WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
sobota, 18 października 2008
...mówi polski leader.
http://nczas.com/publicystyka/jak-urzednicy-rozwalaja-firmy-wywiad-z-romanem-kluska/
PUBLICYSTYKA, 16 PAŹDZIERNIKA 2008
Jak urzędnicy rozwalają firmy. Wywiad z Romanem Kluską
Roman Kluska, były prezes Optimusa, dzięki ciężkiej pracy osiągnął finansowy sukces. Nad jego głową zawisł urzędniczy topór, gdy w lipcu 2002 r., został w spektakularny sposób aresztowany pod zarzutem wyłudzenia 30 mln zł podatku VAT. O kulisach swoich zmagań z urzędnikami, pobycie w więzieniu, pomysłach na biznes mówi laureat Nagrody Kisiela 2003 za “walkę z bezprawiem aparatu państwowego”.
GW: Jak hodowla owiec, panie prezesie?
Roman Kluska: Mam 200 owiec. Tylko mleka dają trochę mało. Kupiłem najlepsze owce z Niemiec. Ale mleka dają ledwo połowę tego, co w Niemczech. Nawet przyjechali do mnie hodowcy żeby zobaczyć, co się dzieje. Powiedzieli, że w Niemczech nie ma rolnika, który zapewniłby owcom tak dobre warunki.
Rozpieścił pan owce to się rozleniwiły
Też tak myślałem. Problem, niestety, jest gdzie indziej. Dawniej krowy dawały 10-15 litrów mleka dziennie. Dzisiaj dobra krowa daje i 50 litrów. I krowa, i owca da dużo mleka, jeśli dostanie dużo białka. A białko gdzie jest?
Z rolnictwem u nas słabo, panie prezesie.
Głównie w soi i rzepaku. Tyle że nie istnieją teraz na świecie ani soja, ani rzepak niemodyfikowane genetycznie. Niemal wszystko jest GMO. Moje owce nie dostają pasz z GMO. Dlatego dają mniej mleka, a przez to koszt produkcji jednego litra jest u mnie znacznie wyższy niż u innych hodowców.
I co pan robi z tym mlekiem?
Doskonały ser. Co prawda na razie nie mogę go sprzedawać.
Kupców nie ma, bo za drogi?
Są. Całe kolejki przyjeżdżają.
To czemu pan nie sprzedaje?
Bo byłbym przestępcą. Muszę mieć zgodę stosownych urzędów.
Jaki problem? Niech pan wystąpi o zgodę.
Gdyby nie było problemu, to już bym ją miał. Żeby dostać zgodę na produkcję serów przy gospodarstwie rolnym, muszę spełnić takie same warunki jak potężna mleczarnia. Czyli postawić szatnie: czyste, brudne, przebieralnie, osobny magazyn na opakowania, osobny na ser, dwupiętrowy budynek etc. Wydałem na to już wiele milionów. Sera sprzedawać nie mogę, więc na razie leży w dojrzewalni. Hobbystycznie robię sery po prostu.
I długo się pan stara o pozwolenie?
Kilka lat. Jak dobrze pójdzie, to za parę miesięcy wszystkie pozwolenia będę miał. Ćwiczę na sobie głupotę polskiej rzeczywistości, bo który rolnik przez to przejdzie?
Będzie po prostu sery na czarno sprzedawał i tyle.
Rozmawiam ostatnio z jednym urzędnikiem. Wie pan, że to jest absurdalne? On odpowiada: wiem! I dlatego nie ścigamy rolników, którzy robią sery, mimo że łamią prawo.
Daleko pan odszedł od produkcji komputerów.
Mnie od młodości interesowała informatyka. Jestem nawet absolwentem pierwszego rocznika informatyki ekonomicznej na Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Obyłem się tam z komputerami, a w ramach pracy magisterskiej na bazie matematyki przewidziałem upadek komunizmu…
Jak?
Moją specjalizacją były statystka i ekonometria. Jako pracę magisterską zrobiłem program komputerowy, który był matematycznym modelem gospodarki narodowej. Wprowadzając do programu skomplikowane dane, można było zobaczyć, jak będzie wyglądać w przyszłości socjalistyczna gospodarka.
I co wyszło?
Że będą ogromne niedobory produkcji roślinnej. Jak nie ma produkcji roślinnej, to zaczyna brakować też mięsa. Jak nie ma mięsa, to trzeba je importować. To spowoduje niewypłacalność Polski, upadek gospodarki i koniec państwa komunistycznego.
A miał pan w tym modelu Wałęsę i Jana Pawła II?
Nie. Za to wyszło jasno, że komunizm padnie, bo nie będzie w stanie finansować swoich wydatków.
Dziwne, że pozwolili panu taki program zrobić
W Warszawie za tę pracę zostałbym wyrzucony z uczelni. W Krakowie dostałem dyplom z wyróżnieniem.
I kiedy padł panu komunizm?
Nie pamiętam już. Różnica w porównaniu do 1989 roku nie była jednak większa niż pięć lat.
Kończy pan studia i?
Pracę broniłem w 1978 roku. Po wojsku poszedłem do pracy do zakładu naprawiającego autobusy. Zostałem tam zastępcą dyrektora.
Szybko
Młody szczawik byłem za przeproszeniem, a tu potężny zakład 1,3 tys. ludzi. Nawet do partii nie należałem, więc formalnie awansu nie powinienem był dostać.
To czemu pan dostał?
Nikt nie był w stanie opanować sytuacji. Dyrekcja zmieniała się tam co kilka miesięcy.
A co się działo?
Komedia. Koszt napraw tych autobusów był większy niż ich wartość. Przyjeżdża autobus. Zamiast demontażu często była dewastacja, np. wybijanie szyb a potem odtwarzanie autobusu z części których chronicznie brakowało.
Po co tak?
W komunizmie nie było wielkiej różnicy, czy pracę się wykona dobrze, czy źle. I tak wypłatę się dostało.
I co pan zrobił?
Czytałem dużo na temat metod organizacji pracy w Japonii. Postanowiłem Japonię zastosować w praktyce. Podzieliłem zakład na 23 małe części i wszystkim pracownikom produkcji zamiast dotychczasowej płacy dałem udział w zysku ich części przedsiębiorstwa.
Kapitalizm.
Najgorszy, jaki sobie można wyobrazić. Ale Polacy to nie taki głupi naród. Pracownik zaraz obliczył, że tych szyb nie opłaca się wybijać, bo jak ją wyjmie i założy z powrotem, to dostanie pieniądze.
Reedukację pan przeprowadził.
Wtedy przedsiębiorstwa państwowe były zrzeszone w zjednoczeniach. W moim zjednoczeniu było 30 zakładów naprawy autobusów. Na te 30 zakładów zawsze byliśmy na ostatnim miejscu. Po czterech miesiącach “kapitalizmu” wyszliśmy na drugą pozycję. Jak pojechałem do zjednoczenia, byłem przyjmowany jak cudotwórca. Pytają mnie, takiego chłopaczka, dyrektorzy innych zakładów lat 60, 70: “Jak pan to zrobił? Niech pan powie, kolego?”.
Narobił pan sobie wrogów.
Tak. W tamtych czasach w każdym zakładzie musiały działać rada pracownicza, związek młodzieży socjalistycznej, organizacja partyjna, związki zawodowe itp. Działacze stanowili wówczas ok. 10 proc. załogi. Zamiast pracować, głównie organizowali zebrania. W moim systemie za udział w zebraniach nie płacono. To i wrogów przybywało.
Ostry pan był.
Działacze zrobili wszystko, żebym odszedł. Ułatwiłem im zadanie i złożyłem dobrowolną rezygnację. Odszedłem i byłem bez grosza.
Pan dyrektor?
Dyrektor dostawał wtedy mniej pieniędzy od robotnika. Mieszkałem wtedy w niewielkim domu, który dostałem od rodziców. Hodowałem przy domu maliny, żeby dorobić jakieś pieniądze do pensji, ale z tego był zysk tylko przez miesiąc w roku. Głównym pożywieniem dla mojej rodziny był chleb i dżem. Jak dostawałem wypłatę, pędziłem do sklepu i kupowałem 12 słoików dżemu, wiśniowego. Pamiętam do dziś. po 4,50 zł sztuka. To musiało wystarczyć na miesiąc. Jakbym nie kupił od razu, to pieniądze by się rozeszły.
Kończy się poprzedni ustrój 1988 rok, mamy ustawę Wilczka.
Otwieram firmę komputerową. Kapitał zakładowy: 12 dolarów. Dziś mogę się przyznać, nawet nie miałem nawet tyle.
Skłamał pan.
Wpłaciłem z pewnym opóźnieniem. Wtedy żeby dowiedzieć się, jak poprowadzić firmę, wystarczyło przeczytać parę ustaw: kodeks handlowy, ustawę podatkową, prawo celne, kodeks pracy. Zrobiłem to w jeden wieczór. Takich ludzi jak ja było wtedy w Polsce tysiące, dziesiątki tysięcy. Każdy założył swoją maleńką firmę i do dzieła. Liczyła się tylko praca i intelekt. To były piękne czasy. Żaden urzędnik nie miał wiele do powiedzenia. A prawo podatkowe było tak proste, że jak była kontrola, nawet nie musiałem kontrolerowi herbaty postawić. Sprawdził tylko, czy podatek zgodnie z prawem zapłacony, i szedł dalej.
I co pan robił?
Programy komputerowe. Skoro byłem dyrektorem, to wiedziałem, że informacje, ile zakład zarobił na produkcji, ile materiałów zużył, dostępne są dopiero po 1,5 miesiąca po fakcie. Poszedłem do pierwszego lepszego zakładu i mówię: “Panie dyrektorze, ja panu zrobię taki program, że będzie pan codziennie na bieżąco wiedział, co się w firmie dzieje, jakie pan ma koszty”. On mówi: “Taak?”. I zrobiłem. On pokazał kolegom, przyszło następne zamówienie i następne. I tak firma rosła i rosła.
Kariera w amerykańskim stylu. Od zera do milionera.
Chyba byliśmy dobrzy. Zaczęliśmy wchodzić na poziom wyższy od marzeń. Prawie każdy z branży na świecie chciał się ze mną spotkać. Będąc facetem bez grosza, zbudowałem firmę, która sprzedawała w swoim kraju więcej komputerów niż wszystkie firmy amerykańskie razem wzięte. A trzeba pamiętać, że amerykańskie firmy IBM, Dell, Packard, Compaq podbijały świat. Wchodziły do danego kraju i kosiły konkurencję. Były tylko dwa kraje gdzie polegli. Japonia i Polska.
Urząd skarbowy jakoś tego nie docenił.
W lipcu 2002 dostałem za swoje. Żeglowałem na Mazurach. Przyjeżdżam do domu nad ranem, ledwo się położyłem. O 6 rano ktoś krzyczy do domofonu: “Policja, otwierać!”. Wpada jakiś facet i mówi, że ma polecenie przetransportowania mnie do prokuratury Apelacyjnej w Krakowie do Wydziału Przestępczości Zorganizowanej. Pokazuje zezwolenie na rewizję domu i zajęcie wszystkich wartościowych rzeczy.
Zarzut?
Wyrządzenie szkody majątkowej w wysokości 8 mln zł.
Czyta pan ten zarzut i co pan myśli?
Że to jakiś żart. Bzdura. Wypadek. Pomyłka po prostu.
A policja?
Otoczyli dom. Skuli mnie kajdankami przy rodzinie. Prowadzą mnie w konwoju. Jeden z policjantów mówi, że to po to abym nie uciekł.
A chciał pan uciec?
Gdzie tam. Skuli mnie wiozą do prokuratury w Krakowie. Tam wrzucają mnie do klatki, z grubymi żelaznymi prętami. Klatka metr na dwa metry. Siadłem w tej klatce na ławeczce. Jak szedłem do ubikacji, to mnie skuwali. Rozkuwali, dopiero jak wchodziłem do klatki. Wreszcie dochodzi do konfrontacji. Pani prokurator powiedziała: “Teraz wykażemy pańską przestępczą działalność”. Wprowadzono mnie do jakiegoś pokoju, a tam siedzi trzech pracowników Optimusa. Milczą. Jeden tylko bąknął do pani prokurator: “Prezes Kluska ma charyzmę”.
A pani prokurator co na to?
Skończyła konfrontację. Mówi mi: “Jutro dostanie pan areszt na trzy miesiące, a ile lat pan posiedzi, to się okaże”. Pod klatkę podchodzi adwokat wynajęty przez rodzinę. I mówi, że cały mój majątek zajęto: dom, działki itp. Nie wiadomo dlaczego, nie zablokowali mi tylko kont bankowych. Dostaję celę czteroosobową. Zabierają mi sznurówki i pasek od spodni. Wchodzę do celi. Aresztowani się przedstawiają. Jeden siedzi za zabójstwo, drugi za wielokrotne pobicie, a trzeci za kradzież. “A ty za co?” - pytają.
I co pan odpowiedział?
Że nie wiem. I proszę sobie wyobrazić uszanowali, że nie chcę mówić. Powiedzieli: “Jest zimno, jak chcesz, masz koc”. Poprosiłem strażnika, czy mogę iść do ubikacji.
Pozwolił?
Nie. Powiedział: “Jak dam ci w ryja, to cię rodzona matka nie pozna”. Zrozumiałem, że to nie był żart.
Co pan czuł?
Że świat się zawalił. Całe poczucie sprawiedliwości prysnęło jak bańka mydlana. Mam siedzieć wiele lat w więzieniu, rodzinie odebrano wszystko. Nie ma z czego żyć, a wszyscy w mediach powtarzają, że jestem groźnym przestępcą. Gdyby ktoś wtedy powiedział: odcinamy ci obydwie nogi, ale to się przestaje dziać, to ja bym się natychmiast zgodził.
I jak pan sobie poradził?
Człowiek w takiej sytuacji bardzo często się załamuje. Ogarnia go pustka, beznadzieja, rozpacz. Taki ogrom krzywdy przeraża, człowieka nawiedzają czarne myśli. Ja w tej krytycznej chwili znalazłem oparcie w Bogu, i to mnie uratowało. Świadomość że jest ktoś, kto zna prawdę, że mnie kocha i że może wszystko, choćby uwolnić mnie od moich prześladowców, pozwoliła mi wyjść obronną ręką z tego wszystkiego.
Modlił się pan?
Tak. Powtarzałem: “Jezu, ufam Tobie!”. Dzięki zaufaniu do Boga nigdy nie miałem myśli samobójczych, a wręcz przeciwnie - stawałem się coraz silniejszy i lepszy. Przez to cierpienie zaczynałem lepiej rozumieć świat i siebie.
Co dalej?
Zabierają mojej rodzinie samochody. Chcieli je wziąć już podczas aresztowania, ale w nakazie było, że mogą zabrać wszystko, ale tylko Romanowi Klusce. A samochody były na firmę. Na drugi dzień Wojskowa Komisja Uzupełnień w Nowym Sączu podejmuje decyzję o zajęciu tych samochodów na czas nieokreślony. W polskim prawie nie ma przepisów, które by na to pozwalały.
To były jakieś supersamochody?
Zwykłe toyoty land cruiser.
Wychodzi pan z aresztu?
Siedzę cały wieczór, całą noc. Następnego dnia wywieźli mnie znowu do Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Podejrzanego skuć. Podejrzanego wyprowadzić. Nie nazywam się już Kluska. Jestem podejrzany. Wchodzę do budynku prokuratury. Jestem już wytresowany, od razu idę do klatki. Pani prokurator, która dzień wcześniej była taka władcza, mówi: “Ale panie prezesie, ależ rozkuć pana prezesa… Kawy? Herbatki?”.
Ale wypuszczają pana?
Za kaucją 8 mln zł. Mój adwokat jest zszokowany.
Czemu?
W Polsce takich wysokich kaucji nie ma! Dla nikogo! Podpisałem odpowiednie papiery i za pięć minut stoję przed budynkiem w Krakowie jako wolny człowiek. Oczywiście zaczynam myśleć , że teraz wszystko się bardzo szybko wyjaśni. Tylko że się nic nie chce wyjaśnić.
Wraca pan do domu.
Żona mi mówi, że dzwonił jakiś dobry pan, który chce mi pomóc. Żebym koniecznie do niego zadzwonił, bo to był taki dobry pan, taki życzliwy. Wie, że zostałem oskarżony niesłusznie. Dzwonię do niego. Facet mówi mi, że jest w stanie spowodować, że sprawa zostanie umorzona. Ale jak chcę poznać warunki, to muszę zadzwonić na numer telefonu. I podaje mi numer.
Zadzwonił pan?
Ja nie. Ale przekazałem numer jednemu z najbardziej znanych mediów w Polsce. Dziennikarze zrobili zasadzkę. Podali się za Romana Kluskę.
Kto odebrał?
Agenci WSI. Konkretnie telefon należał do WSI Rzeszów. A warunki, które miałem spełnić, miała przekazać osoba, której telefon należał do WSI Kraków.
I dziennikarze wydrukowali to?
Nie. Mimo że dawali mi 100 proc gwarancji, że ten tekst pójdzie. Redaktor naczelny przestał ode mnie odbierać telefony.
To jedyny przypadek, że ktoś chciał panu “pomóc”?
Nie. Było ich więcej. Później przyszedł do mnie w biały dzień do firmy inny człowiek. Chciał 8 milionów. Też obiecywał zakończenie sprawy.
Wariat?
Podał mi szczegół ze śledztwa, który znałem tylko ja i prokuratura. Wyrzuciłem go za drzwi. Moja sekretarka powiedziała, że go zna. Podała mi jego imię i nazwisko. Złożyłem zawiadomienie na policji.
A policja?
Dziwna sprawa. Na policji moja sekretarka już tego człowieka nie była w stanie rozpoznać. Mimo że chwilę wcześniej znała go bardzo dobrze.
Co zeznał?
Przyznał się, że był u mnie i chciał wyłudzić 8 milionów. Policja umorzyła sprawę ze względu na znikomą społeczną szkodliwość czynu. Później sprawdziłem, kim był ten człowiek.
Kim?
Byłym agentem SB.
I co pan zrobił?
Udało mi się z Optimusa dostać wszystkie kopie dokumentów księgowych. Wiozę je do profesora Ryszarda Mastalskiego, najwybitniejszego specjalisty w kraju od spraw podatkowych. Dorady premiera Millera, członka rady legislacyjnej. On mi mówi na wstępie: “Panie prezesie, ja zrobię ekspertyzę. Ale to będzie kosztowało i nic panu nie da, bo wiem z prasy, że jest pan przestępcą”.
Decyduje się pan?
Tak. Nalegam, żeby zobaczył dokumenty. Po kilku tygodniach Mastalski dzwoni, mówi, żebym przyjeżdżał. Od progu krzyczy, że jestem niewinny. Pisze wprost w ekspertyzie - że jestem niewinny. Że nie złamałem żadnego przepisu, bo złamać po prostu nie mogłem.
Szczegóły prosimy.
Ministerstwo Edukacji Narodowej zorganizowało przetarg na komputery do szkół. W ustawie o VAT był zapis, że jeżeli komputer jest sprowadzony z zagranicy, automatycznie nie płaci się podatku VAT. Ale jeżeli komputer jest zakupiony w Polsce, to trzeba zapłacić VAT w wysokości 22 proc.
Czyli bardziej opłaca się sprowadzać komputery z zagranicy, niż je kupować w kraju.
Tak. Z drugiej strony, ktoś ten sprzęt musi serwisować we wszystkich szkołach. Eksperci Ministerstwa Edukacji znaleźli proste rozwiązanie. Niech polska firma sprzeda komputery firmie zagranicznej, a ministerstwo od niej odkupi sprzęt. Wtedy wszystko będzie zgodne z prawem.
A jaki pan dostał zarzut?
Wprowadzenia w błąd urzędów celnych co do miejsca wyprodukowania sprzętu. Na każdej deklaracji celnej był napis: “Producent: Optimus, miejsce pochodzenia: Polska, miejsce wyprodukowania: Nowy Sącz”. Gdzie ja wprowadzam w błąd urząd celny? Moja firma produkuje komputery na życzenie rządu, sprzedaję wskazanej przez rząd firmie zagranicznej. To jest jakiś absurd! Robię oczywiście drugą ekspertyzę, trzecią ekspertyzę. Wszyscy eksperci piszą dokładnie to samo co profesor Mastalski. Bo co mogą napisać?
Prawdziwym przełomem było przesłuchanie w komisji sejmowej.
Moi koledzy z biznesu dotarli do szefa komisji gospodarki posła Adama Szejnfelda. Pan przewodniczący wezwał przedstawicieli czterech resortów, które mnie najbardziej gnębiły na przesłuchanie w komisji. To była medialna sensacja. Dziennikarzy przyszło tylu, że nie można było wejść do sali. Wszystkie telewizje. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych reprezentował generał policji Adam Rapacki. Ministerstwo Sprawiedliwości prokurator Karol Napierski. Obok niego siedział szef prokuratury krakowskiej. Wstaje jeden z posłów i mówi: “To sprawa polityczna, byście się państwo wstydzili, mamy tu ekspertyzy itd.”. Rapacki odpowiada: “Sprawa nie ma nic wspólnego z polityką, jest lokalna, my o niczym nie wiemy, prowadzi ją nowosądeckie Centralne Biuro Śledcze”. Posłowie kontynuują: czemu policja była tak brutalna przy aresztowaniu. Słysząc to, Rapacki się podrywa i krzyczy: “Jak to brutalnie? Jakie brutalnie? Osobiście wydawałem polecenie żeby go delikatnie zatrzymać!”. Przypominam, wcześniej zeznaje, że to sprawa lokalna. Cała sala w śmiech. Ale to nie było jeszcze najmocniejsze. Jeden z posłów zadaje pytanie Ministerstwu Sprawiedliwości: “Żeby kogoś zatrzymać czy postawić zarzuty, to ten ktoś musi popełnić jakieś przestępstwo. Proszę mi powiedzieć, jakie przestępstwo popełnił Roman Kluska, a konkretnie jaki artykuł kodeksu karnego naruszył”. Cisza. Napierski zaczyna dzwonić przez komórkowy telefon, mija pięć-dziesięć minut. Wreszcie wstaje i mówi: “Jestem 25 lat prokuratorem i Sejm mnie nie będzie pouczał co mam robić!”. Gdyby Napierski powiedział: Kluska naruszył paragraf 3/8 punkt pięć, nikt by tego nie sprawdził. Ale tu wszyscy zobaczyli pychę Napierskiego. Butę. Robi się wrzawa. Dziennikarze biorą mnie za ręce i wyciągają na korytarz. Wszystkie telewizje zaczynają się do mnie pchać. Bo wszyscy widzą, że to jest szopka.
Media stanęły za panem.
Dostaję wszystkie możliwe nagrody. Staję się człowiekiem roku branży komputerowej. Parę lat po odejściu z Optimusa! Dostaję Nagrodę Kisiela. Każda organizacja za punkt honoru wzięła sobie uhonorowanie mnie. Tylko jeżdżę z miejsca w miejsce i odbieram nagrody. Nie mieszczą mi się już w szafie. Nie mogę przejść ulicą, bo ludzie chcą robić ze mną niedźwiedzia. “Jestem z panem. Czy ja mogę panu rękę podać?”. W sklepach nie chcą brać ode mnie pieniędzy. W końcu, żeby się zamaskować, zakładam czapkę i okulary.
A pańska sprawa?
Czekam na wyrok NSA. W przeddzień rozprawy urząd skarbowy podejmuje decyzję o umorzeniu nałożonej kary. I uwaga, od razu tego samego dnia dostarcza swoją decyzję do Optimusa. Dzień wcześniej na umorzenie kary zgadza się UOKiK. UOKiK jest w Warszawie, urząd skarbowy w Nowym Sączu. Jak to zrobili? Nie wiem. Żadna poczta nie działa tak szybko.
Świetnie
Dla mnie tragedia. Nie ja jestem stroną postępowania w NSA, tylko firma Optimus. Jeśli urząd skarbowy umarza Optimusowi karę, to sąd nie ma czym się zajmować. Ale ja nadal jestem przestępcą! Urząd skarbowy nie stwierdza przecież, że wlepił karę niesłusznie. On tylko nie karze jej płacić! Moją sprawę musi rozpoznać sąd karny. Na podstawie decyzji urzędu skarbowego, zgodnie z którą ja zdefraudowałem 8 mln zł! Poszedłbym więc do więzienia na długie lata!
Jak pan z tego wyszedł?
Doniosłem do prokuratury, że przestępstwem jest umorzenie pieniędzy takiemu przestępcy jak Roman Kluska. Prokuratura musiała zabezpieczyć dokument o umorzeniu.
Doniósł pan sam na siebie.
Tak. Ale dzięki temu NSA mógł zająć się sprawą. W końcu sąd w składzie siedmiu sędziów w Warszawie wydaje wyrok, który jest druzgocący dla moich przeciwników.
Co spotkało ludzi, którzy pana gnębili?
Szef prokuratury krakowskiej wpierw zostaje odwołany, a następnie szybko awansuje na prokuratura krajowego.
Ktoś panu powiedział kiedyś przepraszam?
Tak. Dwa razy. Miał taką odwagę wiceminister finansów Wiesław Ciesielski. Przeprosił mnie w I programie TVP, dał mi kosz kwiatów. Przeprosił mnie też jeden bardzo znany dziennikarz telewizyjny. Jak mnie aresztowano, rysował na wizji mój szlak przestępczy. Zapytał, czy podam mu rękę.
I podał pan?
Oczywiście.
Przetrwał pan.
Z trzech powodów. Po moim zatrzymaniu policja i skarbówka dokładnie przekopały Optimusa, szukając czegokolwiek na Kluskę. Nie znaleźli, bo znaleźć nie mogli. Nigdy nie wchodziłem w wątpliwe interesy. Zawsze powtarzałem, że wolę jeść małą łyżeczką. I dlatego Optimus nie miał nigdy superkontraktu, na którym zarobiłby grube miliony.
Po drugie, mogłem oprzeć się na Panu Bogu, bo wcześniej zadałem sobie trud jego poznania. Przyjeżdżało do mnie wiele osób, którym urzędnicy rozwalili firmy. Byli wrakami ludzi. Po zawałach, wylewach. Rozleciały im się rodziny, które nie były w stanie znieść, że trzeba się opiekować facetem, który do niedawna był superaktywny.
Wreszcie stać mnie było na ekspertyzy i prawników.
Ile to kosztowało?
Miliony. Musiałem mieć zatrudnionych wielu prawników.
Dostał pan odszkodowanie za to wszystko, co Pana spotkało?
Tak. 5 tys. zł.
Źródło: Gazeta Wyborcza; tekst cytowany również przez portal http://forum.fronda.pl/?akcja=pokaz&id=2028358 - polecamy!
Ponieważ w wywiadzie prawie całkowicie został pominięty wątek służb specjalnych zachęcamy do zapoznania się z publikacją “Gazety Polskiej” (04.2008)
Dlaczego Roman Kluska u szczytu kariery biznesowej sprzedał kontrolny pakiet akcji swojej firmy Optimus SA BRE Bankowi, i to aż o 30 procent taniej od ceny rynkowej? Akcje ostatecznie przejął ITI. W otoczeniu Kluski byli szpicle i agenci specsłużb. Jego doradca, Janusz Luks, były szef zarządu wywiadu UOP, okazał się znajomym Petera V., który chciał założyć Klusce konto w Coutts Banku. Czy mieli oni wpływ na represje wobec szefa Optimusa, co doprowadziło do jego wycofania się z biznesu?
W 2000 r. BRE zapłacił Romanowi Klusce żywą gotówką 170,2 mln zł, podzielił Optimusa na dwie spółki i cenniejszą z nich – Onet.pl odstąpił ITI. W zamian za 50 mln zł i obligacje holdingu medialnego. To było dla ITI wyjątkowo korzystne.
Sprzedaż Optimusa przez Kluskę to operacja, którą finansiście trudno zrozumieć. W pakietowych transakcjach uzyskuje się zazwyczaj ceny znacznie wyższe niż giełdowe. Tu było odwrotnie, nie było premii, lecz dyskonto w stosunku do cen rynkowych. Analitycy giełdowi zachodzili w głowę, dlaczego twórca i szef Optimusa, menadżer o świetnej znajomości rynku, sprzedaje papiery swojej spółki po 142 zł, podczas gdy jeszcze niedawno ich notowania zbliżały się do 300 zł, po czym rzuca biznes i zaczyna hodować owce? Zmęczenie biznesem czy może inne powody? – zastanawia się nasz informator, ekspert giełdowy. – Nigdy nie zostało wyjaśnione, czy to, co spotkało Kluskę, było dziełem przypadku, a jeśli nie, to kto za tym stał – dodaje.
W otoczeniu Romana Kluski byli szpicle i agenci specsłużb. Po głośnym ostatnio aresztowaniu szwajcarskiego bankiera Petera V. okazało się, że bliskie relacje z bankowcem utrzymywał były szef zarządu wywiadu UOP, Janusz Luks, doradca Kluski. Luks przyznał, że spotykał się z V. – Przedstawił mi ofertę Coutts Banku dla mojego pryncypała Romana Kluski, prezesa Optimusa – powiedział „Rzeczpospolitej”.
W bliskim otoczeniu Kluski było też dwoje współpracowników biznesmena, którym ufał. Potem okazało się, że są na liście tajnych współpracowników służb w IPN. Czy mieli wpływ na decyzje właściciela Optimusa?
– Niestety, zdarza się, że do właściciela spółki giełdowej przychodzą ludzie z giełdy rynku kapitałowego, a de facto ze służb specjalnych, i mówią: chcemy twoją firmę. Dają do zrozumienia, że albo odda się ją dobrowolnie i zarobi, co prawda mniej, niż mogłoby się normalnie dostać, albo oni zrobią mu piekło z życia. Tak było z właścicielem spółki giełdowej z branży informatycznej, który dziś zajmuje się inwestycjami kapitałowymi. Nawet do Edwarda Mazura, gdy Bakoma weszła na giełdę i jej akcje szły w górę, podobno przyszło w 1996 r. dwóch „smutnych panów” i powiedzieli: za dobrze wam idzie [akcje Bakomy kosztowały wówczas 62 zł – LM], cena papierów musi spaść o 10 zł, bo inni też chcą zarobić. Może ktoś zniechęcił Kluskę do biznesu, a BRE Bank przypadkowo trafił na zdeterminowanego do sprzedaży spółki właściciela Optimusa – zastanawia się ekspert bankowy, znający realia rynku giełdowego.
A być może Kluska okazał się geniuszem, który przewidział koniec hossy internetowej i spadek cen akcji swojej spółki?
Roman Kluska już po sprzedaży Optimusa powiedział w wywiadzie: „Jakiś czas potem [po transakcji] byłem na bankiecie w Urzędzie Ochrony Państwa. Podchodzi do mnie z lampką szampana jeden z wyższych oficerów UOP i mówi: »Panie prezesie, myśmy obserwowali metodami operacyjnymi, jak pan i pana firma mieliście być zniszczeni«. Wnioskuję, że wtedy już musiała się rozwijać jakaś organizacja o charakterze przestępczym, mająca wpływ na niektórych urzędników państwowych. Tylko nie rozumiem, dlaczego UOP nic wtedy nie zrobił, nie przerwał tego bezprawia?”. Czy wpływ na to mógł mieć fakt, że członkiem Rady Nadzorczej BRE Banku był były szef UOP, gen. Gromosław Czempiński?
Do sprzedaży Optimusa doszło w kwietniu 2000 r., tuż przed szczytem hossy internetowej. BRE Bank i współpracujący z nim Zbigniew Jakubas odkupili od Kluski wiodący pakiet akcji Optimusa, firmy produkującej komputery i będącej właścicielem portalu internetowego Onet. Interes dla banku wydawał się doskonały: za akcje, których giełdowy kurs wynosił ponad 250 zł, nabywcy zapłacili po 142 zł. W sumie BRE Bank wydał prawie 170,2 mln zł, a Jakubas ponad 91 mln zł. Tymczasem w ciągu kilkunastu dni cena akcji Optimusa spadła do poziomu tej z umowy z bankiem i spadała dalej. Koniec hossy internetowej i tendencje recesyjne w gospodarce spowodowały, że BRE Bank na kupnie Optimusa nie zarobił, jak się spodziewał. Okazało się nawet, że mogą być kłopoty ze sprzedażą spółki.
Jednak Wojciech Kostrzewa, wówczas prezes BRE Banku, zapytany przez „Rzeczpospolitą”, twierdził, że bank zrobił dobry interes: – Jeżeli zarobiłem w ciągu roku 50 procent, to niewątpliwie był to dobry interes – powiedział.
Prezesem Optimusa z rekomendacji BRE Banku został Jacek Krawczyk, były wiceminister przemysłu w rządzie Jana K. Bieleckiego oraz były zastępca Wojciecha Kostrzewy w zarządzie Polskiego Banku Rozwoju SA. – Dokonał on operacji nietypowej na polskim rynku – podzielił Optimusa na dwie spółki giełdowe (zwykle się łączy, by wzmocnić wartość spółek), na spółkę komputerową i na Onet.pl., który był największym aktywem Optimusa. Taka była umowa, jaką BRE podpisał z koncernem ITI, który odkupił od banku akcje Optimusa, przy czym zainteresowany był tylko przejęciem Onet.pl – mówi „GP” ekspert giełdowy.
ITI miał zapłacić BRE 220 zł za każdą akcję Optimusa. Ale bank dostał w gotówce zaledwie 50 mln zł, resztę w obligacjach zamiennych na akcje medialnej spółki. Ich zamiana na papiery ITI miała nastąpić po cenie emisyjnej, jaką uzyskają akcje koncernu w ofercie publicznej. Jednak długo przygotowywana (przez JP Morgan pod kierownictwem Pawła Gricuka, dziś członka Rady Nadzorczej TVN SA) oferta akcji ITI zakończyła się fiaskiem. Wbrew prawu została odwołana już po rozpoczęciu zapisów na te akcje. Komisja Papierów Wartościowych i Giełd pod wodzą Jacka Sochy nie wyciągnęła w stosunku do ITI żadnych konsekwencji. W tej sytuacji BRE Bank zawarł ze spółką umowę, w której strony zrezygnowały z zamiany wszystkich posiadanych przez bank obligacji ITI, o wartości ok. 340 mln zł, na akcje tego koncernu. BRE był głównym kredytodawcą dla ITI w czasie, gdy koncern medialny nie był jeszcze tak mocny finansowo jak obecnie.
– Prezes BRE Banku, Wojciech Kostrzewa, z jednej strony był szefem banku, który był głównym kredytodawcą ITI, z drugiej, zasiadał w radzie dyrektorów ITI. Teraz jest prezesem ITI – mówi „GP” były pracownik BRE Banku.
Prokuratura w Luksemburgu (ITI jest notowana na giełdzie luksemburskiej) prowadzi śledztwo z zawiadomienia Stanisława Balceraca, byłego udziałowca ITI, który, jak twierdzi, musiał pod presją ludzi związanych z ITI pozbyć się swoich akcji. W zawiadomieniu do prokuratury luksemburskiej z 14 lipca 2006 r. oprócz podejrzeń o fałszerstwo, nadużycia i oszustwa finansowe koncernu medialnego jest też wątek transakcji pomiędzy BRE Bankiem, Wojciechem Kostrzewą i ITI. – Prokuratora z Luksemburga bardzo interesuje wpływ Kostrzewy jako prezesa na decyzje banku, dotyczące inwestycji i przyznawania kredytów ITI lub TVN, oraz okoliczności jego odejścia z BRE Banku – mówi „GP” Stanisław Balcerac.
Po sprzedaży Optimusa Kluska powiedział: „Dziś mogę powiedzieć, że dlatego [z powodu nękania przez różne instytucje państwowe] na początku 2000 r. postanowiłem sprzedać udziały w Optimusie, który przez wiele lat prowadziłem, i wycofać się z biznesu. Pewnego dnia dostaliśmy protokół pokontrolny z Urzędu Kontroli Skarbowej. Naliczono nam znaczną kwotę podatku VAT. Chodziło o naszą umowę na eksport komputerów do krajów za wschodnią granicą. Ten podatek niszczył firmę i podrywał zaufanie akcjonariuszy. Naliczono go nam na podstawie protokołu z zeznań jakiegoś świadka. To praktycznie zlikwidowałoby Optimusa jako firmę giełdową w ciągu jednego dnia. Co z tego, że wygralibyśmy w NSA po paru latach, jeśli wcześniej firma by zbankrutowała?”.
Klusce dawano do zrozumienia, że powinien płacić łapówki. Ale nie reagował na te propozycje. Zawiadomienie do UKS na Kluskę złożył, jak podawał „Parkiet”, jeden z banków. Ni stąd, ni zowąd okazało się, że Kluska ma “problem z podatkami”; chodziło o reeksport komputerów do Czech. Ale i po sprzedaży Optimusa problemy Kluski z fiskusem oraz innymi instytucjami państwowymi nie tylko nie skończyły się, ale jeszcze wzmogły. Tak jakby ktoś się na nim mścił.
W lipcu 2002 r. został zatrzymany przez policję. Otoczono dom biznesmena, zakuto go w kajdanki, przeprowadzono rewizję, potem eskortowano w konwoju do aresztu w Krakowie. Już następnego dnia okazało się, że wojsko potrzebuje samochodów Kluski. Dziwny zbieg okoliczności. Wojskowa Komenda Uzupełnień w Nowym Sączu zażądała od byłego właściciela Optimusa oddania do dyspozycji sił zbrojnych dwóch samochodów terenowych Toyota Land Cruiser, należących do jego firmy. Powołała się na konieczność „świadczeń rzeczowych” dla wojska. Pismo w tej sprawie podpisał kierownik Referatu Zarządzania Kryzysowego Ochrony Ludności i Spraw Obronnych.
Roman Kluska powiedział wówczas: „czuję się, jakbym miał do czynienia z zorganizowaną strukturą, która może dopaść i zniszczyć każdego. Policja, wojsko, Ministerstwo Finansów użyły wobec mnie niewspółmiernie dużych środków. Przecież mam opinie prawników, ekspertyzy renomowanych firm doradczych. Wszyscy zgodnie twierdzą, że prowadziłem interesy zgodnie z prawem”.
Kto ma taką siłę sprawczą, by wpływać na instytucje państwa? Urząd Skarbowy w Nowym Sączu twierdził, że jako prezes Optimusa Kluska oszukał skarb państwa i nie zapłacił 30 mln należnego podatku VAT za lata 1998–2000. Jednak pod koniec stycznia 2003 r. umorzył ten podatek nienależącemu już do niego Optimusowi. Optimus nie musiał płacić, jednak zarzuty o oszukiwanie urzędu skarbowego wobec Kluski pozostały. Został potem z nich oczyszczony, ale do wielkiego biznesu już nie wrócił.
Opublikowano w Czwartek, 16 Października 2008 r. o godzinie 01:55 w kategori publicystyka. Możesz śledzić komentarze do tego artykułu przy pomocy RSS 2.0. Poniżej możesz skomentować artykuł. Trackback.
« Rekordowa inflacja w Wielkiej Brytanii
Nowa usługa w Chinach - karmienie piersią »
PUBLICYSTYKA, 16 PAŹDZIERNIKA 2008
Jak urzędnicy rozwalają firmy. Wywiad z Romanem Kluską
Roman Kluska, były prezes Optimusa, dzięki ciężkiej pracy osiągnął finansowy sukces. Nad jego głową zawisł urzędniczy topór, gdy w lipcu 2002 r., został w spektakularny sposób aresztowany pod zarzutem wyłudzenia 30 mln zł podatku VAT. O kulisach swoich zmagań z urzędnikami, pobycie w więzieniu, pomysłach na biznes mówi laureat Nagrody Kisiela 2003 za “walkę z bezprawiem aparatu państwowego”.
GW: Jak hodowla owiec, panie prezesie?
Roman Kluska: Mam 200 owiec. Tylko mleka dają trochę mało. Kupiłem najlepsze owce z Niemiec. Ale mleka dają ledwo połowę tego, co w Niemczech. Nawet przyjechali do mnie hodowcy żeby zobaczyć, co się dzieje. Powiedzieli, że w Niemczech nie ma rolnika, który zapewniłby owcom tak dobre warunki.
Rozpieścił pan owce to się rozleniwiły
Też tak myślałem. Problem, niestety, jest gdzie indziej. Dawniej krowy dawały 10-15 litrów mleka dziennie. Dzisiaj dobra krowa daje i 50 litrów. I krowa, i owca da dużo mleka, jeśli dostanie dużo białka. A białko gdzie jest?
Z rolnictwem u nas słabo, panie prezesie.
Głównie w soi i rzepaku. Tyle że nie istnieją teraz na świecie ani soja, ani rzepak niemodyfikowane genetycznie. Niemal wszystko jest GMO. Moje owce nie dostają pasz z GMO. Dlatego dają mniej mleka, a przez to koszt produkcji jednego litra jest u mnie znacznie wyższy niż u innych hodowców.
I co pan robi z tym mlekiem?
Doskonały ser. Co prawda na razie nie mogę go sprzedawać.
Kupców nie ma, bo za drogi?
Są. Całe kolejki przyjeżdżają.
To czemu pan nie sprzedaje?
Bo byłbym przestępcą. Muszę mieć zgodę stosownych urzędów.
Jaki problem? Niech pan wystąpi o zgodę.
Gdyby nie było problemu, to już bym ją miał. Żeby dostać zgodę na produkcję serów przy gospodarstwie rolnym, muszę spełnić takie same warunki jak potężna mleczarnia. Czyli postawić szatnie: czyste, brudne, przebieralnie, osobny magazyn na opakowania, osobny na ser, dwupiętrowy budynek etc. Wydałem na to już wiele milionów. Sera sprzedawać nie mogę, więc na razie leży w dojrzewalni. Hobbystycznie robię sery po prostu.
I długo się pan stara o pozwolenie?
Kilka lat. Jak dobrze pójdzie, to za parę miesięcy wszystkie pozwolenia będę miał. Ćwiczę na sobie głupotę polskiej rzeczywistości, bo który rolnik przez to przejdzie?
Będzie po prostu sery na czarno sprzedawał i tyle.
Rozmawiam ostatnio z jednym urzędnikiem. Wie pan, że to jest absurdalne? On odpowiada: wiem! I dlatego nie ścigamy rolników, którzy robią sery, mimo że łamią prawo.
Daleko pan odszedł od produkcji komputerów.
Mnie od młodości interesowała informatyka. Jestem nawet absolwentem pierwszego rocznika informatyki ekonomicznej na Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Obyłem się tam z komputerami, a w ramach pracy magisterskiej na bazie matematyki przewidziałem upadek komunizmu…
Jak?
Moją specjalizacją były statystka i ekonometria. Jako pracę magisterską zrobiłem program komputerowy, który był matematycznym modelem gospodarki narodowej. Wprowadzając do programu skomplikowane dane, można było zobaczyć, jak będzie wyglądać w przyszłości socjalistyczna gospodarka.
I co wyszło?
Że będą ogromne niedobory produkcji roślinnej. Jak nie ma produkcji roślinnej, to zaczyna brakować też mięsa. Jak nie ma mięsa, to trzeba je importować. To spowoduje niewypłacalność Polski, upadek gospodarki i koniec państwa komunistycznego.
A miał pan w tym modelu Wałęsę i Jana Pawła II?
Nie. Za to wyszło jasno, że komunizm padnie, bo nie będzie w stanie finansować swoich wydatków.
Dziwne, że pozwolili panu taki program zrobić
W Warszawie za tę pracę zostałbym wyrzucony z uczelni. W Krakowie dostałem dyplom z wyróżnieniem.
I kiedy padł panu komunizm?
Nie pamiętam już. Różnica w porównaniu do 1989 roku nie była jednak większa niż pięć lat.
Kończy pan studia i?
Pracę broniłem w 1978 roku. Po wojsku poszedłem do pracy do zakładu naprawiającego autobusy. Zostałem tam zastępcą dyrektora.
Szybko
Młody szczawik byłem za przeproszeniem, a tu potężny zakład 1,3 tys. ludzi. Nawet do partii nie należałem, więc formalnie awansu nie powinienem był dostać.
To czemu pan dostał?
Nikt nie był w stanie opanować sytuacji. Dyrekcja zmieniała się tam co kilka miesięcy.
A co się działo?
Komedia. Koszt napraw tych autobusów był większy niż ich wartość. Przyjeżdża autobus. Zamiast demontażu często była dewastacja, np. wybijanie szyb a potem odtwarzanie autobusu z części których chronicznie brakowało.
Po co tak?
W komunizmie nie było wielkiej różnicy, czy pracę się wykona dobrze, czy źle. I tak wypłatę się dostało.
I co pan zrobił?
Czytałem dużo na temat metod organizacji pracy w Japonii. Postanowiłem Japonię zastosować w praktyce. Podzieliłem zakład na 23 małe części i wszystkim pracownikom produkcji zamiast dotychczasowej płacy dałem udział w zysku ich części przedsiębiorstwa.
Kapitalizm.
Najgorszy, jaki sobie można wyobrazić. Ale Polacy to nie taki głupi naród. Pracownik zaraz obliczył, że tych szyb nie opłaca się wybijać, bo jak ją wyjmie i założy z powrotem, to dostanie pieniądze.
Reedukację pan przeprowadził.
Wtedy przedsiębiorstwa państwowe były zrzeszone w zjednoczeniach. W moim zjednoczeniu było 30 zakładów naprawy autobusów. Na te 30 zakładów zawsze byliśmy na ostatnim miejscu. Po czterech miesiącach “kapitalizmu” wyszliśmy na drugą pozycję. Jak pojechałem do zjednoczenia, byłem przyjmowany jak cudotwórca. Pytają mnie, takiego chłopaczka, dyrektorzy innych zakładów lat 60, 70: “Jak pan to zrobił? Niech pan powie, kolego?”.
Narobił pan sobie wrogów.
Tak. W tamtych czasach w każdym zakładzie musiały działać rada pracownicza, związek młodzieży socjalistycznej, organizacja partyjna, związki zawodowe itp. Działacze stanowili wówczas ok. 10 proc. załogi. Zamiast pracować, głównie organizowali zebrania. W moim systemie za udział w zebraniach nie płacono. To i wrogów przybywało.
Ostry pan był.
Działacze zrobili wszystko, żebym odszedł. Ułatwiłem im zadanie i złożyłem dobrowolną rezygnację. Odszedłem i byłem bez grosza.
Pan dyrektor?
Dyrektor dostawał wtedy mniej pieniędzy od robotnika. Mieszkałem wtedy w niewielkim domu, który dostałem od rodziców. Hodowałem przy domu maliny, żeby dorobić jakieś pieniądze do pensji, ale z tego był zysk tylko przez miesiąc w roku. Głównym pożywieniem dla mojej rodziny był chleb i dżem. Jak dostawałem wypłatę, pędziłem do sklepu i kupowałem 12 słoików dżemu, wiśniowego. Pamiętam do dziś. po 4,50 zł sztuka. To musiało wystarczyć na miesiąc. Jakbym nie kupił od razu, to pieniądze by się rozeszły.
Kończy się poprzedni ustrój 1988 rok, mamy ustawę Wilczka.
Otwieram firmę komputerową. Kapitał zakładowy: 12 dolarów. Dziś mogę się przyznać, nawet nie miałem nawet tyle.
Skłamał pan.
Wpłaciłem z pewnym opóźnieniem. Wtedy żeby dowiedzieć się, jak poprowadzić firmę, wystarczyło przeczytać parę ustaw: kodeks handlowy, ustawę podatkową, prawo celne, kodeks pracy. Zrobiłem to w jeden wieczór. Takich ludzi jak ja było wtedy w Polsce tysiące, dziesiątki tysięcy. Każdy założył swoją maleńką firmę i do dzieła. Liczyła się tylko praca i intelekt. To były piękne czasy. Żaden urzędnik nie miał wiele do powiedzenia. A prawo podatkowe było tak proste, że jak była kontrola, nawet nie musiałem kontrolerowi herbaty postawić. Sprawdził tylko, czy podatek zgodnie z prawem zapłacony, i szedł dalej.
I co pan robił?
Programy komputerowe. Skoro byłem dyrektorem, to wiedziałem, że informacje, ile zakład zarobił na produkcji, ile materiałów zużył, dostępne są dopiero po 1,5 miesiąca po fakcie. Poszedłem do pierwszego lepszego zakładu i mówię: “Panie dyrektorze, ja panu zrobię taki program, że będzie pan codziennie na bieżąco wiedział, co się w firmie dzieje, jakie pan ma koszty”. On mówi: “Taak?”. I zrobiłem. On pokazał kolegom, przyszło następne zamówienie i następne. I tak firma rosła i rosła.
Kariera w amerykańskim stylu. Od zera do milionera.
Chyba byliśmy dobrzy. Zaczęliśmy wchodzić na poziom wyższy od marzeń. Prawie każdy z branży na świecie chciał się ze mną spotkać. Będąc facetem bez grosza, zbudowałem firmę, która sprzedawała w swoim kraju więcej komputerów niż wszystkie firmy amerykańskie razem wzięte. A trzeba pamiętać, że amerykańskie firmy IBM, Dell, Packard, Compaq podbijały świat. Wchodziły do danego kraju i kosiły konkurencję. Były tylko dwa kraje gdzie polegli. Japonia i Polska.
Urząd skarbowy jakoś tego nie docenił.
W lipcu 2002 dostałem za swoje. Żeglowałem na Mazurach. Przyjeżdżam do domu nad ranem, ledwo się położyłem. O 6 rano ktoś krzyczy do domofonu: “Policja, otwierać!”. Wpada jakiś facet i mówi, że ma polecenie przetransportowania mnie do prokuratury Apelacyjnej w Krakowie do Wydziału Przestępczości Zorganizowanej. Pokazuje zezwolenie na rewizję domu i zajęcie wszystkich wartościowych rzeczy.
Zarzut?
Wyrządzenie szkody majątkowej w wysokości 8 mln zł.
Czyta pan ten zarzut i co pan myśli?
Że to jakiś żart. Bzdura. Wypadek. Pomyłka po prostu.
A policja?
Otoczyli dom. Skuli mnie kajdankami przy rodzinie. Prowadzą mnie w konwoju. Jeden z policjantów mówi, że to po to abym nie uciekł.
A chciał pan uciec?
Gdzie tam. Skuli mnie wiozą do prokuratury w Krakowie. Tam wrzucają mnie do klatki, z grubymi żelaznymi prętami. Klatka metr na dwa metry. Siadłem w tej klatce na ławeczce. Jak szedłem do ubikacji, to mnie skuwali. Rozkuwali, dopiero jak wchodziłem do klatki. Wreszcie dochodzi do konfrontacji. Pani prokurator powiedziała: “Teraz wykażemy pańską przestępczą działalność”. Wprowadzono mnie do jakiegoś pokoju, a tam siedzi trzech pracowników Optimusa. Milczą. Jeden tylko bąknął do pani prokurator: “Prezes Kluska ma charyzmę”.
A pani prokurator co na to?
Skończyła konfrontację. Mówi mi: “Jutro dostanie pan areszt na trzy miesiące, a ile lat pan posiedzi, to się okaże”. Pod klatkę podchodzi adwokat wynajęty przez rodzinę. I mówi, że cały mój majątek zajęto: dom, działki itp. Nie wiadomo dlaczego, nie zablokowali mi tylko kont bankowych. Dostaję celę czteroosobową. Zabierają mi sznurówki i pasek od spodni. Wchodzę do celi. Aresztowani się przedstawiają. Jeden siedzi za zabójstwo, drugi za wielokrotne pobicie, a trzeci za kradzież. “A ty za co?” - pytają.
I co pan odpowiedział?
Że nie wiem. I proszę sobie wyobrazić uszanowali, że nie chcę mówić. Powiedzieli: “Jest zimno, jak chcesz, masz koc”. Poprosiłem strażnika, czy mogę iść do ubikacji.
Pozwolił?
Nie. Powiedział: “Jak dam ci w ryja, to cię rodzona matka nie pozna”. Zrozumiałem, że to nie był żart.
Co pan czuł?
Że świat się zawalił. Całe poczucie sprawiedliwości prysnęło jak bańka mydlana. Mam siedzieć wiele lat w więzieniu, rodzinie odebrano wszystko. Nie ma z czego żyć, a wszyscy w mediach powtarzają, że jestem groźnym przestępcą. Gdyby ktoś wtedy powiedział: odcinamy ci obydwie nogi, ale to się przestaje dziać, to ja bym się natychmiast zgodził.
I jak pan sobie poradził?
Człowiek w takiej sytuacji bardzo często się załamuje. Ogarnia go pustka, beznadzieja, rozpacz. Taki ogrom krzywdy przeraża, człowieka nawiedzają czarne myśli. Ja w tej krytycznej chwili znalazłem oparcie w Bogu, i to mnie uratowało. Świadomość że jest ktoś, kto zna prawdę, że mnie kocha i że może wszystko, choćby uwolnić mnie od moich prześladowców, pozwoliła mi wyjść obronną ręką z tego wszystkiego.
Modlił się pan?
Tak. Powtarzałem: “Jezu, ufam Tobie!”. Dzięki zaufaniu do Boga nigdy nie miałem myśli samobójczych, a wręcz przeciwnie - stawałem się coraz silniejszy i lepszy. Przez to cierpienie zaczynałem lepiej rozumieć świat i siebie.
Co dalej?
Zabierają mojej rodzinie samochody. Chcieli je wziąć już podczas aresztowania, ale w nakazie było, że mogą zabrać wszystko, ale tylko Romanowi Klusce. A samochody były na firmę. Na drugi dzień Wojskowa Komisja Uzupełnień w Nowym Sączu podejmuje decyzję o zajęciu tych samochodów na czas nieokreślony. W polskim prawie nie ma przepisów, które by na to pozwalały.
To były jakieś supersamochody?
Zwykłe toyoty land cruiser.
Wychodzi pan z aresztu?
Siedzę cały wieczór, całą noc. Następnego dnia wywieźli mnie znowu do Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Podejrzanego skuć. Podejrzanego wyprowadzić. Nie nazywam się już Kluska. Jestem podejrzany. Wchodzę do budynku prokuratury. Jestem już wytresowany, od razu idę do klatki. Pani prokurator, która dzień wcześniej była taka władcza, mówi: “Ale panie prezesie, ależ rozkuć pana prezesa… Kawy? Herbatki?”.
Ale wypuszczają pana?
Za kaucją 8 mln zł. Mój adwokat jest zszokowany.
Czemu?
W Polsce takich wysokich kaucji nie ma! Dla nikogo! Podpisałem odpowiednie papiery i za pięć minut stoję przed budynkiem w Krakowie jako wolny człowiek. Oczywiście zaczynam myśleć , że teraz wszystko się bardzo szybko wyjaśni. Tylko że się nic nie chce wyjaśnić.
Wraca pan do domu.
Żona mi mówi, że dzwonił jakiś dobry pan, który chce mi pomóc. Żebym koniecznie do niego zadzwonił, bo to był taki dobry pan, taki życzliwy. Wie, że zostałem oskarżony niesłusznie. Dzwonię do niego. Facet mówi mi, że jest w stanie spowodować, że sprawa zostanie umorzona. Ale jak chcę poznać warunki, to muszę zadzwonić na numer telefonu. I podaje mi numer.
Zadzwonił pan?
Ja nie. Ale przekazałem numer jednemu z najbardziej znanych mediów w Polsce. Dziennikarze zrobili zasadzkę. Podali się za Romana Kluskę.
Kto odebrał?
Agenci WSI. Konkretnie telefon należał do WSI Rzeszów. A warunki, które miałem spełnić, miała przekazać osoba, której telefon należał do WSI Kraków.
I dziennikarze wydrukowali to?
Nie. Mimo że dawali mi 100 proc gwarancji, że ten tekst pójdzie. Redaktor naczelny przestał ode mnie odbierać telefony.
To jedyny przypadek, że ktoś chciał panu “pomóc”?
Nie. Było ich więcej. Później przyszedł do mnie w biały dzień do firmy inny człowiek. Chciał 8 milionów. Też obiecywał zakończenie sprawy.
Wariat?
Podał mi szczegół ze śledztwa, który znałem tylko ja i prokuratura. Wyrzuciłem go za drzwi. Moja sekretarka powiedziała, że go zna. Podała mi jego imię i nazwisko. Złożyłem zawiadomienie na policji.
A policja?
Dziwna sprawa. Na policji moja sekretarka już tego człowieka nie była w stanie rozpoznać. Mimo że chwilę wcześniej znała go bardzo dobrze.
Co zeznał?
Przyznał się, że był u mnie i chciał wyłudzić 8 milionów. Policja umorzyła sprawę ze względu na znikomą społeczną szkodliwość czynu. Później sprawdziłem, kim był ten człowiek.
Kim?
Byłym agentem SB.
I co pan zrobił?
Udało mi się z Optimusa dostać wszystkie kopie dokumentów księgowych. Wiozę je do profesora Ryszarda Mastalskiego, najwybitniejszego specjalisty w kraju od spraw podatkowych. Dorady premiera Millera, członka rady legislacyjnej. On mi mówi na wstępie: “Panie prezesie, ja zrobię ekspertyzę. Ale to będzie kosztowało i nic panu nie da, bo wiem z prasy, że jest pan przestępcą”.
Decyduje się pan?
Tak. Nalegam, żeby zobaczył dokumenty. Po kilku tygodniach Mastalski dzwoni, mówi, żebym przyjeżdżał. Od progu krzyczy, że jestem niewinny. Pisze wprost w ekspertyzie - że jestem niewinny. Że nie złamałem żadnego przepisu, bo złamać po prostu nie mogłem.
Szczegóły prosimy.
Ministerstwo Edukacji Narodowej zorganizowało przetarg na komputery do szkół. W ustawie o VAT był zapis, że jeżeli komputer jest sprowadzony z zagranicy, automatycznie nie płaci się podatku VAT. Ale jeżeli komputer jest zakupiony w Polsce, to trzeba zapłacić VAT w wysokości 22 proc.
Czyli bardziej opłaca się sprowadzać komputery z zagranicy, niż je kupować w kraju.
Tak. Z drugiej strony, ktoś ten sprzęt musi serwisować we wszystkich szkołach. Eksperci Ministerstwa Edukacji znaleźli proste rozwiązanie. Niech polska firma sprzeda komputery firmie zagranicznej, a ministerstwo od niej odkupi sprzęt. Wtedy wszystko będzie zgodne z prawem.
A jaki pan dostał zarzut?
Wprowadzenia w błąd urzędów celnych co do miejsca wyprodukowania sprzętu. Na każdej deklaracji celnej był napis: “Producent: Optimus, miejsce pochodzenia: Polska, miejsce wyprodukowania: Nowy Sącz”. Gdzie ja wprowadzam w błąd urząd celny? Moja firma produkuje komputery na życzenie rządu, sprzedaję wskazanej przez rząd firmie zagranicznej. To jest jakiś absurd! Robię oczywiście drugą ekspertyzę, trzecią ekspertyzę. Wszyscy eksperci piszą dokładnie to samo co profesor Mastalski. Bo co mogą napisać?
Prawdziwym przełomem było przesłuchanie w komisji sejmowej.
Moi koledzy z biznesu dotarli do szefa komisji gospodarki posła Adama Szejnfelda. Pan przewodniczący wezwał przedstawicieli czterech resortów, które mnie najbardziej gnębiły na przesłuchanie w komisji. To była medialna sensacja. Dziennikarzy przyszło tylu, że nie można było wejść do sali. Wszystkie telewizje. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych reprezentował generał policji Adam Rapacki. Ministerstwo Sprawiedliwości prokurator Karol Napierski. Obok niego siedział szef prokuratury krakowskiej. Wstaje jeden z posłów i mówi: “To sprawa polityczna, byście się państwo wstydzili, mamy tu ekspertyzy itd.”. Rapacki odpowiada: “Sprawa nie ma nic wspólnego z polityką, jest lokalna, my o niczym nie wiemy, prowadzi ją nowosądeckie Centralne Biuro Śledcze”. Posłowie kontynuują: czemu policja była tak brutalna przy aresztowaniu. Słysząc to, Rapacki się podrywa i krzyczy: “Jak to brutalnie? Jakie brutalnie? Osobiście wydawałem polecenie żeby go delikatnie zatrzymać!”. Przypominam, wcześniej zeznaje, że to sprawa lokalna. Cała sala w śmiech. Ale to nie było jeszcze najmocniejsze. Jeden z posłów zadaje pytanie Ministerstwu Sprawiedliwości: “Żeby kogoś zatrzymać czy postawić zarzuty, to ten ktoś musi popełnić jakieś przestępstwo. Proszę mi powiedzieć, jakie przestępstwo popełnił Roman Kluska, a konkretnie jaki artykuł kodeksu karnego naruszył”. Cisza. Napierski zaczyna dzwonić przez komórkowy telefon, mija pięć-dziesięć minut. Wreszcie wstaje i mówi: “Jestem 25 lat prokuratorem i Sejm mnie nie będzie pouczał co mam robić!”. Gdyby Napierski powiedział: Kluska naruszył paragraf 3/8 punkt pięć, nikt by tego nie sprawdził. Ale tu wszyscy zobaczyli pychę Napierskiego. Butę. Robi się wrzawa. Dziennikarze biorą mnie za ręce i wyciągają na korytarz. Wszystkie telewizje zaczynają się do mnie pchać. Bo wszyscy widzą, że to jest szopka.
Media stanęły za panem.
Dostaję wszystkie możliwe nagrody. Staję się człowiekiem roku branży komputerowej. Parę lat po odejściu z Optimusa! Dostaję Nagrodę Kisiela. Każda organizacja za punkt honoru wzięła sobie uhonorowanie mnie. Tylko jeżdżę z miejsca w miejsce i odbieram nagrody. Nie mieszczą mi się już w szafie. Nie mogę przejść ulicą, bo ludzie chcą robić ze mną niedźwiedzia. “Jestem z panem. Czy ja mogę panu rękę podać?”. W sklepach nie chcą brać ode mnie pieniędzy. W końcu, żeby się zamaskować, zakładam czapkę i okulary.
A pańska sprawa?
Czekam na wyrok NSA. W przeddzień rozprawy urząd skarbowy podejmuje decyzję o umorzeniu nałożonej kary. I uwaga, od razu tego samego dnia dostarcza swoją decyzję do Optimusa. Dzień wcześniej na umorzenie kary zgadza się UOKiK. UOKiK jest w Warszawie, urząd skarbowy w Nowym Sączu. Jak to zrobili? Nie wiem. Żadna poczta nie działa tak szybko.
Świetnie
Dla mnie tragedia. Nie ja jestem stroną postępowania w NSA, tylko firma Optimus. Jeśli urząd skarbowy umarza Optimusowi karę, to sąd nie ma czym się zajmować. Ale ja nadal jestem przestępcą! Urząd skarbowy nie stwierdza przecież, że wlepił karę niesłusznie. On tylko nie karze jej płacić! Moją sprawę musi rozpoznać sąd karny. Na podstawie decyzji urzędu skarbowego, zgodnie z którą ja zdefraudowałem 8 mln zł! Poszedłbym więc do więzienia na długie lata!
Jak pan z tego wyszedł?
Doniosłem do prokuratury, że przestępstwem jest umorzenie pieniędzy takiemu przestępcy jak Roman Kluska. Prokuratura musiała zabezpieczyć dokument o umorzeniu.
Doniósł pan sam na siebie.
Tak. Ale dzięki temu NSA mógł zająć się sprawą. W końcu sąd w składzie siedmiu sędziów w Warszawie wydaje wyrok, który jest druzgocący dla moich przeciwników.
Co spotkało ludzi, którzy pana gnębili?
Szef prokuratury krakowskiej wpierw zostaje odwołany, a następnie szybko awansuje na prokuratura krajowego.
Ktoś panu powiedział kiedyś przepraszam?
Tak. Dwa razy. Miał taką odwagę wiceminister finansów Wiesław Ciesielski. Przeprosił mnie w I programie TVP, dał mi kosz kwiatów. Przeprosił mnie też jeden bardzo znany dziennikarz telewizyjny. Jak mnie aresztowano, rysował na wizji mój szlak przestępczy. Zapytał, czy podam mu rękę.
I podał pan?
Oczywiście.
Przetrwał pan.
Z trzech powodów. Po moim zatrzymaniu policja i skarbówka dokładnie przekopały Optimusa, szukając czegokolwiek na Kluskę. Nie znaleźli, bo znaleźć nie mogli. Nigdy nie wchodziłem w wątpliwe interesy. Zawsze powtarzałem, że wolę jeść małą łyżeczką. I dlatego Optimus nie miał nigdy superkontraktu, na którym zarobiłby grube miliony.
Po drugie, mogłem oprzeć się na Panu Bogu, bo wcześniej zadałem sobie trud jego poznania. Przyjeżdżało do mnie wiele osób, którym urzędnicy rozwalili firmy. Byli wrakami ludzi. Po zawałach, wylewach. Rozleciały im się rodziny, które nie były w stanie znieść, że trzeba się opiekować facetem, który do niedawna był superaktywny.
Wreszcie stać mnie było na ekspertyzy i prawników.
Ile to kosztowało?
Miliony. Musiałem mieć zatrudnionych wielu prawników.
Dostał pan odszkodowanie za to wszystko, co Pana spotkało?
Tak. 5 tys. zł.
Źródło: Gazeta Wyborcza; tekst cytowany również przez portal http://forum.fronda.pl/?akcja=pokaz&id=2028358 - polecamy!
Ponieważ w wywiadzie prawie całkowicie został pominięty wątek służb specjalnych zachęcamy do zapoznania się z publikacją “Gazety Polskiej” (04.2008)
Dlaczego Roman Kluska u szczytu kariery biznesowej sprzedał kontrolny pakiet akcji swojej firmy Optimus SA BRE Bankowi, i to aż o 30 procent taniej od ceny rynkowej? Akcje ostatecznie przejął ITI. W otoczeniu Kluski byli szpicle i agenci specsłużb. Jego doradca, Janusz Luks, były szef zarządu wywiadu UOP, okazał się znajomym Petera V., który chciał założyć Klusce konto w Coutts Banku. Czy mieli oni wpływ na represje wobec szefa Optimusa, co doprowadziło do jego wycofania się z biznesu?
W 2000 r. BRE zapłacił Romanowi Klusce żywą gotówką 170,2 mln zł, podzielił Optimusa na dwie spółki i cenniejszą z nich – Onet.pl odstąpił ITI. W zamian za 50 mln zł i obligacje holdingu medialnego. To było dla ITI wyjątkowo korzystne.
Sprzedaż Optimusa przez Kluskę to operacja, którą finansiście trudno zrozumieć. W pakietowych transakcjach uzyskuje się zazwyczaj ceny znacznie wyższe niż giełdowe. Tu było odwrotnie, nie było premii, lecz dyskonto w stosunku do cen rynkowych. Analitycy giełdowi zachodzili w głowę, dlaczego twórca i szef Optimusa, menadżer o świetnej znajomości rynku, sprzedaje papiery swojej spółki po 142 zł, podczas gdy jeszcze niedawno ich notowania zbliżały się do 300 zł, po czym rzuca biznes i zaczyna hodować owce? Zmęczenie biznesem czy może inne powody? – zastanawia się nasz informator, ekspert giełdowy. – Nigdy nie zostało wyjaśnione, czy to, co spotkało Kluskę, było dziełem przypadku, a jeśli nie, to kto za tym stał – dodaje.
W otoczeniu Romana Kluski byli szpicle i agenci specsłużb. Po głośnym ostatnio aresztowaniu szwajcarskiego bankiera Petera V. okazało się, że bliskie relacje z bankowcem utrzymywał były szef zarządu wywiadu UOP, Janusz Luks, doradca Kluski. Luks przyznał, że spotykał się z V. – Przedstawił mi ofertę Coutts Banku dla mojego pryncypała Romana Kluski, prezesa Optimusa – powiedział „Rzeczpospolitej”.
W bliskim otoczeniu Kluski było też dwoje współpracowników biznesmena, którym ufał. Potem okazało się, że są na liście tajnych współpracowników służb w IPN. Czy mieli wpływ na decyzje właściciela Optimusa?
– Niestety, zdarza się, że do właściciela spółki giełdowej przychodzą ludzie z giełdy rynku kapitałowego, a de facto ze służb specjalnych, i mówią: chcemy twoją firmę. Dają do zrozumienia, że albo odda się ją dobrowolnie i zarobi, co prawda mniej, niż mogłoby się normalnie dostać, albo oni zrobią mu piekło z życia. Tak było z właścicielem spółki giełdowej z branży informatycznej, który dziś zajmuje się inwestycjami kapitałowymi. Nawet do Edwarda Mazura, gdy Bakoma weszła na giełdę i jej akcje szły w górę, podobno przyszło w 1996 r. dwóch „smutnych panów” i powiedzieli: za dobrze wam idzie [akcje Bakomy kosztowały wówczas 62 zł – LM], cena papierów musi spaść o 10 zł, bo inni też chcą zarobić. Może ktoś zniechęcił Kluskę do biznesu, a BRE Bank przypadkowo trafił na zdeterminowanego do sprzedaży spółki właściciela Optimusa – zastanawia się ekspert bankowy, znający realia rynku giełdowego.
A być może Kluska okazał się geniuszem, który przewidział koniec hossy internetowej i spadek cen akcji swojej spółki?
Roman Kluska już po sprzedaży Optimusa powiedział w wywiadzie: „Jakiś czas potem [po transakcji] byłem na bankiecie w Urzędzie Ochrony Państwa. Podchodzi do mnie z lampką szampana jeden z wyższych oficerów UOP i mówi: »Panie prezesie, myśmy obserwowali metodami operacyjnymi, jak pan i pana firma mieliście być zniszczeni«. Wnioskuję, że wtedy już musiała się rozwijać jakaś organizacja o charakterze przestępczym, mająca wpływ na niektórych urzędników państwowych. Tylko nie rozumiem, dlaczego UOP nic wtedy nie zrobił, nie przerwał tego bezprawia?”. Czy wpływ na to mógł mieć fakt, że członkiem Rady Nadzorczej BRE Banku był były szef UOP, gen. Gromosław Czempiński?
Do sprzedaży Optimusa doszło w kwietniu 2000 r., tuż przed szczytem hossy internetowej. BRE Bank i współpracujący z nim Zbigniew Jakubas odkupili od Kluski wiodący pakiet akcji Optimusa, firmy produkującej komputery i będącej właścicielem portalu internetowego Onet. Interes dla banku wydawał się doskonały: za akcje, których giełdowy kurs wynosił ponad 250 zł, nabywcy zapłacili po 142 zł. W sumie BRE Bank wydał prawie 170,2 mln zł, a Jakubas ponad 91 mln zł. Tymczasem w ciągu kilkunastu dni cena akcji Optimusa spadła do poziomu tej z umowy z bankiem i spadała dalej. Koniec hossy internetowej i tendencje recesyjne w gospodarce spowodowały, że BRE Bank na kupnie Optimusa nie zarobił, jak się spodziewał. Okazało się nawet, że mogą być kłopoty ze sprzedażą spółki.
Jednak Wojciech Kostrzewa, wówczas prezes BRE Banku, zapytany przez „Rzeczpospolitą”, twierdził, że bank zrobił dobry interes: – Jeżeli zarobiłem w ciągu roku 50 procent, to niewątpliwie był to dobry interes – powiedział.
Prezesem Optimusa z rekomendacji BRE Banku został Jacek Krawczyk, były wiceminister przemysłu w rządzie Jana K. Bieleckiego oraz były zastępca Wojciecha Kostrzewy w zarządzie Polskiego Banku Rozwoju SA. – Dokonał on operacji nietypowej na polskim rynku – podzielił Optimusa na dwie spółki giełdowe (zwykle się łączy, by wzmocnić wartość spółek), na spółkę komputerową i na Onet.pl., który był największym aktywem Optimusa. Taka była umowa, jaką BRE podpisał z koncernem ITI, który odkupił od banku akcje Optimusa, przy czym zainteresowany był tylko przejęciem Onet.pl – mówi „GP” ekspert giełdowy.
ITI miał zapłacić BRE 220 zł za każdą akcję Optimusa. Ale bank dostał w gotówce zaledwie 50 mln zł, resztę w obligacjach zamiennych na akcje medialnej spółki. Ich zamiana na papiery ITI miała nastąpić po cenie emisyjnej, jaką uzyskają akcje koncernu w ofercie publicznej. Jednak długo przygotowywana (przez JP Morgan pod kierownictwem Pawła Gricuka, dziś członka Rady Nadzorczej TVN SA) oferta akcji ITI zakończyła się fiaskiem. Wbrew prawu została odwołana już po rozpoczęciu zapisów na te akcje. Komisja Papierów Wartościowych i Giełd pod wodzą Jacka Sochy nie wyciągnęła w stosunku do ITI żadnych konsekwencji. W tej sytuacji BRE Bank zawarł ze spółką umowę, w której strony zrezygnowały z zamiany wszystkich posiadanych przez bank obligacji ITI, o wartości ok. 340 mln zł, na akcje tego koncernu. BRE był głównym kredytodawcą dla ITI w czasie, gdy koncern medialny nie był jeszcze tak mocny finansowo jak obecnie.
– Prezes BRE Banku, Wojciech Kostrzewa, z jednej strony był szefem banku, który był głównym kredytodawcą ITI, z drugiej, zasiadał w radzie dyrektorów ITI. Teraz jest prezesem ITI – mówi „GP” były pracownik BRE Banku.
Prokuratura w Luksemburgu (ITI jest notowana na giełdzie luksemburskiej) prowadzi śledztwo z zawiadomienia Stanisława Balceraca, byłego udziałowca ITI, który, jak twierdzi, musiał pod presją ludzi związanych z ITI pozbyć się swoich akcji. W zawiadomieniu do prokuratury luksemburskiej z 14 lipca 2006 r. oprócz podejrzeń o fałszerstwo, nadużycia i oszustwa finansowe koncernu medialnego jest też wątek transakcji pomiędzy BRE Bankiem, Wojciechem Kostrzewą i ITI. – Prokuratora z Luksemburga bardzo interesuje wpływ Kostrzewy jako prezesa na decyzje banku, dotyczące inwestycji i przyznawania kredytów ITI lub TVN, oraz okoliczności jego odejścia z BRE Banku – mówi „GP” Stanisław Balcerac.
Po sprzedaży Optimusa Kluska powiedział: „Dziś mogę powiedzieć, że dlatego [z powodu nękania przez różne instytucje państwowe] na początku 2000 r. postanowiłem sprzedać udziały w Optimusie, który przez wiele lat prowadziłem, i wycofać się z biznesu. Pewnego dnia dostaliśmy protokół pokontrolny z Urzędu Kontroli Skarbowej. Naliczono nam znaczną kwotę podatku VAT. Chodziło o naszą umowę na eksport komputerów do krajów za wschodnią granicą. Ten podatek niszczył firmę i podrywał zaufanie akcjonariuszy. Naliczono go nam na podstawie protokołu z zeznań jakiegoś świadka. To praktycznie zlikwidowałoby Optimusa jako firmę giełdową w ciągu jednego dnia. Co z tego, że wygralibyśmy w NSA po paru latach, jeśli wcześniej firma by zbankrutowała?”.
Klusce dawano do zrozumienia, że powinien płacić łapówki. Ale nie reagował na te propozycje. Zawiadomienie do UKS na Kluskę złożył, jak podawał „Parkiet”, jeden z banków. Ni stąd, ni zowąd okazało się, że Kluska ma “problem z podatkami”; chodziło o reeksport komputerów do Czech. Ale i po sprzedaży Optimusa problemy Kluski z fiskusem oraz innymi instytucjami państwowymi nie tylko nie skończyły się, ale jeszcze wzmogły. Tak jakby ktoś się na nim mścił.
W lipcu 2002 r. został zatrzymany przez policję. Otoczono dom biznesmena, zakuto go w kajdanki, przeprowadzono rewizję, potem eskortowano w konwoju do aresztu w Krakowie. Już następnego dnia okazało się, że wojsko potrzebuje samochodów Kluski. Dziwny zbieg okoliczności. Wojskowa Komenda Uzupełnień w Nowym Sączu zażądała od byłego właściciela Optimusa oddania do dyspozycji sił zbrojnych dwóch samochodów terenowych Toyota Land Cruiser, należących do jego firmy. Powołała się na konieczność „świadczeń rzeczowych” dla wojska. Pismo w tej sprawie podpisał kierownik Referatu Zarządzania Kryzysowego Ochrony Ludności i Spraw Obronnych.
Roman Kluska powiedział wówczas: „czuję się, jakbym miał do czynienia z zorganizowaną strukturą, która może dopaść i zniszczyć każdego. Policja, wojsko, Ministerstwo Finansów użyły wobec mnie niewspółmiernie dużych środków. Przecież mam opinie prawników, ekspertyzy renomowanych firm doradczych. Wszyscy zgodnie twierdzą, że prowadziłem interesy zgodnie z prawem”.
Kto ma taką siłę sprawczą, by wpływać na instytucje państwa? Urząd Skarbowy w Nowym Sączu twierdził, że jako prezes Optimusa Kluska oszukał skarb państwa i nie zapłacił 30 mln należnego podatku VAT za lata 1998–2000. Jednak pod koniec stycznia 2003 r. umorzył ten podatek nienależącemu już do niego Optimusowi. Optimus nie musiał płacić, jednak zarzuty o oszukiwanie urzędu skarbowego wobec Kluski pozostały. Został potem z nich oczyszczony, ale do wielkiego biznesu już nie wrócił.
Opublikowano w Czwartek, 16 Października 2008 r. o godzinie 01:55 w kategori publicystyka. Możesz śledzić komentarze do tego artykułu przy pomocy RSS 2.0. Poniżej możesz skomentować artykuł. Trackback.
« Rekordowa inflacja w Wielkiej Brytanii
Nowa usługa w Chinach - karmienie piersią »
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz