WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
Mit Solidarności w propagandzie gdańskich (i nie tylko) władz zamienia się w
mało porywający mit założycielski III RP. Według tej logiki Solidarność walczyła
o liberalizm (w wersji takiej jak obserwujemy) i Unię Europejską - pisze Marcin
Herman.
Nie wiem, co stało za decyzją władz Gdańska, by odtworzyć bramę Stoczni „imienia Lenina” w Gdańsku. Krzysztof Wyszkowski, jeden z założycieli Solidarności i od dawna krytyk władz miasta, użył bardzo ostrych słów na swoim blogu. Nazwał prezydenta Pawła Adamowicza „postacią żałosną”, „przezroczystą kukłą”, ostro dostało się też jego wyborcom („widać mentalność ludzi, którzy go na tej posadzie umieścili, mentalność handlarzy tandetą na podmiejskim rynku - znakami SS na Targu Dominikańskim i znakiem Lenina na targowisku ECS. Mentalność, która kompromituje nie tylko ich, nie tylko Adamowicza, ale również Gdańszczan, którzy godzą się na takie rządy sławnym miastem”).
Tyle Wyszkowski, któremu ze względu na zasługi chyba wolno więcej i wobec władz, i nawet wobec zwykłych ludzi. Moim zdaniem powody, dla których w Gdańsku od bez mała 14 lat, a nawet dłużej, rządzą ci, a nie inni ludzie, są dość złożone, i nie miejsce tutaj, aby je roztrząsać. To temat raczej na rozprawę doktorską. Ale rzeczywiście, jest faktem, że miasto „Solidarności” tak naprawdę nie wie dziś, czym była „Solidarność” i ma o niej mgliste pojęcie. Co dziwne, zważywszy na skalę zaangażowania w nią mieszkańców Gdańska w latach 80.
Lechowi Kaczyńskiemu i jego współpracownikom, ale też przecież rzeszom warszawiaków, z których wielu nie było jego zwolennikami, udało się dosłownie w ciągu 2-3 lat przywrócić stolicy legendę Powstania Warszawskiego, i to w taki sposób, że poszedł za tym renesans „warszawskości”, lokalnego patriotyzmu, lokalnych inicjatyw obywatelskich – społecznych, kulturalnych, patriotycznych, upamiętniających historię. Co ciekawsze, także wśród ludzi, których większość stanowią „nowi warszawiacy”.
Gdańsk zaś pod tym względem pozostaje daleko z tyłu. Budowa Europejskiego Centrum Solidarności to smutna epopeja, która wciąż się nie kończy. Mury muzeum co prawda stoją, ale strach pomyśleć, co w nim się znajdzie, biorąc pod uwagę skrajnie upolitycznioną wersję historii Solidarności, jaką sprzedają władze miasta od lat. Symbolem tej polityki historycznej jest lotnisko im. Lecha Wałęsy (a nie całego ruchu Solidarności). Innym symbolem jest odmowa upamiętnienia Anny Walentynowicz po jej śmierci. A największym symbolem jest Gdańsk po 1989 roku, upadłe stocznie i inne wielkie zakłady, całe dzielnice ludzi wykluczonych.
Mit Solidarności w propagandzie gdańskich (i nie tylko) władz zamienia się w mało porywający mit założycielski III RP. Według tej logiki Solidarność walczyła o liberalizm (w wersji takiej jak obserwujemy, czyli w dużej mierze mniemany) i Unię Europejską.
Dopełnieniem dziwacznego, czy wręcz bełkotliwego obrazu będzie odtworzona brama stoczni, z napisem im. Lenina. Co z tego, że ze wszystkimi symbolami, jakie powieszono na nich w sierpniu 1980 roku. Przecież istnieje ogromne zagrożenie, że za kilkadziesiąt lat w krajobrazie miasta i umysłach miejscowych oraz gości, Lenin splecie się w jedno z Solidarnością czy z obrazami Matki Boskiej Częstochowskiej. Zwolennicy „imienia Lenina” mają swoje argumenty (np. przypominają, że stoją niemieckie obozy koncentracyjne, z napisami „Arbeit Macht Frei”), ale ciekawe, że argumenty znajdują się post-factum, gdy wszystko jest już „pozamiatane”. Innymi słowy – nad tak ważnymi i kontrowersyjnymi decyzjami powinna odbyć się zawczasu poważna debata. Problem w tym, że w tym mieście już od lat nie prowadzi się debat na wiele tematów, nie ma poważnego podejścia do historii.
A przecież nie tylko o dziedzictwo Solidarności chodzi. Podobnie słabo wygląda lokalna polityka historyczna w odniesieniu do innych ważnych kart historii miasta (naprawdę ważnych - i dla Polski, i dla Europy). Właściwie w ogóle jej nie ma, chyba, że niemieckie fundacje dadzą pieniądze na jakiś „event” albo „szarpnie” się na coś IPN (co zdarza się sporadycznie) lub miasto (np. grupy rekonstrukcyjne). Muzea historii Gdańska czy morskie są i działają, i tyle o nich można powiedzieć.
Są oczywiście pasjonaci, społecznicy, którzy robią co mogą (nie zawsze mądrze, ale to inny temat). Ale wiadomo, że bez świadomej i przemyślanej polityki władz miasta nie będzie żadnego spójnego obrazu i istotnych efektów.
W rezultacie Polska nie wie na przykład o losach gdańskich Polaków w czasie II wojny światowej, coraz gorzej potrafi ich wpisać w świadomość indywidualną i zbiorową. I czasami obraca się to przeciwko tym, którzy w jakimś stopniu za to odpowiadają - że przypomnimy aferę z „dziadkiem z Wehrmachtu”. Sam Donald Tusk, jak i bliskie mu władze Gdańska, mieli wiele lat na to, by Polacy dowiedzieli się, jak to było z tymi „dziadkami z Wehrmachtu”. Ale nie wiedzą, bo i skąd, skoro te środowiska niewiele zrobiły w sprawie popularyzacji i odkłamania po okresie PRL historii gdańskich Polaków. Wybrali raczej popularyzowanie niemieckiej historii Gdańska. Też istotne, bo nie można było udawać tak jak w PRL, że jej nie było. Ale zostały mocno zachwiane proporcje.
Dlatego istnieje obawa, że tak jak dla wiele osób sądzi, że historia gdańskich Polaków z Kaszub wywodzi się od dziadków w Wehrmachcie, tak za kilkadziesiąt lat wielu może być przekonanych, że Solidarność wywodzi się od Lenina. Obym się mylił.
Marcin Herman
APPENDIX.
Marcin Herman, Rosja chyli się ku upadkowi
Odnośnik do oryginalnej publikacji: http://fakt-opinie.salon24.pl/104957,suw(...)padkowi
|
Z Wiktorem Suworowem rozmawia Marcin Herman |
Wyświetlenia: 667 | Zamieszczono 13/05/2009 |
Dlaczego
przyniósł pan na spotkanie śrubokręt i taśmę mierniczą?
- Na tym śrubokręcie jest napisane: chrom i wanad. Bez tych dwóch metali nie jesteśmy w stanie zrobić byle śrubokręta, nie mówiąc o czołgach czy okrętach. Przed atakiem na Związek Sowiecki Stalin dostarczał Hitlerowi tych surowców w ogromnych ilościach. Bez ZSRR, Niemcy nie mogłyby niczego wyprodukować i rozpocząć wojny. A dlaczego miarka? Polacy znają słynną mapę, na której wytyczono podział Polski w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow. Na niej widnieje podpis Stalina, który ma 58 centymetrów. Przyniosłem miarkę żeby to zobrazować.
Stalin musiał być chyba niezwykle zadowolony ze swojego osiągnięcia.
- Nie jestem psychologiem, ale prostym byłym sowieckim szpiegiem. Wiem jednak, że bardzo się cieszył. Bo oszukał Hitlera, którego chciał wykorzystać jako narzędzie w swojej ekspansji. Na godle ZSRR widnieje kula ziemska, na której jest sierp i młot. Gdzie są zaznaczone granice Związku Sowieckiego?
Nie ma ich.
- Właśnie, bo ZSRR miał objąć cały świat. Gdyby Hitler narysował podobne godło z ziemią i swastyką, wszyscy by krzyczeli: ty gadzie! A nad godłem sowieckim wszyscy przeszli do porządku dziennego. Ostatnio byłem w Waszyngtonie. Proszę sobie wyobrazić, że na froncie ambasady rosyjskiej do dzisiaj wisi taki herb i nikt nie protestuje.
Kto pana zdaniem wygrał wojnę?
- Komunizm zwyciężył w II wojnie światowej. Dla samego Stalina wynik wojny nie był jednak sukcesem. Chciał zająć całą Europę, a udało mu się tylko część. Jednak to Niemcy przez to, że przegrali, w rezultacie odnieśli zwycięstwo. Oczyścili się z nazizmu, krytycznie ocenili swoją historię.
Skąd aż do dziś bardziej pobłażliwy stosunek wobec komunizmu niż nazizmu w świecie zachodnim? Przecież coraz więcej wiadomo o prawdziwej naturze komunizmu.
- Sowiecka propaganda nie była głupia i prymitywna. Stalin był bardziej chytry niż Hitler. Ten w „Mein Kampf” napisał po prostu, że chce ziem w Europie Wschodniej. Najechał na Polskę, nie ukrywając, że potrzebny był mu był Gdańsk i wasze ziemie. A Stalin „wyzwolił zachodnią Ukrainę i Białoruś”. Esesman nosił na czapce czaszkę i piszczele. U NKWDzisty na mundurze złociły się kłosy zboża. Goebbels był w III Rzeszy ministrem propagandy, a u nas tow. Szczerbakow stał na czele Biura Informacji. Komuniści więc tylko „informowali”, żadnej propagandy. Nawet główne gazety nazywały się „Prawda” i „Izwiestia” czyli „Nowości”.
No tak, a w Niemczech był np. „Sturmer” czyli szturmowiec, co brzmiało groźnie
- Właśnie. A my dawaliśmy ludziom samą prawdę i informację.
I dlatego właśnie obrał pan sobie za misję walkę z mitami sowieckiej historii?
- Niektórzy nazywają to zdradą. Niedawno były szef KGB Czebrikow znowu nazywał mnie zdrajcą. A ja odpowiadam: tak, owszem zdradziłem władzę sowiecka, a wy co? Byliście jej wierni? To dlaczego nikt z was nie bronił jej w 1991 r.? Ty stałeś na czele KGB i przysięgałeś, że do ostatniego naboju będziesz bronił ZSRR. I go nie obroniłeś. I dobrze, bo było to reżim przestępczy. Dobrzy komuniści zdarzali się tylko wśród teoretyków. Praktycy pozostali zaś w pamięci jako wcielenie zła. Oni wszyscy to przestępcy albo durnie, albo coś pomiędzy – przestępczy durnie w stylu Chruszczowa.
Odmawia pan komunistom jakichkolwiek zasług. Większość Rosjan chyba widzi to inaczej?
- Niestety, w Rosji nie wszyscy jeszcze zdali sobie sprawę, że komunizm był przestępstwem. Mówią jedynie o paru błędach. Dopóki do ludzi nie dotrze, że komunizm to jeden wielki błąd i jedno wielkie przestępstwo, Rosja będzie spadać na dno. Co roku 9 maja w Moskwie odbywa się parada zwycięstwa. Maszerują żołnierze trzymający w rękach czerwone sztandary z Leninem. A na trybunie obok Putina i Miedwiediewa stoją głównie miliarderzy. Patrzą na Lenina i płaczą wzruszeni dniem zwycięstwa. Bo dopiero im udało się zrealizować komunistyczne idee, które głosiły, że należy się według potrzeb. I oni dostali wszystko według potrzeb. Pałace, jachty, prywatne samoloty. Jeden miał nawet potrzebę posiadania wielkie klubu piłkarskiego w Anglii – i tę potrzebę zaspokoił. Co za fałsz!
Pan się śmieje i oburza, ale dla większości Rosjan II wojna światowa jest świętością. Putin mówi, co jeżeli to zwycięstwo nie będzie święte i wzniosłe, co Rosji zostanie z historii XX w.?
- Nic świętego w historii ZSRR nie było, a już szczególnie nie ta wojna. Bo to my do niej doprowadziliśmy. Nie była to żadna wielka wojna ojczyźniana, lecz II wojna światowa do której ZSRR przystąpił nie 22 czerwca 1941 roku. I nawet nie 1 września 1939 roku, a 19 sierpnia 1939, gdy Stalin zaprosił Ribbentropa do Moskwy, by ten podpisał z nami tajny układ. To w Moskwie zadecydowano o podzieleniu Polski, to wtedy Stalin machnął ten półmetrowy podpis. Ale sprawę pokazuje się zupełnie inaczej. Nawet w dzisiejszych podręcznikach rosyjskich na mapie obrazującej wojnę w Polsce po „stronie niemieckiej” widać ruchy wojsk, a po „stronie radzieckiej” nic. Jakby żadnego 17 września nigdy nie było. Po prostu nagle granica ZSRR przesunęła się na zachód. Napaść na Finlandię zimą 1939 roku nazywana nadal jest sowiecko-finlandzkim konfliktem, napaść na Polskę - wyzwoleńczym pochodem Armii Czerwonej. Litwa, Łotwa, Estonia dobrowolnie weszły w skład ZSRR. Czym to się różni od tego, co robił Hitler? Niczym, ale nadal w Rosji twierdzi się, że wojna zaczęła się dopiero w 1941 roku.
A Rosja została podstępnie napadnięta.
- Rosyjscy politycy i historycy nadal fałszywie utrzymują, że Stalin nigdy na Niemcy nie chciał napaść. Bo niby ZSRR miał słabe czołgi i samoloty, Stalin był naiwnym durniem, a armia była słaba, bo w wyniku czystek straciła kierownictwo z marszałkiem Tuchaczewskim na czele. Ciągle ten Tuchaczewski. Przedstawiany jako geniusz. W rzeczywistości tylko raz w karierze miał okazję wojować z porządną armią. Z polskim wojskiem w 192O roku. Uciekł przed waszymi żołnierzami w popłochu. Z nim, czy bez niego armia sowiecka poradziłaby sobie tak samo.
Dlaczego według Pana ZSRR chciał pierwszy napaść na III Rzeszę?
- Proszę sobie wyobrazić, że jest 1970 rok, nie ma broni atomowej i nikt nie może zatrzymać ZSRR, który dysponuje ogromną armią. Nie ma NATO, a Zachód jest podzielony. Proszę sobie wyobrazić, że USA są wielkim przyjacielem Związku Sowieckiego. A do tego kraje europejskie ze sobą wojują. Co by wtedy zrobił miłujący pokój tow. Breżniew? Zacierałby ręce mówiąc: macie tu wanad, molibden, chrom i surowce – wojujcie i wykrwawcie się, a potem my przyjdziemy na gotowe. Właśnie taka sytauacja miała miejsce w 1939-41 roku. Tow. Stalin tylko mógł zacierać ręce i mówić „dawaj, dawaj rebjata”. Hitler zrobił to, co było wygodne dla Stalina. Zliwidował granice, zniszczył wszystkie partie polityczne, powsadzał miliony ludzi do obozów. Stalin chciał to wykorzystać – najpierw zaatakować Niemcy, a potem zająć całą Europę. Niemcy jednak okazali się szybsi i zaatakowali pierwsi. Gdy o tym opowiadam, rosyjscy historycy mówią mi, że falsyfikuje historię. A ja odpowiadam, że prawdziwej rzetelnej historii jeszcze nie napisano i nie ma nawet co falsyfikować.
Jak wygląda swoboda badań historycznych w Rosji?
- Rosyjscy historycy zawsze podkreślają, że przed paktem Ribbentrop-Mołotow był „zdradziecki” układ monachijski, gdy państwa zachodnie oddały Hitlerowi Czechosłowację. I niby dlatego przez to ZSRR był zmuszony podpisać z Niemcami pakt. Rosyjscy historycy twierdzą, że jedynie Sowieci deklarowali pomoc militarną Czechosłowacji. Mój przyjaciel, historyk, zwrócił się z prośbą do naszego MSZ by pokazać mu odpowiednie dokumenty, które miałyby o tym świadczyć. Dostał odpowiedź, że wszelkie informacje znajdują się w książce „ZSRR w walce o pokój w przededniu II wojny światowej” napisanej w czasach Chruszczowa. Do dokumentów dostępu nie ma, choć działo się to ponad 70 lat temu. Czechosłowacja ani ZSRR nie istnieją, a dokumenty dotyczące stosunków dwóch nieistniejących państw są nadal tajne, chociaż już po 30 latach powinny być udostępnione. Taką właśnie mamy wolność badań historycznych.
Jednak te same mity o II wojnie światowej są żywe na zachodzie nawet wśród ludzi, którzy są krytyczni wobec komunizmu.
- Zachodowi trudno przyznać, że gdy w Europie stało na przeciw siebie dwóch przestępców, Zachód pomagał jednemu z nich. A czym się oni różnili? U Hitlera były obozy koncentracyjne, u Stalina też. U jednego jedna partia, u drugiego również. U jednego NKWD, u drugiego Gestapo. Pierwszy miał Hitlerjugend, a drugi Komsomoł. U jednego plan pięcioletni, u drugiego czteroletni. Obaj mieli wąsy. Choć tu jednak największa różnica! Stalin miał duże podkręcone, a Hitler mały wąsik.
Nie dziwi więc chyba Pana, że ostatnio w rosyjskich podręcznikach pojawił się zwrot, że Stalin to „efektywny menedżer”?
- Cóż, wszyscy nasi ludzie przy władzy są umoczeni w poprzednim systemie. W wyborach 1996 roku mieliśmy dawnego członka politbiura Jelcyna i szefa kompartii Ziuganowa. I wybieraj teraz. Potem już nawet wyborów nie było, bo dostaliśmy podpułkownika KGB. Tacy ludzie nigdy nie powiedzą, że brali udział w przestępczym systemie. Muszą usprawiedliwiać swoją przeszłość. Z ich punktu widzenia Stalin nie był więc jedynym efektywnym menadżerem – teraz w Moskwie mamy mnóstwo nowych „efektywnych managerów”, którzy rozgrabli Rosję.
Efektywym menadżerem łatwo być, gdy ropa kosztuje 147 dol. za baryłkę. A na ile efektywni są teraz, gdy cena spada do 30-40 dolarów za baryłkę?
- Gopodarka rosyjska jest gospodarką pasożytniczą, która wysysa surowce naturalne. Gdy ropa kosztowała 10 dol. za baryłkę było całkiem nieźle, gdy piętnaście jeszcze lepiej. Ale do poziomu dziesięciu dolarów, nie można już było wrócić. To tak jak z kokainistą, który potrzebuje więcej i więcej, i nigdy nie może zmniejszyć dawki. I tak gopospodarka rosyjska i władze na Kremlu wpadały w coraz większy optymizm uzależniony, napędzany ceną ropy. Aż wreszcie, wraz z nadejściem światowego kryzysu, wszystko się zawaliło. Okazuje się, że cała ich agresywna polityka wobec Gruzji, Ukrainy, Polski opiera się na iluzji silnej Rosji, która wzięła się z szybujących cen ropy.
Czy oznacza, że władza w Rosji się zawali?
- Oczywiście, Rosja niczego nie produkuje. Oprócz broni, która zresztą przyczynia się do destabilizacji świata. Kiedyś pieniądze z surowców wracały do kraju, coś za nie budowano, a teraz nie. Czeka nas zatem seria bardzo groźnych katastrof technicznych. Przez ostatnie 20 lat nikt nie inwestował w infrastrukturę. Zaczną się więc walić mosty, elektrownie atomowe będą się psuć. Nawet gazociągi i ropociągi, którymi eksportuje się surowce nie były naprawiane od lat 60., kiedy powstały. A jak pojawiają się jakieś pieniądze, to od razu wysyłane są na konta w Szwajcarii albo oligarchowie kupują sobie kluby piłkarskie, jachty, samoloty, rezydencje. Z Rosji cały czas uciekają specjaliści – w USA pracuje już 120 tys. rosyjskich naukowców. Zostają tylko pijacy i niemoty.
No i oczywiście funkcjonariusze służb. Czy to nie wystarczy by utrzymać porządek?
- Oni umieją sprawnie zabić, ale Rosji nie nakarmią. Mimo że teraz baryłka kosztuje 40 dol., to gdyby te pieniądze zostały w Rosji, to można przy dobrej polityce za nie żyć. Jednak cały czas dochody wywozi się za granicę.
Ale Rosja nadal dysponuje dużym funduszem stabilizacyjnym, który zgromadziła podczas konunktury.
- Ten fundusz rozpływa się w mgnieniu oka, ratując głównie prokremlowskich oligarchów takich jak Dierepaska czy Abramowicz. To dla nich ta stabilizacja. Dierepaska większość pieniędzy stracił na kryzysie, ale państwo pokryło mu straty. Taki biedny z niego człowiek.
Władza zawali sięm i co dalej?
- Anarchia. Albo Rosja podzieli się na oddzielne państwa, albo na oddzielne bandy, które będą ze sobą wojować. Jeśli w jakichś regionach znajdą się silni ludzie, to mogą przejąć władzę.
Brzmi to jednak jak political fiction.
- Teraz brzmi to niewiarygodnie, ale w upadek ZSRR też nikt nie wierzył. Robiono zresztą wtedy sondaż, z którego wynikało, że 95 proc. mieszkańców ZSRR nie dopuszczało myśli, że imperium się rozpadnie. A rozpadło się. Teraz choćby sama dramatyczna sytuacja demograficzna sprawia, że nie wystarczy ludzi by utrzymać kraj.
Rosyjski politechnolog Gleb Pawłowski twierdzi, że w łonie władzy istnieje grupa grająca na kryzys, która chce usunąć Putina. To możliwe?
- Gdy pojawiają się takie informacje z takiego źródła, to znaczy, że dokładnie tak jest. W 1990 roku szef dyplomacji ZSRR Eduard Szewardnadze ostrzegał: jest grupa, która gra przeciw kierownictwu partii. Teraz to samo. Gdy Titanic tonie, a szalup dla wszystkich nie wystarczy, najważniejsi ludzi na pokładzie zdają sobie sprawę, że jakoś trzeba się zacząć ratować.
- Na tym śrubokręcie jest napisane: chrom i wanad. Bez tych dwóch metali nie jesteśmy w stanie zrobić byle śrubokręta, nie mówiąc o czołgach czy okrętach. Przed atakiem na Związek Sowiecki Stalin dostarczał Hitlerowi tych surowców w ogromnych ilościach. Bez ZSRR, Niemcy nie mogłyby niczego wyprodukować i rozpocząć wojny. A dlaczego miarka? Polacy znają słynną mapę, na której wytyczono podział Polski w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow. Na niej widnieje podpis Stalina, który ma 58 centymetrów. Przyniosłem miarkę żeby to zobrazować.
Stalin musiał być chyba niezwykle zadowolony ze swojego osiągnięcia.
- Nie jestem psychologiem, ale prostym byłym sowieckim szpiegiem. Wiem jednak, że bardzo się cieszył. Bo oszukał Hitlera, którego chciał wykorzystać jako narzędzie w swojej ekspansji. Na godle ZSRR widnieje kula ziemska, na której jest sierp i młot. Gdzie są zaznaczone granice Związku Sowieckiego?
Nie ma ich.
- Właśnie, bo ZSRR miał objąć cały świat. Gdyby Hitler narysował podobne godło z ziemią i swastyką, wszyscy by krzyczeli: ty gadzie! A nad godłem sowieckim wszyscy przeszli do porządku dziennego. Ostatnio byłem w Waszyngtonie. Proszę sobie wyobrazić, że na froncie ambasady rosyjskiej do dzisiaj wisi taki herb i nikt nie protestuje.
Kto pana zdaniem wygrał wojnę?
- Komunizm zwyciężył w II wojnie światowej. Dla samego Stalina wynik wojny nie był jednak sukcesem. Chciał zająć całą Europę, a udało mu się tylko część. Jednak to Niemcy przez to, że przegrali, w rezultacie odnieśli zwycięstwo. Oczyścili się z nazizmu, krytycznie ocenili swoją historię.
Skąd aż do dziś bardziej pobłażliwy stosunek wobec komunizmu niż nazizmu w świecie zachodnim? Przecież coraz więcej wiadomo o prawdziwej naturze komunizmu.
- Sowiecka propaganda nie była głupia i prymitywna. Stalin był bardziej chytry niż Hitler. Ten w „Mein Kampf” napisał po prostu, że chce ziem w Europie Wschodniej. Najechał na Polskę, nie ukrywając, że potrzebny był mu był Gdańsk i wasze ziemie. A Stalin „wyzwolił zachodnią Ukrainę i Białoruś”. Esesman nosił na czapce czaszkę i piszczele. U NKWDzisty na mundurze złociły się kłosy zboża. Goebbels był w III Rzeszy ministrem propagandy, a u nas tow. Szczerbakow stał na czele Biura Informacji. Komuniści więc tylko „informowali”, żadnej propagandy. Nawet główne gazety nazywały się „Prawda” i „Izwiestia” czyli „Nowości”.
No tak, a w Niemczech był np. „Sturmer” czyli szturmowiec, co brzmiało groźnie
- Właśnie. A my dawaliśmy ludziom samą prawdę i informację.
I dlatego właśnie obrał pan sobie za misję walkę z mitami sowieckiej historii?
- Niektórzy nazywają to zdradą. Niedawno były szef KGB Czebrikow znowu nazywał mnie zdrajcą. A ja odpowiadam: tak, owszem zdradziłem władzę sowiecka, a wy co? Byliście jej wierni? To dlaczego nikt z was nie bronił jej w 1991 r.? Ty stałeś na czele KGB i przysięgałeś, że do ostatniego naboju będziesz bronił ZSRR. I go nie obroniłeś. I dobrze, bo było to reżim przestępczy. Dobrzy komuniści zdarzali się tylko wśród teoretyków. Praktycy pozostali zaś w pamięci jako wcielenie zła. Oni wszyscy to przestępcy albo durnie, albo coś pomiędzy – przestępczy durnie w stylu Chruszczowa.
Odmawia pan komunistom jakichkolwiek zasług. Większość Rosjan chyba widzi to inaczej?
- Niestety, w Rosji nie wszyscy jeszcze zdali sobie sprawę, że komunizm był przestępstwem. Mówią jedynie o paru błędach. Dopóki do ludzi nie dotrze, że komunizm to jeden wielki błąd i jedno wielkie przestępstwo, Rosja będzie spadać na dno. Co roku 9 maja w Moskwie odbywa się parada zwycięstwa. Maszerują żołnierze trzymający w rękach czerwone sztandary z Leninem. A na trybunie obok Putina i Miedwiediewa stoją głównie miliarderzy. Patrzą na Lenina i płaczą wzruszeni dniem zwycięstwa. Bo dopiero im udało się zrealizować komunistyczne idee, które głosiły, że należy się według potrzeb. I oni dostali wszystko według potrzeb. Pałace, jachty, prywatne samoloty. Jeden miał nawet potrzebę posiadania wielkie klubu piłkarskiego w Anglii – i tę potrzebę zaspokoił. Co za fałsz!
Pan się śmieje i oburza, ale dla większości Rosjan II wojna światowa jest świętością. Putin mówi, co jeżeli to zwycięstwo nie będzie święte i wzniosłe, co Rosji zostanie z historii XX w.?
- Nic świętego w historii ZSRR nie było, a już szczególnie nie ta wojna. Bo to my do niej doprowadziliśmy. Nie była to żadna wielka wojna ojczyźniana, lecz II wojna światowa do której ZSRR przystąpił nie 22 czerwca 1941 roku. I nawet nie 1 września 1939 roku, a 19 sierpnia 1939, gdy Stalin zaprosił Ribbentropa do Moskwy, by ten podpisał z nami tajny układ. To w Moskwie zadecydowano o podzieleniu Polski, to wtedy Stalin machnął ten półmetrowy podpis. Ale sprawę pokazuje się zupełnie inaczej. Nawet w dzisiejszych podręcznikach rosyjskich na mapie obrazującej wojnę w Polsce po „stronie niemieckiej” widać ruchy wojsk, a po „stronie radzieckiej” nic. Jakby żadnego 17 września nigdy nie było. Po prostu nagle granica ZSRR przesunęła się na zachód. Napaść na Finlandię zimą 1939 roku nazywana nadal jest sowiecko-finlandzkim konfliktem, napaść na Polskę - wyzwoleńczym pochodem Armii Czerwonej. Litwa, Łotwa, Estonia dobrowolnie weszły w skład ZSRR. Czym to się różni od tego, co robił Hitler? Niczym, ale nadal w Rosji twierdzi się, że wojna zaczęła się dopiero w 1941 roku.
A Rosja została podstępnie napadnięta.
- Rosyjscy politycy i historycy nadal fałszywie utrzymują, że Stalin nigdy na Niemcy nie chciał napaść. Bo niby ZSRR miał słabe czołgi i samoloty, Stalin był naiwnym durniem, a armia była słaba, bo w wyniku czystek straciła kierownictwo z marszałkiem Tuchaczewskim na czele. Ciągle ten Tuchaczewski. Przedstawiany jako geniusz. W rzeczywistości tylko raz w karierze miał okazję wojować z porządną armią. Z polskim wojskiem w 192O roku. Uciekł przed waszymi żołnierzami w popłochu. Z nim, czy bez niego armia sowiecka poradziłaby sobie tak samo.
Dlaczego według Pana ZSRR chciał pierwszy napaść na III Rzeszę?
- Proszę sobie wyobrazić, że jest 1970 rok, nie ma broni atomowej i nikt nie może zatrzymać ZSRR, który dysponuje ogromną armią. Nie ma NATO, a Zachód jest podzielony. Proszę sobie wyobrazić, że USA są wielkim przyjacielem Związku Sowieckiego. A do tego kraje europejskie ze sobą wojują. Co by wtedy zrobił miłujący pokój tow. Breżniew? Zacierałby ręce mówiąc: macie tu wanad, molibden, chrom i surowce – wojujcie i wykrwawcie się, a potem my przyjdziemy na gotowe. Właśnie taka sytauacja miała miejsce w 1939-41 roku. Tow. Stalin tylko mógł zacierać ręce i mówić „dawaj, dawaj rebjata”. Hitler zrobił to, co było wygodne dla Stalina. Zliwidował granice, zniszczył wszystkie partie polityczne, powsadzał miliony ludzi do obozów. Stalin chciał to wykorzystać – najpierw zaatakować Niemcy, a potem zająć całą Europę. Niemcy jednak okazali się szybsi i zaatakowali pierwsi. Gdy o tym opowiadam, rosyjscy historycy mówią mi, że falsyfikuje historię. A ja odpowiadam, że prawdziwej rzetelnej historii jeszcze nie napisano i nie ma nawet co falsyfikować.
Jak wygląda swoboda badań historycznych w Rosji?
- Rosyjscy historycy zawsze podkreślają, że przed paktem Ribbentrop-Mołotow był „zdradziecki” układ monachijski, gdy państwa zachodnie oddały Hitlerowi Czechosłowację. I niby dlatego przez to ZSRR był zmuszony podpisać z Niemcami pakt. Rosyjscy historycy twierdzą, że jedynie Sowieci deklarowali pomoc militarną Czechosłowacji. Mój przyjaciel, historyk, zwrócił się z prośbą do naszego MSZ by pokazać mu odpowiednie dokumenty, które miałyby o tym świadczyć. Dostał odpowiedź, że wszelkie informacje znajdują się w książce „ZSRR w walce o pokój w przededniu II wojny światowej” napisanej w czasach Chruszczowa. Do dokumentów dostępu nie ma, choć działo się to ponad 70 lat temu. Czechosłowacja ani ZSRR nie istnieją, a dokumenty dotyczące stosunków dwóch nieistniejących państw są nadal tajne, chociaż już po 30 latach powinny być udostępnione. Taką właśnie mamy wolność badań historycznych.
Jednak te same mity o II wojnie światowej są żywe na zachodzie nawet wśród ludzi, którzy są krytyczni wobec komunizmu.
- Zachodowi trudno przyznać, że gdy w Europie stało na przeciw siebie dwóch przestępców, Zachód pomagał jednemu z nich. A czym się oni różnili? U Hitlera były obozy koncentracyjne, u Stalina też. U jednego jedna partia, u drugiego również. U jednego NKWD, u drugiego Gestapo. Pierwszy miał Hitlerjugend, a drugi Komsomoł. U jednego plan pięcioletni, u drugiego czteroletni. Obaj mieli wąsy. Choć tu jednak największa różnica! Stalin miał duże podkręcone, a Hitler mały wąsik.
Nie dziwi więc chyba Pana, że ostatnio w rosyjskich podręcznikach pojawił się zwrot, że Stalin to „efektywny menedżer”?
- Cóż, wszyscy nasi ludzie przy władzy są umoczeni w poprzednim systemie. W wyborach 1996 roku mieliśmy dawnego członka politbiura Jelcyna i szefa kompartii Ziuganowa. I wybieraj teraz. Potem już nawet wyborów nie było, bo dostaliśmy podpułkownika KGB. Tacy ludzie nigdy nie powiedzą, że brali udział w przestępczym systemie. Muszą usprawiedliwiać swoją przeszłość. Z ich punktu widzenia Stalin nie był więc jedynym efektywnym menadżerem – teraz w Moskwie mamy mnóstwo nowych „efektywnych managerów”, którzy rozgrabli Rosję.
Efektywym menadżerem łatwo być, gdy ropa kosztuje 147 dol. za baryłkę. A na ile efektywni są teraz, gdy cena spada do 30-40 dolarów za baryłkę?
- Gopodarka rosyjska jest gospodarką pasożytniczą, która wysysa surowce naturalne. Gdy ropa kosztowała 10 dol. za baryłkę było całkiem nieźle, gdy piętnaście jeszcze lepiej. Ale do poziomu dziesięciu dolarów, nie można już było wrócić. To tak jak z kokainistą, który potrzebuje więcej i więcej, i nigdy nie może zmniejszyć dawki. I tak gopospodarka rosyjska i władze na Kremlu wpadały w coraz większy optymizm uzależniony, napędzany ceną ropy. Aż wreszcie, wraz z nadejściem światowego kryzysu, wszystko się zawaliło. Okazuje się, że cała ich agresywna polityka wobec Gruzji, Ukrainy, Polski opiera się na iluzji silnej Rosji, która wzięła się z szybujących cen ropy.
Czy oznacza, że władza w Rosji się zawali?
- Oczywiście, Rosja niczego nie produkuje. Oprócz broni, która zresztą przyczynia się do destabilizacji świata. Kiedyś pieniądze z surowców wracały do kraju, coś za nie budowano, a teraz nie. Czeka nas zatem seria bardzo groźnych katastrof technicznych. Przez ostatnie 20 lat nikt nie inwestował w infrastrukturę. Zaczną się więc walić mosty, elektrownie atomowe będą się psuć. Nawet gazociągi i ropociągi, którymi eksportuje się surowce nie były naprawiane od lat 60., kiedy powstały. A jak pojawiają się jakieś pieniądze, to od razu wysyłane są na konta w Szwajcarii albo oligarchowie kupują sobie kluby piłkarskie, jachty, samoloty, rezydencje. Z Rosji cały czas uciekają specjaliści – w USA pracuje już 120 tys. rosyjskich naukowców. Zostają tylko pijacy i niemoty.
No i oczywiście funkcjonariusze służb. Czy to nie wystarczy by utrzymać porządek?
- Oni umieją sprawnie zabić, ale Rosji nie nakarmią. Mimo że teraz baryłka kosztuje 40 dol., to gdyby te pieniądze zostały w Rosji, to można przy dobrej polityce za nie żyć. Jednak cały czas dochody wywozi się za granicę.
Ale Rosja nadal dysponuje dużym funduszem stabilizacyjnym, który zgromadziła podczas konunktury.
- Ten fundusz rozpływa się w mgnieniu oka, ratując głównie prokremlowskich oligarchów takich jak Dierepaska czy Abramowicz. To dla nich ta stabilizacja. Dierepaska większość pieniędzy stracił na kryzysie, ale państwo pokryło mu straty. Taki biedny z niego człowiek.
Władza zawali sięm i co dalej?
- Anarchia. Albo Rosja podzieli się na oddzielne państwa, albo na oddzielne bandy, które będą ze sobą wojować. Jeśli w jakichś regionach znajdą się silni ludzie, to mogą przejąć władzę.
Brzmi to jednak jak political fiction.
- Teraz brzmi to niewiarygodnie, ale w upadek ZSRR też nikt nie wierzył. Robiono zresztą wtedy sondaż, z którego wynikało, że 95 proc. mieszkańców ZSRR nie dopuszczało myśli, że imperium się rozpadnie. A rozpadło się. Teraz choćby sama dramatyczna sytuacja demograficzna sprawia, że nie wystarczy ludzi by utrzymać kraj.
Rosyjski politechnolog Gleb Pawłowski twierdzi, że w łonie władzy istnieje grupa grająca na kryzys, która chce usunąć Putina. To możliwe?
- Gdy pojawiają się takie informacje z takiego źródła, to znaczy, że dokładnie tak jest. W 1990 roku szef dyplomacji ZSRR Eduard Szewardnadze ostrzegał: jest grupa, która gra przeciw kierownictwu partii. Teraz to samo. Gdy Titanic tonie, a szalup dla wszystkich nie wystarczy, najważniejsi ludzi na pokładzie zdają sobie sprawę, że jakoś trzeba się zacząć ratować.
Wiktor Suworow (właśc. Władimir Bogdanowicz
Rezun), były agent GRU (sowieckiej służby wywiadu wojskowego), który w
1978 r. zbiegł do Wielkiej Brytanii i został skazany zaocznie na karę śmierci,
nie uchylono jej po upadku ZSRR. Pisarz i historyk, autor książek „Akwarium”,
„Lodołamacz”. Ostatnio wydał „Ostatnią Defiladę”, kolejną część cyklu
przedstawiającą hipotezę o sowieckich zamiarach ataku na III Rzeszę. Książką
ukazała się nakładem wydawnictwa Rebis
Zobacz też
Wiecej: http://www.eioba.pl/a/26mn/marcin-herman-rosja-chyli-sie-ku-upadkowi#ixzz1vxWK0kO6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz