o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

sobota, 8 czerwca 2013

Wybory borusewiczów bożych

google-site-verification: googlec9f8ebfb8b57a897.html OUVERTURE.

LUDZIE OTWÓRZCIE OCZY – mamy dno i dwa metry mułu!!
9 czerwca 2013

Polak pracujący dla amerykańskich kapitalistów. "Gdyby Irlandczyk, Grek czy Niemiec zarabiał 1500 Euro i 5.50 Euro wydawał na litr paliwa, 20 Euro na kino i 250 Euro na średniej klasy buty, 5 tys. Euro za metr kw. mieszkania i 60 tys. Euro za średniej klasy nowy samochód, to na ulicach panowałaby regularna, krwawa wojna!
Polska płaca minimalna 334 Euro, minimalna płaca w Irlandii 1462 przy zbliżonych kosztach życia. Polacy to najgłupszy naród na świecie , od zawsze okradany i poniżany, i nawet nie zdający sobie z tego sprawy (vide wyniki wyborów). A teraz jeszcze będziemy się dokładać do wymienionych wyżej państw. Bo nas stać a oni mają mityczny kryzys. To co jest w Polsce to nawet nie można nazwać kryzysem, to jest od zawsze dno i dwa metry mułu!!! Polak jest tanim wyrobnikiem UE, a Polska rynkiem zbytu dla towarów drugiej i trzeciej kategorii po cenach wyższych niż w UE !! LUDZIE OTWÓRZCIE OCZY.
Gdybym był okupantem i chciał zniszczyć naród to wyganiałbym młodych ,mądrych ludzi zagranicę za chlebem na emigrację, podnosiłbym podatki i wprowadzałbym nowe, dawał podwyżki i kolejne przywileje resortom siłowym, stawiałbym 500 nowych radarów, wzmacniałbym inwigilację obywateli, likwidowałbym państwowe szkolnictwo i służbę zdrowia oraz ograniczałbym do nich dostęp, oddałbym banki, media i handel obcym i wrogom Polski, wyśmiewałbym ich wartości i religię, skłócałbym młodych ze starszymi ,aby przez odwróconą hipotekę przejąć za bezcen ich mieszkania i domy, zachęcałbym ich kobiety do feminizmu ,prostytucji i aborcji ,aby nie nadawały się na dobre matki i żony, zadłużałbym ich bezpośrednio oraz pośrednio przez państwo i gminy, aby nie mogli się temu sprzeciwiać, likwidowałbym ich przemysł ,a w zamian budowałbym ogromne stadiony na kredyt, aby przynosiły straty, dopuszczałbym do sejmu złodziei i degeneratów, itd.
Obejrzyj się wokoło!!!!!! niech każdy prawdziwy Polak wklei to raz pod jakimś artykułem

/ Nadesłał – MS – 09.06.2013./



ZAMIAST WSTĘPU.

Pani Marianna Popiełuszko na szlaku męczeńskiej drogi syna


08.06.2013

mariannapopieluszkopaptzmijewskiSI Zawsze wierzyłam, że takie męczeństwo nie może pozostać bezowocne – powiedziała Marianna Popiełuszko, która przez dwa dni przemierzała szlak męczeńskiej drogi swojego syna, bł. Jerzego, kapłana i męczennika. Radość spotkania, łzy wzruszenia i wdzięczność Bogu towarzyszyły licznym spotkaniom.

Pani Marianna Popiełuszko przybyła do Torunia 6 czerwca na zaproszenie marszałka województwa kujawsko-pomorskiego Piotra Całbeckiego. Program pobytu na terenie województwa obejmował liczne spotkania z działaczami „Soliadrności”, młodzieżą, harcerzami i z dziećmi.

Matka Błogosławionego odwiedziła miejsca związanego z życiem i męczeńską śmiercią młodego kapłana, kapelana ludzi pracy. Pierwszego dnia złożyła kwiaty przy pomniku bł. ks. Jerzego Popiełuszki w Toruniu oraz odwiedziła miejsce ucieczki ks. Jerzego z samochodu porywaczy. Potem udała się na tamę we Włocławku, by oddać hołd w miejscu wrzucenia ciała ks. Jerzego do Wisły oraz spotkała się z uczniami szkół noszących imię bł. Jerzego.

Wieczorem pierwszego dnia wizyty udała się wraz z delegacją na Mszę św. rocznicową z okazji beatyfikacji do Warszawy oraz na grób swojego syna. Po zakończonych uroczystościach powróciła do Torunia na nocleg.

7 czerwca rano o godz. 7. wzięła udział w Mszy św. transmitowanej przez radio Maryja i spotkała się z biskupem toruńskim Andrzejem Suskim. Następnie udała się do Bydgoszczy do sanktuarium Nowych Męczenników.

W drodze powrotnej odwiedziła miejsce porwania ks. Jerzego w Górsku, gdzie spotkała się z działaczami „Solidarności” i członkami wspólnoty Domowego Kościoła. Spotkanie było bardzo wzruszające. – Nie byłoby ks. Jerzego, gdyby nie jej wiara i miłość – mówiła ze łzami w oczach Barbara z Domowego Kościoła. Pani Mariannie wręczono kwiaty i wspólnie modlono się śpiewem, który animował chór działający przy wspólnocie „Słowo Życia” z Torunia. Po odśpiewaniu pieśni „Ojczyzno ma” autorstwa ks. Karola Dąbrowskiego, proboszcza spod toruńskiego Przysieka, młodzież wyśpiewała kanony Taizé tematyką podkreślające życie i męczeńską śmierć ks. Jerzego. Na zakończenie spotkania przy krzyżu w Górsku młodzież zaśpiewała pani Mariannie „Szczęśliwi ubodzy, bo królestwo Boże do nich należy” dziękując w ten sposób za pokorną i ofiarną miłość, która zaowocowała pięknym życiem jej syna.

- Górsk jest miejscem promieniującym zwycięstwem. To nie ksiądz Jerzy przegrał. On jest zwycięzcą znanym na całym świecie. Mamy się czym chlubić, a największą chlubą będzie piękne nasze życie, tak jak nauczał ks. Jerzy powtarzając za św. Pawłem: „Zło dobrem zwyciężaj” – powiedział ks. Paweł Nowogórski CSMA, dyrektor Centrum Edukacji Młodzieży im. bł. Ks. Jerzego Popiełuszki w Górsku podczas uroczystego wkopania kamienia węgielnego pod budowę świetlicy dla młodzieży. Aktu tego dokonała pani Marianna Popiełuszko. Na pytanie, jak przyjęła wiadomość o beatyfikacji swego syna powiedziała: – Zawsze miałam ufność w Bogu i wierzyłam, że takie męczeństwo nie może pozostać bezowocne. I dzięki łasce Bożej tak się stało. Po chwili milczenia dodała ze wzruszeniem: - I niech się dzieje wola Twoja, Panie.

Po południu Marianna Popiełuszko uczestniczyła w modlitwie Koronką do Miłosierdzia Bożego w Radiu Maryja. Potem udała się do Urzędu Marszałkowskiego w Toruniu, gdzie z rąk marszałka województwa kujawsko-pomorskiego, Piotra Całbeckiego, otrzymała honorowe obywatelstwo województwa.
Po uroczystościach w urzędzie udała się wraz z synem i synową do sanktuarium bł. Ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, gdzie uczestniczyła w Mszy św. w ramach Toruńskiego Spotkania Młodych. Po Mszy św. udała się w drogę powrotną do domu rodzinnego w Okopach.

PAP/kop
[fot. PAP/T.Żmijewski]
____________________________________________________________

JEST TAKIE PRAWO


Email Drukuj PDF

UlewiczDla posła i senatora najważniejszym prawem jest konstytucja, a nie prawo Boże” – oświadczył buńczucznie w wywiadzie dla GW z 5 czerwca Bogdan Borusewicz, poseł, senator, a nawet marszałek Senatu RP. I żeby nie było już żadnych wątpliwości wplótł w rozmowę zdecydowane stwierdzenie „Kościół trzeba zmieniać”, które gazeta wykorzystała jako tytuł artykułu.
Nie znam aktualnych preferencji światopoglądowych pana Borusewicza. Na dawnych zdjęciach, z pięknych czasów pierwszej Solidarności, wydaje się uczestniczyć w praktykach religijnych, co jak się okazuje, jeszcze o niczym nie świadczy. A dziś? Może jest ateistą, może agnostykiem, a nawet gdyby, z pewnością teorii tych nie przyniósł ze sobą na świat. Nawet poseł i senator w swoim zadufaniu może się przecież mylić.
Wierzę, że dziecko Boże, Bogdan Borusewicz, zanim poznał jakąkolwiek literę prawa stanowionego przez człowieka, nie mówiąc już o Konstytucji PRL, bo w takich czasach przyszło mu się urodzić, doświadczył przywileju istoty podległej prawu Bożemu otrzymując dar życia, będąc otoczonym przez rodziców niezbywalnym prawem człowieka do miłości. Ten dar gwarantuje wszystkim i każdemu z osobna nie KPA, nie Konstytucja RP, czy Deklaracja Praw Człowieka, lecz właśnie prawo Boże, znajdujące swoje odbicie w Dekalogu, w którym przetrwało fundamentalne dla rodzaju ludzkiego przykazanie miłości. I któż inny miałby o tym przypominać, jak nie Kościół i jego hierarchia, której podstawowym zadaniem jest ewangelizacja i formacja chrześcijańska ludu Bożego, czy jak kto woli - społeczeństwa. Nie zrobi tego przecież premier Tusk, ani tym bardziej Magdalena Środa.
Wywiad z Borusewiczem był jakby kontynuacją podchwyconego przez GW wątku odnoszącego się do wypowiedzi kardynała Stanisława Dziwisza, oraz innych hierarchów w homiliach głoszonych podczas tegorocznych uroczystości Bożego Ciała. Bardzo zdetonowało niektóre środowiska stwierdzenie metropolity krakowskiego o tym, że „Kościół przypomina człowiekowi o nadrzędności prawa Bożego nad prawem stanowionym przez prawodawcze instytucje”.
Z pewnym rozbawieniem przejrzałam tekst Katarzyny Wiśniewskiej ( 4.06 ), szczególnie pod kątem subtelnego cieniowania wyrazów dezaprobaty pod adresem poszczególnych hierarchów. Nawet „mający opinię otwartego” kardynał Nycz rozczarował redaktorkę wyborczej głosząc w programie I Polskiego Radia, że „Biskup ma prawo, a nawet obowiązek przypominać niezmienne prawa boże ( pisane przez panią wiśniewską małą literą, jakże by inaczej ), głosić je i odwoływać się do wszystkich, zwłaszcza do katolików i katolickich polityków”.
W oparciu o te wypowiedzi dziennikarka GW, podobnie jak wcześniej Leszek Miller, podniosła larum strasząc groźbą państwa wyznaniowego. Z tym, że Wiśniewska zrobiła to w sposób bardziej finezyjny, przyznając łaskawie Kościołowi prawo do głoszenia swojej nauki ( serdeczne Bóg zapłać pani redaktor ). Kościół ma nawet prawo sprzeciwiać się in vitro, czy związkom partnerskim ( w domyśle - związkom homoseksualnym ), ale wara mu od prawnego zakazu stosowania praktyk, które dla pani redaktor są symbolem postępu i wyzwolenia, a dla katolików zaprzeczeniem prawa Bożego i naturalnego, które, jak mówi Katechizm Kościoła Katolickiego „… zapisane jest przez Stwórcę w sercu każdego człowieka, polega na uczestnictwie w mądrości i dobroci Boga, wyraża pierwotny zmysł moralny, który pozwala człowiekowi rozpoznać rozumem czym jest dobro i zło. Jest ono powszechne i niezmienne i określa podstawę fundamentalnych obowiązków oraz praw osoby, jak również wspólnoty ludzkiej i prawa cywilnego”. Nie wyobrażam sobie, żeby inaczej mogli postępować katolicy, w tym również politycy katoliccy, gdyż w przeciwnym razie nie byliby w żadnej mierze uprawnieni do mienienia się katolikami.
Tymczasem GW ciągle marzy się katolicyzm koncesjonowany zbliżony do tego, co w latach PRL prezentowali w sejmie posłowie PAX-u i Znaku, skromniutko, na miarę swoich ówczesnych możliwości upominający się o chrześcijańskie pryncypia w państwie totalitaryzmu komunistycznego. W dzisiejszych czasach, gdy zagraża nam totalitaryzm liberalizmu obyczajowego ( przewracający do góry nogami wszystkie wartości, zgodnie z wytycznymi kusego, i nie mam tu na myśli bohatera serialu „Ranczo” ), środowiska postępowców wyraźnie artykułują, gdzie ma być miejsce Kościoła i katolików – w zacisznej kruchcie. A im będzie mniejsza, tym lepiej. Tam sobie dobrzy chrześcijanie debatujcie o prawach Bożych, o ich gwałceniu przez wprowadzanie in vitro i związków homoseksualnych, ale wara wam, by wasze poglądy były przenoszone na sferę ustawodawstwa świeckiego, bo my tam rządzimy – ideologicznie liberalni.
Otóż nie drodzy liberalni! Prawem i obowiązkiem katolików, zwłaszcza polityków katolickich, jest upominanie się o właściwe miejsca prawa Bożego, prawa naturalnego, bo tylko w nich odbija się blask Bożej Opatrzności przewidującej wszystko to, co w swej grzesznej słabości korzystający z wolnej woli człowiek, dziecko Boże, może przeskrobać. W tym prawie znajdziemy m.in. przykazanie „Nie zabijaj”, które postępowcy pojmują nad wyraz ambiwalentnie – gotowi w obronie Human Rights wystąpić o zakaz wyroku śmierci dla najbardziej zwyrodniałego przestępcy, i z równym zapałem skazywać na aborcję i eutanazję miliony istot, które nie są cyborgami, lecz ludźmi, w każdej fazie swojego życia, od poczęcia do śmierci; że poprzestanę tylko na tym przykładzie.
Jakby na to nie patrzeć i oceniać, i tak w ostatecznym rachunku ten rodzaj regulacji prawnych, tworzonych przez bezdusznych ideologów liberalnej lewicy, przepadnie jak wszystkie antywartości w kloace infernum wraz ze swymi godnymi pożałowania „wyznawcami”. Więc na koniec, wiedziona chrześcijańskim miłosierdziem, sugerowałabym dziennikarce, pani Wiśniewskiej i politykowi, panu Borusewiczowi podjęcie ryzyka cichej refleksji nad tym, co dobre i nieprzemijalne, o tym, jakiej sprawie warto w życiu służyć i w jakim prawie pokładać ostateczną nadzieję. Ufam, że głos sumienia i wrodzony chyba każdemu człowiekowi zmysł moralny udzieli im rzetelnej podpowiedzi.
Bożena Ulewicz
http://www.debata.olsztyn.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2827:jest-takie-prawo&catid=53:urbi-et-orbi&Itemid=107

___________________________________________________________
DODATEK.

Okopy księdza Jerzego Popiełuszki


Posted on Marzec 15, 2011 SEE

Gdy dotarłem do Okopów po raz pierwszy wydawały mi się wsią wręcz ponurą. Był to jeszcze pochmurny, marcowy, chłodny dzień, tak smętny i ponury, jak tylko smętnymi i ponurymi potrafią być przedwiosenne dni, gdy topniejący śnieg odsłania całą szaro-burość bezlistnych drzew, pustych pól, łąk, dziurawych dróg i opuszczonych domostw.
Jadąc z Suchowoli na wschód, tuż miasteczkiem rozpościera się widok zapierajacy dech w piersiach. Najpierw wspinamy się delikatnie pod górę, z której wierzchołka widać całą okolicę w promieniu kilku, a może nawet kilkunastu kilomterów. Od strony południowej widok zamyka sosnowy las, natomiast od strony północno-wscohdniej mamy otwartą przestrzeń, teren fantastycznie falujący, niewysokie wzgórza piętrzące się ku niebu, wszystkie porośnięte jakby pierowotną knieją. To już nie są wątłe zagajniki, ale rozległe, wiekowe kompleksy leśne będące pozostałością dawnej Puszczy Grodzieńskiej. Nie jest to oczywiście Pogórze, ale krajobraz zbliżony już do litewskiego, pełnego pagórków leśnych i łąk zielonych, brakuje tu jedynie jezior, ale Pojezierze Augustowskie jest już w zasięgu nieforsownej wyprawy rowerowej, bo to ledwie około 40 km na północ.
U podnóża wspomnianego wzniesienia, w kotlince rozłożył się sosnowy las, i po lewej stronie widnieje zielony drogowskaz z napisem “Okopy 3 km”.
Szosa w stronę Okopów jest dziurawa jak sito, meandruje między wzgórzami morenowymi, które swoim kształtem przypominają bądź to średniowieczne grodziska, bądź olbrzymie kurhany, albo jakieś potężne szańce obronne. W okolicy wsi zachowały się jeszcze dwa kurhany, ale trudno jest je odnaleźć bez pomocy miejscowych.
Drewniana w większości zabudowa, sporo opuszczonych domów, przydrożne krzyże, murszejące drewniane, wysokie na kilka metrów, albo żeliwne na kamiennych postumentach.
I w samym środku wsi jeden dom murowany, z jasnej cegły, to miejsce, w którym urodził się ksiądz Jerzy Popiełuszko.
Konstanty Juliański w reportażu “Rodzinne Okopy“, opublikowanym w “Tygodniku Solidarność”, tak pisze o samych Okopach i rodzinie księdza Jerzego:
“Miał wielki sentyment do ojczystych stron, do Okopów, do Grodziska, Suchowoli, Dąbrowy Białostockiej. Chętnie je odwiedzał. Gdziekolwiek przyszło mu żyć, starał się choć na krótko odzyskać świat, z którego wyszedł.
Bliscy i znajomi ks. Jerzego Popiełuszki wspominają jednak, że niechętnie wracał do wspomnień z dzieciństwa. Nieskory był do osobistych wynurzeń. – Jeżeli już mówił o sobie to krótko, nie wchodząc w szczegóły – podkreśla Milena Kindziuk, autorka biografii księdza. Wczesna młodość późniejszego męczennika Solidarności działa się w trójkącie wsi Okopy-Grodzisk-Suchowola, leżących w środkowej części obecnego województwa podlaskiego. To była jego mała ojczyzna. Tu dojrzewał, uczył się rozumieć i pojmować świat. W Okopach przyszedł na świat i mieszkał, w Grodzisku odwiedzał babcię, z którą był blisko związany, w Suchowoli chodził do szkoły i do kościoła.
(…)
Okolica była dość biedna. Wsie długo nosiły ślady wojny, a elektryfikację przeprowadzono tu dopiero w latach 60. W latach 50. władze próbowały przeprowadzić przymusową kolektywizację. Jednak rolnicy obdarowani ziemią ledwie kilka lat wcześniej dzięki reformie rolnej, oparli się naciskom. W okolicy nie powstała żadna spółdzielnia produkcyjna ani PGR. W domu mówiono charakterystyczną dla okolicy gwarą. Językiem polskim, ale z dużymi białoruskimi naleciałościami. Jak potem wspominał ksiądz Jerzy, jeszcze jako kilkunastolatek źle mówił po polsku. Popiełuszkowie uczyli swoje dzieci szacunku dla dorosłych. We wzajemnych relacjach zachowywano dystans. Dzieci zwracały się do rodziców per “wy”.
Okopy jednakże, jak się przekonałem któregoś lata oraz w ubiegłą, ale ciepłą i słoneczną sobotę, sprawiają wrażenie ponurej miejscowości, ale tylko wówczas, gdy brakuje w nich słońca. Rozświetlone słońcem, w otoczeniu wzgórz morenowych, sosnowych lasów osłaniających je od strony północnej, wschodniej i południowej, przybierają zupełnie inny charakter, inny nastrój. Ze swoją ciszą, spokojem, połyskującymi w słońcu strumykami, płynącą nieopodal rzeczką, są miejscem pełnym tajemnicy i źródłem niewyczerpanej energii, choć to może tylko jakaś autosugestia. Najlepiej niech każdy sprawdzi sam, osobiście.
















Dom, w którym urodził się ks. Jerzy Popiełuszko.







USA. Głos Polski


"Kiła" Witolda Gadowskiego-widziane z USA



Wczoraj na portalu “wpolityce” ukazal sie tekst znanego dziennikarza sledczego, Witolda Gadowskiego, „Jak poradzic sobie z kila”.
Tekst oddaje istote sprawy, kto mianowicie rzadzi Polska. Pan Gadowski przyznaje, ze w zasadzie wszystkie rzady w PRL po 1989 roku byly marionetkami w rekach najbardziej zbrodniczej organizacji po 1945 roku, nigdy nie rozzliczonej i nawet nie tknietej przez nikogo. Ktokolwiek probowal ich dotknac w jakikolwiek sposob popelnial bardzo szybko samobojstwo bez udzialu osob trzecich.
Nie wydaje mi sie, zeby Pan Gadowski doszedl do takiego wniosku wlasnie teraz, dla mnie osobiscie duzo waniejsza data jest 4 czerwca 1992 niz pierwsze „wolne” wybory w 1989 roku. Wtedy to wlasnie dzieki poslowi UPR Januszowi Korwin-Mikke, zdumieni i przerazeni dowiedzielismy sie, kto tak naprawde rzadzi Polska. Czytywalam wiele bzdur jak to wlasnie owczesne PC szykowalo sie do wielkiej i wiekopomnej lustracji, a tu agent Moskwy Korwin-Mike te plany pokrzyzowal. Trzeba tez koniecznie przypomnec, ze ci sami ludzie, tym razem juz pod szyldem PiS, zablokowali ostatecznie lustracje, ktora tak naprawde jest podstawa oraz niezbednym poczatkiem do pozbycia sie PRL.
Pan Gadowski skupil sie tylko na skutkach recznego sterowania kolejnymi ekipami rzadowymi, ktore to niby wybierali Polacy w wolnych i demokratycznych wyborach po 1989 roku. Warto zauwazyc ze za komuny tez sie odbywaly podobne wybory. Polecam tez Panu Korwin-Mikke wiecej sie nie dziwic, czemu to przy tak duzym wysilku ma tak marne wyniki. Jak mawial Jozef-Sloneczko, wazne jest kto liczy glosy. Mysle ze na tym polega demokracja w Polsce od 1945 roku po dzien dzisiejszy. Dawniej za opozycje robil ZSL i SD, dzisiaj te komiczna role pelni PiS. Pan Gadowski nic nie wspomina jak wybrnac z tego pata.
 
Przede wszystkim trzeba doprowdzic do upadku PiS, by przestal ludzic ludzi zmianami. PiS pelni dzisiaj role konstruktywnej opozycji. Prosze tylko zauwazyc, jak rosnie jego aktywnosc w miare jak spada poparcie dla rzadu Donalda Tuska. Kazde dziecko wie, ze domaganie sie odwolania kolejnego ministra niczego nie zmieni. Czy ktokolwie potrafi powiedziec, kiedy PiS domagal sie ostatnio lustracji, jako fundamentu zmian w PRL. Ciagle o tym pisze ze PiS robi za opozycje z nadania gen. Kiszczaka jeszcze w Magdalence, kiedy to ustalono, kto robi za komuchow, a kto ma robic za prawdziwych patriotow. Najbardziej jaskrawym tego przykladem bylo uwalenie lustracji przez prezydenta Kaczynskiego, oraz sprawa senatora Piesiewicza z PO. Lustarcja musi byc totalna i nie mozna sie ograniczac sprawami osobistymi, ktore posluzyly za pretekst do uwalenia lustracji przez prezydenta Kaczynskiego.
Fakt jest oczywisty ze ludzie z dawnych sluzb jak i dzisiejszych musza byc odsunieci od jakichkolwiek wplywow na polityke. Zarowno pan Kaminski, Sienkiewicz czy Miodowicz.
Sa to ludzie, ktorych sobie dobieraly dawne komunistyczne sluzby. Nie powinny nas zwodzic zadne spory pomiedzy ministrem Kaminskim a jego przeciwnikami politycznymi. Tak samo agenta Tomka tez nalezaloby odsunac od jakiegokolwiek wplywu. To musza dokonac zupelnie nowi ludzie nie powiazani z okraglym stolem a zwlaszcza z Magdalenka. Uniewinnienie Sawickiej pokazalo po raz nie wiadomo ktory, jak Polska rzadza haki, oraz gdzie jest punkt ciezkosci wladzy.
 
Panie Witku. Problemem podstawowym jest nadal lustracja. Bez lustracji nie przerwiemy pepowiny laczacej nas z PRL. Pan o tym dobrze wie. Co z tego ze powolamy nowe sluzby z nowymi ludzmi, jak Kiszczak i jego chlopcy moga dalej rzadzic hakami.
Dlatego tez jest konieczne ujawnienie wszystkich danych o tym, co zgromadzila bezpieka od 1945 roku az po dzien dzisiejszy.
Takiego marnego argumentu uzywal prezydent Kaczynski, kiedy nie mial najmniejszego zamiaru przeprowadzac lustracji, zgodnie z magdalenkowymi ustaleniami. PiS pod rzadami braci Kaczynskich, zmonopolizowal elektorat patriotyczno-narodowy. Nawet jesli w czerwcu dojdzie do zmiany prezesa w PiS, to dalej bedzie to ta sama partia. W sprawach dla Polski zasadniczych PiS mial takie samo stanowisko jak pozostale partie magdalenkowe. Przypomne tylko dwie najwazniejsze: rezygnacja z niepodleglosci na rzecz UE, oraz sprawa lustracji.
Bez rozbicia bandy czworga, nie ma mowy o jakimkolwiek mysleniu o niepodleglosci.

__________________________________________________

Hameryka, Hameryka widziane z USA



Moja notka jest odpowiedzia na tekst blogera Trybeusa, ktory ukazal sie na portalu nowyekran.net
Na temat Hameryki i Polakow napisano bardzo duzo, ale nie mozna przejsc spokojnie obok tekstu blogera Trybeusa, ktorego tekst jest klamliwy, prymitywny, a w dodatku oparty na opowiesciach nie z tego swiata. Wiec po kolei bede wszystko prostowac. W dodatku Trybeus sam przyznaje, ze w legendarnej Hameryce nie byl i sadzac z tego co pisze, opiera swoja na opowiesciach mlodych gorali, ktorzy wrocili do kraju rozczarowani. Mysle ze sie chlopakom nie chcialo ciezko pracowac, bo jak pisze Trybeus, otarli sie oni o polswiatek i nie wszyscy przezyli brutalnosc, probojac swoich krokow w gangsterce, gdzie zderzyly sie ich ineresy z gangami innych narodowosci i ras. Akurat ten temat znam z opowiesci polsko-jezycznych policjantow, jak rowniez od funkcjonariuszy z FBI. I wlasnie dlatego wracali do kraju w przyslowiowych plastikowych workach z ranami postrzalowymi czy klutymi.
Trybeus napisal ze wypial sie na zielona karte, gdyz tak sie przerazil opowiesci swoich kompanow, ze moze wrocic w plastikowym worku. Ja natomiast sprobowalam wykorzystac szanse na poprawe bytu mojego i rodziny. Przywiozlam z soba okolo 1500 USD, ktore to uciulalaml, wiazac z trudem koniec z koncem. Wiedzialam od znajomych ze bede musiala zaplacic za czynsz w tzw. bejzmencie ok 300 USD na miesiac. Przez pierwszy miesiac mieszkalam u kolezanki, ktora pomogla mi w tych pierwszych najtrudniejszych dniach. Przede wszystkim drugiego dnia po przyjezdzie poszlyszmy rano do urzedu SSA po dokument i numer karty, ktory dawal mi pozwolenie na prace legalna w USA. Na dokument czekalam okolo tygodnia, w miedzyczasie kolezanka Krysia pomagala mi znalezc prace. Na poczatku lat 90-tych ubieglego wieku o prace w Chicago nie bylo trudno. Duzo ogloszen w lokalnych polskojezycznych dziennikach. Kobiety do sprzatania i opieki nad starszymi, natomiast dla mezczyzn byly oferty pracy w kontraktorce, czyli budownictwie, oraz dla kierowcow i w fabrykach.
Jesli ktos nie mial zielonej karty, mogl liczyc tylko na prace u Polonusow i zazwyczaj nie wychodzilo sie poza polski swiatek. Znam tylko pare przypadkow ludzi ktorzy bez zielonej karty pracowali w firmach amerykanskich, ale byli to zazwyczaj bardzo dobrzy fachowcy o poszukiwanych specjalnosciach i byli oni przyjmowani z polecenia przede wszystkim swoich kolegow Polakow, ktorzy tam juz pracowali. Inne ososby przyjezdzaly na kontrakty okresowe, ale ne zarabialy na tych samych stanowiskach czterokrotnie mniej niz Amerykanie. Natomiast uznani w swiecie polscy artysci stanowili wyjatek, jesli idzie o poziom zarobkow.
Kolejna podstawowa sprawa dla posiadacza zielonej karty byl jezyk angielski. Kursy jezyka angielskiego organizowalo Stowarzyszenie Polsko-Amerykanskie. Byly to kursy darmowe zarowno dla legalnych, jak i dla nielegalnych. Rowniez darmowe kursy dla legalnych i nielegalnych oferowal Truman College ze swietnym nauczycielem Panem Steve Tarchala. Natomaiast platne kursy oferowal National Luis University. Oplata za polroczny kurs wynosila okolo 5000 USD i byly to najlepsze kursy angielskiego w Chicago. Osoby o najnizszych dochodach mogly sie starac o dofinansowanie i zawsze dostawaly . Dla tych osob wynosilo ono ok. 90% calej kwoty. Ponadto osoby te mialy opiekuna polsko-jezycznego, ktory zawsze pomagal zalatwiac wszelkie formalnosci. Jesli sie juz po kilku latach dobrze opanowalo jezyk, mozna bylo starac sie o prace w dobrej amerykanskiej firmie. Ale wczesniej trzeba bylo zbobyc zawod. Czyli pracowac i rownoczesnie sie uczyc wybranej specjalnosci. W kazdej amerykanskiej uczelni jest doradca, ktory pomaga studentom uzyskac pomoc finansowa na dalsze ksztalcenie. Wszystko zalezy od dochodow na glowe w rodzinie. A sa do wykorzystania fundusze federalne, stanowe, oraz lokalne. Rowniez w zaleznosci od specjalizacji dostepne sa fundusze przeroznych fundacji prywatnych i kompanii amerykanskich. Wiele podstawowych zawodow mozna nauczyc sie za darmo. Tak zaczynaja rodowici Amerkanie jak rowniez legalni imigranci. Pod warunkiem ze sie dobrze opanwalo jezyk angielski. Jedyny stanowy egzamin z jezyku polskim jest egzamin pisemny na prawo jazdy, po ktorym jesli sie zda, dostaje sie tzw. permit i mozesz jezdzic uczac sie z instruktorem. Kiedy zaliczysz jazde samochodem z egzaminatorem, za prawo jazdy placisz obecnie 30 USD, i czekasz na niego okolo 20 minut. Posiadanie samochodu jest podstawowa sprawa w Ameryce.
Od polskich policjantow w Chicago uslyszalam jak to wlasnie polscy mlodzi gorale, ktorzy pracujac w kontraktorce minimum 12 godzi dziennie od poniedzialku od soboty, prosto z pracy w sobotni wieczor od razu szli w tzw tango. Czyli do polskich dyskotek czy klubow nocnych. To wlasnie tam bywali zauroczeni szybkim i latwym pieniadzem. To tam probowali swoich krokow w handlu narkotykami i kradzionymi towarami. Srodowisko mlodych gorali bylo pod kontrola policji i FBI, wiec jesli ich wczesniej nie dopadla policja, to dopadali ich konkurenci z innych polskich i nie tylko gangow. To chyba mial na mysli bloger Trybeus, piszac o wspomnieniach mlodych gorali, ktorym udalo sie przezyc walke w przestepczym polswiatku Chicago. Jesli przebywali nielegalnie w USA, zlapani na goracym uczynku, z miejsca byli wydalani z dozywotnim zakazem wjazdu na teren USA. Wiele sposrod tych osob probowalo wrocic nielegalnie przez Kanade, badz pustynie na granicy z Meksykiem. Wielu mlodych gorali ginelo w wypadkach samochodowych. Za miesiac ciezkiej harowki stac ich bylo na kupno kilkuletniego samochodu. Przesadka z polskiego malucha na bardzo mocny i szybki samochod, nieostroznsc i brawura, to sa przyczyny smiertelnych wypadkow wsrod mlodych gorali. Wiem to od policjanta, ktory jest rodem z Nowego Targu.
W porownaniu do innych krajow, w USA pracodawcow nie interesuje narodowosc, interesuja ich tylko umiejetnosci, praktyka potencjalnego pracownika, oraz rzecz najwazniejsza pozwolenie na prace, czyli numer Social Security. Bez tego numeru nie ma co marzyc o dobrej pracy w kompanii amerykanskiej. O moje obecne miejsce pracy startowalam wraz z wieloma rodowitymi Amerykanami i pracodawcy zdecydowali sie wybrac wlasnie mnie, pomimo ze moj akcent zdradza mnie na kazdym kroku. Ale tu nikt na to nie zwraca uwagi. Najwazniejsze jest umiejetnosc porozumiewania sie i praca w zespole. Podlegam takim samym kryteriom oceny jak wszyscy Amerykanie.
Bloger Trybeus przerazil sie opowiesci swoich kumpli, ktorzy probowali zarobic szybkie pieniadze wstepujac na droge przestepstwa. Po co zasuwac w kontraktorce po 12 godzin dziennie od poniedzialku do soboty, jak mozna jeszcze wieksze pieniadze zarobic na handlu narkotykami badz kradzionymi towarami. Oczywiscie tego koledzy mu nie mowili, w jakich okolicznosciach oberwali nozem miedzy zebra, tylko narzekali jaka ta Hameryka jest straszna i niesprawiedliwa.
Mysle ze bloger Trybeus zrezygnowal z zielonej karty dlatego, ze sie przerazil opowiesci swoich kumpli, ktorzy mu zazdroscli zielonej karty i starali mu sie obrzydzic Hameryke jak tylko sie dalo. Mysle ze gdyby Trybeus sie zdecydowal na wyjazd i przekonal sie na wlasne oczy, jakie mozliwosci daje zielona karta, na pewno by nie zalowal wyjazdu do Hameryki.    

http://slepamanka.salon24.pl/511172,hameryka-hameryka-widziane-z-usa

piątek, 7 czerwca 2013

Z dossier zakłamywania nie ukaranych zbrodni. OUN/UPA. Sovieci. B e s t i e


Zdjęcie w tle
Ludobójstwo zbrodniarzy z OUN - UPA.


 ___________________________________________

List prof. Bogusława Pazia do Tomasza Sakiewicza ws. zdjęcia tekstu w GPC o ludobójstwie UPA

List prof. Bogusława Pazia do Tomasza Sakiewicza ws. zdjęcia tekstu w GPC o ludobójstwie UPAPublikujemy list prof. dr. hab. Bogusława Pazia do redaktora naczelnego Gazety Polskiej Codziennie Tomasza Sakiewicza, w którym autor pyta dlaczego zamówiony tekst „Trzeba mówić o Wołyniu" został zdjęty. Tekst był polemiką z dr. Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim, który krytykował środowiska kresowe za upominanie się o pamięć ofiar UPA na Wołyniu.
                                                                 

Wrocław 6.06.2012

Do REDAKTORA NACZELNEGO Gazety Polskiej Codziennie  
Pana TOMASZA SAKIEWICZA
    
Szanowny Panie Redaktorze!

Wczoraj minął tydzień, gdy pan redaktor Dawid Wildstein zaproponował napisanie dla Pana Gazety Polskiej Codziennie polemiki z bulwersującym środowiska Kresowian i ich potomków artykułem pana dr. Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego. Chodziło o  tekst opatrzony tytułem „Trzeba mówić o Wołyniu”. Bez wahania zgodziłem się.

Decydującym argumentem dla mnie było kilkakrotnie powtarzane zapewnienie, że artykuł z pewnością się ukaże, nawet gdyby miał być krytyczny wobec tekstu vel Grajewskiego. Tekst ustalonej wielkości przesłałem w terminie. Do dziś jednak nie otrzymałem odpowiedzi od Redakcji, dlaczego został zdjęty, pomimo, że wcześniej GPC zapowiedziała jego wydrukowanie.

Myślę, że zarówno kilkadziesiąt tysięcy Czytelników jak i ja mamy prawo wiedzieć, jakie były powody zdjęcia tekstu, który Pana redakcja u mnie zamówiła. Nie ze względu na moją osobę, ale ze względu na PROBLEM, którego on dotyczy. To znaczy: problem cynicznej, wypowiedzianej wprost przez wspomnianego doradcę PiS-u taktyki uprawianej od lat przez partię Jarosława Kaczyńskiego odnośnie pamięci historycznej o ludobójstwie na Kresach.

Jako, że „Z obfitości serca usta mówią” (Mt 12, 34) Żurawski vel Grajewski nieopatrznie ujawnił m.in. ukrywane oblicze polityki PiS. Jak sam napisał, polega ona na realizacji postulatu oddzielenia realizacji głoszonych wartości i zasad moralnych („Celem naszego działania nie może być dobre samopoczucie moralne”) od prowadzonej polityki celem … „pomyślnego kształtowania przyszłości Rzeczypospolitej” (sic!). W tym kontekście określonego sensu nabiera wczorajsza, wymuszona okolicznością groźby przyspieszonych wyborów, nagła deklaracja Jarosława Kaczyńskiego o lojalności wobec polskich ofiar banderowskiego ludobójstwa i ich rodzin. - Zwłaszcza, gdy się ją zestawi z praktyką prezesa PiS w postaci wieloletniego popierania „pomarańczowych” miłośników Stepana Bandery na Ukrainie: W. Juszczenki i J. Tymoszenko. Deklaracja ta znaczy dokładnie tyle samo, co hasło „Strefa Wolnego Słowa” w kontekście zablokowania przez Pana publikacji mojego artykułu o kwestii ludobójstwa.

Liczę, że jest Pan człowiekiem honoru i w myśl złożonej publicznie deklaracji opublikuje Pan, respektując zasadę audiatur et altera pars, moją polemikę z P. Żurawskim vel Grajewskim. Czekam wraz z tysiącami innych Czytelników Pańskiej gazety na odpowiedź odnośnie powodów opóźnienia publikacji mojego tekstu. Mam nadzieję, że dzięki udzielonym przez Pana wyjaśnieniom i honorowemu wywiązaniu się z umowy będę mógł nadal żywić utracone przekonanie, że istnieje jakaś realna różnica pomiędzy polityką informacyjną reakcji Pana gazety i redakcją przy ulicy Czerskiej.   

Z wyrazami poważania
prof. UWr dr hab. Bogusław Paź

Historię sporu, którego skutkiem jest powyższ list opisaliśmy tutaj: http://www.prawy.pl/z-kraju/3188-cenzura-u-sakiewicza-czyli-tv-upa

APPENDIX.
Z videobloga  Vasil Ponamariov 
Vasil Ponamariov·570 filmów

Na Wybór Zwierzęta Albo Ukraińscy Temat Rzezi Wołyńskiej!


..



UZUPEŁNIENIE.
"Rąbali nas jak kury na klocu..."


Inne Oblicza Historii 27.02.2013 12:09 SEE




Kłamstwem byłoby twierdzenie, że wszyscy Ukraińcy z terenów powiatu podhajeckiego, brzeżańskiego i innych mordowali Polaków. Nawet w późniejszych latach, podczas masowych mordów na Wołyniu, w relacjach świadków często powraca postać dobrego Ukraińca - sąsiada, który pomógł, przechował i ocalił życie polskim ofiarom4.




"- Bolek całą noc na trupie ojca spędził. I wyszedł spod tego mostu i płakał - kontynuuje prababcia. - A Ambroszko mówi do niego: "Widzisz ten stóg siana? Tam jest twoja mama. Idź tam". I to biedne dziecko przyleciało do mnie, całe poparzone od pokrzyw, i mówi: "Mamo, tam nasz tatuś leży, zabity, tatuś tam leży..." - ponownie prababci łamie się głos. - A do mnie to nie dociera. Mówię: "Syneczku, chodźmy do domu". Bronek zdjął nam pierzyny i poduszkę. Położyłyśmy się tam i Bolek koło nas. Odwiedziła mnie taka dobra Ukrainka, nie miała dzieci i wzięła od siostry syna. Melania się nazywała. Mówię do niej: "Krowy, biedne, tak chodzą. Pogoń te krowy, niech się tak nie męczą! Przecież konie żłoby ogryzły!". To wszystko ginęło... A ta Ukrainka: "Dobrze, ja wszystko zrobię. Ale kochana, chodź do mnie. Ja cię schowam do takiej starej chałupy". Takie chatki były kiedyś dla pracujących. Jej mąż, również dobry człowiek, chodził do mojej siostry, ale ona go nie chciała, bo był Ukraińcem. I on płakał... Ale zostałam w domu - relacjonuje prababcia - i mówię do brata Bronka, żeby uciekał, żeby się schował w norę, żeby go nie widzieli. A on co rusz wracał, biedny. A w nocy słychać było krzyki, że gdzieś się pali, a ja nieprzytomna leżę i nic nie wiem, co się wokół mnie dzieje. I tak aż do rana...














Boże kochany, leżę tak w domu i przyszło ich dwóch. Jeden był Polakiem, ale ożenił się z Ukrainką, a drugi Ukrainiec, ale nauczycielka polska była u niego na stancji i chyba go to ruszyło. I tak gadali, czy mnie dobić, czy nie. Ale postawili mi filiżankę wody na stół i poszli. I ja wtedy oprzytomniałam. Całą noc się męczyłam, aż wstałam. Rankiem wyszłam na drogę z tym dzieciątkiem i Bolkiem. I wtedy Bronek, 12 lat, przyjechał i mnie ciągnął do Melanki. A ja nie mogłam iść! Janinka i Boluś takie zmarnowane, brudne, umazane w błocie. Mówię do nich, żeby cichutko siedzieli, to Bozia da, że przeżyjemy - opowiada dalej prababcia. - Ukrywaliśmy się w tej starej chałupie u Melanki. Pewnego razu przyszli Ukraińcy i zaczęli krzyczeć: "Do nogi wszystkich Polaków wybijemy!". Człowiek słucha i sobie myśli: "Boże, jeszcze raz! Znowu będą mordować!". A ja się cały czas chowałam u tej Melanki. Ona wszystko miała zamknięte na kłódkę. Daj jej Boże zdrowie, żeby Pan Bóg wziął ją do nieba. Ona Ukrainka, ale taka dobra" - wzrusza się prababcia.



W 1939 r. armia sowiecka wkroczyła na tereny Ukrainy zachodniej. Ironia losu - żołnierze sowieccy byli wtedy jedynymi, do których Polacy mogli zgłosić się o pomoc, by uchronić się przed napadami ukraińskich nacjonalistów. Bojówkarze OUN nie napadali na Polaków codziennie - nigdy nie było wiadomo, kiedy zaatakują. Mogło to trwać miesiącami.



"- Ojciec schował się pod pochyłe drzewo - kontynuuje prababcia. - Uciekł i zameldował Ruskim, co się u nas dzieje, o tych zbrodniach. Ale im też się tak spieszyło, że dopiero za tydzień przyjechali. No ale w końcu ojciec z Bursztyna [wtedy woj. stanisławowskie - M.K.] przyjechał z tymi Ruskimi. Zaczęli bić w bęben i na placu zebranie było. Ludzie się poschodzili i wtedy Rusek powiedział: "Jeszcze raz chociaż jeden Polak zginie, to cała wioska zostanie wywieziona, spalona i wybita. To wam tutaj gwarantuję. A ten starszy człowiek [ojciec prababci - M.K.] ma spokojnie wrócić do domu. Włos mu z głowy ma nie spaść. Inaczej wszystko spalimy".



- A mnie wtedy zabrali do szpitala. Mąż Melanki poszedł do ojca, żeby go uprosić, aby zawiózł mnie do lekarza - opowiada dalej prababcia. - Mówi mu tak: "Proszę cię, jedź do lekarza, ona taka młoda. Komu zostawi to małe dziecko?". Jego ojciec bał się zawieźć mnie do lekarza, mówił, że i jego zabiją, i mnie. Wtedy też moja córeczka zmarła... A mnie szczęki się zacisnęły. Nikt nie mógł ich otworzyć. Nie mogłam jeść. Troszkę mi tam podważyli, żebym cokolwiek połknęła. Pamiętam, że ta Ukrainka płakała. W nocy wzięłam już nieżywą córeczkę i przytuliłam. Całą noc tak spałam... I później ta Ukrainka, Melanka, uprosiła mnie i wzięła małą. Nieboszczyk Władek zrobił trumnę i pochowaliśmy córeczkę obok kapliczki polskiej - płacze prababcia.





Pomnik na cześć odwagi i bohaterstwa bojówkarzy OUN i UPA z wypisanymi nazwiskami "bohaterów ze Sławentyna" (fot. IOH)



- I zawieźli mnie jednak do tego szpitala. Nasypali siana na wóz, przykryli kocem i położyli bokiem, bo mnie strasznie bolało - kontynuuje prababcia. - Zawieźli mnie do Bursztyna. Tam były zakonnice i lekarz. Zaczęli mnie leczyć, obcięli włosy i troszkę mi się lepiej tam zrobiło. Te rany wyczyścili, bo brudnymi widłami bili. Dostałam w rękę, w głowę, pod żebrami. Ja nie wiem, że ja to wytrzymałam. To jest jakiś cud. Cud! Jakoś mnie podleczyli. I miesiąc tam byłam. A Bolek został z siostrą, która jeszcze żyła. Mieszkała w leśniczówce, to Ukraińcy nie dotarli do niej. Przyjeżdżała do naszego domu, żeby ojcu gotować. Potem byłam długo u Holchauzerów, teściów. Tam było bezpieczniej. Ukraińcy w dzień bili, a na noc się jakoś chowali. No ale przyjechał brat Janek furmanką po mnie, żebym wracała do domu. Ojciec tak chciał, bo ugotować ani posprzątać nie było komu. I pojechaliśmy, chociaż teściowie nie chcieli mnie puścić. Teściowa mówi, żebym zostawiła Bolusia jej, bo inaczej nie przejadę. Ale ja powiedziałam: "Nie, ja dzieciaka nikomu nie zostawię. Ja jadę, dziecko biorę. Co Pan Bóg da, to będzie". Mówię, że nie miałabym sumienia, serce by mi pękło, gdybym zostawiła dziecko. A Bóg wie, co potem... Później wszystkich Holchauzerów zabrali na wojnę, a teściowie poszli do domu starców, bo nie mieli nikogo" - kończy prababcia.



Niestety, temu specyficznemu, multikulturowemu światkowi wiosek na Kresach nie było dane przetrwać. Wszystko, z czym moja prababcia wiąże swoje dzieciństwo, dom, w którym żyła z ukochaną mamą, wszystko to bezpowrotnie zniknęło. Gdy tylko nacjonaliści ukraińscy ucichli choć na chwilę, pojawili się nowi likwidatorzy Kresów i Kresowian.



"- Więc dziecko wzięłam i pojechałam do domu - kontynuuje prababcia. - Tydzień tam pobyłam. I wzięłam rozczyn zrobiłam. Będę chleb piekła. No bo chleb trzeba upiec. Rozczyn już gotowy, a w nocy ktoś zaczął walić w okno: "BUM, BUM! STAWAJ!". Pomyślałam sobie: "Matko Boska, Ukraińcy chyba!". Jeszcze mnie rany bolały. A tu Ruskie już nas na Sybir! Wzięłam ze sobą synów brata Staszka, 12-letniego Edka i młodszego Mietka. Ale Michał, mój szwagier, krzyczał: "Gdzie wy bierzecie?! Gdzie wy te dzieci wieziecie? Na śmierć? Tu się może już uspokoi". Bo tak było, że oni wieźli nas na śmierć, a nie żeby pracować. No ale mówię: "Biorę! Tam gdzie ja, tam niech dzieci będą". Ale Michał ściągnął je z wozu i wziął te dzieci tam do siebie. A ten mały, Miecio, to mnie serce jeszcze do dziś boli. Gdzie ono bidne? Nie wiem, gdzie jest, nie dowiedziałam się. Ale Edek żyje i jest teraz we Francji. A z Mietkiem to do dzisiaj nie wiem, co z nim. Taki biedny siedział wtedy na wozie i tak patrzył na mnie, i pytał: "Co to z nami będzie, ty nie wiesz?". A ja mu mówię: "Nie wiem, dziecko. Nie wiem". I wtedy szwagier Michał zdjął Edka i Mietka z wozu. A później napisano mi, że moją siostrę Kasię, szwagra Michała i ich dzieci rąbali jak kury na klocu. Ale o Mietku nikt nic nie wiedział. Listy nie dochodziły. Pisałam, ale nikt mi nie odpisał. Pisałam do Kasi, gdy jeszcze żyła, bo dopiero później ich złapali. Oni uciekli do pobliskiej wioski. Ale Ukraińcy dowiedzieli się, okrążyli dom i wszystkich wybili. No i tak się skończyło to wszystko. A przecież tak dobrze nam było... - prababcia przerywa.



- Więc ci Ruscy przyszli po nas - opowiada dalej. - A to w nocy, zbieraj się, nic nie dali wziąć. Ani łyżki, ani garnuszka dla dziecka, żeby dać pić. A przecież cały kufer materiałów mieliśmy. Nie wolno było wziąć rzeczy na przebranie, tylko w tym, co się miało na sobie. To ludzie tam, sąsiedzi, którzy ładowali to, tamto, pięć kur zabili i do worka. I co mi z tych kur, gdzie w wagonie, co zrobię z nimi?" - dziwi się prababcia.



Od 17 września 1939 r. polskie Kresy Wschodnie znalazły się pod okupacją radziecką. Ziemie zostały podzielone na Zachodnią Ukrainę i Zachodnią Białoruś. Głównym celem ZSRR była sowietyzacja okupowanych terenów, eksterminacja ludności polskiej i zagarnięcie polskich dóbr materialnych. W tym celu organizowano masowe deportacje do Kazachstanu i na Syberię. Polacy byli ładowani do ciemnych wagonów i wywożeni w nieludzkich warunkach na przymusowe roboty. Pierwsze deportacje odbyły się 9-10 lutego 1940 r.5



"- W wagonie ciemno, zabite wszystko, ani okna, ani drzwi nie otworzysz, bo zakneblowali - opowiada prababcia. - A ja jeszcze poraniona. Udusić się można było, ale co oni się tam przejmowali. A mróz taki był. My w nocy przemarzli. Mróz bił od tych ścian, ja wzięłam Bolusia od tej ściany, by go ogrzać. A od ściany ja z ojcem siedziałam i włosami do niej przywarłam. Noce długie, tak było zimno, to potem rwałam te włosy, bo przymarzły do ściany. Nie można uciąć, bo ani noża, ani nic. Dwa miesiące jechaliśmy w tych wagonach. Boże kochany, kawałek chleba dali, malutki kawałeczek chleba i więcej nic. Ani dziecku mleka, ani mi herbaty. Boże, co my przeżyli i to dziecko moje. Ile on też przeżył. Boże... - prababcia przerywa opowiadanie.



- A w tym wagonie takie małe dziecko - za chwilę jednak kontynuuje - Kazio, umierało, dziewięć miesięcy miało i umarło. Wołaliśmy Ruskich. "Gdzie on jest?" - krzyknął Ruski. Wziął za nogi i w śnieg. Ty wiesz, jaki to był widok...?! Kota by człowiek tak nie rzucił. Zamknęli drzwi. Płacz... A tam był żelazny piecyk, to topiłam trochę śniegu dla Bolka, bo miał tak spalone i popękane usta. Troszkę chleba dali i więcej nic. Jedziemy i jedziemy. I przywieźli nas do takiego baraku. A w tym baraku łóżko przy łóżku. Pięć rodzin - opowiada dalej prababcia. - Kuchnia była i drzewo, bo to w lesie. Ale światła nie było. Niebielone baraki, nic, tylko drewno i my. Pchły, pluskwy gryzły. Bóg wie, co tak gryzło w nocy. Nie dało się spać. Człowiek takie miał znaki, jakby jakieś parchy miał. Dwa miesiące lata tam było, ale jakie to niby lato! Zimno, przymrozki. Ani ziemniaczka tam nie było, ani nic. Tylko czasem dali trochę chleba albo rybę. Nie wiem, jak myśmy to przeżyli. Ja już byłam tak wyschnięta, że ledwo językiem ruszałam - relacjonuje prababcia. - Z bratową robiłyśmy w lesie. Boże kochany, śniegu dotąd, nogi, palce mi pomarzły. Jakbyś widziała, to ja już nie miałam paznokcia, a jak były, to takie nijakie, zmarznięte. Przychodzę do domu, baraku i Boże, nic nie ma. To ojciec konie pasł i owsa trochę przyniósł, tak żeby Ruscy nie widzieli. Troszkę tego owsa. I oni tak ten owies na kuchni piekli i tak sobie gryźli. A człowiek taki głodny, Boże kochany, a mnie w brzuchu tak burczało. Z taką babką robiłam, Ruską, jej mąż pędził smołę. Oni bezdzietni byli. Ona taka dobra kobieta była, wiedziała, że u mnie bieda. I ja tak jej mówiłam: "Boże, moje dziecko z głodu umrze, nie ma co jeść", to kawałeczek chleba mi dała. Przyniosła, to dziecku dałam. Ale tu 12-letni syn brata też głodny..."



Szacuje się, że do ZSRR wywieziono 400 tys. osób, w tym 260 tys. Polaków6. Wielu z nich ginęło jeszcze w wagonach, w trakcie podróży. Moja prababcia wraz z dziadkiem Bolkiem przejechali przez Kijów, góry Uralu, Nowosybirsk, Krasnojarsk, by po dwóch miesiącach trafić do miejsca zsyłki Polaków o nazwie Niemuń. Cała osada była otoczona lasami, tajgą. Zesłańcy pracowali w tej tajdze codziennie po osiem godzin. Głód panował okropny. Lato na Sybirze trwa trzy miesiące i wtedy, jak opowiada już dziadek, dzieci chodziły i zbierały jagody, orzechy, a także pokrzywę, aby zrobić z niej zupę. Czasami zbierano też cebulę i szczypior. Do dzisiaj dziadek uwielbia zjeść sobie samą cebulę lub szczypior, chociaż stać go teraz na normalny posiłek.



"- Potem Sikorski zawarł pakt z Stalinem - opowiada prababcia. - I niby byliśmy wolni i mogliśmy poruszać się w obrębie ruskiego terytorium, ale do Polski nam nie wolno było jechać. Poszłam do tego kierownika obozu i mówię mu, że już jesteśmy wolni i jedziemy dalej, ale dzieci mam i nic do jedzenia. Żadnego chleba. A on się mnie wystraszył! - śmieje się prababcia. - Byłam taka chuda, oczy zapadnięte. Uprosiłam tego prezesa i wypisał mi dwa chleby. A ja to przerobiłam na cztery. Gdyby to odkryli, mogliby mnie znowu na Sybir wysłać. Ale na szczęście nie wydało się i miałam cztery chleby. Jezu, jak ja się cieszyłam" - wspomina prababcia.



Polub niewiarygodne.pl na Facebooku



UZUPEŁNIENIE II.


ie UPAwww.upadeknarodu.cba.pl - 741 × 526 - Więcej rozmiarów




Odwiedź stronę

Zobacz oryginalny obraz

Wyszukiwanie obrazem




Sprawdź też te:




Obrazy mogą być objęte prawami autorskimi.


http://niewiarygodne.pl/kat,1031987,title,Rabali-nas-jak-kury-na-klocu,wid,15369020,wiadomosc.html?smgajticaid=610c5b