o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KŁAMSTWA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KŁAMSTWA. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 1 marca 2012

radio wolnych ludzi

SŁOWO O WOLNOŚCI.

Wawrzyniec Rymkiewcz: Kłamstwo smoleńskie jak kłamstwo oświęcimskie

07.02.2012

Powstała nowa elita. Ona się nazywała w peerelu „inteligencją pracującą”. To właśnie ci ludzie nienawidzili Lecha Kaczyńskiego. Uważając go za „chama” i „prostaka”. Oni pewnie nawet nie wiedzą, jak wygląda warszawski inteligent - mówi redaktor naczelny kwartalnika „Kronos” Wawrzyniec Rymkiewicz w rozmowie z Filipem Memchesem.


Rebelya.pl: Kim jest według ciebie Jezus Chrystus?
Wawrzyniec Rymkiewicz: Chrystus jest Bogiem, który łamie zasady tego świata, reguły natury. Widzimy to zarówno w porządku pojęciowym, jak i w wymiarze historycznym. Ewangelie opowiadają nam o Bogu wszechmogącym, który umiera na krzyżu śmiercią przestępcy. I ta śmierć obraca się albo ma się obrócić w jego zwycięstwo. Trzeba jasno powiedzieć, że Ewangelie są w tym najważniejszym swoim punkcie całkowicie niezrozumiałe, przekraczają naszą zdolność rozumienia. Krzyż jest znakiem absurdalnym.
Ale ten Absurd – co pokazał Nietzsche w „Genealogii moralności” – staje się od tamtego czasu rzeczywistością historyczną. Kto bowiem zwyciężył w wojnie Izraela i Rzymu? Mała prowincja, na granicy Imperium, podbiła duchowo Rzym. Chrystus stał się Bogiem Rzymian. W ten sposób rzeczywistość ludzka całkowicie wypadła ze swoich naturalnych kolein. Słabość może być siłą, gorsze może stać się lepsze, ludzie nieuczeni mogą okazać się mądrzejsi od tych uczonych. Nie trzeba wcale wierzyć w zmartwychwstanie, żeby to widzieć. To jest zasadnicze pytanie dla naszego człowieczeństwa i naszego postrzegania rzeczywistości: co to znaczy, że Chrystus stał się Bogiem Rzymu?

I Polski również...
Dla nas, Polaków, bardzo ważną postacią – w naszym rozumieniu Chrystusa – jest ojciec Maksymilian Kolbe. Oświęcim to było miejsce radykalnego odczłowieczenia człowieka. Hitlerowcy usiłowali zaprowadzić porządek naturalny – zgodnie z którym silniejszy zabija słabszego – w jego przemysłowym kształcie, technicznej postaci. Oświęcim to była fabryka śmierci. I tam, w tej otchłani Zła, stało się coś, co znowu przekracza nasze pojmowanie. Ojciec Kolbe zgłosił się na ochotnika, żeby oddać swoje życie za Franciszka Gajowniczka. Esesmani – zwrócił na to uwagę Jan Józef Szczepański – powinni byli, zgodnie z regułami obozu, zabić ich obu. Ale oni zgodzili się na to, żeby umarł Kolbe. W tamtej chwili zatem to on decydował, kto umrze. I to on dyktował światu własne reguły życia. Oświęcim stał się miejscem, w którym jeden człowiek umiera za drugiego...

Ale jaki to ma sens?
Zło przemienia się w dobro. Życie – przez śmierć ojca Kolbego – zwycięża Śmierć. Każdy, kto gada, że chrześcijaństwo jest religią śmierci, powinien uprzytomnić sobie, co właściwie mówi – w obliczu nadludzkiego czynu ojca Kolbego. Jego męczeństwo pokazuje też dobrze, że chrześcijaństwo nie jest religią współczucia. Nie można współczuć Kolbemu. To raczej on mógłby nam współczuć.

Czego?
Tego, że nie panujemy dostatecznie nad własnym życiem. To jest punkt, w którym chrześcijaństwo zbiega się z podstawowym – moralnym – doświadczeniem filozofii greckiej. Najważniejszym problemem greckiej sztuki życia, który rozważa Arystoteles w „Etyce nikomachejskiej” jest tak zwany paradoks Solona: czy można powiedzieć o człowieku, że jest szczęśliwy, zanim jego życie dobiegnie kresu? Szczęśliwi, mówi Solon, mogą być tylko umarli, bo oni niczego już nie mogą utracić. Arystoteles podaje tu przykład Priama – który stracił królestwo i wszystkie dzieci. Pytanie brzmi zatem następująco: jak żyć w świecie, w którym można stracić dziecko?
Masz tu figurę odwrotną albo komplementarną do znaku Krzyża: tam zło obraca się w dobro, tutaj dobro prowadzi do zła. Bo lepiej jest w ogóle nie mieć dzieci, niż mieć, a potem je stracić; w takiej sytuacji lepiej jest pewnie w ogóle nie żyć.
Grecy – tak to rozumiem – zobaczyli, choć od drugiej strony, z innej perspektywy, tę samą chwiejność życia, tę samą niestabilność reguł, tę samą nieprzewidywalność istnienia. I dali na nią podobną w gruncie rzeczy odpowiedź: była nią śmierć Sokratesa. Śmierć poniekąd samobójcza, bo Sokrates mógł odwołać to, co mówił, przeprosić za to, co robił – a wtedy uszedłby z życiem.
Arystoteles uważał jednak Sokratesa za człowieka szczęśliwego. Szczęście polega bowiem na panowaniu nad własnym istnieniem, na swobodnym nim rozporządzaniu. Dlatego w IX księdze „Etyki” czytamy, że szczęśliwi są ci, którzy poświęcają swoje życie dla przyjaciół albo dla ojczyzny. To jest bardzo niecodzienne dla nas użycie słowa „szczęście”. Zgodnie z nim Powstańcy warszawscy byli ludźmi szczęśliwymi.
Ale postawa heroiczna nie jest równoznaczna z postawą osoby wierzącej. W Starym Testamencie mamy postać Hioba, który nie zachowuje się jak bohater, lecz jak człowiek całkowicie ogołocony, całkowicie bezradny. Taki człowiek zdaje się wyłącznie na Boga...
W postaci Hioba widzimy – tak to rozumiem – zgodę na Nieprzewidywalne, pokorę wobec niezrozumiałych wyroków Boga, ale ta pokora właśnie – przez wierność – staje się podstawą wolności. Hiob jest prefiguracją Chrystusa. Mówiąc językiem filozofii greckiej: pogodzenie się z Losem jest warunkiem Wolności, która (wracam do Arystotelesa) polega na poświęceniu własnego życia komuś albo czemuś – jakiejś sprawie – w gotowości, że można wszystko utracić. Taka jest grecka odpowiedź na pytanie, jak być silnym człowiekiem.

Czy także w wymiarze narodowej historii, a konkretnie historii Polski?
Historia Polski jak każda inna historia jest ciągiem wydarzeń nieprzewidywalnych. Tak więc odpowiedzią na tą nieprzewidywalność musi być ustanowienie narodu jako wspólnoty wolnych ludzi – dzisiaj mówimy: wolnych Polaków. Wolnym człowiekiem nie można być w abstrakcji, lecz tylko tu i teraz.

Wolni wobec kogo czy czego?
Wobec potęg tego świata, które chcą z nas uczynić niewolników.

Stosując formułę „wolnych Polaków” wykraczamy więc poza bieżącą walkę polityczną.
W Polsce nie mamy w tej chwili do czynienia ze zwykłym konfliktem politycznym. Polskim  ż y c i e m   publicznym  r z ą d z i  kłamstwo – straszliwe, przerażające Kłamstwo. To Kłamstwo sprawia, że spór polityczny
z n i k a ; jego miejsce zajmuje spór o rzeczy ostateczne.

To znaczy?
Mówię o Kłamstwie Smoleńskim. Tę sytuację można opisać za pomocą Platońskiej alegorii jaskini. Więźniowie skuci łańcuchami oglądają cienie na ścianie i uważają je za rzeczywistość. Tymczasem to są tylko cienie rzucane przez ludzi, którzy za ich plecami przenoszą jakieś przedmioty. I taka jest właśnie dzisiaj w Polsce sytuacja telewidzów, pokazuje się im obrazy – całkowicie oczywiste – i mówi przy tym jakieś kłamstwa, które sprawiają, że nie rozumieją i nie chcą zrozumieć, co przed sobą widzą.

A co widzą?
Mord polityczny.

Tylko, że formuła „wolnych Polaków” narzuca pewną dystynkcję, pewne poczucie wyższości wobec tych Polaków, którzy mogą uchodzić za niewolnych, a którzy przecież nie muszą wcale podzielać stanowiska obozu władzy. Czy to rozróżnienie nie służy fałszywym podziałom?
Ten, kto poddaje się kłamstwu, poniża sam siebie. Można się tylko zastanawiać nad anatomią tego kłamstwa i formą tego zniewolenia.
 Po pierwsze: prawdę uczyniono – to jest element tego kłamstwa, sposób tej manipulacji – przedmiotem sporu politycznego. Tymczasem prawda nie jest przedmiotem sporu politycznego, bo znajduje się poza naszą decyzją. To, czy teraz leży śnieg i czy dwa plus dwa jest cztery, to nie jest przedmiot sporu pomiędzy lewicą a prawicą. Prawda jest bezpartyjna.
Po drugie: zostały zakłamane i przeinaczone dwie fundamentalne tradycje wolności – od których zaczęliśmy naszą rozmowę – co sprawia, że Kłamstwo Smoleńskie stało się kłamstwem metafizycznym; pozbawia nas nie tylko wiedzy o tym, co się wtedy stało, lecz uderza także w same podstawy naszego człowieczeństwa, w reguły, zgodnie z którymi możemy ustanowić naszą wolność.


To jest następne bardzo ważne pytanie, obok całkiem już konkretnego pytania: co się stało w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku i dlaczego do dzisiaj nie zostało to nam wyjaśnione? Pytanie brzmi: co oznaczają te sceny, które rozegrały się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu pomiędzy lipcem a wrześniem 2010 roku? Dlaczego nienawiść do Lecha Kaczyńskiego przekształciła się w nienawiść do Jezusa Chrystusa? To jest bardzo poważne pytanie chrystologiczne.

Odpowiadając na nie możemy zabrnąć w bałwochwalczy kult zmarłego prezydenta.
Dlatego trzeba od początku wyraźnie rozróżnić – nienawiść do Lecha Kaczyńskiego i nienawiść do Jezusa Chrystusa, a potem zobaczyć, jak jedna przemienia się w drugą. Ta pierwsza miała podstawy społeczne i była nienawiścią klasową (żeby użyć formuły marksowskiej), ta druga jest już czystą nienawiścią metafizyczną.
Zacznijmy od tej pierwszej. Mnie zawsze dziwiło, że Lecha Kaczyńskiego nienawidzono jako „mohera” albo „kartofla”, nazywano „prostakiem”. Prezydent – bez względu na to, jak go oceniać – był dość typowym przedstawicielem pewnej bardzo konkretnej warstwy społecznej: warszawskiej inteligencji, a mówiąc jeszcze dokładniej: on był tak zwanym żoliborskim inteligentem. Miał zresztą różne wady tej swojej warstwy społecznej, na przykład pewną skłonność do uczuć sentymentalnych w polityce. Tymczasem ci, którzy go nienawidzili i którzy nazywali go „chamem” – spotkałem się z wieloma takimi przypadkami – albo przyjechali do tego miasta po roku 1989, albo ich rodzice przyjechali tutaj po wojnie, ze wsi albo z małych miasteczek. Była to więc nienawiść i pogarda bardzo szczególnego rodzaju
.
Ale czy nie przemawia w ten sposób przez ciebie jakiś fałszywy elitaryzm?
Wręcz przeciwnie. To w nienawiści do Prezydenta objawił się, jakiś fałszywy ton wyższościowy. Lech Kaczyński był natomiast – jak wszyscy warszawscy inteligenci – depozytariuszem tradycji Żeromskiego i Brzozowskiego. Jedną z charakterystycznych cech tej grupy społecznej, która przed wojną nazywała się inteligencją postępową albo radykalną, było poczucie odpowiedzialności za warstwy pozostające w społecznej opresji.
Warto przypomnieć, na czym polegał awans społeczny w Polsce pod koniec XIX wieku i w II Rzeczypospolitej. Otóż polegał on na przyjęciu formy pańskiej, tradycji szlacheckiej I Rzeczpospolitej. Chodziło, mówiąc inaczej, o uszlachcenie chłopów. I ustanowienie w ten sposób narodu wolnych ludzi, który jest z istoty czymś innym niż plemię niewolników. Inteligenci odgrywali w tym projekcie bardzo szczególną rolę. Ta warstwa składała się na początku z ziemian, którym carat rekwirował majątki i którzy musieli przenosić się do miasta, a potem coraz bardziej się rozszerzała – wchodziły do niej dzieci chłopów, robotników, Żydzi. Była to zatem warstwa od początku przejściowa, która miała rozpłynąć się w narodzie. Chodziło o to, żeby wszyscy Polacy stali się polskimi panami.

To uszlachcanie stanu trzeciego było zatem taką naszą rdzenną, polską rewolucją społeczną.
Tak właśnie. I ta rewolucja w jakieś mierze się udała. Polacy dźwignęli się jako naród wolnych ludzi. Jednak po II wojnie – w której polscy inteligenci zostali zdziesiątkowani – i po sowieckiej okupacji, która wprowadziła tu zupełnie nowe reguły awansu (trzeba było zapisać się do partii i donosić na kolegów z pracy, żeby zrobić karierę) forma inteligencka, forma polska osłabła.

Powstała nowa elita. Ona się nazywała w peerelu „inteligencją pracującą”. Jest to warstwa na wskroś perwersyjna: bo emancypacja – awans społeczny – był dla niej równoznaczny ze zniewoleniem, z uwewnętrznieniem reguł państwa policyjnego.

To właśnie ci ludzie nienawidzili Lecha Kaczyńskiego. Uważając go za „chama” i „prostaka”. Oni pewnie nawet nie wiedzą, jak wygląda warszawski inteligent. Nigdy się z kimś takim nie spotkali, a jeśli się spotkali – to mu się nie przyjrzeli. Cechą charakterystyczną tej nowej warstwy (i to ją odróżnia od przedwojennej inteligencji) jest pogarda dla własnego pochodzenia. 
Witos nie wstydził się tego, że pochodził z chłopstwa. Podobnie Pigoń. Józef Czechowicz, dziecko wychowane w suterenie, ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej, nie wstydził się swojej Lubelszczyzny... Dla nich wszystkich ich pochodzenie było źródłem słusznej dumy.

Ale jak to się ma do tych form wolności, o których mówiłeś na początku?
Wolność polega na panowaniu nad własnym życiem. Jest istnieniem pańskim. „Etyka nikomachejska” w swojej najbardziej elementarnej warstwie pojęciowej jest etyką rycerską. Sokrates porównuje w Obronie swoją śmierć do śmierci na polu walki. Powinniśmy tę historię czytać w naszej, lokalnej perspektywie. Inteligenci byli w Polsce późną postacią polskiej formy szlacheckiej. A w Sokratesie można zobaczyć archetyp – wzór pierwotny – inteligenta.
Przejdźmy jednak do nienawiści do Chrystusa. Ma ona całkowicie oczywiste źródła społeczne. Ci ludzie atakujący Krzyż widzieli w nim znak polskiej prowincji, symbol tych „kartofli”, którymi tak gardzą, a z których przecież się wywodzą.

Ale nienawiść do Chrystusa nie była już nienawiścią społeczną, lecz metafizyczną.
Widzieliśmy sceny przerażające. Tłum krzyczał: „chcemy Barabasza”. Szczano na żałobne znicze. Parodiowano mękę Chrystusa. Wtedy – na Krakowskim Przedmieściu – doszło do aktu symbolicznego bogobójstwa. Dlaczego? Na pewno tym ludziom wytłumaczono, że wolność polega na korzystaniu z życia. Tak ich wychowano. Uważają, że wolność jest czymś przyjemnym i bezpiecznym. A Chrystus – absurdalny znak Krzyża – ta pierwsza litera alfabetu Boga – burzy ich spokój. Dlatego go nienawidzą.

Czy kłamstwo smoleńskie można w jakiś sposób porównać do kłamstwa oświęcimskiego albo kołymskiego?
To jest ten sam rodzaj kłamstwa. To są kłamstwa przeciwko ludzkości. Kto neguje istnienie komór gazowych, mówi nam przecież coś o swoim człowieczeństwie. Niemcy tłumaczyli się po wojnie, że nic nie wiedzieli o mordowaniu Żydów. Nagle wszyscy Żydzi zniknęli i jakoś nikt tego nie zauważył. O mordach masowych nie wiedzieli też przywódcy, partyjni i państwowi. Józef Stalin nic nie wiedział o gułagu. Zaraz znowu usłyszymy coś podobnego.
Rozmawiał: Filip Memches



RADIO ŻELAZA - najbardziej bezkompromisowa audycja wolnorynkowa w sieci!



Wszystkie dotychczasowe audycje można ściągnąć jako podcasty w mp3
http://www.lastfm.pl/music/Radio+%C5%BBelaza/2011



Polecam szczególnie epickie zaoranie B. Grądziela z audycji "Radioaktywni".
" Twoi intelektualiści pierwsi podnoszą larum, kiedy czują się bezpieczni, i pierwsi zamykają gęby, gdy zwąchają niebezpieczeństwo. PRZEZ LATA PLUJA NA RĘKĘ KTÓRA ICH KARMI I LIŻĄ TĘ, KTÓRA ICH BIJE PO OŚLINIONYCH GĘBACH.

Czy to nie oni oddali całą Europę, kraj po kraju, w ręce komitetów złożonych z oprychów podobnych do nas? Czy nie stanęli na głowie, żeby wyłączyć każdy alarm antywłamaniowy i pootwierać dla nich wszystkie drzwi? Czy od tamtej pory wychylili głowy choćby na cal? Wrzeszczeli, że są przyjaciółmi robotników — czy słyszycie, żeby teraz oponowali przeciwko obozom pracy, czternastogodzinnemu dniowi roboczemu i wysokiej umieralności na szkorbut wśród robotników w Europejskich Republikach Ludowych? Nie.

 Słyszycie natomiast, jak mówią tym uginającym się pod biczem nieszczęśnikom, że głód oznacza dobrobyt, niewolnictwo — wolność, a sale tortur — miłość bliźniego, że jeśli tego nie rozumieją, sami są winni swego cierpienia, i że za wszystkie swoje kłopoty mają winić zdeformowane trupy w celach więziennych, a niemiłosierne władze! Intelektualiści? Możecie się obawiać wszystkich, ale niedzisiejszych intelektualistów: ci przełkną wszystko. Bardziej się boję jakiegoś parszywego szczura z nabrzeża, który się zapisał do związku zawodowego dokerów: jemu może się nagle przypomnieć, że jest człowiekiem a wtedy nie uda mi się utrzymać go w ryzach. Ale intelektualiści?! Dawno już o tym zapomnieli. MAM WRAŻENIE, ŻE CAŁA ICH EDUKACJA TYLKO TO MIAŁA NA CELU. Intelektualistom możecie robić, co chcecie. Zaakceptują to.

Najbardziej winni są jednak ci, którzy posia*dali zdolność rozumienia, lecz woleli wymazać rzeczywistość, z cyniczną służalczością podporządkowując swoją inteligencję sile: ci nikczemni mi*stycy nauki, głoszący poświęcenie wobec „czystej wiedzy" — czystej, to znaczy niemającej na tym świecie żadnego praktycznego celu — i rezer*wujący swoją logikę dla materii nieożywionej w mniemaniu, że człowiek nie zasługuje na racjonalne traktowanie; gardzący pieniędzmi i sprze*dający dusze za laboratoria istniejące dzięki grabieży.
 Ponieważ jednak nie istnieje coś takiego jak „wiedza niepraktyczna" ani działania „bezinte*resowne", gardząc wykorzystaniem swojej nauki w służbie życia, pozwa*lają na jej wykorzystanie w służbie śmierci, bo tylko taki praktyczny cel mogą z niej mieć grabieżcy: do wynajdywania narzędzi przymusu i zabija*nia. To oni, intelektualiści próbujący uciec przed wartościami moralnymi, są przeklęci za życia; to oni popełnili nieprzebaczalny grzech "

środa, 3 marca 2010

W E S T E R P L A T T E






Dokument rany

Biało-krwawy,
Krwawo-biały, lniany
Opatrunku, który zwiesz się: sztandar,
Coś się z wielkim krwotokiem uporał!
Wiatr rozwija ten dokument rany,
Wznosi w górę bohaterski bandaż,
Tę pamiątkę,
Ten dług
I ten morał.

- pisała przed wojną Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.

Pozostaje dla mnie zagadką, czy utwór ten znany jest trzem zawodowym komediantom: Kubie Wojewódzkiemu, Markowi Raczkowskiemu i Krzysztofowi Stelmaszykowi? Czy ci panowie wiedzą, co to ów wielki krwotok, owa rana, ów dług...?

Chyba jednak nie. 25 marca 2008 r., podczas cotygodniowego programu Kuby Wojewódzkiego w TVN, wzmiankowana trójka „szołmenów” zatknęła dwie biało-czerwone chorągiewki w psich odchodach.[i]

Komedianci i przestępcy

W studio TVN dokonano zatem przestępstwa zbezczeszczenia flagi polskiej. Szanująca się telewizja wyrzuciłaby swego pracownika, winnego takiego „incydentu”, na zbitą twarz. Szanująca się publiczność zbojkotowałaby go. Nawet w PRL, nie mówiąc już o normalnie rządzonym kraju, profanator polskich barw narodowych poszedłby za kraty.

Ale przecież dziś mamy demokrację. Dzisiaj to publiczność decyduje. Publiczność przyciągająca tłumy reklamodawców. W tym wypadku publiczność TVN-owska, ukształtowana na obraz i podobieństwo „szołmenów” tej stacji i ich przełożonych. A takim indywiduom, jak się okazało, antypolskie bluźnierstwo wcale nie przeszkadza. W ów marcowy wieczór zgromadzona w studio publika zareagowała aplauzem...

Potem, zamiast wyciagnięcia konsekwencji wobec przestępców, była obrona „prawa do swobodnej wypowiedzi” i „artystycznej prowokacji”. Było udawane, a może nawet autentyczne zdumienie – że „cóż takiego się wydarzyło”...? Był szyderczy rechot z ludzi, którzy – wbrew TVN-owi i jego wojewódzkim czy powiatowym „intelektualistom” – posiadają jeszcze jakieś świętości; którym jedną z tych świętości wesołkowie z telewizyjnej „walterowni” unurzali w psich ekskrementach.

Nasze cmentarze pełne są mogił ludzi, co kiedyś – nie tak dawno - za te barwy przelewali krew. Mogił ludzi – co do tego nie mam wątpliwości – zupełnie innego gatunku, niż Wojewódzki, Raczkowski, Stelmaszyk i ich wielbiciele. Równie dobrze, zamiast profanować flagę, za którą zginęły tysiące, komedianci z TVN mogli (by już pozostać w defekacyjnych klimatach) napaskudzić na czyjś grób. Nie wątpię, że wtedy również nie brakłoby im obrońców, elokwentnie tłumaczących ów postępek potrzebą „artystycznej prowokacji”.

Wojewódzkiemu ów skandal wcale nie zaszkodził. Media doniosły, że jest on dziś jednym z najpopularniejszych prezenterów telewizyjnych. Może to nieładnie zaglądać w cudzą kieszeń, ale jego pensja miesięczna „szołmena” to 160.000 (słownie: sto sześćdziesiąt tysięcy) złotych polskich. Po czterdzieści tysięcy za każdy cotygodniowy „spicz”.[ii] Mniejsza o majątek Jakuba W. Trudno zazdrościć pieniędzy, które cuchną kałem. Ale dobrze wiedzieć, na ile kierownictwo TVN wyceniło trud zbrukania polskiej flagi. Za jaka cenę ludzie gotowi są sprzedać świętości.

„- Przecież nie będzie sprzedawał się za trzydzieści srebrników!” - usłyszałem opinię o Wojewódzkim. Fakt - inflacja...

Odrażający, brudni, źli...

Ledwo ucichł szum, jaki wytworzył wokół siebie Wojewódzki, a w mediach rozpętała się wrzawa wokół scenariusza filmu „Tajemnica Westerplatte”, którego premiera miała upamiętnić zbliżającą się 60. rocznicę napaści Niemiec na Polskę.

W ostatnim czasie światowe kino wojenne przeżywa swój kolejny renesans. Powstają dziesiątki wysokobudżetowych filmów, których twórcy opiewają chwałę przeszłości i męstwo swych rodaków. Oczywiście w awangardzie kroczy tu Ameryka, ze swym filmowym imperium (z obrazów nakręconych na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat wymieńmy tytułem przykładu „Szeregowca Ryana”, „Pearl Harbour”, „Sztandar chwały”, „Listy z Iwo Jimy” traktujące o różnych epizodach z pół bitewnych II wojny światowej, „Byliśmy żołnierzami” o pierwszej większej bitwie stoczonej przez Amerykanów w Wietnamie, czy znakomity „Helikopter w ogniu” o interwencji w Somalii). Warto wspomnieć również interesujące produkcje rosyjskie (przejmujący realizmem „Karny batalion” o czasach Wojny Ojczyźnianej, czy „9 kompanię” o „internacjonalistycznej misji” w Afganistanie). Czesi zobrazowali wojenne przewagi swych pilotów w „Ciemnoniebieskim świcie”, zamierzają również oddać cześć czeskim obrońcom Tobruku („Tobruk”). Australijczycy przypomnieli heroizm swoich oddziałów w dramacie „Kokoda”, a Japończycy uwiecznili bohaterstwo marynarzy Cesarstwa w „Yamato”...

Tymczasem we współczesnej Polsce, co musi zdumiewać, kino wojenne traktowane jest po macoszemu. Wypada wreszcie powiedzieć głośno niewygodną, dla wielu szokującą prawdę – najwybitniejsze polskie filmy wojenne i historyczne powstały w epoce PRL, pomimo komunistycznej cenzury i nachalnej propagandy. Przez dwie dekady, licząc od momentu odzyskania przez Polskę suwerenności, nie nakręcono ani jednego (!) porządnego obrazu batalistycznego, ilustrującego męstwo żołnierza polskiego na którymkolwiek z frontów II wojny światowej. Trudno powstrzymać się od gorzkiej uwagi, iż dla wielu artystów komunistyczna cenzura stanowiła wygodne alibi, prawdziwy listek figowy skrywający twórczą niemoc.

Okazało się jednak, że milczenie filmowców o przewagach polskiego oręża nie jest jeszcze sytuacja najgorszą. Niejaki Paweł Chochlew, szerzej nieznany sługa X Muzy, postanowił „unieśmiertelnić” obrońców składnicy na Westerplatte. Tyle, że zamierzał uczynić to w sposób nader osobliwy.

Scenariusz „Tajemnicy Westerplatte” wzbudził entuzjazm grona tzw. ekspertów (wśród których figurowało nazwisko m.in. byłej minister kultury Izabeli Cywińskiej). Jak wyjaśniła p. Anna Godzisz , rzeczniczka prasowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej: „Scenariusz zapowiada dobre kino. [...] jego wielką wartością jest jego przesłanie.” [iii] Paweł Chochlew miał otrzymać do swej reżyserskiej dyspozycji pokaźny budżet w wysokości 14 milionów złotych (ktoś okazał zadziwiającą hojność człowiekowi, który jak dotąd samodzielnym reżyserowaniem filmów się nie skalał).

Sielankę zakłóciła wszędobylska prasa. Ujawnione fragmenty scenariusza wywołały szok. Wedle wizji Pawła Chochlewa faktyczny dowódca obrony Westerplatte, kapitan Franciszek Dąbrowski, był typem psychopaty, stale wygrażającym podwładnym pistoletem. Swoją wojnę prowadzić miał z flaszką wódki w dłoni (często chłepcząc gorzałę „z gwinta”). Filmowi żołnierze polscy to istna banda żuli - zapijaczonych, liżących pornograficzne zdjęcia, okładających się nawzajem pięściami, oddających mocz na portret Naczelnego Wodza.[iv]

Na szczęście nie wszyscy podzielili zachwyt eks-ministerki Cywińskiej co do przesłania nowatorskiego scenariusza. Andrzej Nowak, redaktor naczelny „Arcanów”, nie pozostawił suchej nitki na „brutalnych, chamskich i głupich prowokacjach, jakich przykładem może być film o pijanych westerplatczykach.”

Na pytanie dziennikarza „Rzeczpospolitej”, skąd właściwie bierze się u młodych twórców taki zapał w ośmieszaniu symboli narodowych, Nowak punktował celnie:

„ - To pokłosie bardzo mocno propagowanej w ostatnich latach arcykrytycznej postawy wobec polskiej tradycji i mitologii narodowej. Czołowe ośrodki opiniotwórcze III RP z uporem namawiały do podważania, do wobec wszystkiego, co polska tradycja i historia przekazały nam jako powód do narodowej dumy. Wytworzyła się swoista tania moda na prześmiewczość wobec tradycji. Filmy takie jak [...], to jednak jedynie żałosne popłuczyny po nurcie prześmiewczym reprezentowanym przez Mrożka czy Munka [...]. Nie ma w nich ani rzetelności historycznej, ani artyzmu, ani odrobiny rzetelnego namysłu nad tradycją. Jest za to chęć zrobienia kariery na upowszechnianiu zanurzonej w ekskrementach wizji historii Polski.”[v]

Scenariusz Chochlewa wieńczyło odwołanie do słów Jana Pawła II: „Każdy z nas ma swoje Westerplatte.”, co w tym kontekście zabrzmiało jak szyderstwo. Może jednak warto w tym miejscu zadać pytanie – jakie Westerplatte nosi w sobie Paweł Chochlew?

Hołdy biczowników

Przed wyborami prezydenckimi w 2000 r. ujawniono publicznie, że osobnik pełniący obowiązki prezydenta Rzeczypospolitej pojawił się pod wpływem alkoholu na oficjalnych uroczystościach ku czci polskich oficerów zamordowanych w Charkowie.[vi] Wydawało się, że polityczna kariera tego człowieka właśnie dobiegła końca. Tymczasem demokratyczna większość Polaków okazała zrozumienie dla tej „chwili słabości”, i zapewniła „Olkowi” reelekcję. Był to wyrazisty sygnał, jak potężna część narodu wzięła rozbrat z tradycją (oraz z poczuciem przyzwoitości). Bliski ich sercom okazał się były komunistyczny aparatczyk, słaniający się w pijanym widzie nad mogiłami ofiar czerwonego terroru, do tego wielokrotnie przyłapany na kłamstwach, ale za to „dobrze prezentujący się” w telewizyjnym okienku.

Oczywiście, przemiana świadomości milionów obywateli nie nastąpiła z dnia na dzień. Przedtem były długie lata pracy szemranych „autorytetów”, dysponujących potężnym zapleczem propagandowym. Miało się wrażenie, że rodzime media opanowali przedstawiciele sekty biczowników, bezlitośnie chłoszczący naród polski za domniemane zbrodnie. Niezorientowana publiczność była epatowana „sensacjami” z przeszłości – o „polskich pogromach”, „polskich kolaborantach”, „polskich mordercach”... Nawet ongisiejszą tragedię w kościele Św. Krzyża w Warszawie (1881), kiedy to podczas paniki stratowano szereg osób uczestniczących w nabożeństwie, próbowano przedstawić jako... zbiorowy mord na 30 Żydach.[vii]

Niekiedy nieznajomość historii połączona z chęcią nadskakiwania obcym prowadziła do zdarzeń z pogranicza tragifarsy. Oto w czerwcu 2002 r. tarnowscy radni miejscy zabronili wzniesienia Pomnika Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów. Słyszało się wtedy opinie, z ust polityków i tzw. zwykłych ludzi, że byłby to „pomnik niezgody”, który by „obrażał uczucia Ukraińców”, tudzież „nadszarpnął nasze dobrosąsiedzkie stosunki z Ukrainą”, że „nie wolno tak jątrzyć”, ani „rozdrapywać starych ran”... Trzy miesiące później ci sami radni Tarnowa pozytywnie zaopiniowali projekt monumentu, upamiętniającego ofiary zamachów terrorystycznych w Nowym Jorku i Waszyngtonie...[viii]

Wyjątkową oryginalnością zabłysnęli politycy z toruńskiej Platformy Obywatelskiej. Wyartykułowali oni pomysł wzniesienia monumentów ku czci... mistrzów krzyżackich Hermana von Salzy i Hermana Balka. „- Toruń zawsze był fajnym przykładem miasta wielokulturowego. Dlaczego tymi pomnikami tego nie podkreślić?” – entuzjazmował się poseł PO Tomasz Lenz.[ix]

Z kolei podczas wizyty prezydenta Azerbejdżanu w Polsce w 2005 r., odsłonił on uroczyście, wespół z prezydentem Warszawy, tablicę pamiątkową ku czci swoich rodaków, poległych m.in. „na barykadach Powstania Warszawskiego”. Wśród starych warszawiaków zapanowała konsternacja, gdyż zapamiętali oni z Powstania tylko jedną formację azerską – Aserbeidschanische Feld Bataillon I/111 „Dönmec” - podporządkowaną osławionemu Oskarowi Dirlewangerowi, odpowiedzialną m.in. za rzeź ludności cywilnej na ul. Inflackiej.[x]

Nie od rzeczy jest przypomnieć, że w urzędowych planach co najmniej kilku naszych miast figurowała bądź nadal figuruje Ulica Obrońców [sic!] Monte Cassino. Tak oto wyborowe oddziały Hitlera, „Zielone Diabły” z 1st Fallschirmjaeger Division, broniące zawzięcie klasztornego wzgórza przed Polakami i pozostałymi aliantami, doczekały się w naszym kraju uhonorowania![xi]

Korzenie

Przykłady atakowania tradycji, religii i patriotyzmu w mediach można by wymieniać w nieskończoność. Można przywoływać tu postacie polityków, gotowych za worek „eurosów” przehandlować Polskę, i jeszcze pięknie to uzasadnić – że to niby dla jej dobra i pomyślnego rozwoju! Można wspomnieć również telewizyjnych ekspertów, którzy tłumaczyli nam uczenie, że po integracji Polski z Unią Europejską wprawdzie zdrożeje żywność i paliwo, ale za to stanieją bilety lotnicze i wódka, więc statystyczny Polak na tym interesie (tj. anschlussie jego Ojczyzny przez UE) „obiektywnie” zarobi. Dalej, tak zwanych artystów z pomysłami rodem z porno-shopu. I jeszcze pewną firmę odzieżową reklamującą swój asortyment za pomocą szyderstw z dziewictwa. Oraz producenta „energy drinka”, co w swojej reklamie wyśmiewa Świętą Rodzinę... Itd.

„Żeby zniszczyć naród, trzeba najpierw podciąć jego korzenie” – napisał Aleksander Sołżenicyn.[xii] Można odnieść wrażenie, że przywołany na wstępie biało-czerwony sztandar – ów „opatrunek”, „dokument rany”, będący dla nas pamiątką, a zarazem morałem i długiem – coraz częściej staje się krzyczącym wyrzutem sumienia.

„Historia jest zagracona szczątkami narodów, które odwróciły się od Boga i umarły.”[xiii]




[i] http://pl.youtube.com/watch?v=o9i9aOb9NKQ&feature=related (wszystkie cytaty z internetu na podstawie połączeń w dn. 26.X.2008 r.).

[iii] R. Wojciechowska, Tchórze i pijacy z Westerplatte – obrazoburczy film o obrońcach polskości w Gdańsku?, „Polska – Dziennik Bałtycki” z 27.VIII.2008 r., http://gdansk.naszemiasto.pl/wydarzenia/890511.html

[iv] Tamże. Zob. też: Ujawniamy scenariusz filmu o Westerplatte, „Dziennik” z 8.IX.2008 r., http://www.dziennik.pl/kultura/article233738/Ujawniamy_scenariusz_filmu_o_Westerplatte.html, Wyrostkiewicz R.W., Jako pierwsi i jedyni ujawniamy scenariusz „Tajemnicy Westerplatte”, „Najwyższy Czas!” z 10.X.2008 r., http://nczas.com/wazne/jako-jedynie-i-pierwsi-publikujemy-scenariusz-â??tajemnicy-westerplatte%C3%A2??/?show=gallery

[v] Radziejewski B., Żałosne popłuczyny po Mrożku, „Rzeczpospolita” z 27.VIII.2008 r., http://www.rp.pl/artykul/153227,182049_Zalosne_popluczyny_po_Mrozku.html

[vii] Żyndul J., Zajścia antyżydowskie w Polsce w latach 1935-1937, Warszawa 1994, s. 8. Por. Gontarczyk P., Pogrom? Zajścia polsko-żydowskie w Przytyku 9 marca 1936 r. Mity, Fakty, Dokumenty, Biała Podlaska – Pruszków 2000, s. 14.

[viii] Solak A., Pomnikowi radni, „Nowa Myśl Polska” z 27.X.2002 r.

[ix] Waloch N., Giedrys G., Albośmy to jacy tacy... Kryżacy, „Gazeta Wyborcza - Duży Format” z 29.I.2008 r., http://wyborcza.pl/1,76842,4877042.html?as=2&ias=2&startsz=x

[x] Gdański J.W., Zapomniani żołnierze Hitlera, Warszawa 2005, s. 182, 218.

[xii] Buchanan P.J., Śmierć Zachodu, tłum. Konik D., Morka J., Przybył J., Wrocław 2005, s. 227.

[xiii] Tamże, s. 259

Cywilizacja” 27/2008

Andrzej Solak

http://www.krzyzowiec.prv.pl/

http://cristeros1.w.interia.pl/crist/cywilizacja/dokument_rany.htm



niedziela, 6 września 2009

Documents of Zaolzie. Note to Westerplatte

Pomnik Legionów nad Olzą
***
ZAOLZIE
Polski Biuletyn Informacyjny

dokumenty, artykuły, komentarze, aktualności


Numer 1
CIESZYN 23 stycznia 2004

--------------------------------------------------------------------------------

W PRZEMILCZANĄ 85 ROCZNICĘ

-----------------------------

DRAŻLIWY POMNIK

Historia magistra vitae ...

W stosunkach polsko-czeskich ostatnich czasów są dwie daty, których ta sentencja dotyczy w sposób szczególny. Jest to przemilczana coraz bardziej z upływem lat, zarówno w Polsce jak i w Czechach data 23 stycznia 1919 oraz wypaczana pod względem faktów data 2 października 1938 – przy konsekwentnym uchylaniu się od opublikowania w Czechach dokumentów z nią związanych.

Z tych powodów podajemy tu m.in. najpierw zwięzłą kwintesencję cytatów z części korespondencji Benesz – Mościcki z września 1938, następnie krótkie omówienie podstępnej napaści wojsk czeskich na Polskę zapoczątkowanej 23 stycznia 1919, a na zakończenie pełny tekst wykorzystanych dokumentów z omawianej korespondencji z r. 1938, których oryginały w języku francuskim zdeponowano w archiwum byłego Instytutu Historii Komunistycznej Partii Czechosłowacji (A.Ú.D.K.S.Č- T. „Polskie noty i pertraktacje”) w Pradze – vide też archiwum MSZ - w Warszawie.

Jak to w rzeczywistości było w r. 1938 z tą rzekomą „polską okupacją Zaolzia”? Czy była ona konsekwencją ustaleń monachijskich, jak po II wojnie światowej utrzymywały czynniki oficjalne, karząc za to polskie organizacje na Zaolziu konfiskatą ich, do dziś, nie oddanego im mienia?

W dniu 22.9.1938, a więc na cały tydzień przed „Monachium” – czyli dyktatem monachijskim Benesz pisał do Mościckiego:

... „Przedkładam ... w imieniu ... Państwa Czechosłowackiego ... propozycje ... wyrównania ... problemu polskiej ludności w Czechosłowacji. Pragnąłbym ułożyć tę sprawę na płaszczyźnie zasady rektyfikacji granic.”

Mościcki w odpowiedzi do Benesza w dniu 27.9.1938 (a więc na dwa dni przed „Monachium”):

... „Również ja jestem zdania, że ... wysuwa się ... na pierwszy plan decyzja w sprawie kwestii terytorialnych,

które w ciągu niemal 20 lat uniemożliwiały polepszenie atmosfery między naszymi krajami.”

Czeski minister spraw zagranicznych Krofta do polskiego ambasadora Papée 30.9.1938 (w dzień po „Monachium”):

„Zapoznałem się z treścią noty z 27 września, w której Wasza Ekscelencja proponuje ... zawarcie ... umowy, normującej ... sprawę terytorium, zamieszkałego przez ludność narodowości polskiej . .. Rząd Czechosłowacki chciałby podkreślić, że chodzi tu o akt dobrej woli wynikający z jego własnej inicjatywy i własnej decyzji....”

„Zostałaby ... utworzona ... komisja polsko-czechosłowacka.. Komisja ta uformowałaby kwestię ... przesiedlenia .. ludności...”

...Zostałby ustalony termin, w którym powinno nastąpić przejęcie terenów.... przejęcie terenu mogłoby nastąpić najwcześniej 31 października, a najpóźniej 1 grudnia” (1938 r.!).

Z uwagi na to, że są to cytaty z pism osób najbardziej miarodajnych w sprawie powrotu Zaolzia do Polski w r. 1938 oraz wychodząc z ewidentnego faktu, że ich zestawienie nie przeczy wymowie odnośnych dokumentów, należy stwierdzić:

To strona czeska, na cały tydzień przed tzw. Monachium, jako pierwsza i z własnej inicjatywy zaproponowała Polsce przejęcie - a więc nie okupację! – Zaolzia. To ona wysunęła propozycje wysiedlenia ludności czeskiej z tego terenu, proponując jednak terminy, w których hitlerowskie Niemcy miałyby dosyć czasu, by przy okazji zajmowania Sudetów weszły na Zaolzie przed
polskim wojskiem i zyskały kartę przetargową o Gdańsk i „korytarz”.

Polskie ultimatum z końca września 1938 r. w wyniku którego Wojsko Polskie, tylko o 29 dni wcześniej, niż proponowali Czesi, weszło na Zaolzie 2 października 1938 bez jednego wystrzału, bez przelania jednej kropli krwi, witane przez ludność łzami szczęścia i kwiatami, przedłużyło życie wielu Polakom zaolziańskim niemal o jeden rok, gdyż o tyle później weszli na Śląsk Cieszyński niemieccy gestapowcy! Opisane targi o terminy zwrotu Zaolzia odsłaniały powyżej wymienione intencje Benesza i stały się ostatecznie przejrzyste już od połowy II wojny światowej, po zerwaniu przez niego w Londynie polskiej inicjatywy konfederacji polsko-czeskiej. Świadczy o nich również i to, że w r.1945, w oparciu o tzw. dekrety Benesza władze czeskie, pod fałszywym zarzutem „partycypacji” w zdradzie monachijskiej stawianym Polakom na Zaolziu,
bezprawnie skonfiskowały polskim organizacjom zaolziańskim ich mienie społeczne,
celowo likwidując podstawy materialne bytu narodowego.
Przyczyniło się to m.in. do radykalnego (czterokrotnego w okresie 1920 – 2000) zmniejszenia liczebności ludności polskiej na tym terenie.
Należy tu podkreślić, że państwo czeskie po dzień dzisiejszy nie oddało polskiemu społeczeństwu zaolziańskiemu ani tego mienia, ani jego równowartości, choć jako państwo prawa, aspirujące do członkostwa w Unii Europejskiej dawno powinno było to uczynić. Przypomnieć tu trzeba zapewnienia pod adresem ludności polskiej ze strony czeskich urzędów, które się tam w r. 1920 instalowały: „Polacy, myśmy tu nie przybyli po to, aby was wynarodowić!”.

Jak wynika z przytoczonych faktów to nie Polacy wbili Czechom nóż w plecy w r. 1938. To Czesi wbili go Polakom w r. 1919 poprzez napaść zbrojną na ich południowe rubieże w chwili antypolskiej agresji na Wschodzie ze strony bolszewickiej Rosji. W trakcie tej czeskiej napaści przelano krew, ginęli bezbronni polscy jeńcy, zakłuci bagnetami.

Jaki był – w skrócie - przebieg tej podstępnej akcji od dnia 23 stycznia 1919?

Tego dnia, około godz. 10 rano, przyjechali do Cieszyna. Wszyscy dla niepoznaki w mundurach alianckich: dwaj Czesi i trzech oficerów obcych. Udawali, że występują z upoważnienia dowództwa alianckiego, co zostało później przez to dowództwo zdementowane. Pomimo uzgodnionej uprzednio etnicznej delimitacji granic na obszarze Księstwa Cieszyńskiego zażądali od polskiego dowódcy, płk. Latinika natychmiastowej ewakuacji, wojsk polskich z całego obszaru księstwa. Warto przy tym zaznaczyć, że polskie siły były tam już wtedy mocno uszczuplone w wyniku przemieszczenia części pododdziałów do obrony Lwowa. W tym samym czasie już wojska czeskie, nie czekając na wyniki negocjacji w Cieszynie, nacierały od północy na ważny węzeł kolejowy w Boguminie, rozpoczynając z zaskoczenia walkę o cały Śląsk Cieszyński. Pod Skoczowem zostały jednak rozbite. Wycofały się niestety tylko za Olzę, zyskując w ten sposób bogate tereny przemysłowe. Kiedy Polska była nadal szarpana na Wschodzie przez bolszewików i nie miała pola manewru, Czesi dyplomatycznymi targami wymusili dla siebie to terytorium, podobnie jak w roku 1945, gdy otrzymali je z rozkazu Stalina dzięki służalczości Benesza.

Za Olzą pozostało w r. 1920 ok. 150 tysięcy Polaków w ok. 90 miejscowościach z lokalną większością polską w przedziale od 70 % do 95 % liczby mieszkańców.

Pod czeską dominacją liczba ta, w wyniku dyskryminacji, wynaradawiania i braku ochrony ze strony PRL oraz obecnej III RP stopniała do r. 2000 w drastyczny sposób prawie czterokrotnie do około 39 tysięcy. Taki los spotkał tę cząstkę Narodu Polskiego,

której niepodległość była dana tylko na 11 miesięcy w 1938 r., choć o nią walczyła zarówno w Legionach za I wojny światowej, jak i w partyzantce w latach II wojny światowej.

Zastanówmy się, co w świetle tych rozważań wiedzą Polacy i Czesi o relacjach Polska – Czechy Anno Domini 2004 ?

Czy słyszeli, że ambasador Republiki Czeskiej, kilka lat temu, na spotkaniu w Uniwersytecie Warszawskim publicznie wyraził pogląd, że napaść Czechów na Polskę w r. 1919 była błędem? Oczywiście było to pod koniec lat dziewięćdziesiątych 20 wieku i
stanowiło wyraz poprawności politycznej, o którą południowi sąsiedzi Polski zawsze dbali. Opowiadanie się po stronie bolszewików właśnie przestało być politycznie poprawne.

Jeśli jednak chodzi o rok 1938 i wejście wojsk polskich na Zaolzie – Pan Ambasador zdecydowanie podtrzymał potępienie polskiej akcji. Czy wtedy nie był świadom stanowiska, jakie oficjalnie w tej sprawie zajmował pod koniec września 1938 sam prezydent Benesz - stanowiska, zacytowanego na początku artykułu?

„Niepodległość nie jest Wam raz na zawsze dana !”

Te słowa brzmią jak memento, aktualne zarówno dla Polaków, jak i Czechów. Fakty przytoczone powyżej, świadczą o fatalnym dla obu narodów ukierunkowaniu międzywojennej polityki czeskiej. Lecz czy dziś jest ona już inna?

Słowa te są również wyrazem oceny wniosków płynących z naszej historii, współczesności i z perspektyw naszej przyszłości. Gdy zostały wypowiedziane, miały chyba zadziałać jak strumień otrzeźwiający wybuch niepodległościowego i wolnościowego entuzjazmu w kraju, który stał się w latach osiemdziesiątych minionego stulecia kolebką Solidarności, ruchu zmieniającego w konsekwencji Europę (o czym już dawno narody postronne zapomniały). Zostały wypowiedziane w Ojczyźnie przez tego Człowieka, który już ćwierć stulecia niestrudzenie przemierza kraje i kontynenty, pomagając ludziom przezwyciężać lęk, niosąc nadzieję i wiarę w przyszłość. Czy te słowa, wypowiedziane przez Niego - dziś, po tylu latach, straciły coś na swej aktualności?

Jaka jest np. gwarancja ochrony naszych niezbywalnych praw narodowych w Unii Europejskiej?

Łączy się to niewątpliwie z głośną od niedawna sprawą projektu traktatu konstytucyjnego Unii Europejskiej (UE). Niezadowolone media niemieckie podają, że zamiast spodziewanej, podniosłej uwertury na rozpoczęcie „wspaniałej symfonii współistnienia 25 krajów” we wspólnej Europie, m. in. z powodu Polski zagrano w Brukseli requiem. To powinno nas skłonić do refleksji.

Nie wchodząc w to, czy nie będzie naruszona suwerenność narodowa nowych przystępujących do UE członków oraz w inne ważne problemy, o czym będzie się można przekonać z autopsji po wstąpieniu po 1 maja 2004, jedno na podstawie faktów już dziś można z całą pewnością powiedzieć:

Unia Europejska nie ma działającego systemu gwarancji i monitoringu praw człowieka – w szczególności praw mniejszości narodowych. Konwencja ramowa Rady Europy o ochronie mniejszości narodowych, która ma temu służyć, jest oparta w kwestii ich gwarancji i monitoringu na fałszywych założeniach.

Świadomość szkodliwości takiego stanu rzeczy istnieje zarówno w Brukseli, jak i w Strasbourgu. Zdają sobie z tego sprawę siły niepodległościowe w Warszawie. Podejmują kroki, by to zmienić. Będzie to zmienione lecz niedobrze, że tak późno!

Czy nie jest to uwertura tego, co czeka nas w UE? Czy przestroga: Niepodległość nie jest Wam raz na zawsze dana nie zaczyna być alarmująca?

Obserwowane otępienie narodowe, które leży u podstaw polskiej akcesji do Unii Europejskiej przy równoczesnym lekceważeniu żywotnych interesów Narodu Polskiego ma uzasadnione przyczyny.

Zastanówmy się, jaki jest nasz stosunek do tych, co w walce o odzyskanie niepodległości i wolności położyli swe życie. To nie tylko brak właściwej oświaty. To również brak doinformowania. Znakomitym – choć niestety nie odosobnionym przykładem - może tu być Cieszyn, jedno z najstarszych polskich miast. Jego ponad tysiącletnią tradycję przypomina tablica pamiątkowa z napisem „Roku 810 wiaropodobne założenie miasta Cieszyna.” Mówiono o tym mieście i całym księstwie cieszyńskim, że to opoka patriotyzmu, o którą rozbiły się ponad sześćsetletnie próby wynaradawiania ludności.

Z dzisiejszej zaolziańskiej części tego miasta, z Parku Sikory, zajętej później przez Czechów, wymaszerował 21 września 1914 Legion Śląski, by na froncie walczyć o Polskę. W 20 lat później, 28 X 1934, został w polskiej części Cieszyna poświęcony pomnik dla uczczenia pamięci poległych legionistów, wzniesiony u stóp piastowskiego zamku. Przetrwał zaledwie 5 lat. Zniszczyli go Niemcy po zajęciu miasta już w pierwszym dniu wojny - 1 września 1939.

Wiadomo, to wróg zniszczył ten wyraz pamięci narodowej, świadectwo historii dla nowych pokoleń. Bardziej zatrważające jest jednak to, co stało się po roku1989. Pomnika nie tylko nie odbudowano, lecz na początku lat dziewięćdziesiątych zburzono nawet cokół, na którym stał przed wojną ten symbol zwycięstwa - cieszyńska Nike – postać kobieca z szablą wyciągniętą w geście obronnym, upamiętniająca poświęcenie tych, co za nas polegli. Dokładnie w tym miejscu umieszczono pokaźny znak informacyjny „WC”, który przetrwał do końca roku 2002.





Pomnik Legionów nad Olzą




Zamiast Pomnika - WIZYTÓWKA (czyja?)

Wtedy nareszcie protesty mieszkańców i krytyka prasowa zmusiły władze miasta do jego usunięcia. Pomimo starań Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Legionistom Ślązakom Poległym za Polskę, do dziś nie uzyskano od decydentów potrzebnej zgody na rekonstrukcję tej pamiątki. Nieoficjalnie wiadomo, że przeciw odbudowie pomnika protestują Czesi, którzy uważają go za prowokację wymierzoną w siebie za zajęcie Zaolzia w r. 1919.

Czyżby przestroga: Niepodległość nie jest Wam raz na zawsze dana – trafiła jak ziarno na skałę. To smutne, że Ci co położyli swe życie za wolność są w ten sposób hańbieni, a żywi tak kształtowani. Przypomina się w tym miejscu memento znad bramy zakopiańskiego cmentarza: OJCZYZNA TO ZIEMIA I GROBY. NARODY TRACĄC PAMIĘĆ TRACĄ ŻYCIE.

W mijającą 23 stycznia 2004 r. 85 rocznicę podstępnej napaści Czechów na Polskę, w chwili gdy
walczyła ona na Wschodzie o swój byt państwowy a zarazem w świetle cytowanej korespondencji Benesz- Mościcki z r. 1938, zastanówmy się, czy Czesi mają jakąkolwiek podstawę do protestu przeciw odbudowie pomnika polskich Legionistów w Cieszynie, w suwerennym państwie polskim?




KONKLUZJE:

Przypominając kolejną rocznicę tragicznych wydarzeń między obydwoma krajami należy stwierdzić, iż wskutek przemilczania wymienionych ważnych faktów historycznych i dalszego ich fałszowania, choćby w cyklu audycji, zainaugurowanym niedawno przez czeską TV w Ostrawie, rzeczywiste relacje między społeczeństwami Czech i Polski, zwłaszcza na spornym pograniczu, nie ulegają poprawie a wzajemna niechęć narasta. W kształtującym się obecnie układzie stosunków europejskich, wobec wyraźnej tendencji do dominacji wielkich europejskich potęg gospodarczych nie tylko Polacy mieliby sobie uświadomić, że niepodległość nie jest raz na zawsze dana.

Praca zesp. -

red. Alicja Sęk



Dary na odbudowę wymienionego w artykule pomnika można kierować na konto Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Legionistów Śląskich w Cieszynie, 43-400 Cieszyn, ul. Nowe Miasto 12.

nr konta w Banku Spółdzielczym w Cieszynie:
81130007-1762231-27006.002 z dopiskiem POMNIK

Poniżej podajemy pełny tekst tych dokumentów z korespondencji Benesz – Mościcki z września 1938, z których pochodzą cytaty przedstawione w tekście powyższego artykułu.

(zacytowane słowa są poniżej wytłuszczone)





BENESZ DO MOŚCICKIEGO

Panie Prezydencie! Praga, 22.IX. 1938 r.



W chwili, kiedy losy Europy są zagrożone i kiedy dwa nasze narody są żywotnie zainteresowane w zbudowaniu trwałych podstaw pod szczerą współpracę między obydwoma krajami, zwracam się do Jego Ekscelencji z propozycją ułożenia przyjaznych stosunków i nowej współpracy między Polską a Czechosłowacją.

Przedkładam przeto w imieniu Państwa Czechosłowackiego W. Ekscelencji propozycję szczerego i przyjaznego wyrównania naszych odmiennych punktów widzenia na sprawy dotyczące problemu polskiej ludności w Czechosłowacji. Pragnąłbym ułożyć tę sprawę na płaszczyźnie zasady rektyfikacji granic. Zgodność w sprawie naszych wzajemnych stosunków będzie oczywiście logiczną i bezpośrednią konsekwencją tego porozumienia. Jeżeli osiągniemy porozumienie, a jestem pewien, że to będzie możliwe – uważałbym to za początek nowej ery w stosunkach między naszymi dwoma krajami.

Pragnąłbym dodać jako były minister spraw zagranicznych i obecny Prezydent Republiki, że Czechosłowacja ani obecnie, ani kiedykolwiek dotąd nie miała żadnych zobowiązań ani traktatów, tajnych lub jawnych, których znaczenie, cel lub intencje szkodziłyby interesom Polski.

Z zaufaniem przedkładam tę propozycję Waszej Ekscelencji za zgodą odpowiedzialnych ministrów jednocześnie, by nadać jej charakter trwałego porozumienia.

Chciałbym w ten sposób uczynić tę sprawę przedmiotem zainteresowania wyłącznie naszych dwu państw.

Znając delikatność naszych wzajemnych stosunków i zdając sobie sprawę, jak trudno było w czasach normalnych naprawić je przy pomocy zwykłych środków dyplomatycznych i politycznych, usiłuję wykorzystać obecny kryzys dla usunięcia przeszkód trwających w ciągu dziesiątek lat ubiegłych i dla natychmiastowego wytworzenia nowej atmosfery. Czynię to w pełni szczerości. Jestem przekonany, że przyszłość naszych obydwu narodów i ich przyszła wzajemna współpraca musi być ostatecznie zapewniona.

Proszę przyjąć Ekscelencjo wyrazy mojej najgłębszej sympatii.

DR EDV. BENEŠ





ODPOWIEDŹ MOŚCICKIEGO DO BENESZA

W-wa, 27 września 1938 r.

Panie Prezydencie!

W odpowiedzi na list Waszej Ekscelencji, który został mi doręczony 26 bm., śpieszę Pana zawiadomić, że rozważyłem nader starannie propozycje Waszej Ekscelencji.

Podzielam całkowicie opinię Waszej Ekscelencji, że stosunki między naszymi krajami mogą tylko w tym wypadku ulec poprawie, jeśli zostaną natychmiast podjęte skuteczne i poważne decyzje.

Również ja jestem zdania, że w chwili obecnej wysuwa się zdecydowanie na pierwszy plan decyzja w sprawie kwestii terytorialnych, które w ciągu niemal 20 lat uniemożliwiały polepszenie atmosfery między naszymi krajami.

Przedkładając Rządowi mojemu sugestie Waszej Ekscelencji jestem przeświadczony, iż będzie rzeczą możliwą opracować w krótkim terminie projekt umowy, która by mogła odpowiadać wymogom poważnej sytuacji w chwili obecnej.

Proszę przyjąć Ekscelencjo wyrazy mojej najgłębszej sympatii.

MOŚCICKI





A. MSZ. Zespół P. III W. 106. t.7.

CZESKI MINISTER SPRAW ZAGRANICZNYCH KROFTA DO POLSKIEGO AMBASADORA PAPÉE

Nr 139.350/II-1 38

Praga, 30 września 1938 r.

Panie Ministrze!

Zapoznałem się z treścią noty z 27 września, w której Wasza Ekscelencja proponuje w imieniu swego Rządu zawarcie natychmiastowej umowy, normującej sporne kwestie między naszymi dwoma państwami, a w szczególności sprawę terytorium zamieszkałego przez ludność narodowości polskiej.

Rząd Czechosłowacki jest wdzięczny Rządowi Rzeczypospolitej Polskiej za wyrażenie swego poglądu na sposób postępowania, który – zdaniem Rządu Czechosłowackiego – zmierza do pożądanego porozumienia.

Pragnąc, by umowa ta była trwałą i nie pozostawiającą żadnej z obu stron uczucia goryczy, Rząd Czechosłowacki pozwala sobie zaproponować następującą procedurę, zaznaczając przy tym, iż dla powodów, które będą wymienione, chciałby uniknąć tego, by społeczeństwo czechosłowackie odniosło wrażenie, iż wykorzystuje się trudności, w jakich obecnie znajduje się Czechosłowacja, właśnie w chwili, kiedy rozstrzyga się kwestia terytorium zamieszkałego przez ludność niemiecką. Rząd Czechosłowacki chciałby podkreślić, że chodzi tu o akt dobrej woli, wynikający z jego własnej inicjatywy i własnej decyzji. Uważa to za rzecz nader ważną dla stosunków między obydwoma narodami i obydwoma Państwami w przyszłości, stosunków – które pragnąłby – aby były jak najbardziej przyjazne.

Przede wszystkim Rząd Czechosłowacki pozwala sobie zauważyć, że w rokowaniach dotyczących ludności niemieckiej w Republice zmuszeni byliśmy odrzucić, zarówno plebiscyt, jak i cesje terytorialne przed ostatecznym ustaleniem granic. Z powyższych powodów Rząd Czechosłowacki nie może odstąpić od tej zasady
również w wypadku Polski tym bardziej, że mogłoby to stać się precedensem przy rozwiązaniu kwestii niemieckiej Sudetów, co nie leżałoby w zamiarach Rządu Rzeczypospolitej Polskiej.

Wychodząc z tych założeń Rząd Czechosłowacki pozwala sobie przedstawić następujące zasady rozwiązania wspomnianej kwestii.

1.Rząd Czechosłowacji zapewnia uroczyście Rząd Polski, że rektyfikacja granic a następnie przekazanie terenów, o którym zadecyduje ustalone postępowanie, będzie zrealizowane we wszelkich okolicznościach, niezależnie od tego, jak ułoży się sytuacja międzynarodowa. Republika Czechosłowacka gotowa jest złożyć oświadczenie w tej sprawie również na ręce Francji i Wielkiej Brytanii oraz uznać obydwa te Państwa za gwarantów tej umowy.

2.Podział terenów odbywałby się na podstawie zasady, zgodnie z którą wspomniane okręgi byłyby terytorialnie podzielone wg stosunku ilościowego ludności polskiej do czeskiej.

3.Zostałaby natychmiast utworzona równa ilościowo komisja polsko-czechosłowacka, która by opracowała szczegółową procedurę na podstawie tej zasady. Mogłaby być zwołana na dzień 5 października 1938 r. Komisja ta uformowałaby kwestię opcji mieszkańców, przesiedlenia i wymiany dwustronnej ludności oraz wszystkie sprawy gospodarcze i finansowe, które się z tym łączą.

4 Zostałby ustalony termin, w którym komisja powinna zakończyć swe prace. My proponujemy 31 października.

5.Zostałby ustalony termin, w którym powinno nastąpić przejęcie terenów. Termin ten byłby ustalony przez przyjęcie dwu limitów ostatecznych: data możliwie najbliższa i możliwie najdalsza.

6.Wspólny komunikat mógłby natychmiast podać do wiadomości społeczeństwu polskiemu i czechosłowackiemu, że osiągnięto porozumienie w sprawie zasad umowy polsko-czechosłowackiej w sprawie rektyfikacji granic i że cała procedura będzie ukończona w terminie, który obie strony uzgodnią.

7.Aby nie pozostawić żadnej wątpliwości co do porozumienia i co do silnej woli, która ożywia obydwa Rządy, komisja, jak stwierdzono powyżej, rozpocznie prace najpóźniej 5 października, a przejęcie wspomnianego terenu mogłoby nastąpić najwcześniej 31 października a najpóźniej 1 grudnia – w zależności od terminu, w którym kompetentna komisja zakończy pracę. Termin 1 grudnia nie powinien być przekroczony.

Rząd Czechosłowacki jest zdania, że chodzi o dyspozycje tak dokładne, konkretne i zdecydowane, iż będzie można je przyjąć i realizować w duchu dobrej woli i zrozumienia.

Wierzę, że można na tej podstawie dojść do porozumienia, które zapewni obydwu narodom w przyszłości przeświadczenie, że konflikt został ostatecznie rozwiązany, i że nie ma między nimi powodów do goryczy, ani do oskarżeń, że również w innych problemach politycznych wytworzy się natychmiast między obydwoma Państwami atmosfera, dzięki której ich przyjazna współpraca będzie całkowicie zapewniona.

Proszę przyjąć wyrazy najwyższego szacunku.

Dr K. KROFTA


Zaolzie – Polski Biuletyn Informacyjny, nr 1, r. 2004
Redaktor wydania: Jan Leśny
Internet http://www.zaolzie.org/ Poczta el.: kontakt@zaolzie.org


Artykuł opublikował miesięcznik KONTAKTY nr 23 - styczeń 2004 - Biuletyn Okręgu Mazowieckiego ROP
Artykuł opublikował tygodnik Katolicko Narodowy GŁOS w nr 9/2004 z dnia 28 lutego 2004

http://www.zaolzie.org/zaolziearchiwum/biuletyn1/Biuletyn20040123.htm