WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
sobota, 29 stycznia 2011
Z a p r z y s i ę ż e n i -
Rozdział V W TRWANIU I W WALCE. | ||
My, którzyśmy nie poszli na wojnę.
Bez mundurów, bez szarży, bez broni sam na sam z ziemią i pierś o pierś z wrogiem trwamy—deptane progi— żołnierz jak wy i oni. Nikt nas nie ustawił w szeregach, nie zaprzysiągł na Krzyż i cześć, że wytrwamy, W głodzie i ciemności, w szarych śniegach zaprzysięgliśmy się na śmierć—sami. Mundur nasz—płaszcz stary i wytarty. Poznajemy się po błysku w oczach jak błysk stali. Postawiliśmy wszystko na kartę my, którzyśmy zostali. Dzień w dzień—wy tego nie widzicie ! Bez uśmiechu, bez dumy, bez chwały uchodzi z nas siła i życie i jeszcze nie czas—i wciąż mało* Nie, myśmy nie poszli na wojnę— zostali—psy na progach. Wydano nas razem z ziemią ranną, niespokojną— Nie mamy nic prócz Boga. W sercach naszych gorzkich, coraz twardszych gniazdo orle—choć tam, z wami, biały ptak. Na dnie grobów naszych nieotwartych czerwono—biały znak. Jest dom. Jest Polska ! W brance, w partyzantkach, w oczach do "reichu" branych, w oczach trupich— na Pawiaku, na Łąckiego, w Montelupich, we fortach oświęcimskich, za drutami Majdanka— i jest w biurach od siódmej do siódmej, w f ascy kulach, w czołach nad kolumnami cyfr ugiętych siłą, i jest tam gdzie zawsze, zawsze była : w słów dynamicie na skrawku bibuły. : Dzień za dniem z nas ucieka, krew za krwią uchodzi. Trwamy—dym nad ogniskiem, niema straż u bram— Nie będziemy już nigdy ufni. Nie będziemy już nigdy młodzi. Oddaliśmy z siebie wszystko. I to powiedzcie—tam. Gorzki wiersz. Przedziwny hidalgo. Don Kichot z Manczy miał zardzewiały na piersi pancerz, —polski Don Kichot na piersi bez stali ma częstochowski, blaszany medalik. Hiszpański Don Kichot miał długą lancę i szłom ogromny nad ponurym licem a polski Don Kichot chyboce jak tancerz na sznurze zdarzeń nad obcą stolicą. Don kichot Cervantesa, Don Kichot z Manczy miał w sukurs chytry cynizm Szanso-Pansy, a emigracji polski Don Kichot bez Talleyranda jest i Metternicha. Dla innych jest czerwony krzyż i ambulanse jest la bella Italia i la douce France są konwencje, z pod których może być wyjęty on jeden, niewygodny, emigracji święty. Dla innych jest długie, dobre pasmo dni i los wyrozumiały i czas i trzos hojny, —a polscy żołnierze byli obdarci i bosi i głodni w drugim dniu wojny. Dla innych czerwony krzyż jest i są ambulanse jest la bella Italia i la douce France a ty, Polsko brzydka, gorzka i uboga, do katyńskiego lasu zaprosiłaś Boga. . . . Niech Bóg dyplomatyczny podejmie krok, że pozostaje wobec "faux pas" tylu z honorem Polaków do Tamizy skok w elsterskim stylu ! Lecz umiera się wszędzie—na obczyźnie, w kraju, w czołgach i kryminałach, w dusznych trumnach kajut i tylko gdzieś tam starym serca rosną, że znów o Polakach w świecie głośno. Polsko ! ojczyzno gorzka i ciepła jak łzy, kwestarzu prostych krzyży, solenizancie grobów, najświętszym na świecie krajem jesteś Ty, dzieci twoje—szeregiem—klękamy przed Tobą. Dla innych jest Macchiavell i przewóz i wóz old mery England i France la douce. . . .
Seminarjum. Kolegom studiującym na emigracji. W salwach dni, w groźnej ciszy zmierzchów, oddzieleni od Was morzem krat, w lęku izb, które słów nie mieszczą zwyciężamy klęskę naszych lat. Płynny czas—gorzkie wiosny płyną, rośnie stos przetrawionych ksiąg, rośnie sens zdanych egzaminów, po ostatni, co złożymy krwią. Może Was wzruszy—czy urzeknie, że wśród kuł stać nas na ten mus i czytamy dziś "inferno" w piekle, tragicznie j szy od dantejskich gróz. Bunt i gniew zamieniamy w wolę, w dawnych słów zagłębieni rytm, Trwamy—w wiedzy zasadzeni rolę, jak korzenie kłosów—a nie szczyt. Inny dzień zbierać będzie ziarna, inny głos wzniesie może śpiew ; Bezimiennie—jak ze zboża w żarnach z nas powstanie ustom głodnym chleb. Herakles. Codzień—codzień i wciąż i na nowo miotłą stajnię czyszczę augiaszową i wynoszę od rana do rana stare śmiecie starego tyrana— Ciągle—wieki—choć klechda mnie złota na czyn wzywa—w czarnych gnę robotach tors, stworzony do zwalenia świata i wynoszę—skrobię—i wymiatam— Ale kiedyś—kiedyś dzień zaświta ! wyprostuję plecy niewolnika, w krzyż ramiona rozrzucę, kark wygnę i z maczugą wyruszę na hydrę ! Przez pierś skóry przerzucę lamparta— drzyj potworze stugłowy, giń czarcie ! Wymieciona stajnia augiaszowa i sam tyran w śmietnisku pochowan. Już nie będzie nikt nachylał grzbietu— słuchaj świecie ! śpiewam pieśń odwetu ! Zakończony rok herkulesowy, Niewolnicy wodzów—wznieście głowy ! A tymczasem codziennie i jeszcze gnój wymiatam z pod koni złowieszczych, bestyj dzikich cwałujących światem, pod czerwonym i pod czarnym katem. A koń wrony—ognia znak ma w skroni, A koń rusy—młotem o sierp dzwoni, A koń czarny pod rózgą z toporem, a koń biały głód zionie z pomorem. Jeszcze—jeszcze—kosz, taczki, łopata— Ale drży już i dyszy pierś świata, pierś olbrzyma, giganta, półboga i drży dziryt mierzony w pierś wroga. Źleś to sobie, władyko ułożył— Nienawykły Herakles obroży, W jakiejkolwiek go zwiążesz kramie, ogień ściągnie na gmach twój—i zginiesz ! Heros będzie parobkiem do czasu— Aż ryk lwa go zawezwie do lasu, Aż mu bary zaświecą kolosów, aż Centaury na bój go poniosą. Nie dotykaj, Augiaszu mej dłoni ! Pod jej twardą skórą lawa płonie. W stajni twojej ; wśród śmiecia i słomy tytan rzuca w taczki świat spodlony. Jeszcze ciągle—co dnia—i nanowo miotłą stajnię czyszczę augiaszową— Jeszcze jedne taczki—jeszcze—jeszcze— Już dzień jeden—chwila tylko—wierzcie ! Chrześniakowi. Dla ciebie, dziecko drogie, samotne noce płyną I dni posępnych ciężar przez czoło żłobi ślad, Dla szczęścia twego śmiechu, godzinę za godziną, Pod prąd w wyścigu płynie walczący starszy brat. Na rzece pełnej zdarzeń, gdy chroni się kto może, Twój obraz jest mi sterem, przy tobie ginie czas, O, właśnie w tej minucie, gdy ty szczebioczesz : Boże ! Twój stryj przed Bogiem klęczy pod czarem obcych gwiazd. I marzy o dniu jasnym co ponad nami wstanie, Kogoś przeszyje mieczem, a w twoich oczach cud : Milionem naszych stóp w radosne to świtanie Obudzi się po nocy w Twą moc wpatrzony lud ! I dzień i zmierzch szarawe. . . . I dzień i zmierzch szarawe wołają bezmiarem nieba, które opadło na gałęzie brunatne— czy już, czy już, czy już ? Idzieź wiosna daleka, poprzez wichrzyska szare. dzień, co jak sztandar jasny na dachach miasta się zatknie, czy już, czy już ? Ale inaczej, niż było razy już tyle ! nie krótki dzień wiosenny, który w ulewie gasł, w słońcu jasnym trzepotał umierającym motylem, pachniał jak kwiaty, co przed śmiercią pachną najmocniej i łudzą, boleśnie łudzą nas zachłystem szczęścia, co nigdy może się nie rozpocznie. Chmury podarte w zachód, krew na chmurach—a czyja ? Fiołkowych kwiatów w rowie błotnistym nie rachuj, lecz śpiesz się, mijaj. . . . Powiew świstem sepiowe gałęzie ogryza, topnieją śniegi jak przeszłość podeptana butami, krzyk samotnego ptaka huczy głośniej niż wystrzał. . . A my czekamy. . . . wiosno, ciebie czekamy. Prędzej prędzej, w czekaniu można oszaleć, chude dłonie szukają wciąż rękojeści od pługa, —orkę zacząć—a dalej— siać, dogonić, dopędzić tych, co naprzód już po szli w swoją drogę długą ! Krzykiem witamy wiosnę, krzykiem już zapomnianym, porzuconym w zawiei co nas śnieżycą dławiła, Woń i tętent, szum wichru, przedświtanie i ranek napęczniały od słońca i szalony jak miłość. Przez zimę wy jęczeliśmy modlitwę, a teraz amen wypo wiedzieć potrzeba w obliczu Boga głośno. . . . A my czekamy, czekamy ciebie, wiosno ! Anioł Pański. Anioł Pański Maryi Pannie zwiastował i z Ducha Świętego poczęła. . . . Jeszcze wokół trwa cisza grobowa, lecz Ona nie zginęła. Płomień buchnie, byle mu rzucić drzewa, nie pochłoniesz nas, głucha żałobo ! Wnet dzwon się poranny rozśpiewa. Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z Tobą. Błogosławionaś wśród niewiast. Królowo, których dzieci leją krew jak Twój Syn ; błogosławiony żywota Twojego owoc i święty, krwawy czyn. Usłysz nas, święta Maryjo, Matko Boża, i módl za nas grzesznych się ninie, i kiedy już kraj będzie gorzał, w śmiertelnej walki godzinie. Otom Pana mojego służebna, Jego wola niech mi się stanie. . . . Na bój nas. Matko przeżegnaj, na bój o zmartwychwstanie ! Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna. Pan z Tobą, błogosławionaś jest między niewiastami, błogosławion żywota Twojego owoc— Jezus, Maryjo, pójdź z nami. Święta Maryjo, Matko Boża, broń ześlij i módl się za nami grzesznymi teraz i później, lub wcześniej, gdy wszystko wkoło zadrży, zadymi. Gdy wojska skrzydlate z nieba runą, gdy dział rozszaleje się grzmot, niech ponad krwawą łuną wolnych Orłów zaśnieży się lot. Ciałem się stało słowo i mieszkało między nami. . . . rozsadzi ciężką płytę grobową wola nasza—dynamit. Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z Tobą, błogosławiona wśród niewiast, proś Syna, błogosławiony żywota Twojego Owoc, bo już wydzwoniła godzina. Święta Maryjo, Matko Boża. Świta. Czy to pobudki ton ? Powstańmy dzień powitać i znojnie zbierać plon. Módl się za nami grzesznymi dzisiaj, by przyszedł już czas, a gdy bój się rozpęta olbrzymi, ku zwycięstwu poprowadź nas. Tym, co padną i tym, co przeżyją święty, wspaniały bój, niech ma z martwych wstać, Maryjo Syn zmartwychwstały Twój. Na nowo. Oto wola w skupieniu gotowa— na krawędzi ważący się głaz. Trzeba jej, aby toczyła się, słowa— co jak rozkaz poderwie : już czas. Trzeba zacząć na nowo—zaczniemy, trzeba ginąć na nowo—to cóż ? Niech nas cały pochłonie grób niemy, będzie stosem paliwa dla zórz. Nie przypniemy odznaczeń do piersi, nie będziemy prosili o żołd, nie ostatni jesteśmy, nie pierwsi i nie dla nas nagrody ni hołd. W wolnej Polsce niech nikt nam nie powie : bohaterzy, wybawcy i lwy, dość, że niesieni swe życie i zdrowie, dość, że w jawę wypełnią się sny. Skoro błyśnie jutrzenka swobody, niech i serca rozbłysną bez plam ; kto po latach zażąda nagrody, ten z wielkości obedrze się sam. Skoro głazy w dół ruszą lawiną, gdy godzina wypełni się już, skrzydła w świt białe orły rozwiną, bedziem stosem ofiarnym dla zórz. Pieśń Majowa. Bądź pozdrowiona zakwitłem słowem Pani nad światem—Gwiazdo nad Lwowem l Maj wokrąg Ciebie zajaśniał łzami— Śliczna Gwiazdo miasta Lwowa—nie płacz nad nami. Na ustach niemych ,na rękach krwawych Anielskie Tobie niesiemy <( Ave/' Rany—różami, łzy—narcyzami— Śliczna Gwiazdo miasta Lwowa—nie płacz nad nami. Z oczu zagasłych, z krtani zdławionych wiją się w niebo nuty zielone. Maj zielenieje między kratami— Śliczna Gwiazdo miasta Lwowa—nie płacz nad nami. My jeszcze żywi na lwowskiej ziemi jak ptaki w płaszczu Twym zatuleni. A ci zabici—gwiazdy Twe Pani— Śliczna Gwiazdo miasta Lwowa—nie płacz nad nami. Jaśnieją wszyscy wokół Twej głowy w kręgu zwycięskim jutrzni majowej— Oni—gwiazdami—my—ptaszętami— Śliczna Gwiazdo miasta Lwowa—śpiewaj razem z nami! Nad Grobami Polskimi w Katyniu. W dalekiej stronie, w lesie zielonym smoleńskim Otwarła ziemia usta milczące, ziemia rozdarła serce— Słuchajcie nieba, morza i lądy ! Bije godzina, nadchodzą sądy, bomby im grają—spiżowe trąby. Ostatnia dziejów wznosi się karta, rola umarłych na sąd otwarta, bies biesa wzywa—czart ściga czarta. Wicher człowiecze prochy rozmiata— patrz ! oto dziś na sądzie świata. Przed trybunały kat pozwał kata. W dalekiej stronie, w lesie zielonym smoleńskim, ziemia zadrżała, ziemia wydała, ziemia truchleje i jęczy. I stanęli oko w oko przeciw sobie Dwaj zbrodniarze przy otwartym grobie. Wydobyli biedne truchła z trupich gniazd, policzyli, odmierzyli: dziesięć warstw. Otworzyła czarna ziemia nieme usta. I pobledli dwaj katowie jako chusty. Krzyczą w czarne, trupie oczy, w grobów dna : —Nie ja !—Nie ja !—Nie ja ! W dalekiej stronie, w lesie zielonym smoleńskim polskie mogiły, polskie mundury, polskie krzyże na nieżywych piersiach. Drżyjcie narody na świata kręgach : Ziemia powstaje, zbrodni dosięga, otwarta czarna, wierna jej księga. Pierwsza się droga ku prawdzie mości: w dusze bez sumień, w świat bez miłości wołają wyschłe umarłych kości. Będzie się odtąd ziemia odwracać Ku hańbie świata—do końca świata. Czytaj, jak Kain zabija brata ! W dalekiej stronie, w lesie zielonym smoleńskim na losów wagę mordercy kładą polskie szlify oficerskie. Czy myślicie, że słuchamy waszej wrzawy, dymów kłamstwa, w któreście spowili polskie grób ? Rozedrzyjcie wnętrze ziemi od Warszawy po Bydgoszcz—Oświęcim Lwów— Jakież macie—sami krwawi—sądów prawo ? Jak wam, katom, na drugiego wołać " kat " ? Chyba skarżyć go będziecie, że nie salwą i nie w oczy, ale styłu trupem kładł— W dalekiej stronie, w lesie zielonym smoleńskim słowa fałszywe, skargi zelżywe i ciężkie kołują sępy— Przypatrz się ziemio ludzkim szakalom jak treść grobów kładą na szale, trupem handlują na trybunale— O strzeż się, strzeż się przekupniu grobów ! Jeszcze nie jawna ziemia do spodu. Świadectw w jej łonie spoczywa mnogo. Jeszcze wichr morza zgarnie na poły, piachy rozdmucha, rozedrze doły i popalone zbierze popioły, I będą ziemią, wodą, powietrzem Świadczyć na ciebie prochy człowiecze— Dokąd przed takim sądem ucieczesz ? O ziemio cudzte z grobowych kopców, bardziej człowiecza niż człowiek obcy— Matko dla naszych zabitych chłopców—- Język twój prawy i treść prawdziwa. Tych co umarli odrodzisz żywa. Mów, ziemio śmierci ! Bóg ciebie wzywa ! W dalekiej stronie, w lesie zielonym smoleńskim leżą w czarnej ziemi potrzykroć zdradzeni polscy jeńcy. | ||||||
|
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz