o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wigilia Boża Polaków

 

 Ta krótka opowieść wigilijna opisuje przeżycia mego przyjaciela Zbigniewa Szczepańskiego, którego – wraz z rodzicami i siostrą – wywieziono w 1940 roku na Syberię. Wigilia  wśród tajgi odbiegała od stereotypu, utrwalonego przez znane dzieło Jacka Malczewskiego z Krakowskiego Muzeum Narodowego „wigilia zesłańców”. Ale w obu przypadkach można się dopatrzyć polskiego przywiązania do tradycji i akcentowania więzów rodzinnych.
Na straży przy ziarnie
   Po zwolnieniu z gułagu z końcem 1941 roku rodzina Szczepańskich osiedliła się – jako już grupa wolnych bieżeńców – w małej osadzie syberyjskiej Teguldet nad Czułymem, prawym dopływem Obu. Osiedle otaczała tajga, porozdzielana – nieprzebytymi bagnami i nieprzeliczoną chmarą Komarów.
   Ze względu na nędzę i brak żywności pan Feliks Szczepański zatrudnił się w 1943 r. jako stróż magazynu zbożowego w kulstanie (zagospodarowane rolniczo tzw. Gary, czyli wypalone w tajdze polany).  Ten o którym mowa, należał do kołchozu „Krasnaja Zaria” ze Starego  Abkaszowa i LESPRAMTOR-gu. Pracę tą dzielił z 14-letnim Zbyszkiem. Zmieniali się co miesiąc. Jako mieszkanie wykorzystywali małą chatkę z bierwion na skraju polany – przy   wielkich bagnach.

Bagna w rejonie Tuguldetu, fot. PANORAMIO
Praca była prosta – należało doglądać ziarna, szuflować je co pewien czas, a także odławiać szczury i mszy, pchające się do pomieszczeń  wszystkimi dziurami. Szczury wyrastały na schwał – jak koty. Ogromnym plusem pracy w kulstanie okazała się możliwość wyżywienia na miejscu i pozostawienia swych głodowych przydziałów chleba rodzinie w Teguldecie.
Nici z polowania
   Stróżowanie w grudniu 1943  roku przypadło na Zbyszka, ale ponieważ zbliżały się Święta, ojciec obiecał przyjechać do niego w Wigilię. Chłopiec z niecierpliwością i utęsknieniem wyczekiwał taty – nie było żadnego kalendarza, więc liczył upływające dni po nacięciach, wykonywanych nożem na belce. Za towarzysza niedoli miał małego rudawego kundelka, który razem z nim tkwił na pustkowiu.
   Akurat tuż przed Bożym Narodzeniem spadły wielkie śniegi, połączone z zawiejami: drogi leśne i ścieżki myśliwski stały się trudne do przebycia. Zbyszka wyposażono w jednostrzałowy prymitywny karabin tzw. „berdankę” i trochę amunicji. Chłopak bobrował więc po tajdze za jarząbkami (zwanymi tu „riabczykami”) i cietrzewiami. Jarząbki – były to piękne nieduże ptaki, pstro ubarwione, podobne z wyglądu i wielkości do kuropatw. Koguty cietrzewi z brunatno-czarnym ubarwieniem, ogonem  w kształcie liry i czerwoną brwią stawały się najwspanialszym, ale nie najczęstszym trofeum Zbyszka.

Jarząbek przypomina kuropatwę, Fot. PANORAMIO
                                      

Tajga w zimowej szacie , Fot. PANORAMIO
Wielkie opady śniegu tuż przed   świętami i uniemożliwiły polowania – zawiodła więc nadzieja na zdobycie pożywienia. Wieczorami Zbyszek szlifował rosyjski, czytając znaleziony na miejscu strzęp książki – resztki sprawozdania Konferencji Partyjnej Resortu Rolnictwa ZSSR z roku 1936.
   Na miejscu nie było ani kropli nafty i czytanie odbywało się przy łuczywie.  Zapałek również brakowało – ogień rozniecał Zbyszek krzesiwem. Jeszcze po z górą 60 latach zachował on umiejętność błyskawicznego posługiwania się tym archaicznym narzędziem. Potrzebny jest tylko do tego nieco nadwęglony knot bawełniany, kawałek zaostrzonego krzemienia i specjalnie uformowany kawałek  stali.

Tajga nad brzegiem Czułymu, fot. PANORAMIO

 Krzesiwo i łuczywo
   Nacięcia na belce wskazywały,  że jest już 24 grudnia i że należy oczekiwać przybycia ojca. W okresie zimowym dzień szybko mijał, jako  słońce wschodziło pomiędzy 10 a 11, a zachodziło  około godziny 4 po południu. Wyłaniało się ono z wierzchołków wyższych drzew i po przemierzeniu niskiego łuku, kryło się za następnymi. Zrobiło się ciemno, gwiazdy pojawiły się na niebie, a  ojciec nie przyjeżdżał.
     Zbyszek zapalił łuczywo i umieścił je w pobliżu okna – tak by światło  wskazywało drogę do chaty. Stała ona bowiem na końcu przestrzeni otwartych pól, widocznych z drogi wiodącej z Teguldetu. Godziny mijały jedna po drugiej, aż Zbyszek usłyszał ciężkie skrzypienie kroków na  zamrożonym śniegu. Doświadczenie starych Sybiraków doradzało w takim wypadku ostrożność, gdyż zdarzały się wypadki, że nagle przebudzony niedźwiedź opuszczał gawrę i – w poszukiwaniu pożywienia – nawiedzał osiedla ludzkie.

Brunatny niedźwiedź syberyjski zakradający się do osady ludzkiej, fot. Track Back URL.blox.pl
 Zbyszek porwał ze ściany fuzję, drżącymi rękami wprowadził nabój do zamka i zawołał: „Kto idzie”. Pod czupryną latały niespokojne myśli: „Jeżeli nikt nie odpowie – to niedźwiedź – wtedy wypalę przez okno!”. Ale na szczęście usłyszał wołanie ojca: „Otwieraj, otwieraj, to ja”. Tato z trudem wgramolił się do izby. Był półżywy, ośnieżony i oblodzony do pasa. Okazało się, że sanie z koniem utknęły w zaspach parę kilometrów przed Kulstanem i pan Szczepański mozolnie brnął przez śniegi i zaspy. Dopiero następnego dnia doprowadzili konia. Pozostawiając go w nocy w tajdze pan Szczepański okrył go jedliną i sianem, dlatego przetrwał szczęśliwie mroźną noc syberyjską.

Kolacja pod gwiazdą
   Gdy ojciec nieco „odtajał” i przyszedł do siebie, zabrano się do przyrządzania skromnej wieczerzy. Szczepański-senior przytaskał nieco placków, upieczonych na blasze  przez żonę  z dodatkiem „koricy”, czyli przyprawy cynamonowej, którą można było kupić w sklepach (po co komu cynamon, gdy nie ma mąki?). Przywiózł też nieco przydziałowego chleba.

Czułyma w rejonie Tuguldetu, fot. PANORAMIO
 Zbyszek miał przygotowaną bańkę ugotowanej pszenicy siewnej, która posłużyła do przyrządzenia tradycyjnej kutii. Cukru naturalnie nie było, ale danie to udało się posolić, gdyż ojciec miał ze sobą szczyptę – bezcennej na Syberii – soli.
   W chatce było ciepło i przyjemnie . W piecu buzował ogień z dużych polan. Pies kręcił się z przejęciem pod nogami. Obaj panowie przełamali się razowcem i zasiedli do skromnego stołu wigilijnego. Myślami byli z rodziną pozostawioną w Teguldecie, a marzeniami – w odległej i jakby nierealnej Polsce.

Rzeka Czułyma z lotu ptaka, Fot. Ciril Victor, PANORAMIO

Bohdan Nielubowicz
Tematy artykułu:, ,
APPENDIX.
PAMIĘCI  dr. JÓZEFA SZANIAWSKIEGO
Obecnie więzienie w Barczewie
Miałem już za sobą bicie i psychiczne tortury przesłuchania, 10-letni wyrok, odsiadkę w jednej celi z mordercami, kryminalistami, a nawet ludobójcą hitlerowskim, zbrodniarzem Erichem Kochem. Teraz byłem zupełnie sam. Nazywane "polskim Alcatraz", otoczone z trzech stron jeziorem, a z czwartej fosą strasznego krzyżackiego zamku, Barczewo było najcięższym więzieniem PRL. Był mroźny grudzień 1986 roku, siedziałem w zupełnej izolacji, sam w podziemnym karcerze Barczewa. Pomalowane olejną farbą grube mury celi pokryte były rano szronem. Przez trzy zimowe miesiące nie miałem możliwości nawet odezwać się do kogokolwiek. Aby otrzymać więzienny posiłek, należało uklęknąć przed specjalnie skonstruowaną kratą w drzwiach (tzw. tygrysówka dla szczególnie niebezpiecznych więźniów). Na kilka dni przed świętami przyjechała z Warszawy moja Halina na tzw. widzenie, żeby chociaż przez kilka minut spojrzeć na mnie swymi zielonymi oczami nadziei, ale nawet jej nie wpuścili do środka. Stała biedna pod żelazną bramą więzienia na mrozie prawie pół dnia, zanim oprawcy łaskawie zgodzili się przyjąć od niej paczkę świąteczną dla mnie - z jedzeniem, opłatkiem i jemiołą. Dowiedziałem się o tym dopiero na wiosnę, kiedy wypuścili mnie z karceru i musiałem pokwitować odbiór paczki, a właściwie tego, co z niej pozostało.
W Wigilię, jak codziennie o siedemnastej, klawisz przyniósł kolację. Musiałem uklęknąć przed kratą w drzwiach i dostałem pełną miskę barszczu, zamiast zwyczajnej zupy mlecznej. Pół bochenka pokrojonego chleba odebrałem już rano. Dostałem jeszcze kubek kawy zbożowej, i to była moja wigilijna wieczerza, którą ustawiłem na taborecie, a sam usiadłem na metalowej pryczy. Myśl o tym, że gdzieś zupełnie daleko za tymi więziennymi murami, w cieple rodzinnego domu, na wigilijnym stole jest jedno puste nakrycie przeznaczone dla mnie, nie była dla mnie pocieszeniem, tylko bólem i dojmującą goryczą. Sam ze sobą dzieliłem się ułożoną na aluminiowym talerzu kromką więziennego chleba, zamiast opłatkiem, sam sobie składałem życzenia z myślami i marzeniami o moich najbliższych, o Halinie z małym Filipem i o Polsce w sowieckiej i komunistycznej niewoli.
To była moja najbardziej samotna, najsmutniejsza w życiu Wigilia. W tej okropnej scenerii Barczewa nie miałem oczywiście nawet zegarka i kiedy w środku nocy usłyszałem dalekie, przytłumione bicie dzwonów, to wiedziałem, że to już północ i że normalni, wolni ludzie udają się do kościoła na Pasterkę. W karcerze nie było krat, bo i okna nawet nie było, a grube mury dawnego krzyżackiego zamku Wartenburg, zamienionego przez Niemców na więzienie, w przedziwny sposób wyciszały dźwięki dzwonów, tak że były one subtelne, miękkie, odległe, niemal jakieś bajkowe. Ze ściśniętym sercem, z uchem przy zimnym murze, klęczałem na betonowej podłodze i modliłem się do Boga tak bardzo i tak długo, aż z tą modlitwą usnąłem chyba już nad samym ranem w Boże Narodzenie.
Od tamtej pory minęła epoka, a właściwie kilka epok! Żyjemy w zupełnie innych czasach pod względem politycznym, ekonomicznym, społecznym, a wreszcie cywilizacyjnym. Skończył się tragiczny wiek XX, jesteśmy na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia, w naszym kalendarzu jest już druga dekada XXI wieku! To nie kalendarz, ale czas biegnie nieubłaganie i stawia nas wobec nowych wyzwań i wydarzeń. Nasz kalendarz, którym codziennie posługują się miliardy ludzi, jest zarazem najbardziej globalnym, uniwersalnym i rozpowszechnionym symbolem narodzin w Ziemi Świętej, w Betlejem - Jezusa Chrystusa. To wtedy zaczęła się nowa era, to od tej daty wszystko liczymy - dni, miesiące, lata, dekady, wieki, tysiąclecia, całe epoki. Wszystko zaczęło się od Bożego Narodzenia 2010 lat temu. To nie tylko nasza religia, to jest nasza cywilizacja! Jej powszechny i globalny uniwersalizm widoczny jest szczególnie w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku. To m.in. właśnie dlatego jesteśmy obecnie świadkami kolejnego w ciągu dwóch tysięcy lat zmasowanego ataku na chrześcijaństwo, na chrześcijan, na symbol krzyża świętego, na Kościół, na wszystko to, co nazywamy naszą cywilizacją. W tym globalnym ataku na nas biorą udział nie tylko fanatycy i terroryści islamscy, ale również rzekomi liberałowie z rzekomą pseudoideologią tolerancji. Widocznym dowodem ich bezsilnej wściekłości jest gwiazda betlejemska świecąca na wierzchołkach milionów choinek na całym świecie właśnie w Boże Narodzenie.

Brak komentarzy: