o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

czwartek, 9 lutego 2012

Polak AK * vs zruszczona lubelska "RP"

ZAMIAST  WSTĘPU.
GDZIEŚ DALEKO, W AMERYCE ..
US Air Force 33rd Fighter Wing aircraftAP, via US Air Force

Air Force Removes 'God' From Logo

Dozens of members of Congress express outrage after the Air Force quietly removed 'God' from its Rapid Capabilities emblem.
Controversial reason it was changed

 

 

 

 

 

Jak nie zostałem oficerem artylerii L.W.P.

Motto: Kajać im się kazali po sądach
I za własną tłumaczyć się krew

ppor.”Andrzej” – Gawroński
W połowie stycznia 1945 r. Armia Czerwona "wyzwoliła" tereny Okręgu Kieleckio-Radomskiego AK – "Jodła" i pomaszerowała na zachód. My, żołnierze Kieleckiego Korpusu AK, byliśmy zaskoczeni klęską i panicznym odwrotem Niemców. Zaskoczeni i niepewni, co przyniesie los. Byliśmy zawsze dowodzeni a teraz nagle brakło dowódców, rozkazów, a przyszłość rysowała się ponuro.
Władza ludowa przyniesiona na bagnetach bolszewików umacniała się. W Końskich powstał Urząd Bezpiecznego w jednym budynku z komendą NKWD. Do pracy w tych złowrogich instytucjach garnęły się wszelkiego rodzaju męty, bandziory oraz nieliczni żołnierze GL i AL. Pierwsze aresztowania i pierwsze wywózki "na białe niedźwiedzie".
Z moich kolegów – partyzantów AK pierwszy wpadł w łapy NKWD, Mietek Zasada, słynny "Wrzos". Przepadł na długie lata gdzieś w kopalniach Donbasu, a gdy wrócił, to już tylko aby umrzeć w ojczystych stronach.
Agenci UB szaleli przede wszystkim w miastach i miasteczkach. Ja mieszkałem w rodzinnej wsi. Na murach pstrzyły się plakaty o zaplutych karłach reakcji a obok inne plakaty głoszące, że nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera i lista szkół oficerskich czekających rzekomo na kandydatów.
W gronie kolegów z partyzantki radziliśmy co mamy robić? Czekać biernie aż "władza ludowa" nas dorwie, czy przedzieranie na zachód do Amerykanów. Czy organizować się zbrojnie przeciw nowej, drugiej okupacji? Jednak wojaczki mieliśmy dość tym bardziej, że owoce naszych kilkuletnich zmagań z okupantem okazały się gorzkie. W tej rozterce ktoś rzucił hasło uciekać do Berlinga.
Byliśmy jeszcze naiwni I łatwowierni. Wraz z kilkoma kolegami postanowiliśmy zgłosić się ochotniczo do Szkół Oficerskich. Ja osobiście wybrałem Szkołę Oficerską Artylerii w Chełmie Lubelskim.
Zgłosiłem się do RKU w Końskich, gdzie przede wszystkim dano mi do wypełnienia ośmiostronicową ankietę. Następnie odbyła się parodia badań lekarskich. Pod koniec marca, ja I mnie podobni, otrzymaliśmy wezwania, aby w wyznaczonym terminie wraz z dokumentami I 3-dniowym wyżywieniem zgłosić się do WKR w Kielcach (ul. Wesoła). Zdziwiło nas to wyżywienie na trzy dni! Ale trudno.
W Kielcach na dziedzińcu WKR kłębił się tłumek takich jak my, kandydatów do oficerskich gwiazdek. Od razu zorientowałem się, że większość to AK – owcy. I pierwsze przykre zaskoczenie: oddać wszystkie dokumenty osobiste. Znowu wypełnianie ankiet. Około południa wyszedł do nas jakiś zabiedzony podporucznik w towarzystwie kaprala. Odczytali listę kandydatów do Oficerskiej Szkoły Artylerii w Chełmie i czwórkami zaprowadzili nas na dworzec PKP. Odjazd.
W Lublinie przesiadka do Chełma. Na dworcu rozlepione plakaty o rozstrzelaniu kilku tzw. "dezerterów" I nazwiska ofiar. W Chełmie, w ruinach rozbitego dworca nasz dowódca konwojent kazał rozgościć się a sam udał się do miasta, rzekomo do K-dy Szkoły. Wrócił po kilku godzinach i powiedział, że musimy przenocować na dworcu a rano pomaszerujemy do szkoły. Zauważyliśmy, że był jakiś stłamszony I zastraszony. Pilnował tylko torby z naszymi dokumentami.
W nocy budzi nas patrol "ruskich". Podpici pytają naszego podporucznika, co my za jedni? Odpowiada, że ochotnicy do Wojska Polskiego. Dobrze słyszę jak "ruski" podoficer mówi pod wąsem wot duraki.
Następnie zjawia się patrol ze Szkoły Podchorążych I znowu pytanie "kto wy"? Podchorążowie jacyś wychudzeni, w wytartych brudnych płaszczach, zaniedbani i ponuraki. Nic nie chcą mówić. Dowódca patrolu mówi tylko, że w szkole nikt nic nie wie o nas "koczujących" na dworcu.
Rano zaczyna się ruch. Wszyscy nie wyspani, źli, brudni, niektórzy już głodni. Nasz podporucznik znowu udaje się do miasta. Wraca po kilku godzinach. Jest szary na twarzy I jakiś bezradny. Zbiera nas I mówi, że zanim zostaniemy wcieleni do szkoły musimy odbyć tzw. "kwarantannę" dwu-tygodniową w koszarach we Włodawie nad Bugiem (50 km).
Zrezygnowani I źli znowu telepiemy się pociągiem. Nadchodzi wieczór. Włodawa. Ponuro, ciemno, zimno. Prowadzą nas do koszar. W bramie wartownik. Młody chłopak, brudny, oberwany, I prawie bosy. Nie wpuszcza. Przychodzi porucznik w polskim mundurze, ale mówiący po rosyjsku. Wprowadzają nas do jakiś baraków, czy szop I każą się rozlokować.
W barakach dosłownie nic, gołe ściany I podłoga z gliny. Brak światła. Nasz podporucznik i kapral, gdzieś zniknęli a my, tak po ciemku, w brudnej I ciemnej szopie siedzimy do ranka. Rano jakiś "Berlingowiec" budzi nas na zbiórkę.
Przychodzi major w kufajce, na gębie ślady po ospie I mierzy nas ponurym wzrokiem. Chłopcy kręcą się I drapią mówiąc, że w baraku oblazły ich wszy. Ustawiający nas w szeregu "Berlingowiec" mówi, że to zrozumiałe, bo w tych barakach Niemcy trzymali "ruskich" jeńców. Powoli zaczynamy mieć dość Szkoły Oficerskiej.
Major pół po rusku mówi, że spędzimy tu dwa tygodnie kwarantanny zdrowotnej, że dostaniemy wyżywienie, że będziemy ćwiczyć musztrę. Jaka kwarantanna zdrowotna tutaj, w zawszonych barakach? A gdzie prycze, pościel, mundury? Jacy byliśmy jeszcze naiwni!
Następne kilka dni to "koczowanie" na ziemi w baraku, kilka zbiórek dziennie, brudno, zimno. Wyżywienie to czarny chleb, jakaś lura i kasza dwa razy dziennie. Przychodzi Wielkanoc. Tego nigdy nie zapomnę. Na zbiórce "ruski" major życzy nam wesołe jajko i każdy z nas dostaje pół ugotowanego jajka w skorupce. Codziennie wzywają niektórych na rozmowy. Jedni wracają jacyś inni, zrezygnowani, inni nie wracają w ogóle.
"Berlingowcy" ostrożnie, powoli, ale "puszczają farbę". Jaka Szkoła Oficerska? Głupcy! Tu jest "obóz filtracyjny". Kto będzie miał szczęście, to po prześwietleniu zostanie wcielony do wojska. Większość pojedzie "na wschód". Czekają aż zbierze się komplet na transport. Wyławiają przede wszystkim AK-owców. Dziwią się naszej naiwności. Zaczynamy rozumieć. Szkoła Oficerska to pułapka.
Zaczynają się ucieczki. Ostatecznie wszyscy jesteśmy we własnych łachach. "Berlingowcy" udają, że nie widzą przeskakujących przez druty. Umawiam się z jednym chłopakiem z NSZ i wieczorem po apelu "dajemy drapaka". Teraz już wiemy dlaczego zabrano nam w Kielcach dokumenty. I znowu Włodawa-Chełm- Lublin-Skarżysko. Unikając patroli wracam w rodzinne strony (bez gwiazdek oficerskich). Z kumplem z NSZ pożegnałem się w Skarżysku, gdzie miał rodzinę.
Siedzę u siebie na wsi nie pokazując się nikomu. Za kilka dni przychodzi do mojego Ojca sołtys – p. Wejman i mówi, że byli u niego z UB, pytali o mnie. Nakazali, aby gdy tylko się pokażę, dać znać do MO lub UB.
W Końskich UB aresztowało moją dziewczynę (żonę) i odstawili do Informacji Wojskowej w Tomaszowie Mazowieckim. Tam więzili ją przez dwa tygodnie w jakimś lochu I pytali codziennie: powiedz k…wo gdzie on jest, bo zdechniesz tutaj. Ci przesłuchujący, to byli Polacy w polskich mundurach oficerskich, a Ona była polską dziewczyną. Po dwóch tygodniach, gdy zachorowała, zwolnili ją.
Ja tymczasem skontaktowałem się z byłym Komendantem Placówki, sierż. "Okoniem" (Józef Pawlik), którego wybrano wójtem gminy. "Okoń" wyronił mi nowy dowód (lewy) na nazwisko Jerzy Borski.
Jednak instynkt samozachowawczy mówił mi, że ukrywanie się w rodzinnym domu skończy się wpadką. Postanowiłem udać się w nasze partyzanckie tereny – Góry Świętokrzyskie. Miałem nadzieję, że może tam w Świętokrzyskich ostępach znowu skrzykniemy się aby walczyć z drugim okupantem. Udałem się do Bodzentyna – urokliwego miasteczka znanego z patriotyzmu od 1863 roku (Langiewicz). Dla nas, partyzantów "od Gór Świętokrzyskich" Bodzentyn to była "stolica".
Moi rodzice mieli w Bodzentynie zaprzyjaźnioną rodzinę Pałysiewiczów. Rodzinę, której losy były tragiczne. Senior Pałysiewicz został rozstrzelany przez Niemców w publicznej egzekucji na rynku w Bodzentynie. Dwóch ich synów zginęło w walkach zgrupowań "Ponury-Nurt". Pozostała samotna żona i matka, Pani Pałysiewiczowa, pogrążona w bólu i rozpaczy.
Odwiedziłem ją i opowiedziałem o swojej sytuacji. Przyjęła mnie jak syna. Cieszyła się, że nie będzie sama ze swoją tragedią. Bodzentyn był nie do poznania. Miasteczko, kiedyś tętniące życiem, było jakieś zastraszone. Znajomków z oddziału żadnych. Pani Pałysiewiczowa prosiła, abym w dzień nie pokazywał się ludziom, gdyż już pojawili się szpicle i wszelkiego rodzaju męty.
Żyłem życiem nocnym. Gdy zapadał zmrok wychodziłem na świat I drogą do Nowej Słupi szedłem bez celu przed siebie, pogrążony w ponurych myślach. Po prawej stronie ciemniała Puszcza Jodłowa z majestatyczną Łysicą, a gdzieś w dali mrugały światełka klasztoru Ojców Oblatów na Świętym Krzyżu. Nad tym wszystkim, rozgwieżdżone nocne niebo. Te dalekie migające światełka, to nie były światełka nadziei dla takich jak ja. Wokół ciemno I smutno i jakaś cmentarna cisza. A ja sam jeden idący do nikąd.
Wspomniałem czasy, kiedy te kochane okolice w latach 43-44 wprost tętniły partyzanckim życiem. Tu w czasie okupacji na każdym kroku czuło się, że "jeszcze Polska nie zginęła", że trwa Polskie Państwo Podziemne I trwamy my – Armia Tego Państwa. A teraz cisza i smutek. Tylko mogiły bratnie znaczą ślady naszych zmagań z okupantem. W czasie tych samotnych wędrówek ogarniała mnie taka apatia, takie uczucie osamotnienia graniczące z rozpaczą, że po prostu wyć się chciało.
Wracałem późną nocą przygnębiony i smutny, a Pani Pałysiewiczowa zawsze czekała na mnie ze współczuciem, jakie może mieć tylko żona I matka, która utraciła wszystko. Może w swym bólu i rozpaczy świadomość, że jej mąż i synkowie nie doczekali tych ponurych czasów, przyniosła jej jakąś ulgę?
Nie mogłem tam dłużej pozostać. Coś mnie gnało do kolegów. Szukałem jakiegoś kontaktu i drogowskazu. Pożegnałem się serdecznie z Panią Pałysiewiczową i z Jej błogosławieństwem wróciłem w koneckie strony. Tam w Górach Świętokrzyskich nikogo z naszych nie było, a kto pozostał, krył się przed NKWD i rodzimymi siepaczami z UB. W domu dowiedziałem się, że co jakiś czas przyjeżdża ktoś z UB do sołtysa I pyta o mnie. U ojca nie byli. Zrozumiałem, że tu w domu prędzej czy później dopadną mnie.
Ruszyłem znowu na tułaczkę. Miałem adres kolegi z lasu (Stefan Nowicki) "Hipek". Rodzice Jego mieszkali w Wymysłowie w Poznańskim. Pojechałem tam. Dowiedziałem się, że "Hipek" wyjechał wraz z ekipą osiedleńczą do miejscowości Neumuhl (Nowy Młyn) nad Odrą w powiecie Chojna. W Poznaniu, kolejarze powiedzieli mi, że pociągi dojeżdżają tylko do Kostrzyna.
Kostrzyn, miasto I twierdza w gruzach. Grupka polskich kolejarzy i milicjantów. Na olbrzymim placu, przed zrujnowanym dworcem, dziesiątki tysięcy maszyn do szycia, aparatów radiowych, instrumentów muzycznych w strugach deszczu, jako zdobycz wojenna czeka na transport do ZSRR. Napotkany milicjant wyjaśnia mi, że do Neumuhl (Nowego Młyna) jest 15 km I trzeba iść pieszo, albo zabrać się z "ruskimi", czego on nie radzi.
Na przemian w deszczu i upale maszeruję terenami, po których niedawno przeszła wojna. Spalone osiedla i wioski, wraki pojazdów, ani śladu ludzi. Pod wieczór docieram do celu.
Miejscowość nie zniszczona, piękna, wśród lasów. Ładny, ale obrabowany kościół. W centrum ładny budynek z napisem "Urząd Gminy". Pytam o wójta. Jest "Hipek" – zaskoczony, ale cieszy się. Nocna rozmowa. "Hipek" opowiada o sytuacji. Gmina nie zniszczona, ale Rosjanie I szabrownicy rabują wszystko. W całej gminie kilku Polaków i Polek, przeważnie z obozów i prac przymusowych. Kilkudziesięciu Niemców (starcy, kobiety i dzieci). Jest posterunek MO. Jeden urzędnik – inwalida, bardzo tajemniczy.
Na drugi dzień "Hipek" mianuje mnie sekretarzem gminy i jedziemy bryczką do Starostwa do Chojny na odprawę i po fundusze na wegetację. Starosta, młody Poznaniak proponuje mi jakieś wysokie stanowisko w Starostwie, ale ja odmawiam. Fundusze na wegetację to trzy 25 litrowe bańki od mleka, pełne spirytusu. Jest to na tych terenach jedyny środek płatniczy, za który wszystko można kupić, szczególnie od "ruskich". Kilometr od wsi płynie Odra. W przęsłach zerwanego mostu zaklinowane pływają jeszcze trupy żołnierzy niemieckich i "ruskich". Patrzę i myślę, że po tych przęsłach można suchą nogą przejść na drugi brzeg, a tam już Berlin i Amerykanie. "Hipek" wie o czym myślę, ale nic nie mówi.
Placówka WOP liczy czterech starych "Berlingowców", którzy rzadko wychodzą na patrole. Trochę urzęduję jako sekretarz gminy. Robimy spisy zasiedleńców, przeważnie osadników wojskowych oraz Niemców.
Organizujemy zbiór dojrzałego zboża przy pomocy ludności niemieckiej. Spirytus leje się strumieniem, przeważnie z "ruskim" dowódcą placówki (lejtnant), który organizuje całe tabuny bydła i wysyła do Kraju Rad. Lejtnant przyjeżdża zawsze bryczką, do której przywiązane są dwie krowy jako prezent dla nas. Niestety! Pewnego dnia zjawia się u wójta "Hipka" komendant MO i wypytuje go o mnie, a kto, a skąd, a po co, itp. Widzę, że trzeba się zmywać. Umawiam się z "Hipkiem", że wrócę w rodzinne strony. Zorientuję się w sytuacji i ewentualnie wrócę do Nowego Młyna, gdy sprawa przycichnie.
Przyjechałem do domu. Okazało się, że kilka razy byli z UB i pytali o mnie. Dziewczyna moja (żona) też mówiła o tych wizytach. Nawiązuję kontakty z kolegami ze zgrupowania: Sylwkiem Jaworskim – "Strzemię" – od "Nurta", Michałem Okoniewskim – "Wojnat" – od "Robota", Marianem Maciejczykiem – "Jurand" – od "Barabasza". Umawiamy się, że pryskamy na Zachód.
Zabieramy broń krótką, tak na wszelki wypadek. Mamy adres do Wałbrzycha, gdzie melinuje się Jurek P. W tym Wałbrzychu w K-dzie MO, jako oficer pracuje "nasz człowiek" - J.K. Komisarzem Ziemskim na powiat Kamienna Góra jest major R. ze Sztabu Okręgu "Jodła". Sylwek – "Strzemię" odnajduje majora, który ściąga nas do siebie i lokuje na różnych fikcyjnych posadach, przeważnie majątkach ziemskich.
Major R. wprowadza nas w struktury WIN-u, którego jest szefem na woj, dolnośląskie. W ten sposób znowu jesteśmy w podziemiu. Życie ciekawe, ryzyko codzienne, działania różne – dywersyjne, polityczne, itp. Wszystko to, nam starym partyzantom nie imponuje. Brak celu, przyszłości. Ale we krwi mieliśmy zakodowane "rozkaz to rozkaz". A major R. rozkazywał.
Beznadziejność naszych działań była widoczna. Takie życie na krawędzi ryzyka ciążyło bardzo. Czuliśmy, że to wszystko kiedyś skończy się dla nas tragicznie. Przestaliśmy myśleć o ucieczce na Zachód. Krótko mówiąc: ślepa wiara w majora, otępienie i wódka pocieszycielka.
W tej sytuacji napisałem list do swojej dziewczyny (żony), żeby przyjechała. zobaczyła jak żyję i ewentualnie została. Przyjechała, zobaczyła mnie i nas, i nasze życie, i postawiła ultimatum. Albo natychmiast wracam z nią i pomyślimy, co dalej, albo Ona nie chce mnie widzieć na oczy. Pożegnałem się z kolegami i wróciliśmy.
W tym czasie "władza ludowa" zdobyła się na gest i ogłosiła tzw. amnestię dla takich wyrzutków jak my z AK. Warunkiem skorzystania z "łaski" był obowiązek ujawnienia się. Miałem dość tułaczki, ukrywania się, strzelania, życia w podziemiu.
Porozumiałem się z por. S. "naszym człowiekiem" w Komendzie Pow. MO w Końskich. Poradził mi abym się ujawnił. Zgłosiłem się do PUBP w Końskich. Po krótkim przesłuchaniu otrzymałem dokument, że korzystam a ustawy amnestyjnej i mam obowiązek ujawnić się przed tzw. Komisją Likwidacyjną AK. Komisje takie działały w każdym województwie i główną rolę grał w nich przedstawiciel MBP. Na wszelki wypadek zrezygnowałem ze zgłoszenia się w Kielcach i wraz z kilkoma kolegami zgłosiłem się do Łodzi.
Komisja mieściła się w gmachu Dowództwa Okręgu Wojskowego – Łódź, przy ul. 11-go Listopada 83, a więc w budynku, gdzie dziś mieści się siedziba Zarządu Okręgu Ś.Z.Ż.AK. Nawet pamiętam, że Komisja urzędowała w świetlicy na II. piętrze. Dziś, po tylu latach, ile razy jestem w naszym biurze, wracają wspomnienia, kiedy nas żołnierzy AK upokarzano tzw. amnestią. Dopełniłem obowiązku i miałem skrytą nadzieję, że z "władzą ludową" rozliczyłem się. Przyszłość pokazała jaki byłem naiwny.
Chciałem tylko spać spokojnie, uczyć się i pracować. Niestety, przez cały okres PRL-u czułem na sobie czujne oko tzw. organów bezpieczeństwa. A gdy po pierwszym semestrze zostałem z hukiem wyrzucony ze studiów na Wydziale Dziennikarskim WSNS w Krakowie, już wiedziałem, że zawsze będę podejrzanym, tym gorszym, że "władza ludowa" do końca moich dni nie zapomni mojej AK-owskiej przeszłości i tak też było.
Co jakiś czas dostawałem sygnał: "uważaj! Patrzymy ci na ręce!"
Kończąc, chciałem podkreślić, że w moim życiu było wiele momentów złych, a nawet tragicznych, ale najbardziej boleśnie przeżyłem chwile zakończenia wojny, gdy cała Europa bawiła się, szalała z radości, a ja i chyba wszyscy z AK-owskim rodowodem poczuliśmy się żołnierzami wyklętymi, zdradzonymi i nikomu niepotrzebnymi. Niczego jednak nie żałuję!


Tadeusz Barański "Tatar"
inne teksty autora...
Świętokrzyskie Zgrupowanie AK „Ponury-Nurt”
PS.
TytułRodzajdatasort iconczytanokom
1Mój wrzesień 1939 r. – Początek żołnierskiej drogiOpinie05.01.083,2821
2Szlachetny niemiecki oficer Wehrmachtu...Opinie18.12.074,4189
3Jak nie zostałem oficerem artylerii L.W.P.Opinie15.12.073,36420
4Ostatnia walka podchorążego “Wilka”Opinie10.12.072,2453

środa, 8 lutego 2012

ś l a d y

ZAMIAST  WSTĘPU.

POKAZUJĄ WAŁA A WY CO?

http://jazgdyni.nowyekran.pl/post/51819,pokazuja-wala-a-wy-co
To, o czym się zaraz rozkrzyczy cała blogosfera, to następna gangsterska afera naszego rządu. Wała i idiotów, ot co robią z całego spoleczeństwa. Który to nazwał nas bydłem? Oni na prawdę tak myślą.

Obywatelu !

Czy zdajesz sobie sprawę, że w naszym ukochanym kraju, a zasranym państwie, jesteś regularnie robiony w wała? Na każdym kroku i w każdym obszarze. Lecz skoncentrujmy się dziś na jednym wąziutkim aspekcie, bo nasycenie bezczelnego chamstwa, hipokryzji i oszustwa, osiągnęło właśnie swoje apogeum.
Oczywiście rozchodzi się o ustawę emerytalną.

Wsiadłem jak zwykle do samochodu i aby sobie podnieść różne poziomy, w tym, przede wszystkim agresji, zamiast łyknąć amfy, czy wciągnąć działeczkę koki, włączyłem TOK FM. Uch, jak to daje kopa… Prezentował się niejaki Borowski, polityk zawodowy i sejmowy wyjadacz i łgał i kręcił, jako, że mu pewnie ci agorowcy dobrze zapłacili. Referendum? To bzdura; to tak, jakby ludzi zapytać czy wolą być piękni i bogaci, czy biedni i brzydcy. Nie ma sensu. Bla, bla, bla. Po chwili już byłem nakręcony, jak ten czarny koleś z Formuły 1. A miałem już dobry podkład, bo był to chyba 50 głos, nie wiem czy durnego, czy tak cynicznego, nieważne, bowiem mającego nas za ciemne bydło, polityka. Głos ich wszystkich, tych samozwańczych półbogów od siedmiu boleści.

Obywatelu !

Policz sobie sam. Powiedzmy, że jesteś średniak, średniak statystyczny. Skończyłeś, no powiedzmy, nawet uniwersytety i w wieku 25 lat rozpoczynasz pracę i rzetelnie i przykładnie pracujesz 40 lat, by jak dotychczas mając lat 65 przejść na emeryturę i pożyć sobie jeszcze, gapiąc się w telewizor, albo nawet pieląc działkę, ostatnie 10 lat. Ukochane państwo, za te 40 lat znoju, wypłacać ci będzie, jak będzie szczodrobliwe, 1500 zł. Ciężko będzie, lecz nie zdechniesz.

A teraz popatrz. W dupie mamy te wszystkie ZUSy, KRUSy i inne złodziejskie kantory. Sami będziemy przez te 40 lat odkładać miesięcznie na przykład 300 zł. To chyba jest w dolnych granicach, ale co tam. Odkładamy więc na koncie, które też jest niewygórowanie oprocentowane, niech będzie 5%. I po 40 latach, prostego procentu składanego , uzbierałeś bracie 360 000 złotych.
Gdybyś już dalej nie korzystał z oprocentowania i żyłbyś te same głupie 10 lat, to byś sobie mógł wydawać 3600 zł miesięcznie.
Czujesz? Od złodzieja masz 1500, a nawet od najbardziej złodziejskiego banku 3600 zł.

Ale to jeszcze nie wszystko. Państwowy gangster okrada wszystkich jeszcze bardziej. Pracodawca za każdego z nas opłaca w przybliżeniu 60% ZUSu od każdej pensji. Powiedzmy zarabiasz skromne 3000 zł, to twój pracodawca oddaje złodziejowi jeszcze 1800 zł. I to jest składka emerytalna i składka zdrowotna. Nawet gdyby dzielono ja 50/50 to znaczy, że na emeryturę jest w twoim imieniu zabierane 900 zł miesięcznie, co daje po 40 latach 1 080000 zł. Fajnie co?
I te śliskie piskorze, ten cały Borowski, z hordą przydupaśnych ekspertów jęczą, że nie ma forsy; że trzeba skrócić zasłużony odpoczynek i zarżnąć bydło, jak już przestanie dawać mleko. Widzicie ten fałsz i obłudę? Tyle kradną, a forsy nie ma!
Nikt nigdy nie twierdził, że wybiera się polityków z racji wysokiego poziomu intelektu. Pies ich drapał. Ale k…a nie pozwolę, żeby ze mnie robili wała i idiotę. Tępota tych osobników, bo ciągle nie jestem pewny czy to czysta głupota, jest przerażająca.

Jakoś to wszystko lepiej, czy gorzej, kręciło się przez 50 lat. Aż consiglieri Rostowski przy słynnym Capo di tutti capi, tak się rozpędził, że nawet zaczął kraść ludziom już uzbierane emerytury. I zrobiła się potężna dziura. I tej dziury nie ma czym załatać. A ponieważ na złodzieju czapka gore, to krzyczą w niebogłosy. Muszą głośno, by zakrzyczeć zdrowy rozsądek i prostą logikę narodu. Solidarny kopniak w dupe się należy, tak, by się zatrzymali gdzieś za orbitą Urana.

Ja chcę tylko jednego – odpieprzcie się wszyscy od mojego życia i mojej forsy. Chętnie zapłacę jakieś tam podatki (miało być liniowe 10% wg. pana Tuska – pamiętacie?), żeby ten cały cyrk się jakoś kręcił. Ale ubezpieczać się będę sam, zgodnie z moim widzimisię. Na zdrowie też sam będę łożył. Zresztą już chyba od lat 10 korzystam z prywatnej opieki medycznej, bo inaczej nie da rady (rezonans prywatnie za 2 dni, za 380 zł; z NFZ za darmo w lipcu).
I emeryturę też będę zbierał sam. I wtedy na pewno będę spędzał wakacje pod palmami, a nie karmił złodziei.

Niech mi tu ktoś nie wyjeżdża, że w innych, cywilizowanych krajach jest tak samo – gówno prawda. Może w Rumuni I Bułgarii.
A wiecie, jak jest w zbankrutowanej Grecji? No właśnie…

_________________________________
Motto na dzisiaj:
Nie ma nic bardziej przerażającego niż rozwścieczony marynarz.
(Jack Sparrow)

**********************************************************************

Do­wo­dy zbrod­ni i grunt usu­wa­ją­cy się spod nóg Tu­squ
Al­do­na Za­or­ska
czwar­tek, 29 grud­nia 2011
„Oni nie wie­dzą, co ro­bić. Zna­leź­li na je­go cie­le śla­dy ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych. Jak się Pol­ska o tym do­wie, bę­dzie skan­dal”- po­wie­dział por­ta­lo­wi No­wy­Ekran ano­ni­mo­wy pra­cow­nik Aka­de­mii Me­dycz­nej we Wro­cła­wiu, gdzie prze­pro­wa­dza­no sek­cję zwłok śp. Zbi­gnie­wa Was­ser­man­na. Po­za tym w tkan­kach oraz ko­ściach eks­per­ci mie­li zna­leźć m.​in. tle­nek ety­lu, tle­nek pro­py­le­nu, azo­tan izo­pro­py­le­nu, pył: alu­mi­nium, cyr­ko­nu, ma­gne­zu oraz octol i hy­dra­zy­nę. Dla nie­wta­jem­ni­czo­nych – octol to ma­te­riał wy­bu­cho­wy, zna­ny i sto­so­wa­ny w Eu­ro­pie Wschod­niej, uży­wa­ny w in­te­li­gent­nie ste­ro­wa­nych po­ci­skach o ma­łych ga­ba­ry­tach za to bar­dzo sku­tecz­ny. Hy­dra­zy­na zaś to pa­li­wo ra­kie­to­we.
To nie­praw­da, że 10 kwiet­nia 2010 ro­ku nic nie by­ło zor­ga­ni­zo­wa­ne – prze­ciw­nie wszyst­ko by­ło zor­ga­ni­zo­wa­ne – „mgła”, brak bo­row­ców, nie­zna­ny sa­mo­lot krą­żą­cy nad Smo­leń­skiem tuż przed „ka­ta­stro­fą”, po­le­ce­nia wy­da­wa­ne bez­po­śred­nio z Mo­skwy przez ta­jem­ni­cze­go ge­ne­ra­ła, „pan­cer­na” brzo­za, kłam­stwa Ewy Ko­pacz, od­da­nie śledz­twa Pu­ti­no­wi, za­trzy­ma­nie i znisz­cze­nie naj­waż­niej­szych do­wo­dów, grzecz­ne re­spek­to­wa­nie ro­syj­skie­go za­ka­zu otwie­ra­nia tru­mien, śli­ma­czą­ce się mie­sią­ca­mi „śledz­two”, kam­pa­nia szy­derstw i w koń­cu po­gar­dli­we mil­cze­nie, bo z „wa­ria­ta­mi nie ma o czym roz­ma­wiać”. I kie­dy wy­da­wa­ło się, że wszyst­ko jest za­ła­twio­ne, ofia­ry wraz z pa­mię­cią o nich po­grze­ba­ne, a in­ter­ne­to­we le­min­gi ob­cią­ża­ją­ce wi­ną śp. Le­cha Ka­czyń­skie­go zdo­mi­no­wa­ły wszyst­kie fo­ra w sie­ci, ca­ła ta mi­ster­na kon­struk­cja za­czę­ła się wa­lić.

Śla­dy ma­te­ria­łu wy­bu­cho­we­go
„Oni nie wie­dzą, co ro­bić. Zna­leź­li na je­go cie­le śla­dy ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych. Jak się Pol­ska o tym do­wie, bę­dzie skan­dal”- po­wie­dział por­ta­lo­wi No­wy­Ekran ano­ni­mo­wy pra­cow­nik Aka­de­mii Me­dycz­nej we Wro­cła­wiu, gdzie prze­pro­wa­dza­no sek­cję zwłok śp. Zbi­gnie­wa Was­ser­man­na. Po­za tym w tkan­kach oraz ko­ściach eks­per­ci mie­li zna­leźć m.​in. tle­nek ety­lu, tle­nek pro­py­le­nu, azo­tan izo­pro­py­le­nu, pył: alu­mi­nium, cyr­ko­nu, ma­gne­zu oraz octol i hy­dra­zy­nę. Dla nie­wta­jem­ni­czo­nych – octol to ma­te­riał wy­bu­cho­wy, zna­ny i sto­so­wa­ny w Eu­ro­pie Wschod­niej, uży­wa­ny w in­te­li­gent­nie ste­ro­wa­nych po­ci­skach o ma­łych ga­ba­ry­tach za to bar­dzo sku­tecz­ny. Hy­dra­zy­na zaś to pa­li­wo ra­kie­to­we. W do­dat­ku w trum­nie Zbi­gnie­wa Was­ser­man­na zna­le­zio­no oprócz je­go DNA, tak­że DNA ko­bie­ty, co ozna­cza, że wło­żo­no do niej szcząt­ki dwóch osób. Na­wet ofi­cjal­ne wy­ni­ki tej sek­cji zga­dza­ją się z ro­syj­ski­mi w 10 pro­cen­tach. O szcze­gó­łach oso­by, któ­re je zna­ją, po pro­stu bo­ją się mó­wić. Boi się (al­bo co bar­dziej praw­do­po­dob­ne – cze­ka na po­le­ce­nia) tak­że Na­czel­na Pro­ku­ra­tu­ra Woj­sko­wa. Eks­per­ty­za zo­sta­ła do niej prze­ka­za­na ty­dzień te­mu. Do dziś jej tre­ści nie ujaw­nio­no ani ro­dzi­nie Zbi­gnie­wa Was­ser­man­na ani, tym bar­dziej, opi­nii pu­blicz­nej. Dla­cze­go? Praw­do­po­dob­nie wła­śnie z po­wo­du za­war­to­ści owej eks­per­ty­zy. To już po­waż­na spra­wa – nie da się jej wy­tłu­ma­czyć, prze­mil­czeć ani za­krzy­czeć usta­mi słu­żal­czych dzien­ni­ka­rzy i „eks­per­tów”. Je­śli treść, któ­ra wy­cie­kła, po­kry­wa się z tym, co do­sta­ła pro­ku­ra­tu­ra, jest to po pro­stu nie­pod­wa­żal­ny do­wód, że w Smo­leń­sku do­szło do za­ma­chu, jest to po­twier­dze­nie wy­śmia­nej al­bo prze­mil­cza­nej opi­nii eks­per­tów An­to­nie­go Ma­cie­re­wi­cza o dwóch wy­bu­chach, któ­re spo­wo­do­wa­ły ka­ta­stro­fę. Ujaw­nie­nie te­go świa­tu ozna­cza nie­wy­obra­żal­ny mię­dzy­na­ro­do­wy skan­dal,
na któ­ry nie po­mo­gą pie­nia TVNu ani wy­sił­ki cyn­gli z Czer­skiej. Wy­da­je się więc, że ów ano­ni­mo­wy pra­cow­nik Aka­de­mii Me­dycz­nej ma ra­cję – Do­nald Tusk, Ewa Ko­pacz, Bro­ni­sław Ko­mo­row­ski, Ra­do­sław Si­kor­ski i Klich naj­wy­raź­niej nie wie­dzą, co ro­bić. Mo­że go­rącz­ko­wo za­sta­na­wia­ją się, jak wy­brnąć z tej sy­tu­acji. Mo­że za „tre­nin­giem” po­li­cji 11 li­sto­pa­da, kry­je się te­sto­wa­nie tłu­mie­nia za­mie­szek wy­wo­ła­nych wyj­ściem na uli­ce lu­dzi z po­wo­du in­ne­go, niż kry­zys i sza­le­ją­ca dro­ży­zna. Mo­że ser­wi­lizm Si­kor­skie­go wo­bec Mer­kel nie był tyl­ko ser­wi­li­zmem a pró­bą zna­le­zie­nia po­plecz­ni­ka na wy­pa­dek, gdy Pu­tin się ob­ra­zi. A „ob­ra­zi się” z pew­no­ścią.

Wro­cław, nie Kra­ków
Przy­znać im trze­ba, że się sta­ra­li do koń­ca ukryć praw­dę. Do­wo­dem jest zle­ce­nie wy­ko­na­nia sek­cji zwłok śp. Zbi­gnie­wa Was­ser­man­na we Wro­cła­wiu, cho­ciaż naj­star­szy i naj­lep­szy w Pol­sce Za­kład Me­dy­cy­ny Są­do­wej mie­ści się w Kra­ko­wie za­le­d­wie 10 km od cmen­ta­rza z któ­re­go eks­hu­mo­wa­no cia­ło. Ro­dzi­na Zbi­gnie­wa Was­ser­man­na wręcz do­bi­ja­ła się z proś­bą, aby to wła­śnie tam prze­pro­wa­dzo­no sek­cję.
Nic z te­go. Je­go sze­fo­wa – pro­fe­sor Mał­go­rza­ta Kłys – za­py­ta­na dla­cze­go od­mó­wi­ła przy­ję­cia cia­ła i zo­sta­ło ono ode­sła­ne do od­da­lo­ne­go o 250 km Wro­cła­wia, od­po­wie­dzia­ła - Na­sze wła­dze nie udzie­li­ły – że tak po­wiem – ta­kie­go ze­zwo­le­nia (…) To by­ło po­za mną. Po­dob­no de­cy­zja za­pa­dła we wła­dzach Uni­wer­sy­te­tu Ja­giel­loń­skie­go i to nie od ra­zu po eks­hu­ma­cji. Na­ukow­cy mil­czą na ten te­mat. - Wszyst­ko jest po­za na­mi – po­wta­rza­ją. Wy­glą­da więc na to, że de­cy­zję pod­jął ktoś z ze­wnątrz. Uczy­nił to nie tyl­ko w ostat­niej chwi­li, ale też wska­zał miej­sce prze­pro­wa­dze­nia sek­cji – Za­kład Me­dy­cy­ny Są­do­wej we Wro­cła­wiu. Dla­cze­go we Wro­cła­wiu? -Po­nie­waż tam jest pa­ni pro­fe­sor Bar­ba­ra Świą­tek, któ­ra się tym za­ję­ła z punk­tu wi­dze­nia kon­sul­tan­ta kra­jo­we­go w me­dy­cy­nie są­do­wej – od­po­wie­dzia­ła pro­fe­sor Kłys. Ty­le ofi­cjal­ne­go sta­no­wi­ska. Tym­cza­sem blo­ge­rzy prze­pro­wa­dzi­li wła­sne śledz­two i do­szli do wnio­sku, że ten wy­bór naj­praw­do­po­dob­niej był ce­lo­wy. Pa­ni pro­fe­sor Świą­tek za­sły­nę­ła już kil­ko­ma eks­per­ty­za­mi, w któ­rych oka­zy­wa­ła się na­der wy­ro­zu­mia­ła w oce­nach przy­czyn śmier­ci.
 
prof. dr hab. n. med. Barbara Świątek

No­wo­rod­ki w kie­sze­ni far­tu­cha i za­strzy­ki w ce­lach na­uko­wych
Ca­ła Pol­ska by­ła zbul­wer­so­wa­na zdję­cia­mi roz­ra­do­wa­nych pie­lę­gnia­rek z wcze­śnia­ka­mi w kie­sze­niach ich służ­bo­wych far­tu­chów, trzy­ma­ny­mi w dło­niach jak szcze­nię­ta. Jed­no z tych dzie­cią­tek zmar­ło. Sek­cja zwłok ma­lusz­ka „nie wy­ka­za­ła” związ­ku po­mię­dzy śmier­cią a za­ba­wą nim pie­lę­gnia­rek. Opi­nię do­ty­czą­cą bra­ku za­gro­że­nia ży­cia wcze­śnia­ków na sku­tek wkła­da­nia ich do kie­sze­ni pod­pi­sa­ła wła­śnie prof. Świą­tek. Być mo­że tak by­ło. Ale już dru­ga spra­wa do dziś wzbu­dza po­waż­ne wąt­pli­wo­ści. To jej eks­per­ci 34 la­ta po zna­le­zie­niu zma­sa­kro­wa­ne­go cia­ła, stwier­dzi­li, że Sta­ni­sław Py­jas za­bił się sam a SB nie mia­ło z je­go śmier­cią nic wspól­ne­go (nie zgo­dził się z tą opi­nią ani IPN ani ro­dzi­na za­mor­do­wa­ne­go stu­den­ta). Jesz­cze głęb­szy cień na pa­nią Świą­tek rzu­ci­ła dr. hab. na­uk me­dycz­nych Zo­fia Szy­chow­ska, rów­nież z Wro­cła­wia, któ­ra w cza­sie gdy na cze­le uczel­nia­nej ko­mi­sji dys­cy­pli­nar­nej sta­ła prof. Świą­tek, na­ra­zi­ła się i jej i ca­łe­mu me­dycz­ne­mu śro­do­wi­sku Wro­cła­wia, opi­su­jąc przy­pad­ki ko­rup­cji w Aka­de­mii Me­dycz­nej i sta­jąc w obro­nie dzie­ci, pod­da­wa­nych bo­le­snej i nie­bez­piecz­nej dla ich zdro­wia i ży­cia punk­cji lę­dź­wio­wej wy­łącz­nie… dla za­spo­ko­je­nia czy­stej cie­ka­wo­ści, w fa­tal­nie za­pro­jek­to­wa­nych eks­pe­ry­men­tach kli­nicz­nych. Ujaw­nie­nie tych prak­tyk wy­wo­ła­ło skan­dal, mo­ob­bing wo­bec dr Szy­chow­skiej oraz… żą­da­nie ze stro­ny prof. Świą­tek za­ka­zu kry­ty­ko­wa­nia jej przez in­ne­go le­ka­rza ja­ko nie­zgod­ne­go z ko­dek­sem ety­ki le­kar­skiej. Do­pie­ro sie­dem lat póź­niej Try­bu­nał Kon­sty­tu­cyj­ny uznał, że dr Szy­chow­ska mo­gła kry­ty­ko­wać
prof. Świą­tek. Bio­rąc pod uwa­gę wcze­śniej­sze opi­nie i sta­no­wi­sko od­no­śnie kry­ty­ki me­dy­ków, pro­fe­sor Świą­tek wy­da­wa­ła się być ide­al­ną kan­dy­dat­ką do po­wie­rze­nia jej od­po­wie­dzial­ne­go za­da­nia nad­zo­ro­wa­nia sek­cji zwłok Zbi­gnie­wa Was­ser­man­na. A jed­nak coś po­szło nie tak.

Ko­lej­ny „wy­pa­dek”
Opi­nia pu­blicz­na oczy­wi­ście nie zo­sta­ła o tym po­in­for­mo­wa­na, ale wspo­mnia­na sek­cja zwłok zo­sta­ła prze­pro­wa­dzo­na już wkrót­ce po do­star­cze­niu cia­ła do Wro­cła­wia. Jed­nak jej wy­ni­ki nie zo­sta­ły prze­ka­za­ne pro­ku­ra­tu­rze. Po­wód? Pro­to­kół po­wi­nien być pod­pi­sa­ny przez prof. Świą­tek a ta nie przy­cho­dzi­ła do pra­cy. Oka­za­ło się, że mia­ła „wy­pa­dek sa­mo­cho­do­wy”, po któ­rym po­szła na zwol­nie­nie. A bez jej pod­pi­su pro­to­kół po­zo­sta­wał nie­waż­ny i Pro­ku­ra­tu­ra nic nie mo­gła z nim zro­bić. Ta­ka sy­tu­acja trwa­ła przez kil­ka mie­się­cy. W mię­dzy­cza­sie od­by­ły się wy­bo­ry par­la­men­tar­ne, któ­rych wy­nik w przy­pad­ku ujaw­nie­nia tre­ści wro­cław­skie­go pro­to­ko­łu, był­by za­pew­ne zu­peł­nie in­ny a od­po­wie­dzial­ni za za­ta­ja­nie praw­dy o za­ma­chu w Smo­leń­sku, dziś nie spra­wo­wa­li by wła­dzy. Tym sa­mym wy­pa­dek pa­ni pro­fe­sor był ko­muś bar­dzo na rę­kę. Tak sa­mo, jak kil­ka in­nych „wy­pad­ków”, do któ­rych do­szło po smo­leń­skiej ka­ta­stro­fie.

Trzy trum­ny otwar­to?
Ro­sja­nie, jak wia­do­mo, przy­sła­li cia­ła ofiar w za­lu­to­wa­nych trum­nach i sta­now­czo za­bro­ni­li ich otwie­ra­nia. Pol­skie wła­dze, ła­miąc pol­skie pra­wo, wbrew proś­bom ro­dzin i sta­no­wi­sku opi­nii pu­blicz­nej roz­kaz z Mo­skwy wy­ko­na­ły. Jed­nak trzy trum­ny otwar­to, cho­ciaż tyl­ko dwie „ofi­cjal­nie”. Mo­wa oczy­wi­ście o trum­nie śp. Le­cha Ka­czyń­skie­go, któ­rą otwo­rzo­no gdy cia­ło pre­zy­den­ta prze­kła­da­no tuż przed po­grze­bem z ru­skiej trum­ny do iden­tycz­nej, w ja­kiej spo­czę­ła je­go żo­na. Wbrew po­zo­rom dru­ga nie by­ła trum­na śp. Zbi­gnie­wa Was­ser­man­na a być mo­że trum­na śp. Je­rze­go Szmaj­dziń­skie­go. Na re­la­cjach z je­go po­grze­bu wi­dać by­ło, że po­cho­wa­no nie cia­ło a pro­chy w urnie. Trum­na mu­sia­ła więc zo­stać pod­da­na kre­ma­cji. Pro­blem w tym, że cia­ła ofiar Smo­leń­ska by­ły wło­żo­ne w trum­ny drew­nia­ne ale ocyn­ko­wa­ne we­wnątrz. Za­py­ta­ny o moż­li­wość kre­ma­cji zwłok w ta­kiej trum­nie, wła­ści­ciel za­kła­du po­grze­bo­we­go za­prze­czył. We­dług nie­go mo­gło­by to za­koń­czyć się eks­plo­zją pie­ca. Dla nie­go ja­sne by­ło, że trum­nę śp. Je­rze­go Szmaj­dziń­skie­go otwar­to. Je­śli tak, to czy pre­mier uzy­ski­wał na to zgo­dę Pu­ti­na? A mo­że do­ko­nał „sa­mo­wol­ki”? Trud­no uwie­rzyć, że je­śli w ogó­le do otwar­cia tej trum­ny do­szło, ro­dzi­na zro­bi­ła to sa­ma, bez zgo­dy i wie­dzy władz. Pa­mię­taj­my, że wszyst­kie po­grze­by mia­ły cha­rak­ter pań­stwo­wy i przez pań­stwo by­ły or­ga­ni­zo­wa­ne. Czy zgo­da na otwar­cie wy­ni­ka­ła z fak­tu, że by­ło ono po­trzeb­ne nie do ce­lów śledz­twa, a z uwa­gi na for­mę po­chów­ku? Czy to dla­te­go ro­dzi­ny in­nych ofiar – śp. Prze­my­sła­wa Go­siew­skie­go, śp. Ste­fa­na Me­la­ka, śp. Ja­nu­sza Kur­ty­ki wciąż zgo­dy nie do­sta­ją?

Grunt usu­wa­ją­cy się spod nóg
W przy­pad­ku śp. Zbi­gnie­wa Was­ser­man­na sek­cja zwłok to za­słu­ga de­ter­mi­na­cji je­go cór­ki. Jej wy­nik ofi­cjal­nie pew­nie jesz­cze dłu­go nie zo­sta­nie po­da­ny. Naj­wy­raź­niej we Wro­cła­wiu ów ta­jem­ni­czy „czyn­nik de­cy­du­ją­cy” cze­goś nie do­pil­no­wał, ktoś so­lid­nie wy­ko­nał ro­bo­tę i te­raz nie ma od­waż­ne­go, że­by się pod nią pod­pi­sał ani ko­mu­kol­wiek ujaw­nił jej efekt. To na­wet moż­na zro­zu­mieć – za du­żo osób zgi­nę­ło w „wy­pad­kach” po 10 kwiet­nia 2010. Py­ta­nie, co da­lej? Pro­to­kół ist­nie­je i nie moż­na uznać go za fan­ta­zję. Trzy­ma­nie go w ta­jem­ni­cy do­wo­dzi, że jest so­lid­ny i… groź­ny dla Tu­ska i je­go eki­py. Prze­cie­ki pu­bli­ko­wa­ne w In­ter­ne­cie wzbu­dzi­ły już fa­lę ata­ków le­min­gów al­bo służb (al­bo jed­nych i dru­gich), co nie zmie­nia fak­tu, że Don­ko­wi, Bron­ko­wi, Rad­ko­wi i Ewie grunt za­czy­na pa­lić się pod no­ga­mi. Oczy­wi­ście moż­na uznać, że pro­to­kół jest nie­waż­ny, po­wie­dzieć, że ro­bił go stu­dent V ro­ku me­dy­cy­ny, któ­ry za śla­dy ma­te­ria­łu wy­bu­cho­we­go uznał dla przy­kła­du – śla­dy ma­ri­hu­any, bo so­bie Zbi­gniew Was­ser­mann tuż przed lą­do­wa­niem „za­ja­rał” skrę­ta dla ku­ra­żu, al­bo in­ną bzdu­rę w tym sty­lu (wy­star­czy wspo­mnieć „al­ko­hol we krwi gen. Bła­si­ka”). Moż­na prze­pro­wa­dze­nie sek­cji zwłok zle­cać ko­muś in­ne­mu, do­tąd aż wy­nik bę­dzie „za­do­wa­la­ją­cy”, tyl­ko… kto w to uwie­rzy? Na­wet naj­wier­niej­szym czy­tel­ni­kom pro­duk­tu uli­cy Czer­skiej za­pa­li się chy­ba świa­teł­ko ostrze­gaw­cze, że coś tu jest nie tak. Na ra­zie – ujaw­nio­ny prze­ciek do­wo­dzi, że w Smo­leń­sku do­szło za­ma­chu, ja­kie­go nie by­ło w hi­sto­rii świa­ta, a w War­sza­wie do zdra­dy na­ro­do­wej, za któ­rą kie­dyś je­dy­ną za­pła­tą by­ła ku­la w łeb. Co zro­bi z tym pro­to­ko­łem Tusk i je­go eki­pa? Czy jak w przy­pad­ku afer, do­wo­dy zbrod­ni pod­da pod sej­mo­we gło­so­wa­nie li­cząc na wspar­cie SLD i eki­py Pa­li­ko­ta? A mo­że po pro­stu prze­mil­czy, po­cze­ka ko­lej­ny rok? Mo­że jak rząd wiel­kiej Bry­ta­nii zde­cy­du­je o ujaw­nie­niu tre­ści te­go pro­to­ko­łu w 2050 ro­ku? Je­śli prze­ciek jest praw­dzi­wy, za­gro­że­nie dla pre­mie­ra, pre­zy­den­ta i ich świ­ty, jest tak wiel­kie, że moż­na spo­dzie­wać się po nich wszyst­kie­go.
Al­do­na Za­or­ska
Źró­dło: www.​nowyekran.​pl
PS.
IDŹ  też na:
http://www.bibula.com/?p=48756