o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

środa, 30 lipca 2008

NIE MA WODY NA POSTYNI


-
**** " dzieki " takim kanaliom jak Osiecki podjelam decyzje, z ktora sie nosilam od
dluzszego okresu -
czas opuscic ten kraj...

Majac mozliwosc podjecia pracy TAM - cos mnie tutaj trzymalo - rodzina, znajomi, OJCZYZNA - tak patriotyzm tez byl balastem...

Od dzisiaj juz nie...

Czas opuscic ten kraj...Kraj gnid, szemranych interesikow rzadzacych, prymitywizmu i oczywistych kanalii - takich jak wspomniany Osiecki, dla ktorego niezwykle osobisty list Sumlinskego jest powodem do plucia na zlamanego czlowieka.... Zlamanego - jak wynika obawa przed szykanami opresyjnej wladzy... Takie wlasnie kanalie rzadzily w Rosji Sowieckiej mordujac tych, ktorych odczuc nie byly w stanie sie nawet domyslic..Takie wlasnie kanalie wsadzaly do wiezien patriotow po wojnie do UBeckich wiezien...Takie wlasnie kanalie gnoily tych choc troche madrzejszych od siebie...Nie chce mi sie juz na takie kanalie patrzec....
2008-07-30 21:34Rekreacja0141

Rekreacja http://rekreacja.salon24.pl/index.html

..-jestem -jedynym -źródłem -utrzymania -dla -niepracującej -żony- i -trójki -córeczek.-




SAMOTNOŚĆ w WARSZAWCE asbweckiej.


- trwa Wojna Domowa na śmierć i życie -


2008-07-30, 12:31:20
Patrzymy na was, dziennikarze
Tagi:
WSI dziennikarstwo dziennikarze media ABW Sumliński
--------------------------------------------------------------------------------



Wojciech Sumliński: W wyniku kilkunastogodzinnego przeszukania wyniesiono mi z mieszkania kilka tysięcy stron rozmaitych dokumentów, kilkadziesiąt płyt DVD, dyskietek, kaset VHS oraz innych nośników elektronicznych, trzy komputery, wszystkie notatniki, itp. Wraz nimi przepadła znajdująca się na ukończeniu książka, nad którą pracowałem od ponad roku oraz materiały zbierane do kolejnej książki, którą miałem pisać dla Wydawnictwa Fronda – miała to być pierwsza publikacja książkowa o Wojskowych Służbach Informacyjnych.

Janina Jankowska: Jeśli dziennikarze śledczy, polityczni i inni nie potrafią w takim momencie stanąć obok kolegi, wydać głosu, to znaczy, że jesteśmy stadem rozproszonych, bezmyślnych baranów. Tu nie było podstaw do aresztowania. Chodzi o interes wszystkich, którzy wykonują ten zawód. Mamy do czynienia z zastraszaniem. Abstrahuję od motywów politycznych tej decyzji, która jest nazbyt czytelna.

Spokojnie, z milczenia w tej sprawie Tomasz Wołek was rozliczał nie będzie, do raportu medialnego też za nie nie traficie. Można milczeć dalej. A dziennikarską solidarność zachować na ważniejsze okazje.

Gdy trzeba będzie się znowu w klatce zamknąć w obronie dziennikarskiego prawa do nieprzepraszania za oszczerstwa.

Gdy ktoś wypomni Milanowi Suboticowi jego przeszłość.

Gdy "Sukces" wytnie jakiś kolejny bełkotliwy felietonik Manueli Gretkowskiej.

Gdy prezydentowi się znowu wypsnie "małpa w czerwonym" albo Dorn nazwie was "ścierwojadami".

Wtedy znowu będziecie solidarni, znowu usłyszymy piękne słowa o służeniu prawdzie, wolności słowa, dziennikarskiej niezależności. I takie tam bzdety, których sami chyba nie traktujecie poważnie.

Nie wiem o sprawie Sumlińskiego wiele ponad to co czego się dowiedziałam zaraz po majowych przeszukaniach w jego domu. I nie mogę się nadziwić temu że nie wiem. Przecież tylu mamy odważnych dziennikarzy śledczych, wszystko są w stanie ustalić, nawet tajną rozmowę w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu zrekonstruować, a śmierdzącej na kilometr sprawy Sumlińskiego żaden się nie odważył ruszyć i choć minęło już dwa i pół miesiąca, nadal nie wiemy co się właściwie stało, co zrobił a przede wszystkim jakie są na to dowody. Latkowski na swojej stronie pisze: "ABW, prokuratura i sąd także powinni mieć świadomość tego, że media, a przynajmniej kilku dziennikarzy, będą patrzeć na ręce" i można się tylko uśmiać bo to patrzenie na ręce mieliśmy okazję obserwować przez ostatnie miesiące. Tylko jakoś śladów tego patrzenia w gazetowych archiwach próżno szukać. ABW to aż się trzęsie ze strachu pod czujnym dziennikarskim wzrokiem.

List Sumlińskiego jest wstrząsający, a milczenie dziennikarzy coraz bardziej wymowne. I zostanie im zapamiętane. Patrzymy na was, dziennikarze. Ale już chyba bez specjalnej nadziei :(

komentarze (167)


albo Dorn nazwie was "ścierwojadami" - jak widać nie dośc dosadne okreslenie
Jest gorzej!!!!
Jest znacznie gorzej - ludzie bez czoła, bez godności, siedzący okrakiem na bankomacie.

Słucham TW Bolka, co to go MO poprosiła, zeby tłum zatrzymał w 1970 r i dlatego był na komendzie MO, KIEDY WŁADZA STRZELAŁA DO ROBOTNNIKÓW- i widzę te wszyskie "plastykowe Idole" z Victorami - to ta sama kasta ludzi bez twarzy.
ścierwojady.
2008-07-30 12:38Maryla115818946
Nie dać sie zwariować
www.maryla.salon24.pl
Kataryno
Patrzą jeden na drugiego - liczą i wydzwaniają do siebie:
- Co ty na to?
- Na co?
- No tego wiesz - co go wsadzili
- A ty?
- Co ja?
- Skoro pytasz to mi powiedz pierwszy - co ty na to?
- No wiesz. Różnie mówią
- Albo milczą
- Prawda
- Czytałeś blogi
- No czytałem - kurwa - im łatwo
- Im tam -nam nie!
- Czekamy?
- Poczekamy
- Może ktoś coś powie?
- Wtedy tak................... itd

2008-07-30 12:47Jacek Jarecki1323015
Amazonia w weekend
www.jacek.jarecki.salon24.pl
czekamy na :
Monikę Olejnik,
Jacka Żakowskiego,
Czuchnowskiego,
Morozowskiego,
Sekielskiego

JA PA

D. jak d Wielowieyską

niejakiego Mazowieckiego
itd,itp,

oraz - na

Q dziennikarza, endrju czume

---------------------------
2008-07-30 12:57Gdańszczanin83171
Gdańszczanin
www.gdanszczanin.salon24.pl

PRÓBA SAMOBÓJCZA WOJCIECHA SUMLIŃSKIEGO
Jak dowiedział się portal Niezalezna.pl, Wojciech Sumliński próbował dziś popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły. Dziennikarz w ciężkim stanie przebywa w Szpitalu Bielańskim.

Według potwierdzonych informacji, życiu dziennikarza nie zagraża niebezpieczeństwo.

Wojciech Sumliński próbował popełnić samobójstwo w kościele św. Stanisława Kostki. Życie uratowała mu siostra zakonna. Dziennikarza natychmiast przewieziono do Szpitala Bielańskiego.
(wg)
Od redakcji: Podejrzewaliśmy, że Wojciech Sumliński - pozostający od czasu akcji ABW w fatalnym stanie psychicznym - miał myśli samobójcze. Jego znajomi, którzy domyślali się takich zamiarów, próbowali odwodzić go od radykalnych kroków. Pozostaje nam nadzieja, że Wojtek wkrótce dojdzie do siebie...

http://niezalezna.pl/article/show/id/5661
---------------------------------------------------------

wtorek, 29 lipca 2008

1990/91 TAJNA ROBOTA WSI

UBpolen * Geschichte * * Krótki Kurs.

Radio Pomost

Krótki kurs historii PRL i opozycji

Napisał Jan Engelgard
sobota, 26 lipiec 2008

W dyskusjach na temat niedawnej przeszłości panuje ostatnio ogromny mętlik. Do obiegu wprowadzono nic nie mówiące słowo „komuna”, które ludzie nie mający pojęcia o historii po 1945 roku skłonni są interpretować dosłownie – tzn. uważają, że „komuna” (czyli system komunistyczny) panował u nas dokładnie w latach 1945-1989. Jest to nieporozumienie sprawiające, że nie można poważnie dyskutować, bo polemiści piszą o dwóch różnych rzeczywistościach.
W dodatku ludzie dawnej opozycji wprowadzili do powszechnego obiegu termin „opozycja antykomunistyczna”, co też jest zakłamywaniem prawdy, bo wtedy, w latach 60. i 70. tego terminu nie używano. W dodatku trzon opozycji wywodził się z PZPR, czyli „partii komunistycznej”. Dlaczego ludzie ci się zbuntowali? Czy stali się „antykomunistami”? Nic bardziej mylnego. Oni zbuntowali się dlatego, że uznali, że PRL nie reprezentuje już ideałów komunistycznych, stając się państwem „nacjonalistycznym”.Żeby nie być gołosłownym, przypomnijmy kilka ówczesnych (a nie dzisiejszych) wypowiedzi ludzi „antykomunistycznej opozycji”. Właśnie ukazała się wydana przez IPN książka pt. „Marzec 1968 w dokumentach MSW – t. I Niepokorni” (Warszawa 2008, ss. 927). Są w niej przytoczone liczne dokumenty ilustrujące narodziny opozycji. Był rok 1963, kiedy w partii do głosu dochodzili moczarowcy, a grunt tracili ludzie z dawnej KPP. Płk Zbigniew Załuski opublikował książkę pt. „Siedem polskich grzechów głównych”, w której bronił polskiej historii przed szydercami, przed tymi, którzy w latach 50. pisali podręczniki dla szkół, w których całą polską historię przedstawiano po bolszewicku. Reakcja ludzi pokroju Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego (późniejszych współtwórców KOR) była charakterystyczna.
**
„Prawica” rządzi w PRL
Podczas spotkania w Klubie Dyskusyjnym ZMS na Uniwersytecie Warszawskim w dniu 22 maja 1963 roku Jacek Kuroń, przy aplauzie zebranych, stwierdził: „Rząd twierdzi, że sam jest lewicą, a ci, co są przeciw niemu, prawicą. Trzeba to pojęcie sprecyzować. Zarówno [Bolesław] Piasecki, jak nasz obecny rząd, jak i jego agentury stawiają naród ponad wszystko. Kościół również tę sprawę stawia podobnie jak rząd. Piasecki zawsze reprezentował pogląd, że naród powinien być karny, posłuszny bezwzględnie rządowi. Rządowcy uważają, że oni tylko reprezentują socjalizm, kto przeciw nim, ten przeciw socjalizmowi (...) W Październiku episkopat poparł Gomułkę, wspólny im, zarówno rządowi, KC, jak i Kościołowi jest nacjonalizm. Polemika toczy się legalnie o to, która prawica będzie uciskać naród”. Jasno sprecyzowane – PRL to dla Kuronia i Modzelewskiego państwo rządzone przez „prawicę biurokratyczną” i „prawicę kościelną”. Kuroń, ożywiony duchem rewolucji, próbował przez kilka lat po 1956 roku skomunizować Związek Harcerstwa Polskiego, który był w tym czasie odbudowany przez ludzi przedwojennych, m.in. Stanisława Broniewskiego i Aleksandra Kamińskiego. Tzw. Drużyny Walterowskie były wylęgarnią komunistyczno-kosmopolitycznych kadr. Jak informował oficer operacyjny III Departamentu MSW, Jacek Kuroń podczas zbiórki 182. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej w dniu 22 września 1963 roku rzucił hasło: „Kto antysemita, bij w mordę”. W tydzień później, jedna z uczestniczek zebrania powiedziała, że nie podoba się jej polityka Chin komunistycznych. Na to Kuroń wyjaśnił jej: „Komunistyczna Partia Chin jest partią lewicy marksistowskiej. Natomiast Rosjanie, gdyby mogli, nie popieraliby walki narodowowyzwoleńczej, gdyż chcą zawrzeć pakt status quo z USA. Chcą podzielić świat między siebie i USA. To może doprowadzić do upadku rewolucji na Kubie”. Wyraził nadzieję, że w Polsce dojdzie do rewolucji, takiej jak na Węgrzech. Miłość do maoistowskich Chin była głównym wątkiem jego ówczesnych wystąpień. Np. według doniesienia TW „Wacław”, Kuroń: „kilkakrotnie wyraził z naciskiem opinię: każda rewolucja socjalistyczna jest lepsza od poprzedniej – chińska lepsza od rosyjskiej, jugosłowiańska od chińskiej, a kubańska od jugosłowiańskiej. W tej chwili intensywnie interesuje się Algierią, gdzie podobno w rządzie zasiadają trockiści z paryskiego centrum IV Międzynarodówki (...) Zdaniem Kuronia najpoważniejszym zagrożeniem dalszego rozwoju rewolucji jest biurokracja sowiecka, zatracająca cechy przywództwa mas ludowych”. Podczas szkolenia w Wojskowym Ośrodku Szkolenia Oficerów NR 1 w Łodzi, Kuroń precyzował: „Struktura organizacyjna Wojska Polskiego jest antyludowa i antydemokratyczna. Tezę tę wyprowadził ze struktury organizacyjnej Armii Czerwonej z okresu, gdy żył jeszcze Lenin i gdy dowódcy armii byli wybierani”. Wykazał też, że „w armii chińskiej dowódcy są w dalszym ciągu wybierani i taką armię można nazwać armią ludową w przeciwieństwie do naszej”.
**
Rewolucja jest konieczna.
A oto wybór opinii Kuronia z roku 1964 na podstawie meldunków agenturalnych. „Kuroń uważa się za przedstawiciela lewicy socjalistycznej. Wg niego, obecne rządy w Polsce opierają się na skrzyżowaniu ideologii endeckiej (sic!) z socjalistyczną. Taka sytuacja nie jest w interesie mas i socjalizmu (...) Zdaniem Jacka Kuronia obecny system socjalistyczny w Polsce trzeszczy w szwach i niedługo musi runąć. Konieczna jest rewolucja, która zmieni ten stan rzeczy. Są dwie drogi poprawy tego stanu – reprywatyzacja lub dalekie posunięcie na lewo. Obecny system broni się przed zmianami. Dyskusja rozpętana przez Załuskiego ma na celu – zdaniem Jacka Kuronia – przygotowanie gruntu do „uchwycenia za pysk” przez wiernych systemowi pułkowników. To tylko krach systemu. Jacek Kuroń jest zwolennikiem rewolucji, która wprowadziłaby zmiany daleko idące na lewo”. Zalecał czytanie książek Trockiego i zapowiadał: „Rewolucja węgierska była rewolucją, do jakiej u nas dojść powinno, tylko we właściwym momencie”. Dokumentem wyrażającym poglądy tego typu był słynny List Otwarty do członków POP PZPR i do członków ZMS przy Uniwersytecie Warszawskim z 1965 roku. Dyktaturę PZPR proponowano zastąpić „prawdziwą” dyktaturą proletariatu. Powstaje pytanie – czy analiza dokonana przez Kuronia i Modzelewskiego była słuszna, czy PRL rzeczywiście ewoluowała w kierunku narodowym? Dla „prawdziwych” komunistów na pewno tak. Znamienne, że w krytyce Kuronia w ogóle nie był obecny okres stalinowski, kiedy naprawdę w Polsce panował terror. Ale wtedy u władzy byli „prawdziwi komuniści”, tacy jak Berman, Zambrowski czy Minc. Zagrożeniem był za to system łączący „endecję” i „socjalizm”. Taka analiza nosiła wszelkie znamiona klasycznego trockizmu, zresztą ani Kuroń, ani Modzelewski nie ukrywali, że są trockistami. Dla nich Rosja Sowiecka i PRL to kraje, które „zdradziły” rewolucję, a stały się „reakcyjne” i „prawicowe”.
**
Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”
W Polsce dodatkowym elementem „obciążającym” była rola Kościoła, który pomimo ideologicznej walki z PZPR – popierał państwo i bronił go, kiedy było zagrożone. Linię tę reprezentował Prymas Stefan Wyszyński, który nakazywał nie śpiewać w kościołach „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”, tylko „Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”. Uważał bowiem, że państwo jest wartością samą w sobie. Dzisiejsze próby przedstawiania tego okresu jako nie kończącego się pasma prześladowań Kościoła są śmieszne. Dominującym obrazem była koegzystencja państwa i Kościoła, a nie martyrologia.Celem Prymasa Wyszyńskiego była ewolucja PRL w kierunku zgodnym z tradycją. Czy było to mrzonką? Bynajmniej, od roku 1956 narastała w Polsce tendencja do „nacjonalizacji” partii i państwa. Nawet spory z Kościołem na tle obchodów 1000-lecia Chrztu Polski zmuszały państwo do odwołania się do tradycji Mieszka i Chrobrego. Partia nie mogła być mniej patriotyczna niż Kościół – dlatego w latach 60. położono taki nacisk na odwołanie się do tradycji. Gomułka zarządził budowę 1000 szkół na Tysiąclecie, a w roku 1966 zorganizowano gigantyczną paradę historyczną, która otwierali wojowie Mieszka. Dla ortodoksyjnych marksistów była to zdrada, przejście na pozycje „endeckie”.Narodziny opozycji w połowie lat 70. miały więc swe źródło w doktrynie czysto trockistowskiej, bo KOR był agendą trockizmu. W tej sytuacji ludzie obozu narodowego nie tylko nie mogli jej poprzeć, ale ostrzegali przed jej działaniami. Wyrazem tego były listy otwarte Jędrzeja Giertycha do Kraju oraz publicystyka ks. Michała Poradowskiego, który w kolportowanej szeroko broszurze pt. „Aktualizacja trockizmu przez trockizm” stawiał tezę, że prawdziwy marksizm i komunizm (w sensie programowym) reprezentują nie ludzi z PZPR, lecz ludzie, którzy z niej wyszli. „Solidarność”, rzecz jasna, w swoje masie trockistowska nie była, ale ludzie KOR-u opanowali jej kierownictwo, sterując w kierunku Wielkiego Konfliktu. Dla Kuronia miała to być wymarzona rewolucja, którą widział już prawie za drzwiami. Pisze o tym szeroko i dokładnie w swoich książkach Lech Mażewski („W objęciach utopii” i „Niszczący dualizm”). Tylko jednoznaczny nacisk Prymasa Wyszyńskiego i jego wpływ na Lecha Wałęsę sprawił, że nie doszło do tragedii. Prymas przestrzegał przed ludźmi, których interesy były poza granicami Polski, a jego następca abp Józef Glemp jasno dał do zrozumienia delegacji kierownictwa „Solidarności” na jesieni 1981, że straciło ono mandat na reprezentowanie milionów członków. Dzisiaj nikt tego nie powie, bo wygrała lukrowana wizja historii i bajeczki o „dobrej” opozycji i wstrętnych komuchach.
**
Zwycięstwo ewolucji.
Tak więc, ludzie obozu narodowego nie mogli stać się częścią „opozycji demokratycznej”, bo w swoje istocie była ona antypaństwowa a nie antykomunistyczna. Można było być antykomunistą i nie popierać opozycji, tak jak chyba największy antykomunista Jędrzej Giertych. PRL nie była – jak się to nieraz próbują wmawiać antykomuniści świeżej daty – państwem wyśnionym przez konserwatystów i narodowców. Była jednak państwem, które ulegało ewolucji. Konserwatysta Mirosław Dzielski pisał, że wrogami prawicy nie są ludzie systemu i państwo, lecz ideologia socjalistyczna. Jeśli ludzie władzy zgodzą się na dalszą ewolucję i wyprowadzą Polskę z socjalizmu – to trzeba ich poprzeć, nawet gdyby to państwo było nadal niedemokratyczne. A więc ewolucja a nie rewolucja. Tę ewolucję przyspieszyły zmiany z ZSRR, które wcale nie były wymuszone przez „Solidarność”, gdyż wtedy, kiedy zaczynała się „pierestrojka” (rok 1985) była ona w największym kryzysie. Potem były zmiany 1989 roku. Nie jest więc prawdą, że w Polsce ktoś „obalił komunizm”, bo – po pierwsze – w roku 1989 wcale go nie było, a po drugie – to sam system doprowadził do swojego „obalenia”. Trudno, taka jest prawda i zaklęcia niczego tu nie zmienią. Można ubolewać nad tym, kto objął w Polsce władzę po 1989 roku i jaki przyjęto program przemian, ale to jest już inna historia. Nie jest także prawdziwa teza o braku jakiejkolwiek łączności pomiędzy PRL w RP dzisiejszą. RP wywodzi się z PRL, a nie z II RP – i tego też nic nie zmieni. To że w tym państwie zmieniono ideologiczne paradygmaty, to inna sprawa, nie stworzono jednak żadnego nowego państwa. Dlatego rację mieli ci, którzy stawiali na ewolucję, bo ona nastąpiła, a racji nie mieli ci, co chcieli zrobić nad Wisłą rewolucję, bo byłaby dla nas tragedią.

Jan Engelgard
http://myslpolska.org

--------------------------------------------------------------
http://www.radiopomost.com/index.php?option=com_content&task=view&id=5216&Itemid=42&PHPSESSID=59c5783a3bb01b4b8feabbe5378dbf6d

GOLGOTA WSCHODU

*********************
Wspomnienia Sybiraków
W niniejszym dziale publikowane są teksty nadsyłane przez osoby chcące podzielić się swoimi przeżyciami związanymi z deportacją oraz pobytem na zesłaniu. Część tekstów została udostępniona w formacie PDF. Do ich odczytania należy posłużyć się programem Adobe Reader firmy Adobe.

Pobierz i zainstaluj darmowąprzeglądarkę Adobe® Reader®
:: "Czas straszliwej kaźni"Wspomnienia Edwarda Drozda spisane przez Irenę Karczewskąprzeczytaj »
:: "A myślałam... że już stamtąd nie wrócę..."Wspomnienia Bronisławy Jewchuta z domu Mukoid spisane przez Alicję Laskowskąprzeczytaj »
:: "Z nieludzkiej ziemi..."Wspomnienia Zygmunta Parusaprzeczytaj »
:: "Witaj nam Polsko!"Wspomnienia Anny Szafałowicz z domu Jatkowskaprzeczytaj »
:: "Sybiracka włóczęga"Wspomnienia Stanisława Matiasa z Kwidzyna opracowane za jego zgodą przez Leszka Parusaprzeczytaj »
:: "Wschodnie losy Polaków w czasie II wojny światowej, dzieje jednej rodziny"Praca licencjacka Lucyny Jadowskiej napisana w oparciu o wspomnienia Reginy Jadowskiej z domu Wilczyńskaprzeczytaj »
:: "Nigdy nie zapomnę stepów Kazachstanu"Wspomnienia Alicji Dawidowicz opracowane za jej zgodą przez Leszka Parusaprzeczytaj »
:: "Wspomnienia z pobytu w ZSRR 1940-1946"Wspomnienia Rozalii Kołodziej spisane przez Tomasza Sadowskiegoprzeczytaj »

123 KB
:: "Sześć lat poniewierki"Wspomnienia Zbigniewa Szczepańskiego spisane przez Bohdana Nielubowiczaprzeczytaj »

219 KB
:: "Droga do Ojczyzny""Okupacyjne wspomnienia z Borysławia i opowiadania z ZSRR"Wspomnienia Adama Żarskiegoprzeczytaj »
:: "Wspomnienia z Kazachstanu"Wspomnienia Zofii Wonka, po mężu Galinaprzeczytaj »

195 KB
:: "Zaskakujące zdarzenie"Wspomnienia Zbigniewa Karpińskiegoprzeczytaj »

313 KB
:: "Życiorys"Wspomnienia Stanisława Świło spisane przezZbigniewa Świłoprzeczytaj »

104 KB
:: "Historia rodziny Zdzisławy z domu Józefowskiej"Wspomnienia spisał Zbigniew Mintaprzeczytaj »

193 KB
-----------------------------------------------------------

niedziela, 27 lipca 2008

PŁACE SŁUŻB i URZĘDNIKÓW II RP. * 1937

UPOSAŻENIE PRACOWNIKÓW PAŃSTWOWYCH W RP W 1937 R.


Wpisał: W. Sieradzki
20.09.2007.
proszę porównać np. pensje nauczycieli z pensjami innych zawodów [Adm.]
UPOSAŻENIE PRACOWNIKÓW PAŃSTWOWYCH W RP W 1937 R.
[ miesięcznie w złotych ]
A. Administracja cywilna i nauczycielstwo
grupa uposażenie liczba etatów
zasadnicze ogółem w tym nauczyciele
I 3.000 - 1 -
II 2.000 - 13 -
III 1.500 - 39 -
IV 1.000 - 723 566
V 700 - 1.055 304
VI 450 - 5.902 3.188
VII 335 - 13.439 8.498
VIII 260 - 21.576 13.591
IX 210 - 43.657 32.519
X 160 - 32.472 14.369
XI 130 - 21.227 10.363
XII 100 - 5.153 1
B. Sędziowie i prokuratorzy
I 1.100 - 189
II 800 - 484
III 575 - 1.346
IV 425 - 1.571
C. Policja państwowa
Inspektor - 700 27
Nadkomisarz - 430 150
Komisarz - 335 377
Podkomisarz - 270 153
Aspirant - 240 119
Starszy Przodownik - 200 1.507
Przodownik - 180 4.423
Starszy Posterunkowy - 160 11.006
Posterunkowy - 150 11.006
D. Wojskowi zawodowi
stan wolny - - z rodziną
Marszałek - 3.000
Generał broni - 2.000
Generał dywizji - 1.500
Generał brygady - 1.000
Pułkownik 632 - 713
Podpułkownik 524 - 580
Major 435 - 490
Kapitan 345 - 400
Porucznik 265 - 324
Podporucznik 206 - 266
Chorąży 230 - 300
Starszy sierżant 194 - 264
Sierżant 171 - 241
Plutonowy 151 - 201
Kapral 137 - 167
E. Polskie Koleje Państwowe
I 1.000 - 7
II 700 - 46
III 550 - 105
IV 450 - 340
V 390 - 442
VI 335 - 882
VII 295 - 2.242
VIII 260 - 5.292
IX 225 - 8.985
X 200 - 13.612
XI 175 - 22.607
XII 150 - 45.919
XIII 125 - 31.681
XIV 100 7.726
F. Polska Poczta, Telegraf i Telefon
I 1.000 - 5
II 700 - 33
III 450 - 115
IV 350 - 661
V 280 - 1.383
VI 240 - 2.330
VII 205 - 4.100
VIII 175 - 8.154
IX 145 - 10.000
X 120 - 3.135
XI 100 - 1.267

IPN. KETMAN i MONIKA pdf

***
„Ketman” i „Monika” – żywoty równoległe
Poniżej prezentujemy Państwu artykuł, który ukazał się w drugim tomie wydawnictwa „Aparat Represji w Polsce Ludowej 1944–1989”.

MASZ WYBÓR




WYBÓR NALEŻY DO CIEBIE

*** PIOTR BĄCZEK.
LIKWIDATOR * WSI
***






*************************

EUCCPOLAKU

ZAWSZE GŁOSUJ ZA KACAPEM W POLSKIM MUNDURZE

czwartek, 24 lipca 2008

- naj( ) waluta świata




Z bliska i z dalekaKomentarz · tygodnik „Goniec” (Toronto) · 2008-07-20 http://www.michalkiewicz.pl/
*****************************
W Singapurze wszędzie blisko. Jakże może być inaczej, skoro całe to państwo ma zaledwie niecałe 700 kilometrów kwadratowych?/ok 28x28 km/ Polska ze swoimi 360 tysiącami kilometrów kwadratowych w stosunku do Singapuru mogłaby prezentować postawę mocarstwową. A jednak to nie w Polsce, tylko w Singapurze czuje się potęgę światowego handlu. Kiedy wypłynąłem dżonką na przejażdżkę po porcie i okolicy, w zasięgu wzroku naliczyłem na redzie ponad 60 statków – a liczyłem tylko te większe, na oko co najmniej 30, a może nawet 50-tysięczniki.Wkrótce okazało się, że to tylko część redy, bo za wyspą jest część druga, na której statki, głównie potężne kontenerowce, tworzą drugie miasto, nie do odróżnienia od tego prawdziwego, zwłaszcza po zmierzchu. Nie ma najmniejszego porównania z Gdynią i Gdańskiem, do których jak mało kiedy, dzisiaj pasują słowa piosenki Maryli Rodowicz: „w małych portach, gdzie pusto cały rok”. Rzeczywiście, gdy 3 maja ub. roku wspiąłem się na wzgórze z którego widać było całą Zatokę Gdańską, przed moimi oczyma roztoczył się widok, jak w pierwszym dniu stworzenia – na redzie Gdyni i Gdańska nie było ani jednego statku. W porcie gdyńskim też prawie ani jednego – jeśli nie liczyć jakiejści łajby, na którą ładowano drewno. Ale za to mamy najsilniejszą walutę na świecie, podobnie jak i największe ceny – za co działacze („działaczów znasz li?”) Platformy Obywatelskiej obwiniają prezesa NBP. I słuszna ich racja, bo oni żyją przecież w stanie pierwotnej niewinności, którą na Zamojszczyźnie opisują słowami: „ono bidne, durne nie wi”. „Bo słuchajcie i zważcie u siebie” – jak radzi Adam Mickiewicz – czyż taki, dajmy na to, poseł Zbigniew Chlebowski, rozumie cokolwiek z gospodarki? Po szefowaniu gminie, którą pozostawił z długami, schronił się za murami poselskiego immunitetu, więc musi stawać przed razwiedką na zadnich nogach i im mniej rozumie, czego od niego chcą, tym spokojniej śpi. Za cóż więc go winić? Za to, że żyje, jak tam najlepiej potrafi?
Ja oczywiście do posła Chlebowskiego nic nie mam i nawet szczęśliwie go nie znam, więc jeśli używam go w charakterze przykładu, to nie ma w tym niczego osobistego. To jest po prostu ilustracja, jaką małą mądrością rządzona jest dzisiaj Polska. Toteż nie wytrzymuje ona porównania z Singapurem (a właściwie – z Singapurą – bo taki właśnie napis: „Singapura” zobaczyłem na stacji kolejowej, na której zatrzymał się po trzech dniach podróży Oriental Express z Bangkoku do Singapuru). Produkt krajowy brutto na mieszkańca Singapuru w roku 2006 wyniósł 31 400 USD, podczas gdy w Polsce – niemal połowę tego, bo 14 880 USD. Ale bo też w rankingu wolności gospodarczej Singapur zajmuje drugie miejsce, zaraz po Hong-Kongu, podczas gdy Polska, pod kierownictwem partii, to znaczy razwiedki z jej agenturą i tak zwanymi – excusez le mot – „przydupasami” od 19 lat „budująca gospodarkę rynkową” – dopiero 74. I żeby było śmieszniej, wcale nie chodzi o to – czego mógłby przyczepić się PiS ze swoim „państwem solidarnym” – że
** w Singapurze panuje „dziki liberalizm”. Wcale nie panuje. Progresywny podatek dochodowy sięga od 4 do 40 procent, a ponadto rząd, to znaczy – funkcjonariusze Partii Akcji Ludowej – głowę dam, że to ci, którzy z tutejszej razwiedki zostali odkomenderowani do cywila – gospodarką ręcznie steruje, ale nie tak, jak sobie wyobrażają małe Moryce w Polsce. Na przykład – zasiłków dla bezrobotnych nie ma tu żadnych, więc każdy stara się znaleźć pracę, w związku z czym bezrobocie nie przekracza 3 procent – czyli realnie nie istnieje. Ale rząd subsydiuje mieszkania i na przykład w państwowym blokowisku można wynająć mieszkanie „z jedną sypialnią” już za 7 dolarów miesięcznie – w związku z czym nikt w Singapurze nie mieszka na ulicy, ani pod mostem. Ponieważ głównym bogactwem Singapuru są tak zwane „zasoby ludzkie”, przeto tutejszy surowy rząd, bezlitośnie karzący graficiarzy chłostą, umożliwiając każdemu wynajęcie mieszkania, prowadzi aktywną politykę demograficzną. Ale singapurski interwencjonizm nie polega na tym, że tutejsza razwiedka – jak, dajmy na to, w Polsce, gdzie nie tylko monopolizuje działalność gospodarczą – o czym świadczy pozycją naszego kraju w rankingu ekonomicznej wolności – ale przede wszystkim rozkrada zasoby państwa – tylko przedsiębiorcom nie przeszkadza, a o swoje państwo dba – bo wie, że nie będzie miała żadnego innego. Dlatego w Singapurze na każdym miejscu widać ład i dostatek, a na ulicach rzeczywiście nie uświadczysz bezpańskiego papierka. **
Tymczasem w Polsce – właśnie mamy „aferę sopocką”, która jest przecież tylko czubkiem góry, a właściwie mnóstwa gór i górek lodowych. Podobnież namaszczony przez samego premiera Tuska prezydent Sopotu pan Karnowski został zamieszany w tak zwane propozycje korupcyjne i nawet nagrany. O Jerum, Jerum! Prycypialna pani Pitera napisała w związku z tym niezwykle srogie pismo („król srogie głosi kary”), żądające wyjasnień od zainteresowanych. Gotów jestem się założyć, że z tych wyjaśnień będzie wynikało, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku, co pani Julia z wdziękiem ogłosi przed kamerami TVN, a może nawet TVN-24, która w ten sposób wypełni swoją misję. Nikt jej w tym nie przeszkodzi, nikt nie postawi żadnych pytań, bo właśnie politycy PiS ogłosili bojkot tej stacji telewizyjnej, którą podejrzewam, że została utworzona przy udziale razwiedki, a może nawet przy udziale pieniędzy z tajnej kasy. W tej sytuacji rzeczywiście osoby wezwane do TVN powinny stosować się do zasad, jakie Czesław Bielecki, jeszcze jako „Maciej Poleski” skatalogował w „Małym konspiratorze”, to znaczy – powinny domagać się wezwania na piśmie z zaznaczonym numerem sprawy oraz – w jakim charakterze zostaną przesłuchane, dajmy na to, przez przodującą w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym Monikę Olejnik – czy podejrzanego, czy świadka, bo jak wiadomo, sytuacja procesowa w takich razach bywa zdecydowanie odmienna. Ciekawe, jak długo politycy PiS wytrwają w swoim postanowieniu – bo przecież „l`appetit vient en mangeant” i niektórzy z nich do występów w telewizorze mają już nie to, że skłonność, ale prawdziwą zapamiętałość – jak nieboszczyk Jacek Kuroń – niech mu będzie santo subito – do wódki.
A skoro już zeszło na nieboszczyków, to do ich grona dołączył również „drogi Bronisław” – kolejny niewątpliwy kandydat na santo subito – i nawet do Singapuru dotarło, że Parlament Europejski już się krząta, żeby go jakoś unieśmiertelnić. Kolaborację ze strony Jego Ekscelencji abpa Józefa Życińskiego ma z pewnością zapewnioną, jako że ten wybitny xiążę Kościoła wyraził życzenie, by Polska miała „więcej Bronisławów Geremków”. Najwyraźniej jeden mu nie wystarczał, podobnie jak Katarzynie II „rogi huzarskie” – co złośliwie zauważył król jegomość pruski na wieść iż monarchini ta zdecydowała się na odwojowanie od Turcji Złotego Rogu.
O ile taka Katarzyna coś tam jednak skutecznie odwojowywała, to my mamy już pierwszy rezultat wizyty ministra Radosława Sikorskiego w Stanach Zjednoczonych. Oto Komisja Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów Kongresu USA podjęła rezolucję wzywającą Polskę do zadośćuczynienia żądaniom finansowym żydowskich organizacji „przemysłu holokaustu” – oczywiście pod pretekstem rewindykacji własności. Premier Tusk po tym uderzeniu w stół zameldował, że wszystko załatwi do końca września. Wygląda na to, żeśmy się już dowojowali, bo w tej sytuacji rozbiór Polski między Żydów i Niemców, którzy przecież z tej ustawy wycisną wszystko, niczym z cytryny, jest coraz bliższy. Tymczasem unus defensor Patriae, czyli Jarosław Kaczyński najwyraźniej przyznał się do kolejnego przeintrygowania. „W tropieniu przestępstw gospodarczych tak porwał go szlachetny zapał, że się dopiero opamiętał, gdy się za własną rękę złapał” – pisał o generale Bagno Janusz Szpotański. Jarosław Kaczyński też się złapał, ale oczywiście nie za własna rękę, tylko za prawą rękę swego brata prezydenta, czyli rękę Janusza Kaczmarka, który okazał się być „agentem” i to samego złowrogiego „układu”. A to ci dopiero siurpryza! Prawa ręka pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego tkwiła w „układzie” podczas gdy lewa... no, mniejsza z tym. I jakże w tych warunkach się dziwić, że Singapur wygląda inaczej, a Polska – inaczej?
Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

poniedziałek, 21 lipca 2008

GORZE! HAŃBA KNESEJMU, KNEMARSZAŁKA




List ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego
***
o rzezi wołyńskiej


*******************


Minęła rocznica tragicznych wydarzeń na Wołyniu. Wielkie media nie zauważyły tematu. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski zawsze jest po stronie Ofiar i prawdy. Wczoraj otrzymaliśmy mail od niego z listem otwartym. Publikujemy jego treść.

List otwarty do posłów Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości 2008-07-14


"Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary"

Szanowne Panie Posłanki!

Szanowni Panowie Posłowie!

Premier Donald Tuski w dniu 10 maja 2008 r. w obozie hitlerowskim KL Stutthof powiedział dobitnie mądre słowa: "
"Prawda jest jedynym fundamentem, na którym może powstać autentyczna przyjaźń i zrozumienie w tej części świata”.

Z kolei pięć lat temu, w dniu 9 lipca 2006 r., Jarosław Kaczyński, ówczesny poseł PiS, powiedział w polskim Sejmie:
"To, co się stało przed 60 laty na Wołyniu, a później w innych częściach Galicji Wschodniej, to było ludobójstwo. To było ludobójstwo w najczystszym tego słowa znaczeniu. To było ludobójstwo na wielką skalę. I każdy, kto nie chce tego powiedzieć, każdy, kto tego po prostu nie mówi, kapituluje przed zbrodnią, zapewnia triumf zbrodniarzom, wykazuje słabość, która zawsze w takich sytuacjach, dziś, jutro albo pojutrze, jest wykorzystywana. (...) "

Każdy, kto się cofa, kto wykazuje nieśmiałość choćby poprzez używanie nieadekwatnego języka, nie tylko kapituluje przed zbrodnią, nie tylko dokonuje wielkiego moralnego nadużycia, nie tylko zachowuje się tak, jak przyzwoity człowiek i przyzwoity Polak zachowywać się w żadnym wypadku nie powinien. Godzi także w polskie interesy polityczne."

Natomiast w czasie kampanii wyborczych w 2005 i 2007 r. oba Wasze ugrupowania, wyrastające z tradycji Polskiego Sierpnia 1980 r., szły pod sztandarami przywrócenia pamięci narodowej, tak okrutnie okaleczonej w czasach PRL. .

Pomimo tych publicznych deklaracji przywódców obu Waszych partii doszło w ubiegłym tygodniu do żenującego postępowania marszałka Bronisława Komorowskiego i władz klubów parlamentarnych obu Waszych partii, w wyniku czego pod obrady Sejmu nie trafiła uchwała potępiająca ludobójstwo ponad 100 tysięcy naszych Rodaków, pomordowanych w tak barbarzyński sposób na Wołyniu, Galicji Wschodniej oraz Ziemi Lubelskiej, Rzeszowskiej i Przemyskiej przez członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Armii Powstańczej. Uchwała ta miała również ustanowić dzień 11 lipca dniem pamięci narodowej o tych wydarzeniach.

W ten sposób oba Wasze ugrupowania, współdziałając ściśle z postkomunistami, po raz kolejny przyczyniły się do zafałszowania historii oraz wyrządziły ogromną krzywdę tak pamięci narodowej, jak i rodzinom Ofiar ludobójstwa. Krzywdą jest też postępowania Pana Prezydenta RP


i Pana Premiera oraz Marszałków Izb Parlamentarnych, którzy nie raczyli przybyć osobiście na żadną z uroczystości ku czci pomordowanych Polaków, choć dla innych uroczystości mają zawsze czas.

Zawstydzający był także list Pana Prezydenta RP z dnia 11 lipca 2008 r., zawierający zafałszowany obraz ludobójstwa dokonanego na polskich Obywatelach. Do listu tego odnosi się m.in. powyżej zacytowane słowa, wypowiedziane pięć lat temu przez posła Jarosława Kaczyńskiego.

Jako krewny Ofiar ludobójstwa - Polaków pomordowanych w dniu 28 lutego 1944 r. w Korościatynie k. Monasterzysk na Tarnopolszczyźnie i Ormian pomordowanych w dniach 21-23 kwietnia 1944 r. w Kutach nad Czeremoszem na Pokuciu - wzywam Was, wierząc nadal w Waszą uczciwość i miłość do Ojczyzny, do ponownego rozpatrzenia wspomnianej uchwały lub innego dokumentu, który przywróciłby prawdę historyczną o tym ludobójstwie oraz byłby satysfakcją dla Kresowian i ich rodzin, którzy za wierność Polsce zapłacili krwią.

Szanowni Państwo! Polski Sejm przyjął w ostatnim czasie wiele ważnych uchwał, potepiając m.in. ludobójstwo Ormian w Turcji w 1915 r., "Wielki Głód", dokonany przez komunistów w latach trzydziestych na Ukrainie Wschodniej oraz akcję "Wisła" także dokonaną przez komunistów. Słusznie też domaga się uznania Zbrodni Katyńskiej za ludobójstwo. Dlatego też tym bardziej mam nadzieję, że oba Wasze ugrupowania również i w tej sprawie wzniosą się ponad doraźny interesy polityczne i dotrzymają złożonych obietnic.

Oddanie w formie oficjalnego dokumentu czci polskim Męczennikom, a także tym Ukraińcom, którzy pomagali naszym rodakom, oraz nazwanie ludobójstwa po imieniu będzie nie tylko sprawiedliwością dziejową, ale i krokiem milowym w pojednaniu polsko-ukraińskim. Nigdy bowiem żadnego pojednania nie da się zbudować na kłamstwie i przemilczeniu.

Z należnym szacunkiem

Szczęść Boże!

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Radwanowice, 14 lipca 2008 r.

* WYBÓR NALEŻY DO CIEBIE ( )


wysTARCZA na PSYchiatrię dr.Klicha cofnąć










Tarcza antyrakietowa. Prawda i bujdy, minister Klich, czyli czy moje piękne oczki dobrze widzą?
Tagi:
USA
Kaczyński
Klich
PO
tarcza antyrakietowa
Z olimpijskim spokojem obserwowałem dyskusję o tarczy antyrakietowej, zainicjowaną przez Gniewka Śmiechowskiego, komentując czasem tylko z rzadka, przegrywając, niestety, z wrodzonym mi lenistwem. A było co odkręcać!
Parę nowych okoliczności sprawiło, że muszę jednak zabrać głos, poziom ignorancji i złej woli w tej sprawie zdaje się osiągać pewien punkt krytyczny. Aby to wszystko trochę uporządkować, podzielę swoje wywody na 2 części.
Czuję się odrobinę bardziej kompetentny w sprawie tarczy, niż przeciętny obywatel. Znam bardzo dobrze, z języków zachodnich, niemiecki i angielski, wobec tego zostałem poproszony o przetłumaczenie kilku stron internetowych w tych językach na polski. Za ćwierćdarmo po prawdzie, bo tłumaczenia to nie mój zawód i raczej robiłem je „ku chwale Ojczyzny” po prostu. Niemniej jednak, dzięki temu, miałem okazję dość gruntownie zapoznać się z ideą i założeniami amerykańskiego programu antyrakietowego.
Otóż od samego początku zakłada on ochronę wszystkich państw NATO plus kilku innych krajów przed atakiem rakietowym państw bandyckich.
Nie wiem czemu większosci Polaków wydaje się, że tarcza ma bronić tylko USA, pewna część społeczeństwa sądzi także, że tarcza oprócz Jankesów chronić ma także Izrael. Bzdura! Tarcza ma być globalnym systemem obronnym, „parasolem” założonym nad wieloma państwami, w tym oczywiscie także nad Polską. Jeśli chodzi o elementy tarczy antyrakietowej mające znaleźć się w Polsce, to prawdą jest, że ich rolą przede wszystkim byłaby rzeczywiscie ochrona USA i Izraela. Ale antyrakiety te byłyby w stanie bronić także Europy, w tym Polski, gdyby zaszła potrzeba. Niby bardziej skuteczne w obronie Polski mają być rakiety rozmieszczone gdzie indziej, bardziej na południowy wschód od nas, ale te u nas też prawdopodobnie zdążyłyby taką wrogą rakietę wystrzeloną w nas zestrzelić.
To jednak nie jest takie ważne – liczy się fakt, że chroni nas wielki, interkontynentalny system. Czy wymierzoną w nas rakietę zestrzeli antyrakieta z Polski czy Turcji, wszystko jedno, ważne, że ocali być może setki tysięcy istnień. Że nikt nie wystrzeli w nas atomówki niby? No cóż, w solidnym, prawdomównym niemieckim czasopiśmie „Spiegel” czytałem niedawno, że zakup surowców do produkcji „bombki”, czyli wzbogaconego uranu to wydatek rzędu miliona dolarów. Technologia wyprodukowania bomby A jest podobno dostępna w internecie. Specjaliści z byłego ZsRR mogą być do wynajęcia za kilkaset albo kilkadziesiąt tysiecy dolców. No to goscie spod znaku wojowniczego Allaha musza skorumpować jeszcze tylko jakiegoś pakiństańskiego oficera, żeby im pylnął środek przenoszenia, czyli rakietę, za 50 000 dolców. Czy ktoś jest w stanie zaprzeczyć, że islamskich terrorystów stać jest na taki wydatek?Stać ich. I – oby nie – ale kiedys pewno allahowcy zamarzą o powtórzeniu takiego sukcesu jak z nowojorskimi wieżowcami. A być może będzie to zidiociały potomek Kim Ir Sena? Wszystko jedno. Amerykańska tarcza ma bronić i nas przed atakami. Jesteśmy i w Iraku, i w Afganistanie, narażamy się, islamiści nam tego nie zapomną.
Przechodzę wobec tego do sedna.


W zasadzie powinniśmy być Amerykanom wdzięczni, że chcą bronić nasze, polskie tyłki przed masozagładowymi atakami.
W prawdziwym życiu płacilibyśmy im za taką ochronę.
Ale nie, to my chcemy, żeby oni nam zapłacili, byśmy się dali ochraniać.

Ale czy Jacek syn Alfreda rzeczywiście uważa, że to źle, że to niemoralne, domagać się od Amerykanów forsy za postawienie u nas bazy z antyrakietami?
Nie, kochani, autor wcale tak nie uważa. Skoro Jankesi wszędzie płacą za rozmieszczanie, to i nam też niech zapłacą. I tutaj wkraczamy w część drugą rozważań.
2. Kiedy po wygranych przez PO wyborach Prezydent Kaczyński wyraził wątpliwość co do kompetencji Radka Sikorskiego jako szefa MSZ-u, Tusk stanął murem za Radkiem i zrobił go zagraniministrem. Dla przypomnienia – Lech Kaczyński zarzucał Sikorskiemu niekompetencje w negocjacjach z USA na temat tarczy antyrkietowej. Sikorski miał podobno stawiać Amerykanom miliardowe, nierealne żądania, od spełnienia tychże uzależniając zgodę na stawianie amerykańskich urządzeń antyrakietowych na wschodzie Polski.
Niedawno temu wysoki urzednik amerykański stwierdził, że Polska dostanie figę z makiem, że sama ma unowocześnić swoją armię. Wspomniał coś o dwudziestu paru milionach dolarów, na które Polska może ewentualnie liczyć, jak będzie zgoda na antyrakiety.
W międzyczasie gdzieś prezydent Kaczyński napomknął o potrzebie zachowanie trzeźwości i realizmu w wymaganiach wobec Amerykanów. Wywołał tym falę oburzenia, zarzuty, że jest nachalnym, bezkrytycznym probushowcem i psem na amerykańskim łańcuchu. Tarcza nam niepotrzebna, a jak już ma powstać na naszych ziemiach, to niech Amerykańcy bulą miliardy na rakiety Patriot. Bo one niby mają tych naszych antyrakiet bronić. Taki był przynajmniej wydźwiek propeowskiego frontu medialnego.
A tu dzisiaj totalne ździwko, kopara mi opadła do samego dołu: minister Klich oświadcza mianowicie, że "nasze oczekiwania od USA idą nie w miliony, ale w dziesiątki milionów dolarów". Wyraził przekonanie, że budżet obronny USA "będzie w stanie to unieść". Moje piękne, piwne oczka nie chciały wierzyć w to co widzą – z miliarda Sikorskiego zrobiło się nagle parędziesiąt nędznych milionów dolarów. Toć każdy głupek widzi, że peowska władza przestraszyła się fiaska w negocjacjach o umieszczenie tarczy i daje teraz pupy za darmo, za bułke z masłem, rzec by można. Sorry, ale nawet Kaczory wyciągnęły by więcej z tego interesu, jakieś paręset baniek spokojnie.
Z innej beczki – jak można myśleć, że Amerykanie nie zabezpieczą tak waznej dla nich bazy rakietami Patriot - jasne, że przywiozą je do Polski. Tylko zostaną one w ich rękach, zadbają o to, aby nie majstrował przy nich żaden macher ze spalonych WSI.
Pytanie – jeśli przedtem antykaczyści mieli gębę pełną frazesów o nadmiernej uległości Kaczorów w stosunku do Ameryki, to jak teraz wytłumaczą zgodę na tarczę po najmniejszej linii, za parszywe parę groszy? Skąd taka nagła zmiana frontu? Ktoś nam tu ściemnia, i to grubo. Czy rząd ma nas za idiotów ze sklerozą, niezdolnych kojarzyć fakty z przed paru tygodni czy miesięcy?
Pozdrawiam
Jacek

kopiuję swój koment z blogu Johna Kowalskiego.
jest jeszcze taka mozliwość , ze min. Klich robi wszystko, aby storpedować ten pomysl ( tj. budowy instalacji rakietowych w Polsce, tzw. "tarczy").Na dodatek, aby odbylo sie to w propagandowej oslonie , ze dba o interes Polski, a wrednym USA na nim akurat w ogole nie zalezy.Media polskojęzyczne , kontrolowane przez kapitał niemiecki i zarządzane przez rodzimych jurgieltników oraz agentow, przewerbowanych i przefarbowanych na biznesmenow, zapewnią taką właśnie propagandę.Polityka Polski jako wasala Niemiec musi realizować cele polityczne Niemiec, a nie Polski czy USA.W interesie Niemiec jest, aby mieć jak najlepsze relacje z Rosją.I tyle.
2008-05-27 11:30unukalhai04801

SONDANOŻOWNIA CCCPOLSKA

2008-07-10, 22:05:38
Gołe fakty...o sondażach w Polsce
Tagi:
--------------------------------------------------------------------------------

Grupa trzymajaca sondaze
Sondaże mogą zniszczyć lub wylansować kandydata na prezydenta, zdymisjonować ministra, a nawet skasować niewygodny telewizyjny program.

Tymczasem w polskich sondażowniach rządzą ludzie z powołanego przez Wojciecha Jaruzelskiego w stanie wojennym „mundurowego” CBOS, który był orężem generalskiej junty. Dziś zasiadają we władzach OBOP, Pentora, PBS i IPSOS.

Legendarny punkowy zespół Dezerter śpiewał w 1987 r. piosenkę "Szwindel": "Postawią sobie pomnik bohatera/ Wybiorą sobie nowego premiera/ Stworzą nowy system polityczny/ I będą dumni, że jest demokratyczny/ Znowu szwindel szykują nowy/ Znów chcą się dobrać do twojej głowy".

Żyjemy w kraju, w którym demokrację niszczy szwindel. Jest nim przeżarta patologicznymi powiązaniami piąta władza, bo tak nazywa się ośrodki badania opinii publicznej. Władza sondażowni jest ogromna. – Za pomocą sondaży można zniszczyć kandydata na prezydenta lub szanse partii politycznej na władzę. Można zdymisjonować ministra, ogłaszając, że tego chcą ludzie. Można skasować niewygodny program telewizyjny, podając fałszywe informacje o jego odbiorze przez widzów – mówi socjolog, dr Włodzimierz Petroff.

Tam gdzie sondażowiec strzela sobie w łeb...

W 1992 r. w Wielkiej Brytanii wybuchł gigantyczny skandal. Sondażownie przewidywały w wyborach parlamentarnych 2-procentowe zwycięstwo Partii Pracy. Tymczasem wygrali – i to aż 8 procentami – konserwatyści. Przywiązani do demokracji Brytyjczycy uznali, że jest ona zagrożona. Do zbadania skandalu powołano specjalną parlamentarną komisję. Miesiącami, przy udziale najwybitniejszych ekspertów, z chirurgiczną precyzją badano popełnione błędy. Naukowcy opisywali drobiazgowo, punkt po punkcie, wszystkie przyczyny pomyłki. W efekcie skandal do dziś się nie powtórzył i w kolejnych wyborach prognozy były zbliżone do prawdziwych wyników.

W 1995 r. podobne wydarzenie miało miejsce we Włoszech. Jeden z przedstawicieli ośrodków badania opinii publicznie przepraszając za popełnione błędy, udał nawet, że strzela sobie w łeb atrapą pistoletu. Inna agencja wystosowując publiczne przeprosiny, ogłosiła, że rezygnuje z honorarium za przeprowadzone nietrafne badania.

... i tam gdzie jest bezkarny

A u nas? Na tydzień przed drugą turą zeszłorocznych wyborów prezydenckich TVN poinformował za GfK Polonia, że Tusk wygrywa z Kaczyńskim różnicą 24 procent – 62 do 38. W wyborach wygrał Kaczyński, zdobywając ponad 54 proc. przy niespełna 46 proc. Tuska. Oznacza to, że GfK Polonia pomyliła się o... 32 punkty procentowe.

Nikt w GfK Polonia nie popełnił – nawet pozorowanego – samobójstwa. Nie podali się do dymisji szefowie firmy, a badacze zainkasowali pieniądze. Żaden z nich nie trafił za kratki ani nawet na ławę oskarżonych. Bo o ile oszustwa sędziów piłkarskich czy sportowych działaczy nie są już bezkarne, o tyle tych, którzy z premedytacją niszczą wywalczoną w latach 80. przez Solidarność demokrację, nie spotyka u nas nawet ostracyzm.

Elżbieta Gorajewska, rzecznik odpowiedzialności dyscyplinarnej w branżowej Organizacji Firm Badania Opinii i Rynku (OFBOR) robiła wrażenie zaskoczonej, gdy spytaliśmy ją o odpowiedzialność firmy GfK. – To nie jest wina firmy. Ludzie kłamią ankieterom – wyjaśniła rozbrajająco. Dodała, że za czasów jej rzecznikowania nie było ani jednej sprawy dyscyplinarnej dotyczącej sondażu politycznego. Maciej Siejewicz z firmy GfK powiedział nam, że w jego firmie nie przeprowadzono żadnych procedur sprawdzających przyczyny gigantycznego błędu. – Ale zmieniliśmy metodologię badań – dodał.

Polskie sondażownie czują się bezkarne. Jeśli dziennikarz napisze nieprawdę, można pozwać go do sądu. Ale socjolog, który "pomyli się" o 32 proc., zawsze może się czymś wytłumaczyć. Mówi, że ankietowani go okłamali. Albo jakaś ich część, o określonych poglądach, nie chciała z nim rozmawiać. A inni w ciągu tygodnia zmienili zdanie. Socjologowi nie da się udowodnić, że skłamał. Bo kogo powołać na świadków? "Próbę" tysiąca anonimowych respondentów z całego kraju?

Fałszerstwa sondaży wyglądają więc na zbrodnię doskonałą. Ale także najdoskonalszy zbrodniarz, nawet jeśli nie zostawi dowodów, to nie ma szans zatrzeć wszystkich poszlak. Poszliśmy ich tropem. Rozmawialiśmy z dziesiątkami osób z tego środowiska. Zbadaliśmy życiorysy tych, którzy rządzą "piątą władzą".

Kampania reżyserowana przez sondażownie

"Nie załamuj się... Może i przegrałeś wybory... Ale nadal jesteś liderem sondaży!" – taki komiks robił w zeszłym roku furorę w internecie. Kampanie prezydencka i parlamentarna obfitowały w dziwne wydarzenia, których słynny sondaż GfK był tylko ukoronowaniem. Wiele wskazuje, że w czasie jej trwania sztucznie wylansowani przez ośrodki zostali aż dwaj z głównych pretendentów: Tusk i Cimoszewicz.
26 czerwca 2005. Włodzimierz Cimoszewicz kilka tygodni wcześniej ogłosił, że nie będzie startować w wyborach prezydenckich. Mimo to firma Pentor ogłasza wyniki sondażu, według którego... kandydat lewicy cieszy się 22-procentowym poparciem. Dwa dni później Cimoszewicz ogłasza: przekonały go "liczne głosy rodaków". Choć jest człowiekiem skromnym i niepchającym się na stanowiska, to jednak wystartuje.

9 sierpnia 2005. GfK Polonia ogłasza wynik badania, z którego wynika, że nagle mocno skoczyło w górę poparcie Donalda Tuska, który w ciągu trzech tygodni awansować miał z piątego na pierwsze miejsce w sondażu. W lipcu popierało go 8 proc. Polaków i socjologowie nie dawali mu szans na wejście do drugiej tury. Teraz ma mieć aż 24 proc.

15 września 2005. Po wycofaniu się Cimoszewicza PBS ogłasza zrobiony dla "Gazety Wyborczej" sondaż, z którego wynika, że Tusk jest już bliski zwycięstwa w pierwszej turze. Ma mieć poparcie 49 proc. wyborców. Lech Kaczyński nie ma nawet połowy tego – popiera go 22 proc. Z badań PBS ma wynikać, że po wycofaniu się Cimoszewicza może on zyskać całe... 2 proc. Jeszcze dalej idzie "Rzeczpospolita", która ogłasza, że lidera PO popiera 51 proc.

Jeśli wierzyć PBS-owi, Tusk pozyskiwał wyborców w szaleńczym wręcz tempie – w połowie lipca popierało go zaledwie 8 proc., w połowie września – blisko połowa.

W jakich ośrodkach Tusk i Cimoszewicz uzyskali zaskakująco wysokie poparcie? Tusk znakomite wyniki miał w PBS. Prezesem PBS jest Krzysztof Koczurowski. Był on jednym z założycieli Kongresu Liberalno-Demokratycznego, którego działacze – z Tuskiem na czele – rządzą obecnie PO. Zasiadał w zarządzie tej partii, w 1991 r. był jedną z trzech osób, które kierowały kampanią wyborczą KLD.

Z kolei Cimoszewicz sensacyjny wynik uzyskał w kojarzonym z SLD Pentorze. Kto rządzi Pentorem? O tym w dalszej części tekstu.

Jakie skutki może mieć zawyżenie wyniku jednego z kandydatów? W momencie gdy wyborcy nie mają jeszcze sprecyzowanych poglądów, na kogo głosować – olbrzymie. Ludzie wybierają spośród tych, którzy się liczą, a tych wyznacza sondaż. Wybierając, wolą być po stronie zwycięzców. Wielkie znaczenie ma dla nich wybór "zwykłych ludzi", takich jako oni, który pokazywać powinien sondaż. – Wpływ sondaży na politykę jest ewidentny. Zasada jest taka, że jeśli wygrywasz w sondażach i masz aferę u przeciwnika, to powinieneś wygrać – mówi Jacek Chołoniewski z firmy Estymator, współtworzącej Polską Grupę Badawczą, która najtrafniej przewidziała wynik wyborów z zeszłego roku.

Ubocznym skutkiem tego jest wzrost poczucia bezkarności nieuczciwych badaczy. Bo w przypadku mocno nagłośnionego sondażu często się zdarza, że wyniki sfałszowanego badania potwierdzają, choćby częściowo, wyniki innych ośrodków. Bo pierwszy sondaż zdążył już uruchomić lawinę.

Amerykański psycholog społeczny Robert Cialdini przywołuje w swej książce "Wywieranie wpływu na ludzi" szokującą historię sekty Świątynia Ludu w Jonestown w Gujanie. Jak dowodzi Cialdini, jej 910 członków popełniło samobójstwo m.in. dlatego, że uznawali "społeczny dowód słuszności" – widzieli popełniających samobójstwo współwyznawców.

Według Cialdiniego techniki używane przy werbowaniu ludzi do sekty i zmuszaniu ich do posłuszeństwa często nie różnią się od tych, jakie stosują spece od marketingu. Szefom ośrodków badania opinii publicznej idzie o tyle łatwiej, że nie wymagają od wyborców samobójstwa, a tylko oddania głosu na odpowiednią partię polityczną. A może inaczej: samobójcze skutki zagłosowania na partię np. związaną z oligarchią postkomunistyczną są rozłożone w czasie.

Taśmy prawdy i sondażowa ściema

Przykład nieco świeższy. Po emisji taśm Beger Fakty TVN podały, że na PO głosować chce 34,2 proc. wyborców, a na PiS zaledwie 19,2. Jeszcze bardziej zaszalał Pentor, według którego PO wygrywało z PiS 34 do 18,1. – W rzeczywistości notowania PiS spadły o około 2–3 procent – mówi Jacek Chołoniewski z Polskiej Grupy Badawczej, która najtrafniej przewidziała wynik zeszłorocznych wyborów.

W sześć tygodni po sondażach pokazujących około 16-procentową przewagę PiS w prawdziwych wyborach samorządowych padł remis – PO wygrała wprawdzie o 2 proc. w wyborach do sejmików, ale znacznie wyżej przegrała z PiS w powiatach i gminach.

Kto zorganizował dziwny sondaż dla Faktów, pokazujący gwałtowny spadek notowań PiS? Firma SMG/KRC. Była to nie lada niespodzianka, bo ta licząca się na rynku badań marketingowych firma powróciła do badań preferencji politycznych po kilku latach przerwy.
Kim są szefowie SMG/KRC? Prezes tej firmy Krzysztof Borys Kruszewski to syn prof. Krzysztofa Kruszewskiego, słynnego sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR, organizatora bojówek, które w 1979 r. katowały uczestników spotkań opozycyjnego Towarzystwa Kursów Naukowych, nazywanego latającym uniwersytetem. W latach 1980–1981 Kruszewski-senior był ministrem oświaty.

Krzysztof Borys Kruszewski podkreśla, że nigdy nie podzielał poglądów ojca. Jego firma została założona w 1989 r. przez grupę młodych absolwentów socjologii i kojarzona była z nowym, "solidarnościowym" rządem. Badania robiła głównie na zlecenie otoczenia premiera Mazowieckiego, ministra Balcerowicza oraz Jeffreya Sachsa, a także zlecane przez Amerykanów. Jak powiedział nam Kruszewski-junior, Amerykanie uważali, że ośrodki, które działały w PRL, są mało wiarygodne. Szukali kogoś nowego i tak trafili do SMG/KRC.

Pułkownik Kwiatkowski i towarzysz Mauzer

Kim są ci, którzy odpowiadają za stan polskiej socjometrii? Aby się tego dowiedzieć, cofnijmy się o 20 lat, do tajemniczej postaci pułkownika Kwiatkowskiego. Nie tego z komedii Kazimierza Kutza. O ile filmowy Kwiatkowski podawał się za oficera UB, to twórca powołanego w stanie wojennym CBOS płk Stanisław Kwiatkowski (dziś znacznie bardziej znany jest jego syn – były prezes TVP Robert Kwiatkowski) usytuowany był w hierarchii władzy PRL znacznie wyżej.

Urodzony w 1939 r. guru polskiej socjometrii od 1973 r. był doradcą ministra obrony Wojciecha Jaruzelskiego. Pozostał nim także, gdy Jaruzelski został premierem. Doradca Jaruzelskiego miał za sobą publikacje wychwalające szybki rozwój Związku Radzieckiego, wygrywającego gdy chodzi o ekonomiczny rozwój ze Stanami Zjednoczonymi.

Stan wojenny stał się okazją do tego, by Kwiatkowski mógł kontynuować swój zawodowy rozwój w nowej instytucji.

W pierwszym numerze "Biuletynu CBOS" (1/85) Kwiatkowski tak opisywał początki tego ośrodka: "Z zamiarem powołania takiej instytucji noszono się już od dawna. Stało się to jednak właśnie w czasie trwania stanu wojennego, co w połączeniu z faktem, że uchwałę w tej sprawie podpisał prezes Rady Ministrów generał armii Wojciech Jaruzelski, ma swoją wymowę. Z urzędu opiekę nad "noworodkiem" sprawują od początku szef Urzędu Rady Ministrów i przewodniczący Komitetu Społeczno-Politycznego Rady Ministrów".

Odnotowywał, że centrum "ma obowiązek pośredniczyć – jak się zwykło mówić – między władzą a społeczeństwem". Stwierdzał też, że "działalność Centrum ma być w swoich założeniach usługowo-użytkowa w stosunku do potrzeb rządu".

Jakie poglądy reprezentował pułkownik? W wydanej w 2003 r. książce "Szkicownik z CBOS-u" Kwiatkowski przedrukowuje swój artykuł z pisma "Tu i teraz" z 2 marca 1982 r. Ale ze skrótami. Pułkownik pomija pewien niewygodny dziś fragment, w którym – dziesięć tygodni po pacyfikacji kopalni Wujek – wyrażał swą aprobatę dla pomysłu walki z opozycją przy użyciu broni palnej: "Zgadzam się w ocenie co do konieczności przeciwdziałania kontrrewolucji. Nigdy zresztą nie było wątpliwości w sytuacjach skrajnych, gdy przeciwnik sięgnął po władzę i gdy zorganizowaną opozycję przełamywano przy pomocy wszystkich środków, którymi dysponuje socjalistyczne państwo. Zawsze, kiedy wymiana zdań przechodziła w wymianę strzałów, «głos zabierał towarzysz Mauzer»".

Główna myśl Kwiatkowskiego była jednak inna: oprócz robienia użytku z towarzysza Mauzera z opozycją trzeba walczyć także intelektualnie. Pułkownik postulował, by opozycję "pozbawiać bazy społecznej", zaś opozycjonistów "dyskwalifikować politycznie, obnażać ukryte intencje, rozbijać logicznie. Tak przecież rozprawił się Lenin z empiriokrytykami".

Zarówno współpracownicy, jak i przeciwnicy podkreślają, że Kwiatkowski wyróżnia się nieprzeciętną inteligencją. Zbigniew Maj, dziś pracujący w OBOP, mówi wprost: – Pracowałem w dziewięciu firmach w tej branży i powiem panu, że prezes Kwiatkowski był z moich szefów najbardziej światłą osobą.

Sondaże pieczone w mundurkach

W czasach telewizyjnych spikerów w mundurach także stworzony przez Kwiatkowskiego w 1982 r. CBOS współtworzyli dobrani przez niego wojskowi. Kwiatkowski zabrał ze sobą z gabinetu ministra obrony Halinę Hałajkiewicz, którą wspomina jako "pierwszego pracownika z legitymacją CBOS". To Hałajkiewicz redagowała "Biuletyn CBOS". Zajmowała się też pisaniem raportów z badań.

Na wojsku Kwiatkowski oparł też jego lokalne struktury, o czym pisze w "Szkicowniku": "Wpadłem na pomysł, że najszybciej i sprawniej będzie, jeśli koordynatorami wojewódzkimi zostaną, przynajmniej doraźnie, oficerowie z Wojskowych Poradni Psychologicznych". Zbigniew Maj wspomina: – Na początku koordynatorzy to byli pracownicy wojska. Oni wynajmowali ankieterów i dostarczali nam wyniki. Nie zawsze byli to fachowcy wysokiej klasy. Ci, co ewidentnie się nie nadawali, później odeszli.
Jak Kwiatkowskiego traktowała władza? On sam pisał w "Polityce" (4.04.1987): "Kiedyś, w początkach działalności Centrum Badania Opinii Społecznej zdarzało się, że pytano mnie o sprawy, które jedno z ministerstw nazywa wewnętrznymi. Mylono mój mundur z innym mundurem, a badania opinii, z innego rodzaju służbą państwową".

Młodzież, partia, Pentor

Kwiatkowski zadowolony był z efektów swej pracy. W 1985 r. meldował: "Jak sądzę, mogę liczyć, że Obywatel Generał uzna zadanie za wykonane". Z notatek umieszczonych w "Szkicowniku": "Kończę rok 1985 w przekonaniu, że wywiązałem się z zadania, jakie otrzymałem w okresie stanu wojennego". Proponuje, że w tej sytuacji może podać się do dymisji. Kwiatkowski znalazł godnego następcę: "Nadmieniłem, że nareszcie znalazłem odpowiedniego zastępcę ds. badań: dr Eugeniusz Śmiłowski «może kandydować na następcę dyrektora»" – odnotował.

Śmiłowski na uznanie zasłużył zapewne jako publicysta związanego z ZSMP pisma "Pokolenia", w którym opublikował artykuł "Młodzież–partia–społeczeństwo", czyli relację z konferencji "naukowej" zorganizowanej w Pokrzywnej przez "Komitet Wojewódzki PZPR w Opolu przy współpracy Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR" ("Pokolenia" 6/83).

Obecnie Śmiłowski jest prezesem Pentora. Przypomnijmy: ośrodka, który opublikował sensacyjny sondaż z Cimoszewiczem jako liderem.


Piotr Lisiewicz,
******************************
http://flensburg.salon24.pl/index.html

poniedziałek, 14 lipca 2008

goebbbels populisten

http://rewident.salon24.pl/61213,index.html



( ) ....Nie to jest jednak tutaj najważniejsze. Dla każdej osoby, o ilorazie inteligencji tylko nieznacznie wyższym od koczkodana, jest jasne, ze PiS jest partią biedną. Członkowie ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego nie dorobili się dużych domów i wielomilionowych majątków. Co więcej, sami najczęściej występują przeciwko oligarchom, nie wchodzą w dwuznaczne układy towarzysko-biznesowe i nie „kręcą lodów". Co innego koledzy i koleżanki z Platformy Obywatelskiej. Ze zwykłej litości nie będę tutaj koncentrował się na Pawle Piskorskim, który w bardzo krótkim czasie zgromadził olbrzymi majątek. Zapytany o jego źródła, wskazał warszawską giełdę jako maszynkę do robienia pieniędzy. W swoich kłamliwych tłumaczeniach zagalopował się dość daleko, bo stwierdził, ze od wszystkiego, co zarobił, zapłacił podatek. Problem w tym, ze w tamtym okresie podatki od zysków kapitałowych nie obowiązywały.

Wystarczy spojrzeć na stan kont bankowych ludzi w wieku 30-40 lat, którzy brylują dziś w mediach z ramienia partii rządzącej. W jaki sposób zarabiając oficjalnie 5-10 tys złotych miesięcznie można w krótkim czasie dorobić się w Warszawie 100 metrowego mieszkania w centrum oraz 500 tys zł wolnej gotówki? W jaki sposób można w wieku 30 lat zostać milionerem utrzymując żonę, samochód, dwa mieszkania i kochankę? Przecież jest oczywiste, że „partia postępu" to zbiorowisko szemranych kombinatorów, pozerów, nierobów, błaznów i lumpen-biznesmenów. Tylko szczelnej zasłonie medialnej osoby te zawdzięczają swoje wysokie poparcie. I tylko dzięki stronniczości prasy i telewizji oraz załganych dziennikarzy, działacze Platformy mogą mieszać wyborcom w głowach i sprzedawać im tanie bajeczki o reformach, których nie ma i zmianach, których nie będzie.

Nie przez przypadek atak na PiS zainicjowała Gazeta Wyborcza. Dziennik wydawany przez dość specyficzne środowisko lewicy liberalnej o korzeniach sięgających stalinowskich politruków. Gazeta Wyborcza ma przecież na koncie stałe opluwanie polskiej tradycji patriotycznej, oskarżanie AK o mordowanie Żydów, przemilczanie okresu 45-68 w historii PRL i swoiste egzorcyzmy odprawiane nad głowami „zacofanego polskiego ciemnogrodu". Ostatnio Gazeta Michnika linczowała szefa CBA Mariusza Kamińskiego, a kiedy okazało się, że zarzuty są dęte, nie postarała się o nawet małe słowo „przepraszam". Poziom absurdu, w jakim zanurzeni są zakłamani pracownicy tego pisemka, można było zobaczyć na przykładzie doniesień o dokumentach, „cudem wydostanych" ze spalonego samochodu Pitery, które miały rzekomo kompromitować Rydzyka, czy też, wcześniej - w postaci dyrdymałów o rodzącej się dyktaturze braci Kaczyńskich. Jednym słowem, Gazeta Wyborcza to dziennik całkowicie skompromitowany, w którym niezerową wartość ma tylko program telewizyjny, względnie, tygodniowy dodatek poświęcony turystyce.

Pojawia się pytanie, jak długo będzie trwać jeszcze ta maskarada, ten żałosny taniec goebelsowskich propagandystów i manipulatorów. Mam osobiście nadzieję, że już wkrótce (słowo ze spotów wyborczych PO) społeczeństwo przestanie reagować na serwowane mu medialne brednie, upomni się o obiecane przez Platformę „cuda" i rozliczy z wyborczych zobowiązań. Jeśli pewien poziom niezadowolenia zostanie przekroczony, wysiłki pro-rządowych, gazetowych funkcjonariuszy już nie wystarczą. Wtedy maski zaczną spadać z głów. Niecierpliwie czekam na tę chwilę i chyba nie jestem w tym odosobniony.
komentarze (110)

----------------------------------------
http://rewident.salon24.pl/61213,index.html

Głos Wojciecha ZIEMBIŃSKIEGO

Ś.p. Wojciech Ziembiński
****************************

niedziela, 13 lipca 2008

BLIŻEJ POLSKIEJ PRAWDY.


************************************


Pod Prąd, odc. 26 - Sławomir Cenckiewicz - 39 min - 19-09-2007

* W tym programie głos mają tylko Ci, którzy w swym życiu idą "pod prąd". Autor, a zarazem prowadzący program, Jerzy Zalewski w nietypowej, niespotykanej dotąd w telewizji formie wywiadu, rozmawia z ludźmi, którzy w swym życiu nie ulegli wygodnemu nurtowi. Tym, co robili pokazali, że nieraz warto iść "pod prąd".
Jerzy Zalewski będąc jednocześnie reżyserem i prowadzącym program, pozostaje jakby w cieniu. Swoje rozmowy prowadzi zza kamery, na głównym planie pozostawiając swoich gości. To oni i ich poglądy są bowiem w programie najważniejsze. To nie jest zwykły program publicystyczny. To nie jest zwykły wywiad. Jego sceneria, styl filmowania, ale przede wszystkim poruszana tematyka - czyni z "Pod prąd" audycję wyjątkową. Przed ekran telewizora do telewizji PULS zapraszamy zatem tylko tych, którzy nie boją się posłuchać jak to jest iść "pod prąd", tych którzy cenią i szanują indywidualność.«
*********************
http://www.youtube.com/watch?v=SOk0YSL7ibA

MORD KRESÓW

Przed operacją "Wisła" było ludobójstwo !
Drukuj

Gdyby relacje polsko-ukraińskie oceniać po czynionym szumie medialnym, ilości publikacji książkowych, podejmowanych działaniach propagandowo-politycznych, to należałoby dojść do wniosku, że ich istotą "na przestrzeni dziejów" jest tzw. Akcja "Wisła", której głównym celem było represyjne wysiedlenie ludności ukraińskiej, przy zastosowaniu zasady odpowiedzialności zbiorowej.
Wokół tego wydarzenia od 1989 roku toczą się debaty, organizowane są sympozja naukowo-historyczne, prowadzone badania przez Instytut Pamięci Narodowej, wydawane wspomnienia, publikowane artykuły w prasie, nakręcane filmy dokumentalne itd., itp.
Na efekty tak prowadzonej polityki nie trzeba było długo czekać. 31 stycznia 2007 r. polskie media zamieściły informację, że Światowy Kongres Ukraińców domaga się od Polski odszkodowań i przeprosin za Akcję "Wisła". Na stronie internetowej Kongresu pojawił się komunikat: Światowy Kongres Ukraińców zwraca się do Rady Europy, Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, Unii Europejskiej i Organizacji Narodów Zjednoczonych o wywarcie wpływu na rząd Rzeczpospolitej Polskiej z powodu otwartej odmowy potępienia, przeproszenia i wypłaty odszkodowań za Akcję "Wisła". Światowy Kongres Ukraińców określił akcję "Wisła" mianem "czystki etnicznej i największej tragedii narodu ukraińskiego po Wielkim Głodzie z lat 1932 - 1933 oraz straszliwych stratach poniesionych przez naród ukraiński podczas II wojny Światowej". Wezwał także prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę i Ukraińców rozsianych po całym świecie do uroczystych obchodów przypadającej w tym roku 60 rocznicy akcji "Wisła". Mają się one odbyć 28 kwietnia w Przemyślu.
Prezydent RP sprawę zbagatelizował, sprowadzając ją do "kategorii wewnątrzukraińskich - budowania nowej tożsamości ukraińskiej" oraz "zbudowania przyszłości wolnej od konfliktów i uprzedzeń".
Także MSZ "na razie powstrzyma się od komentarzy w tej sprawie ze względu na dobro polsko-ukraińskich stosunków".
Sami Ukraińcy mają owe "stosunki" w... najmniej honorowym miejscu.
Prezydenta RP i MSZ nie niepokoi, że "budowanie nowej tożsamości ukraińskiej" odbywa się na fundamentach integralnego nacjonalizmu ukraińskiego o ideologicznym podłożu faszystowskim, którego ofiarą padło ponad dwieście tysięcy cywilnej ludności polskiej, głównie dzieci, kobiet i starców.
10 lutego 2007 r. z żądaniami wobec Polski wystąpił Związek Ukraińców w Polsce. Chce unieważnienia wszystkich uchwał i innych aktów prawnych związanych z tzw. akcją "Wisła".
Tak naprawdę była to operacja wojskowa, połączona z przesiedleniem ludności z terenów objętych działaniami wojska.
W związku z wszystkimi tymi antypolskimi działaniami "kombatantów OUN-UPA", czyli osób, które dopuściły się zbrodni ludobójstwa i ich popleczników,
*** najwyższy czas, aby patriotyczne środowiska polskie i stowarzyszenia Kresowiaków wystąpiły oficjalnie z żądaniem delegalizacji Związku Ukraińców w Polsce, jako organizacji gloryfikującej zbrodniarzy oraz szerzącej przestępczą ideologię ukraińskiego nacjonalizmu integralnego o korzeniach faszystowskich. ***
Jednocześnie należy wystawić odpowiednie rachunki.
Światowemu Kongresowi Ukraińców za okrutny mord ponad dwustu tysięcy ludności polskiej, zagarnięcie jej mienia oraz spalenie gospodarstw, szkół, kościołów, młynów itp. Zapewne będzie to kwota sięgająca setek miliardów dolarów.
Związkowi Ukraińców w Polsce należy wystawić rachunek za mord około dwudziestu tysięcy Polaków na obecnym terytorium Polski, grabież ich mienia, spalenie gospodarstw oraz inne zniszczenia (tory, stacje kolejowe, itp.). Są to kwoty liczone w setkach milionów dolarów.
Wszyscy co prawda mają świadomość, że wojenny i powojenny konflikt polsko-ukraiński oraz obecny przebieg granicy między Polską a Ukrainą, są to skutki II wojny światowej, układów jałtańskich tzw. "wielkiej trójki" i ustaleń poczdamskich "zwycięskiej koalicji alianckiej", ale nikt nie podjął się dokonania rzetelnej analizy ówczesnych i obecnych zachowań Ukraińców i Polaków w kontekście tych wydarzeń.
Dla relacji polsko-ukraińskich niezwykle ważnym faktem jest, że w agresji 1 września 1939 roku, w przymierzu z faszystowską III Rzeszą, udział wzięły zbrojne formacje i bojówki ukraińskie, utworzone przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów.
Nie chcą o tym pamiętać nie tylko historycy ukraińscy, ale także "poprawni politycznie" historycy polscy.
Dr Wiktor Poliszczuk, ukraiński historyk działający w Toronto w Kanadzie, recenzując książkę Grzegorza Motyki pt.: "Ukraińska partyzantka 1942 - 1960" (Warszawa 2006) napisał:
Udział ounowskiego Legionu Suszki w agresji Niemiec na Polskę ma ogromne polityczne znaczenie. OUN wzięła udział w rozpętaniu II wojny światowej (W. Poliszczuk: "Ignorancja i cynizm Grzegorza Motyki", [w:] "Myśl Polska" z 12 - 16 listopada 2006). *****OUN uzurpująca sobie prawo reprezentowania narodu ukraińskiego i chcąca uznawać siebie za najbardziej szlachetną "niepodległościową" formację polityczną, w "bratnim sojuszu" z faszystowską III Rzeszą oraz bolszewicką Rosją, ustawiła się w szeregu agresorów Państwa Polskiego i śmiertelnych wrogów Narodu Polskiego.
We wrześniu 1939 roku na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, bojówki OUN wymordowały kilka tysięcy osób cywilnej ludności polskiej oraz żołnierzy WP z rozbitych oddziałów.
G. Motyka pisze o tej ukraińskiej dywersji:
W terenie pojawiły się ukraińskie oddziały partyzanckie, które atakowały i rozbrajały polskich żołnierzy. W powiecie drohobyckim działało ich pięć (s. 70). Natomiast Andrzej L. Sowa stwierdza: Na obszarze jednego powiatu brzeżańskiego dokonało mordów 17 band zorganizowanych, pochodzących z przeszło 20 gromad tego powiatu. Najwięcej mordów popełniły bandy z Potoka (około 700 ofiar), z Leśnik (około 200 ofiar) i z Potutorów, razem około 1200 stwierdzonych ofiar. Następnie podaje, że w samym rejonie Przemyślany - Rohatyń - Buczacz "z ręki ukraińskiej padło ok. 2000 uchodźców polskich" ("Stosunki polsko-ukraińskie 1939 - 1947", s. 85). G. Motyka pisze o "ukraińskich oddziałach partyzanckich" - chociaż w tejże książce "ukraińską partyzantkę" datuje od 1942 roku. "Partyzantka" jest formacją walczącą z okupantem, przyjmuje on więc, że w 1939 roku Polska okupowała Wołyń i Małopolskę Wschodnią. Identyfikuje się z ideologią ouenowską, dlatego o mordach dokonywanych na Polakach, już wtedy często okrutnych, nie pisze. W Ukrainie żaden historyk nie wydał książki "Polska partyzantka 1939 - 1963", chociaż AK toczyła ciężkie walki z Niemcami na Wołyniu oraz wyzwalała Lwów. Ukraińcy uzyskali w Generalnej Guberni szereg uprawnień, których nie posiadali Polacy - pisze Zbigniew Konieczny w książce pt.: "Stosunki polsko-ukraińskie na ziemiach obecnej Polski w latach 1918 - 1947" (Wrocław 2006, s. 41). Za zgodą okupanta niemieckiego działały ukraińskie towarzystwa oświatowe, kulturalne i sportowe, szkolnictwo. Tylko w Berlinie studiowało w 1942 roku 111 ukraińskich nacjonalistów. Wśród nich był Bohdan Osadczuk, odznaczony przez prezydenta Polski A. Kwaśniewskiego Orderem Orła Białego.
23 września 1940 roku biskup prawosławny Dyonizy, złożył przysięgę lojalności wobec gubernatora Hansa Franka i przejął władzę metropolitalną. Ks. W. Piętowski podaje, że w powiatach dystryktu krakowskiego znajdujących się w obecnych granicach państwa polskiego, działało 35 duchownych greckokatolickich, wrogich wobec Polaków i aktywnie popierających OUN.
Położenie ludności ukraińskiej w stosunku do ludności polskiej było w Generalnej Guberni uprzywilejowane. W miastach dystryktu lubelskiego i krakowskiego, zorganizowano dla Ukraińców konsumy, w których mogli otrzymać żywność i różne towary po cenach urzędowych. Do konsumów tych dostęp Polaków był zabroniony.
Podobnie kwitki żywnościowe dla ludności ukraińskiej były uprzywilejowane w stosunku do ludności polskiej. Ukraińcy otrzymywali na nie racje dzienne 930 kalorii, podczas gdy Polacy 654 kalorie.
Ukraińcy posiadali inne niż Polacy dowody osobiste.
W administracji okupacyjnej pracowało wielu Ukraińców, zajmując stanowiska wójtów, sołtysów oraz urzędników w starostwach (Z. Konieczny, s. 44).
Poza pomocniczą policją ukraińską (Ukrainische Hilfpolizei) liczącą w GG około 30 tysięcy ludzi, powołano inne formacje pozostające w służbie niemieckiej, jak: Werkschutz, Bahnschutz, Polizeiwach - Batalione, oraz formacje SS. W Trawnikach (pow. Chełm) powstała szkoła SS, w której Niemcy przeszkolili około 15 tysięcy Ukraińców. Brali oni następnie udział w krwawych pacyfikacjach polskich wsi.
Pod okupacją sowiecką ukraińska milicja uczestniczyła m.in. w przygotowaniu list Polaków na zsyłki na Sybir.
22 czerwca 1941 roku razem z wojskami niemieckimi w ataku na ZSRR udział wzięło kilka formacji ukraińskich. Były to grupy marszowe (pochidne) OUB-Bandery i OUN-Melnyka, ukraińskie bataliony "Sondergruppe Nachtigall" i "Roland" oraz dywersyjne bojówki OUN.
Ukraińskim dowódcą batalionu "Nachtigall" był, wówczas w stopniu kapitana, Roman Szuchewycz, późniejszy dowódca UPA "Taras Czuprynka", a kapelanem o. Iwan Hrynioch. Najbardziej "wsławiły się" one jednak mordami dokonanymi na ludności polskiej.
24 czerwca 1941 roku we wsi Lacka Wola (pow. Mościska), przechodzący przez wieś żołdacy z batalionu "Nachtigall", wpadali po kilku do polskich domów i zastrzelili 48 Polaków, natomiast w miejscowości Trzciniec 10 Polaków. 28 czerwca 1941 roku we wsi Olganówka Nowa (pow.Łuck), grupa marszowa OUN zamordowała 4 Polaków: babkę lat 80, jej córkę lat 50, wnuczka lat 17 i 6-letniego chłopca. Ofiary mordu pozwolili pochować dopiero 6 lipca, bez trumien, na poniemieckim cmentarzu.
26 i 27 czerwca grupa ta w Olganówce Starej zamordowała 3 Polaków, w tym kobietę lat 35, z małym dzieckiem. Licznych morderstw na ludności polskiej dopuściły się lokalne bojówki OUN. Np. nocą z 5 na 6 lipca 1941 roku we wsi Leżanówka (pow. Skałat) bojówka OUN zamordowała 5-osobową rodzinę polską. 6 lipca we wsi Połowce (pow. Czortków) bojówka OUN zamordowała 10 Polaków, w tym 10-miesięczne niemowlę. Tego dnia we wsi Taurów (pow. Brzeżany) Ukraińcy uprowadzili do lasu i zamordowali 10 Polaków. 7 lipca 1941 roku we wsi Skorodyńce (pow. Czortków) zamordowali 8 Polaków, we wsi Złoty Potok (pow. Buczacz) - 3 Polaków, we wsi Łosiacz (pow. Borszczów) - co najmniej 1 Polaka, 8 lipca 1941 roku we wsi Łaskowce (pow. Trembowla) - 8 Polaków.
W lipcu 1941 roku bojówki nacjonalistów ukraińskich dokonały mordów na Polakach w co najmniej 40 wsiach woj. tarnopolskiego, często po wcześniejszych okrutnych torturach. W Babulińcach (pow. Buczacz): 28-letni Polak przywiązany do drzewa, miał wydłubane oczy, obcięty nos, uszy, język, palce u rąk i nóg. We wsi Wierzbowiec (pow. Trembowla), kpr. podch. Macieja Bielawskiego, Ukraińcy przywiązali do drzwi stodoły, przecinali nożami skórę i ściągali pionowymi pasami za pomocą obcęgów z ciała. W lipcu 1941 roku w mieście Równe na Wołyniu, w ciągu jednego dnia, nowo utworzona policja ukraińska aresztowała polską inteligencję, w tym wszystkich nauczycieli. Po kilku dniach ok. 40 osób rozstrzelała. 15 lipca 1941 roku w miasteczku Kostopol na Wołyniu, grupy marszowe OUN Stepana Bandery, wymordowały około 100 Żydów i około 50 Polaków. Obecnie znajduje się tam tablica upamiętniająca tylko rozstrzelanych Żydów.
Prze cały okres okupacji niemieckiej z rąk ukraińskich często okrutną śmierć ponosiło codziennie od kilku do kilkunastu tysięcy Polaków (np. w dniu 11 lipca 1943 roku).
Z wielu miejscowości nie ocalał ani jeden świadek.
Policja ukraińska, w sposób bezwzględny terroryzowała ludność polską, przeprowadzała rewizje, aresztowania, brutalne przesłuchania często kończące się zabójstwem. Ukraińscy urzędnicy szykanowali Polaków w załatwianiu spraw, wyznaczali polską młodzież na przymusowe roboty do Niemiec, nakładali na polskich gospodarzy niewspółmiernie wysokie kontyngenty i inne obowiązki. W ukraińskich szkołach, nacjonalistyczni nauczyciele wpajali nienawiść do Polaków ukraińskim dzieciom, począwszy od najmłodszych klas, a polskie dzieci były bite i upokarzane.
W połowie 1942 roku za pośrednictwem ks. greckokatolickiego Osypa Kładocznego, Delegat Rządu na Kraj, Jan Piekałkiewicz, usiłował dojść do porozumienia z władzami OUN, aby wypracować wspólne stanowisko dotyczące spraw polsko-ukraińskich.
Jerzy Lerski, wysłany z misją od Naczelnego Wodza i Premiera do władz Polskiego Państwa Podziemnego, miał przewidziane rozmowy z metropolitą Andrzejem Szeptyckim we Lwowie. Chodziło o wspólną deklarację polsko-ukraińską apelującą o zawieszenie broni i jeden bratni front wobec wspólnych nieprzyjaciół.
Delegat Rządu ustosunkował się sceptycznie do tego projektu." Rozmowy z Ukraińcami, podjęte niedawno w Warszawie, fatalnie się urwały, bowiem przedstawiciel polskiego podziemia - adwokat Mieczysław Rettinger (nie mylić z londyńskim doktorem Józefem Rettingerem), wydany został na placu Unii Lubelskiej przez dwóch przysłanych ze Lwowa popów w ręce Gestapo. Musiałem więc złożyć oficerskie słowo honoru, że do swojego miasta rodzinnego nie pojadę (Jerzy Lerski: "Emisariusz Jur", Warszawa 1989, s. 89). M. Stepaniak zeznał później, że Polaków wydał Niemcom ks. Kładocznyj, co usłyszał od Łebedia, Matły i członków polskiej Delegatury. Nie udało się dotąd zweryfikować hipotezy, że ks. Kładocznyj zadenuncjował też Delegata Rządu na Kraj Jana Piekalkiewicza, aresztowanego w lutym 1943 r. - podaje G. Motyka w "przypisie" znajdującym się na s. 364. Lerski wylądował na spadochronie w Polsce nocą z 19 na 20 lutego 1943 roku. Nowym Delegatem Rządu był już Jan Stanisław Jankowski.
OUN przygotował już plan fizycznego zlikwidowania całej ludności polskiej, począwszy od Polesia i Wołynia, stąd propozycja wspólnego wystąpienia z OUN przeciwko Niemcom była nierealna.
27 listopada 1942 roku Niemcy zaczęli wysiedlać polską ludność z wiosek na Zamojszczyźnie. Wykorzystali do tego celu ukraińskich policjantów i esesmanów, którzy podczas prowadzonych pacyfikacji okazali się być bardziej brutalnymi od żołdaków niemieckich. Do końca grudnia wypędzono Polaków z 60 wsi.
15 stycznia 1943 roku rozpoczęła się akcja "Ukraineaktion", czyli zasiedlanie przez Ukraińców wysiedlonych wsi polskich. Do końca marca wypędzono Polaków ze 116 wsi. W zamkniętych wagonach, w czasie transportów, zamarzło kilka tysięcy polskich dzieci.
Od lutego 1943 roku na Wołyniu "partyzantka ukraińska" rozpoczęła rzeź bezbronnej ludności polskiej. Sposoby torturowania i zabijania szokują.
Systematycznie, wieś po wsi, całe powiaty znikały z powierzchni ziemi razem z polską ludnością. G. Motyka używa "mowy kodowej" banderowców i ludobójstwo określa jako "akcja antypolska", jakby chodziło o jakąś akcję propagandową. Latem 1943 roku do SS "Galizien" - "Hałyczyna" zgłosiło się na ochotnika 80 tysięcy Ukraińców, Niemcy przyjęli ponad 30 tysięcy mołojców. W Przemyślu, w uroczystej przysiędze tych ukraińskich esesmanów, udział wziął biskup greckokatolicki, Jozefat Kocyłowski.
Przysięgi te, kończone niejednokrotnie wystąpieniami przeciwko Polakom na ulicach miast, wywarły wpływ na wrogi stosunek ludności polskiej do tych sojuszników Hitlera (Z. Konieczny, s. 53).
Rok 1943 był dla Polaków niezwykle tragiczny. Po odkryciu grobów katyńskich, nocą z 25 na 26 kwietnia Sowieci zerwali z Rządem Polskim w Londynie stosunki dyplomatyczne, 4 lipca w zamachu na Gibraltarze zginął Wódz Naczelny i Premier gen. Władysław Sikorski, 30 czerwca w Warszawie Gestapo aresztowało Komendanta Głównego AK gen. Stefana Roweckiego "Grota".
Na konferencji teherańskiej (28 listopad - 1 grudzień 1943) Stalin, Roosevelt i Churchill uzgodnili ustnie polsko-sowiecką granicę na tzw. linii Curzona i zobowiązali się do tymczasowego zachowania tej decyzji w tajemnicy.
Na III konferencji OUN-B w lutym 1943 roku wydany został tajny "Rozkaz nr 1" nakazujący "masową likwidację ludności polskiej, począwszy od Polesia i Wołynia", a następnie na innych terenach, które OUN uznał za "etnicznie ukraińskie". Rozkaz ten mógł być przekazywany tylko ustnie dowódcom UPA, pod rygorem zachowania jego tajności. Nie wiadomo, czy znajduje się w Państwowym Archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, gdyż jest ono praktycznie niedostępne dla historyków.
Głównym zbrodniarzem, odpowiedzialnym za wydanie tego rozkazu jest Mykoła Łebed, chociaż G. Motyka to oskarżenie chce przenieść na dowódców UPA na Wołyniu: "Kłyma Sawura" (Dmytro Klaczkiwśkyj), "Sama" (Wasyl Iwachiw) i "Dubowego" (Iwan Łytwyńczuk), czyli na wykonawców tego rozkazu.
"Samostjijna" Ukraina wystawia im teraz pomniki chwały, ich imieniem nazywa ulice itp. Tragiczny jest naród, który ludobójców uznaje za bohaterów. Temu usiłowaniu przeczy zarówno fakt, że sam D. Klaczkowśkyj, obok M. Łebedia, pozostawał w ścisłym kierownictwie OUN przez cały rok 1943, że D. Klaczkiwśkyj działał w imieniu OUN Bandery - pisze W. Poliszczuk.
Do czasu rzezi lipcowych największy mord dokonany na ludności polskiej miał miejsce nocą z 22 na 23 kwietnia (Wielki Piątek) w miejscowości Janowa Dolina.
W "Biuletynie informacyjnym 27 DP AK" (nr 3/1998) w artykule "Skandal w Janowej Dolinie" Jan Engelgard pisał:
Podczas, gdy w Polsce stawia się nielegalnie pomniki upamiętniające walki (mordy) UPA, a na pomnikach tych wymienia się nie tylko nazwy oddziałów (kureni), ale także umieszcza się prowokacyjne napisy w stylu: "Polegli za wolną Ukrainę" - na miejscach kaźni dziesiątków tysięcy bezbronnych Polaków nie można nawet umieścić krzyża z datą śmierci tam spoczywających!
W tym czasie, kiedy prezydenci RP i Ukrainy odsłaniają z wielką pompą pomnik w Jaworznie, gdzie zmarło na tyfus 160 członków UPA i OUN - nie można godnie uczcić śmierci 600 zarąbanych Polaków tylko w jednej, wołyńskiej wsi!
Tutaj 23 kwietnia 1943 roku bandyci spod znaku UPA dokonali straszliwej rzezi około 600 Polaków, którzy schronili się w tej miejscowości przed terrorem.
Rzezi biernie przyglądali się żołnierze miejscowego niemieckiego garnizonu. Dopiero nad ranem przepędzili resztki rizunów.
Staraniem środowisk Kresowych i Polaków zamieszkałych na Równieńszczyźnie - w miejscu tragedii odsłonięto 18 czerwca 1998 roku ponad 5-metrowy krzyż-obelisk.
W ostatniej chwili ukraiński wykonawca pomnika usunął, bez wiedzy strony polskiej, datę "23 kwietnia 1943 roku", pozostawiając tylko napis: "Pamięci Polaków z Janowej Doliny". W trakcie poświęcania pomnika około 50 aktywistów organizacji "Ruch" demonstrowało, trzymając w ręku transparenty z napisami; "Won polscy policjanci" i "Won SS-owskie sługusy".
Wydawany przez nacjonalistów tygodnik "Wołyń" (19 czerwca 1998 r.) tryumfalnie doniósł: "W czwartek 18 czerwca, w pobliżu wsi Bazaltowoje (Janowa Dolina, kostopolski powiat) ukraińscy patrioci nie pozwolili polskim szowinistom przeprowadzić uroczystości poświęconej odsłonięciu pomnika ku czci niemieckich policjantów polskiego pochodzenia, zniszczonych przez oddziały UPA 'Piwnicz' w 1943 roku".
W 2003 roku władze samorządowe Ukrainy odsłoniły tutaj tablicę, na której umieszczony napis głosi, że sotnie UPA zlikwidowały jedną z najlepiej umocnionych baz wojskowych polsko-niemieckich okupantów na Wołyniu. (...) W walce zlikwidowano niemiecką i polską załogę, wyzwolono z obozu jeńców wojennych i powstrzymano terrorystyczne akcje przeciwko okolicznym wsiom, które przeprowadzali polsko-niemieccy zaborcy (G. Motyka: "Ukraińska partyzantka", przypis na s. 317).
To ludobójstwo moralne, dokonywane obecnie przez Ukraińców na pamięci bestialsko pomordowanej cywilnej ludności polskiej, może ukarać chyba tylko Gniew Boży.
Z inicjatywy Delegata Rządu RP na Wołyń, ludowca Kazimierza Banacha, podjęte zostały rozmowy z lokalnym dowództwem OUN-UPA. Wymieniono pisma z komendantem SB OUN, Szabaturą. 7 lipca 1943 r. delegacja polska w składzie: zastępca Delegata Rządu RP na Wołyń, por. Zygmunt Rumel ("Krzysztof Poręba"), ppor. Krzysztof Markiewicz ("Czart") reprezentujący AK i znający osobiście Szabaturę z czasów szkolnych, przeprowadzili wstępne rozmowy w okolicy Swinarzyna (gm. Kupiczów). Na nocleg wrócili do polskiej wsi Budy Ossowskie, a nastepnego dnia udali się wraz z woźnicą Witoldem Dobrowolskim, na rozmowy do wsi Kustycze (gm. Turzysk).
8 lipca 1943 r. delegacja pojechała na dalsze rozmowy z przedstawicielami UPA, gdzie po ich odbyciu została zamordowana w lasku i tam prawdopodobnie ciała zakopano (W. i E. Siemaszko: "Ludobójstwo...", s. 383). Polscy delegaci po przeprowadzonych rozmowach zostali pobici, a następnie zamordowani przez rozerwanie końmi za pomocą łańcuchów. Tak atamani UPA potraktowali polskich parlamentariuszy, błagających litości dla tysięcy polskich dzieci, ich rodziców, bliskich, krewnych. Poćwiartowane zwłoki męczenników miejscowi chłopi złożyli w lasku sosnowym na brzegu jeziora, gdzie spoczywają do dzisiaj.
Tak zginął w wieku 28 lat nieprzeciętny człowiek, oficer Wojska Polskiego, Komendant BCh na Wołyń, wspaniale zapowiadający się poeta "Pokolenia Kolumbów" - pisał Feliks Budzisz w artykule Człowiek nieprzeciętny o por. Zygmuncie Rumlu (Myśl Polska, lipiec 2000). Szabatura po wojnie, występując pod przybranym nazwiskiem, był szefem Urzędu Bezpieczeństwa w Szprotawie na Dolnym Śląsku (Franciszek Z. Rawluk: "Relacja", [w:] "Biuletyn informacyjny 27 Dywizji Wołyńskiej AK", nr 2/1991).
W dniu prawosławnego święta Piotra i Pawła, w niedzielę 11 lipca 1943 roku na Wołyniu, Ukraińcy podjęli na niespotykaną dotąd skalę akcję ludobójczej rzezi cywilnej ludności polskiej. Rzezi, która okrucieństwem tortur i sposobów zabijania, nawiązywała do mrocznych czasów najazdów tatarskich i napadów "czerni" chłopsko-kozackiej. W sierpniu na wschodnie tereny Lubelszczyzny napłynęły wielotysięczne fale przerażonych, polskich uciekinierów z Wołynia. Za nimi podążali "ukraińscy partyzanci".
Już we wrześniu pojawiły się na wschodnich terenach Lubelszczyzny ulotki wzywające Polaków do opuszczenia tych ziem. Miesiąc wcześniej na Wołyniu Ukraińcy wołali: "za Bug Lasze, po Bug nasze", teraz okazało się, że i za Bugiem ziemia jest "etnograficznie ukraińska".
Daremnie interweniował abp Bolesław Twardowski u metropolity greckokatolickiego Andrzeja Szeptyckiego, aby ten wystąpił przeciwko mordowaniu Polaków (Z. Konieczny, s. 54). III WZ OUN odbył się w dniach 21 - 25 sierpnia 1943 r., a już w dniach 29 - 31 sierpnia tego roku miała miejsce kolejna fala masowych, planowych, doktrynalnych mordów OUN-UPA na ludności polskiej Wołynia, w styczniu 1944 r. mordy masowe na ludności polskiej rozszerzyły się na Halicję (W. Poliszczuk). Przykładem zagłady polskich wsi, określanej przez ukraińskich historyków jako "walki polsko-ukraińskie", a przez G. Motykę jako "akcja antypolska",
niech będzie opis losu kolonii Augustów (pow. Horochów) oraz sąsiedniej wsi Władysławówka. Pod koniec lipca, na wieść o rzeziach ludności polskiej, 40 polskich rodzin z Augustowa i sąsiedniej wsi Władysławówka, chciało wyjechać do Włodzimierza Wołyńskiego, zabierając ze sobą tylko żywność, a zostawiając inwentarz żywy i martwy. Zatrzymali ich Ukraińcy uzbrojeni w ręczny karabin maszynowy, zastrzelili kilku Polaków. Z wozu zdjęli 2-letnie dziecko, jeden z Ukraińców strzelił mu w ucho - zabił. Uciekinierom nakazali wrócić do wsi. W tym czasie, niedaleko paliła się jakaś duża wieś. Za kilka dni Ukraińcy przysłali kartkę pisaną po polsku, ażeby się nie bać, sprzątnąć zboże z pola, nic nikomu się nie stanie. Pod koniec sierpnia z Władysławówki przybiegł zakrwawiony mężczyzna krzycząc, że Ukraińcy mordują w tej wsi Polaków. Świadek, W. Malinowski ukrył się ze swoją rodziną w lesie. Pomagał im sąsiad, Ukrainiec Józef Pawluk. Poszedł on do wsi Władysławówka sprawdzić, co się dzieje. Wrócił po około 3 godzinach i zdał relację. Prowidnyk ich powiedział, że taka rzeź jednocześnie jest przeprowadzana na całej Ukrainie, że jest nakaz wybicia wszystkich lachiw - żeby nikt nie pozostał - komunistów i Żydów też. Powiedział (Józef Pawluk - przyp. S.Ż.), że we wsi Władysławówce wybili wszystkich, 40 rodzin - ogółem 250 osób, leżą martwi, trupy. Zapytany, jak to się stało, opowiedział, że rano napadli na kolonię, 50-ciu Ukraińców - UPA, uzbrojonych, otoczyło i "zdobyło" wieś, podczas "zdobywania" wsi zastrzelili kilku Polaków, którzy uciekali. Pozostali bezbronni i sterroryzowani zostali oddani Ukraińcom, którzy oczekiwali w rejonie wsi przed jej "zdobyciem". Była to zbieranina ludzi bez broni palnej, ze 150 osób, między nimi były nawet kobiety - wszyscy posiadali kosy, sierpy, siekiery, widły, noże, cepy, szpadle, grabie, kłonice, orczyki i inne narzędzia stosowane w rolnictwie. Tak, na dany znak przez uzbrojonych Ukraińców, rzucili się na Polaków. Rozpoczęła się straszna rzeź, w tym zamieszaniu pobili i swoich. O tym opowiedział mi ojciec - mówił Pawluk, a sam widziałem koniec tego mordu - najgorzej znęcali się nad ostatnimi Polakami - rozszarpywali ludzi, ciągnęli za ręce i nogi, a inni ręce te odżynali nożami, przebijali widłami, ćwiartowali siekierami, wieszali żywych i już zabitych, rozcinali kosami, wydłubywali oczy, obcinali uszy, nos, języki, piersi kobiet i tak ofiary puszczali. Inni łapali je i dalej męczyli, aż do zabicia. Przy końcu ofiara była otoczona grupą ryzunów - widziałem, jak jeszcze żyjącym ludziom rozpruwano brzuchy, wyciągano rękami wnętrzności - ciągnęli kiszki, a inni ofiarę trzymali; jak gwałcili kobiety, a później je zabijali, wbijali na kołki, stawiali żywe kobiety do góry nogami i siekierą rozcinali na dwie połowy, topili w studniach. Powiedział Pawluk, że nigdy w życiu nie widział i nie słyszał o takiej rzezi, i nikt, kto tego nie widział, nigdy w to nie uwierzy, że jego pobratymcy tego dokonali. (...) Po wybiciu ofiar wszyscy rzucili się na dobytek - rabowali wszystko, nawet jedni drugim zabierali, były bratobójcze bójki (...). Nie mogłem patrzeć się na dzieci z roztrzaskanymi głowami i mózgiem na ścianach, wszędzie trupy zmasakrowane, krew - aż czerwono... W Augustowie ocalał świadek Kajetan Cis, ukryty w kopie zboża złożonej z dziesięciu snopków. Widział nieudaną próbę ucieczki rodziny Malinowskich, brata świadka, który spisał relację Ukraińca Pawluka. Rodzina ta liczyła 7 osób: rodziców, teściową i dzieci lat: 2. 3, 4 i 5. Rozjuszona banda, jeszcze okrwawiona i rozgrzana we Władysławówce - widłami, siekierami, sierpami i kosami - zabijała, maltretowała tę rodzinę; kobiety, żonę Malinowskiego i teściową, rozebrali do naga i gwałcili - chyba gwałcili już nieżywe kobiety, bo leżały bez ruchu i co raz jakiś ryzun kładł się na nie, były całe we krwi. Żywe dzieci podnosili na widłach do góry - straszny krzyk (...). Kilku ryzunów poznałem - mieszkali w przyległych wioskach, sąsiedzi. W wiatraku koło wsi Augustów, wymordowali rodzinę Romanowskiego. Jego żona, z pochodzenia Niemka, zdołała ukryć się i obserwowała rzeź. Widziała z ukrycia, jak siekierami zabili ojca i dzieci: dwie córki w wieku 18 i 20 lat i dwóch synów w wieku 15 i 18 lat. Córki, przed zabiciem, zgwałcili na oczach matki. Ukraińców było około dziesięciu.
Powyższe relacje świadków pochodzą z książki W. i E. Siemaszków; "Ludobójstwo...", s. 1235 - 1238.
Od 10 stycznia 1944 roku na Wołyniu ciężkie walki z Niemcami toczyła 27 Dywizja Wołyńska Armii Krajowej. W połowie kwietnia znalazła się w okrążeniu, gdyż wojska sowieckie współdziałające od 26 marca w walkach o miasto Kowel, bez poinformowania Polaków wycofały się. 18 kwietnia oddział dywersyjny NKWD zastrzelił dowódcę Dywizji ppłk. J.W. Kiwerskiego "Oliwę". Po ciężkich walkach dywizja przebiła się nocą z 20 na 21 kwietnia na Polesie, gdzie w połowie maja została ponownie okrążona przez wojska niemieckie. Tym razem przebijała się w dwóch grupach, jedna przez rzekę Prypeć na stronę sowiecką, druga na Lubelszczyznę.
W marcu 1944 roku na Zamojszczyznę przybyło kilka kureni UPA z Wołynia i Małopolski Wschodniej i w Wielkanoc, nocą z 9 na 10 kwietnia, rozpoczęły one rzeź ludności polskiej. Tutaj napotkały opór oddziałów Armii Krajowej.
Jednocześnie OUN-UPA prowadziła taką akcję w woj. tarnopolskim, posuwając się od wschodu na zachód. G. Motyka ocenia, że działalność UPA niewątpliwie zaszkodziła niemieckiej machinie wojennej. Przede wszystkim wpłynęła znacząco na spadek dostaw rolnych (s. 237). Polski historyk ma rację - wymordowane i spalone polskie wioski nie mogły oddawać kontyngentów. Co prawda działalność UPA zmniejszyła liczebność 27 DWAK, która także "szkodziła niemieckiej machinie wojennej", ale wobec "spadku dostaw rolnych" jest to już drobiazg. Zastanawia, że od jesieni 1942 roku do lata 1944 roku na Zamojszczyźnie Ukraińcy szkodzili tej niemieckiej machinie wojennej wspólnie z Niemcami, pacyfikując polskie wsie, co powodowało spadek dostaw rolnych. 29 grudnia 1942 roku we wsi Radochoszcza (pow. Zamość) Ukraińcy razem z Niemcami wymordowali 41 Polaków i spalili 22 gospodarstwa. 7 marca 1943 r. we wsi Kuszyce (pow. Przemyśl) Ukraińcy z Niemcami zamordowali 114 Polaków od niemowlęcia po 77-letnich starców. 8 marca we wsi Rokietnica (pow. Jarosław) - 45 Polaków.
9 marca we wsi Tuligłowy (pow. Jarosław) w kancelarii parafialnej zastrzelony został proboszcz ks. Władysław Selwa. Zbrodni dokonał Ukrainiec, syn popa Jarka z Boratyna będący później w SS-Galizien i współpracujący z gestapo (Z. Konieczny, s. 139). 18 maja we wsi Szarajówka (pow. Biłgoraj) Ukraińcy z Niemcami spalili żywcem w zaryglowanych domach i stajniach 58 Polaków (w wieku od 2-miesiecznego dziecka do osób 61-letnich), wcześniej rabując ich mienie.
2 lipca we wsi Majdan Stary (pow. Biłgoraj) Ukraińcy z SS-Galizien oraz Niemcy zamordowali 65 Polaków, w tym 28 kobiet i 15 dzieci. Egzekucji kobiet i dzieci dokonali esesmani ukraińscy. "IX 1943 r. 18 rodzin koło Jarosławia zostało wymordowanych przez Ukraińców" (Zestawienie "Małopolska Wschodnia. Lista ofiar terroru ukraińskiego" z 15 X 1943 r. z terenu Obszaru Lwów Armii Krajowej za okres czerwiec - październik 1943 r. - AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 28, k. 73 - 90). 14 października 1943 r. we wsi Honiatyn (pow. Hrubieszów) Ukraińcy wymordowali 23 polskie rodziny, około 100 osób. 30 grudnia 1943 r. UPA- USN wymordowała wszystkich Polaków w kolonii Dąbrowa (pow. Tomaszów Lubelski) i spaliła ich gospodarstwa.
Także w grudniu tego roku Ukraińcy wymordowali wszystkie kobiety i dzieci we wsi Grabowiec pow. Hrubieszów. Mężczyzn wywieźli Niemcy 29 lipca na Majdanek, w wyniku prowokacji i fałszywego oskarżenia przez Ukraińców o przecięcie drutów telefonicznych. W styczniu 1944 r. we wsi Gdeszyn pow. Hrubieszów ukraińscy esesmani zamordowali 70 Polaków, w tym proboszcza ks. Zygmunta Pisarka. 2 i 3 lutego 1944 r. we wsiach: Borów, Szczecyn, Wólka Szczecka, Lążek Zaklikowski i Lążek Chwałowski (pow. Kraśnik) niemieccy żandarmi oraz SS-Galizien podczas ich pacyfikacji dokonali mordu co najmniej 809 Polaków, w tym część paląc żywcem po wpędzeniu do budynków i stodół. Nocą z 16 na 17 lutego 1944 r. we wsi Perehoryłe (pow. Hrubieszów) oddział USN (ukraińskiej "samoobrony") ze wsi Szychowice wymordował prawie wszystkich Polaków. Znajdowano potem straszliwie zmasakrowane ciała dzieci i kobiet - w jednym tylko obejściu znaleziono 17 takich ciał, w tym kilkoro niemowląt. Łącznie z następnymi napadami 8 i 9 marca zginęło tutaj około 200 Polaków. Nocą z 21 na 22 lutego we wsi Ostrów (pow. Tomaszów Lubelski) oddział UPA "Jahody" przy pomocy Ukraińców z sąsiednich wsi, wymordował polską ludność bez względu na wiek i płeć (Z. Konieczny, s. 161). Nocą z 24 na 25 lutego ci sami banderowcy wymordowali ludność polską we wsi Sobieszów (pow. Hrubieszów) i spalili gospodarstwa. W lutym 1944 roku we wsi Parchacz (pow. Sokal) UPA wymordowała 60 Polaków. W lutym 1944 roku Ukraińcy wymordowali swoich sąsiadów Polaków we wsiach: Bereść, Czerniczyn, Kosmów, Kościaszyn, Liski (wszystkie w pow. Hrubieszów), Mieniany, Miętkie, Mircze, Radostów, Szychowice, Turbowice, Wronowice, Suszów, Wasylów Duży (wszystkie w pow. Tomaszów Lubelski). 8 marca 1944 r. we wsi Jamy pow. Lubartów Niemcy z Ukraińcami spacyfikowali wieś mordując około 200 Polaków. "Dzieci chwytano za nogi i żywcem wrzucano w płomienie, kobiety i dziewczęta najpierw gwałcono, a następnie również wrzucano do płonących budynków" (Z. Konieczny, s. 166). Nocą z 13 na 14 marca we wsi Chorobrów pow. Sokal UPA zamordowała około 50 Polaków, natomiast 15 marca we wsi Machnówek 45 Polaków. 18 marca we wsi Tarnoszyn (pow. Tomaszów Lubelski) bulbowcy wymordowali 72 Polaków. 20 marca we wsi Poturzyn sotnia "Jahody" oraz oddziały USN wymordowały ponad 70 Polaków, uciekinierów ze wsi Wiszniów (pow. Hrubieszów). 23 marca we wsi Frankamionka (pow. Hrubieszów) Ukraińcy wymordowali widłami, kosami i siekierami ponad 100 Polaków oraz 25 marca we wsi Wasylów (pow. Tomaszów Lubelski) 141 Polaków. Nocą z 24 na 25 marca we wsi Bełz (pow. Sokal) sotnia UPA przybyła z Wołynia wymordowała około 100 Polaków. 27 marca we wsi Smoligów (pow. Hrubieszów) SS-Galizien i Wehrmacht wymordowały około 300 Polaków (część spalono żywcem), natomiast w obronie zginęło 32 żołnierzy BCh i AK. W marcu we wsi Uhnów (pow. Rawa Ruska) UPA zamordowała 70 Polaków. Nocą z 31 marca na 1 kwietnia we wsi Ostrów (pow. Tomaszów Lubelski) Ukraińcy wymordowali ponad 300 Polaków (część spalili żywcem), a we wsi Oborowiec (pow. Hrubieszów) Ukraińcy uzbrojeni w siekiery, widły, łomy i drągi wymordowali co najmniej 40 Polaków, w tym uciekinierów z Wołynia. 1 kwietnia we wsi Poturzyn (pow. Tomaszów Lubelski) SS-Galizien i UPA wymordowały 162 osoby, w tym 5 kobiet ukraińskich, prawdopodobnie żon Polaków. Wśród ofiar byli uciekinierzy z gmin Dołhobyczów i Kryłów. 5 kwietnia we wsi Łubcze (pow. Tomaszów Lubelski) UPA zamordowała 105 osób, w tym co najmniej 12 Ukraińców. 6 kwietnia we wsi Worochta pow. Hrubieszów UPA zamordowała co najmniej 41 Polaków. Ich groby (2 doły) znajdują się kilkanaście metrów od granicy po stronie ukraińskiej, obok słupa granicznego Nr 747 (Z. Konieczny, s. 190). Nocą z 6 na 7 kwietnia (Wielki Czwartek) we wsi Moosberg (pow. Jaworów) UPA wymordowała 185 Polaków, natomiast 7 kwietnia (Wielki Piątek) we wsi Pyszówka (Rehberg, pow. Jaworów) - 100 Polaków i 7 Żydów. W Święta Wielkanocne we wsi Lubienie (pow. Jaworów) Ukraińcy wymordowali 240 Polaków. 9 kwietnia we wsi Wasylów Wielki UPA zamordowała 90 Polaków wyłapanych w okolicy, głównie uciekinierów z Wołynia. 12 kwietnia we wsi Hucisko (pow. Bóbrka) Ukraińcy po torturach i gwałtach wymordowali 118 Polaków, za pomocą siekier, wideł, noży, bagnetów i paląc żywcem, natomiast 30 zostało rannych i poparzonych. We wsi Strzeliska Nowe ich ofiarą padło 80 Polaków. 18 kwietnia we wsi Rudka (pow. Lubaczów) sotnia "Zaliźniaka" zamordowała 62 lub 75 Polaków i wieś spaliła. 27 kwietnia we wsi Ulicko-Seredkiewicz (pow. Rawa Ruska) UPA zamordowała 100 Polaków, 3 maja w miejscowości Cieszanów (pow. Lubaczów) - 48 Polaków, 22 maja we wsi Bryńce Zagórne (pow. Bóbrka) - 145 Polaków, a 25 zostało rannych i poparzonych. 15 czerwca oddział UPA zatrzymał pociąg osobowy między stacjami kolejowymi Bełżec - Lubycza Królewska i zamordował 42 Polaków, natomiast Ukraińców puszczono wolno. 23 czerwca we wsi Frankamionka (pow. Hrubieszów) Ukraińcy zamordowali 19-letnią sanitariuszkę AK Wandę Cisek, przybijając ją gwoździami do stodoły.
Wiosną 1944 roku we wsi Wola Wysocka (pow. Żółkiew) z rąk ukraińskich zginęło 187 Polaków. W maju 1944 r. polskie podziemie oceniało, iż duchowieństwo rzymskokatolickie archidiecezji lwowskiej straciło dotąd z rąk Ukraińców 32 księży (z ręki niemieckiej 4) (G. Motyka, s. 371).
Po przejściu frontu i wkroczeniu wojsk sowieckich oraz polskiej armii dowodzonej przez Zygmunta Berlinga, nie przestała ginąć z rąk UPA polska ludność cywilna. 10 lipca 1944 r. dowódca UPA w Galicji Wschodniej, Wasyl Sydor "Szelest", wydał rozkaz, w którym zalecił "ciągle uderzać w Polaków aż do wyniszczenia ich do ostatniego z tych ziem (G. Motyka, s. 378).W 1944 roku masowe mordy miały miejsce we wsi Łubcze (pow. Tomaszów Lubelski), gdzie bulbowcy zamordowali 77 osób, w tym około 15 Ukraińców, oraz 29 września we wsi Jamelnia (pow. Gródek Jagielloński), gdzie Ukraińcy zamordowali 75 Polaków. Kierownictwo ruchu banderowskiego uznało, iż jest możliwe zarówno dokonanie czystki, jak i wygranie całej sprawy propagandowo. Dlatego z jednej strony bezwzględnie dalej realizowano politykę faktów dokonanych, a z drugiej zawczasu przygotowywano strategie propagandowe, mające nie tylko usprawiedliwić ukraińskie poczynania, ale wręcz odpowiedzialność za nie przerzucić na stronę polską (G. Motyka, s. 380). 22 września 1944 r. kierownik Resortu Bezpieczeństwa Publicznego PKWN, mjr Roman Romkowski (właściwe: Natan Grunspan) pisał w rozkazie do kierownika WUBP w Lublinie Teodora (Fieodora) Dudy (narodowości ukraińskiej): Czerwona Armia wyraźnie popiera Ukraińców i trzyma z reguły ich stronę przeciwko Polakom. Komendant wojskowy miasta Chełma, pułkownik sowiecki, nakazał kategorycznie zastępcy komendanta powiatowego Milicji Obywatelskiej przyjąć do posterunku MO w Chełmie 20 Ukraińców. Przetrzymywanych za przestępczość Ukraińców komendant każe zwolnić. Ukraińców w powiecie jest 10%. Sowieccy komendanci rejonów wiejskich organizują na własną rękę Milicję Obywatelską z Ukraińców, obok oficjalnych posterunków Milicji Obywatelskiej ("Rok pierwszy. Powstanie i działalność aparatu bezpieczeństwa publicznego na Lubelszczyźnie [lipiec 1944 - czerwiec 1945], Warszawa 2004, s. 66). Ze sprawozdania PUBP w Tomaszowie Lubelskim wynika, że do 31 grudnia 1944 r. aresztowanych zostało 253 członków AK, 15 członków BCh oraz 17 "bulbowców" ("Rok pierwszy...", s. 157). Pod koniec marca 1945 roku Główny Prowid OUN wyodrębnił samodzielne organizacyjnie terytorium, określane jako "Zakerzonie" (Akcja "Wisła", Warszawa - Kijów 2006, s. 21). 17 kwietnia 1945 roku we wsi Wiązownica (pow. Jarosław) UPA zamordowała co najmniej 88 Polaków i spaliła 130 zabudowań, 20 kwietnia we wsi Borownica (pow. Przemyśl) - ponad 60 Polaków. 18 maja 1945 roku we wsi Brodzica (pow. Hrubieszów) sotnia "Jahody" zamordowała 45 Polaków i wieś spaliła, natomiast we wsiach: Radków, Lachowce, Rzeplin i Posadów (wszystkie pow. Tomaszów Lubelski) jej ofiarą padło około 60 wyłapanych Polaków. Na przełomie marca i kwietnia 1946 roku Ukraińcy ze Starego Sioła napadli na Polaków we wsi Wólka Krowicka w pow. lubaczowskim, zamordowali około 40 osób i wieś spalili. Pod koniec 1946 roku znaczne tereny powiatów: Hrubieszów, Tomaszów Lubelski, Lubaczów, Jarosław, Przemyśl i Lesko opanowane były przez UPA. Wioski polskie zostały spalone, ich mieszkańcy w większości wymordowani, część uciekła do miast i miasteczek pod osłonę garnizonów wojskowych. Jednak "depolonizacja Zakerzonii" nie skończyła się, nadal trwało wyniszczanie ludności polskiej, Chociaż malała masowość zbrodni, to barbarzyńskie metody tortur i gwałtów pozostawały te same. Podczas podejmowania decyzji o przeprowadzeniu operacji wojskowej pod kryptonimem "Wisła" fakty bestialstwa ukraińskich zbrodniarzy były powszechnie znane. Stanowiły one emocjonalną presję za podjęciem takiej decyzji, presję indywidualną i społeczną.
Jaki obraz "powstańca ukraińskiego" można posiadać po napotkaniu chociażby ciał zamordowanej 3 stycznia 1945 roku w Sufczynie (pow. Przemyśl) rodziny nauczycielskiej Sugierów? W piwnicy uformowano z nich straszliwą scenę orgii seksualnej, Zbigniewowi obcięto genitalia i włożono je w usta jego matki. Obciętą pierś matki włożono w usta Zbigniewowi, a do drugiej piersi przystawiono usta jej męża Jana (Z. Konieczny, s. 261). Każdy schwytany lub wzięty do niewoli milicjant lub żołnierz przed śmiercią przechodził przerażające tortury, co widać było po znajdowanych zmasakrowanych ciałach. Żołnierzy natomiast ginęło coraz więcej. Ten fakt najpewniej zadecydował o przeprowadzeniu dużej operacji wojskowej, skierowanej przeciwko UPA.
Z kolei na decyzję o przesiedleniu ludności niewątpliwie wpływ miały informacje pochodzące od organów bezpieczeństwa, polskich i sowieckich, wojskowych i cywilnych. Służby te zdołały już częściowo rozpoznać zarówno siatkę OUN, jak też zasięg i masowość tzw. samoobrony, czyli USN i SKW. Wiedziano więc, że bez przesiedlenia z tych terenów ludności wspierającej i tworzącej OUN-UPA-SKW szybkie zorganizowanie administracji podporządkowanej "władzy ludowej" będzie niemożliwe. Potwierdzają to źródła ukraińskie opisujące masowość siatki OUN oraz SKW wspierających UPA.
Do wiosny 1947 roku rebelia ukraińska na południowo-wschodnich terenach Polski Ludowej nie była głównym problemem dla władzy komunistycznej. Terrorystyczna działalność OUN-UPA-SKW była jej nawet na rękę. Spacyfikowała ona część społeczeństwa polskiego, które zaczęło szukać ratunku w zdecydowanych działaniach "władzy ludowej".
Jest więc niewątpliwą "zasługą" krwawego szlaku OUN-UPA, że ludność polska umęczona najdłuższą okupacją w drugiej wojnie światowej, w tym dwukrotnym przejściem frontu wojennego (a na niektórych terenach czterokrotnym), przez dwa lata po zakończeniu wojny tracąca życie i mienie z rąk nacjonalistycznych band ukraińskich, została wepchnięta w ramiona "władzy ludowej", jako jedynej siły, która w 1947 r. mogła te zbrodnie ukrócić.
Armia Krajowa została latem 1944 roku spacyfikowana przez NKWD, rozbrojona i uwięziona. Kilka tysięcy partyzantów wymordowano, część wcielono do Wojska Polskiego, większość wywieziono do łagrów w głąb ZSRR. Do wiosny 1947 r. głównym problemem komunistów w Polsce było zlikwidowanie podziemia antykomunistycznego oraz niepodległościowych dążeń społeczeństwa polskiego związanego głownie z Polskim Stronnictwem Ludowym. Rozprawy z polskim podziemiem zbrojnym dokonało NKWD, od 1946 r. wspierane przez KBW pod dowództwem sowieckiego generała Bolesława Kieniewicza oraz przez UB. Działania te były znacznie brutalniejsze niż prowadzone przeciwko podziemiu ukraińskiemu. 50 tysięcy żołnierzy i oficerów AK oraz działaczy Polski Podziemnej zostało wywiezionych do ZSRR. W połowie 1946 r. w więzieniach przebywało około 100 tysięcy Polaków.Polskich partyzantów zabijano w walce, skrytobójczo, bez sądów jak i wyrokami sądów doraźnych. Np. w listopadzie 1946 roku wyroki śmierci otrzymało 9 osób z NSZ w Warszawie i 5 osób w Krakowie, w grudniu 1946 r. wyroki śmierci otrzymało 12 działaczy Polskiego Związku Wojskowego w Poznaniu i 5 członków NZW w Warszawie, w styczniu 1947 r. wyroki śmierci otrzymało 18 członków WiN, 5 członków NZW i 6 działaczy Ruchu Oporu AK.
4 stycznia 1947 r. rozpoczął się proces Zarządu Głównego WiN. Oskarżeni byli m. in.: płk Jan Rzepecki, płk T. Jachimek, płk J. Sławbor-Szczurek, płk A. Kortum-Sanojca, płk L. Benedykt-Muzyczka.
Przed wyborami do sejmu ogłoszono wyroki śmierci w procesie grupy K. Grocholskiego, na podstawie fałszywych oskarżeń. W 1946 roku trwały nadal egzekucje polskich działaczy niepodległościowych m.in. w lwowskim Zamorstynowie.W działaniach polityczno-propagandowych było to szkalowanie żołnierzy AK ("zapluty karzeł reakcji"), haniebne oskarżenia i procesy, rozbicie PSL. Sfałszowanie wyników wyborów do Sejmu oraz tzw. amnestia "lutowa" zakończyło pierwszy etap "utrwalania władzy ludowej". Wiosną 1947 roku dla komunistów w Polsce istotnym ze względu na sytuację międzynarodową stał się problem terrorystycznej działalności UPA. Nie wynikał on z próby oderwania części ziem polskich określanych przez nacjonalistów ukraińskich jako "Zakierzoński Kraj", lub jako "Zacurzonia" i utworzenia z nich "samostijnej" Ukrainy. Granica z ZSRR była ustalona odpowiednimi umowami i jakakolwiek zmiana mogła odbywać się na żądanie Kremla, w wersji oficjalnej oczywiście "na prośbę władz polskich". Stalin nie liczył się ani z Polakami ani z Ukraińcami. Formalnie operacji "Wisła" mogło nie być, jak nie było specjalnej akcji pod jakimś kryptonimem likwidującej podziemie polskie. Nie zmieniłoby to sposobu rozwiązania problemu rewolty ukraińskiej na ziemiach polskich w 1947 r. Mógł on mieć wręcz formę bardziej drastyczną, gdyby działania przybrały charakter żywiołowy. Dokładne opracowanie zasad i sposobów przeprowadzenia likwidacji oddziałów UPA miało w sumie pozytywne skutki dla ludności ukraińskiej w Polsce, co jaskrawo widać po 1989 roku.
Operacja "Wisła" nie wynikała z tendencji nacjonalistycznych w Polsce. Od 1944 roku "władza ludowa" była głosicielem "internacjonalizmu", a polscy patrioci albo siedzieli w więzieniach i łagrach, albo ścigani po lasach setkami posyłani byli "do piachu". Operacja tego typu najpierw dotknęła patriotów polskich, z ręki tej samej "władzy ludowej". Tworzyły ją też osoby narodowości ukraińskiej (Moczar, Kiryluk, Stec, wielu ubeków i aktywistów PPR). Operacja "Wisła" nie była akcją odwetową Polaków za Wołyń, Podole, Małopolskę Wschodnią, czy "Zacurzonię", gdyż Ukraińców nie spotkał los Polaków, czyli nie zostali oni w ramach "rewanżu" wymordowani, ale przesiedleni. Była to cywilizowana forma uregulowania konfliktu, zgodna z regułami międzynarodowymi.
Rebelia ukraińska na ziemiach polskich nie mogła obalić władzy komunistycznej, gdyż do 1946 roku czuwało nad nią NKWD, a następnie 300-tysięczna Armia Czerwona stacjonująca w Polsce. Bardziej groźne było podziemie polskie, wykorzystywane propagandowo przez Zachód i USA, wcześniejszych "aliantów", potem "imperialistów". Sowiecką "misję niesienia wolności masom pracującym na całym świecie" powstrzymywał amerykański szantaż atomowy. Ale wnet Sowieci będą posiadać taką broń, umieszczając ją także w Polsce. Ten tajny plan z początku lat siedemdziesiątych nazwany został jako... "operacja "Wisła".Wiosną 1947 roku anarchia na części terytorium Polski Ludowej spowodowana działalnością OUN-UPA stawała się dla komunistów niebezpieczna. Nie zniszczone do końca podziemie polskie mogło w przypadku coraz bardziej realnego konfliktu światowego podjąć wspólne akcje, lub równolegle, z podziemiem banderowskim. Operacja "Wisła" przyjęta została pozytywnie przez ogół społeczeństwa polskiego. Nie tylko ze względu na ogrom zbrodni OUN-UPA w województwach kresowych II Rzeczpospolitej. Ludobójcze rzezie dotknęły ludność polską także za Bugiem i za Sanem, chociaż wcześniej Ukraińcy wołali "za Bug Lasze" i "za San Lasze". Co prawda wołali zwykle już po wyrżnięciu ludności całych wsi, gromad, powiatów, ale kilkaset tysięcy zdołało uciec za Bug i za San. I już w 1944 roku okazało się, że za Bugiem i za Sanem ziemie także nie są "Lasze", ale "etnograficznie ukraińskie". Na tych ziemiach ludność polska była mordowana takimi samymi barbarzyńskimi metodami. Tutaj nie było komór gazowych lub szybkiej śmierci od egzekucyjnej kuli. Tutaj śmierć przychodziła po wielogodzinnych, a nawet kilkudniowych gwałtach i torturach. Tylko człowiek nikczemny może ignorować chociażby "wianuszki z polskich dzieci" przywiązanych drutem kolczastym do drzewa, a wyłącznie rozczulać się nad krzywdą "wyrwanych z korzeni ojcowizny" Ukraińców przesiedlonych na Ziemie Odzyskane, zarzucając Polakom, że akcja ta była "ludobójstwem". Przesiedleń dokonali komuniści sowieccy wspólnie z komunistami polskimi. Bez nakazu Kremla, lub co najmniej wspólnych ustaleń, operacji "Wisła" nie byłoby. Jednocześnie operacja ta była zgodna z obowiązującym prawem międzynarodowym.
W 1947 roku w Polsce nie rządzili Polacy, chociaż "reprezentowali", firmowali polską "władzę ludową". O wszystkich nominacjach i "wyborach" decydował Kreml.
Od przełomu 1945/46 roku hierarchia władzy w Polsce ukształtowana była w następujący sposób (podaję za: A. Albert /W. Roszkowski/: Najnowsza historia Polski 1918-1980):
1.Faktyczną władzę polityczną w imieniu Kremla sprawował gen. Iwan Sierow rezydujący we Włochach pod Warszawą, oraz ambasador ZSRR - Wiktor Lebiediew.
2."Polskim" decydentem i jednocześnie "szarą eminencją" w PPR i w rządzie był Żyd, Jakub Berman, kontrolujący Cyrankiewicza i otrzymujący bezpośrednie polecenia od Mołotowa i Żdanowa (kontrola rządu, partii politycznych, cenzury itp.).
3.W dalszej kolejności stał Żyd, Hilary Minc, otrzymujący polecenia od Malenkowa w sprawach gospodarczych oraz Antoni Zambrowski, kierujący MO, ORMO i Komisją Specjalną do Walki z Nadużyciami oraz mogący zsyłać do obozów pracy na dwa lata bez wyroku sądowego.
4.Następnymi byli: Bierut, Gomułka i Cyrankiewicz, który co tydzień odbierał instrukcje od gen. Sierowa.
Z tajnych służb "polskich" najwyższą, wręcz nieograniczoną władzę posiadał Główny Zarząd Informacji (GZI) Wojska Polskiego, w ponad 80% opanowany przez osoby narodowości żydowskiej. Ci ludzie aresztowali, więzili, torturowali i skazywali na śmierć polskich generałów i oficerów, polityków i działaczy narodowych (gen. Fieldorf "Nil", gen. Krzyżanowski "Wilk", gen. Mazurkiewicz "Radosław", gen. Kuropieska, a wkrótce także dowódca Grupy Operacyjnej "Wisła" gen. Mossor itd.). W sprawach wojska o wszystkim decydował gen. Konstanty Rokossowski rezydujący w Legnicy i mający do dyspozycji 300 tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej stacjonujących w Polsce.
Wojsko Polskie liczyło 200 tysięcy żołnierzy, a 90% jego dowództwa stanowiliSowieci.
Amnestia z 22.02.1947 r. nie objęła członków OUN i UPA oraz dezerterów z Wojska Polskiego. Z rozkazu Radkiewicza przed wejściem amnestii w życie, do kwietnia 1947 r. wykonano pospiesznie wiele wyroków śmierci na osobach podlegających ułaskawieniu.
W 1947 roku 3 tysiące oficerów Armii Czerwonej przyjęło obywatelstwo polskie.
Pod koniec lutego otoczony przez UB Józef Kuraś "Ogień" popełnił samobójstwo. Szeroko stosowano sądy doraźne KBW, na które spędzano miejscową ludność, a ujęci partyzanci otrzymywali zwykle wyroki kilkakrotnej kary śmierci. "Sądy na kółkach" tylko od lutego do czerwca 1946 roku wydały co najmniej 359 natychmiast wykonanych wyroków śmierci.
Oddziały NKWD, UB i KBW pacyfikowały całe polskie wsie, dokonywały gwałtów, rabunków, paliły domy i burzyły je do fundamentów, torturowały, jawnie i skrytobójczo mordowały.
28 sierpnia 1946 roku wykonany został wyrok śmierci na 17-letniej sanitariuszce oddziału "Łupaszki" Danucie Siedzikównie, ps. "Inka". Jej ostatnie słowa brzmiały: - Niech żyje Polska! Anna Kawka pisze (Myśl Polska z 2 września 2001 r.): Chwilę później została rozstrzelana razem z Feliksem Zelmanowiczem ps. "Zagończyk" jednym z dowódców oddziałów "Łupaszki". Dostali po serii z pepeszy, mimo to dawali oznaki życia. Wtedy do konających doszedł jeden z oficerów UB i dobił ich strzałami w głowę z bliskiej odległości.
Dziesiątki młodziutkich, polskich sanitariuszek i łączniczek przeszło przed śmiercią gehennę tortur i gwałtów w ubeckich katowniach.
W kwietniu 1947 r. odbyła się w Łodzi tajna narada wyższych funkcjonariuszy PPR i UB, podczas której Stanisław Radkiewicz oświadczył, iż nowa wojna jest nieunikniona, że musi ją wygrać ZSRR oraz, że w związku z tym należy przygotować kraj. (...) Gen. Sierow przekazał wówczas swym podopiecznym z MBP plan aresztowania "w razie kryzysu" dalszych tysięcy Polaków (A. Albert). W tym okresie istniało ponad sto obozów pracy, do których kierowano "wrogów klasowych" za szeptaną propagandę, "sabotaż" itp. Specjalne bataliony karne pracowały w najniebezpieczniejszych kopalniach śląskich.
Reżim komunistyczny w Polsce podjął rozprawę z UPA po to, aby szybko oczyścić zbuntowane tereny w perspektywie bliskiej trzeciej wojny światowej. To, że uzyskał on co najmniej milczącą aprobatę społeczeństwa polskiego, było wyłączną zasługą banderowców. Jeżeli nacjonalistom ukraińskim nie odpowiadała granica na linii Curzona, to przecież wiedzieli, że ustaleń tych nie dokonali polscy mieszkańcy wsi pod Hrubieszowem, Lubaczowem, Przemyślem, czy w Baligrodzie. A to oni padali ofiarą bandyckiej działalności OUN-UPA-SKW. Decydowali o tym władcy ZSRR, za zgodą USA i Wielkiej Brytanii. Fakty ustanawiała Armia Czerwona i NKWD. To byli faktyczni przeciwnicy nacjonalistów ukraińskich i ich koncepcji "samostijnej" Ukrainy od Wisły po Ural. Ale był to przeciwnik uzbrojony. Polskie kobiety i dzieci były bezbronne.
W rzezi ponad dwustu tysięcy cywilnej ludności polskiej brali udział nie tylko "nacjonaliści". Niepiśmienny chłop ukraiński, jego żona i nastoletni synowie (nawet 10-letnie wyrostki) - sąsiedzi Polaków - mordowali nie z pobudek "nacjonalistycznych", ale ze zwykłej pazerności, chęci wzbogacenia się na mieniu i dobytku polskiego sąsiada. To "pospolite ruszenie ukraińskiej tłuszczy" nie miało pojęcia o nacjonalizmie. Otrzymali oni od "elit ukraińskiego ruchu niepodległościowego" przyzwolenie na rzeź, to "rizali lachiw", rabowali dobytek, palili domy - i to wszystko.Z. Konieczny podaje, że straty WP, WOP i KBW w walkach z UPA wynosiły: w 1944 r. - 6 żołnierzyw 1945 r. - 249 żołnierzyw 1946 r. - 574 żołnierzyNatomiast odnośnie MO, ORMO, SOK i UB straty wynosiły:w 1944 r. - 30 osóbw 1945 r. - 275 osóbw 1946 r. - 121 osóbDane te wyraźnie wskazują, że w 1946 roku straty wojska były ponad dwukrotnie wyższe w porównaniu z rokiem poprzednim. Mniejsze w tym roku straty milicjantów wynikały stąd, że większość małych posterunków UPA zlikwidowała już w roku poprzednim, a ponieważ kontrolowała znaczną część terenów, nie zostały one odtworzone. Straty polskiej ludności cywilnej w dwóch najbardziej zagrożonych powiatach Bieszczadów i Pogórza Przemyskiego wynosiły:1. W pow. Lesko:6 w 1944 r. - 410 osób7 w 1945 r. - 222 osoby8 w 1946 r. - 215 osób2. W pow. Przemyśl:9 w 1944 r. - 72 osoby10 w 1945 r. - 547 osób11 w 1946 r. - 157 osóbW 1946 roku straty polskiej ludności cywilnej miały już tendencje malejącą w porównaniu z rokiem poprzednim. Był to skutek wcześniejszego jej wymordowania przez UPA oraz ucieczki tych, którym udało się ocaleć. Nie są to dane pełne. Z prowadzonych przeze mnie wyliczeń dotyczących terenu Bieszczad (niecały ówczesny powiat leski oraz kilka miejscowości z powiatu sanockiego) wynika, że w 1944 roku UPA zamordowała tu 777 osób polskiej ludności cywilnej oraz 7 milicjantów. Operacja "Wisła" okazała się skuteczna. W 1947 roku w woj. rzeszowskim zginęło 153 żołnierzy oraz 28 milicjantów, natomiast w woj. lubelskim 37 żołnierzy i 12 milicjantów. W 1948 r. zginęło w woj. rzeszowskim 6 żołnierzy a w woj. lubelskim 1 żołnierz.
Stanisław Żurek
http://www.polskapartianarodowa.org/tp/index.php?Itemid=62&id=188&option=com_content&task=view
« poprzedni artykuł

następny artykuł »