o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

piątek, 7 czerwca 2013

Z dossier zakłamywania nie ukaranych zbrodni. OUN/UPA. Sovieci. B e s t i e


Zdjęcie w tle
Ludobójstwo zbrodniarzy z OUN - UPA.


 ___________________________________________

List prof. Bogusława Pazia do Tomasza Sakiewicza ws. zdjęcia tekstu w GPC o ludobójstwie UPA

List prof. Bogusława Pazia do Tomasza Sakiewicza ws. zdjęcia tekstu w GPC o ludobójstwie UPAPublikujemy list prof. dr. hab. Bogusława Pazia do redaktora naczelnego Gazety Polskiej Codziennie Tomasza Sakiewicza, w którym autor pyta dlaczego zamówiony tekst „Trzeba mówić o Wołyniu" został zdjęty. Tekst był polemiką z dr. Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim, który krytykował środowiska kresowe za upominanie się o pamięć ofiar UPA na Wołyniu.
                                                                 

Wrocław 6.06.2012

Do REDAKTORA NACZELNEGO Gazety Polskiej Codziennie  
Pana TOMASZA SAKIEWICZA
    
Szanowny Panie Redaktorze!

Wczoraj minął tydzień, gdy pan redaktor Dawid Wildstein zaproponował napisanie dla Pana Gazety Polskiej Codziennie polemiki z bulwersującym środowiska Kresowian i ich potomków artykułem pana dr. Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego. Chodziło o  tekst opatrzony tytułem „Trzeba mówić o Wołyniu”. Bez wahania zgodziłem się.

Decydującym argumentem dla mnie było kilkakrotnie powtarzane zapewnienie, że artykuł z pewnością się ukaże, nawet gdyby miał być krytyczny wobec tekstu vel Grajewskiego. Tekst ustalonej wielkości przesłałem w terminie. Do dziś jednak nie otrzymałem odpowiedzi od Redakcji, dlaczego został zdjęty, pomimo, że wcześniej GPC zapowiedziała jego wydrukowanie.

Myślę, że zarówno kilkadziesiąt tysięcy Czytelników jak i ja mamy prawo wiedzieć, jakie były powody zdjęcia tekstu, który Pana redakcja u mnie zamówiła. Nie ze względu na moją osobę, ale ze względu na PROBLEM, którego on dotyczy. To znaczy: problem cynicznej, wypowiedzianej wprost przez wspomnianego doradcę PiS-u taktyki uprawianej od lat przez partię Jarosława Kaczyńskiego odnośnie pamięci historycznej o ludobójstwie na Kresach.

Jako, że „Z obfitości serca usta mówią” (Mt 12, 34) Żurawski vel Grajewski nieopatrznie ujawnił m.in. ukrywane oblicze polityki PiS. Jak sam napisał, polega ona na realizacji postulatu oddzielenia realizacji głoszonych wartości i zasad moralnych („Celem naszego działania nie może być dobre samopoczucie moralne”) od prowadzonej polityki celem … „pomyślnego kształtowania przyszłości Rzeczypospolitej” (sic!). W tym kontekście określonego sensu nabiera wczorajsza, wymuszona okolicznością groźby przyspieszonych wyborów, nagła deklaracja Jarosława Kaczyńskiego o lojalności wobec polskich ofiar banderowskiego ludobójstwa i ich rodzin. - Zwłaszcza, gdy się ją zestawi z praktyką prezesa PiS w postaci wieloletniego popierania „pomarańczowych” miłośników Stepana Bandery na Ukrainie: W. Juszczenki i J. Tymoszenko. Deklaracja ta znaczy dokładnie tyle samo, co hasło „Strefa Wolnego Słowa” w kontekście zablokowania przez Pana publikacji mojego artykułu o kwestii ludobójstwa.

Liczę, że jest Pan człowiekiem honoru i w myśl złożonej publicznie deklaracji opublikuje Pan, respektując zasadę audiatur et altera pars, moją polemikę z P. Żurawskim vel Grajewskim. Czekam wraz z tysiącami innych Czytelników Pańskiej gazety na odpowiedź odnośnie powodów opóźnienia publikacji mojego tekstu. Mam nadzieję, że dzięki udzielonym przez Pana wyjaśnieniom i honorowemu wywiązaniu się z umowy będę mógł nadal żywić utracone przekonanie, że istnieje jakaś realna różnica pomiędzy polityką informacyjną reakcji Pana gazety i redakcją przy ulicy Czerskiej.   

Z wyrazami poważania
prof. UWr dr hab. Bogusław Paź

Historię sporu, którego skutkiem jest powyższ list opisaliśmy tutaj: http://www.prawy.pl/z-kraju/3188-cenzura-u-sakiewicza-czyli-tv-upa

APPENDIX.
Z videobloga  Vasil Ponamariov 
Vasil Ponamariov·570 filmów

Na Wybór Zwierzęta Albo Ukraińscy Temat Rzezi Wołyńskiej!


..



UZUPEŁNIENIE.
"Rąbali nas jak kury na klocu..."


Inne Oblicza Historii 27.02.2013 12:09 SEE




Kłamstwem byłoby twierdzenie, że wszyscy Ukraińcy z terenów powiatu podhajeckiego, brzeżańskiego i innych mordowali Polaków. Nawet w późniejszych latach, podczas masowych mordów na Wołyniu, w relacjach świadków często powraca postać dobrego Ukraińca - sąsiada, który pomógł, przechował i ocalił życie polskim ofiarom4.




"- Bolek całą noc na trupie ojca spędził. I wyszedł spod tego mostu i płakał - kontynuuje prababcia. - A Ambroszko mówi do niego: "Widzisz ten stóg siana? Tam jest twoja mama. Idź tam". I to biedne dziecko przyleciało do mnie, całe poparzone od pokrzyw, i mówi: "Mamo, tam nasz tatuś leży, zabity, tatuś tam leży..." - ponownie prababci łamie się głos. - A do mnie to nie dociera. Mówię: "Syneczku, chodźmy do domu". Bronek zdjął nam pierzyny i poduszkę. Położyłyśmy się tam i Bolek koło nas. Odwiedziła mnie taka dobra Ukrainka, nie miała dzieci i wzięła od siostry syna. Melania się nazywała. Mówię do niej: "Krowy, biedne, tak chodzą. Pogoń te krowy, niech się tak nie męczą! Przecież konie żłoby ogryzły!". To wszystko ginęło... A ta Ukrainka: "Dobrze, ja wszystko zrobię. Ale kochana, chodź do mnie. Ja cię schowam do takiej starej chałupy". Takie chatki były kiedyś dla pracujących. Jej mąż, również dobry człowiek, chodził do mojej siostry, ale ona go nie chciała, bo był Ukraińcem. I on płakał... Ale zostałam w domu - relacjonuje prababcia - i mówię do brata Bronka, żeby uciekał, żeby się schował w norę, żeby go nie widzieli. A on co rusz wracał, biedny. A w nocy słychać było krzyki, że gdzieś się pali, a ja nieprzytomna leżę i nic nie wiem, co się wokół mnie dzieje. I tak aż do rana...














Boże kochany, leżę tak w domu i przyszło ich dwóch. Jeden był Polakiem, ale ożenił się z Ukrainką, a drugi Ukrainiec, ale nauczycielka polska była u niego na stancji i chyba go to ruszyło. I tak gadali, czy mnie dobić, czy nie. Ale postawili mi filiżankę wody na stół i poszli. I ja wtedy oprzytomniałam. Całą noc się męczyłam, aż wstałam. Rankiem wyszłam na drogę z tym dzieciątkiem i Bolkiem. I wtedy Bronek, 12 lat, przyjechał i mnie ciągnął do Melanki. A ja nie mogłam iść! Janinka i Boluś takie zmarnowane, brudne, umazane w błocie. Mówię do nich, żeby cichutko siedzieli, to Bozia da, że przeżyjemy - opowiada dalej prababcia. - Ukrywaliśmy się w tej starej chałupie u Melanki. Pewnego razu przyszli Ukraińcy i zaczęli krzyczeć: "Do nogi wszystkich Polaków wybijemy!". Człowiek słucha i sobie myśli: "Boże, jeszcze raz! Znowu będą mordować!". A ja się cały czas chowałam u tej Melanki. Ona wszystko miała zamknięte na kłódkę. Daj jej Boże zdrowie, żeby Pan Bóg wziął ją do nieba. Ona Ukrainka, ale taka dobra" - wzrusza się prababcia.



W 1939 r. armia sowiecka wkroczyła na tereny Ukrainy zachodniej. Ironia losu - żołnierze sowieccy byli wtedy jedynymi, do których Polacy mogli zgłosić się o pomoc, by uchronić się przed napadami ukraińskich nacjonalistów. Bojówkarze OUN nie napadali na Polaków codziennie - nigdy nie było wiadomo, kiedy zaatakują. Mogło to trwać miesiącami.



"- Ojciec schował się pod pochyłe drzewo - kontynuuje prababcia. - Uciekł i zameldował Ruskim, co się u nas dzieje, o tych zbrodniach. Ale im też się tak spieszyło, że dopiero za tydzień przyjechali. No ale w końcu ojciec z Bursztyna [wtedy woj. stanisławowskie - M.K.] przyjechał z tymi Ruskimi. Zaczęli bić w bęben i na placu zebranie było. Ludzie się poschodzili i wtedy Rusek powiedział: "Jeszcze raz chociaż jeden Polak zginie, to cała wioska zostanie wywieziona, spalona i wybita. To wam tutaj gwarantuję. A ten starszy człowiek [ojciec prababci - M.K.] ma spokojnie wrócić do domu. Włos mu z głowy ma nie spaść. Inaczej wszystko spalimy".



- A mnie wtedy zabrali do szpitala. Mąż Melanki poszedł do ojca, żeby go uprosić, aby zawiózł mnie do lekarza - opowiada dalej prababcia. - Mówi mu tak: "Proszę cię, jedź do lekarza, ona taka młoda. Komu zostawi to małe dziecko?". Jego ojciec bał się zawieźć mnie do lekarza, mówił, że i jego zabiją, i mnie. Wtedy też moja córeczka zmarła... A mnie szczęki się zacisnęły. Nikt nie mógł ich otworzyć. Nie mogłam jeść. Troszkę mi tam podważyli, żebym cokolwiek połknęła. Pamiętam, że ta Ukrainka płakała. W nocy wzięłam już nieżywą córeczkę i przytuliłam. Całą noc tak spałam... I później ta Ukrainka, Melanka, uprosiła mnie i wzięła małą. Nieboszczyk Władek zrobił trumnę i pochowaliśmy córeczkę obok kapliczki polskiej - płacze prababcia.





Pomnik na cześć odwagi i bohaterstwa bojówkarzy OUN i UPA z wypisanymi nazwiskami "bohaterów ze Sławentyna" (fot. IOH)



- I zawieźli mnie jednak do tego szpitala. Nasypali siana na wóz, przykryli kocem i położyli bokiem, bo mnie strasznie bolało - kontynuuje prababcia. - Zawieźli mnie do Bursztyna. Tam były zakonnice i lekarz. Zaczęli mnie leczyć, obcięli włosy i troszkę mi się lepiej tam zrobiło. Te rany wyczyścili, bo brudnymi widłami bili. Dostałam w rękę, w głowę, pod żebrami. Ja nie wiem, że ja to wytrzymałam. To jest jakiś cud. Cud! Jakoś mnie podleczyli. I miesiąc tam byłam. A Bolek został z siostrą, która jeszcze żyła. Mieszkała w leśniczówce, to Ukraińcy nie dotarli do niej. Przyjeżdżała do naszego domu, żeby ojcu gotować. Potem byłam długo u Holchauzerów, teściów. Tam było bezpieczniej. Ukraińcy w dzień bili, a na noc się jakoś chowali. No ale przyjechał brat Janek furmanką po mnie, żebym wracała do domu. Ojciec tak chciał, bo ugotować ani posprzątać nie było komu. I pojechaliśmy, chociaż teściowie nie chcieli mnie puścić. Teściowa mówi, żebym zostawiła Bolusia jej, bo inaczej nie przejadę. Ale ja powiedziałam: "Nie, ja dzieciaka nikomu nie zostawię. Ja jadę, dziecko biorę. Co Pan Bóg da, to będzie". Mówię, że nie miałabym sumienia, serce by mi pękło, gdybym zostawiła dziecko. A Bóg wie, co potem... Później wszystkich Holchauzerów zabrali na wojnę, a teściowie poszli do domu starców, bo nie mieli nikogo" - kończy prababcia.



Niestety, temu specyficznemu, multikulturowemu światkowi wiosek na Kresach nie było dane przetrwać. Wszystko, z czym moja prababcia wiąże swoje dzieciństwo, dom, w którym żyła z ukochaną mamą, wszystko to bezpowrotnie zniknęło. Gdy tylko nacjonaliści ukraińscy ucichli choć na chwilę, pojawili się nowi likwidatorzy Kresów i Kresowian.



"- Więc dziecko wzięłam i pojechałam do domu - kontynuuje prababcia. - Tydzień tam pobyłam. I wzięłam rozczyn zrobiłam. Będę chleb piekła. No bo chleb trzeba upiec. Rozczyn już gotowy, a w nocy ktoś zaczął walić w okno: "BUM, BUM! STAWAJ!". Pomyślałam sobie: "Matko Boska, Ukraińcy chyba!". Jeszcze mnie rany bolały. A tu Ruskie już nas na Sybir! Wzięłam ze sobą synów brata Staszka, 12-letniego Edka i młodszego Mietka. Ale Michał, mój szwagier, krzyczał: "Gdzie wy bierzecie?! Gdzie wy te dzieci wieziecie? Na śmierć? Tu się może już uspokoi". Bo tak było, że oni wieźli nas na śmierć, a nie żeby pracować. No ale mówię: "Biorę! Tam gdzie ja, tam niech dzieci będą". Ale Michał ściągnął je z wozu i wziął te dzieci tam do siebie. A ten mały, Miecio, to mnie serce jeszcze do dziś boli. Gdzie ono bidne? Nie wiem, gdzie jest, nie dowiedziałam się. Ale Edek żyje i jest teraz we Francji. A z Mietkiem to do dzisiaj nie wiem, co z nim. Taki biedny siedział wtedy na wozie i tak patrzył na mnie, i pytał: "Co to z nami będzie, ty nie wiesz?". A ja mu mówię: "Nie wiem, dziecko. Nie wiem". I wtedy szwagier Michał zdjął Edka i Mietka z wozu. A później napisano mi, że moją siostrę Kasię, szwagra Michała i ich dzieci rąbali jak kury na klocu. Ale o Mietku nikt nic nie wiedział. Listy nie dochodziły. Pisałam, ale nikt mi nie odpisał. Pisałam do Kasi, gdy jeszcze żyła, bo dopiero później ich złapali. Oni uciekli do pobliskiej wioski. Ale Ukraińcy dowiedzieli się, okrążyli dom i wszystkich wybili. No i tak się skończyło to wszystko. A przecież tak dobrze nam było... - prababcia przerywa.



- Więc ci Ruscy przyszli po nas - opowiada dalej. - A to w nocy, zbieraj się, nic nie dali wziąć. Ani łyżki, ani garnuszka dla dziecka, żeby dać pić. A przecież cały kufer materiałów mieliśmy. Nie wolno było wziąć rzeczy na przebranie, tylko w tym, co się miało na sobie. To ludzie tam, sąsiedzi, którzy ładowali to, tamto, pięć kur zabili i do worka. I co mi z tych kur, gdzie w wagonie, co zrobię z nimi?" - dziwi się prababcia.



Od 17 września 1939 r. polskie Kresy Wschodnie znalazły się pod okupacją radziecką. Ziemie zostały podzielone na Zachodnią Ukrainę i Zachodnią Białoruś. Głównym celem ZSRR była sowietyzacja okupowanych terenów, eksterminacja ludności polskiej i zagarnięcie polskich dóbr materialnych. W tym celu organizowano masowe deportacje do Kazachstanu i na Syberię. Polacy byli ładowani do ciemnych wagonów i wywożeni w nieludzkich warunkach na przymusowe roboty. Pierwsze deportacje odbyły się 9-10 lutego 1940 r.5



"- W wagonie ciemno, zabite wszystko, ani okna, ani drzwi nie otworzysz, bo zakneblowali - opowiada prababcia. - A ja jeszcze poraniona. Udusić się można było, ale co oni się tam przejmowali. A mróz taki był. My w nocy przemarzli. Mróz bił od tych ścian, ja wzięłam Bolusia od tej ściany, by go ogrzać. A od ściany ja z ojcem siedziałam i włosami do niej przywarłam. Noce długie, tak było zimno, to potem rwałam te włosy, bo przymarzły do ściany. Nie można uciąć, bo ani noża, ani nic. Dwa miesiące jechaliśmy w tych wagonach. Boże kochany, kawałek chleba dali, malutki kawałeczek chleba i więcej nic. Ani dziecku mleka, ani mi herbaty. Boże, co my przeżyli i to dziecko moje. Ile on też przeżył. Boże... - prababcia przerywa opowiadanie.



- A w tym wagonie takie małe dziecko - za chwilę jednak kontynuuje - Kazio, umierało, dziewięć miesięcy miało i umarło. Wołaliśmy Ruskich. "Gdzie on jest?" - krzyknął Ruski. Wziął za nogi i w śnieg. Ty wiesz, jaki to był widok...?! Kota by człowiek tak nie rzucił. Zamknęli drzwi. Płacz... A tam był żelazny piecyk, to topiłam trochę śniegu dla Bolka, bo miał tak spalone i popękane usta. Troszkę chleba dali i więcej nic. Jedziemy i jedziemy. I przywieźli nas do takiego baraku. A w tym baraku łóżko przy łóżku. Pięć rodzin - opowiada dalej prababcia. - Kuchnia była i drzewo, bo to w lesie. Ale światła nie było. Niebielone baraki, nic, tylko drewno i my. Pchły, pluskwy gryzły. Bóg wie, co tak gryzło w nocy. Nie dało się spać. Człowiek takie miał znaki, jakby jakieś parchy miał. Dwa miesiące lata tam było, ale jakie to niby lato! Zimno, przymrozki. Ani ziemniaczka tam nie było, ani nic. Tylko czasem dali trochę chleba albo rybę. Nie wiem, jak myśmy to przeżyli. Ja już byłam tak wyschnięta, że ledwo językiem ruszałam - relacjonuje prababcia. - Z bratową robiłyśmy w lesie. Boże kochany, śniegu dotąd, nogi, palce mi pomarzły. Jakbyś widziała, to ja już nie miałam paznokcia, a jak były, to takie nijakie, zmarznięte. Przychodzę do domu, baraku i Boże, nic nie ma. To ojciec konie pasł i owsa trochę przyniósł, tak żeby Ruscy nie widzieli. Troszkę tego owsa. I oni tak ten owies na kuchni piekli i tak sobie gryźli. A człowiek taki głodny, Boże kochany, a mnie w brzuchu tak burczało. Z taką babką robiłam, Ruską, jej mąż pędził smołę. Oni bezdzietni byli. Ona taka dobra kobieta była, wiedziała, że u mnie bieda. I ja tak jej mówiłam: "Boże, moje dziecko z głodu umrze, nie ma co jeść", to kawałeczek chleba mi dała. Przyniosła, to dziecku dałam. Ale tu 12-letni syn brata też głodny..."



Szacuje się, że do ZSRR wywieziono 400 tys. osób, w tym 260 tys. Polaków6. Wielu z nich ginęło jeszcze w wagonach, w trakcie podróży. Moja prababcia wraz z dziadkiem Bolkiem przejechali przez Kijów, góry Uralu, Nowosybirsk, Krasnojarsk, by po dwóch miesiącach trafić do miejsca zsyłki Polaków o nazwie Niemuń. Cała osada była otoczona lasami, tajgą. Zesłańcy pracowali w tej tajdze codziennie po osiem godzin. Głód panował okropny. Lato na Sybirze trwa trzy miesiące i wtedy, jak opowiada już dziadek, dzieci chodziły i zbierały jagody, orzechy, a także pokrzywę, aby zrobić z niej zupę. Czasami zbierano też cebulę i szczypior. Do dzisiaj dziadek uwielbia zjeść sobie samą cebulę lub szczypior, chociaż stać go teraz na normalny posiłek.



"- Potem Sikorski zawarł pakt z Stalinem - opowiada prababcia. - I niby byliśmy wolni i mogliśmy poruszać się w obrębie ruskiego terytorium, ale do Polski nam nie wolno było jechać. Poszłam do tego kierownika obozu i mówię mu, że już jesteśmy wolni i jedziemy dalej, ale dzieci mam i nic do jedzenia. Żadnego chleba. A on się mnie wystraszył! - śmieje się prababcia. - Byłam taka chuda, oczy zapadnięte. Uprosiłam tego prezesa i wypisał mi dwa chleby. A ja to przerobiłam na cztery. Gdyby to odkryli, mogliby mnie znowu na Sybir wysłać. Ale na szczęście nie wydało się i miałam cztery chleby. Jezu, jak ja się cieszyłam" - wspomina prababcia.



Polub niewiarygodne.pl na Facebooku



UZUPEŁNIENIE II.


ie UPAwww.upadeknarodu.cba.pl - 741 × 526 - Więcej rozmiarów




Odwiedź stronę

Zobacz oryginalny obraz

Wyszukiwanie obrazem




Sprawdź też te:




Obrazy mogą być objęte prawami autorskimi.


http://niewiarygodne.pl/kat,1031987,title,Rabali-nas-jak-kury-na-klocu,wid,15369020,wiadomosc.html?smgajticaid=610c5b

Brak komentarzy: