WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
czwartek, 15 listopada 2012
zwyczajna P r a w d a : "Wielki Przekręt"
Kazimierz Poznański
http://zaprasza.net/poznanski/
( ) prof. K.Z. Poznański :
"Niniejsza książka jest napisaną od nowa pracą zbudowaną na schemacie mojej poprzedniej książki Wielki przekręt. Klęska polskich reform. Minęło kilka miesięcy od ukazania się tamtej książki, mojej pierwszej publikacji po polsku od dwudziestu lat. Jej sukces był dla mnie sporym zaskoczeniem. Obawiałem się, że moja skrajnie krytyczna ocena zmian ustrojowych w gospodarce zrazi czytelników. Książkę sprzedano jednak w niespotykanym - jak na ten gatunek - nakładzie dwudziestu kilku tysięcy egzemplarzy. Niestety nie znalazła ona uznania w głównych ośrodkach opiniotwórczych, w tym akademickich. Odnieść można wrażenie, że polscy naukowcy w zasadzie uznali książkę za niewygodną, gdyż przez całą dekadę głoszą pochwałę reform, które ja opisałem jako klęskę. Oczywiście nie należy zbyt dużo oczekiwać po jednej książce, ale można się pocieszyć, że stała się przynajmniej przedmiotem konwersacji w tych kręgach. Ukazało się mnóstwo recenzji, tyle, że wysokonakładowa prasa albo całkowicie przemilczała książkę albo odniosła się do niej z wyjątkową zjadliwością. Miałem też kilka zaproszeń do telewizyjnych oraz radiowych dyskusji, które zawsze były bardzo burzliwe. Spotkałem się też z młodzieżą studencką, głównie w Krakowie i Warszawie. Dwukrotnie miałem okazję przedstawić swoje poglądy posłom na zaproszenie Sejmu. Odebrałem też obszerną pocztę elektroniczną od czytelników, którzy w większości zareagowali z dużą troską na moją krytykę reform. Dla nich, bierność ośrodków wpływu czy samych władz w sprawach poruszanych w książce musi być bardzo deprymującą. Uległem ich zachętom do dalszego penetrowania tematyki polskich reform.
Postanowiłem przygotować nową pracę, która pomija drugorzędne wątki i proponuje równie krytyczną ocenę obecnych przemian ustrojowych z nadzieją, że spotka się z nie mniejszym zainteresowaniem. W tym celu musiałem też znaleźć nowego wydawcę, który obniżyłby ogromnie wygórowaną cenę nałożoną na poprzednią książkę. Ograniczony czas nie pozwolił mi na wykorzystanie w tej pracy wszystkich otrzymanych dotąd uwag. Te uwagi, a także zupełnie nowe materiały na temat reform oraz stanu gospodarki, uwzględniam w mojej najnowszej książce, już w połowie zakończonej.
Nadałem jej tytuł - " Ostatnie wybory: rozkład państwa "
( )
..........
Konieczne jest - jak widać - rozstanie się z marnym mitem dotyczącym oceny niedawnej przeszłości, mianowicie, że reformy tzw. liberalne przeniosły gospodarkę z piekła do raju, z łap Gierka w dłonie Balcerowicza. Balcerowicz nie zabrał Polski ze sobą do raju, nie dał Polsce nawet cudu, o którym rozpisują się tzw. liberałowie, tak, że jeśli można w ogóle mówić o cudzie gospodarczym w powojennej Polsce, to wypada, że w grę wchodzi tylko dekada z czasów Gierka, za komunizmu.
To, że większość ludzi uważa dzisiaj, że okres Gierka był najlepszym jakiego doświadczyli po wojnie, to nie dlatego, że - jak twierdzą tzw. liberałowie - mają zamęt w głowie z powodu nostalgii za latami, gdy byli biedni, ale młodzi. Prawda jest taka, że to tzw. liberałowie, wykorzystując monopol medialny, starają się zamącić w głowach innym propagując swoją wersję komunistycznego kultu jednostki, czyli "architekta cudu gospodarczego" - Balcerowicza.
Nie mogło dojść do cudu za Balcerowicza, gdyż wsparł on wzrost produkcji na jeszcze większych deficytach handlowych niż Gierek, stworzył jedynie "domek z kart", który nie jest w stanie stać o własnych siłach. Ten "domek z kart" został postawiony w trakcie zupełnie zbędnej "pierwszej recesji Balcerowicza" z lat 1990-1992, a poczynając od 2000 r., zaczął się on rozpadać już w "drugiej recesji Balcerowicza", wynikłej nie tyle z błędów państwa co z jego niemocy.
( )
.............
Można teraz wykazać bezzasadność kolejnej potocznej opinii dotyczącej reform ustrojowych, głoszącej jakoby Polacy musieli oddać majątek narodowy za bezcen w obce ręce, gdyż nie było ich stać na jego wykupienie. Skoro jednak Polacy stworzyli ten majątek to nie powinni mieć problemu, żeby przy odpowiedniej polityce prywatyzacji, wykupić go samemu. Nie mieli natomiast szansy na wykupienie wielokrotnie większego majątku trwałego Austrii, gdyż go przecież nie zbudowali.
Jakże obłudne jest mówienie o finansowej niemożności Polaków, w świetle tego, że majątek przemysłu i banków został sprzedany za jedną dziesiątą jego aktualnej wartości. Na to, żeby wykupić majątek po pełnych cenach Polacy potrzebowaliby sporo czasu, ale na tak nisko wyceniony majątek, wystarczyłyby roczne oszczędności społeczeństwa. Nie jest prawdą, że zostawiony przez komunistów kapitał był nic nie wart, prawdą jest, że on został sprzedany za bezcen, tyle, że nie Polakom.
Prawdziwa "nędza" transformacji wychodzi na jaw, gdy zrozumiemy, że sprzedając za nic, reformatorzy stracili środki na pomnożenie narodowego kapitału. Przy ekwiwalentnej sprzedaży, za każdy stary obiekt można by postawić dokładnie drugi tak samo stary, tak, że majątek by się podwoił. Wtedy nie musiałoby dojść do utraty kontroli nad majątkiem narodowym, gdyż jedno poszłoby do obcych a drugie trafiłoby do lokalnych właścicieli, więc podział byłby pół-na-pół.
Dopiero teraz, gdy Polska nie ma własnego majątku, pojawia się prawdziwy problem, jak lokalni inwestorzy mają zakumulować kapitał, zwłaszcza ten większej skali. Trudno to będzie zrobić bez zysków, zwłaszcza, że zagraniczni właściciele nie wpadną na pomysł, żeby zaproponować odsprzedaż banków i fabryk, skąd pochodzą zyski, za jedną dziesiątą wartości. Wymyślona przez tzw. liberałów niewydolność finansowa Polaków po komunizmie, jedynie teraz staje się faktem.
( )
Jak widać, inny skutecznie wylansowany pogląd, że polskie reformy ustrojowe stanowią radykalne przejście od komunistycznej nienormalności do kapitalistycznej normalności, nie wytrzymuje prostej konfrontacji z faktami. Samo przejście do systemu kapitalizmu, jak widać, nie gwarantuje, systemowej normalności. Prawdę mówiąc, w jakimś sensie, to co się ostatnio stało z systemem gospodarczym, spowodowało nawet pogłębienie dotychczasowej nienormalności.
Komunistyczna likwidacja prywatnej własności w drodze nacjonalizacji dokonanej przez pierwsze władze po wojnie była jednocześnie wywłaszczeniem obcych właścicieli, jak również etnicznych mniejszości. Przynajmniej w Polsce czy w Czechach zmiany te były też w dużym stopniu konsekwencją przymusowej deportacji ludności niemieckiej według podyktowanego przez zwycięski Związek Radziecki, za zgodą pozostałych aliantów, podziału terytoriów pobitych Niemiec.
Jeśli można mówić o braku ciągłości w procesie odejścia od komunizmu, to chyba głównie właśnie w owym "narodowym" aspekcie przemian własnościowych. Komunizm dokonał po wojnie wywłaszczenia obcego kapitału jako ważnej, ale nie dominującej sfery własności, formalnie na rzecz całego narodu, faktycznie na rzecz partii. Postkomunizm oznacza natomiast prawie pełne uwłaszczenie zagranicznych podmiotów kosztem całego narodu, już bez tej partii.
Mamy więc wreszcie polski kapitalizm, tyle, że zachowano ustanowiony przez komunizm podstawowy układ struktury własności. Nadal brak silnej lokalnej klasy kapitalistycznej obracającej rodzimym kapitałem w celach produkcyjnych a nie w celu zagranicznej wyprzedaży. W tym sensie polska gospodarka pozostaje w objęciach systemu, który z przekory, ale również trochę złośliwie, mam bardzo ochotę nazwać nie tyle "późnym", co "najpóźniejszym" komunizmem.
( )
Nieuczciwa walka
Wystawieni na miażdżącą konkurencję z importu oraz borykający się z brakiem kredytu, miejscowi inwestorzy mieli tylko jedną szansę w staraniach o państwowy majątek. Tą jedyną szansą byłaby dla nich polityka przemysłowa państwa wyrównująca warunki konkurencji o majątek z opływającymi w fundusze obce firmy będące źródłem importowego zagrożenia (patrz sugestie Kornaia, 1991). Stało się jednak dokładnie odwrotnie - państwo przyjęło "politykę antyprzemysłową".
Zamiast chronić lokalnych nabywców zniesiono jakiekolwiek formalne wymogi dla zagranicznego udziału w prywatyzacji. To była dobrowolna decyzja polskich władz, nie mająca nic wspólnego z negocjacjami akcesyjnymi z Unią. Nie ma też precedensu wśród członków Unii znoszenia barier dla ruchów kapitałowych jeszcze przed formalnym przyjęciem (Austria do ostatniej chwili utrzymała ograniczenia wobec obcych inwestorów, np. w sektorze motoryzacji).
Zresztą, nawet jak się już jest członkiem Unii, przepisy zezwalają na wyłączenie ruchów kapitałowych z pełnej liberalizacji w ramach tzw. unii monetarnej. Dania zdecydowała się poczekać z przyjęciem wspólnej waluty, żeby dać swym bankom czas na konsolidację tak, by uniknąć obcych przejęć. Portugalia weszła do tego monetarnego reżimu, ale z podobnych powodów zaczęła pod nadzorem państwa szybką konsolidację różnych dziedzin, w tym też w swym sektorze bankowym.
Przy całym swym liberalizmie, Unia nie jest wcale obszarem całkowicie pozbawionym państwowej własności, także nie ma potrzeby sprzedawania na siłę wszystkiego co państwowe, żeby się "dopasować". W Portugalii, kiedy przed niewielu laty wstępowała do Unii, publiczne banki stanowiły 80 procent, a teraz ciągle 45 procent. W Niemczech aż 40 procent sektora pozostaje w rękach państwowych (głównie w formie - nastawionych na wspieranie rozwoju - tzw. banków regionalnych).
To, że w Polsce nie wprowadzono żadnych reglamentacji, stanowi odchylenie od praktyk, jeśli nie wręcz norm zachodnioeuropejskich, ale w innych elementach obecne polskie podejście do obcego kapitału jest też dewiacją. Najbardziej chyba szokuje wczesna decyzja, żeby w polskich warunkach natychmiast wystawić na sprzedaż cały kapitał. W ten sposób powstała bowiem ogromna nadwyżka podaży majątku państwa nad efektywnym popytem ze strony lokalnych inwestorów.
Na dodatek zdecydowano się oferować majątek głównie tzw. inwestorom strategicznym, reflektującym na ponad 50 procent udziałów, gotowym do określonych nowych inwestycji. Kierowano się doktryną Balcerowicza (2000), że sprzedaż "rozproszona", w mniejszych udziałach, nie zapewnia maksymalnej ceny, choć nikt w praktyce ich nie maksymalizował. Ograniczeni finansowo polscy inwestorzy stali się jeszcze mniej zdolni do walki z obcym nabywcą.
Co więcej, krajowy inwestor prawie nigdy nie mógł liczyć na - finansowe - zachęty, oferowane obcokrajowcom, jak to stało się np. z bankami. Przez całe lata wymóg dotyczący rezerw bankowych ustalono na poziomie 30 procent, trzy razy wyższym niż w Unii. Podrożyło to koszty działalności banków, oraz cenę kredytu, tym samym obniżając rynkową wartość banków. Kiedy większość banków stała się już własnością zagraniczną, w 1999 r., wskaźnik rezerw w Polsce zrównano z unijnym.
Z kolei w przemyśle zagraniczni nabywcy zyskali zachęty w postaci często nawet dziesięcioletnich okresów zwolnień podatkowych, niedostępnych dla krajowców. Podczas gdy pierwsi zostali objęci zerowymi cłami na import maszyn i urządzeń, podobny przywilej nie objął jednak polskich nabywców majątku. Polscy właściciele nie mogą nawet marzyć o takim wsparciu w obliczu bankructwa jakie niedawno państwo obiecało upadającemu Żeraniowi, czyli koreańskiemu Daewoo.
Do tego wszystkiego, państwo zrezygnowało z jakichkolwiek ogólnie przyjętych w świecie wymogów wobec obcych inwestorów, oprócz tzw. obowiązkowych inwestycji. W większości przypadków te obowiązki nie były egzekwowane, gdyż chodziło jedynie o stworzenie wrażenia, że łączna faktyczna cena sprzedaży jest wyższa niż wpłata do budżetu. Zamiast sprowadzić dodatkowy kapitał z zagranicy, nabywcy z reguły sięgnęli do zysków wypracowywanych przez swe polskie nabytki.
Negocjując wysokość obowiązkowych inwestycji strona polska prawie nigdy nie domagała się żeby zagraniczny inwestor wprowadził konkretną technikę produkcji czy wyrób. Jakże inaczej zachowała się natomiast Irlandia, której polityka przyciągania obcych inwestycji - przypomnę, głównie na budowę nowych obiektów - nie polegała tylko na niskich stawkach podatkowych. Ważniejsze było to, że prawie bez wyjątku, można było inwestować tylko w dziedziny "wysokiej" techniki.
Trudno o większy kontrast niż to, co się stało po otwarciu na obcy kapitał z elektroniką w Irlandii i w Polsce. W Polsce, dysponująca bardzo wykształconą kadrą elektronika padła właściwie z marszu, a obce firmy weszły głównie z własnym towarem. W Irlandii, ci sami producenci stworzyli od zera prężną branżę elektroniczną, podobnie jak w Finlandii, gdzie - też pod opieką państwa - taka silna branża, oparta w dużym stopniu na obcej kadrze, powstała w ciągu ostatnich paru lat.
...........
Należy odrzucić kolejny popularny dzisiaj pogląd, mianowicie że dzięki reformom ustrojowym udało się od zaraz wyłączyć państwo z nadmiernej interwencji w gospodarkę. Owszem, zrezygnowano z jawnej polityki przemysłowej, która zapewniała przemysłowi i rolnictwu nie tylko rozliczne subwencje ale i prawie pełną ochronę przed importem. W to miejsce wprowadzono jednak niejawną politykę przemysłową, tyle, że nastawioną nie na wsparcie własnych producentów, lecz obcych.
W zgodzie z logiką "terapii szokowej", praktykowana za komunizmu polityka przemysłowa została rozmontowana w sposób radykalny; polska gospodarka została, więc wtrącona w całkowicie niepotrzebną, możliwą do ominięcia, głęboką recesję. Ponieważ polityka ochrony gospodarki nie została nigdy nawet częściowo zrekonstruowana, spowodowało to z kolei, że krajowi inwestorzy stali się niezdolni do przejmowania na trwałe państwowych fabryk i banków.
W tych warunkach jedynym sposobem na powstrzymanie zagranicznego przejęcia polskiej gospodarki było formalne wyłączenie obcych inwestorów z prywatyzacji, albo zaniechanie na pewien czas prywatyzacji w ogóle. Decyzja w tej sprawie należała wyłącznie do polskich władz, gdyż żadne ośrodki zewnętrzne, włącznie z Unią Europejską nie miały prawa zabronić takich wyborów. W każdym razie, żaden taki zakaz nie powinien nabrać mocy przed pełną akcesją.
Zamiast tych zakazów, w miejsce polityki popierania własnych inwestorów weszła polityka popierania obcych inwestorów, czyli właściwie "polityka antyprzemysłowa". Nie chodzi o jakieś przypadkowe ruchy państwa, ale zupełnie spójne działania, których głównym przesłaniem stało się ułatwienie obcym producentom przejęcia rynków wewnętrznych. Albo - jako największy przywilej - taniego przejęcia krajowych producentów wraz z ich dawnymi rynkami zbytu.
( )
Utajnione porównanie
Obraz dwóch dekad jest ciągle niepełny, gdyż nie wiadomo na ile, mimo recesji, udało się Gierkowi i Balcerowiczowi wykorzystać deficyty handlowe oraz długi zagraniczne dla rozbudowy gospodarki. Nawet gdyby żadnemu z nich nie wyszło pomnożenie potencjału eksportowego, pozostaje ważne pytanie na ile import przysłużył się do powiększenia zasobów kapitału. W końcu, właśnie radykalne powiększenie tych zasobów było ważnym celem obydwu tych liderów.
Z pewnością Gierek osiągnął pod tym względem więcej w swej dekadzie niż Balcerowicz, gdyż zasoby kapitału, mierzone wartością środków trwałych brutto, wzrosły za Gierka po 1970 r. przyjętym jako 100 do 181 w 1980 r., podczas gdy przyjmując 1989 r. za 100 indeks przyrostu za Balcerowicza w 1999 r. wyniósł tylko 123, czyli jedną czwartą tego co dokonał Gierek (i tyle, ile udało się osiągnąć w bardzo trudnych dla polskiej gospodarki latach 1982-1989, za Jaruzelskiego).
Warto przypomnieć, że Gierek zdecydował się na napędzanie gospodarki na kredyt, oraz długami, nie tyle dla samego pomnażania zasobów kapitału, gdyż nie kierował się jakąś obsesją budowania fabryk czy kopalń ale raczej chęcią zapewnienia pracy zbliżającemu się tzw. wyżowi demograficznemu. W tym względzie też osiągnął sukces, który przyćmiewa Balcerowicza, gdyż
za Gierka powstało 2.1 miliona, a za Balcerowicza zlikwidowano 2.1 miliona miejsc pracy, czyli jedną piątą.
Upór, z jakim Balcerowicz wpędzał Polskę w wysokie bezrobocie jest niespotykany, gdyż większość tych 2.1 miliona ludzi wywalono na bruk w pierwszych latach jego reform. Gdy w 1994 r. zaczęły się rządy lewicowej koalicji, SLD z PSL, liczba bezrobotnych zaczęła szybko spadać, tak, że pod koniec jej rządów, w 1997 r. wyniosła l milion mniej. Gdy w 1997 r. Balcerowicz wziął gospodarkę w swoje ręce za koalicji AWS z UW, szybko dodano l milion ludzi do statystyk bezrobotnych.
W strategii Gierka mieściło się też zapewnienie realnych przyrostów dochodu, oraz konsumpcji, dla gospodarstw domowych, bo to nie była jakaś kolejna stalinowska industrializacja, kiedy wytapia się stal, ale garnki są puste. Balcerowicz to też nie inne wcielenie Stalina, ale jednak
konsumpcja,liczona w cenach stałych, wzrosła za Gierka o blisko 65 punktów procentowych w latach 1970-1979, podczas gdy za Balcerowicza odpowiedni wskaźnik wzrostu wyniósł tylko 35 punktów.
Powyższe porównanie nie oddaje prawdziwego kontrastu, gdyż w wielu ważnych dziedzinach konsumpcji korzystne zmiany za Gierka zostały zniwelowane za Balcerowicza, jak np. w spożyciu mięsa. Polak spożywał 49 kilogramów rocznie w 1970 r. ale już 69 kilogramów w 1980 r., 20 kilo, czyli 40 procent więcej. Jeszcze w 1989 r. za Rakowskiego spożycie było takie jak w 1980 r., by spaść do 57 kilogramów w 1997 r., o 12 kilogramów lub 20 procent (Załącznik 3).
Gorzej wypada też epoka Balcerowicza w sferze kultury; z pewnością jeśli mierzyć ją ilością sprzedanych książek, trzeba przyznać, że zawsze jedną z najniższych w powojennej Europie. W 1970 r., gdy zaczęła się epoka Gierka, na tysiąc mieszkańców przypadało 3451 książek, ale w 1980 już 4136, a - po jego odejściu - za Jaruzelskiego, w 1989 r., aż 4165. W 1997 r., już w tzw. "wolnej Polsce", pod rządami Balcerowicza, sprzedano 2425 książek, czyli 1800 woluminów mniej.
Gdyby przyjąć jako wskaźnik dostępność mieszkań, zwykle umieszczoną wysoko na skali preferencji konsumentów, za Gierka liczba izb na tysiąc mieszkańców wzrosła z 19,4 w 1970 r. do 23,3 w 1980 r.., czyli o jedną piątą, podczas gdy za Balcerowicza liczba ta spadła do 8,5 izb, czyli aż o dwie trzecie. Jednocześnie, ogólna powierzchnia użytkowa mieszkań uległa redukcji między 1980 r. i 1999 r. z 13,9 do 7,2 kilometrów kwadratowych, czyli o prawie połowę.
Co więcej, zmiany w konsumpcji w tych dwóch dekadach dokonały się przy innych założeniach jeśli chodzi o podział korzyści ze wzrostu narodowej produkcji. Za Gierka, podział był z pewnością zbyt spłaszczony, co stanowi grzech komunizmu, ale ciągle w zgodzie z koncepcją nowoczesnego państwa, które nie toleruje biedy. Za Balcerowicza, w biedę zostały wpędzone całe grupy zawodowe, zwłaszcza rolnicy, a biedni ogółem stanowią już jedną czwartą ogółu.
Powyższe porównania oczywiście nie mają służyć wykazaniu wyższości komunizmu nad kapitalizmem, jak chcieliby tego tzw. liberalni krytycy. Tutaj chodzi tylko o wydobycie na jaw wstydliwie ukrywanych statystyk dotyczących porównania konkretnego przypadku komunizmu oraz kapitalizmu.
Z takiego zestawienia niestety wynika, że skazany na zagładę komunizm radził sobie lepiej za Gierka niż kapitalizm w wydaniu Balcerowicza, też chyba skazany na zagładę.
Wyrażając się bardziej dobitnie, nie chodzi o wybielanie komunizmu nawet z tych najlepszych jego lat za Gierka, ale raczej o obnażenie zwyrodniałego kapitalizmu ostatnich lat, gdy doszło do klęski.
W tym sensie, jest to też próba ukazania wyższości normalnego kapitalizmu, takiego jak w Unii Europejskiej, który "pracuje" na wszystkich ludzi, z nienormalnym, jak w Polsce, który "pracuje" na uprzywilejowane warstwy, zresztą głównie nie z kraju ale z zagranicy.
( )
...............
Konieczne jest - jak widać - rozstanie się z marnym mitem dotyczącym oceny niedawnej przeszłości, mianowicie, że reformy tzw. liberalne przeniosły gospodarkę z piekła do raju, z łap Gierka w dłonie Balcerowicza. Balcerowicz nie zabrał Polski ze sobą do raju, nie dał Polsce nawet cudu, o którym rozpisują się tzw. liberałowie, tak, że jeśli można w ogóle mówić o cudzie gospodarczym w powojennej Polsce, to wypada, że w grę wchodzi tylko dekada z czasów Gierka, za komunizmu.
To, że większość ludzi uważa dzisiaj, że okres Gierka był najlepszym jakiego doświadczyli po wojnie, to nie dlatego, że - jak twierdzą tzw. liberałowie - mają zamęt w głowie z powodu nostalgii za latami, gdy byli biedni, ale młodzi. Prawda jest taka, że to tzw. liberałowie, wykorzystując monopol medialny, starają się zamącić w głowach innym propagując swoją wersję komunistycznego kultu jednostki, czyli "architekta cudu gospodarczego" - Balcerowicza.
Nota wydawnicza.
Wprowadzenie
CZĘŚĆ PIERWSZA
WYMYŚLONY POSTĘP
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wywłaszczenie narodowe
Niespełnione zamierzenia
Tło regionalne
Reszta świata
Podsumowanie
ROZDZIAŁ DRUGI
Sprzeniewierzony majątek
Szok cenowy
Wieczny wyciek
Jałowa machinacja
Podsumowanie
ROZDZIAŁ TRZECI
"Niekompletny kapitalizm"
Patologia społeczna
Dalszy regres
Nietrwałość struktur
Podsumowanie
CZĘŚĆ DRUGA
ZMARNOWANE PAŃSTWO
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wymuszona recesja
Radość niszczenia
Kuracja głodowa
Nieuczciwa walka
Podsumowanie
ROZDZIAŁ PIĄTY
Labirynty korupcji
Wspólna korzyść
Negatywny wybór
Potęga korupcji
Podsumowanie
ROZDZIAŁ SZÓSTY
"Handlarze złomem"
Siła przewodnia
Propaganda wyprzedaży
Zgrana władza
Podsumowanie
CZĘŚĆ TRZECIA
PRZEKLEŃSTWO HISTORII
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Zakłamana przeszłość
Zapomniane reformy
Ukrywane realia
Utajnione porównanie
Podsumowanie
ROZDZIAŁ ÓSMY
Niemieckie nieporządki
Spreparowane umysły
Wyłudzenie gospodarki.
Podlejszy koniec
Podsumowanie
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Utrwalone nierówności
Dwuznaczny rozłam
Kolejne cofnięcia
Uścisk globalizacji
Podsumowanie
Posłowie
Alternatywa liberalna
Wybryk rewolucji
Wyjście awaryjne
Załączniki
Literatura
http://zaprasza.net/poznanski/
http://zaprasza.net/poznanski/
( ) prof. K.Z. Poznański :
"Niniejsza książka jest napisaną od nowa pracą zbudowaną na schemacie mojej poprzedniej książki Wielki przekręt. Klęska polskich reform. Minęło kilka miesięcy od ukazania się tamtej książki, mojej pierwszej publikacji po polsku od dwudziestu lat. Jej sukces był dla mnie sporym zaskoczeniem. Obawiałem się, że moja skrajnie krytyczna ocena zmian ustrojowych w gospodarce zrazi czytelników. Książkę sprzedano jednak w niespotykanym - jak na ten gatunek - nakładzie dwudziestu kilku tysięcy egzemplarzy. Niestety nie znalazła ona uznania w głównych ośrodkach opiniotwórczych, w tym akademickich. Odnieść można wrażenie, że polscy naukowcy w zasadzie uznali książkę za niewygodną, gdyż przez całą dekadę głoszą pochwałę reform, które ja opisałem jako klęskę. Oczywiście nie należy zbyt dużo oczekiwać po jednej książce, ale można się pocieszyć, że stała się przynajmniej przedmiotem konwersacji w tych kręgach. Ukazało się mnóstwo recenzji, tyle, że wysokonakładowa prasa albo całkowicie przemilczała książkę albo odniosła się do niej z wyjątkową zjadliwością. Miałem też kilka zaproszeń do telewizyjnych oraz radiowych dyskusji, które zawsze były bardzo burzliwe. Spotkałem się też z młodzieżą studencką, głównie w Krakowie i Warszawie. Dwukrotnie miałem okazję przedstawić swoje poglądy posłom na zaproszenie Sejmu. Odebrałem też obszerną pocztę elektroniczną od czytelników, którzy w większości zareagowali z dużą troską na moją krytykę reform. Dla nich, bierność ośrodków wpływu czy samych władz w sprawach poruszanych w książce musi być bardzo deprymującą. Uległem ich zachętom do dalszego penetrowania tematyki polskich reform.
Postanowiłem przygotować nową pracę, która pomija drugorzędne wątki i proponuje równie krytyczną ocenę obecnych przemian ustrojowych z nadzieją, że spotka się z nie mniejszym zainteresowaniem. W tym celu musiałem też znaleźć nowego wydawcę, który obniżyłby ogromnie wygórowaną cenę nałożoną na poprzednią książkę. Ograniczony czas nie pozwolił mi na wykorzystanie w tej pracy wszystkich otrzymanych dotąd uwag. Te uwagi, a także zupełnie nowe materiały na temat reform oraz stanu gospodarki, uwzględniam w mojej najnowszej książce, już w połowie zakończonej.
Nadałem jej tytuł - " Ostatnie wybory: rozkład państwa "
( )
..........
Konieczne jest - jak widać - rozstanie się z marnym mitem dotyczącym oceny niedawnej przeszłości, mianowicie, że reformy tzw. liberalne przeniosły gospodarkę z piekła do raju, z łap Gierka w dłonie Balcerowicza. Balcerowicz nie zabrał Polski ze sobą do raju, nie dał Polsce nawet cudu, o którym rozpisują się tzw. liberałowie, tak, że jeśli można w ogóle mówić o cudzie gospodarczym w powojennej Polsce, to wypada, że w grę wchodzi tylko dekada z czasów Gierka, za komunizmu.
To, że większość ludzi uważa dzisiaj, że okres Gierka był najlepszym jakiego doświadczyli po wojnie, to nie dlatego, że - jak twierdzą tzw. liberałowie - mają zamęt w głowie z powodu nostalgii za latami, gdy byli biedni, ale młodzi. Prawda jest taka, że to tzw. liberałowie, wykorzystując monopol medialny, starają się zamącić w głowach innym propagując swoją wersję komunistycznego kultu jednostki, czyli "architekta cudu gospodarczego" - Balcerowicza.
Nie mogło dojść do cudu za Balcerowicza, gdyż wsparł on wzrost produkcji na jeszcze większych deficytach handlowych niż Gierek, stworzył jedynie "domek z kart", który nie jest w stanie stać o własnych siłach. Ten "domek z kart" został postawiony w trakcie zupełnie zbędnej "pierwszej recesji Balcerowicza" z lat 1990-1992, a poczynając od 2000 r., zaczął się on rozpadać już w "drugiej recesji Balcerowicza", wynikłej nie tyle z błędów państwa co z jego niemocy.
( )
.............
Można teraz wykazać bezzasadność kolejnej potocznej opinii dotyczącej reform ustrojowych, głoszącej jakoby Polacy musieli oddać majątek narodowy za bezcen w obce ręce, gdyż nie było ich stać na jego wykupienie. Skoro jednak Polacy stworzyli ten majątek to nie powinni mieć problemu, żeby przy odpowiedniej polityce prywatyzacji, wykupić go samemu. Nie mieli natomiast szansy na wykupienie wielokrotnie większego majątku trwałego Austrii, gdyż go przecież nie zbudowali.
Jakże obłudne jest mówienie o finansowej niemożności Polaków, w świetle tego, że majątek przemysłu i banków został sprzedany za jedną dziesiątą jego aktualnej wartości. Na to, żeby wykupić majątek po pełnych cenach Polacy potrzebowaliby sporo czasu, ale na tak nisko wyceniony majątek, wystarczyłyby roczne oszczędności społeczeństwa. Nie jest prawdą, że zostawiony przez komunistów kapitał był nic nie wart, prawdą jest, że on został sprzedany za bezcen, tyle, że nie Polakom.
Prawdziwa "nędza" transformacji wychodzi na jaw, gdy zrozumiemy, że sprzedając za nic, reformatorzy stracili środki na pomnożenie narodowego kapitału. Przy ekwiwalentnej sprzedaży, za każdy stary obiekt można by postawić dokładnie drugi tak samo stary, tak, że majątek by się podwoił. Wtedy nie musiałoby dojść do utraty kontroli nad majątkiem narodowym, gdyż jedno poszłoby do obcych a drugie trafiłoby do lokalnych właścicieli, więc podział byłby pół-na-pół.
Dopiero teraz, gdy Polska nie ma własnego majątku, pojawia się prawdziwy problem, jak lokalni inwestorzy mają zakumulować kapitał, zwłaszcza ten większej skali. Trudno to będzie zrobić bez zysków, zwłaszcza, że zagraniczni właściciele nie wpadną na pomysł, żeby zaproponować odsprzedaż banków i fabryk, skąd pochodzą zyski, za jedną dziesiątą wartości. Wymyślona przez tzw. liberałów niewydolność finansowa Polaków po komunizmie, jedynie teraz staje się faktem.
( )
Jak widać, inny skutecznie wylansowany pogląd, że polskie reformy ustrojowe stanowią radykalne przejście od komunistycznej nienormalności do kapitalistycznej normalności, nie wytrzymuje prostej konfrontacji z faktami. Samo przejście do systemu kapitalizmu, jak widać, nie gwarantuje, systemowej normalności. Prawdę mówiąc, w jakimś sensie, to co się ostatnio stało z systemem gospodarczym, spowodowało nawet pogłębienie dotychczasowej nienormalności.
Komunistyczna likwidacja prywatnej własności w drodze nacjonalizacji dokonanej przez pierwsze władze po wojnie była jednocześnie wywłaszczeniem obcych właścicieli, jak również etnicznych mniejszości. Przynajmniej w Polsce czy w Czechach zmiany te były też w dużym stopniu konsekwencją przymusowej deportacji ludności niemieckiej według podyktowanego przez zwycięski Związek Radziecki, za zgodą pozostałych aliantów, podziału terytoriów pobitych Niemiec.
Jeśli można mówić o braku ciągłości w procesie odejścia od komunizmu, to chyba głównie właśnie w owym "narodowym" aspekcie przemian własnościowych. Komunizm dokonał po wojnie wywłaszczenia obcego kapitału jako ważnej, ale nie dominującej sfery własności, formalnie na rzecz całego narodu, faktycznie na rzecz partii. Postkomunizm oznacza natomiast prawie pełne uwłaszczenie zagranicznych podmiotów kosztem całego narodu, już bez tej partii.
Mamy więc wreszcie polski kapitalizm, tyle, że zachowano ustanowiony przez komunizm podstawowy układ struktury własności. Nadal brak silnej lokalnej klasy kapitalistycznej obracającej rodzimym kapitałem w celach produkcyjnych a nie w celu zagranicznej wyprzedaży. W tym sensie polska gospodarka pozostaje w objęciach systemu, który z przekory, ale również trochę złośliwie, mam bardzo ochotę nazwać nie tyle "późnym", co "najpóźniejszym" komunizmem.
( )
Nieuczciwa walka
Wystawieni na miażdżącą konkurencję z importu oraz borykający się z brakiem kredytu, miejscowi inwestorzy mieli tylko jedną szansę w staraniach o państwowy majątek. Tą jedyną szansą byłaby dla nich polityka przemysłowa państwa wyrównująca warunki konkurencji o majątek z opływającymi w fundusze obce firmy będące źródłem importowego zagrożenia (patrz sugestie Kornaia, 1991). Stało się jednak dokładnie odwrotnie - państwo przyjęło "politykę antyprzemysłową".
Zamiast chronić lokalnych nabywców zniesiono jakiekolwiek formalne wymogi dla zagranicznego udziału w prywatyzacji. To była dobrowolna decyzja polskich władz, nie mająca nic wspólnego z negocjacjami akcesyjnymi z Unią. Nie ma też precedensu wśród członków Unii znoszenia barier dla ruchów kapitałowych jeszcze przed formalnym przyjęciem (Austria do ostatniej chwili utrzymała ograniczenia wobec obcych inwestorów, np. w sektorze motoryzacji).
Zresztą, nawet jak się już jest członkiem Unii, przepisy zezwalają na wyłączenie ruchów kapitałowych z pełnej liberalizacji w ramach tzw. unii monetarnej. Dania zdecydowała się poczekać z przyjęciem wspólnej waluty, żeby dać swym bankom czas na konsolidację tak, by uniknąć obcych przejęć. Portugalia weszła do tego monetarnego reżimu, ale z podobnych powodów zaczęła pod nadzorem państwa szybką konsolidację różnych dziedzin, w tym też w swym sektorze bankowym.
Przy całym swym liberalizmie, Unia nie jest wcale obszarem całkowicie pozbawionym państwowej własności, także nie ma potrzeby sprzedawania na siłę wszystkiego co państwowe, żeby się "dopasować". W Portugalii, kiedy przed niewielu laty wstępowała do Unii, publiczne banki stanowiły 80 procent, a teraz ciągle 45 procent. W Niemczech aż 40 procent sektora pozostaje w rękach państwowych (głównie w formie - nastawionych na wspieranie rozwoju - tzw. banków regionalnych).
To, że w Polsce nie wprowadzono żadnych reglamentacji, stanowi odchylenie od praktyk, jeśli nie wręcz norm zachodnioeuropejskich, ale w innych elementach obecne polskie podejście do obcego kapitału jest też dewiacją. Najbardziej chyba szokuje wczesna decyzja, żeby w polskich warunkach natychmiast wystawić na sprzedaż cały kapitał. W ten sposób powstała bowiem ogromna nadwyżka podaży majątku państwa nad efektywnym popytem ze strony lokalnych inwestorów.
Na dodatek zdecydowano się oferować majątek głównie tzw. inwestorom strategicznym, reflektującym na ponad 50 procent udziałów, gotowym do określonych nowych inwestycji. Kierowano się doktryną Balcerowicza (2000), że sprzedaż "rozproszona", w mniejszych udziałach, nie zapewnia maksymalnej ceny, choć nikt w praktyce ich nie maksymalizował. Ograniczeni finansowo polscy inwestorzy stali się jeszcze mniej zdolni do walki z obcym nabywcą.
Co więcej, krajowy inwestor prawie nigdy nie mógł liczyć na - finansowe - zachęty, oferowane obcokrajowcom, jak to stało się np. z bankami. Przez całe lata wymóg dotyczący rezerw bankowych ustalono na poziomie 30 procent, trzy razy wyższym niż w Unii. Podrożyło to koszty działalności banków, oraz cenę kredytu, tym samym obniżając rynkową wartość banków. Kiedy większość banków stała się już własnością zagraniczną, w 1999 r., wskaźnik rezerw w Polsce zrównano z unijnym.
Z kolei w przemyśle zagraniczni nabywcy zyskali zachęty w postaci często nawet dziesięcioletnich okresów zwolnień podatkowych, niedostępnych dla krajowców. Podczas gdy pierwsi zostali objęci zerowymi cłami na import maszyn i urządzeń, podobny przywilej nie objął jednak polskich nabywców majątku. Polscy właściciele nie mogą nawet marzyć o takim wsparciu w obliczu bankructwa jakie niedawno państwo obiecało upadającemu Żeraniowi, czyli koreańskiemu Daewoo.
Do tego wszystkiego, państwo zrezygnowało z jakichkolwiek ogólnie przyjętych w świecie wymogów wobec obcych inwestorów, oprócz tzw. obowiązkowych inwestycji. W większości przypadków te obowiązki nie były egzekwowane, gdyż chodziło jedynie o stworzenie wrażenia, że łączna faktyczna cena sprzedaży jest wyższa niż wpłata do budżetu. Zamiast sprowadzić dodatkowy kapitał z zagranicy, nabywcy z reguły sięgnęli do zysków wypracowywanych przez swe polskie nabytki.
Negocjując wysokość obowiązkowych inwestycji strona polska prawie nigdy nie domagała się żeby zagraniczny inwestor wprowadził konkretną technikę produkcji czy wyrób. Jakże inaczej zachowała się natomiast Irlandia, której polityka przyciągania obcych inwestycji - przypomnę, głównie na budowę nowych obiektów - nie polegała tylko na niskich stawkach podatkowych. Ważniejsze było to, że prawie bez wyjątku, można było inwestować tylko w dziedziny "wysokiej" techniki.
Trudno o większy kontrast niż to, co się stało po otwarciu na obcy kapitał z elektroniką w Irlandii i w Polsce. W Polsce, dysponująca bardzo wykształconą kadrą elektronika padła właściwie z marszu, a obce firmy weszły głównie z własnym towarem. W Irlandii, ci sami producenci stworzyli od zera prężną branżę elektroniczną, podobnie jak w Finlandii, gdzie - też pod opieką państwa - taka silna branża, oparta w dużym stopniu na obcej kadrze, powstała w ciągu ostatnich paru lat.
...........
Należy odrzucić kolejny popularny dzisiaj pogląd, mianowicie że dzięki reformom ustrojowym udało się od zaraz wyłączyć państwo z nadmiernej interwencji w gospodarkę. Owszem, zrezygnowano z jawnej polityki przemysłowej, która zapewniała przemysłowi i rolnictwu nie tylko rozliczne subwencje ale i prawie pełną ochronę przed importem. W to miejsce wprowadzono jednak niejawną politykę przemysłową, tyle, że nastawioną nie na wsparcie własnych producentów, lecz obcych.
W zgodzie z logiką "terapii szokowej", praktykowana za komunizmu polityka przemysłowa została rozmontowana w sposób radykalny; polska gospodarka została, więc wtrącona w całkowicie niepotrzebną, możliwą do ominięcia, głęboką recesję. Ponieważ polityka ochrony gospodarki nie została nigdy nawet częściowo zrekonstruowana, spowodowało to z kolei, że krajowi inwestorzy stali się niezdolni do przejmowania na trwałe państwowych fabryk i banków.
W tych warunkach jedynym sposobem na powstrzymanie zagranicznego przejęcia polskiej gospodarki było formalne wyłączenie obcych inwestorów z prywatyzacji, albo zaniechanie na pewien czas prywatyzacji w ogóle. Decyzja w tej sprawie należała wyłącznie do polskich władz, gdyż żadne ośrodki zewnętrzne, włącznie z Unią Europejską nie miały prawa zabronić takich wyborów. W każdym razie, żaden taki zakaz nie powinien nabrać mocy przed pełną akcesją.
Zamiast tych zakazów, w miejsce polityki popierania własnych inwestorów weszła polityka popierania obcych inwestorów, czyli właściwie "polityka antyprzemysłowa". Nie chodzi o jakieś przypadkowe ruchy państwa, ale zupełnie spójne działania, których głównym przesłaniem stało się ułatwienie obcym producentom przejęcia rynków wewnętrznych. Albo - jako największy przywilej - taniego przejęcia krajowych producentów wraz z ich dawnymi rynkami zbytu.
( )
Utajnione porównanie
Obraz dwóch dekad jest ciągle niepełny, gdyż nie wiadomo na ile, mimo recesji, udało się Gierkowi i Balcerowiczowi wykorzystać deficyty handlowe oraz długi zagraniczne dla rozbudowy gospodarki. Nawet gdyby żadnemu z nich nie wyszło pomnożenie potencjału eksportowego, pozostaje ważne pytanie na ile import przysłużył się do powiększenia zasobów kapitału. W końcu, właśnie radykalne powiększenie tych zasobów było ważnym celem obydwu tych liderów.
Z pewnością Gierek osiągnął pod tym względem więcej w swej dekadzie niż Balcerowicz, gdyż zasoby kapitału, mierzone wartością środków trwałych brutto, wzrosły za Gierka po 1970 r. przyjętym jako 100 do 181 w 1980 r., podczas gdy przyjmując 1989 r. za 100 indeks przyrostu za Balcerowicza w 1999 r. wyniósł tylko 123, czyli jedną czwartą tego co dokonał Gierek (i tyle, ile udało się osiągnąć w bardzo trudnych dla polskiej gospodarki latach 1982-1989, za Jaruzelskiego).
Warto przypomnieć, że Gierek zdecydował się na napędzanie gospodarki na kredyt, oraz długami, nie tyle dla samego pomnażania zasobów kapitału, gdyż nie kierował się jakąś obsesją budowania fabryk czy kopalń ale raczej chęcią zapewnienia pracy zbliżającemu się tzw. wyżowi demograficznemu. W tym względzie też osiągnął sukces, który przyćmiewa Balcerowicza, gdyż
za Gierka powstało 2.1 miliona, a za Balcerowicza zlikwidowano 2.1 miliona miejsc pracy, czyli jedną piątą.
Upór, z jakim Balcerowicz wpędzał Polskę w wysokie bezrobocie jest niespotykany, gdyż większość tych 2.1 miliona ludzi wywalono na bruk w pierwszych latach jego reform. Gdy w 1994 r. zaczęły się rządy lewicowej koalicji, SLD z PSL, liczba bezrobotnych zaczęła szybko spadać, tak, że pod koniec jej rządów, w 1997 r. wyniosła l milion mniej. Gdy w 1997 r. Balcerowicz wziął gospodarkę w swoje ręce za koalicji AWS z UW, szybko dodano l milion ludzi do statystyk bezrobotnych.
W strategii Gierka mieściło się też zapewnienie realnych przyrostów dochodu, oraz konsumpcji, dla gospodarstw domowych, bo to nie była jakaś kolejna stalinowska industrializacja, kiedy wytapia się stal, ale garnki są puste. Balcerowicz to też nie inne wcielenie Stalina, ale jednak
konsumpcja,liczona w cenach stałych, wzrosła za Gierka o blisko 65 punktów procentowych w latach 1970-1979, podczas gdy za Balcerowicza odpowiedni wskaźnik wzrostu wyniósł tylko 35 punktów.
Powyższe porównanie nie oddaje prawdziwego kontrastu, gdyż w wielu ważnych dziedzinach konsumpcji korzystne zmiany za Gierka zostały zniwelowane za Balcerowicza, jak np. w spożyciu mięsa. Polak spożywał 49 kilogramów rocznie w 1970 r. ale już 69 kilogramów w 1980 r., 20 kilo, czyli 40 procent więcej. Jeszcze w 1989 r. za Rakowskiego spożycie było takie jak w 1980 r., by spaść do 57 kilogramów w 1997 r., o 12 kilogramów lub 20 procent (Załącznik 3).
Gorzej wypada też epoka Balcerowicza w sferze kultury; z pewnością jeśli mierzyć ją ilością sprzedanych książek, trzeba przyznać, że zawsze jedną z najniższych w powojennej Europie. W 1970 r., gdy zaczęła się epoka Gierka, na tysiąc mieszkańców przypadało 3451 książek, ale w 1980 już 4136, a - po jego odejściu - za Jaruzelskiego, w 1989 r., aż 4165. W 1997 r., już w tzw. "wolnej Polsce", pod rządami Balcerowicza, sprzedano 2425 książek, czyli 1800 woluminów mniej.
Gdyby przyjąć jako wskaźnik dostępność mieszkań, zwykle umieszczoną wysoko na skali preferencji konsumentów, za Gierka liczba izb na tysiąc mieszkańców wzrosła z 19,4 w 1970 r. do 23,3 w 1980 r.., czyli o jedną piątą, podczas gdy za Balcerowicza liczba ta spadła do 8,5 izb, czyli aż o dwie trzecie. Jednocześnie, ogólna powierzchnia użytkowa mieszkań uległa redukcji między 1980 r. i 1999 r. z 13,9 do 7,2 kilometrów kwadratowych, czyli o prawie połowę.
Co więcej, zmiany w konsumpcji w tych dwóch dekadach dokonały się przy innych założeniach jeśli chodzi o podział korzyści ze wzrostu narodowej produkcji. Za Gierka, podział był z pewnością zbyt spłaszczony, co stanowi grzech komunizmu, ale ciągle w zgodzie z koncepcją nowoczesnego państwa, które nie toleruje biedy. Za Balcerowicza, w biedę zostały wpędzone całe grupy zawodowe, zwłaszcza rolnicy, a biedni ogółem stanowią już jedną czwartą ogółu.
Powyższe porównania oczywiście nie mają służyć wykazaniu wyższości komunizmu nad kapitalizmem, jak chcieliby tego tzw. liberalni krytycy. Tutaj chodzi tylko o wydobycie na jaw wstydliwie ukrywanych statystyk dotyczących porównania konkretnego przypadku komunizmu oraz kapitalizmu.
Z takiego zestawienia niestety wynika, że skazany na zagładę komunizm radził sobie lepiej za Gierka niż kapitalizm w wydaniu Balcerowicza, też chyba skazany na zagładę.
Wyrażając się bardziej dobitnie, nie chodzi o wybielanie komunizmu nawet z tych najlepszych jego lat za Gierka, ale raczej o obnażenie zwyrodniałego kapitalizmu ostatnich lat, gdy doszło do klęski.
W tym sensie, jest to też próba ukazania wyższości normalnego kapitalizmu, takiego jak w Unii Europejskiej, który "pracuje" na wszystkich ludzi, z nienormalnym, jak w Polsce, który "pracuje" na uprzywilejowane warstwy, zresztą głównie nie z kraju ale z zagranicy.
( )
...............
Konieczne jest - jak widać - rozstanie się z marnym mitem dotyczącym oceny niedawnej przeszłości, mianowicie, że reformy tzw. liberalne przeniosły gospodarkę z piekła do raju, z łap Gierka w dłonie Balcerowicza. Balcerowicz nie zabrał Polski ze sobą do raju, nie dał Polsce nawet cudu, o którym rozpisują się tzw. liberałowie, tak, że jeśli można w ogóle mówić o cudzie gospodarczym w powojennej Polsce, to wypada, że w grę wchodzi tylko dekada z czasów Gierka, za komunizmu.
To, że większość ludzi uważa dzisiaj, że okres Gierka był najlepszym jakiego doświadczyli po wojnie, to nie dlatego, że - jak twierdzą tzw. liberałowie - mają zamęt w głowie z powodu nostalgii za latami, gdy byli biedni, ale młodzi. Prawda jest taka, że to tzw. liberałowie, wykorzystując monopol medialny, starają się zamącić w głowach innym propagując swoją wersję komunistycznego kultu jednostki, czyli "architekta cudu gospodarczego" - Balcerowicza.
Nie mogło dojść do cudu za Balcerowicza, gdyż wsparł on wzrost produkcji na
jeszcze większych deficytach handlowych niż Gierek, stworzył jedynie "domek z
kart", który nie jest w stanie stać o własnych siłach. Ten "domek z kart" został
postawiony w trakcie zupełnie zbędnej "pierwszej recesji Balcerowicza" z lat
1990-1992, a poczynając od 2000 r., zaczął się on rozpadać już w "drugiej
recesji Balcerowicza", wynikłej nie tyle z błędów państwa co z jego niemocy.
Nie może też być mowy o cudzie, gdyż Balcerowicz nie zadowolił się deficytami
handlowymi, ale sięgnął po inny środek, iście piekielną sztuczkę, żeby ożywić
gospodarkę przez wyprzedaż w obce ręce stworzonego głównie za Gierka kapitału.
Podczas gdy Gierek obiecał Polakom podwojenie kapitału, czyli zbudowanie
"drugiej Polski", Balcerowicz cały ten podwojony kapitał, główne źródło
narodowego bogactwa, roztrwonił za bezcen, zostawiając niestety "Polskę zerową".
Nota wydawnicza.
Wprowadzenie
CZĘŚĆ PIERWSZA
WYMYŚLONY POSTĘP
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wywłaszczenie narodowe
Niespełnione zamierzenia
Tło regionalne
Reszta świata
Podsumowanie
ROZDZIAŁ DRUGI
Sprzeniewierzony majątek
Szok cenowy
Wieczny wyciek
Jałowa machinacja
Podsumowanie
ROZDZIAŁ TRZECI
"Niekompletny kapitalizm"
Patologia społeczna
Dalszy regres
Nietrwałość struktur
Podsumowanie
CZĘŚĆ DRUGA
ZMARNOWANE PAŃSTWO
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wymuszona recesja
Radość niszczenia
Kuracja głodowa
Nieuczciwa walka
Podsumowanie
ROZDZIAŁ PIĄTY
Labirynty korupcji
Wspólna korzyść
Negatywny wybór
Potęga korupcji
Podsumowanie
ROZDZIAŁ SZÓSTY
"Handlarze złomem"
Siła przewodnia
Propaganda wyprzedaży
Zgrana władza
Podsumowanie
CZĘŚĆ TRZECIA
PRZEKLEŃSTWO HISTORII
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Zakłamana przeszłość
Zapomniane reformy
Ukrywane realia
Utajnione porównanie
Podsumowanie
ROZDZIAŁ ÓSMY
Niemieckie nieporządki
Spreparowane umysły
Wyłudzenie gospodarki.
Podlejszy koniec
Podsumowanie
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Utrwalone nierówności
Dwuznaczny rozłam
Kolejne cofnięcia
Uścisk globalizacji
Podsumowanie
Posłowie
Alternatywa liberalna
Wybryk rewolucji
Wyjście awaryjne
Załączniki
Literatura
http://zaprasza.net/poznanski/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz