WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
sobota, 27 kwietnia 2013
O Wierszynie - na 100 lat kościoła w Sybirze
Szaleńcza i hardcorowa wyprawa w sama raz na Rok Wiary. Pojedziemy w intencji Polski na 100-lecie istnienia kościoła w Wierszynie, 100 km od Irkucka (o wiosce Wierszyna możesz przeczytać tutaj (kliknij), gdzie mieszkają Polacy, osiedleńcy z początku XX w. i pracuje polski Misjonarz Oblat o. Karol Lipiński OMI. Więcej o tej misji przeczytasz tutaj (kliknij)...
Jerzy Bogusław Nowak
Jakub Szymczuk
Kościółek odzyskano w 1990 r. – bardzo szybko jak na warunki rosyjskie. Przetrwał, bo dobudowano przed nim budynek klubu kołchoźnika, a całość obito deskami. Z drogi nie było widać, że za klubem jest niewielka świątynia...
SYBERIA POLSKĄ PISANA – wieś WIERSZYNA
Jerzy Bogusław Nowak
SYBERIA - MIEJSCE
- polskiej kaźni i martyrologii,
- kibitek pełnych zesłańców,
- niemego krzyku Kołymy i Magadanu,
- poplątanych polskich losów
- SYBERIA – TO TEŻ
- rzek ku oceanom wędrówka nieskończona,
- gór ogromnych labirynt nieznany,
- jezior szmaragdowych tajemna głębia,
- tajgi pieśń odwieczna,
- ludzi wspaniałych obfitość.
Nasz pojazd rytmicznie podskakuje na nierównościach drogi. Już dawno pożegnaliśmy asfalt. Dziury i kurz nikogo już nie dziwią. Mijamy kolejne syberyjskie wioski ogarnięte popołudniową drzemką; zdają się nas nie zauważać. Błogi stan letargu i nam się udziela. Nie na długo. Okrzyk - to tutaj - stawia nas na nogi. Przed nami tablica z napisem - Wierszyna. A jednak. Wzrok sięga po horyzont. Wokół wysokie wzgórza porośnięte tajgą. A w środku kilka tysięcy kilometrów od kraju, polska wieś – Wierszyna. Pełna polskiej gwary, malw, żonkili, zagonów dorodnej kapusty, ziemniaków, marchwi, pietruszki, szczypiorku i „zachłannie” pnącego się ku słońcu grochu. Łąki niczym panny na wydaniu, w kaczeńce przystrojone, wsłuchane w muzykę płynącej przez nie Idy. Wolno pasące się konie. Krowy zajęte skubaniem trawy. Beztrosko bawiąca się gromada umorusanych dzieciaków. Po chwili pilotowani przez naszą przewodniczkę Sabinę, na co dzień mieszkającą w Irkutsku, zatrzymujemy się przed domem jej mamy Franciszki Janaszek - seniorki rodu. Piękną polszczyzną, zdobną w gwarowe perełki archaizmów wita nas serdecznie i zaprasza do domu. W oczekiwaniu na poczęstunek spacerujemy ogrodowymi ścieżkami wśród grządek i rabatów. Zapach maciejki z koprem pomieszany, niczym orientalne kadzidło odurza nas polskością. Pierogi ruskie, ziemniaki z cebulą masłem okraszone, śmietana nożem krojona, domowy chleb oraz konfitury wraz z herbatą rodem z tajgi; a także inne specjały dopełniają miary zachwytu. Toż to Polska, jakiej już nie znamy.
Syci wrażeń i wszelakich smakołyków, udajemy się na położony pod lasem cmentarz; pełen polskich nazwisk. A wśród nich nazwiska tych, którzy przybyli tu pierwsi w 1910 r. w poszukiwaniu chleba. Zamyślony wracam wolno przez wioskę. Chaty zdobne w biel, zieleń i błękit mamią niecodziennymi kształtami okiennic. Wraz z ciekawskimi malwami za pięknych płotów przyglądają się drodze. Głośno defilujące stado gęsi obudziło śpiącą na ławeczce przed domem staruszkę. Przejechała dwukółka ciągniona przez karego konia. Wraz z opadającym kurzem wrócił spokój. W misternie utkanej pajęczej ikebanie przeglądało się słońce. Czuć było puls nagrzanego powietrza. Spokój udzielił się także dostojnym sylwetkom podwórkowych żurawi. Zastygłszy w bezruchu nad studniami zdawały się niczego nie zauważać.
Idę wolno rozkoszując się wszechobecnym pięknem. Nigdzie mi nie spieszno. Do ogniska, na które zaprosiliśmy mieszkańców wioski jeszcze dużo czasu. Z głębokiej zadumy wyrywa mnie głos zsiadającej z roweru kobiety. Co u was słychać? Niemal literacką polszczyzną, jakby nie tylko na Syberii wyuczoną zagaduje ona napotkaną koleżankę. Przyglądam się z zaciekawieniem obydwu paniom. Po chwili namysłu powiadam. Dzień dobry. Nazywam się Jerzy Bogusław Nowak. Jestem podróżnikiem i pilotem polskiej grupy z Krakowskich Kresów. Myślę, że jest Pani znaną mi z opowiadań Ludmiłą Wieżentas z domu Figurą, nauczycielką języka polskiego w Wierszynie. Wiem także, że skończyła Pani niedawno studia polonistyczne w Polsce na Uniwersytecie Gdańskim. Na Syberii nieustannie spotykam wielu wspaniałych ludzi. Jednak o rozmowie z Panią marzyłem od dawna. Jeśli są na świecie siłaczki, to Pani pewnie jest jedną z nich. Czy jestem siłaczką, tego nie wiem; ale reszta się zgadza. Tak, to ja. Moi pradziadkowie Jan i Cecylia Figurowie przyjechali tutaj w 1910 r. z podkrakowskiej wsi Czubrowice. Mój dziadek miał wówczas 1 rok. Osiedlili się tu wraz z innymi Polakami, którzy przyjechali tu z Zagłębia Dąbrowskiego. Początki nie były łatwe. Pierwszą zimę spędzili w ziemiankach. Karczowali tajgę, budowali domy. Walczyli z mrozem i komarami. Wkrótce wybudowali kościół i szkołę, w której początkowo nauczano języka polskiego. Wszystko zmieniło się po r. Rewolucji Październikowej, której skutki dotarły tu nieco później. Zlikwidowano prywatne gospodarstwa, młyny wodne i tartaki. Zapędzono wszystkich do kołchozów. Wiele rodzin wróciło wówczas do Polski. Kto nie miał pieniędzy na podróż lub nie miał do czego wracać pozostał na Syberii. Następne nieszczęście czekało mieszkańców Wierszyny w 1937 r. NKWD aresztowało 29 mężczyzn i 1 kobietę, w tym mojego dziadka Jana Figurę. Żaden z aresztowanych nigdy już nie wrócił do domu. Oskarżono ich o udział w spisku przeciwko władzy komunistycznej.
Lata II wojny były także ciężkim doświadczeniem dla wierszynian. Niektórzy z nich zginęli. Potem było różnie.
Dopiero „pierestrojka” przyniosła korzystne zmiany. Ale czy ja pana nie zatrzymuję. Skądże. Mogę Panią słuchać bez końca. Choć nie ukrywam, że mam obowiązki wobec grupy. A ponadto jestem odpowiedzialny za przygotowanie ogniska, na które Panią w imieniu grupy serdecznie zapraszam. Będzie okazja dokończyć naszą rozmowę. Dziękuję. Na pewno przyjdę. Czas oczekiwania na spotkanie z Ludmiłą i mieszkańcami Wierszyny upłynął na przygotowaniu ogniska. Wielce pomocny jak zawsze był Kuba, a Wanda ozdobiła głowy uczestników ogniska pięknymi opaskami. Ona to w imieniu Zespołu Szkół Ekonomicznych Nr 1 w Krakowie przekazała na ręce Ludmiły jako prezesa Polskiego Stowarzyszenia Kulturalnego „Wisła” w Wierszynie kwotę 100 $ dla dzieci polskich. A gdy języki ognia zaczęły strzelać prosto ku niebu, zaczęły się opowieści i wspomnienia. Prym wiedli najstarsi. Opowiadali o początkach, czasach dobrych i złych. Ludmiła skupiła się na przyszłości. Mówiła, że przydałyby się stroje dla dziecięcego zespołu ludowego, który prowadzi i Dom Polski; w którym można by przyjmować gości. Na niebie trwał gwiezdny festiwal. Noc była piękna i jasna. W płomieniach ogniska widać było uśmiechnięte twarze. Temperaturę nocnych rozmów wspomagała nie tylko herbata. Na nocleg do gościnnych polskich domów udaliśmy się według rozpiski Pani Franciszki Janaszkowej. Nazajutrz z niemałym trudem udaje się nam rozstać z gościnnymi gospodarzami. Uściskom i pożegnaniom nie ma końca. Na odjezdnym zwiedzamy wierszyński kościółek. Ludmiła opowiada nam o historii kościoła i wioski. Żegnając się obiecuje Ludmile napisać o Wierszynie. W tym miejscu nachodzi mnie refleksja, że powinienem także napisać o wielu równie wspaniałych Polakach na Syberii. Jak choćby o ojcu Ignacym Pawlusie, Luizie Skrockiej, Nataszy Rozumnej, Marii Iwanownej, Franciszce Janaszkowej i jej córce Sabinie Biron z rodzinami. Ale o nich może innym razem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz