czwartek, 6 maja 2010
" chatjat' li russkije vajny "
" . Ludzi, których spotykałem na Dworcu Centralnym. Zmęczonych, przygnębionych, ale przepełnionych wielkością. Ludzi, którzy z różnych, najodleglejszych zakątków Polski zjeżdżali się porannymi pociągami i teraz, wieczorem, nocą, po całym dniu spędzonym w kolejce na Krakowskim Przedmieściu, czekali na pociągi powrotne, wiedząc, że będą zatłoczone, opóźnione i nie będzie w nich można ani usiąść, ani nawet, często, napić się herbaty.Harcerzy. Młodych, nieludzko umęczonych, czuwających przy spontanicznie powstałych miejscach pamięci, uprzątających i wciąż na nowo układających przynoszone przez przechodniów znicze, pilnujących porządku. Bez mała trzydzieści lat temu, będąc w tym wieku, w jakim oni są teraz, jeździłem z przyjaciółmi przez kilka dni za Papieżem, z furażerką kościelnej służby porządkowej zatkniętą za pagon − i teraz, po latach, widziałem w oczach harcerzy ten sam szczególny blask, jaki ludzie mieli w oczach wtedy.
I wykrzywione nienawiścią gęby pod papieskim oknem w Krakowie. Gówniarza wyciągającego do kamer paluch w ordynarnym geście czarnych raperów „ja cię pier…”, transparenty z karykaturami, skandowane obelgi pod adresem zmarłego. Nowe pokolenie „elyty” III RP, wychowane już nie na Michniku, ale na Wojewódzkim.
Faryzejskie miny redaktora gazety, która cynicznie, dla zburzenia podniosłego nastroju wykreowała te „protesty”, miotającego gromy na nieuszanowanie żałoby… przez rozmówców programu Pospieszalskiego. I smucącego się, że kardynał Dziwisz tak głęboko podzielił Polaków, nie konsultując decyzji o pochówku prezydenta z Andrzejem Wajdą i jego żoną. I małość innego wykreowanego przez media na Wielki Autorytet starego nienawistnika, który w tej chwili odmawia „ich prezydentowi” nawet tego, że był głową państwa, tytułując go szyderczo „prezydentem Warszawy”.
I jeszcze ten stary wiersz Marian Hemara o pokoju i wojnie. Ten z pointą: „Pokój – z wami? Nigdy w życiu!”
2010-05-04 09:13
To było niesamowite. Zwykle czuję się tutaj cudzoziemcem, po prostu – jednym z wielu, obok Duńczyków próbujących robić interesy na eksporcie żywności, Czechów budujących porty i niemieckich inżynierów. Teraz nie byłem już po prostu „inostrańcem”, któremu należy się serdeczna gościnność zaprawiona lekką dozą podejrzliwości, ale i rozbawienia. Teraz byłem Polakiem. I każdy, od taksówkarza po rektora uniwersytetu uważał za stosowne tę moją polskość podkreślić.
Zaczęło się tydzień wcześniej. Z permskimi studentami, których próbuję uczyć o świecie wolnych mediów, omawialiśmy zjawisko spirali milczenia. Sprowadza się ono – mówiąc w największym skrócie - do tego, że wprawdzie media nie są w stanie wprost wpływać na opinię społeczeństwa (zapobiega temu wielostopniowy przepływ informacji, czyli fakt iż przekaz z mediów „filtrowany” jest przez poglądy osób, z którymi odbiorca rozmawia o tym co przeczytał w gazecie lub usłyszał w telewizji, a z których zdaniem się liczy), to - mając do dyspozycji mocne środki masowej informacji - można niemiły nam pogląd „wyciszyć”. Krótko mówiąc: pogląd „A” wyznaje mniejszość, ale mniejszość mająca ogromne wpływy w mediach. Pogląd „B” jest poglądem większości, lecz większości pozbawionej wpływu na media. Media zatem pokazują zwolenników „A”; ci od „A” są (znamy to dobrze!) młodzi, wykształceni, z dużych miast; tych od „B” jest w mediach mniej, a jeżeli już są, to albo zęby mają nie w komplecie, albo oczy rozbiegane, albo w ogóle widać, że to nie towarzystwo dla nas. W ten sposób, stopniowo, choć większość myśli „B”, z troski o prestiż woli to swoje „B” przemilczeć. Tak właśnie się wycisza niemiłe władcom mediów poglądy, a im dłużej wytwarza się wrażenie, że pogląd „B” jest wstydliwie prowincjonalny, tym mniej osób „B” będzie głosić. W końcu zostaje ostatni, samotny śmiałek, który wykrzykuje to swoje „B” i można już go dowolnie często pokazywać, wszak widać gołym okiem, że to wariat.
Tak właśnie mówiłem o spirali milczenia, za przykład dając studentom postać Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i losy jego zwolenników.
Widać było, że moi studenci nie do końca rozumieją, jak może gdzieś na dalekim Zachodzie istnieć mądry, dzielny i dobry prezydent, którego w dobrym tonie jest pokazywać w mediach jako prowincjonalnego matołka. Zgodzili się tę obserwację przyjąć na wiarę, zwłaszcza, że pokrzepiłem ich tezą, że mechanizm spirali milczenia działa tylko w warunkach demokracji przy częściowo przynajmniej wolnych mediach.
- Tam gdzie nikt mediom nie wierzy, już nic one nie mogą. – Zapewniłem – i moi studenci, przyszli publicyści rosyjskich gazet, reporterzy kanałów telewizyjnych i radiowych, stali się nieco ponurzy, ale jednak i pokrzepieni zarazem.
* * *
A potem stało się. O katastrofie dowiedziałem się od Rosjan. Po prostu od rana do nocy dzwonił telefon, przez który przyjaciele, ale też całkiem dalecy znajomi, koniecznie chcieli mi powiedzieć, jak im strasznie przykro, jak bardzo rozumieją, co czuję. Jaka to w ogóle okropna tragedia, co to teraz z Polską będzie i że im, Rosjanom, jest osobiście tym bardziej rozpaczliwie i smutno, że to się zdarzyło w tym okropnym Katyniu.
Przedtem o Katyniu zdarzało mi się słyszeć tu głównie w kontekście bolszewickich jeńców z roku dwudziestego, których w polskich obozach jenieckich zdziesiątkowały epidemie. Zapominano dodać, że te same epidemie zabijały polskich żołnierzy w koszarach i czerwonoarmiejców pozostających daleko od polskiej niewoli. Nie mówiło się też specjalnie o tym, skąd ci jeńcy sowieccy wzięli się nagle na terytorium obcego państwa, aby mogły ich tam zabijać choroby. Prosty łańcuch skojarzeń: gdy mówię o Katyniu, w odpowiedzi słyszę o jeńcach. Poza ten schemat wyjść się nie udawało.
Teraz Katyń zaistniał. Zrazu sam, aby po chwili w opiniach moich znajomych i w gazetach zainspirować debatę o nieosądzonych, nieopisanych i w ogóle niezbadanych zbrodniach popełnionych na innych narodach i na samych sobie.
Zaznacza się coś w rodzaju odnowy moralnej. Jakiegoś bicia w piersi i rozpaczliwego krzyku. Przebiega to po linii efektownego skrótu myślowego: skoro ich prezydent (ich, czyli nasz, polski) oddał życie dbając o pamięć swoich pomordowanych rodaków, dlaczego u nas od dziesięciu lat, władza nie robi nic, aby przypomnieć o ofiarach. A przecież ciągle gdzieś znajdujemy masowe mogiły. Znajdujemy, a potem się o nich milczy. Organizację „Memoriał” spycha się na margines, a z dysydentów walczących o prawa do pamięci robi się groteskowych staruszków owładniętych geriatrycznymi maniami.
Więc już jakby miało się nie milczeć.
Gdy w czwartek budowniczowie drogi na Dalekim Wschodzie, nieopodal Władywostoku, natknęli się na masową mogiłę mężczyzn rozstrzelanych w latach 30., znalezisko pokazała rządowa telewizja. Budowę drogi wstrzymano. Będzie cmentarz.
* * *
W Permie, nas, Polaków, obywateli RP, jest garstka. Zdaje się, że w tej chwili w ogóle jestem na miejscu tylko ja. Bo oczywiście Polaków zwożonych tu już od początku XIX wieku w kolejnych zsyłkach, rusyfikowanych, gnębionych, pozbawianych praw, jest znacznie więcej. Ci, którzy zachowali cząstkę polskości spotykają się w katolickim kościele na rogu ulicy Gorkiego i Puszkina.
Architekci budujący świątynię na początku XX wieku zadbali o wspaniałą akustykę. Najniższe piano pianissimo wyśpiewane na chórze dobiega do najdalszych rzędów kościelnych ławek. Homilie słyszalne są bez mikrofonów choćby i w kruchcie. W latach trzydziestych kościół skonfiskowano i oddano we władanie Stowarzyszeniu Opieki nad Głuchymi. Piętnaście lat temu parafia odzyskała świątynię.
W poniedziałek odbyła się msza za dusze tych, którzy zginęli w katastrofie – koncelebrowali ją - proboszcz, ojciec Piotr, misjonarz z Polski i nasz wikary, cudowny ksiądz Aleksiej, łotewski Żyd, po studiach na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Proboszcz ma masę zajęć związanych ze sprawowanym urzędem, więc to częściej wikary wyszukuje w Permie i okolicach tych, którzy pamiętają, że być może kiedyś byli katolikami, a nawet Polakami. Zawsze witają go ze zdziwieniem nad jego świetną polszczyzną, która kompletnie kontrastuje z urodą księdza Aleksieja. Tego łotewskiego Żyda ma ksiądz bowiem wypisanego na twarzy.
Przed kościołem czekali już dziennikarze regionalnej telewizji. Trzeba im było opowiedzieć co czujemy. Zaznaczył się jakiś boski surrealizm w tym, jak wspominałem na użytek permskiej telewizji Vetta, herbatę pitą u Anny Walentynowicz.
Jeszcze później wyszło na jaw, że wiele instytucji chce przesłać do Polski kondolencje i że dobrze będzie skorzystać z tego, iż mają na miejscu Polaka, który im te listy żałobne napisze w języku adresatów.
Tak więc dyktowano mi po rosyjsku, a ja pisałem po polsku na przykład tak: „pragniemy, aby Katyń, to tragiczne miejsce, które na przestrzeni siedemdziesięciu lat dwa razy stawało się grobem najlepszych Polaków, wydało owoc przebaczenia i pojednania między naszymi narodami”.
Mówiono przy tym dużo o wspólnych korzeniach, kulturowej bliskości i braterstwie Słowian. Szczęściem, nikt nie wspomniał o serialu „Czterej pancerni i pies”, którego się tu najchętniej używa dla wykazania trwałej przyjaźni między naszymi narodami.
- Nie przesadzałbym z tą bliskością – zastrzegł się Izajasz Salomonowicz Goldberg, sędziwy doktor fizyki, który już jedną nogą mieszka w Izraelu, ale co jakiś czas wpada do Permu. - My z Arabami też, etnicznie patrząc: bracia...
* * *
I jeszcze jedno – obok współczucia, wcale nieskłamanego i serdecznego, choć trudno na tej emocjonalnej reakcji budować nadzieję na trwałe korzystne zmiany w stosunku Rosjan do Polaków; jeszcze jedno zwróciło moją uwagę. Kilka osób pytało mnie, czy w Polsce rozważa się, że to mógł być zamach. Za każdym razem mieli na myśli to samo: nie zamach w tym sensie, że Władymir Władymirowicz strącił Polakom elitę, ale w tym sposobie, że Władymirowi Władymirowiczowi ktoś tych Polaków pozabijał, aby móc jemu samemu dobrać się do skóry.
* * *
We wtorek znowu mówiłem studentom o spirali milczenia. Pokazałem fotografie Prezydenta, filmy z parodiami, karykatury. I pokazałem im te zdjęcia, jakie polskie media zaczęły publikować po katastrofie, na których widać Prezydenta takiego, jakim był.
- Czyli – tłumaczyłem – spirala pękła. Prawda wybuchła, zwyciężyła!
Studenci pokiwali głowami z uznaniem.
Było to jeszcze przed manifestacją w Krakowie, w trakcie której „młodzi, wykształceni, z dużych miast” domagali się, aby prezydenta pochować w miejscu mniej eksponowanym.
P.S. Zapraszam wszystkich zainteresowanych współczesną Rosją i relacjami między naszymi narodami na mój odczyt "Rosjanie wobec katastrofy". Najbliższy czwartek, godz. 18:00 Centrum im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego w Warszawie, ul. Czerniakowska 178A.
Uwaga! Trudno trafić, ponieważ to w starej, słabo znanej części Czerniakowskiej, między ulicami Śniegockiej a Górnośląską. Kto nie był dotąd, proszę, niech spojrzy na mapę.
Liczę, że po moim krótkim wystąpieniu rozwinie się dyskusja.+++++++++++++++++++
http://gabriel.salon24.pl/177692,rosjanie-wobec-katastrofy#comment_2523208
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz