o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

wtorek, 21 sierpnia 2012

Luxembourg Heimat


LUKSEMBURG: KRAJ LUDZI PRAKTYCZNYCH

Luksemburg to dziwny kraj. Siedziba wielu instytucji unijnych, jednocześnie sprawia wrażenie jakby był do Unii Europejskiej zdystansowany.




Malutki, ma tylko 2 586 km² i 480 tys. mieszkańców. Mimo że mały to bogaty i ładny. Ma jeden z najwyższych standardów życia w Europie, niskie bezrobocie (5%), pracowitych i przyjaznych ludzi, pogardzających leniami, nie lubiących marnować zbyt dużo pieniędzy na socjalne bzdety. Jest prężnym ośrodkiem finasowym, mnóstwo banków z całego świata ma tutaj swoje siedziby. Jest to kraj ludzi przedsiębiorczych, bogatych, spokojnych. Nie znajdziesz tu żałosnych bufonów afiszujących się swoją kasą. Lubią zarabiać duże pieniadze, ale lubią je też rozsądnie wydawać.

 Najbogatszy kraj w Unii ma ustrój, który w innych krajach dawno już odszedł do lamusa. Głową państwa jest Wielki Książe, władza jest dziedziczona. Oczywiście jest wybierany w wyborach powszechnych parlament, jest rząd, choć sam monarcha też ma inicjatywę ustawodawczą. Monarchia cieszy się wśród obywateli sporym autorytetem.

Szczególny szacunek oddają księżnej Charlotte, której panowanie przypadło na okres II wojny światowej. Luksemburg – mimo że mentalnie i politycznie wiele łączyło go z Niemcami – nie został sojusznikiem Adolfa. Sama księżna po zajęciu kraju przez Niemców pojechała do Londynu i stamtąd wspierała ruch oporu. Zwiedzając stare miasto byłem świadkiem ciekawej sceny mówiącej trochę o mentalności Luksemburczyków. Jakiś Polak usiadł u stóp pomnika księżnej (stoi w centrum Luksemburga), na schodkach przy cokole. Chciał sobie zrobić zdjęcie przy pomniku. Wtedy młody facet, przypadkowy przechodzień, podszedł do niego i grzecznie upomniał, że tak nie można. Byłem trochę zaskoczony, to co, nawet fotki nie można sobie strzelić. Przewodnik, Luksemburczyk, wyjaśnił, że tak nie wypada, żeby siadać pod pomnikiem Wielkiej Księżnej.



 

Luksemburg jest krajem trójjęzycznym. Każdy Luksemburczyk, nawet byle pętak, zna trzy języki. Luksemburski (dialekt języka niemieckiego), niemiecki i francuski. W szkole dzieci od najmłodszych klas nie tylko uczą się trzech języków, ale rzeczywiście na co dzień posługują się nimi. Te trzy języki ze względów historycznych pełnią rolę prawie języków ojczystych, choć oficjalnie językiem narodowym jest luksemburski. Dodatkowo uczą się jeszcze angielskiego, i jego znajomość jest powszechna. Skąd tyle języków? Niemiecki dlatego, że Luksemburg łaczyły z Niemcami więzi gospodarcze, francuski dlatego, że Luksemburczycy chcieli pokazać swoją odrębność od Niemców, a luksemburski powstał  jako zlepek tych dwóch.



Luksemburczycy, mimo że bogaci, pozostają ludźmi prostolijninymi i konserwatywnymi. Mają jedno z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych w Unii Europejskiej. Najpopularniejszym świętem jest dziwaczna procesja św. Wilibrorda – patrona Luksemburgu i jednocześnie patrona chorych na padaczkę. Święto gromadzi tłumy, a wygląda tak: uczestnicy idą w podskokach, plasają, gibają się, czyli imitują padaczkę. Jest to stara tradycja, wywodząca się z czasów, kiedy jeszcze uważano, że zaklinana w ten sposób choroba, pójdzie sobie precz. A Wy, chcielibyście wziąć udział w takich pląsach?




PARADOKSY LUKSEMBURGA: 
  • Kraj bankierów i fanansistów aż do 2003 roku nie miał swojego uniwersytetu. Młodzież studiowała poza granicami kraju. Dlaczego? Przecież są bogaci, stać ich. Rząd jednak uważał, że taniej i skuteczniej będzie wysyłać młodzież do dobrych uczelni poza ojczyzną (J. Łaptos, „Luksemburg”).

  •  Młodzież jest wykształcona, dobrze radzi sobie na rynku pracy, a  mimo to podobno dużym problemem jest to, że sporo uczniów nie przechodzi do następnej klasy. Szkoły stosują wysoki standard edukacji, nie zaniżają poprzeczki jak robił to np. minister Giertych. Nie radzisz sobie, odpadasz.

  • Jeśli wejdziesz do jakiejś restauracji i poprosisz o tradycyjne danie luksemburskieto nie zdziw się, że zapłacisz dużo, a dostaniesz zwyczajne pieczone ziemniaki ze zwyczajnym pieczonym mięsem (nawet bez surówek). Stare, proste dania, które pradziadowie jadali jeszcze wtedy, gdy kraj był biedny, cieszą się w Luksemburgu dużym zainteresowaniem. 
  • http://www.omnipotent.pl/podroze/luksemburg-kraj-ludzi-praktycznych/ 
  •  

"Na świętego dygdy, co go nima nigdy.."

Kie­dy już głup­cy prze­jrzą na oczy…  

Warszawska Gazeta naglowek




Gazeta Warszawska
     An­to­ni Ma­riań­ski    pią­tek, 18 ma­ja 2012 07:32

Do na­pi­sa­nia te­go fe­lie­to­nu za­chę­ci­ły mnie, a mo­że spro­wo­ko­wa­ły, dwa pi­sma. Jed­no z nich to „Na­sze Sło­wo” nr 18(2856) z 29 kwiet­nia 2012 r. A dru­gie to pro­gram spek­ta­klu „Bal­la­da o Wo­ły­niu” wy­sta­wia­ne­go wy­łącz­nie na żą­da­nie kon­kret­nych wi­dzów. Ale od po­cząt­ku.


Pra­wie w ca­ło­ści „Na­sze Sło­wo” po­świę­ca swo­je ła­my te­ma­ty­ce do­ty­czą­cej ope­ra­cji „Wi­sła”. Gdy­by to stre­ścić do jed­ne­go lub kil­ku zdań, to moż­na by po­wie­dzieć, że naj­więk­szą zbrod­nią w ca­łej dru­giej woj­nie świa­to­wej by­ła wła­śnie ope­ra­cja „Wi­sła”. Zbrod­nia do­ko­na­na przez ko­mu­ni­stycz­ną Pol­skę już po woj­nie. Wpraw­dzie bez­po­śred­nim wi­no­waj­cą zbrod­ni by­ła ko­mu­ni­stycz­na Ro­sja, ale ko­mu­ni­stycz­na Pol­ska wca­le się od te­go nie od­cię­ła.

Po­mię­dzy „tra­ge­dią wo­łyń­ską” i ope­ra­cją „Wi­sła” jest wy­raź­na lu­ka. Nic się nie dzie­je. Moż­na się tyl­ko do­my­ślać, że stro­na ukra­iń­ska by­ła sprzy­mie­rzeń­cem Pol­ski, że sa­ma mu­sia­ła pro­wa­dzić woj­nę z So­wie­ta­mi. Ja bym po­twier­dził tyl­ko to, że fak­tycz­nie by­ła „tra­ge­dia wo­łyń­ska”. Tyl­ko ze swo­jej stro­ny do­dał­bym, tak dla in­for­ma­cji za­in­te­re­so­wa­nych, że po Wo­ły­niu by­ło jesz­cze Po­do­le, Lu­belsz­czy­zna, Biesz­cza­dy. Ale to tyl­ko in­for­ma­cja dla nie­świa­do­mych. Ope­ra­cja „Wi­sła” to tra­ge­dia 140 ty­się­cy lu­dzi, dzi­siaj ży­ją­cych i miesz­ka­ją­cych w Pol­sce.

Dru­ga spra­wa, ja­ka mnie zmu­si­ła do pi­sa­nia na ten te­mat, to pro­gram spek­ta­klu „Bal­la­da o Wo­ły­niu”, przed­sta­wio­ne­go przez „Te­atr Nie Te­raz” z Tar­no­wa pod dy­rek­cją To­ma­sza Ża­ka. Pro­gram otrzy­ma­łem od au­to­ra książ­ki „Skra­wek Pie­kła na Po­do­lu”, pa­na Su­li­mi­ra Sta­ni­sła­wa Żu­ka. Co w tym pro­gra­mie jest cie­ka­we­go, że po­rów­na­łem go lub prze­ciw­sta­wi­łem ta­kie­mu wy­da­rze­niu, jak ope­ra­cja „Wi­sła”? Jest to mi­nia­tu­ro­wa bro­szur­ka o sztyw­nych okład­kach z za­war­to­ścią dzie­wię­ciu kar­tek ze­szy­to­wych. Na kart­kach jest sześć nic nie mó­wią­cych fo­to­gra­fii. Sześć ni­by pod­pi­sów o cha­rak­te­rze scep­tycz­nych py­tań oraz kil­ka cy­ta­tów Zo­fii Kos­sak Szczuc­kiej, wy­ję­tych z „Po­żo­gi”, cy­tat Wik­to­ra Po­lisz­czu­ka wy­ję­ty z „Gorz­kiej Praw­dy”, wier­szyk Krzysz­to­fa Koł­tu­na, cy­tat Uła­sa Sam­czu­ka – pi­sa­ny w 1938 ro­ku, kil­ka zdań Ewy Sie­masz­ko, kil­ka zdań
ks. Ta­de­usza Isa­ko­wi­cza-Za­le­skie­go oraz na czte­rech stro­nach drob­niut­kim drucz­kiem set­ki na­zwisk dzie­ci za­mor­do­wa­nych przez na­cjo­na­li­stów ukra­iń­skich. Wszyst­ko czy­ta­ne od­dziel­nie nic nie zna­czy. Zdję­cia jak in­ne, nic nie mó­wią­ce, pod­pi­sy dwu­znacz­ne. Do­pie­ro po zło­że­niu ca­ło­ści, czy­ta­nie te­go, mo­gę za­ry­zy­ko­wać twier­dze­nie, po­wo­du­je szok u czy­ta­ją­ce­go. Tych dzie­więć czar­nych kar­tek to stresz­cze­nie wie­lu prac na­uko­wych i nie tyl­ko. To ob­raz strasz­li­we­go lu­do­bój­stwa do­ko­na­ne­go przez na­cjo­na­li­stów ukra­iń­skich na Kre­sach Wschod­nich. Ja zaj­mę się tyl­ko jed­ną ro­dzi­ną z pro­gra­mu spek­ta­klu. Tak się zło­ży­ło, że jed­no ze zdjęć, jest zdję­ciem, któ­re swe­go cza­su da­łem pań­stwu Sie­masz­kom, w cza­sie, kie­dy opra­co­wy­wa­li swo­je wie­ko­pom­ne dzie­ło „Lu­do­bój­stwo…” Na zdję­ciu jest sie­dem osób z ośmio­oso­bo­wej ro­dzi­ny pań­stwa Sta­ni­sła­wa i Le­on­ty­ny Wa­da­sów z Ła­no­wiec ko­ło Krze­mień­ca. Sie­dem z tych osób nie do­cze­ka­ło Ope­ra­cji „Wi­sła” Je­den z chłop­ców oca­lał. Nie by­ło go w tym cza­sie w do­mu. Naj­star­szy (brak go na zdję­ciu) to Sta­ni­sław Wa­das, le­gio­ni­sta, do­bry zna­jo­my Ry­dza-Śmi­głe­go, zaj­mo­wał się han­dlem. Miał sklep z tra­fi­ką. Le­on­ty­na Wa­das – żo­na Sta­ni­sła­wa – zaj­mo­wa­ła się tyl­ko ro­dzi­ną. Uro­dzi­ła sze­ścio­ro dzie­ci. Ja­ko zna­jo­mi Ry­dza-Śmi­głe­go, po­pro­si­li mar­szał­ka, aby się zgo­dził być chrzest­nym naj­młod­sze­go sy­na. Zgo­dził się.

Pań­stwo Wa­da­so­wie cie­szy­li się do­brą opi­nią w Ła­now­cach. Woj­na zbu­rzy­ła ca­ły spo­kój lu­dzi. Oku­pan­ci so­wiec­cy od ra­zu wy­zna­czy­li ich do wy­wóz­ki na Sy­bir. Jed­nak zna­jo­my Żyd, bę­dą­cy na usłu­gach So­wie­tów, kar­to­te­kę Wa­da­sów al­bo kładł na koń­cu, al­bo od­kła­dał. Nie wy­je­cha­li, mi­mo że Wa­das był kie­dyś le­gio­ni­stą.

Woj­na so­wiec­ko-nie­miec­ka. Niem­cy szyb­ko za­ję­li te­re­ny daw­nej Pol­ski. Po agre­sji nie­miec­kiej Ukra­iń­com wy­ro­sły ro­gi. Za­czę­ła się rzeź Po­la­ków. Do Ła­no­wiec wkro­czy­li bul­bow­cy. Uję­li w ko­ście­le trzy pol­skie ro­dzi­ny i wszyst­kich w okrut­ny spo­sób wy­mor­do­wa­li. Naj­star­szy z Wa­da­sów, Sta­ni­sław, był też wów­czas w ko­ście­le, ale ja­koś uda­ło mu się ukryć za ja­ki­miś drzwia­mi. Sły­szał krzy­ki mor­do­wa­nych. Po­mo­cy nie mógł udzie­lić, bo by i sam zgi­nął. Za­mor­do­wa­nych wrzu­co­no do głę­bo­kiej stud­ni. Ban­dy­ci ukra­iń­scy wzię­li kosz­tow­niej­sze rze­czy z ko­ścio­ła i po­szli. Oca­lał Sta­ni­sław Wa­das i naj­star­szy syn Je­rzy. Je­rze­go po pro­stu nie by­ło w do­mu. Był za­trud­nio­ny w ja­kimś przed­się­bior­stwie nie­miec­kim. To go zwol­ni­ło z wy­wóz­ki na ro­bo­ty do Nie­miec. W przed­się­bior­stwie tym był sko­sza­ro­wa­ny. Nie mógł opusz­czać miej­sca ko­szar. W cza­sie be­to­no­wa­nia ja­kie­goś bun­kra, czy coś w tym ro­dza­ju, ktoś z pod­zie­mia, też ro­bot­nik, w be­ton wło­żył coś, co przy eks­plo­ata­cji mu­sia­ło­by spo­wo­do­wać awa­rię bun­kra. Niem­cy wy­kry­li ten sa­bo­taż. Wia­do­mo, wy­rok mógł być tyl­ko je­den. Wszyst­kich roz­strze­lać. Usta­wi­li pod ścia­ną ska­zań­ców, usta­wi­li też ka­ra­bi­ny ma­szy­no­we. Jed­na czy dwie se­rie i wszy­scy le­że­li za­krwa­wie­ni. Ju­rek Wa­das rów­nież. Na­stęp­nie za­ła­do­wa­li wszyst­kie tru­py na sa­mo­chód i wy­wieź­li je do la­su, by tam za­ko­pać ofia­ry. Od ra­zu nie za­ko­pa­li. No­cą Ju­rek oprzy­tom­niał. Nie był na­wet ran­ny. Wy­szedł spod tru­pów, po­szedł do ja­kiejś Ukra­in­ki, ob­mył się i skie­ro­wał się do do­mu. Tam do­pie­ro do­wie­dział się o wszyst­kim, co się sta­ło z je­go ro­dzi­ną. Ner­wy Jur­ka nie wy­trzy­ma­ły wia­do­mo­ści. Coś pę­kło w sys­te­mie ner­wo­wym i sta­ło się. Stra­cił mo­wę. Za­czął się ją­kać do te­go stop­nia, że nie moż­na by­ło usły­szeć ani jed­ne­go nor­mal­nie wy­po­wie­dzia­ne­go sło­wa. Mi­mo cho­ro­by chciał wy­do­być ze stud­ni cia­ła swo­ich naj­bliż­szych. Po­ma­ga­li mu w tym So­wie­ci (by­ło to już po dru­gim wej­ściu So­wie­tów na te­re­ny daw­nej Pol­ski). Nie­ste­ty, bez­sku­tecz­nie. Głę­bo­ka stud­nia, nie­bez­piecz­nie. Wi­dząc po­szu­ki­wa­czy ciał ktoś z Ukra­iń­ców za­sy­pał stud­nię, rów­na­jąc ją z zie­mią. Dzi­siaj nie ma na­wet śla­du, gdzie by­ła stud­nia. Jest to grób kil­ku­na­stu osób za­mor­do­wa­nych przez ban­dy UPA. Grób bez krzy­ża, bez naj­mniej­szej na­wet ta­blicz­ki. Ot, po pro­stu nie ma śla­du po lu­dziach.

Je­rzy jesz­cze dwu­krot­nie prze­ży­wał wła­sną śmierć. Raz chwy­ci­li go ban­de­row­cy, wrzu­ci­li go do piw­ni­cy i po­sta­wi­li war­tow­ni­ka, by go pil­no­wał. Nie za­bi­ja­li od ra­zu. Był wie­czór. Chcie­li w dzień urzą­dzić so­bie za­ba­wę, by ła­twiej by­ło mu umie­rać. W pew­nym mo­men­cie za­chcia­ło się Je­rze­mu ja­kiejś czyn­no­ści fi­zjo­lo­gicz­nej. Że­by nie prze­by­wać w po­wie­trzu za­nie­czysz­czo­nym przez ska­zań­ca, war­tow­nik wy­pro­wa­dził Jur­ka na po­dwór­ko. W tym cza­sie padł ja­kiś nie­zna­ny strzał. War­tow­nik się od­wró­cił, a Je­rzy tę je­dy­ną chwi­lę po­sta­no­wił wy­ko­rzy­stać. Był mło­dy i zdro­wy. Dał dłu­gie­go su­sa i war­tow­nik na­wet się nie spo­strzegł, a Je­rzy był już dość da­le­ko. Strzał je­den dru­gi był nie­cel­ny. Jur­ko­wi uda­ło się zbiec. Był oca­lo­ny.

I jesz­cze jed­no wy­da­rze­nie. Je­rzy za­cho­ro­wał ob­łoż­nie. Mu­siał pójść do szpi­ta­la. Któ­re­goś dnia Niem­cy do­wie­dzie­li się, że w szpi­ta­lu są ban­de­row­cy. Za­czę­li od ra­zu za­bi­jać mło­dych, cho­rych, lu­dzi, nie py­ta­jąc ni­ko­go o zda­nie. Do­szli do sa­li, w któ­rej był Ju­rek. Na ich wi­dok Ju­rek prze­że­gnał się wie­dząc, że to już ko­niec. I ten znak krzy­ża ura­to­wał go i in­nych z tej sa­li. Nie­miec zo­ba­czyw­szy ka­to­li­ka, krzyk­nął: ten nie! To ka­to­lik! Wszy­scy z tej sa­li oca­le­li.

A co by­ło z oj­cem za­mor­do­wa­nych i ży­ją­ce­go Je­rze­go? Nie mógł dłu­żej prze­by­wać w Ła­now­cach. Zna­li go prze­cież wszy­scy. Po­szedł więc do Krze­mień­ca tam szu­kać schro­nie­nia. Nie do­szedł. Chwy­ci­li go po dro­dze ban­de­row­cy i tam za­mor­do­wa­li. Cia­ło zo­sta­wi­li na miej­scu zbrod­ni. Po kil­ku dniach ktoś z do­brych Ukra­iń­ców zna­lazł go i po­grze­bał na po­bli­skim cmen­ta­rzu. Dzi­siaj nie ma na­wet śla­du po tym miej­scu.

Ju­rek jesz­cze przez pe­wien czas ukry­wał się u do­brych Ukra­iń­ców. Wi­dy­wał Ukra­in­ki ubra­ne w su­kien­ki mat­ki. Mógł tyl­ko po­pa­trzeć, wes­tchnąć i cza­sa­mi za­pła­kać. Kie­dy przy­je­chał do Pol­ski? Nie wiem. Ukoń­czył Po­li­tech­ni­kę Gli­wic­ką. Pra­co­wał ra­zem ze mną Umarł w lu­tym 1993 ro­ku. Cho­ro­ba go zmo­gła w pierw­szym ro­ku eme­ry­tu­ry. Za­cny, szla­chet­ny, czło­wiek. Brak mi ta­kie­go ko­le­gi…
To wszyst­ko tak dla rów­no­wa­gi. Set­ki za­mor­do­wa­nych dzie­ci we­dług „Na­sze­go Sło­wa” nic nie zna­czą wo­bec prze­sie­dle­nia Ukra­iń­ców. Wy­star­czy po­pa­trzyć na za­łą­czo­ną fo­to­gra­fię. Z kim „wal­czy­li” ban­de­row­cy? Z dzieć­mi. Kim są ci, któ­rzy dzi­siaj chcą od­wró­cić fak­ty, chcą od­wró­cić hi­sto­rię? Czy to nie prze­ra­ża? Ileż to by­ło lu­do­bójstw? I cią­gle im ma­ło.


„BAL­LA­DA O WO­ŁY­NIU”
Ju­rek Wa­das opo­wia­da­jąc o tra­ge­dii swo­jej ro­dzi­ny, co pe­wien czas prze­ry­wał wspo­mnie­nia i wzdy­chał pra­wie z pła­czem, nie py­ta­jąc, czy go ktoś słu­cha, czy nie, jak oj­ciec prze­ży­wał, co oj­ciec czuł, sły­sząc prze­raź­li­we krzy­ki mor­do­wa­nych dzie­ci, żo­ny, a był w od­le­gło­ści za­le­d­wie kil­ka me­trów od nich, za ja­ki­miś drzwia­mi w ko­ście­le? Cza­sa­mi Jur­ka trze­ba by­ło po pro­stu szturch­nąć, by się ock­nął w swo­im prze­my­śla­niu. Mó­wio­no mu: daj spo­kój, nic nie po­ra­dzisz.
Dwa ra­zy oglą­da­łem w te­le­wi­zji „TRWAM” spek­takl „Bal­la­da o Wo­ły­niu”. W cza­sie dru­gie­go oglą­da­nia zo­ba­czy­łem znacz­nie wię­cej i bar­dziej tra­gicz­ne wy­da­rze­nia, cho­ciaż nie moż­na so­bie wy­obra­zić cze­goś bar­dziej strasz­ne­go.

Bal­la­da o Wo­ły­niu to dwa róż­ne świa­ty. Świat praw­dzi­wy, tra­gicz­ny, z cza­sów II woj­ny świa­to­wej i świat dru­gi, dzi­siej­szy, za­kła­ma­ny cho­ciaż „po­praw­ny” po­li­tycz­nie.
Ju­rek Wa­das po pięć­dzie­się­ciu la­tach śmierć swo­ich bli­skich prze­ży­wał tak, jak­by to by­ło wczo­raj. Ja na­to­miast, po pra­wie sie­dem­dzie­się­ciu la­tach prze­ży­wam to w dwo­ja­ki spo­sób: po pierw­sze sa­mo mor­der­stwo, bo te­go nie da się za­po­mnieć ni­g­dy i sa­mo prze­ży­wa­nie, któ­re cią­gle wra­ca, słu­cha­jąc po­praw­ne­go wy­mia­ru spra­wie­dli­wo­ści, któ­ry ro­bi wszyst­ko, aby wy­ma­zać z pa­mię­ci te tra­gicz­ne kar­ty hi­sto­rii i po­praw­nych wład­ców, któ­rzy na­wet żą­da­ją za­po­mnie­nia lub wy­kre­śle­nia z hi­sto­rii w ogó­le tam­te dzie­je.

Przy­glą­da­jąc się spek­ta­klo­wi, sta­wa­łem się mło­dym chłop­cem, za­po­mi­na­jąc o tym, że to się dzia­ło 70 lat te­mu. Że pa­nie, któ­re opo­wia­da­ły, to au­ten­tycz­ne oso­by z tam­tych cza­sów i opo­wia­da­ją ak­tu­al­ne au­ten­tycz­ne wy­da­rze­nia. Wra­że­nie ro­bi­ły na­wet dum­ki i śpiew­ki. Ja to kie­dyś śpie­wa­łem i śpie­wa­łem dzi­siaj ra­zem ze śpie­wacz­ka­mi na ekra­nie te­le­wi­zyj­nym. Opo­wie­ści
i śpiew­ki prze­nio­sły mnie do lat mło­dzień­czych wprost do praw­dzi­we­go dzie­ciń­stwa. Mi­mo te­go w tych śpiew­kach wy­czu­wa­łem ja­kiś ból, ja­kieś kłu­cie do­cho­dzą­ce do szpi­ku ko­ści. Po­nad­to słu­cha­jąc mo­no­lo­gów po­sta­ci spek­ta­klu na­tych­miast utoż­sa­mia­łem się z ich oso­bo­wo­ścia­mi.

Przy­stę­pu­jąc do pi­sa­nia ni­niej­sze­go fe­lie­to­nu, moc­no utwier­dza­łem się w prze­ko­na­niu, że nie bę­dzie to re­cen­zja, bo­wiem do pi­sa­nia re­cen­zji trze­ba mieć od­po­wied­nie przy­go­to­wa­nie i li­te­rac­kie i dra­ma­tur­gicz­ne. Do wspo­mnień wy­star­czą fak­ty, su­che fak­ty, tym bar­dziej war­to­ścio­we mo­gą być te wspo­mnie­nia, któ­re do­star­czył, przy­po­mniał mi, au­ten­tycz­ny Te­atr Nie Te­raz. A ja za­pi­sa­łem tyl­ko wła­sne wspo­mnie­nia, bo­wiem to, co zo­ba­czy­łem i to, co usły­sza­łem po­twier­dzi­ły tyl­ko cząst­kę mo­je­go ży­cia.

Dzi­siaj na nic mi się zda­ją or­dy­nar­ne kłam­stwa I.I., G.M., J.P., P.T., M.C. i wie­lu in­nych, któ­rzy nie ma­ją zie­lo­ne­go po­ję­cia co się w tam­tych la­tach dzia­ło w Ma­ło­pol­sce Po­łu­dnio­wo-Wschod­niej II Rze­czy­po­spo­li­tej.

Na nic zda­ją się na­iw­ne py­ta­nia: „czy ktoś mo­że po­twier­dzić to, co pa­ni mó­wi? Mu­szą być ja­kieś do­wo­dy”. „Nie ży­ją? To mo­że po­wie­dzieć każ­dy” (cy­ta­ty z pro­gra­mu spek­ta­klu „Bal­la­da o Wo­ły­niu”). Tu się mie­ści chy­ba wszyst­ko co nas bo­li. Praw­da po­szła do gro­bu (200 ty­się­cy do­wo­dów) wraz z jej gło­si­cie­la­mi. Dzi­siaj da­ję się wia­rę lu­dziom, któ­rzy są pod wpły­wem pro­pa­gan­dy. Nie da­je się wia­ry tym, któ­rzy to prze­ży­li. Oni mu­szą to po­twier­dzić do­wo­da­mi. Pro­pa­gan­dzi­stom wy­star­czy tyl­ko po­twier­dze­nie za­sły­sza­nych słów, na­wet zło­żo­nych bez przy­się­gi. Jesz­cze raz za­dam py­ta­nie wy­żej wy­mie­nio­nym z na­zwi­ska oso­bom: Kto z nich był na Kre­sach Wschod­nich w la­tach 1943-1944? Ten kto nie był, po­wi­nien za­cho­wać przy­naj­mniej peł­ne mil­cze­nie. Ja by­łem. Pa­mięć mam do­brą. Zresz­tą, czy to moż­na za­po­mnieć, jak ci wy­żej wy­mie­nie­ni chcie­li­by ode mnie? Żad­ne do­wo­dy, przy­się­gi zło­żo­ne przed są­dem, nie za­spo­ko­ją pro­pa­gan­dy­stów, bo nie­do­wiar­stwo to zbyt po­chleb­ne sło­wo, by je sto­so­wać u wiel­bi­cie­li kłamstw.

Dzi­siaj w Prze­my­ślu trwa­ją ob­ra­dy w ra­mach kon­gre­su mniej­szo­ści ukra­iń­skiej, zor­ga­ni­zo­wa­ne­go z oka­zji 65 rocz­ni­cy ope­ra­cji „Wi­sła”. Uczest­ni­czą w nim na­wet ta­cy, któ­rym tę­sk­no za tym co by­ło w cza­sach lu­do­bój­stwa. Prze­rwa w roz­le­wie krwi to naj­więk­sza „tra­ge­dia” ope­ra­cji „Wi­sła”. Chcia­ło­by się jesz­cze po­wal­czyć, a tu nie moż­na. Po pro­stu brak przy­ja­zne­go za­ple­cza. Ta­ką to krzyw­dę wy­rzą­dzi­ła ta ope­ra­cja. Wy­star­czy po­czy­tać uchwa­łę Świa­to­we­go Kon­gre­su z 22 czerw­ca 1990 ro­ku, w któ­rym uczest­ni­czył je­den z uczest­ni­ków Zjaz­du, aby stwier­dzić, o co nie­któ­rym uczest­ni­kom świę­to­wa­nia tak na­praw­dę cho­dzi.
A co się dzie­je w ofi­cjal­nej Pol­sce? Nic. Spo­kój. Na­wet „kon­flik­tu” pol­sko-ukra­iń­skie­go nie by­ło. Ten bło­gi spo­kój za­kłó­ci­ła Te­le­wi­zja „TRWAM”. 29 kwiet­nia o go­dzi­nie 13:35 wy­świe­tli­ła film pod ty­tu­łem „Bal­la­da o Wo­ły­niu”, po­ka­zu­jąc gro­zę i praw­dę tam­tych cza­sów. Te­le­wi­zja „TRWAM” film ten po­wtó­rzy­ła na­stęp­ne­go dnia. Dzię­ku­ję te­le­wi­zji „TRWAM”, że po sie­dem­dzie­się­ciu la­tach mil­cze­nia i wro­giej po pro­stu pro­pa­gan­dzie, moż­na by­ło w pu­blicz­nym środ­ku prze­ka­zu, zo­ba­czyć frag­ment praw­dy. Tej rze­tel­nej praw­dy i tej wprost – ży­wej pro­pa­gan­dy.

Wiem, że po­ja­wią się gło­sy: jak moż­na za­kłó­cać ofi­cjal­ne ob­cho­dy mniej­szo­ści na­ro­do­wej? A no, od­po­wiedź sa­ma przy­cho­dzi. Tak sa­mo jak pięć lat te­mu za­kłó­ca­no ob­cho­dy 65-le­cia apo­geum lu­do­bój­stwa na Kre­sach Wschod­nich. Z tą tyl­ko róż­ni­cą, że dzi­siaj był wy­świe­tlo­ny po­waż­ny film, a wów­czas urzą­dzo­no fe­sti­wal pie­śni i tań­ca w So­po­cie, po pro­stu urzą­dzo­no so­bie mniej­szo­ścio­wą za­ba­wę, w któ­rej uczest­ni­czył ów­cze­sny Pre­zy­dent Rze­czy­po­spo­li­tej.

Po obej­rze­niu „Bal­la­dy o Wo­ły­niu”, chcia­ło­by się za­śpie­wać:
– Ro­sła ka­li­na z li­ściem sze­ro­kim nad, w mo­drym ga­ju, ro­sła po­to­kiem…
– U su­si­da cha­ta bi­ła, u su­si­da żin­ka mi­ła,
a u me­ne sy­ro­tyń­ki ne ma cha­ty szcza­stia żin­ki…

Chcia­ło­by się też przy­po­mnieć frag­men­ty li­stu z wier­szem Dmy­tra Pa­trycz­ka:
„… Na stro­nie 69 książ­ki W. Po­lisz­czu­ka jest in­for­ma­cja: „Znisz­czo­no lac­kie osie­dle Wi­tol­dów­ka”… I fak­tycz­nie za­mor­do­wa­no tam trzy ko­bie­ty i pa­na Cie­cier­skie­go (czło­wie­ka ułom­ne­go). Po pro­stu przy­wią­za­li go do drze­wa i sie­kie­rą od­rą­ba­li mu garb. To za­le­d­wie dwa ki­lo­me­try ode mnie (…).

W tym sa­mym dniu we wsi Der­mań wszyst­kich zła­pa­nych Po­la­ków, oko­ło 150, wrzu­co­no żyw­cem do stud­ni gło­wa­mi w dół. Przed wrzu­ce­niem do stud­ni wy­dłu­ba­no ofia­rom oczy. A oto wier­szyk:

Bu­desz Ukra­ino
Do­who pa­mia­ta­ty…
Wy­ko­łe­ny oczy,
Oczy zo­ria­ny­ci,
Bu­desz pa­mia­ta­ty
Der­mań­ski kry­ny­ci…”

Der­mań le­żał 6 ki­lo­me­trów od mo­je­go za­miesz­ka­nia. Przed wrzu­ce­niem do stud­ni wy­dłu­by­wa­no Po­la­kom żyw­cem no­żem oczy! Ale we­dług Ku­ro­nia, Kwa­śniew­skie­go i im po­dob­nych ak­cja „Wi­sła” by­ła więk­szą zbrod­nią… Nic się tu nie trzy­ma ku­py. Oni to na­zy­wa­ją dy­plo­ma­cją, a we­dług mnie to zwy­kłe drań­stwo i uni­ka­nie praw­dy hi­sto­rycz­nej. Mo­że kie­dyś ja­kiś hi­sto­ryk oce­ni to obiek­tyw­nie… ”(Z li­stu do mnie – kil­ka­na­ście lat te­mu. Au­tor li­stu nie ży­je, jed­nak imię i na­zwi­sko za­cho­wam dla sie­bie. Ro­dzi­na zmar­łe­go miesz­ka na Pod­kar­pa­ciu).

Tłu­ma­cze­nia tek­stów za­osz­czę­dzę, bo­wiem Czy­tel­nik te­go tek­stu sam so­bie po­ra­dzi ze zro­zu­mie­niem
 An­to­ni Ma­riań­ski