WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
sobota, 11 października 2008
CCCPOLSZA '97? EU RPolen XXI?
WARTO PRZYPOMNIEĆ TEN TEKST
Sławomir Mrożek - "Rzeczpospolita " 20.09.97 Nr 220
-Charaktery
-Konflikt między "prawicą" a "lewicą" jest starciem dwóch przeciwnych sobie temperamentów***
-------------
Wydaje się, że konflikt między "prawicą" a "lewicą", względnie "lewicą" a "prawicą", jest nieśmiertelny, ponieważ jest konfliktem nie tylko ideologicznym, ale przede wszystkim starciem dwóch przeciwnych sobie temperamentów. Każdy z nich sobie tworzy domowym sposobem, albo wybiera już gotową, taką ideologię, jaka mu bardziej odpowiada. Ideologię taką czy inną można przyjąć lub nie, ale z charakterem takim czy innym człowiek się rodzi. Ale czy na pewno? Czy charakter jest wrodzony, czy nabyty przez wychowanie i wpływy środowiska - właśnie co do tego toczy się nieustająca dyskusja między "prawicowcem" a "lewicowcem". Jak gdyby nie można się zgodzić, że jedno i drugie. Widocznie nie można. Przeciwieństwo charakterów, wszystko jedno, czy nabytych czy wrodzonych, wymaga przeciwnych punktów widzenia wykluczających się nawzajem.
Zazwyczaj "lewicowiec" bywa ekstrawertykiem. (Takim, co żyje ku zewnętrzności). Nieźle się czuje w tłumie, łatwiej uzależnia swoje sądy i opinie od sądów i opinii zbiorowości (ale nie od autorytetów). Natomiast "prawicowiec" bywa raczej introwertykiem. (Takim, co ku wewnątrz). Otwieranie, towarzyskość, odosobnienie jest hasłem pierwszego, zaś do-sobność, odgraniczanie - skłonnością drugiego.
Pierwszy lubi abstrakcje (bo granice między abstrakcjami są też abstrakcyjne, czyli żadne), drugi woli konkrety (każdy konkret jest osobny, przeskakiwać je trudno). "Prawicowiec" ma silne poczucie przeszłości, czyli źródeł, korzeni i przyczyn. W przeszłości niczego nie można zmieniać, jeżeli się wierzy w fakty, ściślej: jeśli się wierzy, że coś takiego jak fakty istnieje. "Lewicowiec" lubi wszystko zmieniać, fakty przeszkadzają mu w dowolności zmian, więc twierdzi, że gołe fakty nie istnieją, że to, co zwykło nazywać się faktami, to tylko interpretacja. Jego dziadek wynalazł dialektykę, jego ojciec powszechny relatywizm, on sam - de-konstrukcje. Najlepiej czuje się w przyszłości, czyli tam, gdzie jeszcze nie ma faktów, czy też, jak kto woli, "interpretacji". W przyszłości, czyli tam, gdzie go nie ma, gdzie nic być nie musi, ale wszystko być może. Z tej możliwości wyciąga wniosek, jeśli nie stał się nihilistą i jeśli nie dekonstruował przyszłości, uważa, że będzie tylko to, co on uważa za słuszne. Jest optymistą, w zasadzie sympatyczna to cecha. Szkoda tylko, że zbyt często na cudzy koszt.
"Prawicowiec" uważa, że istnieją prawa, które są odwieczne i niezmienne. Na przykład prawa natury, biologii, fizjologii. Te podstawowe prawa warunkują człowieka, ograniczają jego wolność. Niekiedy posuwa się jeszcze dalej i z praw naturalnych wnioskuje istnienie praw moralnych, równie niezmiennych, co prawa natury. Natomiast "lewicowiec" twierdzi, że człowiek jest wolny właściwie bez ograniczeń (czyli praw, na jedno wychodzi), a jeśli jakieś są, to dadzą się usunąć. Człowiek może robić, co chce, stać się, kim chce. (Znów ten nieco lekkomyślny optymizm). Prawa "nieludzkie", te, których człowiek sam sobie nie ustanowił, które jednak znosi, bo musi, "lewicowiec" chętnie pomija, z wyjątkiem praw fizyki, ale te nie sprawiają mu kłopotu, gdyż nie warunkują człowieka aż tak brutalnie jak prawa biologiczne. Kiedy jest szczególnie lewicowy - wręcz im zaprzecza. Twierdzi na przykład, że nie ma żadnej różnicy między kobietą i mężczyzną, a menstruacja jest efektem "wmówionym", kulturowym, a nie biologicznym, opresyjny patriarchat zmusił kobiety do tego i tak się już przyzwyczaiły, ale mogą się odzwyczaić, jeśli tylko zostaną uświadomione politycznie.
A może ma racje? Nie co do złowieszczej mocy patriarchatu, której efektywność wydaje się nieco przeceniać, ale co do nieprzebranej pomysłowości ewolucji. Być może ewolucja jest już w trakcie realizowania pomysłu (w takim razie "lewicowiec" i jego poglądy byłyby jej bezwiednym narzędziem), aby skończyć z dwupłciowością i wyprodukować człowieka, który rozdzielone do tej pory funkcje zintegruje w ramach jednego tylko modelu, dwufunkcyjnego, uniwersalnego, automatycznego androgyna. Ostatecznie integracja różnych funkcji wewnątrz jednego i tego samego modelu też bywa kierunkiem ewolucyjnego rozwoju, jak tego jesteśmy świadkami, obserwując kolejne pokolenia aparatów elektronicznych, komputerów, nagrywaczy i odtwarzaczy dźwięku i obrazu. Albo wieloczynnościowych robotów kuchennych chociażby. Specjalizacja, rozłączność operacji, lokalizacja funkcji w osobnych obudowach bez centralnego sterowania, jeśli nieekonomiczna, komplikuje obsługę, utrudnia synchronizacje i nie sprzyja sprawności całego zespołu. Tylko compact ma przyszłość. Byłoby zabawne, gdyby ewolucja, by osiągnąć androgyna, wymarzonego skądinąd przez "lewicowca", posłużyła się cywilizacją, w tym wypadku manipulacją genetyczną, czyli genetyką stosowaną. A więc właśnie ta nauka, której "lewicowiec" najbardziej nienawidzi jako super-reakcyjnej. Czy androgyn, to kompaktowe, czyli udoskonalone urządzenie do reprodukcji, zastąpi dotychczasowa rozłączność płci - okaże się za odpowiednią ilość milionów lat, chyba że inżynierowie od genetyki przyspieszą ten proces.
Z praw interesują "lewicowca" szczególnie te, które są mało ewidentne, raczej hipotetyczne, bardziej "luźne" niż naukowo rygorystyczne. Takie, które mają więcej abstrakcji (lub są podatne na abstrakcyjne interpretacje, patrz: jego zamiłowanie do abstrakcji), a mniej konkretu. Inaczej mówiąc, nie interesują go prawa stwierdzone przez nauki ścisłe i potwierdzone przez, pragmatykę i ale prawa, czy też jakby - prawa spekulatywne. Takie prawa chętnie odkrywa, albo - jeśli mniej zdolny - je kultywuje. Jego ulubionymi naukami, które też najgęściej obsadza (nie wiem, jak w Polsce, ale na pewno na Zachodzie) są: socjologia, historia, humanistyka, politologia. Coś, co po angielsku nazywa się soft science w odróżnieniu od hard science. W dość dowolnym tłumaczeniu: coś, w czym można pływać.
A jednak powołuje się na naukę, naukowość, uczoność nieustannie. Nie chce wyznać, że jest romantykiem, w prostej linii od romantyków dziewiętnastowiecznych. Dlaczego? Jaka to hańba? Może dlatego, że równie dziewiętnastowieczny prestiż scjentyzmu jest wciąż jeszcze zbyt silny, aby się go wyrzec. Usiłuje więc wydać się scjentysta. A jednocześnie, jako romantyk, gromi nauki ściśle za "bezduszność" i "nieludzkość". Rozdarcie i mętność są jego dolą. Znosi ją pogodnie, ponieważ jej nie dostrzega.
W ogóle samopoczucie ma raczej dobre, lepsze niż "prawicowiec", którego gnębią różne neurozy. Po pierwsze - jest lubiany i słusznie, gdyż w obejściu i poglądach jest sympatyczniejszy od swego oponenta. (Jako typ, mowa tu o kategoriach, nie o konkretnych jednostkach). Daje ludziom to, czego chcą, co wolą, czego się spodziewają, na co mają nadzieję. Chroni ich (drogą przemilczania) przed tym, co groźne, przykre, mroczne i nieuniknione. Jest "ciepły", "ludzki". Mówi im więc o wolności, równości, postępie, sprawiedliwości... Co do tej ostatniej koniecznie z przymiotnikiem "społeczna" i nie wdaje się przy tym zbytnio w uściślanie pojęć. Tu mowa o "lewicowcu" współczesnym, postmarksistowskim, poprzedni się wdawał i to bardzo. Tak bardzo, że współczesny już nie musi, poprzedni odwalił za niego ten kawał czarnej roboty. Dzięki pionierom o leninowskiej prostocie myślenia '"sprawiedliwość społeczna", ten dziwny zlep pojęciowy, rozumie się sama przez się. Lepiej nawet - to się po prostu wie i koniec. Rozumowanie nie ma tu nic do rzeczy.
Mówi także o moralności, a nawet szczególnie o niej. Odkąd "żelazne" prawa ekonomii i historii, te marksistowskie, które przedtem były jego głównym tematem, okazały się nie aż takie żelazne, mniej mówi o ekonomii, a więcej o moralności. Ta należy do soft science i niczego tu się nie ryzykuje. Wprawdzie moralność też jest społecznie doświadczalna (niektóre moralności są bardziej kryminogenne niż inne), ale będąc mniej wymierna niż ekonomia, łatwiej poddaje się relatywizmowi. Zastosowanie urojonych praw ekonomicznych w ekonomii komunistycznej spowodowało ekonomiczną katastrofę tak dla wszystkich oczywistą, że nie daje się ona zrelatywizować. Równoległe praktykowanie "zasad moralności rewolucyjnej" spowodowało coś moralnego w moralności, ale tego czegoś nie wszyscy nazywają katastrofą. Różnie można to coś interpretować, albo w ogóle nie zwrócić na to uwagi. Na przykład, dzisiejszy "lewicowiec" uwagi na to nie zwraca i można go zrozumieć. Zasady "moralności rewolucyjnej", albo przynajmniej "socjalistycznej", praktykował jego protoplasta, kłopotliwe skutki tego praktykowania są wstydliwą sprawą rodzinną, o której lepiej nie mówić.
Zresztą bieżąca wersja lewicowej moralności nie jest żadną propozycją aż tak specyficzną jak nieboszczka "rewolucyjna" i nie w całej pełni nie zasługuje na etykietkę firmową: "lewicowa", ot, takie coś, o czym szczególnie dużo mówi "lewicowiec", ale inni też mówią i co samo w sobie szczególnie lewicowe to nie jest. Mianowicie: zaskakujący jak na "lewicowca" roztwór, najwyżej przetwór chrześcijańskiej Caritas, postchrześcijański neoaltruizm. Tyle że z lewicowym, kolektywistycznym skrętem, zamiast "miłości bliźniego" mamy "miłość ludzkości". (Znowu ta abstrakcja). Indywidualna aplikacja zasad moralnych "lewicowca" nie interesuje. To ciała kolektywne (rządy, państwa, administracje, banki, korporacje, armie, stowarzyszenia, instytucje) powinny być uczciwe, prawdomówne, wrażliwe na krzywdę, miłosierne, skromne, pokorne, wstrzemięźliwe, surowe dla siebie i pobłażliwe dla innych, wybaczające i nie pożądające żony bliźniego swego ani żadnej rzeczy, która jego jest. Wszystkich tych cnót "lewicowiec nie trzyma się kurczowo, gdyż to by kolidowało z jego obsesją wolności indywidualnej. A nawet grzeszyć im nie zabrania w imię "samo-spełnienia", "samo-realizacji", wolności wyboru samo-siebie, samo-siejstwa, samogonu, samopału i w ogóle wszelkiego samozadowolenia. Czerpiąc z chrześcijańskiego kodeksu moralizujący "lewicowiec", będąc "lewicowcem", czyli ateistą (o tym za chwilę), powstrzymuje się jednak od chrześcijańskich sankcji (w obu tego słowa znaczeniach: uprawomocnienia i kary za transgresje) i nie obiecuje bankom, rządom, instytucjom nagrody w niebiosach, jeżeli będą cnotliwe, i nic grozi im kara piekieł, jeżeli cnotliwe nie będą. Tak że nie wiadomo właściwie, dlaczego miałyby być cnotliwe, albo cnotliwymi nie być. Nazywa się to "moralnością laicką", a brak sankcji jest słabością jej egzekutywy.
Kiedy po prawicowych rządach, bodajże w roku 1982, francuska lewica wygrała wybory, chwaliła się, że teraz "rząd ma serce po lewej stronie". Otóż "rząd" jest pojęciem zbiorowym, tak dalekim od fizjologicznego konkretu, że już abstrakcyjnym i przyznawać mu serce i to po jakiejś stronie (musiałby wtedy mieć także klatkę piersiową) jest poetyzowaniem i to wątpliwej jakości. To jakby powiedzieć - i to w panegirycznej, nie satyrycznej intencji - że sprawiedliwość ma nerki, wolność jajniki, równość wątrobę, a matematyka woreczek żółciowy. Slogan nie miał sensu, ale był popularny. Tego typu metafory, polityczna linka, drogie są "lewicowcowi". Nadużycia językowe i pojęciowe, pomieszanie kategorii, są cechą bardziej charakterystyczna dla retoryki lewicowej niż prawicowej. Brak metafizycznych sankcji dla swej moralności laickiej "lewicowiec" stara się nadrobię ożywioną działalnością ustawodawczą. Zaroiło się od praw, ustaw i przepisów, mających na celu nie tyle ochronę jednostki przed jednostką, ile ochronę jednostki przed instytucją. No i bardzo dobrze, instytucja ma rzeczywiście konstytucjonalną skłonność do pochłaniania jednostki. Ale dobrze, że tylko na pięćdziesiąt procent, bo o ile grzeszne zapędy instytucji wobec jednostki, czy innej instytucji może kontrolować jeszcze inna instytucja (sądy, trybunały, komisje), o tyle grzesznych zapędów jednostki wobec innej jednostki żadna instytucja kontrolować nie może. Nikt nie może, jeżeli sama jednostka swoich grzesznych zapędów nie kontroluje. A nakazać jej taką kontrolę mogą jej tylko sankcje metafizyczne, lub choćby quasi - metafizyczne, choć trochę, choćby troszeczkę, choćby i na niby metafizyczne. Wiec niekoniecznie nawet religijne. Jednakże świecki duch obywatelski, jedyna jako tako metafizyczna nadzieja "moralności laickiej", który taką kontrolę też na swój sposób - po laicku, po obywatelsku - jednostce nakazuje, jest słabszy od Ducha Świętego i pokusy, na które jednostka bywa wiedziona łatwiej niż z Duchem Świętym sobie z nim radzą. Zaś prawnie zakazywać jednostce, która chce się samozrealizować, aby nie robiła drugiej jednostce różnych "A kuku!", dla tej drugiej jednostki nieprzyjemnych, ale potrzebnych tej pierwszej do samorealizacji - ideologicznie nie wypada. Nie wypada, choć z drugiej strony by trzeba. Wyjście: nie zakazywać zbyt stanowczo.
Moralistyczno - legislacyjna mania nowej lewicy jest tak samo natrętna, jak centralistyczno - industrialistyczna lewicy poprzedniej i tak samo rodzi biurokrację. Ciekawe, że bez biurokracji lewica żyć nie może. Sentymentalny profesor prawa jest dzisiaj tak lewicowy, jak wczorajszy działacz związków zawodowych.Konflikt między "prawicą" a "lewicą" jest starciem dwóch przeciwnych sobie temperamentów
Oprócz tego, że jest lubiany, choć nie bez z tym związku - drugim powodem zadowolenia "lewicowca" (i frustracji "prawicowca") jest okoliczność, że dwudziesty wiek należał do niego. Na początku z wahaniem, z coraz większym zdecydowaniem im bliżej mu końca. Wszystko wskazuje na to, że dwudziesty pierwszy nie zmieni upodobań. "Prawicowiec" istnieje, ale mniej go widać. Dlatego tyle o "lewicowcu" w tych rozważaniach, a mniej o "prawicowcu".
Co pocznie "prawicowiec"? Może schroni się w metafizykę, do której zawsze miał skłonność, a może to właśnie on ją wynalazł? Do-osobny, skłonny do refleksji, bardziej zastanawiał się nad pytaniem "kim jestem", niż "co słychać". Bywa człowiekiem religijnym, a przynajmniej nie areligijnym, rzadko wojującym ateistą. "Lewicowiec" - i to jest regułą bez wyjątków - nie znosi wszelkiej metafizyki, a religijność (innych) przyprawia go o furię. Tutaj traci swoją tolerancyjność, którą skądinąd się chwali. Lewicowcy popierają wszystkie powstańcze zadania Indios udręczonych w meksykańskiej prowincji Chiapas, z wyjątkiem jednego: aby nikt im się nie wtrącał do uprawiania przed hiszpańskich kultów religijnych, do których są bardzo przywiązani. To zadanie lewicowcy pomijają nie tyle taktownym, ile taktycznym lekceważeniem. Wstręt "lewicowca" do religii jest tak obsesyjny, że wydaje się potwierdzać tezę o diabelskim pochodzeniu lewicowości. Zarówno kanony egzorcystyki, jak i wierzenia prostego ludu głoszą, że diabeł przebierze się za wszystko, potrafi udać wszystko, wcielić się we wszystko, ale znaku krzyża nie zniesie. Wystarczy go przeżegnać, a od razu wykrzywi mu się gęba i tym grymasem się zdradzi.
Co by tu jeszcze (dla równowagi) o "prawicowcu"? Lubi porządek. Z dwóch powodów: będąc wsobnym i szukając odpowiedzi na pytanie "kim jestem" potrzebuje porządku, w którym by się odnalazł, jeśli odpowiedzi na to pytanie już sobie udzielił, albo odwrotnie, potrzebuje porządku, aby jakąś odpowiedź na to pytanie otrzymać. Podobnie jak kapitan Dostojewskiego, który zakrzyknął z rozpaczą: "Jeśli Boga (i w domyśle: cara, gubernatora, horodniczego i tak dalej w zstępującym porządku hierarchii) nie ma, to jaki ze mnie kapitan!" Ta potrzeba porządku może go doprowadzić, nieraz go zaprowadziła i jeszcze zaprowadzi do entuzjazmu, a co najmniej uznania dla ustrojów totalitarnych, autokratycznych, dla dyktatur niekoniecznie prawicowych, teokracji, absolutyzmu, nawet do sekciarstwa i terroryzmu.
Drugi powód: chce robić swoje i mieć spokój (cokolwiek to jest, to "swoje"), a tylko porządek może mu to zapewnić. Źle się czuje w anarchii, nie całkiem dobrze w warunkach nie dosyć uregulowanych. Oświadczył Goethe: "Każdy człowiek jest lepszy od chaosu". Goethe nie lubił Rewolucji Francuskiej. Staruszki, które czuły się zagrożone drobną przestępczością uliczną pod koniec lat siedemdziesiątych, w okresie "Solidarności" i rozluźnienia komunistycznego reżimu, z ulgą powitały wojskowo - polityczny porządek generała Jaruzelskiego. Poza potrzebą porządku polskie staruszki z Goethem niewiele miały wspólnego.
"Prawicowiec" i "lewicowiec" istnieją w każdym z nas, tylko przewaga jednego czy drugiego decyduje o tym, że dana osoba sympatyzuje z jedną czy drugą ideologią. Ale ta przewaga nie jest stała, zmienia się zależnie od konkretnych sytuacji, różna jest, gdy chodzi o różne sprawy. W niektórych sprawach jestem "lewicowcem", w innych "prawicowcem", a nawet na te same sprawy czasem patrzę lewicowo, a czasem prawicowo. Dopiero suma tych doraźnych przewag decyduje, do którego typu się zaliczam i w jakim stopniu. Absolutnie czysty "lewicowiec" i absolutnie czysty "prawicowiec" zdarzają się tak rzadko, że są osobnikami patologicznymi.
Tej niecałkowitej spójności w jednostce odpowiadają na planie kolektywnym wyniki wyborów, ankiet i sondaży. Arytmetyczna analiza ostatnich sondaży we Francji wykazała, że nacjonal-populistyczną partię Le Pena popiera większość Francuzów i że większość jest przeciwko niej. Pytania dotyczyły tego samego programu antyimigracyjnego tej partii, tylko były inaczej sformułowane. Można to nazwać schizofrenią, czyli chorobą, albo niekonsekwencją, przyrodzoną kondycją ludzką. Tę przepychankę ilustrują też ewolucje i przepoczwarzenia prawicy i lewicy, które obserwujemy w historii. Zwłaszcza lewicy, prawica mniej im podlega. "Lewicowiec" jest hardziej giętki, łatwiej zmienia zapatrywania, kolejno wygłasza zdania nieraz zdumiewająco odmienne. Na przykład do niedawna był maniakiem kolektywu ("Jednostka niczym, cóż po jednostce..."), wielbił "masy" (proletariackie), państwo (socjalistyczne). Partię (przodującą). Z dnia na dzień stał się - również maniakiem, ale wolności indywidualnej. Trzeba przyznać, że pod jednym względem jest stały: zawsze chodzi mu o miłość ludzkości, tylko za każdym razem inaczej pojmowanej, z innego podejścia. Ta stałość uczuć i niestałość zapatrywań skłania do przypuszczenia, że nie tyle jest (wbrew jego zapewnieniom) człowiekiem rozumu, ile człowiekiem namiętności.
Z odpowiednim zastosowaniem terminologii "prawica", "lewica" bywają kłopoty. Mieli je na przykład lewicowi publicyści komentujący wspomniane już wydarzenia w Polsce pod koniec lat osiemdziesiątych, a zwłaszcza w latach osiemdziesiątych. Czy ówczesna "Solidarność" wypadało im zaliczyć do lewicy czy do prawicy? Do lewicy, bo ruch był masowy i wolnościowy, do prawicy, bo silnie katolicki i narodowy. Czy generał Jaruzelski był "prawicowcem" czy "lewicowcem"? "Prawicowcem", bo tłumił ruch masowy i wolnościowy, lecz może jednak "lewicowcem", bo czynił to w obronie socjalizmu. Najprościej by im było tych ideologicznych nalepek nie używać, ale żaden "lewicowiec" powstrzymać się od tego nie może w obawie przed burżuazyjnym obiektywizmem.
Podobnie jak istnieje orzeł górski i orzeł nizinny, tygrys bengalski i tygrys syberyjski - tak istnieje "lewicowiec" / "prawicowiec" zachodni i wschodni, prawdopodobnie północny (skandynawski) i południowy (afrykański) także. Te same to gatunki, lecz różnią się nieco lub nie w zależności od geopolityki, geokultury, geogenealogii. "Lewicowiec" północno-amerykański to nie całkiem to samo co "lewicowiec" poludniowoazjatycki (na przykład kambodżański Pol Pot) i tak samo jest z "prawicowcem". Rok temu, tuż przed powrotem do Polski, poczyniłem publicznie parę uwag o lewicy / prawicy, nierozważnie zapominając, że moja ówczesna wiedza na ten temat była głównie wiedzą zachodnią, amerykańsko - europejską i pewne szczegóły i konstelacje inaczej wyglądają w polskiej specyfice. Wszelkie ambicje uniwersalnego, a dokładnego usystematyzowania tego tematu byłyby szalone. Musiałoby to być dzieło monumentalne w dwóch tomach: tom pierwszy (względnie drugi) pod tytułem "Lewica" i tom drugi (względnie pierwszy) pod tytułem "Prawica". Każdy tom podzielony na X części, każda część na Y rozdziałów, każdy rozdział na Z paragrafów, każdy paragraf opatrzony mnogością przypisów, która oznaczmy litera P. Wynik: jeszcze jeden pomnik pretensjonalnej i daremnej pedanterii.
Najogólniej można powiedzieć, że mentalność lewicowa jest ukierunkowana horyzontalnie, a prawicowa wertykalnie. Gdy je przedstawić graficznie - otrzymamy krzyż, którego ramiona tworzy kreska pozioma, a tron - kreska pionowa. Obie te linie przecinają się pod kątem prostym. W instrumentach mierniczych, które używają takiej podziałki, na przykład w lunecie snajpera, punkt, w którym się przecinają, oznaczony jest jako "Zero". (Zero pionu, Zero poziomu). Kto i co znajduje się w punkcie Zero? (Nie jest ani "lewicowcem", ani "prawicowcem"). Może święty (mistyk jakiejkolwiek orientacji), może debil, może geniusz (w jakiejkolwiek dziedzinie), może krowa, może nikt, a w każdym razie nie większość z nas.
http://jacekschmidt.salon24.pl/95615,index.html
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz