się, bo ścigali za to - w szkole, pracy.
Zdążył ślubu udzielić
- Kościół zamknęli nam jeszcze na Ukrainie - wspomina p. Stanisława. - Później podłożyli miny i zerwali. Stary był, czterechsetletni. Cerkiew też zerwali. Byłam za Breżniewa na Ukrainie, to na tym miejscu widziała dom kultury pobudowany. Księży kilku było - wszystkich aresztowali . Kolejno poszli na zmarnowanie. W Karagandzie, w sąsiedniej obłasti, dużo było w więzieniu księży. Jak Breżniew stał i wolniej trochę zrobiło się, nasze kobiety jeździli do nich. Składali się, wozili jedzenie, posyłali pieniądze. Podawali się, że to ich krewni. Jak ich wypuścili, to niektórzy przyjechali do nas. Drzepecki jeden był. W Zielonym Gaju taka jedna powiedziała, że on jej krewny i tak on przypisał się do tej wsi. A przy domu urządzili kaplicę. Pracował. I do nas zajeżdżał. Później wypadek był: ostrzelali bandity modlących się w czasie rezurekcji. Zamiast księdza jedna kobieta zginęła. Znowu zasądzili jego na 10 lat. Odsiedział 5. Jak wypuścili, zajechał do nas na krótko, ale nie pozwolili zostać. Wyjechał na Ukrainę i tam umarł.Inny - ks. Olszowski - też siedział w Karagandzie. Po oswobodzeniu przyjechał do nas. Kilka dni przebywał. Zdążył Stasiowi ślub dać. Musiał wyjechać do Stanisławowa, a potem zamieszkał w Polsce, gdzieś k. Częstochowy. Książki nam przysyłał, medaliki i obrazki. Dużo dla nas dobrego zrobił.
Kto nas przyjmie?
- Chruszczow zdjął komendantury. Całe życie w niewoli, a 20 lat w obozie. Tak i było. To przez tego Lucyfera z brodą. Starzy ludzie mówili, ze będzie ich siedmiu, a ostatni - napiętnowany - zakończy wszystko. I tak się stało. - Teraz jak pojedziesz na Ukrainę, to oni pytają: po co ty przyjechała? Była w Polsce, tam mówią, ze my Ruskie, nie Polaki... Płakać się chce. Nie wytrzymała i strażnikowi na granicy, który tak mówił, powiedziała, że jeśli my nie Polaki, to dlaczego tak daleko od Polski? Nasi ojcowie powiadali, że przyjdzie taki czas i my wyjedziemy stąd, ale nagle - nocą uciekać przyjdzie. Kto nas przyjmie? Dla Ruskich i Ukraińców my Polaki, dla Polaków - Ruskie...Zostawiła nas Polska w 20 roku, czy zapomni i teraz?
Pani Stanisława Ostrowska - osiemdziesięciokilkuletnia mieszkanka Kamyszenki w Północnym Kazachstanie - z trudem przełamała opory przed mikrofonem. Tutejszym niewiastom nie tylko nie uchodzi palić, ale również "występować publicznie". W towarzystwie syna i szwagra poczuła się jednak znacznie pewniej. Posługując się sprawnie językiem polskim, nie jest ona wyjątkiem wśród starszych miejscowych Polek. Od wczesnej młodości czyta systematycznie literaturę religijna. Z modlitewnikiem "Droga do nieba" po prostu się nie rozstaje. To najlepszy elementarz - powiada.
Śliczny wiatr z Zachodu
- Pamiętam polskich żołnierzy w 1919 i 20 r. Wysocy i ładni byli. Szkoła juz powstała, urząd, a potem odeszli... Sami. Granice wytyczyli za Nowogradem Wołyńskim i naszą Fedorówkę z całą Żytomierszczyzną bolszewikom zostawili. - W jaki sposób kołchozy zakładali? Kułaków już wcześniej zesłali na Syberie, a nas w 30 r. zapędzać zaczęli do kolektywu. Rodzice 10 hektarów nie mieli. Podzielili im ziemie na kawałki: w jednym skraju trochę, w drugim, w trzecim. Co lepszą od razu zabrali. Oj, płaczu było i wszystkiego! Mało było takich, co się nie zapisali, a później juz wszyscy ulegli. My na ostatku. Ostatnią krowę nam zabrali i mama księdza spytała, co robić? - Idźcie! - powiedział. - bo gdzie się podziejecie? - To i poszli. Nie na długo spokój dali. Kurkuny - mówili o nas. - W 32 r. plan narzucili, ile mamy oddać państwu. Oddali, przychodzi brygada - dawaj jeszcze. I dawaj! Wszystko z chaty zabrali. Potem bierz kij, chodź i proś. Oj, dużo z głodu pomarło. W 32 r. to jeszcze udawali się do Białorusi za chlebem, a potem to już nie puścili. - "W 33 hodu merli ludi na chodu" - mówiło się na Ukrainie. Na dworcach sprawdzali, nikogo nie puszczali. Potem stało trochę lepiej, a w 36 roku odprawili nas na Kazachstan. - Ja pytał NKWD-zisty - wtrąca szwagier p. Stanisławy – dlaczego nas wysyłacie? Chcieli zapędzić do kolektywu - poszli, czego jeszcze chcecie? A on mi na to, że jak z Zachodu wiater dmucha, to on dla mnie śliczny. Cóż, niedaleko do Polski było, 40 kilometry.
"Polski pan" gorszy od faszysty
- Boże kochany, nie mogę o tym mówić - wraca do swoich wspomnień p. Stanisława. - Wprzód wysyłali bogatszych, a potem i innych. - Przyszli i "dawaj paszporty" - mówią. Milicja przyszła. I dalej jeszcze, że "wy Polaki i wam zdies' nie nada zit' - wy za blisko polskoj granicy". Wyznaczyli na jaki dzień mamy przygotować się. Wywieźli na stacje. Kto miał co, można było brać - świnie, krowy, kury brali. Podstawili pociąg towarowy i nas pogruzili. Jak to bydło pogruzili! Ja nie mogę... będę płakać... - Jak pociąg zaczął ruszać, wszyscy padli na kolana, głośno zawodzili i śpiewali "Pod Twoją obronę". Ja tego nie zapomnę.- Nasza wieś była w połowie polska, w połowie ukraińska. Na 400 rodzin wywieźli nas Polaków 82 rodziny. Różnie wysyłali – na Murmańsk, Centralną Ukrainę i na Kazachstan. Nie, nie wiedzieli dokąd jedziemy. 12 doby nas wieźli, aż w końcu trafili my tu - do Kazachstanu. Jednych wygruzili już w Tajenczy, a nas dopiero w Celinogradzie. Różnie odnosili się do nas, jedna kobieta prosiła milicjanta o chleb. Kopnął ją - ty polska mordo! Ja tobie dam! - Porozwozili po stepie, każdy otrzymał swoje miejsce - z "toczką", numerem. I tak mówili o naszych siołach: "dziesiątka", "jedenasta", "dwudziesta". Później dopiero nazwali - naszą "toczkę" - Kamyszenką, sąsiednią - Pierwomajką, Kamienką, Zielonym Gajem... - Rzeka Iszym i gdzie oczy obrócić - step. Jak ludzie lamentowali, Boże! Tego opowiedzieć się nie da. Dwa baraki tylko tu byli i jurty. Do każdego po cztery, po pięć rodzin powrzucali. Domy budowali więźnie, a później nasi już budowali. Jak deszcz padał, tak i padał na nas. Tylko słomą pokryte trochę były. Budowali z samanu, gliny zmieszanej ze słomą. Przywieźli nas latem, a na zimę to już pierwsze "domy" stali i nas po dwie, po trzy rodziny w jeden dom pospychali. Palić nie było czym, kamysz kosili po ozierach, jak zamarzły. Wozili i ot, tym palili. - Stała głodówka. Wpierw dzieci z głodu umierali, z zatrucia, a później inni. Do Kazachów chodzili i kto miał co - łach jaki, poduszki – za pszenice mieniali. - Jak juz pracowali, pieniędzy nigdy nie było, chleb tylko dawali - żeby wyżyć. Jak zaczęła się wojna, dawaj brać ludzi, całe noce trzymali i mówili: - podpisuj, że tyle a tyle państwu dasz. 10 kilo topionego masła od krowy, 40 kilo mięsa, jaja. - Krowa nie dała tyle mleka? Kup, a oddaj. - Wiosną chodzili i zbierali kłoski po polach. Ze słomy trzęśli ziarka i mieniali za gryz u Kazachow. W żornach mieli. Niewiele nazbierało się, ale każdego dnia coś zawsze było... Ludzie mówili, że to cud, że to Pan Bóg nas żywi.- My kobiety chodzili praacować 12, 15 kilometry piechotą - tam i nazad. Chory kto był i nie wyszedł - nie dawali chleba. W wojnę zatrudniali też małych chłopców i tych, bywało, brygadir okładał nahajką. - Jeden chłopczyk pracował ze mną na traktorach - wtrąca szwagier. Chory był, po godzinie siadł na słomie i płacze. Co tobie - pytam. - A on, że zmarznięty i głodny. Cóż ja tobiepomogę? Popłakał do wieczora, a drugiego dnia umarł. - Każdy miesiąc trzeba było chodzić na przypiskę i meldować się w komendanturze - opowiada dalej p. Ostrowska. - Trzech było w wiosce: komendant, zamiestitiel i striełok. Chcesz iść do drugiej wioski - staraj się o przepustkę. Tak samo do miasta. A jak kto zachorował? Cóż oni z tego robili sobie! W posiołku, w Pierwomajce, mały szpital był, ale bez zgody komendanta nie puścili.- Sądzili za wszystko. Za garść pszenicy 10 lat dawali. Przekroczył kto rzekę Iszym, znaczy uciekać chciał. Spotkał raz komendant za Iszymem sąsiada naszego - Żebrowskiego i pyta: za czym ty przyszedł? - Po białą glinkę, chatę mazać. Za dwa dni odprawił jego do rejonu. Pojechał i zamknęli w kurulku, wypytywali, a potem do sądu. 3 lata więzienia dali i przepadł człowiek jak kamień w wodę. Do dzisiejszego dnia nie wiadomo, gdzie on? Unicztożyli!- Nie chcieli z razu chodzić w niedziele pracować, to zamykali tych na cały dzień. Robili, co chcieli; żadnej władzy nad komendantami nie było. Wszystko na nich kończyło sie.- A tak, próbowali uciekać. W 37 roku zebrali się ci z Podola (pomieszali nas Wołyniaków z nimi), żeby uciekać z Kazachstanu. Gdzieś kolo 20 rodzin ich było. Komendantowi doniósł szpiegun jakiś i kiedy odjechali z 10 kilometry, czekała już na nich maszyna. Mężczyzn zabrali, a kobiety wrócili. Kto ich wie, co z nimi stało sie? Na Ukrainę chcieli uciekać i ot... - Do 41 roku nie było dnia, żeby kogoś w nocy nie zabrali. Rano, przy powitaniu, wymieniali wszyscy między sobą nowiny: - tego, a tego dzisiaj wzięli. - Za co zabierali? A męża mojego za co zabrali? Powiedzieli, że on jeszcze na Ukrainie chodził skrycie do Polski, że organizował kompanię przeciw państwu, a za Polską, że namawiał przeciwko kolektywowi. Donos był. W 38 roku jego aresztowali, młody był jeszcze chłopak. Razem z nim zabrali 15 mężczyzn. Tylko dwa wrócili... Stasiu, powiedz więcej, ja nie mogę... - Jak mojego ojca zabrali, 4 lata miałem - mówi Stanisław. - Dzisiaj patrzę na małe dzieci i dziwno mnie, że tak wszystko można pamiętać. A ja wszystko pamiętam, nawet w jaką koszulę ojciec ubierał się. Jak my czekali na ojca! Dzień po dniu, dziesięć lat czekali - nadzieja była, że może wróci. I paczki posyłali. Po dziesięciu latach napisali z zapytaniem, gdzie ojciec? Teraz dopiero odpisali, ze ojciec zmarł od ciężkiej choroby. Już przy Gorbaczowie napisał ja do KGB i mnie pokazali "dieło" ojca. Tam ja znalazł sprawkę, że rozstrzelali jego po dwóch miesiącach od aresztowania! - Bandity! - wtrąca z płaczem p. Stanisława.- Jak skończyłem w 1950 r. 16 lat, zawołali mnie do komendanta i pokazali dokument, pod którym podpis był Mołotowa i Czaładajewa. Dowiedział ja się z niego, że otrzymuje "wolność" , ale tylko mieszkać mogę w naszej wsi - w Kamyszence. Jeżeli bez zgody wyjadę z niej, to będe karany do 25 lat więzienia. Po skończeniu 7-letniej szkoły, chciałem chodzić do średniej - w sąsiedniej Pierwomajce. Musiał brać przepustkę. W instytucie też musiałem co miesiąc meldować się. Rosjanie - nie, tylko my - Polacy, Niemcy, Tatarzy. Był spis - pytali o "nacjonalnost'"? My odpowiadali, że "Polacy", a oni: czy my byli kiedy w Polsce, czy mówimy w domu po polsku? Nie? No to jacy z was Polacy? A przecież wszyscy my ochrzczeni, ślubowali po polsku, tak i pisali my się do końca - "Polacy". Języka nie wszyscy rodzice uczyli. Bali się, bo ścigali za to - w szkole, pracy.
Zdążył ślubu udzielić
- Kościół zamknęli nam jeszcze na Ukrainie - wspomina p. Stanisława. - Później podłożyli miny i zerwali. Stary był, czterechsetletni. Cerkiew też zerwali. Byłam za Breżniewa na Ukrainie, to na tym miejscu widziała dom kultury pobudowany. Księży kilku było - wszystkich aresztowali . Kolejno poszli na zmarnowanie. W Karagandzie, w sąsiedniej obłasti, dużo było w więzieniu księży. Jak Breżniew stał i wolniej trochę zrobiło się, nasze kobiety jeździli do nich. Składali się, wozili jedzenie, posyłali pieniądze. Podawali się, że to ich krewni. Jak ich wypuścili, to niektórzy przyjechali do nas. Drzepecki jeden był. W Zielonym Gaju taka jedna powiedziała, że on jej krewny i tak on przypisał się do tej wsi. A przy domu urządzili kaplicę. Pracował. I do nas zajeżdżał. Później wypadek był: ostrzelali bandity modlących się w czasie rezurekcji. Zamiast księdza jedna kobieta zginęła. Znowu zasądzili jego na 10 lat. Odsiedział 5. Jak wypuścili, zajechał do nas na krótko, ale nie pozwolili zostać. Wyjechał na Ukrainę i tam umarł.Inny - ks. Olszowski - też siedział w Karagandzie. Po oswobodzeniu przyjechał do nas. Kilka dni przebywał. Zdążył Stasiowi ślub dać. Musiał wyjechać do Stanisławowa, a potem zamieszkał w Polsce, gdzieś k. Częstochowy. Książki nam przysyłał, medaliki i obrazki. Dużo dla nas dobrego zrobił.
Kto nas przyjmie?
- Chruszczow zdjął komendantury. Całe życie w niewoli, a 20 lat w obozie. Tak i było. To przez tego Lucyfera z brodą. Starzy ludzie mówili, ze będzie ich siedmiu, a ostatni - napiętnowany - zakończy wszystko. I tak się stało. - Teraz jak pojedziesz na Ukrainę, to oni pytają: po co ty przyjechała? Była w Polsce, tam mówią, ze my Ruskie, nie Polaki... Płakać się chce. Nie wytrzymała i strażnikowi na granicy, który tak mówił, powiedziała, że jeśli my nie Polaki, to dlaczego tak daleko od Polski? Nasi ojcowie powiadali, że przyjdzie taki czas i my wyjedziemy stąd, ale nagle - nocą uciekać przyjdzie. Kto nas przyjmie? Dla Ruskich i Ukraińców my Polaki, dla Polaków - Ruskie...Zostawiła nas Polska w 20 roku, czy zapomni i teraz?
Zanotował PIOTR OPOZDA
P.S. W ciągu ostatnich dwóch lat wybudowany został w Kamyszence polski kościół p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej. Od kilku miesięcy przebywa tam również polski ksiądz. Pani Ostrowska, bardzo już osłabiona, oczekuje poświęcenia kościoła, co zapowiedziano na dzień 26 sierpnia br. - Święto Matki Bożej. ONA nie zapomni o nich, a my?
Tekst ukazał się 14 lipca 1994 r. w Gazecie Polskiej (nr 15)
P.S.2 Pani Stanisława zmarła tuż po poświęceniu kościoła, jej rodzina w dalszym ciągu oczekuje na repatriację do Polski (styczeń 2007)
P.S. W ciągu ostatnich dwóch lat wybudowany został w Kamyszence polski kościół p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej. Od kilku miesięcy przebywa tam również polski ksiądz. Pani Ostrowska, bardzo już osłabiona, oczekuje poświęcenia kościoła, co zapowiedziano na dzień 26 sierpnia br. - Święto Matki Bożej. ONA nie zapomni o nich, a my?
Tekst ukazał się 14 lipca 1994 r. w Gazecie Polskiej (nr 15)
P.S.2 Pani Stanisława zmarła tuż po poświęceniu kościoła, jej rodzina w dalszym ciągu oczekuje na repatriację do Polski (styczeń 2007)
+++++++++++++ ++++++++++++++
PS.
Mowa karmelity Marka w 1769 r. w konwencie OO. Bernardynów na Kalwarii w dzień św. Karola w czasie Konfederacji Barskiej
Św. Jan Ewangelista powtarzał przed wielu laty ustawicznie: "Dziatki moje, miłujcie się nawzajem". Te słowa powtarzam wam i ja dziś, ale powtarzam jako wyrzut i naganę, gdyż ich nie szanujecie, gdyż ich nigdy nie wykonujecie. Mówicie: kochamy ojczyznę, a między wami wieczne tylko waśni widzieć można. Czyż myślicie, że w tym miłość ojczyzny: nienawidzić swych współziomków? Wy przywódcy konfederacji, w imię wiary i wolności zawiązanej, wy, którzy powinniście dawać przykład tym burzliwym młokosom, wy sami niecicie ogień niezgody z najmniejszej iskierki, albo gdy się już zajął, dorzucacie doń drew pełnymi rękoma. Czyście sobie przedsięwzięli nużyć cierpliwość i dobrotliwość Bożą? Czyż chcecie innym narodom pokazać i dowieść, ile potrzeba grzechów, aby zgubić ojczyznę? Cieszycie się i chlubicie ze zwycięstwa pod Lanckoroną. Co do mnie, ja się z tego smucę, gdyż dar ten Boży będzie dla was tylko pobudką do nowej zniewagi – wzrośnie przez to wasza pycha, wasza rozwiązłość i buta bez miary. Ach! jeśli przeciwności ich nie poprawiły, powiedz mi, Panie, cóż zrobi z nich pomyślność? Odpowiedzą: my się boimy Boga, przelewamy krew za wiarę, walczymy, aby wyzwolić z więzów biskupów zabranych do niewoli. Chętnie bym temu chciał uwierzyć – mówią to. Ale trzy dni temu, cóż się działo przy stole u Ciebie, wielki marszałku Lubelski? Gdy dwóch oficerów z twego oddziału ze zgorszeniem braci i z obrazą Bożą od pogróżek do wyzwisk, od wyzwisk do szabel się zerwali, cożeś zrobił wielki marszałku, Ty, który powinieneś koić kłótnie nie tylko jako katolik, ale jako gospodarz domu, prawy i uczciwy, jako mąż rozsądny i poważny? Nie! Tyś zgorszenie to miał sobie za honor i zabawkę. Tyś przyklaskiwał i bawił się z tego, tyś zwołał wkoło siebie gromadę szaleńców, wszystkich tych panów, aby patrzyli, jacy to gracze twoi Lubelczycy, jaka wprawna ręka i jak piękne lamy. I o cóż się bili ci szaleńcy i niecnoty? Może to miało być wyznaniem chwały N. P. Maryi przed niewiernymi, albo może szło o wyrzucenie wtręta, który się za pomocą schizmy wdarł na stolicę Prymasa? Och nie! Bili się o mrzonkę, o jedno nic, o to, co nazywają honorem, jednym słowem, po prostu o to, aby was, moi Panowie, zabawić. Tak to krew szlachty, prawdziwa krew wolnego ludu, ma płynąć nie dla chwały Bożej lecz dla zabawy wielkich panów? Wy już nie jesteście na naszej ziemi słowiańskiej, gościnnej a chrześcijańskiej, lecz jesteście w Rzymie, w Rzymie pogańskim i krwi chciwym, i podobnie jak bezbożni patrycjusze przypatrujecie się, jak atleci, wasi bracia, dławią się na widowisku – śmiejecie się, gdy który z nich z wdziękiem umiera. Ach! Patrycjusze Rzymscy lepiej przynajmniej pojmowali cześć i miłość ojczyzny, krew, której w taki sposób dawali się przelewać dla swej zabawy, dla swej rozrywki, była to krew ich nieprzyjaciół, ich niewolników, ale nie krew ich braci. Taka to równość panuje między wami, taka wolność, taka wiara, o! wojownicy za ojczyznę!... Och! ja was opuszczę natychmiast, osiędę w moim klasztorze Berdyczowskim; żebym był nigdy nie opuszczał tego cichego ustronia i spokoju! Tam upokorzony, złamany, w prochu prosić będę N. Panienki, nie za was, ale za siebie samego – tak, za siebie samego, gdyż pokalałem mą duszę, patrząc już na wasze zbrodnie.
Maryja! Wy ją waszą zowiecie Królową, jakoby ona wstydzić się nie musiała za takich poddanych; Maryja, czystszego serca nad wszystko, co jest czystego na ziemi, Maryja miałażby królować nad mordercami, gwałtownikami i lubieżnikami? Och! Ona wnet – nie wątpcie o tym, złoży koronę siebie niegodną. Wtedy obierzcie sobie Panią herezją, schizmę, lutra. To będą was godni panowie – takich wam trzeba – jacy poddani taki monarcha. Już wam więcej nie powiem, ja niegodny sługa Boży. –
(Potem X. Marek zeszedł z ambony i odmówił pieśń na przebłaganie Boga: "Przed oczy Twoje Panie". Wrócił na ambonę i tak dalej mówił:)
Wyznaję, bijąc się w piersi, żem błąd popełnił. Byłbym o mało co zapomniał o Tobie, Książę Wojewodo Wileński, zacny Wodzu naszej Konfederacji, i to jeszcze w dniu, który jest dniem Twych urodzin a zarazem dniem śmierci Twego Świętego Patrona. Wielkie dzieła Twych przodków, Twoje własne poświęcenie dla kraju, miłość, którą żywisz ku Twej braci szlachcie, i ta żywa wiara, którą się Bogu spodobało Ciebie mimo Twych słabości obdarzyć, dają mi zbyt wiele powodu, iżbym nie miał wyznać tego widocznego przepomnienia (a) i nie miał go natychmiast naprawić. W dniu tym tak ważnym dla Ciebie, a dla nas tak uroczystym przynoszę Ci podarek godny Ciebie, podarek nader rzadki i nader kosztowny, najkosztowniejszy ze wszystkich, który Ci nigdzie nie będzie dany jedno w domu Bożym, prawdę, – chrześcijańską, prostą, sprawiedliwą i dobitną prawdę, której Ty, taki szlachetny i gościnny Polak, nie zachowasz jako skąpiec li tylko dla siebie i swego użytku, lecz się nią podzielisz z Twymi współziomkami i braćmi.
Książe pochwalisz mnie bez wątpienia za to, że w tej ofiarowanej prawdzie, nader zbawiennej i drogiej, najzbawienniejszej i najdroższej, jaką Ci mogę przynieść, prócz Ciebie także i drudzy będą mieli swoją cząstkę. A jeśli Ciebie, albo którego z twych kolegów nie przekonam, że to co mówię, jest prawdą, czystą prawdą, pozwalam Wam nazwać siebie wierutnym kłamcą, nawet na tej kazalnicy Boga, gdzie mnie duch Jego wezwał. Bóg czasami dla dobra swych dziatek odsłania wielkie rzeczy swym sługom nawet najniegodniejszym. I mnie także raczył udzielić niektórych ze swych łask drogich, i nie zasłużyłbym sobie wcale na nie, gdybym ich miał zapomnieć. Będzie temu lat siedm, gdym dnia jednego modląc się i płacząc w mej celi nad krajem, ujrzał przed sobą Anioła Polski. Takem Go widział, jako Was teraz widzę, Was wszystkich przed sobą w tym kościele. Bóg raczył mi dodać tyle siły, iżem mógł znieść oblicze tego Księcia Niebios.
Powiedział mi wiele rzeczy, których mi nie wolno wyjawić; za to Wam powiem wszystko bez ogródki, co może być powiedziane dla dobra dusz Waszych, albowiem rozmowy Anioła nie mogą obrazić ni szlachcica, ni magnata, ni króla samego – wszyscy wobec Niego są tylko sługami znikomymi.
Marku! ozwał się do mnie, twoja ojczyzna jest w niebezpieczeństwie – nierząd ją gubi. Wszyscy chcą rządzić prócz tych, co są godnymi tego. Biedny król saski, którego każdy kocha, a nikt nie wspiera, zamieni w tych dniach swą koronę ziemską na koronę niebieską, wieczną, a nierząd trwać będzie dalej, wzmoże się jeszcze. Berło zdeptane będzie na ziemi, a nikt nie będzie się chciał po nie schylić i dzierżyć je. W rozmaity sposób podnosiłem głos mój do wszystkich waszych wielkich panów. Od wszystkich jedną smutną otrzymałem odpowiedź. Wszędzie grzeszna obojętność, wszędzie zapoznanie obowiązków i praw Bożych.
Byłem najprzód u Radziwiłła, wojewody Wileńskiego. Przekładałem, błagałem: "Jedź do Warszawy, podejmij się Ty urzędów. Cała Litwa za Tobą, zbaw Twą ojczyznę". Zrazu rozczulił się, płakał. "Ja bym chętnie poszedł żebrać, byleby tylko ojczyzna moja była zbawioną". Ale od Ciebie nikt nie żąda Twej fortuny ani Twego życia, tylko osiądź we Warszawie i oddaj się całkiem pracom zarządu, dobru Twych braci. Wiesz, co mi na to w końcu odpowiedział? "Ale mopanku! podczas gdy ja będę radził we Warszawie, pan Michał Rejtan, mój sąsiad, wybije mi wszystkie niedźwiedzie w lasach Naliboskich".
Udałem się potem do wojewody Kijowskiego, pana i właściciela ogromnych dóbr, aby się dobrowolnie poświęcił dobru swej ojczyzny. "Ale, moje uszko! jakżebym mógł się osiedlić we Warszawie, kiedy mnie tak miło i słodko po tygodniach całych bankietować w Czorsztynie u mego sąsiada Ciesielskiego, podczas gdy wielmożna i miluchna wojewodzina myśli, że mąż jej objeżdża swe dobra na wsi".
Cały skłopotany (b) pobiegłem do wielkiego marszałka Mniszcha. I temu nie zdało się rządzić. Zapewne – kocha on ojczyznę, "ale moja rybko, nie można się zajmować procesami, kiedy się rządzi, a jakże żyć bez codziennych narad z jurystami i adwokatami".
Jest jeszcze pan Wielopolski, wielki kanclerz koronny, który miłuje i opłakuje swój kraj – "ale ba, ba, gdyby przyszło osieść (c) i pracować we Warszawie, któżby przeglądał rachunki i spisy ekonomów?".
A pan wojewoda Krakowski! "Paniusiu – żebym to wprzódy mógł mój zamek w Białymstoku ufortyfikować, wtedy pomyślałbym o służbie ojczyźnie".
A książę Sanguszko – starosta Czerkaski? "Mości dobrodzieju! podczas gdy ja się zajmę sprawami całego świata we Warszawie, zołzy całą stajnię mi w Sławnie wygubią".
Oto, moi Bracia grzeszni, jak Wy to okazujecie waszą miłość ojczyzny. Tać to jest tego wszystkiego przyczyna, że się dziś błąkacie i walczycie, aby zdobyć to, coście przez Wasze grzechy zgubili. Oby Wam to było nauką a Waszym następcom przestrogą – jeśli dziś płyniecie na los szczęścia na kawałku belki, to pochodzi stąd, że z przyczyny waszych błędów wielki i stary okręt o skały się rozbił.
Ale przynajmniej teraz, zaklinam Was na święte Imię Jezusa, nie opuszczajcie Waszego przedsięwzięcia. Może Bóg wynagrodzi Wasze szlachetne wysilenia, zsyłając Wam zwycięstwo, a w przeciwnym razie, wierzajcie, Wasze wszystkie poświęcenia nie będą dla ojczyzny stracone.
Kochajcie i służcie Waszej ojczyźnie w Bogu, ale działajcie tak, jakoby Bóg ją Wam tylko samym powierzył, jakobyście Wy sami jedynymi jej byli obrońcami.
Cyt. za czasopismem "Tygodnik Katolicki", wydał na rok 1871 X. Józef Stagraczyński w Poznaniu. Tom XII. W Grodzisku. Czcionkami Drukarni Tygodnika Katolickiego, ss. 688-689.
++++++++++
czwartek, 17 września 2009
KAŁMUK * spod tysiącdziewięćset 17-tego
++++++++++++++
Jacek Kaczmarski
Epitafium dla Brunona Jasieńskiego
Europa się wędzi niby łosoś królewski
W dymie gazów bojowych, wbita na złoty hak
Żre się kucharz francuski z szefem kuchni niemieckiej
Z ryby tak smakowitej - co przyrządzić, i jak.
Żaden stary się przepis nie wydaje jej godny,
Tak czy siak trzeba będzie rybę przeciąć na pół.
Już rozpruto podbrzusze, płynie z głębi jam rodnych
Czarny kawior narodów, politykom na stół.
A ja wdycham Londynu grypogenne opary,
I Paryża kosztuję zgniłowonny roque-forte.
Po \"la manszy\" się błąkam, w Rzymie szukać mam wiary
Bezskutecznie za swój pragnąc brać każdy port.
A mój port jest w stolicy krasnolicych Azjatów,
Gdzie w moździerzu historii nowy utrze się lud!
Tam mi Kałmuk otworzy duszę swoją, jak bratu,
Tam pod ziemią - bogactwa siarki, węgla i rud!
Tam poeci kieszenie mają pełne dolarów,
I za szczęście ludzkości przelewają swój tusz!
Tam czerwieńsze od krwi są kumulusy sztandarów,
Od sztandarów zaś pąki pierwszomajowych róż.
Tam - ja, Polak i były obywatel Europy
Pieśń rozwinę i formie nową nadam tam treść,
Bataliony poetów będą lizać mi stopy;
Ja im mannę gwiazd sypnę, żeby mieli co jeść!
Bruno Jasieński - niemieckie imię, nazwisko polskiej szlachty,
Bywał w Rzymie, paryskie miał kontakty.
W Moskwie sądzony za szpiegostwo, skazany i zesłany.
Zaginął gdzieś po drodze. Odtąd los jego jest nieznany.
Drogą białą jak obłęd, w śnieg jak w łajno mamuta
Idę młody, genialny, ręce łańcuch mi skuł.
Strażnik z twarzą Kałmuka w moim płaszczu i butach
Żółte zęby wyszczerza, jakby kwiat siarki żuł.
Nagle widzę, żem w Raju, po lodowej podróży,
A on - Bóg mój, którego czciłem wam wszak na złość!
Mam więc Boga takiego, na jakiegom zasłużył,
A tam trup mój, biedaczek - zmarzł już całkiem na kość.
Pan zaś spluwa żółtawo, smarka w palce bez chustki
I na krzesło \"stuł\" mówi, a na stół mówi \"stoł\",
Patrzy kucharz niemiecki wraz z kucharzem francuskim
Jak łososia z kawiorem między zęby już wziął.
Sok po brodzie mu płynie, niewątpliwie czerwony
Łyka skórę i ości; Wyssał oczy i mózg.
Wszak przez wieki ten łosoś był dla niego wędzony,
A on czekał cierpliwie - ciemny Bóg pustych ust.
http://www.teksty.org/Jacek_Kaczmarski,Epitafium_dla_Brunona_Jasieńskiego
Subskrybuj:
Posty (Atom)