środa, 12 maja 2010
Mąż Stanu , antyteza FDR
moja Simi Valley – Ronald Wilson Reagan (1911-2004)
Styczeń 2008 roku. Jadę na zachód „sto osiemnastką”. Szybko, aby zdążyć, by spędzić przynajmniej dwie godziny w miejscu, które od dawna chciałem odwiedzić. Kalifornijskie słońce chyli się ku zachodowi, trzeba opuścić osłonę przeciwsłoneczną. Szybciej, szybciej…
Zjazd z autostrady. Simi Valley, niepozorna mieścinka na północny zachód od Los Angeles, właściwie przedmieście molocha. Spokojny przejazd przez centrum, łagodny zakręt w prawo, potem lekko pod górę. Głos z nawigacji skrzeczy śmieszną polszczyzną: „za jedna mila skręć w prawo”.
***
O! To tu! Wąska dróżka ostro pod górę, z latarń zwieszają się proporce, na każdym portret kolejnego prezydenta, na rewersach następujące wersje „Stars and Stripes”. Parę zakrętów, wciąż ostro pod górę, niespotykane w Ameryce rondo, zjazd na parking. O tej porze już opustoszały, ledwie kilkanaście aut. Nieopodal niskie zabudowania w kolonialnym, hiszpańskim stylu. Szybki krok, bo czasu mało. Bramka, dziedziniec… i On, odlany z brązu, z nieodłącznym kapeluszem, uśmiechnięty. Kowboj.
Kasa, bilet. Kurtuazyjne pytanie recepcjonistki. Tak, przyjechałem z Polski - odpowiadam - gdyby nie On, prawdopodobnie nie mógłbym. Nieomalże truchtem wpadam do muzeum.
Pamiątki z dzieciństwa, młodości. Tampico, Ilinois. Mały pokoik nad sklepem. Jack, Nelle Reaganowie. Brat Neil, żartobliwie zwany „Moon”. Posada ratownika na kąpielisku nad Rock River w Dixon – 77 uratowanych istnień. Studia, Eureka College. Radio. Hollywood. Pierwsze filmy, wojna, początki działalności publicznej.
Walka z czerwoną zarazą pleniącą się w Hollywood, prezes Screen Actors Guild. „GE Theater”, potem słynne przemówienie wspierające kampanię Barry'ego Goldwatera. Gubernator Kalifornii. Sanacja stanowego budżetu. „Line item veto”, którego tak później było Mu brak gdy pracował w Gabinecie Owalnym. Kampania prezydencka. Beznadzieja Ameryki Cartera i nowa twarz. Twardziel z westernów. Sukces! Przy boku wierna Nancy, teraz Pierwsza Dama.
Strzały pod Hiltonem, szpital, półprzytomny mówi lekarzom „mam nadzieję, że jesteście Republikanami”. Nieprzeciętne poczucie humoru nie opuszcza Go nawet w dramatycznych okolicznościach.
Przemierzam muzeum. W pośpiechu, czas ucieka, z konieczności ciężko skupić się na poszczególnych eksponatach, szukam poloniców. Ściana na końcu dużego pomieszczenia – listy do Prezydenta ze zniewolonych krajów, w tym z Polski. Beznadzieja stanu wojennego, aresztowania, rodzinne tragedie – to wszystko w ich dramatycznej treści.
Zamazany już w pamięci, ale błyskawicznie odświeżony obraz – Gary Cooper, Solidarność, 4 czerwca. To ten plakat! Łza mimowolnie ścieka po policzku. Bez Pana by się to wszystko nie zdarzyło, Panie Prezydencie! Chwila zadumy, kolejne pomieszczenia, nagle wielka hala. Historia zimnej wojny na ścianach, wartownia przy murze berlińskim. Kukła enerdowca jak żywa.
Air Force One. Dumny 707 jakby wzbija się do kolejnego lotu. Na pokładzie Jego biurko. Sportowa kurtka na oparciu fotela, słoik ulubionych cukierków na blacie.
Gablota z odznaczeniami. W centralnym miejscu Order Orła Białego. Na ręce Nancy Reagan złożył go osobiście Prezydent Kaczyński. Wałęsa pewnie nie miał głowy ani czasu. Kwaśniewski też nie zaprzątał sobie tym myśli. Refleksja – panie Prezydencie, w takiej chwili jestem szczególnie dumny, że na Pana głosowałem.
Replika Gabinetu Owalnego, potem kolejne gabloty, tysiące przedmiotów przesłanych z całego świata. Zauważam piłkę futbolową ręcznie zdobioną herbem Wisły Kraków. Z wyrazami wdzięczności od mieszkańca ul. Bronowickiej. Wreszcie ostatni przystanek – prezydencka mównica z monitorem, na którym wyświetlane są fragmenty przemówień. „Mister Gorbachev, tear down this wall!”. Znów łzy wzruszenia, ukradkiem ocierane.
Księgarenka już była zamknięta. Wyszedłem z budynku: replika Ogrodu Różanego, fragment muru berlińskiego. W oddali niepozorna niska budowla, przed nią dwa drzewka. Podszedłem bliżej. Tak. Tu spoczywa Ronald Wilson Reagan. Nad niewielką kamienną płytą z Jego nazwiskiem pierścień czerwonego marmuru z dużym napisem:
I know in my heart that man is good. That what is right will always eventually triumph.
And there's purpose and worth to each and every life.
Dziękuję, Panie Prezydencie. Dziękuję za to, że mogę tu być, że mogę godnie żyć. Że mogę korzystać ze wszystkich swoich talentów i zbierać owoce swojej pracy. Dziękuję raz jeszcze, bo moje życie ma swój cel i wartość. Ludzie z natury są dobrzy. Dobro zwyciężyło. I zawsze w końcu zwyciężać będzie.
Ronald Wilson Reagan (1911-2004)
Świeć Panie nad Jego duszą.
Od tamtego czasu czterokrotnie odwiedziłem Bibliotekę Prezydencką Ronalda Reagana. Nie w pośpiechu, smakując wszystkie eksponaty, zwiedzając ekspozycje czasowe. Wywożę zawsze z księgarenki tonę książek, z niepokojem przechodząc później przez odprawę bagażową. Czy tym razem aby nadgorliwy przedstawiciel linii lotniczych nie naliczy opłaty za nadbagaż?
Czasu na zadumę przy grobie Ronalda Reagana też mam znacznie więcej. Jednak ta pierwsza wizyta była tą najważniejszą.
Do zobaczenia, Panie Prezydencie. W styczniu, jak zwykle.
www.reaganlibrary.com/
+++++++++++++++++++++
http://prof.maryan.salon24.pl/135375,moja-simi-valley-ronald-wilson-reagan-1911-2004
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz