WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
poniedziałek, 22 października 2012
Porządek zapanuje( w sejmie )
ZAMIAST WSTĘPU.
Sejm
Dnia 27 marca 1928 r. nastąpiło uroczyste otwarcie nowo wybranego Sejmu. Widocznie sfery rządzące przywiązywały do tego duże znaczenie, gdyż otwarcia imieniem rządu miał dokonać sam Piłsudski. Zjawił się na sali sejmowej z wielką pompą, w otoczeniu ministrów, urzędników, oficerów. Kiedy wszedł na trybunę dla odczytania orędzia prezydenta, rozpoczęła się wrzawa i odezwały się okrzyki: „Precz z faszystowskim rządem Piłsudskiego!” Pochodziły one z ław komunistycznych i ukraińskich. Piłsudski, zaskoczony i zmieszany, czytanie przerwał. W czasie tej przerwy zbliżył się do niego minister Składkowski11, po czym opuścił salę. Za małą chwilę zjawił się z powrotem na sali z oddziałem policji, której nakazał aresztować krzyczących posłów. Wśród krzyków i szarpania wyciągnięto z ław siedmiu posłów i wywieziono ich do ratusza. Pomiędzy aresztowanymi znaleźli się Ukrainiec Baczyński12 i „Wyzwoleniec”13 Smoła14. Obydwóch wnet uwolniono, przepraszając za nieporozumienie. To nie przeszkodziło, że ich silnie poturbowano, a posłowi Baczyńskiemu podarto ubranie.
Piłsudski odruchu tego widocznie się nie spodziewał, gdyż był ogromnie blady i zdenerwowany, krzycząc kilkakrotnie, z nieukrywaną złością: „Bądź cicho!”, to oczywiście nie pomogło. Spokój zaprowadziła policja. Po odczytaniu orędzia, w którym główny nacisk położono na zmianę ustroju, przystąpił Sejm do wyboru marszałka. Kandydatem rządu był prof. Bartel. Ze strony opozycji postawiono kandydatury: socjalisty Daszyńskiego15, narodowego demokraty Zwierzyńskiego16 i Ukraińca Leszczyńskiego17. W pierwszym głosowaniu większości nie uzyskał żaden z kandydatów. W drugim głosowaniu — Daszyński dostał 206 głosów i został wybrany marszałkiem. Kandydat rządu Bartel dostał tylko 141 głosów. Nasze głosy się podzieliły. Część poszła za Bartlem na skutek agitacji Rataja, część głosowała za Daszyńskim, część się wstrzymała od głosowania. Po ogłoszeniu wyniku głosowania rząd wyszedł z sali na znak protestu, to samo uczynił klub Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem18. Demonstrację tę uważano za zapowiedź walki z nowym Sejmem.
Poseł Daszyński wybór przyjął, oświadczając w krótkim przemówieniu, że jako marszałek „strzegł będzie praw i godności tej Wysokiej Izby” i przewidując, że jego urzędowanie nie będzie funkcją beztroskiego żywota. Przy końcu przemówienia zapowiedział: „rządowi lojalną współpracę bez zadrażnień wzajemnych”. Marszałkiem Senatu został wybrany prof. Julian Szymański19, zagorzały zwolennik Piłsudskiego i jego bezkrytyczny wielbiciel. Wybór ten wywołał niemiłe zdziwienie nawet u senatorów, gdyż prof. Szymańskiego uważano za naiwne dziecko polityczne. Takim też okazał się przy każdym wystąpieniu. Marszałek Sejmu, stary gracz, dążył widocznie do dobrych stosunków tak z rządem, jak i z Piłsudskim. Wynikało to tak z jego oświadczenia w dniu wyboru, jak i z dalszych niejednokrotnych posunięć. Inaczej jednak myślał Piłsudski, traktując dalej po swojemu tak Sejm, jak i marszałka Daszyńskiego.
Na rolę wyznaczoną Sejmowi przez Piłsudskiego nie chciały się zgodzić nawet te stronnictwa, które z taką radością witały przewrót majowy i urządzały dziękczynne procesje, ślubując, „że budowniczego i twórcy Polski nigdy nie opuszczą”. Polityka rządu, lekceważenie Sejmu, kopanie pod nim dołków, zwracanie się do niego jedynie przed uchwaleniem budżetu, niedopuszczanie do uchwał w innych sprawach, odraczanie i zamykanie Sejmu, wyraźnie złośliwe i tendencyjne, oszczerstwa i obelgi rzucane w dalszym ciągu na stronnictwa i ludzi niemiłych Piłsudskiemu zaczęły się przykrzyć nawet jego wielbicielom.20
Niebywała rozrzutność w gospodarce państwowej, szafowanie groszem publicznym, i to zupełnie jaskrawo, na cele partyjne, demoralizacja aż nadto wyraźna, gwałty na każdym kroku popełniane zaczęły coraz więcej otwierać oczy lewicowym współtwórcom majowego przewrotu. Spostrzegli się też, jak z nimi potrafi się rozmawiać nawet bardzo grzecznie, gdy chodzi o budżet, a szczególnie o fundusze dyspozycyjne. Że w tym czasie zaczyna się stosować kurs łagodny. Z nim przysyła się Bartla, posyłając pułkowników na tyły, ale tylko po to, by po osiągnięciu celu pozbyć się tak posłusznego cywila, a im komendę oddać.
Stąd zaczęło się psuć między dawnymi przyjaciółmi i ten stan naprężenia musiał wywołać różne nieporozumienia i zajścia na gruncie tego Sejmu, któremu przewodniczył dawny, znany i wierny przyjaciel marszałka Piłsudskiego, marszałek Daszyński. On ich nie szukał na pewno.
Poważniejszym incydentem była próba wprowadzenia grupy oficerów do Sejmu na jego pierwsze, budżetowe posiedzenie w dniu 31 października 1929 r. Mieli oni rzekomo stanowić ochronę dla Piłsudskiego czy też urządzać mu owację, gdy przybędzie do Sejmu, zastępując chorego z rozkazu prezesa rządu, Switalskiego21. Mimo że od samego rana tego dnia chodziły pogłoski, że dziś stanie się coś niesłychanego, nikt nie wiedział, co to może być. Kluby poselskie odbywały narady, publiczności ciekawej przybywało bardzo wiele.
Nareszcie zaczęło się wyjaśniać. O godzinie pół do czwartej po południu oddział oficerów, przeważnie wyższych stopni, wszedł do hollu sejmowego czwórkami i zajął miejsce. O godzinie czwartej przyjechał do Sejmu Piłsudski. Przeszedł przez szpaler utworzony przez oficerów, którzy mu urządzili krzykliwą owację.
Marszałek Daszyński, poinformowany o tym, posiedzenia Sejmu nie otworzył, lecz wezwał na naradę prezesów klubów sejmowych. Stawili się też wszyscy, nie wyłączając księcia Radziwiłła22, zastępującego klub BB23 jako jego wiceprezes. Marszałek Daszyński, oburzony i zdenerwowany, zawiadomił nas o fakcie wtargnięcia oficerów do Sejmu i usunięcia przemocą straży marszałkowskiej, pełniącej swoje obowiązki. Ponieważ interwencja jego urzędnika nie odniosła skutku, zwrócił się do ministra Składkowskiego, żądając usunięcia oficerów. Ten mu odpowiedział, że oficerowie przybyli do Sejmu celem powitania marszałka Piłsudskiego. Ponieważ on posiada wiadomości, że oficerowie przybyli w zupełnie innym celu, postanowił nie otwierać posiedzenia Sejmu, dopóki oficerowie z niego nie wyjdą. Stanowisko marszałka zostało przez wszystkich jednomyślnie zaakceptowane.
Z posiedzenia tego wróciłem na salę sejmową. Galerie były silnie obsadzone ciekawą i podobno specjalnie sprowadzoną publicznością, loże dyplomatyczne pełne. Posłowie zniecierpliwieni wchodzili i wychodzili z sali, cały rząd oczekiwał w pokoju dla niego przeznaczonym, urzędników o kilka razy więcej, niż zwyczajnie bywało. Marszałek Daszyński robi jeszcze próbę, wysyłając do oficerów dyrektora kancelarii p. Pomorskiego. Oficerowie na wezwanie p. Pomorskiego zupełnie nie reagują, pozostając w gmachu w dalszym ciągu. Po godzinie 5 po południu Marszałek (Sejmu — E.K.) komunikuje, że do prezydenta Mościckiego wysłał pismo następującej treści:
Rozmowa osobista marsz. Daszyńskiego z prezydentem Mościckim także nic nie przyniosła. Mościcki nie mógł przecież robić nic innego, aniżeli sobie życzył Piłsudski. Kiedy zaś zdany na siebie marsz. Daszyński poczynił wszelkie przygotowania do odbyć się mającego posiedzenia w dniu 5 listopada i zastosował potrzebne środki ostrożności, przybyli do Warszawy posłowie dowiedzieli się, że posiedzenia nie będzie, bo Mościcki odroczył Sejm na dni trzydzieści. Tak entuzjastycznie witana przez Daszyńskiego po przewrocie majowym demokracja wojskowa zaczęła i na tym polu swoją działalność, przypominając p. Marszałkowi jeden z jego największych grzechów: przewrót majowy!
Piłsudski, nie mogąc się doczekać otwarcia Sejmu, zniecierpliwiony zawiadomił marsz. Daszyńskiego o swoim przybyciu i zapytał o powody. Daszyński mu odpowiedział, że posiedzenia Sejmu nie otworzy wobec wkroczenia uzbrojonych oficerów do gmachu sejmowego. Wnet po tej odpowiedzi Piłsudski w towarzystwie ministra Składkowskiego i pułkownika Becka24 udał się do marsz. Daszyńskiego. Wszedłszy tam głosem podniesionym odezwał się do niego: „Chcę pana zapytać, po co pan robi te hece? Póki ja mam czekać na otwarcie Sejmu? Co te hece znaczą?” Marszałek podobno bardzo spokojnie odrzekł, że posiedzenia nie może otworzyć, bo nie chce dopuścić, by Izba Ustawodawcza radziła pod szablami i bagnetami. Dalsza rozmowa między obu marszałkami nie była ani delikatna, ani budująca. Piłsudski walił pięścią w stół, domagając się otwarcia Sejmu, Daszyński także nie mógł do końca wytrzymać spokojnie. Kiedy wreszcie Piłsudski zapytał Daszyńskiego, czy to jest jego ostatnie słowo, Daszyński odpowiedział: „Tak jest!”. Piłsudski wyszedł bez pożegnania, a już od drzwi rzucił Daszyńskiemu słowo: „dureń!”. Tak się zakończyła rozmowa długoletnich przyjaciół, a równocześnie dwóch wysokich dygnitarzy państwowych. Po tej rozmowie Piłsudski opuścił gmach Sejmu, udając się prosto do prezydenta, a oficerowie usadowili się na krzesłach wyniesionych dla nich z klubu BB.
Na drugi dzień ukazał się w pismach komunikat pp. Składkowskiego i Becka, dotyczący rozmowy Piłsudskiego z Daszyńskim, z wszystkimi szczegółami. Widocznie chcieli, by się świat dowiedział, jakim językiem rozmawiają z sobą polscy dostojnicy. Prezydent Mościcki w odpowiedzi na pismo Marszałka Sejmu zawyrokował, że wobec sprzeczności zachodzącej pomiędzy relacjami Piłsudskiego i Daszyńskiego nie zajmie żadnego stanowiska, natomiast proponuje odroczenie posiedzenia. Nie widząc innego wyjścia, Marszałek Sejmu rozesłał następujące zawiadomienia do posłów:
Między przyjaciółmi
Dziwne i nie spodziewane przez nikogo było zachowanie się Piłsudskiego w stosunku do Marszałka Sejmu, Daszyńskiego. Wiedziano przecież powszechnie, jakie węzły od dawna łączyły tych dwóch ludzi. Wiadomo też było, z jakim wprost uwielbieniem odnosił się zawsze do Piłsudskiego Daszyński, uważając go za wcielenie wszelkich cnót i zalet. Świeżo przecież napisał znowu książkę o Piłsudskim, przedstawiając go w niej jako największego człowieka w Polsce, przypisując mu nawet zalety, których on absolutnie nie posiadał, stawiając go ponad wszelkie prawa i zasady. Bardzo wielu znalazło się w Polsce takich, co potępiali postępowanie Piłsudskiego wobec Marszałka Sejmu, choć nie brakło i takich, co twierdzili, że Daszyńskiego spotkała zasłużona kara za brak umiaru i pochlebstwa wcale niepotrzebne.
Dla Daszyńskiego osobiście niespodziewane postępowanie Piłsudskiego, przynoszące mu tyle upokorzeń i przykrości, skończyło się poważnymi następstwami. Wprawdzie usiłował on się bronić i nie ustępować, ale walka ta była nierówna. Daszyński był człowiekiem gładkim, a jak się okazało i sentymentalnym, Piłsudski umiał być grubiański i nieokrzesany. Marszałek Sejmu swoją buławę piastował z czcią wprost bałwochwalczą, „komendant” podeptał mu ją w sposób jak najbardziej brutalny i bolesny. Daszyński uważał się za chodzącą mądrość i czcigodną wyrocznię, Piłsudski potraktował go jak ostatniego bałwana i łobuza. To wszystko zmusiło go do szukania obrony, choć wcale nie usposobiło do podjęcia walki. Pragnął on jej za wszelką cenę uniknąć. A jednak wszyscy, co chociaż trochę umieli przed siebie patrzeć, wiedzieli, że się bez niej nie obejdzie, jeśli ludzie nie zgodzą się, by im po głowie chodzono, a państwo w całości podporządkowano interesom kliki. Poseł Barlicki25, nie bardzo z Daszyńskiego zadowolony, opowiadał mi, że można było wielu błędów uniknąć i inne zupełnie rezultaty osiągnąć, gdyby nie postępowanie Daszyńskiego, który do ostatnich niemal dni robił wszystko, ażeby Piłsudskiego przebłagać.
Po zebraniu się Sejmu
W kołach sejmowych zdawano sobie dobrze z tego sprawę, że odroczenie Sejmu przez prezydenta na dni trzydzieści było wyraźną demonstracją rządu przeciw Sejmowi jak i marsz. Daszyńskiemu, a równocześnie zręcznym manewrem taktycznym. Stanowiąca ogromną większość opozycja burzyła się po cichu na służalczość i brak woli u prezydenta Mościckiego, który nie chciał czy nie umiał zdobyć się na zajęcie bezstronnego stanowiska, podyktowanego ustawami. Toteż gdy się po upływie dni trzydziestu Sejm zebrał, widzieć się dało duże podniecenie i rozdrażnienie we wszystkich stronnictwach, tak lewej, jak i prawej strony Izby. Socjaliści i endecy wysunęli się zgodnie na czoło.
Wniosek wyrażający votum nieufności rządowi Switalskiego przeszedł bardzo dużą większością głosów. Wskutek wyniku głosowania rząd ten ustąpił, a w jego miejsce przyszedł rząd nowy z prof. Bartlem na czele. Nastrojona wojowniczo lewica, chwytająca się każdego pozoru, dojrzała w tej nominacji ustępstwo dla siebie i niemalże powrót do normalnych stosunków. Zmiękła też od razu, opierając się na tych pozorach. Na wspólnym posiedzeniu zdecydowała, że państwu należy dać budżet, a winnych przekroczenia poprzedniego budżetu o kilkaset milionów złotych pociągnąć do odpowiedzialności przed Trybunał Stanu, jeśli rząd z dodatkowym przedłożeniem do Sejmu na czas nie przyjdzie. Z pomocą w tej kalkulacji przyszedł sam prof. Bartel, przyjmując na siebie żądane zobowiązanie. Jak to zresztą było do przewidzenia, zobowiązań tych nie dotrzymał. Lewica znalazła się w ciężkim położeniu, bo nie mogąc się kompromitować musiała wystąpić przeciw winowajcom.
W czasie przygodnej rozmowy w Czechach opowiadał mi p. Bagiński26, że kierownicy tej akcji, a szczególnie pp. Woźnicki27 i Lieberman28, zostali popchnięci do niej wbrew swojej woli, będąc pewni, że ona przybierze zupełnie inny obrót. Tym zaś, co ich do tej akcji gorąco zachęcał, był nie kto inny, ale premier rządu, prof. Bartel. Minister skarbu Gabriel Czechowicz29, wchodzący w skład rządu Bartla, przeciw któremu zwracało się główne oskarżenie, oświadczył na posiedzeniu, że mimo jego najlepszej chęci nic nie może uczynić, bo stać by się to musiało przeciw woli marsz. Piłsudskiego, któremu on ma tak wiele do zawdzięczenia. Oświadczenie to nie mogło komisji zadowolić, chodziło bowiem nie tylko o kwotę 563 miliony wynoszącą, poza budżetem wydaną, ale także o 8 milionów złotych, które ten minister na zlecenie ustne Prezesa Rady Ministrów wyasygnował bezprawnie na jego fundusz dyspozycyjny.
Ponieważ działo się to w czasie powszechnych wyborów do Sejmu, każdy mógł wiedzieć, że owe 8 milionów złotych zostało wydane na akcję przedwyborczą stronnictwa rządowego. W pomoc oskarżycielom przyszła też Najwyższa Izba Kontroli, udzielając absolutorium wszystkim rządom, nie dając go rządom po-majowym, mimo zależności od nich i bardzo dużej giętkości prezesa NIK, prof. Wróblewskiego.30
Budżet został uchwalony głosami większości przeciwrządowej, ogromnie z tego uradowanej, że stronnictwo rządowe nie potrafiło go utrącić. Wiadomość bowiem o takich rzekomo jego zamiarach puścił po Sejmie premier Bartel, wiedząc, jak nią przerazi lękających się wszystkiego opozycjonistów. Oni zaś jeszcze raz okazali, że są jedyną na świecie opozycją, która musi rządowi i jego stronnictwu dokuczyć, dając im do rąk trzymiliardowy budżet i swobodę dysponowania nim. A potem chce walkę z nim prowadzić i wygrać. W naszym małym klubie taką politykę prowadził p. Rataj, oburzając się, że znaczna część członków, nie mogąc zrozumieć tak finezyjnej taktyki, za budżetem nie głosowała. Do tych oczywiście i ja należałem.
Niezależnie od tego sprawa min. Czechowicza postępowała dalej. Znaczną większością głosów uchwalił Sejm postawić go przed Trybunałem Stanu. Trybunał ten został utworzony zgodnie z przepisami Konstytucji. Z ramienia Sejmu jako prokuratorzy wnosili oskarżenie przeciw min. Czechowiczowi: dr Herman Lieberman, dr Jan Pieracki31 i poseł Henryk Wyrzykowski32. Rozprawa trwała przez kilka dni, nie dała jednak żadnego wyniku, gdyż Trybunał uchwalił przed decyzją zwrócić się do Sejmu o wyrażenie jego opinii co do celowości i konieczności poczynionych przez ministra Czechowicza wydatków.
Piłsudski jeszcze przed rozprawą w sposób jak najordynarniejszy lżył posłów i Sejm, oświadczając, że gdyby on był prezesem rządu, taki Trybunał nie zebrałby się nigdy. W czasie rozprawy zachował się w sposób lekceważący, drwiąc ze wszystkiego, a przede wszystkim z samego Trybunału33. Przewodniczący Trybunału, Supiński34, podobno więcej piłsudczyk niż sędzia, nie zdobył się ani na jedno słowo w obronie tak wysokiej instytucji.
Po decyzji Trybunału zebrała się natychmiast komisja budżetowa, ażeby materiał potrzebny przygotować i postawić wnioski Sejmowi. Zrobiła to stosunkowo szybko, choć jej wysiłki nie przydały się na nic. Sprawozdania nie mogła złożyć, bo Piłsudski tego nie chciał, a prezydent poszedł na rękę, uniemożliwiając jak zwykle pracę Sejmu.
Wywiady
W tym paromiesięcznym okresie pojawiło się szereg oświadczeń i wywiadów Piłsudskiego. Widać nie panował nad sobą, gdyż wywiady owe były tak ordynarne, że wywołały nie tylko zdziwienie, ale ciche protesty jego niektórych zwolenników. Nic dziwnego. Wielu z jego słów, określeń, wyrażeń wstydziłby się użyć przyzwoity ulicznik. Niepojęte też musiało się wydawać, iż nie tylko milczeli zwyczajni ludzie, ale uczeni, profesorowie, biskupi, magnateria; stracili zupełnie powonienie, milcząc jak zaklęci. A przecież obelgi Piłsudskiego dotyczyły narodu, urządzeń i instytucji państwowych.35
Na krok odważny, choć nieco spóźniony, zdobył się niedawno gorliwy wielbiciel Piłsudskiego, senator Wiktor Kulerski36. Wydał on odezwę ze swoim podpisem, żądając w niej zbadania stanu umysłowego Piłsudskiego gdyż „nie można dopuścić, by taki człowiek mógł kierować losami wielkiego narodu”. Wiedząc, że za rządów Piłsudskiego, a pewnie i za jego wolą zginął gen. Zagórski37, że nigdy nie wykryto sprawców napadów i gwałtów, spodziewał się p. Kulerski, że i jego los podobny nie ominie. Jednak tak się nie stało. [...]
Sejm
Dnia 27 marca 1928 r. nastąpiło uroczyste otwarcie nowo wybranego Sejmu. Widocznie sfery rządzące przywiązywały do tego duże znaczenie, gdyż otwarcia imieniem rządu miał dokonać sam Piłsudski. Zjawił się na sali sejmowej z wielką pompą, w otoczeniu ministrów, urzędników, oficerów. Kiedy wszedł na trybunę dla odczytania orędzia prezydenta, rozpoczęła się wrzawa i odezwały się okrzyki: „Precz z faszystowskim rządem Piłsudskiego!” Pochodziły one z ław komunistycznych i ukraińskich. Piłsudski, zaskoczony i zmieszany, czytanie przerwał. W czasie tej przerwy zbliżył się do niego minister Składkowski11, po czym opuścił salę. Za małą chwilę zjawił się z powrotem na sali z oddziałem policji, której nakazał aresztować krzyczących posłów. Wśród krzyków i szarpania wyciągnięto z ław siedmiu posłów i wywieziono ich do ratusza. Pomiędzy aresztowanymi znaleźli się Ukrainiec Baczyński12 i „Wyzwoleniec”13 Smoła14. Obydwóch wnet uwolniono, przepraszając za nieporozumienie. To nie przeszkodziło, że ich silnie poturbowano, a posłowi Baczyńskiemu podarto ubranie.
Piłsudski odruchu tego widocznie się nie spodziewał, gdyż był ogromnie blady i zdenerwowany, krzycząc kilkakrotnie, z nieukrywaną złością: „Bądź cicho!”, to oczywiście nie pomogło. Spokój zaprowadziła policja. Po odczytaniu orędzia, w którym główny nacisk położono na zmianę ustroju, przystąpił Sejm do wyboru marszałka. Kandydatem rządu był prof. Bartel. Ze strony opozycji postawiono kandydatury: socjalisty Daszyńskiego15, narodowego demokraty Zwierzyńskiego16 i Ukraińca Leszczyńskiego17. W pierwszym głosowaniu większości nie uzyskał żaden z kandydatów. W drugim głosowaniu — Daszyński dostał 206 głosów i został wybrany marszałkiem. Kandydat rządu Bartel dostał tylko 141 głosów. Nasze głosy się podzieliły. Część poszła za Bartlem na skutek agitacji Rataja, część głosowała za Daszyńskim, część się wstrzymała od głosowania. Po ogłoszeniu wyniku głosowania rząd wyszedł z sali na znak protestu, to samo uczynił klub Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem18. Demonstrację tę uważano za zapowiedź walki z nowym Sejmem.
Poseł Daszyński wybór przyjął, oświadczając w krótkim przemówieniu, że jako marszałek „strzegł będzie praw i godności tej Wysokiej Izby” i przewidując, że jego urzędowanie nie będzie funkcją beztroskiego żywota. Przy końcu przemówienia zapowiedział: „rządowi lojalną współpracę bez zadrażnień wzajemnych”. Marszałkiem Senatu został wybrany prof. Julian Szymański19, zagorzały zwolennik Piłsudskiego i jego bezkrytyczny wielbiciel. Wybór ten wywołał niemiłe zdziwienie nawet u senatorów, gdyż prof. Szymańskiego uważano za naiwne dziecko polityczne. Takim też okazał się przy każdym wystąpieniu. Marszałek Sejmu, stary gracz, dążył widocznie do dobrych stosunków tak z rządem, jak i z Piłsudskim. Wynikało to tak z jego oświadczenia w dniu wyboru, jak i z dalszych niejednokrotnych posunięć. Inaczej jednak myślał Piłsudski, traktując dalej po swojemu tak Sejm, jak i marszałka Daszyńskiego.
Na rolę wyznaczoną Sejmowi przez Piłsudskiego nie chciały się zgodzić nawet te stronnictwa, które z taką radością witały przewrót majowy i urządzały dziękczynne procesje, ślubując, „że budowniczego i twórcy Polski nigdy nie opuszczą”. Polityka rządu, lekceważenie Sejmu, kopanie pod nim dołków, zwracanie się do niego jedynie przed uchwaleniem budżetu, niedopuszczanie do uchwał w innych sprawach, odraczanie i zamykanie Sejmu, wyraźnie złośliwe i tendencyjne, oszczerstwa i obelgi rzucane w dalszym ciągu na stronnictwa i ludzi niemiłych Piłsudskiemu zaczęły się przykrzyć nawet jego wielbicielom.20
Niebywała rozrzutność w gospodarce państwowej, szafowanie groszem publicznym, i to zupełnie jaskrawo, na cele partyjne, demoralizacja aż nadto wyraźna, gwałty na każdym kroku popełniane zaczęły coraz więcej otwierać oczy lewicowym współtwórcom majowego przewrotu. Spostrzegli się też, jak z nimi potrafi się rozmawiać nawet bardzo grzecznie, gdy chodzi o budżet, a szczególnie o fundusze dyspozycyjne. Że w tym czasie zaczyna się stosować kurs łagodny. Z nim przysyła się Bartla, posyłając pułkowników na tyły, ale tylko po to, by po osiągnięciu celu pozbyć się tak posłusznego cywila, a im komendę oddać.
Stąd zaczęło się psuć między dawnymi przyjaciółmi i ten stan naprężenia musiał wywołać różne nieporozumienia i zajścia na gruncie tego Sejmu, któremu przewodniczył dawny, znany i wierny przyjaciel marszałka Piłsudskiego, marszałek Daszyński. On ich nie szukał na pewno.
Poważniejszym incydentem była próba wprowadzenia grupy oficerów do Sejmu na jego pierwsze, budżetowe posiedzenie w dniu 31 października 1929 r. Mieli oni rzekomo stanowić ochronę dla Piłsudskiego czy też urządzać mu owację, gdy przybędzie do Sejmu, zastępując chorego z rozkazu prezesa rządu, Switalskiego21. Mimo że od samego rana tego dnia chodziły pogłoski, że dziś stanie się coś niesłychanego, nikt nie wiedział, co to może być. Kluby poselskie odbywały narady, publiczności ciekawej przybywało bardzo wiele.
Nareszcie zaczęło się wyjaśniać. O godzinie pół do czwartej po południu oddział oficerów, przeważnie wyższych stopni, wszedł do hollu sejmowego czwórkami i zajął miejsce. O godzinie czwartej przyjechał do Sejmu Piłsudski. Przeszedł przez szpaler utworzony przez oficerów, którzy mu urządzili krzykliwą owację.
Marszałek Daszyński, poinformowany o tym, posiedzenia Sejmu nie otworzył, lecz wezwał na naradę prezesów klubów sejmowych. Stawili się też wszyscy, nie wyłączając księcia Radziwiłła22, zastępującego klub BB23 jako jego wiceprezes. Marszałek Daszyński, oburzony i zdenerwowany, zawiadomił nas o fakcie wtargnięcia oficerów do Sejmu i usunięcia przemocą straży marszałkowskiej, pełniącej swoje obowiązki. Ponieważ interwencja jego urzędnika nie odniosła skutku, zwrócił się do ministra Składkowskiego, żądając usunięcia oficerów. Ten mu odpowiedział, że oficerowie przybyli do Sejmu celem powitania marszałka Piłsudskiego. Ponieważ on posiada wiadomości, że oficerowie przybyli w zupełnie innym celu, postanowił nie otwierać posiedzenia Sejmu, dopóki oficerowie z niego nie wyjdą. Stanowisko marszałka zostało przez wszystkich jednomyślnie zaakceptowane.
Z posiedzenia tego wróciłem na salę sejmową. Galerie były silnie obsadzone ciekawą i podobno specjalnie sprowadzoną publicznością, loże dyplomatyczne pełne. Posłowie zniecierpliwieni wchodzili i wychodzili z sali, cały rząd oczekiwał w pokoju dla niego przeznaczonym, urzędników o kilka razy więcej, niż zwyczajnie bywało. Marszałek Daszyński robi jeszcze próbę, wysyłając do oficerów dyrektora kancelarii p. Pomorskiego. Oficerowie na wezwanie p. Pomorskiego zupełnie nie reagują, pozostając w gmachu w dalszym ciągu. Po godzinie 5 po południu Marszałek (Sejmu — E.K.) komunikuje, że do prezydenta Mościckiego wysłał pismo następującej treści:
„Panie Prezydencie Rzeczypospolitej!
Zarządzenia Pana Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 24.10. br. kontrasygnowanego przez pana premiera Kazimierza Switalskiego, L. Prez. R.M. 14882 o zwołanie sesji Sejmu nie mogę wykonać, ponieważ o godzinie 4 po południu wdarło się przemocą do gmachu sejmowego przeszło 90 oficerów wojsk polskich, którzy na moje żądanie opuszczenia gmachu Sejmu odpowiadają odmownie i pozostają w pobliżu sali posiedzeń Izby poselskiej. Warszawa, dnia 31.10.1929 r.
Marszałek Sejmu, Ignacy Daszyński”.
Rozmowa osobista marsz. Daszyńskiego z prezydentem Mościckim także nic nie przyniosła. Mościcki nie mógł przecież robić nic innego, aniżeli sobie życzył Piłsudski. Kiedy zaś zdany na siebie marsz. Daszyński poczynił wszelkie przygotowania do odbyć się mającego posiedzenia w dniu 5 listopada i zastosował potrzebne środki ostrożności, przybyli do Warszawy posłowie dowiedzieli się, że posiedzenia nie będzie, bo Mościcki odroczył Sejm na dni trzydzieści. Tak entuzjastycznie witana przez Daszyńskiego po przewrocie majowym demokracja wojskowa zaczęła i na tym polu swoją działalność, przypominając p. Marszałkowi jeden z jego największych grzechów: przewrót majowy!
Piłsudski, nie mogąc się doczekać otwarcia Sejmu, zniecierpliwiony zawiadomił marsz. Daszyńskiego o swoim przybyciu i zapytał o powody. Daszyński mu odpowiedział, że posiedzenia Sejmu nie otworzy wobec wkroczenia uzbrojonych oficerów do gmachu sejmowego. Wnet po tej odpowiedzi Piłsudski w towarzystwie ministra Składkowskiego i pułkownika Becka24 udał się do marsz. Daszyńskiego. Wszedłszy tam głosem podniesionym odezwał się do niego: „Chcę pana zapytać, po co pan robi te hece? Póki ja mam czekać na otwarcie Sejmu? Co te hece znaczą?” Marszałek podobno bardzo spokojnie odrzekł, że posiedzenia nie może otworzyć, bo nie chce dopuścić, by Izba Ustawodawcza radziła pod szablami i bagnetami. Dalsza rozmowa między obu marszałkami nie była ani delikatna, ani budująca. Piłsudski walił pięścią w stół, domagając się otwarcia Sejmu, Daszyński także nie mógł do końca wytrzymać spokojnie. Kiedy wreszcie Piłsudski zapytał Daszyńskiego, czy to jest jego ostatnie słowo, Daszyński odpowiedział: „Tak jest!”. Piłsudski wyszedł bez pożegnania, a już od drzwi rzucił Daszyńskiemu słowo: „dureń!”. Tak się zakończyła rozmowa długoletnich przyjaciół, a równocześnie dwóch wysokich dygnitarzy państwowych. Po tej rozmowie Piłsudski opuścił gmach Sejmu, udając się prosto do prezydenta, a oficerowie usadowili się na krzesłach wyniesionych dla nich z klubu BB.
Na drugi dzień ukazał się w pismach komunikat pp. Składkowskiego i Becka, dotyczący rozmowy Piłsudskiego z Daszyńskim, z wszystkimi szczegółami. Widocznie chcieli, by się świat dowiedział, jakim językiem rozmawiają z sobą polscy dostojnicy. Prezydent Mościcki w odpowiedzi na pismo Marszałka Sejmu zawyrokował, że wobec sprzeczności zachodzącej pomiędzy relacjami Piłsudskiego i Daszyńskiego nie zajmie żadnego stanowiska, natomiast proponuje odroczenie posiedzenia. Nie widząc innego wyjścia, Marszałek Sejmu rozesłał następujące zawiadomienia do posłów:
„Marszałek Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej. Zawiadomienie.
Z powodu zajęcia przemocą frontowej sieni wyjściowej i poczekalni gmachu przez uzbrojonych oficerów wojsk polskich w liczbie około stu kilkudziesięciu, którzy na dwukrotne urzędowe wezwanie organów Marszałka Sejmu gmachu sejmowego nie opuszczają, oświadczam, że pod szablami pp. oficerów posiedzenie dzisiejsze odwołuję. O terminie następnego posiedzenia zostaną panowie posłowie powiadomieni.
Marszałek Sejmu, I. Daszyński 31.10.1929”.
Między przyjaciółmi
Dziwne i nie spodziewane przez nikogo było zachowanie się Piłsudskiego w stosunku do Marszałka Sejmu, Daszyńskiego. Wiedziano przecież powszechnie, jakie węzły od dawna łączyły tych dwóch ludzi. Wiadomo też było, z jakim wprost uwielbieniem odnosił się zawsze do Piłsudskiego Daszyński, uważając go za wcielenie wszelkich cnót i zalet. Świeżo przecież napisał znowu książkę o Piłsudskim, przedstawiając go w niej jako największego człowieka w Polsce, przypisując mu nawet zalety, których on absolutnie nie posiadał, stawiając go ponad wszelkie prawa i zasady. Bardzo wielu znalazło się w Polsce takich, co potępiali postępowanie Piłsudskiego wobec Marszałka Sejmu, choć nie brakło i takich, co twierdzili, że Daszyńskiego spotkała zasłużona kara za brak umiaru i pochlebstwa wcale niepotrzebne.
Dla Daszyńskiego osobiście niespodziewane postępowanie Piłsudskiego, przynoszące mu tyle upokorzeń i przykrości, skończyło się poważnymi następstwami. Wprawdzie usiłował on się bronić i nie ustępować, ale walka ta była nierówna. Daszyński był człowiekiem gładkim, a jak się okazało i sentymentalnym, Piłsudski umiał być grubiański i nieokrzesany. Marszałek Sejmu swoją buławę piastował z czcią wprost bałwochwalczą, „komendant” podeptał mu ją w sposób jak najbardziej brutalny i bolesny. Daszyński uważał się za chodzącą mądrość i czcigodną wyrocznię, Piłsudski potraktował go jak ostatniego bałwana i łobuza. To wszystko zmusiło go do szukania obrony, choć wcale nie usposobiło do podjęcia walki. Pragnął on jej za wszelką cenę uniknąć. A jednak wszyscy, co chociaż trochę umieli przed siebie patrzeć, wiedzieli, że się bez niej nie obejdzie, jeśli ludzie nie zgodzą się, by im po głowie chodzono, a państwo w całości podporządkowano interesom kliki. Poseł Barlicki25, nie bardzo z Daszyńskiego zadowolony, opowiadał mi, że można było wielu błędów uniknąć i inne zupełnie rezultaty osiągnąć, gdyby nie postępowanie Daszyńskiego, który do ostatnich niemal dni robił wszystko, ażeby Piłsudskiego przebłagać.
Po zebraniu się Sejmu
W kołach sejmowych zdawano sobie dobrze z tego sprawę, że odroczenie Sejmu przez prezydenta na dni trzydzieści było wyraźną demonstracją rządu przeciw Sejmowi jak i marsz. Daszyńskiemu, a równocześnie zręcznym manewrem taktycznym. Stanowiąca ogromną większość opozycja burzyła się po cichu na służalczość i brak woli u prezydenta Mościckiego, który nie chciał czy nie umiał zdobyć się na zajęcie bezstronnego stanowiska, podyktowanego ustawami. Toteż gdy się po upływie dni trzydziestu Sejm zebrał, widzieć się dało duże podniecenie i rozdrażnienie we wszystkich stronnictwach, tak lewej, jak i prawej strony Izby. Socjaliści i endecy wysunęli się zgodnie na czoło.
Wniosek wyrażający votum nieufności rządowi Switalskiego przeszedł bardzo dużą większością głosów. Wskutek wyniku głosowania rząd ten ustąpił, a w jego miejsce przyszedł rząd nowy z prof. Bartlem na czele. Nastrojona wojowniczo lewica, chwytająca się każdego pozoru, dojrzała w tej nominacji ustępstwo dla siebie i niemalże powrót do normalnych stosunków. Zmiękła też od razu, opierając się na tych pozorach. Na wspólnym posiedzeniu zdecydowała, że państwu należy dać budżet, a winnych przekroczenia poprzedniego budżetu o kilkaset milionów złotych pociągnąć do odpowiedzialności przed Trybunał Stanu, jeśli rząd z dodatkowym przedłożeniem do Sejmu na czas nie przyjdzie. Z pomocą w tej kalkulacji przyszedł sam prof. Bartel, przyjmując na siebie żądane zobowiązanie. Jak to zresztą było do przewidzenia, zobowiązań tych nie dotrzymał. Lewica znalazła się w ciężkim położeniu, bo nie mogąc się kompromitować musiała wystąpić przeciw winowajcom.
W czasie przygodnej rozmowy w Czechach opowiadał mi p. Bagiński26, że kierownicy tej akcji, a szczególnie pp. Woźnicki27 i Lieberman28, zostali popchnięci do niej wbrew swojej woli, będąc pewni, że ona przybierze zupełnie inny obrót. Tym zaś, co ich do tej akcji gorąco zachęcał, był nie kto inny, ale premier rządu, prof. Bartel. Minister skarbu Gabriel Czechowicz29, wchodzący w skład rządu Bartla, przeciw któremu zwracało się główne oskarżenie, oświadczył na posiedzeniu, że mimo jego najlepszej chęci nic nie może uczynić, bo stać by się to musiało przeciw woli marsz. Piłsudskiego, któremu on ma tak wiele do zawdzięczenia. Oświadczenie to nie mogło komisji zadowolić, chodziło bowiem nie tylko o kwotę 563 miliony wynoszącą, poza budżetem wydaną, ale także o 8 milionów złotych, które ten minister na zlecenie ustne Prezesa Rady Ministrów wyasygnował bezprawnie na jego fundusz dyspozycyjny.
Ponieważ działo się to w czasie powszechnych wyborów do Sejmu, każdy mógł wiedzieć, że owe 8 milionów złotych zostało wydane na akcję przedwyborczą stronnictwa rządowego. W pomoc oskarżycielom przyszła też Najwyższa Izba Kontroli, udzielając absolutorium wszystkim rządom, nie dając go rządom po-majowym, mimo zależności od nich i bardzo dużej giętkości prezesa NIK, prof. Wróblewskiego.30
Budżet został uchwalony głosami większości przeciwrządowej, ogromnie z tego uradowanej, że stronnictwo rządowe nie potrafiło go utrącić. Wiadomość bowiem o takich rzekomo jego zamiarach puścił po Sejmie premier Bartel, wiedząc, jak nią przerazi lękających się wszystkiego opozycjonistów. Oni zaś jeszcze raz okazali, że są jedyną na świecie opozycją, która musi rządowi i jego stronnictwu dokuczyć, dając im do rąk trzymiliardowy budżet i swobodę dysponowania nim. A potem chce walkę z nim prowadzić i wygrać. W naszym małym klubie taką politykę prowadził p. Rataj, oburzając się, że znaczna część członków, nie mogąc zrozumieć tak finezyjnej taktyki, za budżetem nie głosowała. Do tych oczywiście i ja należałem.
Niezależnie od tego sprawa min. Czechowicza postępowała dalej. Znaczną większością głosów uchwalił Sejm postawić go przed Trybunałem Stanu. Trybunał ten został utworzony zgodnie z przepisami Konstytucji. Z ramienia Sejmu jako prokuratorzy wnosili oskarżenie przeciw min. Czechowiczowi: dr Herman Lieberman, dr Jan Pieracki31 i poseł Henryk Wyrzykowski32. Rozprawa trwała przez kilka dni, nie dała jednak żadnego wyniku, gdyż Trybunał uchwalił przed decyzją zwrócić się do Sejmu o wyrażenie jego opinii co do celowości i konieczności poczynionych przez ministra Czechowicza wydatków.
Piłsudski jeszcze przed rozprawą w sposób jak najordynarniejszy lżył posłów i Sejm, oświadczając, że gdyby on był prezesem rządu, taki Trybunał nie zebrałby się nigdy. W czasie rozprawy zachował się w sposób lekceważący, drwiąc ze wszystkiego, a przede wszystkim z samego Trybunału33. Przewodniczący Trybunału, Supiński34, podobno więcej piłsudczyk niż sędzia, nie zdobył się ani na jedno słowo w obronie tak wysokiej instytucji.
Po decyzji Trybunału zebrała się natychmiast komisja budżetowa, ażeby materiał potrzebny przygotować i postawić wnioski Sejmowi. Zrobiła to stosunkowo szybko, choć jej wysiłki nie przydały się na nic. Sprawozdania nie mogła złożyć, bo Piłsudski tego nie chciał, a prezydent poszedł na rękę, uniemożliwiając jak zwykle pracę Sejmu.
Wywiady
W tym paromiesięcznym okresie pojawiło się szereg oświadczeń i wywiadów Piłsudskiego. Widać nie panował nad sobą, gdyż wywiady owe były tak ordynarne, że wywołały nie tylko zdziwienie, ale ciche protesty jego niektórych zwolenników. Nic dziwnego. Wielu z jego słów, określeń, wyrażeń wstydziłby się użyć przyzwoity ulicznik. Niepojęte też musiało się wydawać, iż nie tylko milczeli zwyczajni ludzie, ale uczeni, profesorowie, biskupi, magnateria; stracili zupełnie powonienie, milcząc jak zaklęci. A przecież obelgi Piłsudskiego dotyczyły narodu, urządzeń i instytucji państwowych.35
Na krok odważny, choć nieco spóźniony, zdobył się niedawno gorliwy wielbiciel Piłsudskiego, senator Wiktor Kulerski36. Wydał on odezwę ze swoim podpisem, żądając w niej zbadania stanu umysłowego Piłsudskiego gdyż „nie można dopuścić, by taki człowiek mógł kierować losami wielkiego narodu”. Wiedząc, że za rządów Piłsudskiego, a pewnie i za jego wolą zginął gen. Zagórski37, że nigdy nie wykryto sprawców napadów i gwałtów, spodziewał się p. Kulerski, że i jego los podobny nie ominie. Jednak tak się nie stało. [...]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz