o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

sobota, 26 listopada 2011

po polsza wyborcza * 6 str. KRACHU w POLSCE

Przyszłość

 No tak są oficjalne wyniki, PIS nie spełnił mojego planu minimum, do 30 % zabrakło jakichś groszy, ale jednak zabrakło. Oczywiście w obecnej sytuacji nie gra to już jakiejś większej roli, ale trzeba się wspólnie zastanowić co roimy dalej. Za dużo fajnych ludzi w to weszło by tak to zostawić. A o Polskę przecież chodzi. Tragedii z wyniku nie ma co robić, bo jej nie ma, ale szeroko zakrojone badania co się stało np.: z frekwencją na Podkarpaciu koniecznie.
Nie ma na razie informacji, by gdzieś doszło do nieprawidłowości przy wyborach od mężów zaufania z PIS, ale nie oszukujmy się to była partyzantka, musimy stworzyćbazę danych naszych ludzi wyborców sympatyków jak FIDESZ. Tak by np.: 100 tys podpisów zebrać w 24 h.
Kaczyński zostaje, ale pewne zmiany w partii muszą nastąpić, zaczynem do tego jest nowy klub parlamentarny. Od dziś żyjemy także w innej Polsce i w innych realaich, do których trzeba się będzie bez obrażania dopasować.
Wariant węgierski, który od wielu miesięcy postulowałem, by potem go zarzucać, trzeba dostosować do naszych realiów. U bratanków był nieudolny rząd złodziei z premierem kłamcą na czele, podlany zapaścią finansów publicznych. Orban wcześniej jednak zadbał o stworzenie konkurencyjnych do tamtejszego układu mediów.
U nas podobnie z tymże mediów konkurencyjnych na razie poza internetem ani śladu. Do tego dochodzi banda Palikota. Może jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Może niektórzy hierarchowie na wlaśnej skórze odczują zapędy gnuśnego winiarza. Tym nie mniej dochodzę do wniosku, że nam będzie potrzebna cała konserwatywna rewolucja. Powrót do świata wartości. To może czekać nie tylko Polskę, ale całą Europę. Ważne by gdzieś powstała masa krytyczna. Liczę na latające uniwersytety Stowarzyszenia PJN prof. Żaryna. Trzeba zawalczyć o duszę nowych pokoleń, starsze w pewnej części wygrał chyba Palikot.
Trzeba pomyśleć nad wykreowaniem nowej mocno prawicowej partii, która wzięła by na siebie kiboli, radykałów i wszystkich tych którzy jakoś tam mają zbieżne poglądy, ich głosy się przydadzą, ale mogą mieć "problemy wizerunkowe". Trzeba zbadać czy eksperyment z kibolami wypalił, bo z moich informacji wynika, że spora ich część wybory olała albo poszła do Palikota - czyli wyszły nici. Liczę tu na Łażącego Łazarza, koniecznie zakopać ten głupi toporek wojenny między blogerami, których nie różni w zasadzie nic. Rdzeniem pzozostaje PIS nic innego nie ma i nie będzie.
Trzeba zagrać na wielu fortepianach, o Smoleńsku nie zapominamy (nie zapomnimy nigdy), ale w tej chwili poza punktowaniem rządu za brak ściągnięcia wraku i rzetelnego przebadania w celu dołączenia nowego materiału dowdowego do śledztwa nie ma sensu robić nic więcej. Niech gdzieś tam w USA badają sobie swoje, ale nie ma co tym epatować. Tu zwracam uwagę na środowisko GP. Struktury klubów GP podobnie jak PIS do remanentu. Odpuścmy sobie na razie namiot Solidarnych 2010, szkoda ludzi, wyjdziemy jak pojawi się kontekst.
Należałoby pracować program na sytuację zero, czyli gdy przekraczamy progi konstytucyjne zadłużenia.
Jednym słowem kupa roboty, a czasu coraz mniej, trzeba być gotowym na kwiecień 2013, pomysłów mam sporo :)
P.S. jeszcze taka refleksja powyborcza, gdyby w 1918 Polską rządziła PO wybierana przez takie społeczeństwo jak obecnie wolnej Polski by nie było, nie byłoby walki o granice, nie byłoby twardego negocjowania na konferencji pokojowej w Paryżu. Przecież pod caratem nieważne białym/czerwonym czy cesarzem dałoby się jako tako żyć, a i pochwaliliby od święta :)
Tym więcej pracy przed nami, ciągle żywy jest mój postulat, by uzmysłowić Polakom, że wlaśne państwo jest im potrzebne, jest jedynym instrumentem realizacji ich aspiracji. Ale już bez Dmowskiego to niech bierze neoLPR.
http://paulo.salon24.pl/352893,przyszlosc

**************************************************


Krach finansowy w Polsce. Spisek bankierów.

We wrześniu 2011 r. Nowy Ekran poinformował o potencjalnym potężnym ataku spekulacyjnym na złotego w końcu grudnia 2011 r. W artykule „Bankierzy wydymają Polaków w grudniu. Przepadek miliardów.” zarysowano mechanizm ataku, którego przesłanką ma być nieskuteczna obrona przez Narodowy Bank Polski oraz Ministerstwo Finansów sztucznie umocnionego na koniec 2011 r. złotego dla chwilowego jednodniowego (31 grudzień) zmniejszenia zadłużenia sektora publicznego. W ten sposób ma zostać oficjalnie zachowany 55 % poziom długu publicznego do Produktu Krajowego Brutto, którego przekroczenie wymusza radykalne reformy fiskalne (obniżki wydatków, podwyżki podatków). Jednocześnie w artykule oszacowano, że skala ataku może sięgnąć 40-50 mld euro, a zagrożona jest  istotna część polskich oficjalnych rezerw walutowych wynoszących 107 mld dolarów.
Ujawnienie planów gry spekulacyjnej zakłóca ją. Istnieje coraz większe ryzyko dla spekulantów, że znajdzie się więcej silnych graczy zajmujących przeciwne pozycje na rynku. Pojawia się również strach decydentów w Polsce przed odpowiedzialnością w przypadku powodzenia planów spekulantów.
Do początku października 2011 r. Narodowy Bank Polski konsekwentnie trzykrotnie interweniował na rynku walutowym umacniając złotego. Tydzień po demaskującej publikacji na Nowym Ekranie w dniu 7 października 2011 r. Marek Belka niespodziewanie oświadczył, że NBP nie będzie walczył z trendem rynkowym osłabiania złotego. Jednocześnie wskazał na rosnące ryzyko wypływu kapitału z Polski.
W dniu 12 października 2011 r. przełamała zmowę milczenia członek Rady Polityki Pieniężnej prof. Zyta Gilowska. W wywiadzie dla agencji Bloomberg (omówienie w j. polskim) ostrzegła o grożącym w grudniu 2011 r. ataku na złotego. Zaznaczyła, że słaba złotówka oznacza większy wskaźnik długu publicznego do PKB liczony według metodologii Unii Europejskiej. Wynosi on 57 % i niewiele brakuje, aby słaby złoty wybił go powyżej 60 %.
Osłabienie złotego prowadzi do większej złotowej równowartości długu publicznego na skutek denominacji na walutę krajową zagranicznej części długu. W rezultacie zwiększa się zarówno wskaźnik długu do PKB liczony według naciąganej metodologii krajowej z progiem ostrożnościowym 55 %, ale również wskaźnik liczony wg metodologii Unii Europejskiej z progiem 60 %. Przy pierwszym wskaźniku ekipa rządowa ma możliwości manipulacji przez jego redefinicję. Ponadto większość parlamentarna może przepchnąć zmianę ustawy o finansach publicznych odraczająca gilotynę fiskalną (np. przesuniecie progu do 59,99 %). Jednak drugi wskaźnik pozostaje pod kontrolę eurokratów, co zdecydowanie utrudnia manipulację. Pozostaje tylko fałszowanie danych na wzór grecki, czy przedorbanowych Węgier, co jednak ma krótkie nogi. Ponadto wielkość tego wskaźnika jest określona umową międzynarodową (kryterium konwergencji), co wyklucza skuteczną inicjatywę legislacyjną dla jego zmiany.
Przekroczenie wskaźnika 60 % daje czytelny sygnał spekulantom, że Polska nie radzi sobie z polityką fiskalną. Grozi podwyższeniem oprocentowania długu, obniżeniem ratingu inwestycyjnego oraz ściślejszą niemiecką kontrolą nad polskimi finansami. Stąd przekonanie spekulantów, że rząd może walczyć o chwilowe umocnienie złotego za wszelką cenę.
O poważnym ryzyku przekroczenia wskaźnika długu publicznego do PKB świadczy wypowiedź Marka Belki z 17 października 2011 r. Ni stąd ni zowąd prezes NBP zaczął oponować przeciwko jakiejś radykalnej reformie finansów publicznych sugerując zamiast tego stopniowe kroki w ramach konsolidacji. Problem w tym, że żadna z partii parlamentarnych nie proponuje jakiejkolwiek radykalnej reformy. Czy Marek Belka przypadkiem nie mruga okiem, że nie ma nic przeciwko obchodzeniu progu ostrożnościowego, aby rząd nie był zmuszony do zrównoważenia budżetu państwa?
Po publikacji Nowego Ekranu oraz serii wypowiedzi przedstawicieli polskich władz monetarnych zaczęli o ataku przebąkiwać przedstawiciele bankierów. Ich zdaniem atak jest mało prawdopodobny (innymi słowy prof. Gilowska błędnie ocenia sytuację). Ponadto dla bankierów umocnienie złotego pod koniec roku jest sprawą tak naturalną, jak krążenie Ziemi wokół Słońca (innymi słowy prezes Belka nie wie co mówi o trendzie osłabiania się złotego). Jeden argument jest powalający: NBP ma tak wielkie i rekordowe rezerwy, że nikt bankowi centralnemu nie podskoczy. Debilizm u dealerów bankierów (dla których sztuczka firmowana przez Sorosa z 1992 r. przeciwko Bankowi Anglii  ma charakter wręcz mistyczny)? Ściema? Czy jest coś o czym ponownie nie mówią wprost decydenci?
W fazie przygotowania do ataku konieczny jest napływ do Polski kapitału spekulacyjnego, który lokowany jest przy relatywnie niskiej wartości złotego (za jednostkę obcej waluty spekulant otrzymuje więcej złotego). Spekulanci nie trzymają jednak złotego w swoim portfelu. Pieniądz, który nie pracuje to utracone dochody. Spekulanci nabywają w Polsce złotowe aktywa. Prześledźmy skalę zagranicznych inwestycji spekulacyjnych w Polsce w latach 2007-2011.

Do III kwartału 2008 r. inwestycje zagranicznych spekulantów w polskie akcje i obligacje sięgały poziomu ok. 70 mld euro. Po załamaniu systemu bankowego na zachodzie doszło do raptownej realizacji zysków i ucieczki kapitału na kwotę rzędu 20 mld euro (minimum w I kwartale 2009 r.). W ciągu dwóch ostatnich lat spekulanci zainwestowali w Polsce dodatkowe 30-50 mld euro i wywindowali zagraniczne inwestycje spekulacyjne w Polsce na koniec II kwartału 2011 r. do ponad 100 mld euro. Gdy spekulanci postanowią zrealizować zyski i wycofać kapitały tylko do poziomu z I kwartału 2009 r. z giełdy i rynku obligacji odpłynie nawet 50 mld euro. Rezultat to krach na giełdzie, spadek cen obligacji oraz wywindowanie rentowności obligacji (stopy procentowej) w górę.

O realności finansowego kataklizmu w Polsce są przekonane władze monetarne. Marek Belka wprost oświadczył o możliwości wycofania się z Polski funduszy spekulacyjnych i inwestorów długoterminowych.
Prezes NBP roni krokodyle łzy, że banki w Polsce nie kupują za posiadane góry złotego papierów skarbowych. I to mimo ich wyższej rentowności niż środki na rachunkach banków w NBP. Wygląda na to, że rynek już wie, że polskie papiery skarbowe to trefny towar.
Prawdopodobnie na wypadek załamania rynku obligacji państwowych na poważnie wspomina się o druku złotego przez NBP wprost na rachunek rządu. Zyski kursowe z dewaluacji złotego mają nie trafiać w całości na konto rezerw, a zwiększyć bezpośrednio zysk NPB wypłacany rządowi. Andrzej Lepper śmieje się zza grobu z idiotów. Gdy proponował to kilka lat temu był traktowany i określany właśnie jako idiota. A dzisiaj? Prof. Dariusz Filar – doradca Tuska, były członek Rady Polityki Pieniężnej nie widzi w tym nic zdrożnego: „z części zysku z niezrealizowanych różnic kursowych tworzy się rezerwę na ryzyko kursowe, z czego pokrywana będzie strata, gdy nastąpi odwrócenie trendu. – O resztę powiększa się zysk brutto. Następnie odejmuje się koszty, straty z lat poprzednich itd. I z uzyskanego zysku netto 95 proc. trafia do budżetu. Pieniądze wirtualne z rezerw walutowych zamienia się na rzeczywiste, które wpłyną do budżetu przez powiększenie emisji pieniądza.”. Szacowana wielkość tej nadzwyczajnej emisji złotego sięga nawet ok. 25 mld zł, i co do rzędu wielkości odpowiada planowanemu deficytowi budżetowemu na 2012 r.
Załamanie giełdy i rynku papierów skarbowych to finansowy armageddon. Wraz z postępującym krachem na rynku nieruchomościfatalnie wróży konsumpcji i inwestycjom. Krach zmniejsza rynkową wartość majątku konsumentów i przedsiębiorców oraz zwiększa niepewność. Polacy zaczęli bać się przyszłości, ograniczają wydatki, zwiększają oszczędności.
No właśnie oszczędności. Siła złego na jednego. Akcje i obligacje to nie jedyna forma inwestycji zagranicznych spekulantów w Polsce.

System bankowy w Polsce od 2007 r. jest obficie zasilany z zagranicy poprzez udzielanie bankom w Polsce kredytów oraz składanie depozytów. W latach 2007-2008 kwota tych inwestycji podwoiła się do 40 mld euro. Po stabilizacji w 2009 r. (eskalacja kryzysu finansowego) ponownie wzrosła osiągając ok. 54 mld euro na koniec II kwartału 2011 r.

Na wzrost zagranicznych inwestycji w polskim system bankowy w najbliższej przyszłości nie ma co liczyć. Wręcz przeciwnie. Banki na zachodzie są zagrożone kolejnym tąpnięciem. Straty na obligacjach państwowych europejskich bankrutów (na razie Grecja, Irlandia, Hiszpania) pogrążają m.in. banki niemieckie i francuskie. Ponownie grozi wyschnięcie rynku międzybankowego. Wówczas jedynym ratunkiem dla bankowych spekulantów stanie się wyssanie kapitału m.in. z banków w Polsce. Polska zostanie zarażona kryzysem bankowym.
Podsumowując, zagraniczne inwestycje w Polsce w akcje, obligacje i system bankowy wynoszą na koniec II kwartału 2011 r. ponad 150 mld euro, a ich przyrost po ostatniej ucieczce kapitału z Polski na przełomie 2008 i 2009 wyniósł ok. 64 mld euro. Tak jak łatwo kapitały napłynęły, tak łatwo mogą odpłynąć drenując Polskę z rezerw walutowych wnoszących na koniec września 2011 r. ok. 74 mld euro. Nawet w przypadku odpływu tylko tej części kapitału spekulacyjnego, która napłynęła do Polski przez ostatnie dwa lata, NBP jest skazany na klęskę przy hipotetycznej próbie obrony sztucznie umocnionego złotego. Rezerwy NBP po prostu są za małe.
Na tacy z walutą po atrakcyjnej cenie (tania waluta, mocny złoty) znajdują się nie tylko nasze oficjalne rezerwy walutowe. Do operacji wydrenowania Polski międzynarodowi spekulanci i ich pomocnicy w Polsce przygotowali się bardzo dobrze. Wspaniałomyślnie pozwolili nam zadłużyć się w Międzynarodowym Funduszu Walutowym (30 mld dolarów w ramach elastycznej linii kredytowej). NBP oferuje także bankom w Polsce dostęp do dolarów i euro w ramach umów swapowych.
Wygląda na to, że decydenci już wszystko wiedzą. A Polacy? Do końca nie mają poznać prawdy. Przeznaczono im rolę owieczek do strzyżenia lub do zarżnięcia. Aby cyrk kręcił się dalej ferajna Palikota uruchomia zgrane tematy zastępcze. Na początek zdejmowanie krzyży. Byle dalej od niebezpiecznych tematów.
Tomasz Urbaś
Źródło: http://urbas.blog.onet.pl


**********************************************************************
**********************************************************************
  Co prawda przepisu nie zapodam narazie , ale kiedyś moja babcia przy swiniobiciu robiła wszystko w weki i mięsko w kawałkach i takie różne smalczyki z boczkiem i bigos i gołabki i gulasz (trzeba było jakoś sobie radzić wiadomo , zamrażalek nie było ) a jakie robiła nóżki na zimno- mniam, pychotka to była :D

Mięso w wekach
Składniki:
1,5 kg szynki bez kości
1 kg chudego boczku ze skórą
czosnek
liść laurowy
mielony pieprz czarny
ziele angielskie
sól
Sposób przyrządzenia:
Umyte mięso odsączyć na durszlaku. Mięso z szynki pokroić w grubą kostkę. Od boczku oddzielić skórę i również pokroić w kostkę. Tak przygotowane mięso włożyć do miski. Dodać pokrojony czosnek, sól i pieprz do smaku. Wszystko odstawić na pół godziny. Do przygotowanych słoików włożyć liść laurowy, po trzy ziarenka pieprzu i ziela angielskiego. Na dno każdego słoika kładziemy kawałek skóry z boczku. Mięso obsmażamy i wkładamy do słoików. Zamykamy i pasteryzujemy półtorej godziny. Czynność należy powtórzyć , można zrobić również wersje z cebulka :D

Schab w weku
Schab odciąć od kości, pokrajać w poprzeczne płaty. Kawałki obsmażyć na rozgrzanej patelni, lekko osolić, oprószyć kminkiem. Do pozostałego na patelni tłuszczu dodać wody, zagotować i sosem tym zalać ułożone w wekach kawałki obsmażonego schabu. Słoje zamknąć i opakowania 1-litrowe gotować 1godz. i 40 min., następnego dnia gotowanie powtórzyć.


Boczek w wekach
Boczek świeży lub solony pokrajać w kawałki dopasowane wielkością do rozmiarów słoja. Boczek obgotować przez 5 min., następnie ułożyć w słojach, zalać gorącą, lekko osoloną wodą i gotować jak schab.


Gulasz wieprzowy w wekach
Mięso wieprzowe z łopatki pokrajać w kostkę i obsmażyć na mocno rozgrzanym tłuszczu. Na tej samej patelni, bezpośrednio po obsmażeniu mięsa, podsmażyć cebulę pokrajaną w półkrążki. Cebulę podlać wodą, dodać nieco papryki, soli do smaku, sosem tym zalać mięso w wekach. Słoje zamknąć i gotować jak schab. Gulasz przed użyciem wyjąć ze słojów i podprawić mąką lub śmietaną z mąką, zagotować.


Galaretka z nóżek w wekach
Nóżki wieprzowe z dodatkiem kawałka ryjka ugotować, oddzielić od kości. Mięso drobno pokrajać, przyprawić do smaku solą, pieprzem i czosnkiem, ułożyć w wekach. Ułożone mięso zalać rosołem, słoje zamknąć i opakowanie o pojemności 1 litra gotować 1 godzinę i 40 minut.

_________________forum norwegia

***************************************

Krach w Polsce, lud w sławojce

Włodzimierz Kalicki
2009-03-17, ostatnia aktualizacja 2009-03-13 19:09
Ulica biedoty w Królewskiej Hucie. Lata 30. Fot. ADM/NAC
Ulica biedoty w Królewskiej Hucie. Lata 30.
  • Ulica biedoty w Królewskiej Hucie. Lata 30. - miniatura
  • Wojsko rozdaje goracą herbatę w czasie szczególnie ostrej zimy. Warszawa, 1935 r. - miniatura
  • Kuchnia dla bezrobotnych w Katowicach. Lata 30. - miniatura

Kryzys. Kobiety trują się esencją octową. Samobójcy skaczą z mostów. Bezrobocie sięga nawet i 50 procent. A rząd? Podnosi cła i nakazuje chłopom budować sanitariaty. Rozmowa z prof. Jerzym Tomaszewskim

Ulica biedoty w Królewskiej Hucie. Lata 30.
Fot. ADM/NAC
Ulica biedoty w Królewskiej Hucie. Lata 30.
Dlaczego kryzys zawsze zjawia się nieoczekiwanie?

- Bo za każdym razem inna jest jego natura i inne zjawiska go zapowiadają. Trudno rozpoznać te symptomy. Zapowiedzi krachu pojawiają się z reguły bardzo wcześnie, tylko nikt nie potrafi ich właściwie zinterpretować. Wielki kryzys międzywojenny formalnie wybuchł w Polsce pod koniec 1929 roku. Tymczasem już rok wcześniej pojawiły się zaburzenia, które były zwiastunem ciężkich czasów.

W branży odzieżowej handel lwią część obrotów uzyskiwał wtedy na Gwiazdkę i na Wielkanoc. Tymczasem w Polsce sprzedaż tekstyliów na wsi w okolicach końca 1928 roku zupełnie się załamała. Nikt się tym nie przejął, tłumaczono to silnymi śniegami i mrozami, które ograniczyły ruchliwość drobnych hurtowników i detalistów. A trzeba pamiętać, że w województwach wschodnich znaczna część drobnych handlarzy odzieżą wędrowała od wsi do wsi pieszo.

Odbicia sprzedaży oczekiwano na Wielkanoc 1929 roku, ale wieś nadal nie kupowała. I znów nikt się nie przejął, bo zima trzymała dłużej, na drogach leżał śnieg, łapał mróz. Znów wytłumaczono sobie, że kupcy towaru nie dowieźli, a klienci zniechęcili się fatalną pogodą. Ale potem przyszło lato, handlarze przemierzali wioski, a gospodarze nadal nie kupowali. Parę miesięcy później kryzys uderzył z całą siłą.

Co oznaczała ta niechęć chłopów do kupowania nowej odzieży?

- Gospodarze wyczuli, że ze wsi znika gotówka, że coraz trudniej o pieniądz. I przestali go wydawać. To był wyraźny sygnał, że w gospodarce dzieje się źle. Ale nikt tego tak nie postrzegał. W innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej, na przykład w Czechosłowacji, kryzys na dobrą sprawę też zaczął się rok wcześniej, niż wówczas sądzono. I też nikt tamtejszych symptomów załamania nie rozpoznał.

Przewidywanie kryzysu jest trudną sztuką także dlatego, że w gospodarce nieustannie pojawiają się drobne fluktuacje, mikrozałamania, korekty koniunktury. Rynek sam je likwiduje, znikają bez śladu. Odróżnienie takich lokalnych korekt od początków krachu jest tym trudniejsze, że kryzys w znacznej mierze jest zjawiskiem psychologicznym. Kryzys to stan umysłów - ludzie boją się, więc zaczynają zachowywać się, jakby zaraz miało nadejść najgorsze - i także dzięki temu najgorsze nadchodzi. Trafne przewidywanie terminu kryzysu i jego rozmiarów wymaga zatem także umiejętności prognozowania przyszłych zachowań zbiorowości.

Jest coś, co się w kryzysach nie zmienia: ludzka bieda, głód, upokorzenie, rozpacz.

- Obywatele Rzeczypospolitej doświadczyli tego na ogromną skalę w czasie wielkiego kryzysu lat 30. Najdotkliwsze było wówczas bezrobocie. Wedle oficjalnych danych w najgorszym okresie kryzysu sięgnęło ono 700 tys. zdolnych do pracy. Na wschodzie kraju bezrobocie przekraczało 50 proc.

Przy tym oficjalne dane były poważnie zaniżone. Rejestrowano tylko poszukujących pracy, otrzymujących zasiłki. Tymczasem każda rejestracja jest niedokładna, m.in. dlatego, że bezrobotny, który przez dłuższy czas nie znajduje pracy, w pewnym momencie rezygnuje z rejestrowania się.

Ale nie tylko rezygnacja z rejestrowania się bezrobotnych prowadziła do urzędowego zaniżania rzeczywistej stopy bezrobocia.

W 1932 roku u starosty łańcuckiego odbyła się narada w sprawach bezrobocia. Byli na niej przedstawiciele największych pracodawców, przede wszystkim z dóbr Potockich. Wicestarosta zagaił ją tak: "U nas w powiecie problemu bezrobocia nie ma, ponieważ nie ma przemysłu, natomiast bardzo wielu rzemieślników w ogóle nie ma zarobku".

Tu był pies pogrzebany: rzemieślnik formalnie nie był bezrobotny, bo sam się zatrudniał, a że od miesięcy w ogóle nie pracował, bo nie było żadnych zamówień, to już w statystyce pokazywane nie było.

Tymczasem w przedwojennej Polsce z rzemiosła utrzymywały się, czy raczej usiłowały się utrzymać, licząc z rodzinami rzemieślników - setki tysięcy osób.

W istocie więc sytuacja była o wiele gorsza, niż pokazywały oficjalne statystyki.

Na fotografiach z lat 30. widziałem mężczyzn spacerujących po ulicach Warszawy z przyczepionymi do pleców marynarki kartkami: "Przyjmę każdą pracę".

- Praca była wielkim dobrem, nawet praca opłacana podle, poniżej minimalnych kosztów utrzymania zatrudnionego. Każdy grosz pomagał przetrwać.

W kogo wielki kryzys uderzył najsilniej?

- Prócz bezrobotnych i rzemieślników najbardziej poszkodowani byli robotnicy. Ich płace zależały od faktycznie przepracowanego czasu, a liczba zamówień dla przemysłu, a tym samym czas pracy zakładów przemysłowych, spadała. Robotników niezbyt wtedy chroniły negocjacje i umowy płacowe związków zawodowych z przemysłowcami, gdyż w czasie kryzysu siła przetargowa związków słabła.

Poszkodowani byli też przedsiębiorcy, i ci drobni, i wielcy. Firmy odcięte od kredytu, ze zmniejszającym się portfelem zamówień, tonęły w długach, plajtowały. Ich właściciele i udziałowcy tracili nieraz dorobek całego życia.
Źródło: Duży Format

Brak komentarzy: