WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
czwartek, 30 września 2010
partia w fikcji
Relacja Hortensji z dnia 1 października z godz. 22.00
1 Październik 2010 Autor: wobroniekrzyza
Moim zdaniem jest nas około 150 osób. Modlitwy od 21.00 prowadzi ks. Jacek. Jest 15 Krzyży, jeden duży stojący. Jest oczywiście Krzyż ze zniczy. Ksiądz jest pod dużym plażowym parasolem, ale już przestało padać. Jest bardzo głośno z powodu przeciwników. Koło nas jest stosunkowo młoda kobieta z synem około 10-11 lat. Ten syn co chwila do nas podbiega i krzyczy „mohery”. Matka go chwali i też coś krzyczy do ludzi modlących się. Przeciwnicy zapalają jakieś duszące kadzidełka. Pojawiło się 4 policjantów. Widzę Bulskiego.
Napisane w Zdjęcia | Komentarzy: 7 »
Relacja Darka Wernickiego z dnia 1 października z godz. 21.50
1 Październik 2010 Autor: wobroniekrzyza
Jest 100 osób modlących się. Pojawiły się bojówki ok. 20 osób. Są bardzo agresywni. Dużo krzyczą, zaczepiają kobiety. (w tle słyszę krzyki – dop. S. K.).
Napisane w Zdjęcia | Komentarzy: 7 »
Relacja Darka Wernickiego z dnia 1 października z godz. 21.50
1 Październik 2010 Autor: wobroniekrzyza
Jest 100 osób modlących się. Pojawiły się bojówki ok. 20 osób. Są bardzo agresywni. Dużo krzyczą, zaczepiają kobiety. (w tle słyszę krzyki – dop. S. K.).
środa, 29 września 2010
RFE, Radio Liberty
WIADOMOŚĆ DNIA. |
Jak zagłuszano wolne stacje. Przez wiele powojennych lat miliony Polaków kręcąc gałkami radioaparatów wśród szumów, trzasków i muzyki emitowanej z zagłuszarek wyławiały głosy spikerów Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa (która zaczęła nadawać 50 lat temu, 3 maja 1952 r.), sekcji polskiej Głosu Ameryki, BBC i innych rozgłośni. Do 1988 r. toczyła się radiowa wojna między nadawcami polskich audycji i tymi, co je zagłuszali. MAREK HENZLER 15 września 1951 r. Nikołaj Psurcew, minister łączności ZSRR, otrzymał tajny raport „O audycjach Głosu Ameryki i Radia Wolna Europa nadawanych na Polskę i utworzeniu systemu ich zakłócania”. Podpisał się pod nim A. Żarow, szef Głównego Zarządu Łączności Radiowej, który wykonując polecenie wynikające z uchwały rządu radzieckiego (nr 14148–rs z 11 VIII 1951 r.) z towarzyszami Sawkowem i Pawłowiczem odwiedził Polskę. Delegaci z Moskwy zapoznali się z radiostacjami w Warszawie, Szczecinie, Gdańsku, Gdyni, Krakowie, Katowicach i Radomiu oraz odwiedzili warszawskie zakłady wytwarzające aparaturę nadawczą i odbiorczą. Zorganizowano im specjalne nasłuchy i pomiary siły odbioru obcych stacji. Ustalono, że w ciągu doby do Polski dociera 30 audycji nadawanych z Londynu, Rzymu, Watykanu, Belgradu, Paryża, Madrytu, Ankary i z rozgłośni Wolna Europa. „Na terytorium Polski nie zorganizowano żadnej ochrony przed audycjami antypolskimi. Zorganizowane od lipca 1950 r. zakłócenia audycji antypolskich nadawanych przez Głos Ameryki, przez stacje Związku Sowieckiego, obejmują i skutecznie chronią tylko w zakresie niewielkiej liczby częstotliwości” – raportował Żarow. Kłopotliwe fale krótkie. Zdaniem eksperta nie powinno być problemów z ochroną Polski przed audycjami nadawanymi na falach średnich. Można je zakłócać za pomocą już istniejących i nie w pełni wykorzystanych nadajników, które trzeba jednak uzupełnić dodatkową siecią nadajników małej mocy. Natomiast „niewielkie rozmiary terytorium Rzeczypospolitej Polskiej (mniej więcej 600 km ze wschodu na zachód i tyle samo z północy na południe) uniemożliwiają ochronę całego terytorium przed antypolskimi audycjami na falach krótkich”. Dlaczego? Wynika to ze specyfiki fal krótkich. Rozchodzą się one dwiema drogami – wzdłuż powierzchni ziemi na odległość rzędu 10 km oraz za pomocą wiązki odbitej od górnych warstw atmosfery, ale wówczas odbiór jej możliwy jest w odległości nie bliższej niż kilkaset kilometrów od nadajnika. W zależności od długości fali i czasu pracy nadajnika odległość ta może przekraczać nawet tysiąc kilometrów. W przypadku małej Polski jej własne stacje będą więc słyszalne wyłącznie poza jej granicami – zauważa Żarow. Nieuzasadniona jest również budowa sieci nadajników zagłuszających audycje na falach krótkich wykorzystujących falę przyziemną. Potrzeba by ich kilkaset, a to wymaga dużych nakładów i stworzenia służby kontrolno-korygującej. „Mając na uwadze wspomniane powyżej trudności (...) najbardziej uzasadnionym technicznie i korzystnym ekonomicznie byłby system skoordynowanego wykorzystania środków Polski i Związku Sowieckiego w celu wzajemnej ochrony przed wrogimi audycjami antysowieckimi i antypolskimi. (...) Towarzysz Bierut (do 1956 r. lider polskich stalinistów, pełniący w latach 1947–1952 funkcję prezydenta państwa – przyp. aut.) w rozmowie ze mną potwierdził możliwość wykorzystania w tym celu środków radiowych Polski” – pisał Żarow. O wzajemnej wymianie usług w zakłócaniu obcych rozgłośni kierownictwa krajów socjalistycznych rozmawiały już w 1950 r., ale w praktyce niewiele zrobiono. Konsul I. Borisow ze Szczecina jesienią 1951 r. donosił do Moskwy: „Na wsi radioodbiorniki są szeroko rozpowszechnione, a tam gdzie ich nie ma, kułacy organizują zbiorowe słuchanie, a następnie ustnie przekazuje się ich treść”. Było jasne, że niebawem ruszą sekcje krajowe Wolnej Europy (emigracyjna prasa ujawniła już nominację Jana Nowaka-Jeziorańskiego na dyrektora Rozgłośni Polskiej). 24 października 1951 r. Rada Ministrów ZSRR przyjęła tajną uchwałę nr 4028-1849 ss „O stworzeniu na terytorium Polski przeszkód dla antypolskiej propagandy radiowej”. Ministra Psurcewa zobowiązano do zbudowania w Polsce systemu ochrony przed propagandą radiową na falach krótkich (za pomocą dostarczonych z ZSRR nadajników) i do udzielenia rządowi polskiemu wsparcia w organizowaniu obrony na falach średnich, z wykorzystaniem polskich środków technicznych. Do Polski ponownie miał wyjechać Żarow z większą już grupą specjalistów. Kopię tej uchwały, bez podpisu Józefa Stalina, przesłano Bolesławowi Bierutowi. Już w dwa miesiące później Stanisław Radkiewicz, minister bezpieczeństwa publicznego, wydał rozkaz nr 0171 (z 24 grudnia 1951 r.) o zorganizowaniu Służby BO (zagłuszania obcych radiostacji) oraz punktów K (z aparaturą zagłuszającą w Bydgoszczy, Wrocławiu, Szczecinie, Łodzi, Krakowie, Katowicach i Poznaniu). Z Boguchwały na Wolną Europę. – W lutym 1952 r. zostałem przyjęty do pracy jako pierwszy pracownik techniczny ledwie co otwartej ekspozytury Polskiego Radia w Rzeszowie – wspomina Wacław Peron. – Nasz program, wówczas jeszcze rzeszowsko-krakowski, szedł z nadajnika w Boguchwale i kończył się przed godziną 19, bo potem Boguchwałę przestawiano na zakłócanie Wolnej Europy. Techników z rzeszowskiej ekspozytury centrala Polskiego Radia wyposażyła w czułe angielskie aparaty, którymi ci podczas dyżurów mierzyli skuteczność zakłócania obcych stacji. Meldunki szły do Warszawy i do miejscowego UB. – Pisaliśmy nieraz, że odbiór był zły, choć faktycznie sporo można było usłyszeć. Parę razy mieliśmy wizyty wściekłych panów z UB, którzy swoimi aparatami też to mierzyli – wspomina Peron. On sam najchętniej brał niedzielne dyżury, bo wtedy o godz. 10 Radio Paryż nadawało mszę odprawianą nad Sekwaną przez jego kuzyna ks. Floriana Kaszubowskiego. Po mszy prelekcje wygłaszała Wanda Piłsudska, córka marszałka. – Radio robiło tylko audycje – tłumaczy dr inż. Romuald Borek, niegdyś główny inżynier rzeszowskiej rozgłośni. – Nasz program łączami, które należały do poczty, przesyłaliśmy do nadajników, które miały jeszcze innego właściciela. Taki podział pracy ułatwiał kontrolę tego, co szło w eter i pozwalał władzy wykorzystywać nadajniki do celów, na jakich jej najbardziej zależało. Sam Borek też pamięta wizyty w rozgłośni panów w skórach, tyle że już z SB. Nie mogli uwierzyć, że tylko wskutek zjawiska interferencji fal radiowych w radioodbiornikach w Przemyślu tuż obok sygnału Radia Rzeszów pojawia się mocny sygnał Radia Tirana (Albania, która wówczas zerwała z Moskwą, nadawała audycje z pozycji prochińskich). Podejrzewali radiowców o sabotaż. Duch rywalizacji. – Fachowo nazywało się to pokrywaniem korespondentów. Zagłuszarki dostrajaliśmy do zagranicznych nadajników na podstawie telefonicznych dyspozycji ze specjalnego punktu nasłuchu – wspomina emerytowany łącznościowiec. Zgodził się na rozmowę pod warunkiem nieujawnienia nazwiska. Za Bieruta, jako pracownik łączności i zarazem wieczorowy student politechniki, pracował na trzynastym, najwyższym piętrze budynku Ministerstwa Komunikacji przy ul. Chałubińskiego 4/6, gdzie do 1956 r. stało 12 nadajników zagłuszających fale krótkie. – Była to wygodna praca, byliśmy wszyscy młodzi i czasami nawet bez politycznych apeli ogarniał nas duch rywalizacji. Czyj sygnał będzie silniejszy? Tych z Monachium czy nasz – z Warszawy. Inne warszawskie zagłuszarki stały m.in. w Forcie Mokotowskim przy ul. Racławickiej i na budynku dyrekcji kolei na Pradze. Audycje na falach średnich zagłuszała radiostacja w Woli Rasztowskiej, przeznaczona do nadawania II Programu Polskiego Radia. Miała ona dwa nadajniki i kiedy rozpoczynała audycje Wolna Europa, to jeden z nich przestawiano na jej częstotliwość. Program RWE zagłuszany był powielanym II Programem Polskiego Radia. Metodę tę, wykorzystując z kolei średniofalowe nadajniki awaryjne, stosowano także w innych rejonach Polski. Pierwsza połowa lat 50. to m.in. wojna w Korei, bunt robotników w Berlinie wschodnim i słynny cykl audycji RWE „Za kulisami bezpieki” z płk. UB Józefem Światło. Władze zdecydowały się odciąć obywateli od wolnej i rzetelnej informacji, nie zważając na koszty. Mimo wcześniejszych zastrzeżeń eksperta Żarowa, zaczęto budowę sieci nadajników zakłócających falą przyziemną. Do ich zaprojektowania i budowy z całej Polski ściągnięto do Warszawy najzdolniejszych radiokonstruktorów. Zakłady T-12 na Żeraniu (obecnie Warel) wytwarzały m.in. nadajniki dla poczty. Jak sobie przypomina Jerzy Szałkowski, emerytowany konstruktor z tych zakładów, potem, w tajnych warsztatach Centralnego Zarządu Radiostacji, montowano w nich specjalne wzbudniki, które generowały szumy i warkoty zakłócające odbiór obcych audycji. Także w tajnych warsztatach, a nie w zakładach T-12, montowano słynne szmitówki (zwane tak od nazwiska konstruktora), proste jednolampowe i przez to tanie nadajniki. Ich pomysłodawca otrzymał wysoką nagrodę, bo ich zasięgiem szybko można było pokryć duże miasta. W 1955 r. w Polsce pracowało 249 zagłuszarek. Ale nie były one jedyną bronią w walce z obcą propagandą. Na wzór sowiecki rozwijano radiofonię przewodową. Pracowników radiowęzłów zobowiązano do natychmiastowego ich wyłączania w wypadku usłyszenia wrogiej audycji. W czerwcu 1953 r. Prezydium Rządu przyjęło uchwałę nr 418 o produkcji radioodbiorników radiowych o ograniczonym odbiorze zakresu fal krótkich. Minister Radkiewicz w kolejnych pismach domagał się od UB i MO wzmożenia walki z radiową propagandą, a prokuratura dostała uprawnienia do zajmowania korespondencji kierowanej na zagraniczne adresy kontaktowe obcych rozgłośni. Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej podaje, że represjom za słuchanie zagranicznych audycji poddano kilka tysięcy osób. Poprawa odbioru. Podczas poznańskiego Czerwca 1956 r. zdemolowano zagłuszarkę w budynku ZUS przy ul. Dąbrowskiego. W końcu października zbuntował się personel krakowskiej zagłuszarki w budynku Nafty przy ul. Lubicz. 18 listopada w Bydgoszczy tłum zniszczył stację zagłuszarkową na Wzgórzu Dąbrowskiego. Polskie społeczeństwo chciało też znać prawdę o wydarzeniach na Węgrzech i wśród odwilżowych postulatów pojawiło się także żądanie likwidacji zagłuszania. Czytelnicy niedzielnego wydania „Trybuny Ludu” z 25 listopada 1956 r. znaleźli w niej krótki komunikat o tym, że zgodnie z decyzją rządu zagłuszarki przestały pracować. Zwolnione urządzenia przeznaczono do pracy w radiokomunikacji i radiofonii. A „zdarzające się jeszcze wypadki zakłóceń mają swe źródło w stacjach zagłuszających znajdujących się poza terenem naszego kraju. Podjęte w tej sprawie rozmowy z rządami państw sąsiednich powinny w najbliższym czasie doprowadzić do dalszej poprawy odbioru”. Po tej rządowej decyzji minister spraw wewnętrznych 14 grudnia wydał zarządzenie nr 0264 o rozwiązaniu Zarządu Wydzielonej Łączności Radiowej MSWiA (następcy służby BO). W styczniu 1957 r. ruszyła rozgłośnia radiowa w Kielcach i druga w Szczecinie. Ich nadajniki pochodziły ze zdemontowanych stacji zagłuszających. Do radiokomunikacji, radiofonii i raczkującej telewizji trafić miały 52 nadajniki. Szmitówki – jak wspomina Jerzy Szałkowski – w zakładach T-12 przerabiano na... piece indukcyjne dla metalurgii. Międzynarodówka zagłuszaczy. Do całkowitej „poprawy odbioru” zapowiadanej przez „Trybunę Ludu” nie doszło. Zdemontowano wprawdzie zagłuszarki korzystające z wiązki przyziemnej fal krótkich, natomiast odbiór polskich audycji zakłócały już nadajniki w „zaprzyjaźnionych” krajach, wykorzystujące zjawisko fali odbitej. W tę wzajemną wymianę usług włączone były także polskie nadajniki (m.in. w Lidzbarku Warmińskim). Z kształtu anten i po mocy nadajników można wnioskować, że Polska mogła zakłócać audycje na Bałkanach oraz w republikach nadbałtyckich i w centrum byłego ZSRR. Do dziś tajemnicą jest miejsce, w którym było centrum koordynujące zagłuszanie w ramach obozu państw socjalistycznych. Gdzieś musiano zbierać meldunki z nasłuchów rozgłośni i opracowywać harmonogramy zagłuszania rozgłośni uznawanych w różnych latach za wrogie, od Radia Pekin i Tirana, poprzez Radio Madryt, RWE, Radio Swoboda czy Głos Ameryki. Zwłaszcza że stacje te, broniąc się przed zagłuszaniem, swoje audycje nadawały na paru falach i na kilkunastu częstotliwościach. Wiadomo tyle, że w Polsce w latach 60. i późniejszych walką z radiową propagandą zajmował się Departament III MSW. Do wzmożonego zagłuszania polskich audycji, zwłaszcza Radia Wolna Europa, powrócono w marcu 1971 r. Polsce, normalizującej stosunki z ówczesną NRF, nie udało się wówczas skłonić Niemców do wydania zakazu działania monachijskiej rozgłośni (Radio Madryt przestało nadawać po polsku, kiedy nawiązaliśmy stosunki dyplomatyczne z Hiszpanią). Wtedy ponownie zaczęto RWE zagłuszać, a tajemnice z jej wnętrza zaczął ujawniać kpt. Andrzej Czechowicz. Wydano serię książek o dywersyjnej roli RWE (m.in. Janusza Kolczyńskiego i Kazimierza Kąkola). Do rąk propagandowego aktywu i zbiorów specjalnych wybranych bibliotek trafił wydany w 400 egzemplarzach wybór tekstów zza żelaznej kurtyny o „dywersyjno-propagandowym obliczu” RWE, sporządzony przez Jerzego Klechtę. Do kolejnego pogorszenia odbioru doszło w 1980 r., po powstaniu Solidarności i w stanie wojennym, kiedy zagłuszano nie tylko obce radiostacje, ale i audycje podziemnego Radia Solidarność. Zagłuszania RWE zaprzestano w 1988 r., Głosu Ameryki już wcześniej. Dokumenty dotyczące zagłuszania są już zniszczone albo ugrzęzły w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Instytucje i służby, które są następcami tych, które kiedyś parały się lub pomagały w zwalczaniu radiowej propagandy, odcinają się od przeszłości. Mjr Robert Kowal, rzecznik WSI, podkreśla, że nigdy w zagłuszaniu nie uczestniczyły wojskowe służby specjalne. Kpt. Magdalena Kluczyńska, rzeczniczka UOP, mówi, że archiwa byłej SB, a także teczki personalne osób, które mogły mieć coś z tym wspólnego, przekazano do IPN. Wśród obecnych funkcjonariuszy UOP nie ma już byłych zagłuszaczy, podobnie jak i wśród specjalistów od łączności w MSWiA, o czym zapewnia rzeczniczka Alicja Hytrek. Śladów po zagłuszaniu nie ma ponoć w Urzędzie Regulacji Telekomunikacji i Poczty, który przejął sporo kompetencji zlikwidowanego Ministerstwa Łączności. Z działalnością tą nie chce też być dziś łączony TP EmiTel, jednostka wydzielona z TP SA, daleka krewna byłego Centralnego Zarządu Radiostacji, któremu kiedyś podlegały nadajniki emitujące zagłuszenia. Jednym z najlepszych znawców spraw zagłuszania (na wschód od Łaby) jest Rimantas Pleikys, w latach 1996–1998 minister łączności i informatyki Republiki Litewskiej – autor monografii „Jamming” (zagłuszanie), w której jest także rozdział „Polish Polka” (drukowanyw odcinkach w „Świat Radio”). Można tam przeczytać listy, które Pleikys, zbierając materiały do książki i będąc już ministrem, w 1997 r. otrzymał z Polski. Stanisław Jędrzejewski, wiceprezes Polskiego Radia, odpisał mu: „Sugerujemy, że na ten temat powinien Pan poszukać więcej informacji w Ministerstwie Łączności, którego obowiązkiem było monitorowanie wszystkich stacji rozgłoszeniowych, włącznie z tymi, których używano do zagłuszania”. A minister łączności prof. Andrzej Zieliński odpisał tak: „Szanowny Panie Ministrze (...) Przykro mi, ale nie jestem w stanie spełnić Pańskiej prośby. Chciałbym poinformować, że w Polsce zagłuszanie nigdy nie leżało w kompetencjach Ministerstwa Łączności i niestety nie mamy żadnych informacji w tej sprawie”! Odnieść można nieodparte wrażenie, że ten temat jest nadal zagłuszany. |
http://www.historia.terramail.pl/prasa/radio_trzeszczaca_europa.html |
wtorek, 28 września 2010
wrzesień rprl, nie - W r z e s i e ń
Ciągle o krzyżu – bez znudzenia!
Zakupiłem i poświęciłem Krzyż! Piękny, duży, stojący, o wysokości 65 cm! Dlaczego o tym piszę i po co Go nabyłem? Wyjaśnienie cierpliwy Czytelnik znajdzie w moim wpisie z dnia 2 września. Zapraszam do uważnej lektury tamtego tekstu.
Wczoraj modliliśmy się w komfortowych warunkach. Wokół nas był spokój. Cisza. W centrum naszej Stolicy trwa modlitwa… Złota nić modlitwy łączy polską ziemią z Niebem! Ufam, że z czasem ustaną raz po raz pojawiające się „przedsoborowe” lub „posoborowe” pomruki i kłamstwa, że to modlitwa i ludzie modlący się są winni znieważaniu Krzyża. Za takie oszczerstwa „oświeceni” odpowiedzą przed Bogiem. W ogóle byłoby mniej wrzawy i zamieszania w społeczeństwie i na ulicach, gdyby Pan Jezus nie pozwolił się skazać na śmierć krzyżową. Intelligenti pauca.
Słowo Boże mówi nam wyraźnie o obowiązku modlitwy w każdym miejscu. Św. Paweł pisze: „Chcę więc, by mężczyźni modlili się na każdym miejscu, podnosząc ręce czyste bez gniewu i sporu”. (1 Tm 2,8). Nad Słowem Bożym się nie mędrkuje. Słowu Bożemu się wierzy i je realizuje. A zatem trzeba się modlić – w każdym czasie i w każdym miejscu. Trwa modlitwa Polaków za Polskę – na Krakowskim Przedmieściu: w Miejscu Pamięci, Prawdy i Nadziei. Jakaż to szlachetna sprawa: modlitwa!
Jest dzisiaj poważny problem manipulowania ludzkimi umysłami. Bombardowanie kłamstwem i niejasne komunikaty prowadzą do zwątpienia, niepokoju, intelektualnego pogmatwania, zamieszania w sumieniach i niektórzy zaczynają wątpić: „może się mylę…”. Co do modlitwy, bądźmy spokojni. Pan Bóg nas słucha zawsze i wszędzie. Co więcej: oczekuje naszej modlitwy!
Drodzy modlący się pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu! Dzisiaj dedykuję Wam trzy teksty biblijne. Niech one nas wzmocnią i usposobią do spokojnej, dalszej, wytrwałej modlitwy:
* „Duch zaś otwarcie mówi, że w czasach ostatnich niektórzy odpadną od wiary, skłaniając się ku duchom zwodniczym i ku naukom demonów. Stanie się to przez takich, którzy obłudnie kłamią, mają własne sumienie napiętnowane. […] Odrzucaj natomiast światowe i babskie baśnie! Sam zaś ćwicz się w pobożności! Bo ćwiczenie cielesne nie na wiele się przyda; pobożność zaś przydatna jest do wszystkiego, mając zapewnienie życia obecnego i tego, które ma nadejść. Nauka to zasługująca na wiarę i godna całkowitego uznania. Właśnie o to trudzimy się i walczymy, ponieważ złożyliśmy nadzieję w Bogu żywym” (1 Tm 4,1-2.7-10).
* „Chodzi o to, abyśmy już nie byli dziećmi, którymi miotają fale i porusza każdy powiew nauki, na skutek oszustwa ze strony ludzi i przebiegłości w sprowadzaniu na manowce fałszu. Natomiast żyjąc prawdziwie w miłości sprawmy, by wszystko rosło ku Temu, który jest Głową – ku Chrystusowi.” (Ef 4,14-15).
* „Przeto, bracia, stójcie niewzruszenie i trzymajcie się tradycji, o których zostaliście pouczeni bądź żywym słowem, bądź za pośrednictwem naszego listu. Sam zaś Pan nasz Jezus Chrystus i Bóg, Ojciec nasz, który nas umiłował i przez łaskę udzielił nam nie kończącego się pocieszenia i dobrej nadziei, niech pocieszy serca wasze i niech utwierdzi we wszelkim czynie i dobrej mowie!” (2 Tes 2,15-17).
Powiedziano tu wiele.
Zakupiłem i poświęciłem Krzyż! Piękny, duży, stojący, o wysokości 65 cm! Dlaczego o tym piszę i po co Go nabyłem? Wyjaśnienie cierpliwy Czytelnik znajdzie w moim wpisie z dnia 2 września. Zapraszam do uważnej lektury tamtego tekstu.
Wczoraj modliliśmy się w komfortowych warunkach. Wokół nas był spokój. Cisza. W centrum naszej Stolicy trwa modlitwa… Złota nić modlitwy łączy polską ziemią z Niebem! Ufam, że z czasem ustaną raz po raz pojawiające się „przedsoborowe” lub „posoborowe” pomruki i kłamstwa, że to modlitwa i ludzie modlący się są winni znieważaniu Krzyża. Za takie oszczerstwa „oświeceni” odpowiedzą przed Bogiem. W ogóle byłoby mniej wrzawy i zamieszania w społeczeństwie i na ulicach, gdyby Pan Jezus nie pozwolił się skazać na śmierć krzyżową. Intelligenti pauca.
Słowo Boże mówi nam wyraźnie o obowiązku modlitwy w każdym miejscu. Św. Paweł pisze: „Chcę więc, by mężczyźni modlili się na każdym miejscu, podnosząc ręce czyste bez gniewu i sporu”. (1 Tm 2,8). Nad Słowem Bożym się nie mędrkuje. Słowu Bożemu się wierzy i je realizuje. A zatem trzeba się modlić – w każdym czasie i w każdym miejscu. Trwa modlitwa Polaków za Polskę – na Krakowskim Przedmieściu: w Miejscu Pamięci, Prawdy i Nadziei. Jakaż to szlachetna sprawa: modlitwa!
Jest dzisiaj poważny problem manipulowania ludzkimi umysłami. Bombardowanie kłamstwem i niejasne komunikaty prowadzą do zwątpienia, niepokoju, intelektualnego pogmatwania, zamieszania w sumieniach i niektórzy zaczynają wątpić: „może się mylę…”. Co do modlitwy, bądźmy spokojni. Pan Bóg nas słucha zawsze i wszędzie. Co więcej: oczekuje naszej modlitwy!
Drodzy modlący się pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu! Dzisiaj dedykuję Wam trzy teksty biblijne. Niech one nas wzmocnią i usposobią do spokojnej, dalszej, wytrwałej modlitwy:
* „Duch zaś otwarcie mówi, że w czasach ostatnich niektórzy odpadną od wiary, skłaniając się ku duchom zwodniczym i ku naukom demonów. Stanie się to przez takich, którzy obłudnie kłamią, mają własne sumienie napiętnowane. […] Odrzucaj natomiast światowe i babskie baśnie! Sam zaś ćwicz się w pobożności! Bo ćwiczenie cielesne nie na wiele się przyda; pobożność zaś przydatna jest do wszystkiego, mając zapewnienie życia obecnego i tego, które ma nadejść. Nauka to zasługująca na wiarę i godna całkowitego uznania. Właśnie o to trudzimy się i walczymy, ponieważ złożyliśmy nadzieję w Bogu żywym” (1 Tm 4,1-2.7-10).
* „Chodzi o to, abyśmy już nie byli dziećmi, którymi miotają fale i porusza każdy powiew nauki, na skutek oszustwa ze strony ludzi i przebiegłości w sprowadzaniu na manowce fałszu. Natomiast żyjąc prawdziwie w miłości sprawmy, by wszystko rosło ku Temu, który jest Głową – ku Chrystusowi.” (Ef 4,14-15).
* „Przeto, bracia, stójcie niewzruszenie i trzymajcie się tradycji, o których zostaliście pouczeni bądź żywym słowem, bądź za pośrednictwem naszego listu. Sam zaś Pan nasz Jezus Chrystus i Bóg, Ojciec nasz, który nas umiłował i przez łaskę udzielił nam nie kończącego się pocieszenia i dobrej nadziei, niech pocieszy serca wasze i niech utwierdzi we wszelkim czynie i dobrej mowie!” (2 Tes 2,15-17).
Powiedziano tu wiele.
Trwajmy!
***
Jak Rosjanie robili sekcje zwłok?
Będzie drugi wniosek o przesłuchanie naczelnego prokuratora wojskowego Niemal pół roku po katastrofie polskiego Tu-154 M pod Smoleńskiem prokuratura ...
Waldemar Łysiak: Wołanie tłumu szczeniaków -’Chcemy Barabasza’ zwaliło mnie z nóg
W weekendowym „Plusie Minusie”, dodatku do „Rzeczpospolitej”, Krzysztof Masłoń rozmawia z Waldemarem Łysiakiem – wielce popularnym autorem kilkudziesięciu ...
***
http://www.bibula.com/
************
niedziela, 26 września 2010
P o m n i k
Prosimy o przybycie w dniu 26 września
na Apel Jasnogórski, by modlić się
o uwolnienie pana Jana Kossakowskiego,
o zdrowie dla Darka Komorowskiego,
siły dla Obrońców Krzyża, na Krakowskim i wszędzie, oraz
- o zwycięstwo Prawdy w Ojczyźnie.
sobota, 25 września 2010
PiS bezzębny, FJN -
2010/09/10
Tytulem przypomnienia czyli kwestia fundamentalna
PiS ktory wygral wybory w 2005 byl partią znacznie bardziej radykalną niz PiS jaki widzimy dzisiaj.
Przed tamtymi wyborami byla mowa o lustracji, o demontazu ukladu, szkodliwosci WSI.
Dzis polskie spektrum polityczne wyglada nastepujaco:
Przed wyborami 2005 PiS byl przesuniety bardziej w prawo, a PO udawala, ze dotyka linii podzialu od lewej strony. Przed wyborami prezydenckimi w 2010 PO byla tam gdzie teraz, a PiS zawedrowal na lewo od linii podzialu. PiS stracil przez to glosy trzezwo i uczciwie myslacych Polakow. Po co komu dwie cwaniackie platformy? Przesuniecie PiSu w lewo reanimowalo koncepcje POPiSu jaki marzy sie roznym jankesynom, nowy Front Jednosci Narodu stal sie mozliwy, oczywiscie po usunieciu elementow ekstremalnych z PiSu, podobnie jak w neoSolidarnosci w 1989. Owczesne dzielo Bolka mial teraz rozpoczac (ś)Migalski.
"Liberalizacja" PiSu to swietny sposob na wybicie mu zebow i w ostatnich dniach pracowano nad tym intensywnie.
Warto zwrocic uwage jak roznych ludzi laczy milosc do starych fundamentow. Sa tu kanalie medialne, beton naukowy, sprzedajny i dyspozycyjny wymiar sprawiedliwosci, rozne mafie, agentura posowiecka, słupy z WSI w wielkim biznesie, beneficjenci PRL, urzednicy panstwowi, itd, itd. Redaktorzy Janke i Leski mają znacznie wiecej wspolnego z tow. Dukaczewskim niz dotychczas myslano.
Rozbieranie starych fundamentow nie jest sprawą latwą i bezpieczną. Przekonal sie o tym premier Kaczynski.
Lustracje w mediach storpedowaly mu jakies Zydowki z Agory toczace piane z pyskow przez dwa tygodnie.
Banda starych komuchow wraz z garstką Zydow i calkiem sporą armią agentow w sluzbie sowieckiej - zwanyteż czasem polskim korpusem dyplomatycznym - pokazala najzwyczajniej wala minister Fotydze.
Weryfikacje WSI zatrzymano rozkecajac afere z tow. Kaczmarkiem.
Cos mi jednak mowi, ze prezes Kaczynski nigdy sie na takie rozwiazania nie zdecyduje i jak zawsze skonczy sie na geganiu i straconych szansach.
Tytulem przypomnienia czyli kwestia fundamentalna
PiS ktory wygral wybory w 2005 byl partią znacznie bardziej radykalną niz PiS jaki widzimy dzisiaj.
Przed tamtymi wyborami byla mowa o lustracji, o demontazu ukladu, szkodliwosci WSI.
Dzis polskie spektrum polityczne wyglada nastepujaco:
Przed wyborami 2005 PiS byl przesuniety bardziej w prawo, a PO udawala, ze dotyka linii podzialu od lewej strony. Przed wyborami prezydenckimi w 2010 PO byla tam gdzie teraz, a PiS zawedrowal na lewo od linii podzialu. PiS stracil przez to glosy trzezwo i uczciwie myslacych Polakow. Po co komu dwie cwaniackie platformy? Przesuniecie PiSu w lewo reanimowalo koncepcje POPiSu jaki marzy sie roznym jankesynom, nowy Front Jednosci Narodu stal sie mozliwy, oczywiscie po usunieciu elementow ekstremalnych z PiSu, podobnie jak w neoSolidarnosci w 1989. Owczesne dzielo Bolka mial teraz rozpoczac (ś)Migalski.
"Liberalizacja" PiSu to swietny sposob na wybicie mu zebow i w ostatnich dniach pracowano nad tym intensywnie.
Warto zwrocic uwage jak roznych ludzi laczy milosc do starych fundamentow. Sa tu kanalie medialne, beton naukowy, sprzedajny i dyspozycyjny wymiar sprawiedliwosci, rozne mafie, agentura posowiecka, słupy z WSI w wielkim biznesie, beneficjenci PRL, urzednicy panstwowi, itd, itd. Redaktorzy Janke i Leski mają znacznie wiecej wspolnego z tow. Dukaczewskim niz dotychczas myslano.
Rozbieranie starych fundamentow nie jest sprawą latwą i bezpieczną. Przekonal sie o tym premier Kaczynski.
Lustracje w mediach storpedowaly mu jakies Zydowki z Agory toczace piane z pyskow przez dwa tygodnie.
Banda starych komuchow wraz z garstką Zydow i calkiem sporą armią agentow w sluzbie sowieckiej - zwanyteż czasem polskim korpusem dyplomatycznym - pokazala najzwyczajniej wala minister Fotydze.
Weryfikacje WSI zatrzymano rozkecajac afere z tow. Kaczmarkiem.
W takich sytuacjach rzad musi dysponowac srodkami przymusu, opornych doprowadzic na stadiony (dobrze ze sie ich tyle teraz buduje), otoczyc je drutem kolczastym, a wieze straznicze wyposazyc w bron maszynową.
Cos mi jednak mowi, ze prezes Kaczynski nigdy sie na takie rozwiazania nie zdecyduje i jak zawsze skonczy sie na geganiu i straconych szansach.
Autor: viilo o 03:58 http://viilo.blogspot.com/
czwartek, 23 września 2010
Polska Nie Agenturalna, Non-rprl
MOTTO . W dniu 10.10.10 - CO ZA DATA - Pół roku po Tragedii Smoleńskiej przynosimy na Krakowskie Przedmieście 2 kamienie. Biały lub czerwony z przyklejoną karteczką z nazwiskiem jednej z ofiar (barwy narodowe).
Żółty (kolor zdrady, fałszu) z nazwiskiem (z małej litery) jednej z osób odpowiedzialnych za Tragedię Smoleńską!
I z nich zbudujemy Pomnik Smoleński !!!
Co wy na to?
****************************************************
****************************************************
Jerzy Targalski (Jozef Darski)
Urodzony w 1952 roku. Historyk i orientalista.
Od 1977 roku związany z "Głosem" (najpierw technika, później redakcją), w stanie wojennym redaktor drugoobiegowego "Obozu" i "Niepodległości.
W latach 1984-1997 przebywal we Francji. "Wyjechałem, gdyż chciałem trochę pożyć jak tzw. normalny człowiek."- stwierdzil w wywiadzie z 1988r
W latach 1998-2000 dyrektor i redaktor naczelny PAI-Pressu, w 2000 roku dyrektor PAI-Internet, w kwietniu 2001 roku zwolniony dyscyplinarnie m.in za współpracę polsko-ukraińską i brak miłości do Putina.
W latach 1998-2001 współpracował z "Gazetą Polską".
Mieszka w Warszawie i wykłada na Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego
Od 1984 roku posługuje się w publicystyce pseudonimem Józef Darski
(pochodzi ze strony internetowej Jerzego Targalskiego)
* * *
Na paryskim bruku.
W Paryżu Targalski poznał Bronisława Wildsteina. - Chociaż byliśmy z różnych obozów politycznych, to jednak trzeba mu przyznać, że jak się dowiedział o „Obozie” i o mojej działalności w kraju, od razu zaproponował pracę w „Kontakcie” - wspomina. Drugi plus Wildsteina był taki, że dawał mi wolną rękę. Trzeci taki, że była to jedyna osoba, która miała dostęp do pieniędzy we Francji i nie kradła. To, że ja nie kradłem, nie było niczym nadzwyczajnym, bo nie miałem co. On był człowiekiem uczciwym.
Bronisław Wildstein z Mirosławem Chojeckim założyli i wydawali w Paryżu miesięcznik „Kontakt”, który miał integrować emigrację, utrzymywać kontakt z krajem i opisywać sytuację międzynarodową. - Jurek Targalski przyjechał w marcu 1984 roku i ja wiedziałem, że był w „Niepodległości” - wspomina Wildstein. Przyjąłem go. Bardzo szybko okazało się, że jest niesamowicie cennym współpracownikiem, bo posiadał ogromną wiedzę na temat krajów sąsiadujących z Polską, tych wszystkich państw podporządkowanych Związkowi Sowieckiemu. Znał też niesamowitą ilość języków. - Gdy trzeba było coś o Węgrzech to Jurek mówił: „a to się nauczę węgierskiego”. To było nieprawdopodobne i przy moim antytalencie językowym budziło we mnie zawiść niesamowitą- relacjonuje Wildstein.
- Umówiliśmy się, że on będzie robił rubrykę „Z obozu”. Chcieliśmy bowiem utrzymywać kontakt z krajem, ale chodziło nam też o to, by nawiązywać i utrzymywać kontakty z innymi społeczeństwami z demoludów. Ta jego praca nam w tym bardzo pomagała. Targalski miał pisać pod pseudonimem. - Pamiętam jak siedzieliśmy razem w redakcji i on powiedział: no to może Józef Darski - wspomina Wildstein. Tego pseudonimu używa do dziś.
Wildstein ocenia Targalskiego, jako niesłychanie pracowitą i kompetentną osobę. - Pamiętam jak w 1984 roku zrobiliśmy numer poświęcony Bałkanom, głównie Jugosławii. To było niesamowite, bo Jurek ten cały kocioł bałkański, który wybuchł kilka lat później, dokładnie przewidział. On był też obsesyjnie (w pozytywnym sensie) opętany ideą Piłsudskiego, koncepcją federacji Międzymorza, w myśl której kraje wokół Rosji odzyskują niepodległość i blokują wschodnie mocarstwo. - Jurek poświęcał się temu, robił gazetę, ale też wyrabiał kontakty. To była jakaś namiastka robienia polityki.
Jednak rzeczywistość paryska nie była łatwa. - Ja nie wiedziałem, na czym Zachód polega - relacjonuje Targalski. Wylądowałem na Gare du Nord z walizką i byłem kompletnie sam. Sytuacja materialna i mieszkaniowa była katastrofalna. Żeby wynająć mieszkanie, trzeba było mieć legalną pracę i zarabiać trzy razy więcej, niż wynosił czynsz. To zamykało mi drogę do wynajęcia. W końcu, po roku uzyskałem mieszkanie z tzw. HLM przeznaczone dla najbiedniejszych. Współpraca z „Kontaktem” skończyła się.
- Najpierw z „Kontaktu” został wyrzucony Wildstein - relacjonuje Targalski. - On chciał opublikować artykuł Ireny Lasoty, która była w innym obozie niż Nowak-Jeziorański, który to z kolei wspierał Chojeckiego. Kiedy artykuł Lasoty był na maszynach, znalazła się osoba usłużna, która doniosła. Zdjęto artykuł. Wildstein się zdenerwował, więc Chojecki go wyrzucił. A jak zabrakło Wildsteina, to ja straciłem ochronę. Nie mogłem odejść razem z nim, bo umarłbym z głodu. Potem okazało się oczywiście, że ja nie umiem wytłuszczać najważniejszych rzeczy w moich artykułach. Dlatego powinienem dawać je wcześniej, na dwa tygodnie przed drukiem, żeby oni mogli sobie wytłuścić. Oczywiście chodziło im o cenzurę. Miałem tego dość i odszedłem. Zostałem na lodzie. Pomoc przyszła z Maison Laffitte. Wtedy Jerzy Giedroyć ładnie się zachował i dał mi trzymiesięczne stypendium w wysokości 4000 franków, co pozwoliło mi przetrwać najgorszy czas - wspomina Targalski. Potem zmieniła się władza w RWE, bo wreszcie Najdera, czyli TW „Zapalniczkę”, wyrzucili. Powołano zespół redakcyjny, w skład którego wchodził Jakub Karpiński, z którym się przyjaźniłem i on mnie zaprosił do współpracy. Przez rok pisałem audycje „U naszych sąsiadów”. Zarabiałem nieźle. Do „Kultury” pisałem kronikę ukraińską, białoruską i litewską. Giedroyć zamawiał za każdym razem konkretne teksty, jednak pewnego razu nie zadzwonił i nic więcej nie zamówił. - Tu prawdopodobnie Hertzowa zadziałała - podejrzewa Targalski. Ona mnie nie lubiła. Współpracę z Giedroyciem bardzo sobie cenił, bo on był zupełnie bezproblemowy i nie ingerował w treść artykułów.
Współpraca z RWE trwała do 1988 roku, kiedy Targalski przekazał informację o strajkach w Polsce. Szef rozgłośni Marek Łatyński miał ją ocenzurować, więc tekst za sprawą bohatera poszedł w „Kulturze”, z zaznaczeniem ocenzurowanych fragmentów. Giedroyć się zgodził, bo - jak mówi Targalski - nie lubił Łatyńskiego i RWE. Poza tym Łatyński żądał ode mnie, bym popierał Gorbaczowa i opisywał, jak to komuniści wprowadzają demokrację. Ja nie chciałem na to pójść. Sprawa z oświadczeniem wydrukowanym w „Kulturze” przelała czarę goryczy. Naraziłem się i straciłem pracę.
Pawlicki: Czy w ramach działań politycznych, które chciałbyś podejmować, mieści się awanturnictwo z wszystkimi dookoła?
Darski: Najpierw należałoby się przekonać, czy owi „wszyscy ludzie dookoła” nie reprezentują przypadkiem jednego człowieka - kasjera.
Pawlicki: Wielu ludzi Cię nie lubi, jesteś uważany za awanturnika i rozrabiakę.
Darski: Nie jest moim celem, by mnie wszyscy lubili. Wiem doskonale, że jestem zły, że wiele osób uważa, iż psuję im układy, stosunki, jak to trafnie ktoś ujął - nie pozwalam spokojnie pracować albo wręcz stanowię zagrożenie dla „ kaski”. To zdrobnienie od słowa „kasa”, bardzo trafnie wymyślone w Paryżu. Przypominam sobie dwie rozmowy z pewnym emigrantem „politycznym” pracującym w instytucji emigracyjnej kierowanej przez „Chrześcijanina”. Nazywam go w ten sposób, gdyż lubi odwoływać się do etyki chrześcijańskiej przy inkasowaniu czeków. Mój znajomy, człowiek uczciwy, gdyż nie ukrywający tego, co myśli - powiada: „Pomyśl, czy może być przyjemniejsza chwila w życiu niż ta, kiedy wracasz wreszcie do kraju mercedesem, zajeżdżasz do dawnych kolegów, a w obu kieszeniach masz paczki dolarów... A ja z tego wszystkiego rezygnują, bo nigdy nie będę mógł wrócić, skoro zdecydowałem się zająć przerzutami”. Kiedy indziej szliśmy razem najbogatszą dzielnicą Paryża, a wtem nasz „działacz polityczny” odzywa się: „No, powiedz, o co w tym wszystkim chodzi? Przecież chodzi o to, byśmy to my tam mieszkali, byśmy to my to wszystko mieli”. Czy mam się starać, żeby ludzie o takich poglądach mnie lubili? Mogę im obiecać tylko jedno: będę jeszcze gorszy .
Potem to już była pełna pierestrojka. W 1989 r. Francuzi zaczęli się interesować Europą Środkowo-Wschodnią, a ich wiedza była absolutnie zerowa. Nie rozróżniali między Albańczykami, a Estończykami. Przez pewien krótki czas był więc rynek na wiedzę i kompetencje Jerzego Targalskiego. Dorabiał drobnymi pracami, robił tłumaczenia (między innymi dla Barbary Spinelli z włoskiego dziennika „La Stampa”). W ten sposób jakoś przeżył. Potem niestety popyt na „odróżnianie Albańczyków od Estończyków” spadł i przyszły tarapaty. - Chodziłem na kursy przysposobienia zawodowego dla inwalidów - wspomina. Płacili mi za to! Odbywały się rozmowy jak szukać pracy. Kompletna fikcja. Chodziło tylko o to, żeby czymś zająć ludzi.
Jerzy Targalski wrócił z emigracji dopiero w listopadzie 1997 roku.
***
text nadeslany z Polski (publikowany uprzednio w innych mediach)
kontakt z nami:
info@videofact.com
sobota, 18 września 2010
O Prawdę * w obronie Krzyza
na tej stronie http://smolensk-2010.pl/2010-05-14-54-pytania-nadal-aktualne-aktualizacja-13-05-2010.html
zauważyłem taki komentarz alfreda:
od 10.04.próbuję dopchać się do władz?? mediów?? z żadaniem wyjaśnień – dlaczego robią idiotów z polskiego społeczenstwa. Ponieważ :
wylotu.
2. w studio “gadające głowy” m.innymi wymieniały nazwiska części
uczestników grupy.
3. dokładnie omówiono przyczynę opóżnionego wylotu tzw. grupy
dziennikarskiej.
4. dokładnie pokazano miejsce lądowania (lotnisko w Smoleńsku i
okolice) – szereg komentarzy w tej sprawie (łącznie z
oświetleniem,które dokładnie pokazano i omówiono czemu służy) –
jednakże wyrażnie było widać, że żadna lampa się nie świeci.
nawet okienko w wieżyczce było ciemne.
5. Zarówno na lotnisku jak i jego okolicy nie było nikogo !!!!
Dosłownie pustka. Żadnych samochodów ani autokarów aby uczestników
dowieżć na miejsce uroczystości (mój komentarz – pomyślałem
wówczas jak ten żul z MSZ traktuje POLSKICH PREZYDENTÓW – że
zmusza ich do drałowania pieszo przez las a tu jest blisko 100
letni starzec – Kaczorowski)-
6. W studio komentowano,że w Smoleńsku jest mgła – widoczność 500 m.
7. Pokazano, jak z tego lotniska wystartował jakiś (rosyjski)
samolot.
8. Pokazano, że właśnie ląduje samolot ale okazało się, że to nie
nasz tylko rosyjski wojskowy.Jednak odmowiono mu prawa lądowania
tutaj z powodu mgły. Miał lecieć na lotnisko zastępcze.
9. Pokazano faceta który chodził przy lotnisku (miejscowy?)- mówił
poprawnie bez akcentu po polsku. Zapytano go co tu robi a on
odpowiedział, że się przygląda i fotografuje. m.innymi
powiedział “ja jestem taki pies ogrodnika” – jak to rozumieć ?
10.Nareszcie pokazano nasz samolot powiedzieli, że schodzi do
lądowania. Latał nad lotniskiem, już był nad pasem ale się poderwał
skręcił trochę w bok zaczepiając skrzydłem o mur ogradzający
lotnisko i przewody na których były zawieszone osłony
(pomarańczowe) lamp. Odleciał jeszcze kawałek i upadł. Kołami w
dół (nie było ich widać !!!) Pokazał się ogień na
ogonie, póżniej nad dziobem. Samolot był cały.
W tej sytuacji przełączyłem na TVN24 i tu pokazano samolot w kawałkach, bez kadłuba (kiedy kadłub się rozleciał ????)
Moje próby dojścia do upublicznienia tych informacji nie dały żadnego rezultatu. Może ktoś, kto ma większą siłę przebicia niż ja zorganizuje zbiorowe żądanie ponownego wyświetlenia tego reportażu aby wszystcy mogli zobaczyć jak to naprawdę było.
Niech ujawnią dziennikarza – autora reportażu. Dlaczego ta osoba milczy ??? – to nie był W.Bater.
Szkoda czasu na domysły, dywagacje, opinie różnych pseudo specjalistów. Znak zapytania dlaczego stacje POLSAT NEWS i TWN 24 zamknęły pyski, udają głupków robiąc różne wywiady i publikacje a cały czas posiadają dowody (choćby dokładny czas katastrofy) Moim zdaniem nie możemy wybierać nowego Prezydenta bez pełnej informacji o wypadku. O co do wszystkich bez względu na opcje polityczne – apeluję. To jest POLSKA RACJA STANU. Musimy poznać przynajmniej podstawowe fakty przed wyborami.
dontygrys 0 14
******************
Świadectwo Marka
Wrzesień 17, 2010 Autor: wobroniekrzyza
Cieszę się Mirko, że spodobał Ci się mój krzyżyk z goździków. To właśnie ja go ułożyłem. Mam 45 lat, dwoje dzieci, dwa fakultety, wolny zawód, wysokie zarobki. Jestem człowiekiem pióra i obywatelem świata. Sto procent mohera. Gdy dowiedziałem się, że wykradziono Krzyż, po prostu musiałem przyjść. Ledwo zdążyłem między spotkaniami biznesowymi. Ciągnęła mnie jakaś siła… Nie mogłem złapać taksówki, przyjechałem autobusem, prawie biegłem. Było po 10 rano. Zobaczyłem garstkę chrześcijan w tłumie pogan. Był młody aktor z Solidarnych 2010 i stareńki misjonarz. I puste miejsce po Krzyżu. W stanie wojennym lud kładł Krzyże z kwiatów, więc pomyślałem, że zacznę i ja. Słabe kruche kwiatki na twardym kamieniu… Marność nad marnościami. Ale Krzyża nic nie przemoże. Modliłem się z Wami z pół godziny. W garniturze i z teczką. W różnych chwilach wzywa nas Pan. Drwiono z nas i nienawidzono, ale nie czułem strachu ani złości. W szydercach widziałem zagubione dusze, które, paradoksalnie, też przyszły pod Krzyż. To była jedna z najważniejszych modlitw w moim życiu. Mistyczna. Chyba… poszedłem za Jezusem. On tam był. Jest. Dałem maleńkie świadectwo. Dlaczego ja, zwykły grzesznik? Jestem zaskoczony. Wytrwajcie. Z Wami jest On. Wzywa. Dobrych i złych. W tym miejscu dzieje się coś niezwykłego.
Napisane w Świadectwa
Komentarzy: 7 »
zauważyłem taki komentarz alfreda:
od 10.04.próbuję dopchać się do władz?? mediów?? z żadaniem wyjaśnień – dlaczego robią idiotów z polskiego społeczenstwa. Ponieważ :
1. w dniu 10.04.nadawano reportaż na POLSAT NEWS dotyczący tegoż
wylotu.
2. w studio “gadające głowy” m.innymi wymieniały nazwiska części
uczestników grupy.
3. dokładnie omówiono przyczynę opóżnionego wylotu tzw. grupy
dziennikarskiej.
4. dokładnie pokazano miejsce lądowania (lotnisko w Smoleńsku i
okolice) – szereg komentarzy w tej sprawie (łącznie z
oświetleniem,które dokładnie pokazano i omówiono czemu służy) –
jednakże wyrażnie było widać, że żadna lampa się nie świeci.
nawet okienko w wieżyczce było ciemne.
5. Zarówno na lotnisku jak i jego okolicy nie było nikogo !!!!
Dosłownie pustka. Żadnych samochodów ani autokarów aby uczestników
dowieżć na miejsce uroczystości (mój komentarz – pomyślałem
wówczas jak ten żul z MSZ traktuje POLSKICH PREZYDENTÓW – że
zmusza ich do drałowania pieszo przez las a tu jest blisko 100
letni starzec – Kaczorowski)-
6. W studio komentowano,że w Smoleńsku jest mgła – widoczność 500 m.
7. Pokazano, jak z tego lotniska wystartował jakiś (rosyjski)
samolot.
8. Pokazano, że właśnie ląduje samolot ale okazało się, że to nie
nasz tylko rosyjski wojskowy.Jednak odmowiono mu prawa lądowania
tutaj z powodu mgły. Miał lecieć na lotnisko zastępcze.
9. Pokazano faceta który chodził przy lotnisku (miejscowy?)- mówił
poprawnie bez akcentu po polsku. Zapytano go co tu robi a on
odpowiedział, że się przygląda i fotografuje. m.innymi
powiedział “ja jestem taki pies ogrodnika” – jak to rozumieć ?
10.Nareszcie pokazano nasz samolot powiedzieli, że schodzi do
lądowania. Latał nad lotniskiem, już był nad pasem ale się poderwał
skręcił trochę w bok zaczepiając skrzydłem o mur ogradzający
lotnisko i przewody na których były zawieszone osłony
(pomarańczowe) lamp. Odleciał jeszcze kawałek i upadł. Kołami w
dół (nie było ich widać !!!) Pokazał się ogień na
ogonie, póżniej nad dziobem. Samolot był cały.
W tej sytuacji przełączyłem na TVN24 i tu pokazano samolot w kawałkach, bez kadłuba (kiedy kadłub się rozleciał ????)
Sorry, że opisuję tak szczegółowo to co widziałem i chyba nie tylko ja. Ale ktoś nas – Naród Polski robi w bambuko !!! Władza nie wie o której godzinie była katastrofa !!!. Międzynarodowe komisje debatują, szukają satelitów amerykańskich a wystarczy zbadać taśmy z reportażem, gdzie jest dokładny czas i przebieg katastrofy !!!
Moje próby dojścia do upublicznienia tych informacji nie dały żadnego rezultatu. Może ktoś, kto ma większą siłę przebicia niż ja zorganizuje zbiorowe żądanie ponownego wyświetlenia tego reportażu aby wszystcy mogli zobaczyć jak to naprawdę było.
Niech ujawnią dziennikarza – autora reportażu. Dlaczego ta osoba milczy ??? – to nie był W.Bater.
Szkoda czasu na domysły, dywagacje, opinie różnych pseudo specjalistów. Znak zapytania dlaczego stacje POLSAT NEWS i TWN 24 zamknęły pyski, udają głupków robiąc różne wywiady i publikacje a cały czas posiadają dowody (choćby dokładny czas katastrofy) Moim zdaniem nie możemy wybierać nowego Prezydenta bez pełnej informacji o wypadku. O co do wszystkich bez względu na opcje polityczne – apeluję. To jest POLSKA RACJA STANU. Musimy poznać przynajmniej podstawowe fakty przed wyborami.
dontygrys 0 14
16.09.2010 18:10 http://neverlandd.salon24.pl/229946,z-g-r-a-j-a-mokra-robota-ii
******************
Świadectwo Marka
Wrzesień 17, 2010 Autor: wobroniekrzyza
Cieszę się Mirko, że spodobał Ci się mój krzyżyk z goździków. To właśnie ja go ułożyłem. Mam 45 lat, dwoje dzieci, dwa fakultety, wolny zawód, wysokie zarobki. Jestem człowiekiem pióra i obywatelem świata. Sto procent mohera. Gdy dowiedziałem się, że wykradziono Krzyż, po prostu musiałem przyjść. Ledwo zdążyłem między spotkaniami biznesowymi. Ciągnęła mnie jakaś siła… Nie mogłem złapać taksówki, przyjechałem autobusem, prawie biegłem. Było po 10 rano. Zobaczyłem garstkę chrześcijan w tłumie pogan. Był młody aktor z Solidarnych 2010 i stareńki misjonarz. I puste miejsce po Krzyżu. W stanie wojennym lud kładł Krzyże z kwiatów, więc pomyślałem, że zacznę i ja. Słabe kruche kwiatki na twardym kamieniu… Marność nad marnościami. Ale Krzyża nic nie przemoże. Modliłem się z Wami z pół godziny. W garniturze i z teczką. W różnych chwilach wzywa nas Pan. Drwiono z nas i nienawidzono, ale nie czułem strachu ani złości. W szydercach widziałem zagubione dusze, które, paradoksalnie, też przyszły pod Krzyż. To była jedna z najważniejszych modlitw w moim życiu. Mistyczna. Chyba… poszedłem za Jezusem. On tam był. Jest. Dałem maleńkie świadectwo. Dlaczego ja, zwykły grzesznik? Jestem zaskoczony. Wytrwajcie. Z Wami jest On. Wzywa. Dobrych i złych. W tym miejscu dzieje się coś niezwykłego.
Napisane w Świadectwa
Komentarzy: 7 »
piątek, 17 września 2010
kościół w c e r k w i
17 Mgnień Jesieni
Wszystko się wali, zapada miękko, do wewnątrz.
Zieleń przechodzi w żółć, a ta krwią podbiega.
Bez huku, wrzasku, trzasku i płomieni.
Nikt nie usłyszy, nikt nie zauważy.
Każdego, kto wejdzie wyżej i zacznie krzyczeć, ściągną w dół współbracia, szepcząc mu do ucha - "No co Ty, daj spokój, im właśnie o to chodzi. Trzeba spokojnie i konstruktywnie, żeby nie drażnić tych, którzy może kiedyś pójdą razem z nami."
Polski Raj Ostrożności. Wzajemna kontrola ludzi dobrej woli i ćwierćrozumu pod dyktando treserów.
Czasem tylko obłok kurzu przesłoni horyzont i przez chwilę każdy, kto jeszcze ma ochotę patrzeć, poczuje się lepiej, bo nie będzie widać tego, co już poza granicą. Naszych, aktualnych możliwości.
Robactwo kłębiące się i rozbiegane wydepcze sobie nowe ścieżki, wygrzebie w próchnie nowe schronienia. Rozentuzjazmowane mnogością nowych możliwości i widowiskiem, w jakim przyszło mu brać udział.
I tylko na nas, jak zwykle tłoczących się tam, gdzie nie trzeba, znowu spadną najcięższe belki.
Jednak ci, którzy przetrwają..
16 września.. "Ulica nie jest miejscem dla modlitwy"
Dobrze byłoby, aby na przyszłoroczne uroczystości Bożego Ciała, na Krakowskie Przedmieście w Warszawie jak najwięcej osób przyniosło transparenty z tym właśnie sformułowaniem Nycza.
Żeby nie zapomniał.
Jak to we wrześniu 2010 r. akcję "sił porządkowych" przeciwko grupce modlących się w tym samym miejscu wspierał.
Różne grupy, błogosławiąc, słali w bój księża w historii Polski.
Doczekaliśmy się, po latach, biskupiej zachęty i wsparcia dla współczesnych zomowców.
Zruszczenie mentalne polskiej hierarchii kościelnej bije w oczy. Nie wszystkich, rzecz jasna, ale tych najbardziej prominentnych i przez media chołubionych.
Żadne europejskość i nowoczesność, ale właśnie zruszczenie. Abbas sovieticus.
W PRL wstyd było się przyznać, że chce się kooperować z państwem komunistycznym, ale jak to państwo jest formalnie demokratyczne? Znów się pojawia tęsknota za kościołem państwowym.
Bo nie strach wyłącznie gna tych durniów na zatracenie. Wielu z nich robi w tej chwili tak podłe rzeczy, że musieliby mieć w ubeckich papierach potwierdzone morderstwo, żeby nie widzieć wyjścia. Oni tego wyjścia po prostu nie mają ochoty szukać.
Kooperacja i uległość. Zaciszna nora dla wybranych księży, niezależna od ilości tych głupków w kościołach. Pieniądz, biznes, licytacja kościołów, albo zamiana na płatne muzea, zaś msze transmitowane wyłącznie w telewizji. Koniec z męczącymi procesjami, pielgrzymkami i całą tą ludową błazenadą. Przydrożnymi kapliczkami, krzyżykami na szyi i na ścianach.
W zamian - murem przy tronie.
I uśmiech na twarzy, jak Pan w dupę przyleje.
A bo to Cerkwi Moskiewskiej źle?
Nawet KGB ją chwali.
http://impertynator.blogspot.com/
Wszystko się wali, zapada miękko, do wewnątrz.
Zieleń przechodzi w żółć, a ta krwią podbiega.
Bez huku, wrzasku, trzasku i płomieni.
Nikt nie usłyszy, nikt nie zauważy.
Każdego, kto wejdzie wyżej i zacznie krzyczeć, ściągną w dół współbracia, szepcząc mu do ucha - "No co Ty, daj spokój, im właśnie o to chodzi. Trzeba spokojnie i konstruktywnie, żeby nie drażnić tych, którzy może kiedyś pójdą razem z nami."
Polski Raj Ostrożności. Wzajemna kontrola ludzi dobrej woli i ćwierćrozumu pod dyktando treserów.
Czasem tylko obłok kurzu przesłoni horyzont i przez chwilę każdy, kto jeszcze ma ochotę patrzeć, poczuje się lepiej, bo nie będzie widać tego, co już poza granicą. Naszych, aktualnych możliwości.
Robactwo kłębiące się i rozbiegane wydepcze sobie nowe ścieżki, wygrzebie w próchnie nowe schronienia. Rozentuzjazmowane mnogością nowych możliwości i widowiskiem, w jakim przyszło mu brać udział.
I tylko na nas, jak zwykle tłoczących się tam, gdzie nie trzeba, znowu spadną najcięższe belki.
Jednak ci, którzy przetrwają..
16 września.. "Ulica nie jest miejscem dla modlitwy"
Dobrze byłoby, aby na przyszłoroczne uroczystości Bożego Ciała, na Krakowskie Przedmieście w Warszawie jak najwięcej osób przyniosło transparenty z tym właśnie sformułowaniem Nycza.
Żeby nie zapomniał.
Jak to we wrześniu 2010 r. akcję "sił porządkowych" przeciwko grupce modlących się w tym samym miejscu wspierał.
Różne grupy, błogosławiąc, słali w bój księża w historii Polski.
Doczekaliśmy się, po latach, biskupiej zachęty i wsparcia dla współczesnych zomowców.
Zruszczenie mentalne polskiej hierarchii kościelnej bije w oczy. Nie wszystkich, rzecz jasna, ale tych najbardziej prominentnych i przez media chołubionych.
Żadne europejskość i nowoczesność, ale właśnie zruszczenie. Abbas sovieticus.
W PRL wstyd było się przyznać, że chce się kooperować z państwem komunistycznym, ale jak to państwo jest formalnie demokratyczne? Znów się pojawia tęsknota za kościołem państwowym.
Bo nie strach wyłącznie gna tych durniów na zatracenie. Wielu z nich robi w tej chwili tak podłe rzeczy, że musieliby mieć w ubeckich papierach potwierdzone morderstwo, żeby nie widzieć wyjścia. Oni tego wyjścia po prostu nie mają ochoty szukać.
Kooperacja i uległość. Zaciszna nora dla wybranych księży, niezależna od ilości tych głupków w kościołach. Pieniądz, biznes, licytacja kościołów, albo zamiana na płatne muzea, zaś msze transmitowane wyłącznie w telewizji. Koniec z męczącymi procesjami, pielgrzymkami i całą tą ludową błazenadą. Przydrożnymi kapliczkami, krzyżykami na szyi i na ścianach.
W zamian - murem przy tronie.
I uśmiech na twarzy, jak Pan w dupę przyleje.
A bo to Cerkwi Moskiewskiej źle?
Nawet KGB ją chwali.
http://impertynator.blogspot.com/
Pamięć Żołnierzom K.O.P., pamięć niedzieli 17.IX.1939
Generals from Poland
Orlik-Rückemann
Wilhelm, Brigadier-General
(1894 – 1986)
Kampania Wrześniowa na Polesiu i Wołyniu
17.IX.1939 - 1.X.1939
(...) byłem świadkiem i uczestnikiem walk Korpusu Ochrony Pogranicza /później będę pisał KOP/, które się zaczęły właśnie 17 września, a które doprowadziły oddziały KOP z samej granicy polsko-bolszewickiej aż na zachód od Bugu. W książkach wydanych w Kraju są bardzo krótkie wzmianki o walkach KOP, ale w formie narzucającej domysł, że KOP walczył z Niemcami. (...) To, że o tych walkach prawie nic się nie wie, umożliwia podtrzymywanie tezy reżimu, że bolszewicy przyszli we Wrześniu nam na pomoc.
Wspomnienie to napisałem na podstawie nie tylko pamięci, ale głównie na podstawie szczegółowych notatek, które spisałem w parę miesięcy po wydarzeniach. Wszystkie oceny sytuacji, wydarzeń i osób są osobistymi ocenami gen. W. Orlik-Rueckemanna, ostatniego dowódcy Korpusu Ochrony Pogranicza. [1]
Przed 17 września
We wrześniu 1939 r. byłem w składzie sztabu dowództwa KOP i brałem udział w jego czynnościach. Pod wpływem wypadków wojennych już w pierwszych dniach wojny dowodzenie oddziałami granicznymi z Warszawy stawało się iluzoryczne. Dowódca KOP zdecydował ewakuację dowództwa KOP z Warszawy do Pińska. (...)
Dowództwo KOP nie uzyskało żadnych decyzji co do użycia KOP - ani w Naczelnym Dowództwie, ani w Ministerstwie Spraw Wojskowych. Zatwierdzono tylko pisemnie spalenie akt mobilizacyjnych dowództwa KOP. (...)
17 września 1939
Dnia 17 września dowództwo KOP otrzymało w Dawidgródku o godzinie 5 rano pierwsze wiadomości z odcinków granicznych o agresywnym zachowaniu się bolszewików i o próbach przekroczenia granicy. Po stronie bolszewickiej oprócz oddziałów granicznych wystąpiły również wojska regularne. Dały się ustalić silne uderzenia piechoty i broni pancernej na północ i południe od Polesia. Dowództwo KOP wydało rozkazy szczegółowo ustalające sposób walki, organizację oraz zadania oddziałów. Dowództwo KOP zdawało sobie sprawę ze słabości własnych sił. Słabość ta wynikała z:
a/ nikłych stanów liczebnych KOP /przesunięcie odwodów dla utworzenia nowych oddziałów i przedłużenia naszych skrzydeł na południu do armii gen. Kazimierza Fabrycego/;
b/ słabego uzbrojenia, braku artylerii i działek przeciwpancernych;
c/ dużego procentu mniejszości narodowych;
d/ braku wyposażenia do działań ruchomych, braku taborów i kuchni polowych.
Dowództwo KOP nie rozporządzało dosłownie żadnymi polowymi środkami łączności. Już w pierwszym dniu wojny dowództwo KOP miało łączność tylko z brygadą “Polesie”, pułkiem “Sarny” i baonem “Kleck”. [2] (...)
Dzień 18 września
W godzinach rannych napór nieprzyjaciela nieco silniejszy. (...) pod wieczór znowu podjęcie działań. (...)
W terenie rosną nastroje pro-bolszewickie. Dowództwo KOP przejeżdżając z Dawidgródka do Stolina natknęło się w miejscowości Bereżno na bramę powitalną wystawioną przez ludność dla bolszewików w przekonaniu, że KOP już opuścił ten teren.
Dzień 19 września
Baon “Kleck” i baon “Ludwikowo” wycofują się przez lasy w kierunku na Łuniniec bez kontaktu z nieprzyjacielem. Baon “Sienkiewicze” cofa się pod silnym naporem około dwóch baonów piechoty z artylerią i czołgami na Łuniniec.
Baon “Dawidgródek” wycofuje się we wczesnych godzinach na Stolin pod naporem co najmniej baonu piechoty z czołgami. Pułk “Sarny” trzyma się mimo ciężkich walk. Stwierdzono /po stronie nieprzyjaciela/ około pułku piechoty z artylerią i czołgami, i małymi oddziałkami konnymi. (...)
Gen. Kleeberg nie ma wiadomości o Naczelnym Dowództwie. Brześć nad Bugiem padł, pod Kobryniem walczył płk Epler, Kowel w naszym ręku. Warszawa i Lwów bronią się. Gen. Kleeberg chce zebrać swoją grupę w rejonie Kamienia Koszyrskiego i 23 września ruszyć w kierunku południowym na Kowel, a następnie na Łuck. Dowódca KOP zgłasza swój akces. (...) Rozdzielenie obu grup powinno się skończyć w rejonie Kowla. (...)
Dzień 23 i 24 września
Zostały wydane rozkazy w nocy 22 na 23 września, zarządzające zmianę kierunku marszu grupy KOP z południowego /Czeremoszno-Kowel/ na zachodni /Kamień Koszyrski-Włodawa/. (...)
Bitwa pod Szackiem
Kolumna północna idąc bardzo złymi drogami osiąga rano 28 września lizjerę lasu pod miejscowością Mielniki. Kolumna południowa osiąga przed świtem 28 września swym czołem lizjerę lasu na wschód od miejscowości Szack. (...)
Miejscowość Szack jest zajęta przez piechotę i czołgi bolszewickie. Dowódca grupy KOP, wracając w nocy z lizjery lasu pod miejscowością Szack do miejscowości Borowo, spotyka gros oddziałów kolumny południowej i ppłka Sulika, któremu wydaje krótkie dyspozycje: “Będziemy się bić z bolszewikami. Ubezpieczyć las i zorganizować obronę przeciwpancerną”.
Walka rozpoczęła się około godziny 8-ej rano, 28 września. Kolumna czołgów bolszewickich została dopuszczona do lizjery lasu na 500 do 600 metrów i przyjęta celnym ogniem działek ppanc., a następnie dział 75 mm. Zanim zdążyła się rozwinąć i podejść do lasu, została w przeważnej części zniszczona.
Mjr Balcerzak, dowódca baonu, uderza swoim batalionem na miasto Szack. Natarcie to, wsparte ogniem naszej artylerii, rozwija się pomyślnie i po gwałtownej walce przed i w samej miejscowości opanowuje ją około godziny 12-ej, rozbijając i odrzucając na północ bolszewików. Był to zmotoryzowany oddział rozpoznawczy w składzie 8 czołgów /7-8 ton rosyjskiego Vickers`a/ i ponad jedna kompania strzelecka na samochodach. Nieprzyjaciel w popłochu wycofał się, pozostawiając poza czołgami jeszcze jeden czołg zaopatrzenia typu amfibia, 5 samochodów ciężarowych, 2 działka, parę ckm-ów i część swojej kancelarii, złożonej w jednym z domów. (...)
O godz. 13-ej dowódca grupy spotkał się w Szacku z ppłk. Sulikiem. W drodze z lasu do miejscowości widział palące się bolszewickie czołgi. (...)
Około godziny 14-ej z kierunku północnego zaznaczyło się już nowe działanie bolszewickie na miejscowość. (...)
Wśród papierów bolszewickich został znaleziony rozkaz dowództwa 52-ej dywizji strzeleckiej do działań w dniu 28 września. Dywizja ta działała z Kobrynia i miała za zadanie oczyszczenie terenu na wschód od rzeki Bug w szerokim pasie do wysokości miasta Włodawa. Analogiczną akcję oczyszczającą miały wykonać na zachód od Bugu inne wielkie jednostki. Grupa KOP, nazwana w tym rozkazie “bandą polskich oficerów” (...) miała być zlikwidowana w godzinach rannych dnia 28 września (...).
Wieczór 29-go i 30 września
(...) Grupa KOP liczy 30 września około 3.000 ludzi. (...) Przemarsz do miejscowości Wytyczno bez żadnych wypadków.
Przy przekraczaniu szosy Włodawa-Trawniki, tuż na zachód od miejscowości Wytyczno, między godziną 1-ą a 2-ą w nocy 1 października, szosą z południa uderza na czołowe oddziały nasze kolumna czołgów bolszewickich. Zostaje ona przyjęta ogniem działek ppanc. i polówek, i odrzucona, tracąc 4 czołgi. Pod osłoną rozwiniętego baonu przechodzi następny baon i zaczynają przechodzić tabory.
O świcie dnia 1 października wzdłuż szosy i na zachodnią część miejscowości Wytyczno naciera piechota bolszewicka z czołgami, wsparta ogniem paru baterii. W tym czasie koniec taborów przechodzi szosę i kryje się w lesie na zachód od szosy. Natarcie bolszewickie zostaje odrzucone, artyleria nasza na stanowiskach rozpoczyna swój ogień. Artyleria bolszewicka ostrzeliwuje silnie las Wólka Wytyczna.
Około godz. 9-ej (...) bateria 75 mm ma jeszcze około 60 pocisków, haubice 8 do 10 na baterię. Mamy już ciężkie straty. (...)
Między godz. 8 a 9 rano przez radio baon “Polesie” dostał rozkaz uderzenia (...) na skrzydło nieprzyjaciela. Rozkaz ten został odebrany, ale natarcie nie wyruszyło. (...) ppłk Dyszkiewicz i ppłk Jur próbowali poderwać batalion do natarcia, ale ruszyła z nimi tylko garstka żołnierzy. Poszczególne grupki żołnierzy koło domów w Wytycznem zaczęły się poddawać. W tym też czasie ppłk Sulik /dowódca pułku “Sarny”/ zameldował dowódcy grupy KOP, że obrona absolutnie do wieczora nie wytrzyma. Żołnierze są wyczerpani, brak amunicji, zredukowane stany oddziałów; obawia się, czy potrafi odeprzeć jeszcze jeden zdecydowany atak.
O godz. 10.30 dowódca grupy KOP zwołał na odprawę dowódców będących na miejscu: płk Bittner /zastępca dowódcy grupy/, ppłk Sulik /dowódca pułku “Sarny”/, mjr Czernik /dowódca artylerii/, mjr Gawroński /szef sztabu grupy/, mjr Marcinkiewicz /ze sztabu dowództwa grupy/. Wszyscy zgodnie ocenili, że obrona w każdej chwili może być przełamana; jesteśmy stale pod groźbą oskrzydlenia z zachodniego kierunku, któremu nic przeciwstawić już nie możemy; artyleria jest wykończona /pozostało dosłownie na obie baterie 20 pocisków razem/; walczymy z przewagą, żołnierz jest wyczerpany fizycznie i moralnie, znający ogólną katastrofalną sytuację kraju [3], w każdej chwili może się załamać; już to się stało z baonem “Polesie”.
Przed dowódcą grupy KOP stały trzy ewentualności do wyboru:
1. walka do ostateczności - musi skończyć się zagładą,
2. oderwać się od nieprzyjaciela i rozproszyć się - uratowanie żołnierzy,
3. kapitulować - poddać się.
Dowódca grupy KOP gen. Orlik-Rueckemann nie mogąc zwyciężyć, nie chciał kapitulować, ale chciał uratować żołnierzy. Byliśmy już na zachód od rzeki Bug, na terytorium etnograficznie polskim. O ile oderwanie się uda, rozproszonym żołnierzom nie grozi niewola.
O godzinie 11-ej, dnia 1 października, dowódca grupy KOP ogłosił swoją decyzję i wydał rozkazy. O godzinie 12-ej kończymy walkę i odrywamy się pod przykryciem lasu. (...)
Dowództwo grupy (...) dotarło do lasu na południe od miejscowości Parczew i tu około godz. 16-ej zebrało się około 30 oficerów ze sztabu grupy, z pułku “Sarny” i artylerzyści.
Przynieśli oni następujące wiadomości: przerwanie walki, osiągnięcie pierwszego odskoku i rozproszenie się zostało przeprowadzone pomyślnie. (...)
Dowódca KOP przedstawił zebranym, że mimo zakończenia przez nas otwartej walki orężnej w mundurze żołnierza polskiego nie wolno nam się wycofywać z walki. Walka ta musi być przez nas od tej chwili inaczej prowadzona. Musimy znowu przejść do konspiracji. (...)
Większości tych 30 oficerów udało się szczęśliwie dotrzeć do Warszawy (...).
Zestawienie działań bojowych grupy KOP od 17 IX do 1 X 1939
I. Marsze
Marszowy wysiłek grupy w ciągu 18 dni marszów /noc z 29/30 bez marszu/ wynosił od 380 do 447 km. Na jeden dzień marszu przeciętnie 32 km. Na 13 dni marszowych wypadało 6-7 marszów nocnych.
II. Walki
Oddziały KOP walczyły w czasie 15 dni działań w ciągu od 6 do 9 dni. Walczyły dwa do czterech dni nad granicą Państwa, stoczyły jedną potyczkę z dywersantami pod Ratnem i dwie bitwy /z Armią Czerwoną/ pod Szackiem i pod Wytycznem. W sumie oddziały grupy KOP walczyły nad granicą na odcinku około 300 km, zbierając się ze strażnic w kompanie i baony w walce; organizują grupę KOP w składzie około 8 baonów, 2 baterii i jednego szwadronu, i znad granicy przechodzą w walkach przez całe Polesie ze wschodu na zachód, przebijają się przez nieprzyjaciela do Bugu, niszcząc w tych walkach nieprzyjacielowi 17 czołgów i przynajmniej jeden samolot. (...)
gen. WILHELM
ORLIK-RUECKEMANN
Opracował Leopold Jerzewski [właśc.: Jerzy Łojek], Wydawnictwo GŁOS, Warszawa 1985, str. 20., I wydanie krajowe, projekt okładki: N. L. [właśc.: Marek Kopyt]
[1] tu i później autor pisze o sobie w trzeciej osobie liczbie pojedynczej. (red.)
[2] baon - skrót od batalion (red.)
[3] w całej relacji gen. W. Orlik-Rueckemanna jest to jedyna wzmianka o dostrzeganiu w tym momencie ogólnej beznadziejnej sytuacji Rzeczypospolitej; wydaje się, że dla motywacji działań tej grupy ogólne położenie obrony kraju długo nie miało istotnego znaczenia o charakterze demoralizującym (L. J.)
Subskrybuj:
Posty (Atom)