WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
czwartek, 18 października 2012
Понять Россию
" Ci Rosjanie, ktorzy pracowali, nienawidzili wręcz tych "nowych Ruskich". Szczególnie tych bogatych. Bowiem wiedzieli doskonale jak się w tych czasach w Rosji dochodzi do wielkich pieniędzy. Podczas gdy oni musieli ciężko pracować, z dala od swych rodzin całymi tygodniami, tamci się bawili i rozbijali super furami. To frustrujące dla społeczeństwa przyzwyczajonego do egalitaryzmu przez kilka pokoleń. gdy płynęlismy statkiem na jedną z platform (swoją drogą przepiekne krajobrazy widziane z morza) , przygladałem się wędkarzom łowiącym w zatoce pod lodem. Zagadał do mnie jeden z Rosjan, pracownik coś jak nasze BHP. Gościu z wyższym wykształceniem, kumaty, uprawnienia przeciwpożarowe robił w Stanach, świetny angielski. Mówi do mnie:" popatrz. To nowobogaccy Rosjanie. Oni są tak zadufani w sobie, że myślą że nawet przyroda im podlega. Zobacz jakimi autami przyjeżdżają na ten lód. A w tym roku łagodniejsza zima (może minimalnie, ja tam żadnej różnicy nie czułem) to lód cieńszy. Ale oni nie słuchają się zwykłych ludzi, bo oni mądrzejsi. I już 10 tych bogaczy zatonęło w tym roku w tej zatoce. Razem ze swoimi furami...". Mówił to nie kryjąc się ze swą satysfakcją....Inny Rosjanin, choć pochodzenia mongolskiego. Timur. Mówił mi kiedyś w zaufaniu, że Rosja to przej***y kraj. Mówi: "wszędzie bandyci, mafie, mordercy. Tu się nie da żyć....".Za to zupelnie odmienne zdanie miała Tamara. Piękna Rosjanka. Wysoka, szczupła, o idealnej figurze. Lubiąca się atrakcyjnie ubierać. Spotkaliśmy się pewnego razu w Chabarovsku na kolacji, w trójkę w, z szefem maintenace'u - Amerykaninem. Ona była 2 lata w Stanach, w Nowym Yorku. Mówiła świetnie po angielsku z wyraźnym amerykańskim akcentem . Na pytanie Amerykanina jak jej się podobało w Stanach odparła po prostu , że wcale. Amerykaninowi mało szczęka nie opadła. "Jak to wcale?" Spytał. Odparła, że owszem poza New Yorkiem nie była nigdzie, ale te miasto moloch to taka miniatura Ameryki. Stwierdziła , że nie rozumie jak tam ludzie mogą żyć i że ona za żadne pieniądze by tam nie wróciła. Nie chciała wyjaśnić dlaczego takie ma zdanie. Też mnie te wyznanie zdziwiło, bo na polu odnosiła się bardzo sympatycznie do Amerykanów i trzymała z nimi sztamę, co nie było zbyt dobrze widziane przez pozostałych Rosjan.."
19 grudnia 2011 Niedzisiejszy
Wczorajsza
wiadomość dnia, iż jedna z platform wiertniczych na morzu Ochockim, w
pobliżu Sakhalina zatonęła i zaginęło kilkudzięciu członków załogi -
spowodowała u mnie przypływ wspomnień. Nieodległych wspomnień. Cóż,
znowu mi się udało. Mogłem i ja tam być z nimi, gdybym nie zrezygnował w
maju ze swego kontraktu...
Jako, że blisko półtora roku
pracowałem dla amerykańskiego koncernu naftowego w rejonie północnego
Pacyfiku, chciałem trochę wam przybliżyć ten kraniec swiata. Poza
krótkimi wizytami w Korei, Malezji i na Alasce, zdecydowaną większość
czasu spędzałem w dalekowschodniej Rosji, szczególnie na wyspie Sakhalin
i na Syberyjskim wybrzeżu Pacyfiku...
To widok
na jedną z platfom, zdaje się, że wydobywczych w pobliżu Sakhalina.
Słabo ją widać w oddali, trzeba się naprawdę dobrze przyjrzeć. Jest
oddalona około 30 kilometrów od brzegu. Na platformie (i na wszystkich
polach naftowych) był całkowity zakaz robienia jakichkolwiek zdjęć.
Zresztą nie tylko na platformach czy na polach naftowych...
Nieco
chaotycznie, ale tak mi się powklejały te zdjęcia. Żeby zmienić ich
układ musiałbym wszystko zapisywać od nowa. Niestety Onet nie daje zbyt
wiele miejsca, ani komfortu przy układaniu stron bloga...
Zacznijmy
od tego, że mimo 70 lat bolszewickiego komunizmu, bardzo wielu Rosjan
deklaruje się jako ludzie wierzący, co niedzielę chodzący do cerkwi.
Jest to o tyle ciekawe, że również bardzo wielu z nich deklaruje
sympatię do komunizmu, Lenina czy nawet Stalina niekoniecznie w tej
kolejności....
To, co wyróżnia się w krajobrazie szarych,
paskudnych blokowisk rosyjskiego Dalekiego Wschodu to właśnie pstrokatej
urody, monumentalne cerkwie. Widać, że bardzo zadbane i odnowione....
Powyżej w Chabarowsku, ta poniżej na Sachalinie, w Juzno-Sachalinsku...
Najbardziej
zaskoczyła mnie przed jedną z cerkwi - ławeczka. Dla żebraków.
Widziałem jak żebracy siedzieli sobie na niej, a pop przynosił im wodę
do picia...
Tu jeszcze jedna w zimowej scenerii Chabarowska. W połowie kwietnia...
A obok tej cerkwi był jakiś pomnik i nazwiska budowniczych komunistycznej Rossiji z czerwoną gwiazdą...
W
dzisiejszej dalekowschodniej Rosji powstało wiele butików i perfumerii z
markowymi ciuchami i kosmetykami. Śmiesznie wyglądają światowe firmy w
budynkach podobnych raczej do osiedlowego warzywniaka, niż ekskluzywnych
magazynów....
Pamiętające lata komuny uniwermagi , gdzie lud
roboczy dzięki wspaniałomyslności Komitetu Centralnego KPZR, zaopatrywał
się w niezbędne do przeżycia artykuły, pozamieniały się w sieć wysokiej
klasy butików z markową odzieżą, obuwiem, elektroniką, niesamowitym
bogactwem złotej biżuterii i ogromnym wyborem markowych kosmetyków.
To hotel Sapporo w Juzno-Sachalinsku. Stąd do Sapporo niespełna 100 kilometrów.
Branża
hotelowa jest jedną z niewielu dziedzin na Dalekim Wschodzie Rosji,
która świetnie się rozwija. Przybywa tu wielu biznesmenów i naftowców z
całego świata. Hotele z zewnątrz nie wyglądają jakoś szczególnie
zjawiskowo, ale w środku pełen najwyższych standardów luksus. Zapewniam,
bom w niejednym hotelu mieszkał, w niejednym kraju na świecie. W hotelu
Gagarin w Juzno jest na 4 piętrze coś w rodzaju dżungli, gdzie można
podziwiać tysiące papug i innych egzotycznych ptaków, motyli i różnych
płazów. O standardach typu pełnowymiarowy basen, kryte korty tenisowe,
sauny, jaccuzi, restauracje z kuchnią z całego świata itp typowe
standardy nie będę nawet wspominał. Ceny w tych hotelach są horrendalne.
Nam, zwykłym pracownikom wynajmowano najtańsze pokoje, w których
standard nie odbiegał od europejskiej 5-cio gwazdkowego, kosztował około
200 euro za noc. Ile kosztowały i co było w pokojach dla biznesmenów i
kadry zarządzającej - nie potrafię sobie nawet wyobrazić...
Hotele
to gigantyczna pralnia pieniędzy miejscowych grup przestępczych. W
hotelu , w którym zazwyczaj zatrzymywaliśmy się w drodze na pola naftowe
lub z powrotem, kolega Irlandczyk był świadkiem strzelaniny. Już wracał
po kolacji, gdy kilku facetów kaukaskiej urody wyciągnęło pistolety i
zaczęło ostrzeliwać recepcję, za którą ukryli się koreańscy ochroniarze
tegoż hotelu. Po tygodniu hotel poszedł do remontu, a otwarł się już pod
nowym szyldem i nowym właścicielem. Tak się w dzisiejszej Rosji robi
"przetarg" ograniczony...
A
to centrum Chabarowska jeszcze zimową połową kwietnia, ale już reklama
majowego "Dnia Zwycięstwa". Dzień 9 maja jest tu bowiem hucznie
obchodzony jako :" zwycięstwo nad faszyzmem". Czemu akurat nad
faszyzmem, a nie niemieckim Narodowym Socjalizmem? Zgodnie z
instrukcjami wielkiego sowieckiego patrioty Józefa Stalina, tak poszło w
świat i tak jest nadal w malutkich główkach, nie tylko przecież
rosyjskich, kultywowane. Idee Stalina i jego gebelsowska propaganda -
wiecznie żywe...
Jednak
tęsknotę za czasami komunizmu najlepiej widać na ulicach
Juzno-Sachalinska na wyspie Sachalin. Tu wciąż wiele ulic nosi nazwy
związane z komunizmem. Poniżej tabliczka z nazwą : Kummunisticzeskij
Prospiekt. Chyba nie trzeba tłumaczyć z rosyjskiego...
A przy okazji mozna sobie zobaczyć fragment rosyjskiej ulicy i szare, brudne automobile...
A
w nich szarzy, przygnębiający ludzie. Wkurzające było, gdy trzeba było
czekać na przejściu na zielone światło. W przejeżdżających samochodach
czy autobusach WSZYSCY patrzyli się na ciebie badawczym , ponurym
wzrokiem bez wyrazu. Było to nieprzyjemne...
Większość z tych
nieco nowszych, czyli kilku, kilkunastoletnich samochodów ma kierownice z
prawej strony. Zauważyłem wśród stojących na światłach samochodów, że
średnio około 8 na 10 samochodów jest sprowadzonych z pobliskiej
Japonii. Nie ma tu jednak importu prywatnego. Pytałem czasem rosyjskich
kolegów pracujących na polach naftowych, posiadających japońskie bryki,
jak je kupili. No kupili je od dilera. Pytałem czy sami mogliby pojechać
i kupic sobie, że przecież byłoby dużo taniej. Śmiali się ze mnie.
Pojechać tak, mogliby to żaden problem, ani jakoś zbyt drogie. Ale obrót
samochodami jest zarezerwowany dla mafii samochodowej i nikt by nawet
nie próbował pomysleć, żeby samemu sobie auto sprowadzić. Bowiem czysto
teoretycznie każdy by mógł...
Nie przeszkadza to im
absolutnie. Jednak natychmiast po zakupie auta przerabiają je na swój
rosyjski sposób. Auto po pierwsze może być bez silnika, bez kół, bez
kierownicy, bez dachu, ale musi mieć wszystkie przyciemniane szyby. To
pierwsza rzecz jaką Rosjanie robią po zakupie samochodu. Zaciemniają
szyby. Tego typu warsztatów jest tu multum i mają pełne ręce roboty.
Drugą koniecznością jest tuning silnika polegajacy najczęściej na
przedziurawieniu tłumika i auto już wydaje z siebie ulubiony dla
rosyjskiego ucha głośny, warczący dźwięk. Bo te durne japońce to po
cichutku jeżdżą....
W
samym sercu tego wielkiego miasta "stait statuja". Myślę, że oczytanym
czytelnikom którzy zaszczycają swoją obecnością mojego bloga nie muszę
wyjaśniać kto zacz. Młodym z dużych miast, nazwisko tego kryminalisty i
tak nic nie powie, więc wyjaśniał nie będę... Teraz
o klimacie. Klimat jest tu dziwny. Są jakby dwie pory roku. Lato i
zima. Wiosny i jesieni jest około 2-3 tygodni. I wbrew pozorom, lato
jest tu całkiem gorące. Zima kończy się tytaj w połowie kwietnia i
zaczyna wiosna. Wiosna trwa około 2 tygodni i przechodzi w lato. Zatem
lata jest tu więcej niż w Europie srodkowej. Około 5 miesięcy.
Zapewniam, że może nie tam na dalekiej Syberii, ale tereny na wysokości
geograficznej podobnej do Polski są całkiem upalne. I to niemal całe 5
miesięcy! Sam nie mogłem uwierzyć, gdy wracając z po miesiącu z breaku
(z miesięcznych wakacji)wylatując z zimowego ,wracałem do Chabarowska
czy Juzno na Sachalinie w sam środek lata. temperatury już w połowie
maja były rzędy 24-28 stopni. Od czerwca rzadkością były dni z
temperaturą poniżej 26 stopni. Sam widziałem w okolicach Chabarowska
ogromną (jak to w Rosji) plantację ... arbuzów. Oczywiście olbrzymich,
rosyjskich arbuzów. W połowie września były żniwa tych owoców i
przydrogowe plantacje były okupowane przez chętnych nabywców...
Za
to zima również nadchodzi bardzo szybko. Jeszcze w połowie
października, spotkaliśmy się wtedy całą grupą w Chabarowsku wracających
na pola . Porozrzucani po różnych hotelach , nasz szef Amerykanin
umówił nas wszystkich w jednej knajpce na kolację. Proszę sobie
wyobrazić, że wracaliśmy z kolacji spokojnym spacerkiem zwiedzając
miasto nocą. Była 22.00 i na termometrze widniało 22 stopnie! I naprawdę
było cieplutko i przyjemnie sobie spacerować w koszulce z krótkimi
rękawami. Pytałem Rosjan czy to jakaś anomalia? Twierdzili, że to
normalna temperatura o tej porze roku. Ale że za 2 tygodnie będzie już
padał śnieg!
I to jest w tym rejonie świata niesamowite. Tu
nie ma jak u nas pytania jaka bedzie zima, jakie będzie lato. Tu
nadchodzi po prostu nieuniknione i pewne jak smierć i podatki. Początek
listopada zaczyna sypać śniegiem. Po kilku dniach przestaje topnieć, bo
temperatury z małymi wahaniami coraz to nizsze, aż gdzieś od połowy
listopada już jest ten snieg zimowy, który zostaje stopniowo zasypywany
coraz świeższym. Od grudnia raczej trudno liczyć , że temperatura
wzniesie się powyżej -10 w dzień, a nocą bywa różnie. Nawet blisko - 50.
Choć
pamietam jednego z mechaników na polu. Początek stycznia, piekne
słoneczko i mróz jakby zalżał nieco. W słońcu było może z -8 stopni. A
ten w rozpietej koszuli idzie jakby srodek lata. Tylko sapnął: "Żarko!".
(gorąco)...
Pamiętam zeszłoroczny koniec grudnia w
Chabarowsku. W dzień -38. Na szczęście nie wiało i szczękając zębami pod
szalikiem dało się przejść od taksówki do hotelu. Gdy po 2ch godzinach
chciałem dojść do sklepu po piwo na drogę, całe 100 metrów, myślałem ,
że nie dojdę. Chciałem zadzwonić po taksówkę, ale wizja wyciągania z
kieszeni rąk na ten 40 stopniowy mróz i wybierania numeru spowodowała że
zawziąłem się w sobie i doszedłem do sklepu. Nie kupiłem piwa, tylko
mocny koniak. I jakoś dotarłem z powrotem do hotelu. Piwo zamarzłoby po
drodze...
Za to wczesna wiosna jest okropna. Nad samym Amurem
nie da się wysiąść z samochodu, bo w powietrzu krążą miliardy jakichś
muszek, wpychających się wszędzie. Stare baby na wsiach chodzą z wiąchą
jakiejś zieleniny i tym się bez przerwy wachlują. Inaczej się nie da...
A to widok parku latem w tymże Chabarowsku. Upał 30 stopniowy, a to połowa września...
Chabarowsk
to do początku lat 90-tych miasto zamkniete, strefa wojskowa. Większość
budynków wygląda w tym mieście jak zwykłe wojskowe koszary. Albo duże
bunkry. Jednak i tu coś się zmienia, powstają nowocześniejsze budynki...
Chabarowsk
leży zaledwie kilkanaście kilometrów od chińskiej granicy. Przy
wyjeździe z miasta jedyną drogą federalną w stronę pobliskiego
Komsomolska (bliziutko, jakieś 500 kilometrów) można zobaczyć
przeogromny radar. Moznaby powiedzieć radarzysko. Jego wielkość widać
dopiero wtedy, gdy ujrzymy go w asyście pobliskich bloków mieszkalnych (
a może koszar, trudno to tutaj odróznić) Wygląda to tak, jakby stały 3
pudełka zapałek obok wielkiego budzika. takie skojarzenia mi się
nasunęło gdy widziałem ogrom czaszy tego radaru w porownaniu do 10
piętrowych wieżowców. A widziałem już przecież przeogromne czasze anten
satelitarnych w Psarach koło Kielc. Czasze wielkości boiska
piłkarskiego. Czasza tego rosyjskiego radaru była jeszcze większa.
Wszystko po to, aby śledzić przyjaciół Chińczyków. Nie robiłem zdjęć ,
bo nie wolno. W Rosji wciąż wielu rzeczy nie wolno, nawet internet jest
cenzurowany...
A to koszmarek architektury. Niby dla dzieci, ale architektonicznie szczyt kiczu...
Tego typu potworków jest w tym nowobogackim mieście znacznie więcej.
W
pobliżu tego sklepu z zabawkami jest poczta. Wchodzi się tam po 4 czy
5ciu schodkach. Wracając ze spaceru po mieście do hotelu, widzałem
zabawną scenkę rodzajową. Trzech miejscowych meneli siedziało sobie
przed budynkiem poczty i piło jakieś wynalazki z butelki. Spokojnie
sobie wrzeszczeli do siebie, bo widocznie wynalazki rzucają się nie
tylko na wzrok, ale i na słuch, gdy imprezę na schodach przerwało im
przybycie radiowozu. Ruskie radiowozy to śmiech na sali. Jeszcze chyba z
czasów Breżniewa. Mniejsza o to. Dwóch milicjantów wyszło z pojazdu i
podeszło do degustatorów. Jeden z nich chyba nieco trzeźwiejszy, a może o
zdrowszych nogach, próbował dać dyla. Niestety, nogi mu się na schodach
poplątały i gdzieś od trzeciego schodka zaczął lecieć lotem koszącym.
Koszącym wszystko na swej drodze. Podejście do niezwykle twardego
lądowania wypadło mu na wysokości takiego postumentu pod kioskiem z
gazetami. Robią takie postumenty, gdyż szybko topniejacy śnieg krótką
wiosną, zalewa tu wszystko, a studzienki kanalizacyjne nie nadążają z
odbieraniem wody. Gościu, jak to zwykle pijany, miał niezwykłe
szczęście. Twardo lądując łbem jakoś tak wdzięcznie wszedł między pręty
tego postumentu. Parę centymetrów wyżej lub nizej, a łeb by sobie
powaznie rozwalił. Ciekaw byłem dalszego ciągu wydarzeń. Milicjanci
odstąpili dwóch pozostałych niekontaktujących, a zajęli się
uciekinierem. Niestety, nie było to proste. Facet zaklinował się na
amen. Sprawdzili czy żyje, obracając go przy pomocy butów. Udało im sie
go obrócić całego, z wyjątkiem zaklinowanej głowy. Facet nie reagował
ani na prośby, ani na groźby, ani na uderzenia pałą. Zaklinował się i
już. Dopiero wtedy milicjanci poszli do radiowozu i załozyli gumowe
rękawice i zdecydowali się dotknąć łba delikwenta stopniowo go
uwalniając z prętów. W tym czasie dwóch pozostałych delikwentów zaczęło
jarzyć co się dzieje. Coś poszeptali do siebie i zaczęli schodzić
powolutku ze schodów. Nie bardzo wypadało się przy Panach Władzy śmiać,
ale myślałem, że pęknę, gdy widziałem tych dwóch cudaków. Spletli sobie
wzajemnie rączki na przemian i zaczęli schodzić z ogromnych dla ich
stanu schodów. Jeden schodek w dół, jeden schodek w górę. Z taką dozą
nieśmiałości...
Wyglądali jak niezdarnie tańczący " Jezioro
Łabędzie". 2 schodki w dół, balans ciała w tył , więc dwa schodki w
górę. Tak próbowali zejść z tych kilku schodków chyba z 5 minut! W końcu
im się udało zejść z tych schodków, poczuli pewny płaski grunt pod
nogami, więc złapali się pod pachy i dreptali już pewniej, tylko
chwiejąc się na boki i zataczając spore koła. Milicjantom w końcu udało
się odklinować łeb delikwenta spod kiosku, złapali go za ręce i nogi ,
następnie rozbujali i wrzucili do śmiesznego radiowozu jak przycięzki
dywan.
Dużo o mieszkańcach tego kraju
powiedziało mi zachowanie ludzi widzących ten incydent. Ludzie
obserwujący ukradkiem tę scenę, coś tam pomamrotali do siebie i czujnie
się rozglądając rozeszli się. Nie było typowego w innych częściach
świata zbiegowiska i żywego dyskutowania na ulicy w takich sytuacjach.
Ludzie w tym kraju bardziej boją się milicji niż różnych grup mafijnych.
Twierdzą zresztą, że milicja to najgorsza mafia w ich kraju...
Przybywając
na pole naftowe na początku marca zastałem taki przygnębiający widok.
Snieg, snieg, śnieg wszędzie. Biało i zimno. Zamknięty obszar, absolutny
zakaz opuszczania obozowiska. Standard accommodation dobry, ale nie
jakiś rewelacyjny, szczególnie pamiętając standard hoteli w dużych
miastach. Niemniej Rosjanie byli zachwyceni. Żarcie różne, w różnych
miejscach. najlepsze na platformach i w terminalu naftowym. Kiedyś cały
miesiąc spędziłem na terminalu i takiej wyżerki nie miałem nigdy i
niegdzie w życiu! Nawet ciastka cały dzień do wyboru do koloru. Z tego
dobrobytu przytyłem w miesiąc 8 kilogramów, a kawiorem, krewetkami i
krabami rzucaliśmy się dla żartów...
Dziwaczne
podejście do zycia Rosjan. Zupełnie nietypowe. Pewnego poranka
wyczytałem w internecie, że na pobliskim lotnisku rozbił mały samolot , a
chyba osiem osób zginęło, w tym małe dziecko. Pobliskim , bo to jakieś 700
kilometrów od nas. Mówię o tym w sekretariacie, gdzie byłem z jakimś
papierem do podpisu. O! Tak? I tyle było dyskusji na ten temat. Mimo, że
i nasi ludzie tam czasemprzez to lotnisko latali. Zero zainteresowania
, zero empatii czy współczucia. No cóż, mieli pecha. Bywa...
Któregoś
ranka kierowca przywiózł Norwega pracującego u nas w biurze.
Opowiada, że przejeżdżał obok przewróconego autobusu, który miał
wystrzał opony w nocy. Wiózł ludzi do pracy w kopalni złota. 36 osób.
Wszyscy zmarli z wyziębienia w 45 stopniowym mrozie. Na nikim w biurze
poza mną , nie zrobiła wrażenia ta in formacja. W tak wielkim kraju
katastrofy są nieodłączną częścią ich życia. Tu nikt zbyt długo nie
rozpacza nad rozlanym mlekiem. Tak ja rozumiałem ich obojętne reakcje
wobec różnych tragedii. To ja byłem dla nich dziwolągiem, przejmującym
się cudzym nieszczęściem...
Z
olbrzymich bezkresnych przestrzeni Syberii mozna zdać sobie sprawę
dopierow czasie lotu samolotem. Latając często z Irlandii na Sachalin,
leci się nad całą Europą. Widać z góry miasta, pola, lasy, większe
wioski, drogi itp. infrastrukturę . Od Moskwy lecąc na wschód widać
tylko gołą, nieskażoną, surową przyrodę, z rzadka jakieś ślady ludzkiej
działalności. Za Uralem widać już tylko śnieg i lód. Latem jakieś rzeki,
rachityczne lasy. ŻADNEJ cywilizacji. Żadnych miast, dróg. Niczego. I
tak przez całe 9 godzin lotu wielkim Boeningiem. Dopiero ten obraz daje
wyobrażenie o potędze ogromu syberyjskiej pustki. Sama Syberia to
wielkość dwóch Europ. A ludzi tu mniej żyje niż w Warszawie. Ktoś, kto
się boi w perspektywie dziesięcioleci globalnego ocieplenia i związanych
z tym implikacji - powinien zobaczyć tę olbrzymią przestrzeń do
zagospodarowania przez człowieka...
Jadąc
przez Syberię samochodem mija się bardzo rzadko jakiąś osadę czy wioskę.
Tam chyba nic się nie zmieniło od czasów cara Mikołaja. Czarne,
drewniane domy zrobione byle jak, z desek. Pokryte jakąś smołą czy czymś w
ten deseń. Domki te zostają zasypane śniegiem zimą aż po sam dach i ten
snieg je uszczelnia od zimna na zewnątrz. Jeśli ktoś jeszcze mieszka w
tych chałupach, to wykopuje sobie ścieżkę do drogi tylkoi takie dziwne
wnęki, które początkowo nie wiedziałem do czego służą. Dopiero, gdy
przejeżdżając przez jedną z tych wiosek, powolutku, bo łatwo tam wpaść
na wytaczającego się "farmera" nagrzanego od środka, zobaczyłem jak z
jednej z chałup wyleciał gostek, zdjął spodnie i nawalił do jednej z
tych wnęk. Przy 30 stopniowym mrozie! Może to niezbyt wygodna toaleta,
ale na pewno tania i bez zadnych chemikalii czy nowoczesnego systemu
odprowadzamnia scieków. I bez papieru toaletowego...
I
znów wracamy do Sachalińska i uwielbienia tutejszych mieszkańców dla
wszystkiego związaniego z komunizmem. Z niezwykłym pietyzmem ci ludzie
kultywują tu pamięć o tej zbrodniczej ideologii. Próbowałem zrozumieć
ten masochistyczny pęd do gloryfikowania zbrodniczej przeszłości.
Pamiętam jeden z meetingów na polu, gdy szef, Amerykanin, oznajmił, że w
dniu jutrzejszym jest święto rosyjskiej niezawistimosti (chyba w
połowie listopada) i w związku z tym będzie krótszy dzień roboczy i
kolacja połączona z występami jakiejś zaproszonej grupy tanecznej.
Okazało się, że ta informacja nie wywołała spodziewanego entuzjazmu
wśród Rosjan lubiących przecież nieróbstwo, dobre żarło i zabawę. Nieco
skonfudowany szef pyta więc Rosjan o co chodzi? Pomylił daty, czy co?
Jeden z Rosjan odpowiedział, że to dla nich żadne święto, bo wtedy Rosja
została okrojona z innych części swego imperium, więc żaden powód do
świętowania. Wielu wymruczało swą aprobatę dla tego poglądu. Tak, oni
wciąż wspominają czasy świetności sowieckiego imperium. Wspominają
czasy, gdy benzyna na stacji kosztował 6 kopiejek. teraz i tak o połowę
tańsza niż w Polsce - kosztuje 25 rubli! Któryś opowiadał jak raz w
miesiącu latali na zakupy do Moskwy. Powrotny bilet kosztował 160 rubli,
a tu, na Wostokie zarabiali prawie 900 rubli na miesiąc. 3 razy więcej
niż w europejskiej części Rosji. Teraz powrotny bilet do Moskwy kosztuje
55 000 rubli i rzadko ktoś prywatnie leci. Zresztą służbowo też rzadko,
bowiem większość rosyjskich pracowników mieszka w okolicznych miastach,
w pobliżu. Najwyżej 1000 kilometrow od pola, więc niemal po
sąsiedzku....
Kiedyś po porannym meetingu Ivan, jeden z tych
twardogłowych Rosjan wzburzony relacjonował swym kumplom w biurze gdy
wyczytał w internecie, że Afganistan domaga się odszkodowań za sowiecką
inwazję i okupację. Z tego co zrozumiałem, to Afgańczycy powinni im być
wdzięczni, że ich oswobodzili od kogoś tam. Ivan służył w
Afganistanie...
Syberia
bywa śliczna, szczególnie latem. Przepiekne zatoczki, góry, wąwozy,
zakola rzek, jeziora. Niestety, są to tereny całkowicie poza jakąkolwiek
strukturą. Skoro nawet drogi"naftowa" i trasa wzdłuż Amuru, ogromnej
rzeki, są tylko wysypane jakimś żwirkiem. Nie ma mowy o asfalcie czy
choćby utwardzeniu drogi, to o czym tu rozmawiać? Mafia rządząca tym
krajem chce tylko zysków z ropy, a infrastruktura się przecież nie
zwróci. Szefostwu w Moskwie, to do niczego niepotrzebne, a wydatki byłby
wielkie....
To niedaleko tego miejsca, w małym paskudnym
hoteliku przeżyłem swoje pierwsze trzęsienie ziemi. To znaczy solidne
trzęsienie. Bo Sachalin należy do aktywnych sejsmicznie rejonów Ziemi.
Słabsze wstrząsy i drgania są niemal bezustanne. Ale są to przeważnie
drgania typu przejeżdżająca ciężarówka pod domem. Czasem nieco
mocniejsze. Tamtego wieczoru siedziałem sobie spokojnie na krześle i coś
tam robiłem na laptopie. I wtedy w ciszy najpierw dał się slyszeć jakby
bardzo głośny szum wiatru. Nagle poczułem, że przechylam się w stronę
okna. Musiałem się złapać stolika, bo bym upadł. Pierwsza myśl jaka
przyszła mi do głowy, to że miałem jakiś bardzo silny zawrót głowy. Ale
po chwili poczułem wychylenie w drugą stronę, "szum wiatru" jeszcze
głośniejszy i tym razem wyraźnie wzlot do góry i dołu. Bardzo szybki. I
wtem wszystko momentalnie ucichło i się uspokoiło. W hoteliku żadnej
paniki, zresztą większość podróżnych pewnie pijana w sztok, więc nawet
nie poczuli. Rano dowiedziałem się był to wstrząs o sile 5,9 w skali
Richtera. Dość silny, ale nie jakiś zabójczy. Ten "wiatr" który
słyszałem, to był chrzęst pracującego budynku i ruchy ścian....
Właśnie
z alkoholem to dość dziwne historie. O ile na terenach naftowych
alkohol czy narkotyki były absolutnie zabronione, to wystarczyło, że
wyjechaliśmy na urlop , w drodze do Chabarowska czy Sachalinska pierwsza
napotkana po drodze szopa zwana sklepem, to od razu każdy z tych Rosjan
zakupywał przynajmniej litra i popijał nim obiad! Coś niesamowitego.
Ale gdy po miesiącu postu, bo na polu codziennie badali alkomatem, a po
campie wieczorem chodzili z psem węszacym narkotyki - nic w sumie
dziwnego. Niemniej alkohol jest tu jak u południowców wino. Na wyspie
Sachalin na tereny naftowe jeździ się pociągiem. Całą noc. Do stacji
Nogliki jest ponad 700 kilometrów i po torach pamietających Lenina
jedzie się 14 godzin. ALe wagony kuszetkowe są bardzo wygodne i
bezpieczne. Tylko 2 miejsca leżące, dość szerokie, można spać jak misio.
Czasem nie było nas zagraniczniaków do pary, toteż jechałem z
Rosjaninem i ZAWSZE Rosjanin do podawanej w pociągu kolacji, wypijał
darowanego nam przez kolej, butelkę gruzińskiego koniaku. Ot tak, jak
wodę mineralną. Kiedyś jechałem sam z naszej firmy tym pociągiem i jako
współpasażer trafiła mi się piękna , młoda dziewczyna. Cholera, dziwne
uczucie... Czułem się trochę jak bohater " Seksmisji" grany przez
Stuhra. Pamietacie? "JA w windzie. Sam z gołą babą. I nic ... !"....
Kiedyś
nocując w jednym z hoteli, który obsługiwał głównie, choć nie wyłącznie
naftowców, na polecenie koncernu zabroniono podawania i spożywania
alkoholu. Kiedyś na kolacji wpada 3 facetów, widać że w trasie, może na
delegacji. No to goście zamawiają kolację, kelnerka odeszła, a pan
wyciąga pół litra, banc w denko , prk zakrętkę i już polewa do
metalowego kubka. Kelnerka się wróciła żeby mu zwrócić uwagę, że w tym
hotelu się nie pije alkoholu. TRZEBA BYŁO WAM WIDZIEĆ WYRAZ TWARZY TEGO
GOŚCIA. Założę się, że gdyby zamiast kelnerki obsługiwał go marsjanin z
wielkimi czułkami, to nie zdziwiłby się bardziej. Co więcej, myślę, że
żaden aktor na swiecie nie potrafiłby odegrać aż tak bezdennego
zdumienia i zaszokowania na twarzy tego Rosjanina. Brak normalnego
napoju podczas posiłku był dla niego tak całkowicie absurdalny, że
wyraził to tylko taką mimiką, iż myślałem, że ze śmiechu spadnę z
krzesła....
Co 3 miesiące musieliśmy jechać do
Youzno na badania stanu zdrowia. Do tego dochodziła kontrola alkoholowa i
narkotykowa. Myślałem, że już mnie w zyciu niewiele zaskoczy, ale życie
wymyśla takie scenariusze, że głowa mała. Pierwsze badania na zawartość
narkotyków w organizmie. Kierowca zawiózł mnie do kliniki i kazał
czekać na panią doktor. Zebrało się nas 3 delikwentów i wychodzi pani
doktor. Jedna z bardzo nieiwelu Rosjanek, która była pozbawiona
jakiejkolwiek urody, no może krzyżówki urody ropuchy za starą krową.
Duża, barczysta, z wyraźnym wąsikiem i ogromnymi łapami. Głosem nie
znoszącym sprzeciwu każe nam iść do toalety, daje słoiczki. Ale nie ma,
że nasikasz do słoiczka i przyniesiesz! Pani(?) idzie z tobą pod pisuar i
patrzy czy to aby na pewno z twojego penisa szczyny lecą!
Nie
wiem jakie sztuczki Rosjanie musieli wyczyniać, że aż taka kontrola
była konieczna. Niemniej z jakichś powodów, pewnie psychicznych, jakoś
nie chciało lecieć. Mimo, zem natężął się jak mogłem, żeby już
tenupokażający akt mieć za sobą, a tu ledwo parę kropelek kapnęło.
Wtedy, z tą panią(?) doktor przy pisuarze, patrzącej pilnie czy to aby
ja szczam do tego słoika zrozumiałem opiero, dlaczego praktycznie nie ma
męskich prostytutek. Tak mnie olśniło w tej publicznej toalecie.
Pani(?) doktor w końcu zniechęcona czekaniem na Godota, czy raczej na
normalny odlew wzięła tych parę kropel w słoiczku i wrzuciła tam jakieś
patyczki. Z pogardą spojrzała na mnie i rzekła : 'mało..". I kazała
dolać jeszcze. Jeszcze się nigdy tak nie sprężałem. Bałem się, że jak
nie będzie na tyle, żeby patyczkom było dość, to pani(?) doktor,
własnymi łapami niczym bochny chleba - wyciśnie ze mnie ile jej trzeba.
Organizm sprężył się maksymalnie i parę kropel poleciało. Wtedy pani(?)
doktor westchnęła z ulgą " Nu...". Chyba też nie lubiła wyciskania...
A
tak przygnębiająco wyglądają z okien samochodu syberyjskie lasy zimą.
Karłowate drzewka wyglądają jakby były zmarznięte. I tak przez ponad
tysiąc kilometrów drogi.
Na północy Sachalina, jadąc
codziennie z campu na pole, mijaliśmy niesamowite drzewa. Wielkie, ale
rosły nie w górę, tylko w .... bok.! Wyglądały jak wielkie czarne
pająki. Urosły gdzieś do pół metra, a później konary "kładły się" i
rosły w poprzek! Miało to swój sens, bo przyroda inaczej niż ludzie
robi wszystko z sensem. Te dziwaczne drzewa w zimie przysypywał śnieg i
drzewo miało w zimie jak w igloo, całkowicie pod śniegiem...
Co
ciekawe, mimo pewnych niewygód lepiej po drogach Syberii jeździło się
zimą. Na odcinku 1500 km jest tylko kilka miejsc, gdzie jest jakaś ( z
naciskiem na słowo "jakaś) cywilizacja, więc za potrzebą trzeba niestety
iść obok drogi. Faceci jednak mają się dużo lepiej. Paniom można tylko
współczuć...
Co ciekawe, przy mrozie typu 35-45 stopni wiatr
nawiewa co prawda kryształki śniegu z okolicznych wzgórz i lasów na
drogę. Bo śnieg z chmur przy takich temperaturach nie pada. Przechodząc
przez drogę chciałem się na butach "ślizgnąć" jak w czasach dziecięcych
każdy uwielbiał to robić. Na Syberii zapomnij. Ten śnieg jest jak
papier ścierny. Nic go nie rozpuści. Dopiero wiosna. Nawet wielkie
ciężarówki po naciśnięciu hamulców nie wpadają w poślizg, tylko niemal
stają w miejscu. Nie ma obaw o poślizg. Ten ubity śnieg przykryty
cieniutką warstwą kryształków śniegu ma większe opory tarcia niż
najlepszy asfalt...
Rosyjski
kierowca powiedział jedyną frazę angielską jaką znał. "Russian
extreme". Lepiej bym tego nie okreslił. Długa droga przez mękę. Dobrze,
że nasze samochody prawie nowe ( co roku koncern wymieniał na nowe) z
napędem na 4 koła i 3,5 litrowe potężne silniki, a i tak była to droga
przez mękę. Ja mogłem tylko współczuć kierowcom tych ciężarówek. Gdy
ciężarówka zsunęła się z niewidocznej przecież drogi, bo zawiewający
śnieg szybko zacierał ślady - to wydostać ją było fizyczną
niemożliwością. Na tych przeogromnych terenach nie było oczywiście
zasięgu jakiejkolwiek sieci komórkowej, a tylko nasi kierowcy mieli
telefony satelitarne, które i tak nie chciały działać. Gdy taki
nieszczęśnik zsunął się z drogi nie pozostawało mu nic innego jak tylko
prosić przejeżdżających kierowców o poinformowanie spedytora czy firmy o
jego sytuacji. Nie mógł opuścić pojazdu i jechać z nami np bo nie
miałby po co wracać. Ponoć całe brygady złodziei jeździły i polowały na
takie okazje. A nawet największa ciężarówka mogła na ogromnej Syberii po
prostu wyparować....
Tu
można sobie obejrzeć jak wczesną wiosną wyglądają te drogi. Jechałem
wtedy z wyjątkowo fajnym kierowcą, który zamiast jakichś smętów
rosyjskich, słuchał starego dobrego rocka. Było to rzeczywiście jak
stukanie, ale na pewno nie do nieba...
Amerykanie
próbowali zmienić coś z tą trasą. Wymyślili, że będziemy latać przez
Nogliki, a później pociągiem do Youzno i do swoich krajów. Rzecz w tym,
że pogoda w tym zakątku świata jest wyjątkowo zmienna. Rano piękne
słoneczko, a za godzinę śnieżyca. Lub odwrotnie. Kiedyś załapałem się na
taki lot. Pilot marudził, nie chciał lecieć, mimo, ze pogoda niemal
idealna. Słoneczko, kilka małych obłoczków na niebie. Twierdził, że
czuje śnieżycę. Śmiali się z niego. Niestety, nie oni z nim lecieli
tylko m.in. ja. Jak przewidział, 15 minut przed lotniskiem (małym niczym
aeroklub) rozpętało się śnieżne piekło. Jakby ktoś zanurzył ten
helikopetr w mleku. Nie wiem jakie tam były przyrządy w tym
wiertaliocie, czy na lotnisku - dość, że w końcu wylądował. Na szczęście
był to helikopter na kołach, bo okazało się że wylądowaliśmy na drodze.
Około 300 metrów od pasa lotniska. Nie pozostało pilotowi nic innego
jak .... dojechać do lotniska na tych kołach. Trzeba wam było widzieć
miny kierowców mijanych samochodów... Widok wart sfotografowania. Acz
jeden kierowca jakiejś przedpotopowej łady nie był absolutnie zdziwiony,
ani zaskoczony. Chyba już nie takie numery tu widział, albo sam był
rosyjskim pilotem....
Widziałem wiosną, gdy już
spora część śniegów stopniała, jak wielkie dziurska się odsłaniały w
tej, na mapie trasie federalnej, a de facto zapyziałej, wiejskiej
drodze. Kiedyś w jednej dziurze w ostatniej chwili nasz kierowca
zauważył całego Volkswagena transita! Oczom nie wierzyłem, ale takie to
było dziursko przeogromne...
Jeden z rosyjskich elektryków
opowiadał mi niesamowitą przygodę jaką miał jego szwagier - kierowca
ciężarówki. Jechał tą "autostradą" i nagle wpadł całym potężnym Kamazem
do przeogromnej dziury w drodze. Cały wielki Kamaz! I co teraz? Wyjechać
bez szans. Stwierdził, że nikt nie ukradnie, bo musiałby miec dźwiga
portowego co najmniej. To pójdzie do wsi, zna teren przecież. Jak
pomyslał, tak zrobił. Do wsi bliziutko jakieś 20 kilometrów. Po kilku
godzinach dotarł, zawiadomił firmę i milicję, żeby sprawdzili czy kto
tam się nie kręci. Wrócił po następnych kilku godzinach do ciężarówki, a
tu ciężarówki nie ma! Za to jest dwóch wściekłych milicjantów, że robi
ich w bambuko. Parę pał załapał, zanim zdążył ich przekonać, że przecież
nie zmyślał by sobie takiej historii. Oni, że ukradli pewnie. On
twierdzi, że niemożliwe, jak ukradli jak cały kamaz w dziurze... I tak
się droczą, gdy nadjechał pług śniezny. Pług w tamtej krainie jeździ
jeden. Tydzień jedzie w jedną stronę, potem zmienia się kierowca i
jedzie następny tydzień w drugą stronę. Milicja zatrzymuje pługa, choć
tym razem nie za przekroczenie prędkości. Pytają się czy nie widział
Kamaza po drodze. Zanim kierowca pługa zdążył cokolwiek odpowiedzieć,
wszyscy usłyszeli tylko taki chrobot zgrzytającego metalu i łuuup! Pług
się zapadł aż po dach. Przerażony kierowca się drze, a milicjanci się
śmieją. Pług stanął idealnie na wysokości szoferki Kamaza. Przez kilka
godzin wiatr zasypał i dziurę i Kamaza. I tylko dzięki szczęśliwemu
zbiegowi okoliczności - Kamaz znalazł się szybciej niż mógłby się
znaleźć w innych okolicznościach....
A tu ponownie Sachalinsk i ulica Karola Marksa...
Współczułem
obcokrajowcom lecącym do Moskwy z Sachalińska. Terminal krajowy i
NIKOGO mówiącego po angielsku. Napisy informacyjne tylko cyrylicą. Moje
szczęście, żem kształcony za komuny to i rosyjskiego się uczył przez
kilka lat. Bukwy znał i panimał. Amerykanie, Irlandczycy czy Anglicy za
chiny. Jak oni trafiali do swojego samolotu - nie mam bladego pojęcia...
Na
rosyjskich lotniskach panuje niepodzielnie pełen twórczego niepokoju
bałagan. Nikt nigdy nic nie wie. Stoisz spokojnie, czekasz na odlot
swojego samolotu - żadnej informacji. Nie wiadomo czy odleci, czy poleci
z nami pilot.
Kiedyś stoję sobie spokojnie, czekam na odlot, a
tu pani woła że do Moskwy to szybko nada, do awtobusow. No dobra, idę.
Stoję w kolejce. Ludzi jakieś 300 osób. Jeden autobus pojechał, drugi,
trzeci. I wtedy pani oznajmia, że już wiecej awtobusow nie budiet. I
koniec! A tu samolot na płycie już odpala silniki. Co robić? No jak to
co! Paszli! Idi w samaliotu, bystro! No to lecimy. Przez płytę lotniska,
między kursującymi autobusami, trąbiącymi wściekle wózkami z bagażami,
kołującymi samolotami , wreszcie między lądującymi samolotami. Ja
pierdzielę. Brakowało tylko pikujących i bombardujących
Messerschmittów....
Ulica Lenina i pozostałe jeszcze od maja życzenia z okazji dnia zwycięstwa nad faszyzmem...
Zawsze
gdy mnie pyatają: a jacy są Rosjanie, jacy są Anglicy, Irlandczycy,
Arabowie, Murzyni itp odpowiadam niezmiennie : różni. Niemniej
rozmumiem, że bywają cechy narodowe, grupowe, które w różnyc sposób
wyróżnia tę akurat grupę od innej. Rosjanie to dziwny naród. Niby naród
mający gdzieś prawo i uwielbiający łamać przepisy. Większych wariatów w
samochodach niż w Rosji to nie widziałem. Żeby na ostry zakręcie na
podwójnej ciągłej wyprzedzać samochód? Trzeba być albo idiotą, albo
samobójcą. Tym bardziej, że ruch nawet na jedynej asfaltowej drodze
dalekiego wschodu z Komsomolska do Wladywostoku , jest niewielki.
Wystarczyłoby kilka sekund poczekać aż się minie zakręt i wtedy
bezpiecznie wyprzedzać. To nie jest nawet ułańska fantazja, tylko czysty
debilizm dla kilku sekund...
Ale gdy przychodzi do spotakania
z władzą, stają się potulni jak baranki. I nie chodzi o jakąś wielką
władzę . To może być pani kasjerka czy ochroniarz w supermarkecie. To
moze być nawet pani sprzątaczka. Pamiętam scenę, która mnie zbiła z nóg.
Staliśmy w kolejce rano do alkomatu, a tu pani sprzątaczka przychodzi i
wali szmatą tych, którzy n ie załozyli "vahiłkow" czyli takich
plastikowych worków na buty, żeby nie nabrudzić. I te ruskie chłopy jak
dęby uciekały jak uczniaki niemal po scianach, żeby ich ta kobiecina tą
szmatą nie trafiła. Z przerażeniem w oczach. Żaden nie zaprotestował, bo
to ona była tu władzą. Na tej podłodze to była jej placówka, jej
władza. Kierowca autobusu jest panem życia i smierci pasażerów.
Zatrzymuje się tam i jedzie tamtędy, gdzie mu akurat z jakichś względów
pasuje. I nikt nie zaprotestuje. Jakakolwiek nawet najmniejsza władza
nad innymi powoduje służbistowski stosunek do innych. Pamiętam już
któryś pobyt na jednym z pól, małe pole, wszyscy się znali. Rano
rozmawialem z ochroniarzem o jakichś duperelach, z moim rosyjskim to o
niczym poważnym się nie dało, a ochroniarze innego języka nie znali. I
spotykam tego ochroniarza 3 godziny później gdzieś na polu i chwilka
rozmowy, a on się mnie pyta czy mam "bumagę i propusk" czyli w żargonie
czy mam przepustkę i jakiś dokument. Słucham, a uszom nie wierzę. No
przecież mnie zna, wie kim jestem, co tu robię i na cholerę mu sprawdzić
moje papiery? On mówi że taka jego służba. Noż ręce opadają. Po co?
Czyzby się coś od rana w moim statusie zmieniło? Nagle mi dłuższe włosy
urosły, czy zmienił się kolor oczu?
Zaraz po
pierwszym przyjeździe poszliśmy z kolegą Irlandczykiem, z którym
podróżowałem, na zakupy do supermarketu. Miałem niezły ubaw. Irlandczyk,
typowy luzak, idzie sobie po sklepie, ogląda towary, a za nim dwa kroki
dalej ochroniarz. On go nie widzi. Widzę ja i widzę tego, który idzie
za mną. On tam wybrał sobie parę rzeczy, trzyma je w ręce. Ochroniarz po
rosyjsku oczywiscie, że musi mieć koszyk. Irlandczyk pokazuje, że nie
rozumie. Tamten wkurzony jak jeżozwierz każe jednej z uczennic dać mu
koszyk. I przy okazji mnie. Irlandczyk nie rozumie, ale z niepewną i
mniej luźną miną bierze ten koszyk. Wrzuca do niego zakupy, czyli 2
jabłka i jakieś ciastka, coś tam jeszcze i idzie do kasy. Ja miałem
wieksze zakupy, więc trochę mi zeszło. On wyłożył zakupy na taśmie i
przychodzi do płacenia. On patrzy na odrócony z drugiej strony ekran i
próbuje przeczytać ile ma zaplacić. Próbuje rozczytać ruble jakiej są
wartości, bo pierwszy raz widzi takie banknoty. Kasjerce jakby kto w
gębę dał. Drze się na niego, żeby się pospieszył bo klienci czekają
(choć czekałem tylko ja, pokazując że spokojnie mam czas). Rozkłada
bezradnie ręce wkurzona i zaskoczona bezczelnością takiego klienta z
piekła rodem, do stojącego oczywiście w pobliżu ochroniarza. Fochy stroi
jakby to był jej sklep, a klient był jakimś namolnym akwizytorem.
Irlandczyk zaczął już blednąć o co tu chodzi, tym bardziej że ochroniarz
go bacznie i bezczelnie lustrował wzrokiem bez przerwy. W końcu
bezceremonialnie rzuciła mu te zakupy na drugie nieczynne stanowiska i
zaczęła mnie obsługiwać....
Żyjąc jeszcze za komuny w Polsce,
nie byłem jakoś zaszokowany zachowaniem ekspedientki, zresztą nawet
teraz w osiedlowych sklepikach w Polsce różnie bywa. Jednak dla
rodowitego Irlandczyka wychowanego na boskim kulcie klienta w sklepie
był to ogromny szok. Słyszałem jak później jeszcze w szoku, ledwo mu
ustawiłem skypa, on już się żalił swojej dziewczynie jak tu w tej Rosji
nienawidzą cudzoziemców. Nie wyprowadzałem go z błędu, bo i tak by nie
zrozumiał, że tu ekspedientka jest panem i władcą, a nie klient....
Mnie
się któregoś razu na Szeremietiewie wyrwało "dobre utra" do jakiegoś
pogranicznika kontrolującego mi dokumenty. Cały zdębiał, poczerwieniał i
coś tam zaczął gadać. rzecz w tym, że było już dawno po ósmej wieczorem
a w Rosji pozdrawia się w okoliczności pory dnia. Jakaś pani mnie
uratowała, powiedziała że jestem przecież cudzoziemcem, a to jedyne
słowa jakie znam po rosyjsku. Z ruskimi urzędasami się nie żartuje. Oni
nie mają poczucia humoru...
Kiedyś meldując się w hotelu nie
miałem jakieś karteluszka z pola naftowego, gdzie pisze dokładnie gdzie i
kiedy byłem, ile dni itp. Oczywiście z oficjalnym stemplem. Papiery to
tu święta rzecz. I meldunek musi się zgadzać co do minuty. Dla pani
recepcjonistki było szokiem, że ja mogę nie mieć karteluszka z jakimś
tam fragmentem mojego pobytu w tym kraju! Mógłbym zgubić portfel,
paszport, , rękę czy głowę, ale nie potwierdzenie pobytu! Dała się
przekonać, żeby zadzwoniła do naszego biura i tam na szczęście była
akurat Tamara, jedyna osoba w biurze znająca angielski, która musiała
przyjechać do tego hotelu, przywieźć stertę papierów z biura
potwierdzających moje zatrudnienie w Rosji, moje wizy (bo musiałem mieć
dwie w tym wizę pracy) itp. Dowiedziałem się od niej, że recepcjonistka w
takim wypadku ma obowiązek zadzwonić na milicję, a ci by mnie zwinęli
za włóczęgostwo...
Ci Rosjanie, ktorzy
pracowali, nienawidzili wręcz tych "nowych Ruskich". Szczególnie tych
bogatych. Bowiem wiedzieli doskonale jak się w tych czasach w Rosji
dochodzi do wielkich pieniędzy. Podczas gdy oni musieli ciężko pracować,
z dala od swych rodzin całymi tygodniami, tamci się bawili i rozbijali
super furami. To frustrujące dla społeczeństwa przyzwyczajonego do
egalitaryzmu przez kilka pokoleń. gdy płynęlismy statkiem na jedną z
platform (swoją drogą przepiekne krajobrazy widziane z morza) ,
przygladałem się wędkarzom łowiącym w zatoce pod lodem. Zagadał do mnie
jeden z Rosjan, pracownik coś jak nasze BHP. Gościu z wyższym
wykształceniem, kumaty, uprawnienia przeciwpożarowe robił w Stanach,
świetny angielski. Mówi do mnie:" popatrz. To nowobogaccy Rosjanie. Oni
są tak zadufani w sobie, że myślą że nawet przyroda im podlega. Zobacz
jakimi autami przyjeżdżają na ten lód. A w tym roku łagodniejsza zima
(może minimalnie, ja tam żadnej różnicy nie czułem) to lód cieńszy. Ale
oni nie słuchają się zwykłych ludzi, bo oni mądrzejsi. I już 10 tych
bogaczy zatonęło w tym roku w tej zatoce. Razem ze swoimi furami...".
Mówił to nie kryjąc się ze swą satysfakcją....
Inny
Rosjanin, choć pochodzenia mongolskiego. Timur. Mówił mi kiedyś w
zaufaniu, że Rosja to przej***y kraj. Mówi: "wszędzie bandyci, mafie,
mordercy. Tu się nie da żyć....".
Za to zupelnie odmienne
zdanie miała Tamara. Piękna Rosjanka. Wysoka, szczupła, o idealnej
figurze. Lubiąca się atrakcyjnie ubierać. Spotkaliśmy się pewnego razu w
Chabarovsku na kolacji, w trójkę w, z szefem maintenace'u -
Amerykaninem. Ona była 2 lata w Stanach, w Nowym Yorku. Mówiła świetnie
po angielsku z wyraźnym amerykańskim akcentem . Na pytanie Amerykanina
jak jej się podobało w Stanach odparła po prostu , że wcale.
Amerykaninowi mało szczęka nie opadła. "Jak to wcale?" Spytał. Odparła,
że owszem poza New Yorkiem nie była nigdzie, ale te miasto moloch to
taka miniatura Ameryki. Stwierdziła , że nie rozumie jak tam ludzie mogą
żyć i że ona za żadne pieniądze by tam nie wróciła. Nie chciała
wyjaśnić dlaczego takie ma zdanie. Też mnie te wyznanie zdziwiło, bo na
polu odnosiła się bardzo sympatycznie do Amerykanów i trzymała z nimi
sztamę, co nie było zbyt dobrze widziane przez pozostałych Rosjan....
Na
jednym z pierwszych meetingów sekcji maintenace'u na jednym z pól, szef
Brian pyta czy wczoraj były jakieś problemy na polu. Jeden z elektryków
mówi, że przechodził obok generatora i była wichura, która zdmuchnęła z
dachu drabinę, którą on omal w łeb nie dostał. Brian zdębiał. A co w
taką pogodę robiła drabina na dachu??? Aleksjej, facet od pomiarów,
metr czterdzieści w kapeluszu, ze szkłami w okularach jak denka od
słoika, mówi że on tak wrzucił tę drabinę. A po co? Pyta zaskoczony
Brian. No, żeby nie ukradli. Ale przecież mogła spaść, jak właśnie
wczoraj spadła i kogoś nawet zabić! " no to co" stwierdził filozoficznie
Aleksjej ;"wtedy na pewno by tej drabiny nie ukradł..."
To fragment Sachalinska i widok na piękne, okoliczne góry....
Ktoregoś
razu Aeroflot zgubił mój bagaż. Najgorsze, że to przy wjeździe do nich.
W Chabarowsku na lotnisku czekam, a bagaż wziął i nie wyjechał.
Zgłaszanie szkody to było 4 godziny spisywania najróżniejszych
protokołów, przez 6 różnych osób. najgorzej, że zostałem tylko z kilkoma
parami skarpet, slipów, laptopa i tego co na sobie. Nie robiłem
ponownych zakupów, bo przecież bagaż się znajdzie. Znalazł się już na
drugi dzień, gdy ja byłem juz w drodze na Syberię. Zadzwoniłem z pola,
okazało się że mają mój bagaż, żebym sobie po niego przyjechał. Bo
Aeroflot nie dostarcza pasażerom zagubionego bagażu. I już. Proste. Nie
będą byle komu wozić jego zafajdanego bagażu. Nawet przysłali faksa
potwerdzającego tę okoliczność, bo wierzyć mi się nie chciało. I co
teraz? Mnie z pola nie puszczą, bo to 3 dni straty, koszta podróżóży,
osobodzień kosztuje koncern krocie, zresztą znowu się wytrząść na
tutejszych "autostradach"? dzieki. No to zaczął się cały korowód, aby
ktoś z rosyjskiego staffu koncernu mógł na lotnisku odebrać mój bagaż.
Wiecie ile trwało? 3 tygodnie! 3 tygodnie codziennych korespondencji,
maili, faksów z Aeroflotem, żeby zwrócili mi mój zafajdany bagaż. Trzeba
było nawet iść do rejenta w pobliskim miasteczku, aby potwierdził
autentyczność mojego podpisu!!!
Gdybym tego nie przeżył, nie uwierzyłbym nikomu...
Typowe rosyjskie miasto-blokowisko. Oprócz samochodów sprowadzonych z Japonii widać tylko stare rosyjskie gruchoty....
Najpiękniejsza strona Rosji - to .... Rosjanki.
Szliśmy
kiedyś z jednym z amerykańskich kumpli przez Chabarovsk późnym
popołudniem. Przechodząc głównym deptakiem miasta trudno było nie
zauważyć setek, a może tysięcy pięknych dziewcząt i kobiet idących czy
to z pracy czy na zakupy. Nie wiem, czy robiły to specjalnie, że się te
najładniejsze pojawiały, gdyśmy szli na spacer przed kolacją?
Amerykanin
stwierdził, że z koncernu pracował już w 17 różnych krajach na całym
świecie, z wyjątkiem Antarktydy. Twierdził, że tylu naraz tak pięknych
kobiet, w jednym miejscu jeszcze nie widział i wątpi czy gdzieś
kiedykolwiek jeszcze zobaczy. "tylko nie mów tego mojej żonie...". Żart,
oczywiście, bo podziwiać autentyczną urodę Rosjanek, to przecież nic
złego...
Niezwykle hucznie i radośnie obchodzi
się tu Dzień Kobiet. To dla wszystkich kobiet w Rosji wielkie święto i
choć w ten jeden dzień mają się czuć królewnami. Na polach naftowych w
ten dzień, faceci we wszystkim wyręczali kobiety. Panie miały tylko w
ten dzien ładnie wyglądać i pachnieć...
Inne
typowo rosyjskie święto to dzień wracającego z wojska czy jakoś tak,
zwany dniem bohatera. W ten dzień odwrotnie, to panie nadskakiwały
facetom w niemal każdej dziedzinie. A może i w każdej...
Na
zdjęciu para nowożeńców "Nowych Ruskich" wybiera się w podróż poslubną.
Co ciekawe, spora część weselników z nimi. Lecą ze mną do Seula, a
później do Singapuru....
Rosję
niszczy rak przestępczości i wyjątkowo niska demografia. Ten kraj w tym
tempie zniknie za 100 lat. Przyczyn jest wiele, niemniej zorganizowana
przestępczość niszczy ten kraj najbardziej. To straszna zaraza.Na jednym
z pól sam widziałem, jak to działa. Piękna , nowoczesna oczyszczalnia
scieków. Inwestycja koncernu ponad 1,5 miliona dolarów. Dla małego pola
zatrudniającego tylko około 300 osób. Grubo przewymiarowana i o
możliwościach oczyszczania, o jakich Rosjanom się nie sniło. Odpowiedni
urząd orzekł jednak, że nie przystaje do wysokich rosyjskich standardów,
mogłyby zanieczyszczać wodę w jeziorze odległym o 60 kilometrów . Muszą
zatem wozić wszystkie ścieki do miejscowej oczyszczalni. Oczywiście nie
mogą wozić tych ścieków nowiutkimi amerykańskimi cysternami, bo te
cysterny nie przystają do wyśrubowanych rosyjskich standardów. Zatem
firma przewozowa jednego z miejscowych cwaniaczków zakupiła w Japonii
kilka starych, zdezolowanych, przeciekających cystern i za ogromne
pieniądze wozili te ścieki do miejscowej oczyszczalni, która z powodu
zapchania wszelkich filtów od kilku lat, przyjmowała ten "towar" za
ogromne pieniądze i .... wypuszczała je prosto do przepływajacej w
pobliżu rzeki...
Żeby jeszcze tylko wywozili, ale oni za
każdym wywozem cysterny obiechali 2 razy całe pole. Zeby było więcej
kilometrów do doliczenia i żeby Amerykańce poczuli smród swojego
gówna...
Amerykanie musieli kupić 6 ogromnych
ciężarówke do wywozu z pola .... śniegu! Jakiś urząd orzekł, że ten
śnieg po amerykańskiej stronie może być zamnieczyszczony (czym???) i ma
być wywożony do oczyszczalni ścieków, za stosowną, bardzo wysoką opłatą.
I całą zimę tych 6 wielkich ciężarówek plus dwie ogromne ładowarki
ładowały tysiące ton syberyjskiego śniegu i wywoziły go ruskiej
oczyszczalni, która po prostu zrzucała ten snieg do rzeki...
Nikt
tak naprawdę nie wie, skąd się bierze bajeczne bogactwo co niektórych
Rosjan. Opowiadał mi jeden z kolegów, jak wrócił kiedyś z Korei do
Chabarovska i miał tylko dolary przy sobie. Przeszedł całe miasto i w
żadnym banku ani kantorze nie mógł wymienić dolarów na ruble. Nikt nie
miał, albo nie chciał wymienić. Chciał wziąc taksówkę dojechać
kilkadziesiąt kilometrów do domu, to go taksówkarz wyśmiał. na co mu
dolary? On ma ich dość, on chce tylko ruble! Dopiero po kilku godzinach
szukania po całym Chabarovsku dotarł do jednego ze starych kolegów,
który się nad nim ulitował i pożyczył mu kilka tysięcy rubli....
Innym
przekleństwem jest alkoholizm wielkiej części Rosjan. Alkoholizm i brak
perspektyw dobijają tę część Rosjan, którzy chcieliby żyć jak normalni
ludzie. Mimo, że to mniejszość, to i tak w tym kraju nie mają szans...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz