WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
środa, 7 maja 2008
1793.Uniżona prośba"e l i t narodu polskiego"
Szanowni Państwo!
Bez żadnej naszej zasługi staliśmy się mimowolnymi świadkami, a poniekąd – również uczestnikami historycznego momentu. 1 kwietnia o godzinie 17,17 Sejm Rzeczypospolitej Polskiej głosami 384 posłów, przy 56 głosach sprzeciwu i 12 wstrzymujących się, uchwalił ustawę upoważniającą prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego do ratyfikowania Traktatu Reformującego zwanego Traktatem Lizbońskim. Przypominam datę, godzinę, a także inne okoliczności tej decyzji, podobnie jak nazwisko prezydenta, ponieważ składając podpis pod Traktetem Reformującym już na wieki zajmie miejsce w historii Polski obok króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Stanisław August, jak wiadomo, swoim podpisem legitymizował likwidację państwa polskiego wskutek III rozbioru, zaś pan prezydent Lech Kaczyński, ratyfikując Traktat Reformujący, formalnie zrezygnuje z niepodległości Polski i włączy ją do nowego państwa pod nazwą Unia Europejska, w charakterze jego części składowej.
Wbrew bowiem krętactwom i kłamstwom, jakie parlamentarzyści wpisali do uchwały towarzyszącej ustawie ratyfikacyjnej, ratyfikacja Traktatu Reformującego oznacza likwidację niepodległości Polski. Polska bowiem od roku 2009 stanie się częścią składową nowego państwa – Unii Europejskiej. Nigdy jeszcze żadna część składowa jakiegokolwiek państwa nie była niepodległa. Przeciwnie – była właśnie podległa władzom tego państwa, którego była częścią składową. Jeśli ktokolwiek uważa inaczej, to albo jest durniem, albo łajdakiem, albo jednym i drugim jednocześnie, bo takie połączenie często się zdarza.
Z punktu widzenia polskich patriotów, którzy uważają niepodległość państwową za coś wartościowego, za co warto nawet oddać życie, wyrzeczenie się niepodległości przez najwyższe władze, które nie zostały do tego zmuszone ani klęską wojenną, ani splotem niekorzystnych okoliczności, z pewnością odbierane jest tragicznie. Ale tej tragedii towarzyszyła farsa, której autorem był prezes Prawa i Sprawiedliwości, pan Jarosław Kaczyński.
Pan Jarosław Kaczyński uchodzi za wirtuoza intrygi, ale tak, jak niektórzy w biznesie się przeinwestowują, to on bardzo często się przeintrygowuje. Tym razem przeintrygował się do gołej ziemi. Odegrana przez niego komedia obliczona była na wywołanie u naiwnych wrażenia, że oto Jarosław Kaczyński w ostatniej chwili uratował niepodległość i żywotne interesy państwowe Polski. Tymczasem tak naprawdę chodziło mu tylko o przysłonięcie zdrady niepodległości Polski listkiem figowym w postaci uchwały, do której powpisywano rozmaite kłamliwe zaklęcia. Ta uchwała nie tylko pozbawiona jest jakiegokolwiek znaczenia prawno-międzynarodowego, ale nawet znaczenia w wewnętrznym, polskim systemie prawnym. Przyznał to oficjalnie z trybuny sejmowej poseł Platformy Obywatelskiej Zbigniew Chlebowski, którego deklaracji prezes Jarosław Kaczyński musiał wysłuchać z miedzianym czołem. Donald Tusk nie okazał się zbyt hojny wobec niego i wobec Prawa i Sprawiedliwości. Pragnąc wywiązać się wobec swoich mocodawców, zgodził się w końcu na upragniony przez prezesa PiS listek figowy, ale tak bardzo go podziurawił, że cała sromota jest mimo przysłonięcia widoczna.
Dlaczego jednak tak się złoszczę na prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego? Przecież nie tylko on głosował za ustawą ratyfikacyjną. Donald Tusk i wszyscy posłowie Platformy Obywatelskiej też głosowali za ratyfikacją, podobnie jak posłowie Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz Lewicy i Demokratów. To prawda, ale tylko Prawo i Sprawiedliwość ustami swego prezesa obiecywało bronic interesów państwowych i narodowych. Platforma Obywatelska – wiadomo; utworzona przy udziale agentów komunistycznej razwiedki, jest dzisiaj polityczna ekspozyturą wpływowego i rozgałęzionego stronnictwa pruskiego, więc nikt normalny nie spodziewał się po niej, ani nie spodziewa obrony polskich interesów. Sojusz Lewicy Demokratycznej, będący faktycznym kierownikiem politycznym Lewicy i Demokratów, nie posiada się ze szczęścia, że znowu ma swój Związek Sowiecki, któremu może się wysługiwać. Polskie Stronnictwo Ludowe za odpowiednie wynagrodzenie zrobi wszystko – więc złudzenia można było mieć tylko wobec Prawa i Sprawiedliwości. Ale wszystko ma swój kres i godzina prawdy położyła kres również i tym złudzeniom. Dzisiaj już wiemy, ze Prawo i Sprawiedliwość i prezes tej partii Jarosław Kaczyński umiał tylko lepiej udawać. Ale – jak powiadają bywalcy teatrów – o jedenastej sztuka jest skończona. Czar prysnął i mam nadzieję, że każdy tę chwilę sobie zapamięta.
Zapamięta również i z tego powodu, że chociaż nasi parlamentarzyści maja pełne usta demokratycznych frazesów, to przecież nie pozwolili wypowiedzieć się narodowi w tak żywotnej i istotnej dla państwa sprawie. Parlamentarna hałastra najwyraźniej zapomniała, skąd wyrastają jej nogi, a wobec tego czy nie warto tego przypomnieć? Prawdę należy głosić „w porę i nie w porę”, a do przekłuwania balonów nadętych pycha własnych gazów – każda chwila jest odpowiednia.
Obserwując scenę polityczną każdy mógł odnieść wrażenie, że Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość, gdyby tylko mogły, to pożarłyby się na surowo. Ale z okazji przygotowania aktu zdrady narodowej najwyraźniej proklamowano rozejm. Donald Tusk składał się na trybunie sejmowej jak scyzoryk i tak wszystkim zakadził, że nawet Jarosławowi Kaczyńskiemu rączki same składały się do oklasków, podobnie zresztą, jak panu prezydentowi.
Pan prezydent w swoim przemówieniu między innymi podziękował przywódcom innych państw europejskich. Charakterystyczne było, że kiedy wymienił niemiecką panią kanclerz Aniele Merkel, na sali sejmowej rozległy się oklaski. Jeszcze były nieśmiałe, ale bo też i posłowie jeszcze się nie przyzwyczaili, jeszcze się nie nauczyli, że na dźwięk nazwiska każdorazowego niemieckiego kanclerza, nie tylko trzeba będzie klaskać, ale również wstawać, by urządzić swemu nowemu panu owację na stojąco. Jeszcze się nie nauczyli, ale się nauczą.
W poniedziałek mówiłem o podobieństwie nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu do słynnego sejmu grodzieńskiego w 1793 roku, kiedy posłowie milcząco zatwierdzili nie tylko drugi rozbiór Polski, ale również z obrzydliwą służalczością przedstawili napisany przez imperatorową Katarzynę projekt „wieczystego sojuszu” z Rosją, jako „uniżoną prośbę narodu polskiego”. Wkrótce potem wybuchła w obronie niepodległości insurekcja kościuszkowska, podczas której niektórzy zdrajcy zostali przykładnie powieszeni. Dzisiaj jest inaczej. O wieszaniu nikt naturalnie nie myśli; o tym nie ma mowy, bo też i rezygnacja z niepodległości Polski dokonała się przy rosnącej obojętności znacznej części polskiego społeczeństwa. Wielu ludzie nawet naiwnie się cieszy myśląc, że Niemcy czy Francuzi dopiero przychylą im nieba. Nie wiedzą jeszcze, że co najwyżej mogą im przygiąć karku. Ale widocznie powinniśmy przeżyć i takie doświadczenie, zgodnie z tym, co powiedział Pan Jezus świętej siostrze Faustynie – że niepoprawnym grzesznikom spełnia wszystkie pragnienia.
Mówił Stanisław Michalkiewicz
Bez żadnej naszej zasługi staliśmy się mimowolnymi świadkami, a poniekąd – również uczestnikami historycznego momentu. 1 kwietnia o godzinie 17,17 Sejm Rzeczypospolitej Polskiej głosami 384 posłów, przy 56 głosach sprzeciwu i 12 wstrzymujących się, uchwalił ustawę upoważniającą prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego do ratyfikowania Traktatu Reformującego zwanego Traktatem Lizbońskim. Przypominam datę, godzinę, a także inne okoliczności tej decyzji, podobnie jak nazwisko prezydenta, ponieważ składając podpis pod Traktetem Reformującym już na wieki zajmie miejsce w historii Polski obok króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Stanisław August, jak wiadomo, swoim podpisem legitymizował likwidację państwa polskiego wskutek III rozbioru, zaś pan prezydent Lech Kaczyński, ratyfikując Traktat Reformujący, formalnie zrezygnuje z niepodległości Polski i włączy ją do nowego państwa pod nazwą Unia Europejska, w charakterze jego części składowej.
Wbrew bowiem krętactwom i kłamstwom, jakie parlamentarzyści wpisali do uchwały towarzyszącej ustawie ratyfikacyjnej, ratyfikacja Traktatu Reformującego oznacza likwidację niepodległości Polski. Polska bowiem od roku 2009 stanie się częścią składową nowego państwa – Unii Europejskiej. Nigdy jeszcze żadna część składowa jakiegokolwiek państwa nie była niepodległa. Przeciwnie – była właśnie podległa władzom tego państwa, którego była częścią składową. Jeśli ktokolwiek uważa inaczej, to albo jest durniem, albo łajdakiem, albo jednym i drugim jednocześnie, bo takie połączenie często się zdarza.
Z punktu widzenia polskich patriotów, którzy uważają niepodległość państwową za coś wartościowego, za co warto nawet oddać życie, wyrzeczenie się niepodległości przez najwyższe władze, które nie zostały do tego zmuszone ani klęską wojenną, ani splotem niekorzystnych okoliczności, z pewnością odbierane jest tragicznie. Ale tej tragedii towarzyszyła farsa, której autorem był prezes Prawa i Sprawiedliwości, pan Jarosław Kaczyński.
Pan Jarosław Kaczyński uchodzi za wirtuoza intrygi, ale tak, jak niektórzy w biznesie się przeinwestowują, to on bardzo często się przeintrygowuje. Tym razem przeintrygował się do gołej ziemi. Odegrana przez niego komedia obliczona była na wywołanie u naiwnych wrażenia, że oto Jarosław Kaczyński w ostatniej chwili uratował niepodległość i żywotne interesy państwowe Polski. Tymczasem tak naprawdę chodziło mu tylko o przysłonięcie zdrady niepodległości Polski listkiem figowym w postaci uchwały, do której powpisywano rozmaite kłamliwe zaklęcia. Ta uchwała nie tylko pozbawiona jest jakiegokolwiek znaczenia prawno-międzynarodowego, ale nawet znaczenia w wewnętrznym, polskim systemie prawnym. Przyznał to oficjalnie z trybuny sejmowej poseł Platformy Obywatelskiej Zbigniew Chlebowski, którego deklaracji prezes Jarosław Kaczyński musiał wysłuchać z miedzianym czołem. Donald Tusk nie okazał się zbyt hojny wobec niego i wobec Prawa i Sprawiedliwości. Pragnąc wywiązać się wobec swoich mocodawców, zgodził się w końcu na upragniony przez prezesa PiS listek figowy, ale tak bardzo go podziurawił, że cała sromota jest mimo przysłonięcia widoczna.
Dlaczego jednak tak się złoszczę na prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego? Przecież nie tylko on głosował za ustawą ratyfikacyjną. Donald Tusk i wszyscy posłowie Platformy Obywatelskiej też głosowali za ratyfikacją, podobnie jak posłowie Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz Lewicy i Demokratów. To prawda, ale tylko Prawo i Sprawiedliwość ustami swego prezesa obiecywało bronic interesów państwowych i narodowych. Platforma Obywatelska – wiadomo; utworzona przy udziale agentów komunistycznej razwiedki, jest dzisiaj polityczna ekspozyturą wpływowego i rozgałęzionego stronnictwa pruskiego, więc nikt normalny nie spodziewał się po niej, ani nie spodziewa obrony polskich interesów. Sojusz Lewicy Demokratycznej, będący faktycznym kierownikiem politycznym Lewicy i Demokratów, nie posiada się ze szczęścia, że znowu ma swój Związek Sowiecki, któremu może się wysługiwać. Polskie Stronnictwo Ludowe za odpowiednie wynagrodzenie zrobi wszystko – więc złudzenia można było mieć tylko wobec Prawa i Sprawiedliwości. Ale wszystko ma swój kres i godzina prawdy położyła kres również i tym złudzeniom. Dzisiaj już wiemy, ze Prawo i Sprawiedliwość i prezes tej partii Jarosław Kaczyński umiał tylko lepiej udawać. Ale – jak powiadają bywalcy teatrów – o jedenastej sztuka jest skończona. Czar prysnął i mam nadzieję, że każdy tę chwilę sobie zapamięta.
Zapamięta również i z tego powodu, że chociaż nasi parlamentarzyści maja pełne usta demokratycznych frazesów, to przecież nie pozwolili wypowiedzieć się narodowi w tak żywotnej i istotnej dla państwa sprawie. Parlamentarna hałastra najwyraźniej zapomniała, skąd wyrastają jej nogi, a wobec tego czy nie warto tego przypomnieć? Prawdę należy głosić „w porę i nie w porę”, a do przekłuwania balonów nadętych pycha własnych gazów – każda chwila jest odpowiednia.
Obserwując scenę polityczną każdy mógł odnieść wrażenie, że Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość, gdyby tylko mogły, to pożarłyby się na surowo. Ale z okazji przygotowania aktu zdrady narodowej najwyraźniej proklamowano rozejm. Donald Tusk składał się na trybunie sejmowej jak scyzoryk i tak wszystkim zakadził, że nawet Jarosławowi Kaczyńskiemu rączki same składały się do oklasków, podobnie zresztą, jak panu prezydentowi.
Pan prezydent w swoim przemówieniu między innymi podziękował przywódcom innych państw europejskich. Charakterystyczne było, że kiedy wymienił niemiecką panią kanclerz Aniele Merkel, na sali sejmowej rozległy się oklaski. Jeszcze były nieśmiałe, ale bo też i posłowie jeszcze się nie przyzwyczaili, jeszcze się nie nauczyli, że na dźwięk nazwiska każdorazowego niemieckiego kanclerza, nie tylko trzeba będzie klaskać, ale również wstawać, by urządzić swemu nowemu panu owację na stojąco. Jeszcze się nie nauczyli, ale się nauczą.
W poniedziałek mówiłem o podobieństwie nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu do słynnego sejmu grodzieńskiego w 1793 roku, kiedy posłowie milcząco zatwierdzili nie tylko drugi rozbiór Polski, ale również z obrzydliwą służalczością przedstawili napisany przez imperatorową Katarzynę projekt „wieczystego sojuszu” z Rosją, jako „uniżoną prośbę narodu polskiego”. Wkrótce potem wybuchła w obronie niepodległości insurekcja kościuszkowska, podczas której niektórzy zdrajcy zostali przykładnie powieszeni. Dzisiaj jest inaczej. O wieszaniu nikt naturalnie nie myśli; o tym nie ma mowy, bo też i rezygnacja z niepodległości Polski dokonała się przy rosnącej obojętności znacznej części polskiego społeczeństwa. Wielu ludzie nawet naiwnie się cieszy myśląc, że Niemcy czy Francuzi dopiero przychylą im nieba. Nie wiedzą jeszcze, że co najwyżej mogą im przygiąć karku. Ale widocznie powinniśmy przeżyć i takie doświadczenie, zgodnie z tym, co powiedział Pan Jezus świętej siostrze Faustynie – że niepoprawnym grzesznikom spełnia wszystkie pragnienia.
Mówił Stanisław Michalkiewicz
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz