WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
Ilu
nas jest? Epatujemy się nawzajem i ekscytujemy wielkimi liczbami: ponad
2 miliony podpisało protest przeciw próbie administracyjnej likwidacji
Telewizji Trwam, kolejne
ponad 2 miliony (czy to Ci sami Polacy?, czy razem to już prawie 5
milionów? ...) poparło wniosek o przeprowadzenie referendum
emerytalnego, tysiące i dziesiątki tysięcy przemaszerowują ulicami
naszych miast w obronie wolności słowa, żądając prawdy o Smoleńsku i
poszanowania polskiego interesu państwowego, w sondażach „nasi” mają już
prawie 30% poparcia wyborczego, albo nawet, Panie!, i ponad to, i
właśnie doganiają i prześcigają ...
No nie, teraz to już na pewno wezmą nas pod uwagę. Zaproszą do sali
numer 42 siedziby Komisji Trójstronnej na miłą, herbacianą pogawędkę, a
jak będzie führer miał dobry dzień, to może i jedną „Kropkę nad i” każe
poświęcić na „problem jedynieprzejściowo występujących, będących efektem jedynie niepełnej informacji, nieporozumień społecznych w przedmiocie być może nieświadomie (a być może nie nieświadomie ...) generowanych wątpliwości odnośnie
cudownej w skali makroglobalnie kosmicznej polityki rządu Wielce
Szanownego Kawalera Orderu Zasługi im. Walthera Rathenaua, Pana Magistra
Premiera, Drodzy Zgromadzeni, Donalda – Ukochanego Przywódcy – Tuska”.
Nasza
mała, fałszywa stabilizacja. Czy jest taka podwyżka chabaniny, po
której nie wytrzymają nerwy nie dwóch, ale dziesięciu i więcej milionów?
Ilu ma się znaleźć na bruku, albo wyjechać za chlebem na Wyspy, czy do
szwaba, żeby ludzie pojęli, że nie można żyć jak zwierzęta? Dziś wydaje
się, że te górne granice podwyżek, że „normy” statystyczne bezrobocia
są, z punktu widzenia dzisiejszej władzy okupacyjnej, zupełnie
bezpieczne. Upadliśmy strasznie. I najgorsze w tym nie jest to, że brak
nam „wiernych” do głoszenia idei, lecz to, że dla współczesnych Polaków
powodem do powiedzenia bandytom z rządu: NIE! staje się (stało
się?) coraz głębsze sięganie przez ten rząd do coraz bardziej
zdemolowanych portfeli polskich. Nie żadne tam hasła prawdy,
sprawiedliwości i wolności. Ci protestujący przeciw ACTA, jestem pewny, w
zdecydowanej większości dalej nie widzą związku pomiędzy swoimi
„nocnymi czuwaniami” w obronie swobodnej wymiany plików w przestrzeni
wirtualnej z, tako samo swoimi, wcześniejszymi wyborami przy urnie, nie
rozumieją, że jest to logiczny, a prosty efekt ich własnej decyzji o
wybraniu Psa na premiera.
Społeczeństwo
jest już tak wytresowane, że „jedną ręką” – okazując swoją słuszną
postawę historycznoideową – wyśmiewa absurdy komuny w rodzaju wyrobów
czekoladopodobnych i objęcia wtedy wszystkiego tajemnicą państwową,
„drugą ręką” z pełnym zrozumieniem aktualnoideowym przyjmując za
demokratyczny standard oddawanie przez władze do użytku nie dróg, ale
„przejezdnych odcinków” i całkowicie zbywając milczeniem prowadzoną
przez rząd, rekordową w skali Europy, politykę inwigilacyjną (i nie
chodzi tu bynajmniej o ACTA).
Wszystkim
rządzi informacja. Ona jest prawdziwym twórcą decyzji wyborczych. I
trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że MY NIE WYGRAMY ŻADNYCH WYBORÓW,
jeśli nie uzyskamy przewagi w wojnie o dotarcie z informacją polityczną
do Kowalskich JESZCZE PRZED „Dziennikami” Tusksatu/WSI24/tvpo, JESZCZE
PRZED „Gazetą komunistyczną” i „KomPolityką”, JESZCZE PRZED porannym
seansem nienawiści w komunistycznym radiu z Czerskiej. Jednego nie można
odmówić dzisiejszym okupantom: konsekwencji w prowadzeniu antynarodowej
polityki. Mając całkowicie posłuszne najbogatsze i największe media,
uruchomiła i z niezwykłym uporem, w absolutnie złej woli, ale bardzo
skutecznie likwiduje inne ośrodki i formy kształtowania i rozwoju
ojczystej myśli: szkołę, instytucje kultury i sztuki, inicjatywy nie
lewicowe a patriotyczne, czy zgodną z polską racją stanu politykę
pielęgnowania pamięci historycznej. Pieniądze – i to w olbrzymiej ilości
– są, ale nie na „Frondę”, ale „Krytykę Polityczną”. Środków na POLSKIE
szkoły nie ma (w roku poprzednim i bieżącym pod administracyjnym
toporem Psa padnie w sumie około 2 500 placówek!), budynki po
likwidowanych szkołach i dotacje, nieproporcjonalnie wielkie wobec tych
przyznawanych na uczniów polskich, są jednak dla mniejszości
niemieckiej. Do dzisiaj nie doczekaliśmy się prawdziwych eposów
filmowych o Piłsudskim, czy Powstaniu Warszawskim. Gdzie my żyjemy?
Jutro
10 rocznica autentycznego komunistycznego zamachu stanu. Odebrania
Polsce możliwości swobodnego kształtowania swojego bytu państwowego. No i
co z tego? Kogo to, q..rwa, obchodzi? EURO, EURO!!!, to jest ważne!!! "
Czy 11 kopaczy wykopie piłkę do kolejnej rundy turnieju, czy pozostanie
z, i tak gigantycznymi, pensjami za udział w fazie grupowej (jak
zwykle)? Jak przebiegnie organizacja wydawania wejściówek na trening
szwabskiej drużyny? Czy zagra ten, czy tamten? " ................
I
ja dlatego powiem: G()WNO mnie to obchodzi! To całe EURO mam w
D()PIE!!! Nie widzę żadnego, absolutnie żadnego powodu by emocjonować
się tymi mistrzostwami, gdy nie mam dowodu na to, że mojego Prezydenta
mojej Polski nie zamordowano. Obrażającym moją godność Polaka byłoby
oglądanie na meczu Polska – Rosja, w wykupionej przez putinowskiego
„biznesmena” loży, mord ruskich i ... ruskich tzw. oficjeli. Może w
ramach protestu powinniśmy się odwrócić od tej imprezy? W godzinach
meczy wychodzić na spacer lub zakupy? Pokazać, że tzw. informacja o
sukcesie Partii w przedmiocie organizacji turnieju jest tyle warta, ile
zapewnienia komunistów o istotnej roli PRL w eksploracji kosmosu.
Doczekaliśmy
czasów, że to nie my Litwinów, ale Oni nas uczą nie tylko podstaw
suwerennego myślenia o własnym bycie, ale w ogóle szacunku do samych
siebie i swojego państwa. Słowa Pani Prezydent Dalii Grybauskaite o
wybraniu przez Namiestnika i Psa za przyjaciela Polski Rosji, kosztem
takich państw regionu, jak Litwa - nie są kolejnym etapem dyplomatycznych
przepychanek pomiędzy Wilnem i Warszawą. To bardzo głęboko przemyślane,
a co najważniejsze oparte na faktach, po prostu faktach, sprawozdanie z
aktualnego stanu relacji polsko – rosyjskich.
Zaledwie przypominając realizowany z wielkim sukcesem projekt NordStream, należy tu, na przykład, przywołać inny wspólny zamysł rosyjsko – niemiecki, o którym, rzecz jasna, nie dowiemy się z mediów „wiodących”. Mowa o skutecznym tworzeniu z Obwodu Kaliningradzkiego współczesnych Prus Wschodnich. Niespełna miesiąc temu weszła w życie ustawa o tzw. małym ruchu granicznym pomiędzy Polską i Rosją (czyli tym Obwodem). Ale nie Polska jest tej ustawy (i, będącej jej podstawą, umowy polsko – rosyjskiej) podmiotem. Królewiec to już jedynie nazwa historyczna. Cały ten pomysł był forsowany przez, formalnie wszak nie uczestniczących w tym przedsięwzięciu, Niemców (także tych z organizacji „wypędzonych”) i samych władców Kremla. Stawka była wysoka: stworzenie możliwości aktywnego udziału Rosji w przedsięwzięciach ekonomicznych Unii, w tym unijnych dotacjach, z jednej strony, oraz polityczne i administracyjne ułatwienia w działalności niemieckiego biznesu, silnie zaangażowanego w Obwodzie, z drugiej. Dlatego Niemcy – bo przecież nie Sikorski – uzyskali dla potrzeb tej umowy odstępstwo od unijnych norm prawnych dla ruchu bezwizowego (Obwód jest zbyt dużym terytorium według tych norm), a nawet obiecali Litwinom, bardzo zaniepokojonym projektem, dofinansowanie ich inwestycji w elektrowni atomowej w Ignalinie. No i się udało, bo i udać się musiało, skoro powołano wcześniej takich „rządców” obszarów przylegających od zachodu i południa do Obwodu Kaliningradzkiego. „Rządców”, którzy nie widzą żadnej sprzeczności pomiędzy ich przyjacielskim dyskutowaniem, jednego dnia, z władzą obcego państwa o ułatwieniach granicznych dla obywateli tego państwa i posłusznym przyjmowaniem do wiadomości wygłaszanych przez tę samą władzę, dnia następnego, manifestów na temat dalszego uzbrajania obszarów stanowiących przedmiot owych miłych negocjacji o bezwizowym ruchu. Manifestów odpowiadających polskiej awanturniczej polityce antyrakietowej i otwarcie stwierdzających, że celem tych zbrojeń jest właśnie „dyskutant”, czyli Polska. Eufemistycznie można to zdiagnozować jako schizofrenię polityczną, ale od 1792 r. stosuje się również inne określenie na tego rodzaju działania i zaniechania, zbieżne z nazwą pewnej miejscowości położonej nieopodal Humania nad rzeką Siniuchą (dla lemingów: to w tym kraju, w którym będzie się za tydzień zaczynała kopanina, równolegle z kopaniną uskutecznianą nad Wisłą).
Zaledwie przypominając realizowany z wielkim sukcesem projekt NordStream, należy tu, na przykład, przywołać inny wspólny zamysł rosyjsko – niemiecki, o którym, rzecz jasna, nie dowiemy się z mediów „wiodących”. Mowa o skutecznym tworzeniu z Obwodu Kaliningradzkiego współczesnych Prus Wschodnich. Niespełna miesiąc temu weszła w życie ustawa o tzw. małym ruchu granicznym pomiędzy Polską i Rosją (czyli tym Obwodem). Ale nie Polska jest tej ustawy (i, będącej jej podstawą, umowy polsko – rosyjskiej) podmiotem. Królewiec to już jedynie nazwa historyczna. Cały ten pomysł był forsowany przez, formalnie wszak nie uczestniczących w tym przedsięwzięciu, Niemców (także tych z organizacji „wypędzonych”) i samych władców Kremla. Stawka była wysoka: stworzenie możliwości aktywnego udziału Rosji w przedsięwzięciach ekonomicznych Unii, w tym unijnych dotacjach, z jednej strony, oraz polityczne i administracyjne ułatwienia w działalności niemieckiego biznesu, silnie zaangażowanego w Obwodzie, z drugiej. Dlatego Niemcy – bo przecież nie Sikorski – uzyskali dla potrzeb tej umowy odstępstwo od unijnych norm prawnych dla ruchu bezwizowego (Obwód jest zbyt dużym terytorium według tych norm), a nawet obiecali Litwinom, bardzo zaniepokojonym projektem, dofinansowanie ich inwestycji w elektrowni atomowej w Ignalinie. No i się udało, bo i udać się musiało, skoro powołano wcześniej takich „rządców” obszarów przylegających od zachodu i południa do Obwodu Kaliningradzkiego. „Rządców”, którzy nie widzą żadnej sprzeczności pomiędzy ich przyjacielskim dyskutowaniem, jednego dnia, z władzą obcego państwa o ułatwieniach granicznych dla obywateli tego państwa i posłusznym przyjmowaniem do wiadomości wygłaszanych przez tę samą władzę, dnia następnego, manifestów na temat dalszego uzbrajania obszarów stanowiących przedmiot owych miłych negocjacji o bezwizowym ruchu. Manifestów odpowiadających polskiej awanturniczej polityce antyrakietowej i otwarcie stwierdzających, że celem tych zbrojeń jest właśnie „dyskutant”, czyli Polska. Eufemistycznie można to zdiagnozować jako schizofrenię polityczną, ale od 1792 r. stosuje się również inne określenie na tego rodzaju działania i zaniechania, zbieżne z nazwą pewnej miejscowości położonej nieopodal Humania nad rzeką Siniuchą (dla lemingów: to w tym kraju, w którym będzie się za tydzień zaczynała kopanina, równolegle z kopaniną uskutecznianą nad Wisłą).
Nie
trzeba wyjaśniać, że Polska nie uzyskała literalnie nic w zamian, nawet
obietnicy życzliwego traktowania polskich inicjatyw gospodarczych. Tym
zaś sposobem ten teren, będący najbardziej zmilitaryzowanym na świecie i
jednym z najbardziej skryminalizowanych w Europie, stał się doskonałą
bazą wypadową rosyjskich służb i gangsterów do Polski (i Unii). W sensie
geopolitycznym tylko czekać zaś należy „podłączenia” Polski do systemu
odbiorców elektrowni w Kaliningradzie, której budowę właśnie rozpoczęto
(a po cholerę nam współpraca energetyczna z Litwą?), a następnie,
kierowanych z Berlina i/lub Moskwy, pytań – z bardzo krótkim terminem
odpowiedzi – o czas przejścia terenów Pomorza ze statusu
polskopaństwowego w tranzytowy.
Z
reporterskiego obowiązku warto jeszcze powyższe uzupełnić o pewien
zapis, ciąg chronologiczny. I od razu trzeba sobie wyraźnie powiedzieć: to z
całą pewnością nie jest ostatnie słowo w podjętej przez dzisiejsze
władze Polski rywalizacji o palmę pierwszeństwa w kilkuwiekowych już
zmaganiach polskojęzycznych „działaczy” o miano najbardziej rosyjskiego z
polaków (?) [sic!].
13 lutego 2012 – projekt ustawy ratyfikacyjnej dla umowy wpływa do Sejmu;
29 lutego 2012 – jest już gotowe sprawozdanie po I czytaniu w komisjach;
14 marca 2012 – II czytanie projektu;
15 marca 2012 – komisje mają już sprawozdanie po II czytaniu;
godz.
9.30 16 marca 2012 – już po głosowaniu (ustawa przyjęta – „za”
głosowali wszyscy obecni na sali posłowie po, psl i sld oraz 39 na 40 od
chama z Biłgoraja);
16 marca 2012 – ustawa trafia do Senatu i do Ruskiej Budy (to nie pomyłka: Kopacz wysyła ten dokument TEGO SAMEGO dnia!);
12 kwietnia 2012 – Senat nie zgłasza zastrzeżeń;
4 maja 2012 – mąż Dziadzi podpisuje (chyba bez błędu, ale to nie jest do końca pewne) ustawę.
Można? Można. Po prostu.
Jakiś
czas temu lemingi otrzymały komunikat: na sznurze, na którym znaleziono
martwe ciało Andrzeja Leppera nie było śladów obcego DNA. Tako samo,
zapewne, jak, lat już temu bedzie dwanaście, Pan minister – prezes z SLD
Sekuła Ireneusz, który – SAM!!! SAM!!! – podjął się pobicia swoistego
rekordu Guinnessa, popełniając samobójstwo poprzez trzykrotny strzał w
brzuch. Podobnie zresztą zupełnie jak ów Pan pułkownik jednostki
wojskowej nr 3362, który tak się – SAM!!! SAM!!! bez zdań ... dwóch
(...) – zapamiętał w tańcu, że zapomniał o swoich kłopotach z krążeniem
i, ojej! taki młody jeszcze, niestety opuścił środowisko SOWY. Był zaś
taką nadzieją dla kadr Ochotniczych Hufców Pracy, na których imprezie
integracyjnej wykonywał ten taniec radości z gigantycznych sukcesów
odnoszonych i na co dzień, i od święta przez naszych Umiłowanych
Przywódców Platformy – Lory.
Jak
to wszystko należy traktować? A może się nad tym w ogóle nie
zastanawiać? Czy my jesteśmy debile? Mamy przecież swój rozum. Może
należy go po prostu użyć?
Kiedyś
jeden Pan drugiemu Panu, któremu powierzył był wcześniej płaszcz na
przechowanie (w ramach usługi „szatni”), powiedział, że chciałby tenże
płaszcz odebrać. W odpowiedzi usłyszał, że, owszem, może płaszcz
odebrać, ale nie swój. Z właściwym płaszczem pozwolił sobie bowiem ów
kierownik szatni – bo takie akurat stanowisko menedżerskie zajmował
wspomniany drugi Pan – postąpić jak z „własną własnością”. To znaczy
„zadysponował” „oryginalny” płaszcz według własnego, właśnie,
widzimisię. I co mi Pan zrobi?, usłyszał na koniec rzeczony pierwszy
Pan, kiedyś zwany też właścicielem „oryginalnego” płaszcza. Dzisiaj za
tego kierownika szatni „robią” wybierający się do Polski kibice z
pewnego, bardzo zaprzyjaźnionego z aktualną władzą naszego kraju,
państwa. Zanim bowiem jeszcze wsiedli do samolotów, które ich nad Wisłę
NA PEWNO BEZPIECZNIE przetransportują (...; dla TAKICH gości podstawia
się statki lotnicze pozbawione środków wybuchowych),
zdążyli już ogłosić, że po przybyciu złamią miejscowe prawo (a tam
prawo!, „pewna prywatnośrodowiskowa zasada”, jak by zapewne mądrze
wywiódł jakiś Kaliski autorytet prawny WSI24). I żeby zaakcentować, kto
tu jest demiurgiem prawa, współczesnym Repninem, a kto tego prawa
wykonawcą, od razu wzięli się za konstytucję. Jak prawdziwe paniska.
Trza pokazać, że " nie będzie im jakiś Marsz Pamięci przeszkadzał w
swobodnych alkoholowych wędrówkach po stolicy z dumnie wypiętymi na
komsomolskiej piersi sierpem i młotem. Piszcie, co chcecie po tych
waszych ustawach zasadniczych, wymieniajcie komunizm wśród zakazanych
„metod i praktyk działania”, гaвно nas to obchodzi. Zrobimy, jak chcemy."
Nie po raz pierwszy i przy tym nibyrządzie – nie po raz ostatni.
Były
jednak kiedyś czasy, kiedy w sądzie nazwisko Szechter nie było
automatycznie uznawane za synonim niewinności – nawet jeśli „wyjściowo”
dotyczyło roli oskarżonego – bo Szechter to jeden z twórców III
Rzeczypospolitej, uczestnik wydarzeń, które doprowadziły do Okrągłego
Stołu i zmiany naszego ustroju na ten ustrój, w którym obecnie możemy
spokojnie o tym rozważać bez obawy, że ktokolwiek zostanie ukarany. Jak
była łaskawa orzec – ogłaszając urbi et orbi zbrodnię niespotykaną
Jarosława Marka Rymkiewicza – pewna pani sędzia Sądu Apelacyjnego w
Warszawie. Nie pierwsza zresztą, i zapewne nie ostatnia, dziś postać
(... posiedzieć raczej niż postać, jak mawiał Kisiel) tej
profesji, opierająca swoje wyroki na strukturze stopki redakcyjnej
gadzinówki z Czerskiej. Mając takie nazwisko, przed wojną szło się
jednak do kryminału. Zdrajca i zbrodniarz stanu – w najlepszym przypadku
– tam bowiem wtedy trafiał.
Przypomnijmy
na czym w ówczesnej Rzeczypospolitej opierała się narodowa moralność i z
czego wynikały wyroki takie, jaki zapadł przeciwko ojcu Michnika.
Przypomnijmy, z jaką powagą Polskie Państwo traktowało własne prawo
ustanowione do Jego obrony.
Art. 93. § 1. Kto usiłuje pozbawić Państwo Polskie niepodległego bytu lub oderwać część jego obszaru,
podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 10 lub dożywotnio albo karze śmierci.
Art. 94. § 1. Kto targnie się na życie lub zdrowie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej,
podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 10 lub dożywotnio albo karze śmierci.
z rozdziału XVII „Zbrodnie stanu” Rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 11 lipca 1932 r. Kodeks karny.
Gdy
20 stycznia 1945 r. żołnierze por. Tadeusza Studzińskiego
„Jędrzejewskiego” z plutonu dywersyjnego „Kurniawa” oddziału Armii
Krajowej „Chełm”, realizując wyrok Polskiego Państwa wydany na Wacława
Krzeptowskiego właśnie w oparciu o prawo II RP, zostali przez skazańca
poproszeni o rozstrzelanie, odmówili, stwierdzając, że zdrajców się
wiesza, bo na honorową kulę nie zasługują. I zawisł, jak podaje jeden ze
świadków, na powrozie pożyczonym wcześniej niby do poprowadzenia
cielęcia. Jeszcze tylko agrafką przypięta kartka ze słowami: Tak zginie każdy zdrajca Ojczyzny i
sprawiedliwości stało się zadość. To nie jest tak, że zawsze są różne
odcienie szarości: niejednokrotnie czyny zbrodnicze dokładnie wypełniają
literę prawa. Wystarczy chcieć to dostrzec. I zareagować. W imieniu Państwa Polskiego.
I MY doczekamy jeszcze takich trybunałów. Doczekamy jeszcze takich wyroków w imieniu Państwa Polskiego. I na TYM sznurze będzie DNA wielu Polaków! Milionów Polaków!
Czas
najwyższy wrócić do źródeł. Te zaś są jedne i stałe. Nie ma dwóch
tożsamości. Tak, jak nie ma ciągłości ani logicznej ani emocjonalnej
pomiędzy reżimem okupacyjnym i władzą wyłonioną przez Naród.
Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że Polska Państwowość, zerwana – w sensie faktycznego związku rządu i jego armii z terytorium – w 1945 r., do dzisiaj nie została w sposób legalny przywrócona. Nie ma czegoś takiego, jak się nam wmawia, że coś się kończy, coś się zaczyna. ...
Choćby
w sercach jeno trwało, choćby z map nie wynikało, z ust spętanych nie
krzyczało, pozostanie i trwać będzie, bo jest polskie, tysiącletnie.
Co
się w Wołgi bagnach rodzi, śmierci cieniem słońce grodzi, pod
powierzchnią życie trzyma, tak parszywe w swym rozkwicie, nie zna
światła – zachwycone swoim gniciem;
Lecz
bez ducha nie zwycięży, i choć dzisiaj władzę dzierży, legnie w
gruzach, pokonane, kiedyś skoro Naród wstanie, wiedz wszak: końca nie ma
takie życie, które z ducha rodzi się, nad życie.
Szabasdág znaczy WOLNOŚĆ – dokładnie z tej beczki, z której należy czerpać:
O Polsce warto myśleć. I dla Niej pracować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz