o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

piątek, 10 czerwca 2011

bezkarność POtchórza * ODWAGA W. Sumlińskiego

OUVERTURE.

Sędzia Maciej Jabłoński wysyła opozycję do psychuszki


Tutaj skany dokumentów, do których bez kłopotu dotarli "dziennikarze" z RFM FM.

Nie będę wypisywał wszystkich określeń, jakie cisną się na usta, kiedy człowiek ma do czynienia z takim sędziowskim odpadem.

Nie ma sensu tracić czasu na słowne kompensacje, tylko trzeba ze wszystkich sił dążyć do tego, aby "sędziowie jabłońscy" znaleźli się jak najprędzej tam, gdzie ich właściwe miejsce.

Oczywiście, chodzi tu przede wszystkim o poniżenie i ośmieszenie Kaczyńskiego.

Podważenie wiarygodności Jarka jako świadka podczas ewentualnych zeznań w czasie nadchodzącego procesu.

Jak się da - niedopuszczenie do nich i wyrokowanie na podstawie bełkotu kaczmarków.

A w skrajnym wypadku - może ubezwłasnowolnionko i niedopuszczenie Jarka do wyborów?

Jarosław Kaczyński wielokrotnie powtarzał, że polskie brudy powinno się prać w kraju.

Tyle tylko, że w priwislanskim kraju wszystkie pralnie już zamknięte, a jedyna szansa na to, żeby nie zasądzono mu przymusowego leczenia psychiatrycznego, to potężna awantura w gremiach międzynarodowych, zaczynając od UE.

I to natychmiast.
 
Bo kto wie - trudno przewidzieć, jak daleko mają zamiar to pociągnąć - ale być może chłopcy właśnie strzelili sobie prosto w głowę.
 
Nie tutaj, nie w Polsce, gdzie stada odmóżdżonych tylko radośnie zarechoczą, jak kolejnych z nich poprowadzą do kastracji.
 
Ale właśnie na forum międzynarodowym, gdzie lektura linkowanych tutaj pism sądowych może wzbudzić sporą sensację.
 IMPERTYNATOR.


PROCES W SPRAWIE AFERY MARSZAŁKOWEJ

Jaki to kraj, w którym proces sądowy z prezydentem państwa i szefami służb specjalnych w tle, nie wzbudza żadnego zainteresowania mediów? Jakich dziennikarzy ma ten kraj, jeśli zamykają oczy na spektakularny proces swojego kolegi i milczą tchórzliwie w obawie przed przekroczeniem politycznego zakazu?
Dziś przed sądem w Warszawie rozpoczął się proces  dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego, oskarżonego o płatną protekcję przy weryfikacji byłego oficera WSI. Na liście świadków w tym procesie znajdują się m.in. Bronisław Komorowski, szef ABW Krzysztof Bondaryk, Paweł Graś, Antoni Macierewicz, a także znani dziennikarze oraz wysocy rangą byli oficerowie WSI.
Przypomnę, że chodzi o kombinację operacyjną z udziałem ludzi WSW/WSI, szefostwa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego rozgrywaną w latach 2007-2008. Cele kombinacji polegały na uzyskaniu dostępu do tajnego aneksu z Raportu z Weryfikacji WSI, a gdy okazało się to niemożliwe - na zdyskredytowaniu członków Komisji Weryfikacyjnej WSI i dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Działania te miały również na celu zdezawuowanie treści zawartych w aneksie oraz uprzedzenie ewentualnych zarzutów dotyczących powiązań polityków Platformy ze środowiskiem byłych WSI. Priorytetem kombinacji pozostawała osłona politycznego „patrona” wojskowych służb - Bronisława Komorowskiego.
W toku kombinacji korzystano z silnego wsparcia medialnego, a sygnałem do rozpoczęcia akcji pod nazwą „afera aneksowa” był artykuł Anny Marszałek opublikowany w „Dzienniku” z dn. 19 listopada 2007r. zatytułowany - „Aneks do raportu o WSI na sprzedaż” i opatrzony nagłówkiem – „Każdy może kupić tajne dokumenty”. Żadne z kłamstw rozpowszechnianych przez media nie znalazły potwierdzenia. Nigdy nie było żadnej „afery z aneksem”, nigdy nie wykazano, by nastąpił jakikolwiek przeciek treści z tego dokumentu. Wszelkie oskarżenia i rzekome dowody - o których miesiącami zapewniali nas żurnaliści i „specjaliści” od służb okazały się fałszywe, a intensywnie prowadzone czynności śledcze nie przyniosły rezultatów.
Kombinację tę opisywałem szeroko na tym blogu, nadając jej nazwę afery marszałkowej.
Moim zdaniem, mogła mieć ona następujący przebieg:
Inicjatorem działań mógł być Bronisław Komorowski, którego nazwisko pojawia się kilkadziesiąt razy w Raporcie z Weryfikacji WSI. Mógł on zwrócić się do swojego zaufanego, wieloletniego współpracownika, gen Józefa. Buczyńskiego z prośbą o zorganizowanie grupy kilku oficerów byłych WSW/WSI. Celem działalności tych osób miało być dotarcie do informacji zawartych w aneksie do Raportu z Weryfikacji WSI, a jeśli istniałaby taka możliwość, również zdobycie tajnego dokumentu. Osobą odpowiednią do przeprowadzenia akcji wydawał się były szef komunistycznego kontrwywiadu wojskowego płk Aleksander L.,- wieloletni znajomy Komorowskiego, działający również jako informator w środowisku dziennikarskim. L. łączyła znajomość z Wojciechem Sumlińskim, a poprzez dziennikarza liczono na dotarcie do Leszka Pietrzaka i Piotra Bączka lub innych członków Komisji Weryfikacyjnej WSI. Prawdopodobnie, w grze uczestniczyli jeszcze inni oficerowie WSI, zajmując się osłoną działań Aleksandra L., a operacja zdobycia aneksu była prowadzona na długo przed wyborami parlamentarnymi 2007r. Bronisław Komorowski spotkał się z Aleksandrem L i przystał na jego propozycję uzyskania nielegalnego dostępu do informacji stanowiących tajemnicę państwową, a następnie umówił się z nim w kwestii dalszych kontaktów.  W dniu 27.07.2008r., składając zeznania w Prokuraturze Krajowej w Warszawie w sprawie sygnatura akt PR-IV-X-Ds. 26/07 Bronisław Komorowski pod rygorem odpowiedzialności karnej zeznał: „Ja wyraziłem wstępnie zainteresowanie jego propozycją. Umówiliśmy się, że on odezwie się, gdy będzie miał możliwość dotarcia do tych dokumentów”.
Problem pojawił się w momencie, gdy okazało się, że nie ma szans na dotarcie do ludzi Komisji Weryfikacyjnej, a tym bardziej, że nie uda się uzyskać dostępu do aneksu. W tym momencie nastąpiła zmiana kombinacji i został do niej włączony płk Leszek T. – były funkcjonariusz WSW, w latach 80. zajmujący się prześladowaniem opozycji niepodległościowej, po roku 1990 penetrowaniem środowiska dziennikarskiego i Kościoła. To on zajął się uzyskaniem „materiałów dowodowych” obciążający Sumlińskiego i członków Komisji Weryfikacyjnej. Taka koncepcja zakładała, że dobrowolną „ofiarą” stanie się również Aleksander L., z którym rozmowy T. miał nagrywać. Warto przypomnieć, że w październiku 2007r i pojawiły się publikacje medialne wskazujące na odpowiedzialność Komorowskiego w sprawie inwigilacji członków komisji sejmowej w roku 2000 oraz informacja o wezwaniu kandydata PO na marszałka Sejmu przez Komisję Weryfikacyjną. Niemałe znaczenie dla przyspieszenia kombinacji mógł mieć również artykuł Leszka Misiaka, w którym ujawniono fakt bliskiej znajomości Komorowskiego z płk Aleksandrem L.
Również w roku 2007 roku dziennikarz  Wojciech Sumliński przeprowadził z Komorowskim kilka rozmów, w związku z przygotowywanym dla programu „30 minut" w TVP Info materiałem filmowym o Fundacji Pro Civil, w której działalność byli zaangażowani ludzie służb wojskowych.  Być może ten fakt i obawa przed wiedzą dziennikarza zadecydowały o wytypowaniu Sumlińskiego jako główną ofiarę kombinacji. W tym czasie dziennikarz pracował też nad książką o Wojskowych Służbach Informacyjnych i prowadził dziennikarskie śledztwo w sprawie zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki.
Podczas wywiadu dla programu I PR w dniu 1.08.2008 roku, Bronisław Komorowski odpowiadając na pytanie o treść zeznań w Prokuraturze Krajowej i znajomość z Wojciechem Sumlińskim stwierdził: „o panu Sumlińskim nic nie wiem, chyba nie znałem tego pana, więc moje zeznania dotyczyły byłego czy pułkownika dawnych służb komunistycznych.”?
Natomiast z  zeznań płk. Leszka T. wynika, że na początku listopada 2007 r. doszło do jego spotkania z Bronisławem Komorowskim, Krzysztofem Bondarykiem, Grzegorzem Reszką (p.o. Szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego) i Pawłem Grasiem (ówczesnym zastępcą przewodniczącego sejmowej komisji ds. Służb Specjalnych), a na spotkaniu poczyniono ustalenia w zakresie postępowania z członkami Komisji Weryfikacyjnej. Poczynione wówczas ustalenia były realizowane przy udziale płk. Leszka T, jako jedynego świadka w śledztwie w sprawie domniemanej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej. O fakcie spotkania Komorowski nie poinformował podczas przesłuchania przed prokuratorem.
W efekcie - płk Leszek T. złożył zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu korupcji wokół Komisji Weryfikacyjnej, obciążając Aleksandra L., Wojciecha  Sumlińskiego oraz Piotra Bączka. Jednocześnie uruchomiono zmasowaną kampanię medialną, mająca na celu dezinformację społeczeństwa, w tym wytworzenie fałszywego przekonania, że doszło do „wycieku” aneksu, a sprawa ma podłoże korupcyjne. Momentem kulminacyjnym kombinacji był dzień 15 maja 2008 r. gdy ABW dokonała przeszukania w domach Sumlińskiego, Bączka i Pietrzaka, licząc na znalezienie jakiegokolwiek dowodu potwierdzającego z góry założoną tezę o wycieku aneksu. Aresztowanie Aleksandra L mogło zaś uwiarygodnić tezę, że oficer WSW/WSI współpracował z ludźmi Komisji. Podjęto również próbę „aresztu wydobywczego” wobec Wojciecha Sumlińskiego, licząc prawdopodobnie na zastraszenie dziennikarza i uzyskanie materiałów obciążających członków Komisji.  Ponieważ nie doszło do aresztowania dziennikarza, a prezydent Lech Kaczyński ogłosił, iż nie opublikuje aneksu - zdecydowano o zakończeniu kombinacji.
O prawdziwym przebiegu sprawy, Polacy nigdy nie zostali poinformowani. Obowiązująca do dziś zmowa milczenia tzw. wiodących mediów sprawiła, że została ona ukryta przed opinią publiczną i żadne z jej elementów nie pojawiły się w trakcie prezydenckiej kampanii Bronisława Komorowskiego. Na zachowanie dziennikarzy miały niewątpliwy wpływ słowa Bronisława Komorowskiego  z dn.1.09.2008 roku, gdy główny reżyser afery marszałkowej pouczył środowisko dziennikarskie:
Ja bym sugerował dużą wstrzemięźliwość w okazywaniu solidarności zawodowej dziennikarskiej, no bo sprawa nie dotyczy docierania czy łamania tajemnicy państwowej przez dziennikarza śledczego, co bym rozumiał, nie akceptował, ale rozumiał, ale dotyczy podejrzenia o korupcję, po prostu o korupcję, o pomoc w korupcji. I to w takim obszarze bardzo delikatnym, wrażliwym z punktu widzenia interesów państwa, jak służby specjalne. Więc sugerowałbym ogromną wstrzemięźliwość tutaj, zostawmy to, niech prokuratura to zbada w całym trudnym kontekście...”.
etc
etc
RESZTA :

środa, 8 czerwca 2011

POpolsza * dlinnyje pagaduchy

OUVERTURE.

13 milionów bezdomnych (w zawieszeniu)

Donald Tusk wystąpił z prośbą do opozycji, aby zrezygnowała ze startu w wyborach, bowiem utrudni to Platformie Obywatelskiej i jemu samemu dalszą modernizację Polski.

Zamiast pilnować tych wszystkich Chińczyków i złodziei cementu, Premier i jego urzędnicy muszą cały czas mieć baczenie na ryjącego śmiercionośne podkopy Jarosława.

Że co? Że jeszcze nic takiego nie powiedział?

Spokojnie, powie jeszcze więcej, żeby przykryć to, co jego ferajna właśnie szykuje.

A szykuje się do skoku na jedno z ostatnich, występujących w Polsce w większych ilościach dobro, znajdujące się w rękach drobnych posiadaczy, którym przez ponad 20 lat od tzw. "końca komunizmu" nie pozwolono na ucywilizowanie, zgodnie z europejskimi normami, ich praw.

Na mieszkania spółdzielcze.

Smażone właśnie pośpiesznie prawo umożliwi bowiem likwidowanie (bankrutowanie) spółdzielni i obciążanie spółdzielców pełnymi kosztami zadłużenia, jak w spółkach. Oznacza to możliwość masowego przejmowania mieszkań przez banki, swobodnego ustalania czynszów oraz formy spłaty zadłużenia, a w końcu eksmisji na bruk. 
Impertynator

 

kak Pamianovskij dabił v Mockby

Teresa Torańska
2009-10-23, ostatnia aktualizacja 2009-10-26 12:57

Moje chełpliwe wyznanie wydłubał w wolnej Polsce pewien wysoki dygnitarz jako dowód zdrady stanu i źródło mojej czerwonej kariery.
Rozmowa z pisarzem i tłumaczem Jerzym Pomianowskim

Jerzy Pomianowski (ur. 1921) jest założycielem i redaktorem naczelnym miesięcznika
Fot. Adam Golec
Jerzy Pomianowski (ur. 1921) jest założycielem i redaktorem naczelnym...
- Witkacy zaprowadził mnie do Ziemiańskiej. Tłumaczył, czym jest Rosja, ale ja wolałem sadzić się na adepta filozofii. Mówił o apokalipsie i wysyłał do biblioteki,

żebym uzupełnił lektury, a ja myślałem, jak tu go poprosić, by przedstawił mnie Heli Bertz z jego "Pożegnania jesieni".

Kto to?

- Torańska nie zna Beli Hertz? Niesłychane. To jedna z muz Witkiewicza. O Izabeli Stachowicz, sławnej Czajce, pani słyszała?

Była pisarką.

- Czymś więcej - skarbonką zwierzeń i uczuć pisarzy. A Aleksander Hertz, literat i antykwariusz - jej pierwszym mężem. Ostatniego zwała Czajnikiem, w kostnicy getta warszawskiego. Sztywne zwłoki układano w kwadratowe sągi, Bela schroniła się wewnątrz jednego sztapla, on siedział już w drugim. Była zabawna i pełna wdzięku do końca. Kolekcjonowała ludzi niepowszednich. Starałem się robić to samo.

W Ziemiańskiej Witkiewicz powiedział do Beli: to jest młody członek Societas Spinozana Polonica z miasta Łodzi, który chce wiedzieć, dlaczego cię lubię. Bela stanęła na krześle i zadarła spódnicę.

Ile pan miał lat?

- 17.

Był pan zszokowany?

- Nie, zachwycony.

A rok później poznał pan Rosję.

- Nie, Związek Sowiecki, w Łucku. 17 września 1939 roku mieścina została zasypana setkami ulotek podpisanych przez człowieka, którego żywot poznałem później dzięki Bablowi - Siemiona Tymoszenkę. W jednym z opowiadań Izaaka Babla z "Konarmii" występuje on jako Pawliczenko, malowniczy dowódca VI Dywizji, którą rozwiązano jesienią 1920 roku za bandytyzm i pogromy.

Ale nasamprzód, jeśli pani pozwoli, opowiem, dlaczego znalazłem się w Łucku.

Zgoda, byle krótko.

- Wyszliśmy z ojcem z Łodzi, pieszo, na Warszawę, posłuszni apelowi płk. Umiastowskiego jak tysiące. Chciałem trafić do 36. Pułku Legii Akademickiej, ale na Pradze zastałem tylko intendentów. Pułk posłano pod Wieluń pierwszego dnia wojny.

Ruszyliśmy na wschód, w towarzystwie Karoliny Ozerkowskiej, malarki, której polecił mnie Witkacy. Po drodze drasnęła mnie kula niemieckiego pilota. Dobrze mierzył, źle trafił. Ojciec, starszy sierżant rezerwy, bez żadnych względów dla dam, wpakował mnie na wóz z oficerskimi żonami. Przejechaliśmy Bug i nagle znaleźliśmy się w innym kraju. Na Podlasiu chłopi stali przy drodze z dzbanami wody i bochnami chleba. A za Bugiem wody nie było. Mówili, że studnie wypite.

W Łucku odnalazłem mego kolegę Borysa. Mieszkaliśmy razem w Żydowskim Domu Akademickim na Pradze, obok kościoła św. Floriana. Ja studiowałem filozofię u Kotarbińskiego, a Eppel anglistykę i orientalistykę. Po wojnie pisał w "Życiu Warszawy" jako Edmund Bora. Był dobrym publicystą.

Wyjechał do Izraela po 1956 roku.

- Bora pomógł ojcu umieścić mnie w szpitalu, leżeli w nim ranni żołnierze. Kiedy spadły ulotki, pojęliśmy, że za chwilę zjawi się tu czerwona armia. Kto miał nogi w porządku, uciekał. Ja nie. Ojciec, człek zaradny, poszedł szukać sucharów i słoniny. Bałem się, że jak wyjdę, to się pogubimy.

Źródło: Duży Format
++++++++++++++++++++++++++++++++++++


ANEKS.

Schvertschevsky   -  uzupełnienie.


Hiszpańska przygoda gienierała „Waltera”

Spis treści
• Strona 1
Strona 2
Bibliografia

   Zobacz całą galerię (2)

Karol Świerczewski 'Walter'
Karol Świerczewski 'Walter'

Pistolet Walther PP
Pistolet Walther PP

   Zobacz całą galerię (2)
W rozgorzałym na Półwyspie Iberyjskim bratobójczym konflikcie Józef Stalin dostrzegł szansę nie tyle na rozszerzenie władzy proletariatu, co na przejęcie kontroli nad ośrodkami decyzyjnymi strony republikańskiej oraz wzmocnienie wpływów radzieckich tajnych służb w tym strategicznym regionie Europy. Realizacji tego celu miała posłużyć rzesza tak zwanych doradców wojskowych, którzy oprócz walki z frankistowską reakcją mieli zapewnić należytą ochronę żywotnych interesów Kremla. Wśród tej „ochotniczej” gromady znalazł się z sowiecki oficer polskiego pochodzenia – Karol Świerczewski.
Stalin przychylnie choć ostrożnie skłaniał się do inicjatywy Francuskiej Partii Komunistycznej dotyczącej sformowania internacjonalistycznych oddziałów ochotniczych mających na celu zbrojne wsparcie obrony zagrożonej faszyzmem Republiki Hiszpanii. Postanowił więc z początkiem października 1936 roku wysłać Karola Świerczewskiego z misją do paryskiej centrali prowadzącej rekrutację do wspomnianych formacji zwanych Brygadami Międzynarodowymi. Świerczewski, od lat sprawdzony współpracownik GRU/NKWD ma przejąć kontrolę nad wojskowym aspektem międzynarodowego „pospolitego ruszenia” lewicy.

Na antyfaszystowskiej krucjacie

Już na miejscu, kieruje „biurem technicznym” (de facto wojskowym) przy pomocy między innymi Josipa Broza Tity oraz Palmira Togliattiego. Na hiszpańską ziemię trafia na krótko przed 20 grudnia 1936 roku, gdy obejmuje dowództwo nad świeżo sformowaną, złożoną z francusko-belgijskich sympatyków lewicy, XIV Brygadą Międzynarodową im. Marsylianki. Jednostka ta, stając się czołową formacją sił republikańskich, operuje na Froncie Południowym, bijąc się z frankistami pod Montoro, Loperą oraz Peruną (walki w okolicach Kordoby), gdzie ma miejsce głośny w ochotniczych szeregach incydent, będący pogłowiem klęski na odcinku kordobskim. Otóż polityczny zwierzchnik Brygad, André Marty, oskarżył jednego z najbliższych współpracowników Świerczewskiego o celowe sprzyjanie frankistom. Mimo ostrego sprzeciwu, nieszczęśnik bez jakichkolwiek świadectw zdrady i sądu został w trybie natychmiastowym rozstrzelany. Zaistniała sytuacja była żywo komentowana w bazie szkoleniowej sił międzynarodowych w Albacete. Po tym zajściu, wskutek otwartego konfliktu, „Walter” zostaje w lutym 1937 roku przesunięty na stanowisko dowódcy Dywizji „A” (V i XIX Brygada) na Froncie Madryckim, gdzie bierze udział w bitwie pod Jaramą. Od maja 1937 roku kieruje 35. Dywizją Międzynarodową w V Korpusie hiszpańskiej Armii Ludowej. Poczynaniami dywizji kieruje na przestrzeni od maja 1937 do lutego 1938 roku w bitwie pod Balsain i w operacjach: braneckiej, saragoskiej, teruelskiej. W ostatnich miesiącach pobytu w Hiszpanii (marzec – maj 1938) odznacza się w działaniach zabezpieczających odwrót na frontach:aragońskim i katalońskim.

Narodziny Waltera

W Hiszpanii Karol Świerczewski działa pod pseudonimem „Walter”, co odnosi się do nazwy jego ulubionego pistoletu osobistego (Walther PP lub mod. 4), którym osobiście dokonuje egzekucji jeńców, dezerterów i innych „wrogów ludu”.

Jak na radzieckiego doradcę przystało, w zgodzie z duchem nabierającej rozmachu stalinowskiej Wielkiej Czystki, unieszkodliwia rzeczywistych, potencjalnych i urojonych wrogów, nie tyle sprawy republikańskiej, a interesów ZSRR. Swoją protekcją obejmuje tajne bazy i więzienia GRU/NKWD, w których likwidowano elementy zagrażające bezpieczeństwu ZSRR. Dba, aby nie stały się obiektem zainteresowania republikańskich władz. W opinii historyków Świerczewski ponosi dodatkowo współodpowiedzialność za śmierć 17 tysięcy duchownych, zakonnic oraz dzieci z sierocińców.
Na hiszpańskiej ziemi ostatecznie ukształtował się styl dowodzenia generała „Waltera”, delikatnie określany „mało fachowym”. Świerczewski w czasie walk nazbyt często posiłkuje się mocnym alkoholem, a co gorsza, staje się wówczas despotą, całkowicie odrzuca rady podległych oficerów, a nawet ignoruje rozkazy dowództwa wyższego szczebla.

Również legendarny mit „człowieka, który kulom się nie kłaniał” genezę wywodzi z hiszpańskiego epizodu, gdyż nasz „bohater” nierzadko w stanie upojenia alkoholowego opuszczał bezpieczną kwaterę (okop, schron, budynek), narażając się na śmierć. Ta skłonność pozostanie wizytówką jego dowodzenia. Czasami na rytualną wycieczkę/inspekcję wybierał się jedynie w bieliźnie, w asyście ukochanych pistoletów Walther wersji PP oraz mod. 4.

Od Waltera uwag kilka

Jak już wspomniałem, jeszcze na długo przed kampanią hiszpańską Świerczewski wiąże się z radzieckim wywiadem wojskowym (GRU), którego interesy nadzoruje również w Hiszpanii. Przez cały czas sporządza dla Moskwy tajne raporty, w których opisuje sytuację na froncie, choć główny nacisk kładzie na charakterystykę sił republikańskich i międzynarodowych im sprzyjających. Skarży się w nich na wzajemne relacje (a właściwie ich brak) między Hiszpanami a członkami brygad oraz demoralizujące stosunki panujące wewnątrz tych formacji, tworzących barwny układ narodowościowy.

Oto wybrane przeze mnie komentarze, które obrazują sytuację w szeregach Frontu Ludowego i jego zagranicznych sprzymierzeńców:
„My, członkowie Brygad, żyjemy swoim własnym, odizolowanym życiem. Oprócz nieczęstych wizyt oficjalnych, nieczęsto przyjmujemy u siebie Hiszpanów.”

„W Brygadach panuje uparte odrzucanie faktu, że jesteśmy na ziemi hiszpańskiej, że podlegamy armii hiszpańskiej, że jedynym przełożonym jest tu hiszpański lud, a dla nas, komunistów – hiszpańska Partia Komunistyczna.”

„Mimo, że 60-70% miejscowych w oddziałach międzynarodowych, to cudzoziemcy mają w nich nadal całą, absolutną władzę. Wszystkie kluczowe i polityczne stanowiska są zajęte niezmiennie”



1  2