WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
piątek, 9 maja 2008
BRESLAU 1933 * WROCŁAW 2008
12 kwietnia we WrocławiuAdam Witczak
12 kwietnia 2008 roku Polskę obiegły informacje o dantejskich scenach, rozgrywających się na ulicach Wrocławia. Chodziło o manifestację patriotyczną, która upamiętniać miała ofiary zbrodni w Katyniu – a w szerszym kontekście wszystkich Polaków, którzy zapłacili życiem za walkę z totalitarnymi ustrojami podczas II wojny światowej i zaraz po niej.
Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień.
(T.S. Eliot – Ziemia jałowa)
Uczestnicy pochodu atakowani byli przez tzw. bojówki „antifa” (jak same siebie określają), które w założeniu mają zwalczać „faszystów”, kimkolwiek owi faszyści mieliby być. Ostatecznie manifestacja została rozbita przez policję pod wrocławską katedrą – jako „nielegalne zgromadzenie”. Jej uczestnicy zostali zatrzymani i porozwożeni po komisariatach, policja mówi oficjalnie o 204 osobach. Uczestnikom postawiono zarzut brania udziału w nielegalnym zgromadzeniu, do czego część się przyznała, a część nie. Większość udzieliła dodatkowych wyjaśnień.
Pozwolę sobie – jako uczestnik zajść – podsumować całe to wydarzenie.
De facto były to dwa zgromadzenia: na jednym, zarejestrowanym przez osobę fizyczną, nie należącą zresztą do żadnej organizacji, dominowali sympatycy organizacji Obóz Narodowo-Radykalny, na drugim – które miało odbyć się w formie 14-osobowych grup pikietujących – zebrali się głównie przedstawiciele Narodowego Odrodzenia Polski. Obie grupy złączyły się pod kościołem na Piasku i członkowie obu zostali zatrzymani przez policję.
Jak to przebiegało z mojej perspektywy? Nie byłem organizatorem akcji, ale przez większość czasu znajdowałem się niejako w centrum wydarzeń.
Rankiem 12 kwietnia zaczęły na Dworzec Główny PKP przyjeżdżać pierwsze grupy uczestników – liczące po 10-20 osób. Wkrótce potem pojawia się oddział policji, który spisuje dane uczestników. Ostatecznie policja nakazuje nam opuścić peron, na którym czekaliśmy na kolejne grupy, i przejść na plac przed Dworcem Głównym, gdzie mielibyśmy zebrać się wszyscy i wyruszyć na wyspę Piasek, na miejsce manifestacji.
Niedługo potem – niespodzianka. Pojawia się kolejny, wyższy rangą policjant, który twierdzi, że na placu zawiązuje się nielegalne zgromadzenie i rozkazuje najpierw podzielić się na niewielkie grupki, a potem tymi grupkami (oddzielonymi o kilkadziesiąt metrów i więcej!) ruszyć na Piasek. Oczywiście, argument o nielegalnym zgromadzeniu to bzdura – nie rozwijano flag i transparentów, nie wznoszono okrzyków, nie wszczynano awantur etc. –sam zaś fakt przebywania na placu grupy znających się osób nie jest żadnym łamaniem prawa. Gdyby tak było, wówczas nawet szkolna klasa stojąca w kolejce po bilety uchodzić by mogła za nielegalne zgromadzenie. Swoją drogą ów policjant uzasadniał swoją opinię tym, że jeden z uczestników ma w klapie znaczek ręki z mieczem – policjant twierdzi, że to „znak zakazany”. Po pierwsze: nie jest zakazany. Po drugie: jeśli by był, to policjant powinien zarzucić posiadającej go osobie popełnienie przestępstwa czy wykroczenia. Po trzecie: to w jaki sposób obecność znaczka w klapie jednej z osób ma stanowić dowód istnienia nielegalnego zgromadzenia kilkudziesięciu osób – pozostaje tajemnicą... Szkoda, że prawdopodobnie ta sytuacja nie została zarejestrowana kamerą lub dyktafonem.
W każdym razie pierwsza grupa wyrusza. Po godzinie 14 sytuacja się powtarza i na miejsce rusza kolejna część demonstrantów, podzielona na mniejsze grupki. Wkrótce ja i osoby pozostałe jeszcze na dworcu, by odbierać resztę przybywających, otrzymujemy informację, że osoby zmierzające na pochód katyński zostały pod Galerią Dominikańską zaatakowane przez lewicowe bojówki „antifa”. Jak się potem okazuje – był to czysto bandycki atak. „Antyfaszyści” zadawali ciosy pałkami, kastetami i łańcuchami. Jeden z uczestników demonstracji został skatowany do nieprzytomności i przewieziony do szpitala. Inny był potem atakowany jeszcze dwukrotnie (złamano mu nos), a kolejny skończył z plecami posiniaczonymi od ciosów pałką. Istotne, że wszystkie takie wydarzenia były ewidentnie wszczynane przez „antyfaszystów”, co przyznają nawet media niechętne środowiskom organizującym pochód. Można więc powiedzieć otwarcie, że rozkaz policji, by podzielić się na niewielkie grupki i zakaz pójścia jedną grupą doprowadził do narażenia manifestantów na niebezpieczeństwo i utratę zdrowia.
Ok. godziny 15 większość uczestników jest już pod kościołem na Piasku, pod pomnikiem Jana Pawła II. Zaczyna się formowanie szyku (by iść czwórkami), rozwijanie transparentu (w tym transparentu z napisem: KATYŃ ZAWSZE PAMIĘTAMY), a także oczekiwanie na dotarcie ostatniej grupy. Dobosz z werblem ćwiczy wybijanie rytmu, który ma towarzyszyć całemu pochodowi. Planowany jest elegancki przemarsz pod pomnik ofiar Katynia, złożenie tam zniczy i wygłoszenie przemówień, wreszcie – dotarcie do Rynku.
Na razie jesteśmy jednak na Piasku. Pojawia się przedstawiciel Urzędu Miasta, uprawniony do rozwiązania manifestacji – ale tylko gdy narusza ona panujące prawo lub życie i zdrowie uczestników i osób postronnych. Zezwala jednak na rozpoczęcie manifestacji. Tymczasem ze strony kontrmanifestantów, zgromadzonych w pobliżu, padają prowokacyjne okrzyki i oskarżenia członków pochodu o... faszyzm! W tej sytuacji uczestnicy formującego się marszu odpowiadają okrzykami „Raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę” oraz „Precz z komuną”.
W tym momencie przedstawiciel Urzędu, raptem kilka minut po swoim przybyciu, rozwiązuje zgromadzenie. Nie pomagają tłumaczenia, że praktycznie ono nawet się nie rozpoczęło – skoro nie wyruszyliśmy, nie uformowaliśmy szyku, nie dotarły wszystkie osoby. Urzędnik twierdzi, że zgromadzenie już trwało i że niniejszym je rozwiązuje. Media podają później, że to z powodu okrzyków niezgodnych z prawem. Nie jest to prawda i nawet urzędnik tak nie twierdził – jego argumentem było to, że to, co widzi na manifestacji, „nie ma nic wspólnego z Katyniem”. Jest to jawny fałsz. Uzasadnienie urzędnika, jakoby manifestacja była niezgodna z tematem Katynia ze względu na okrzyki antykomunistyczne, jest nieprawdziwe, ponieważ logiczne jest, że zbrodni w Katyniu dopuścili się komuniści, zatem manifestacja poruszać miała całokształt zjawiska – Katyń jako punkt wyjścia do szerszej refleksji nad patriotyzmem i zbrodniami komunizmu. Analogicznie: ofiarami Katynia byli polscy żołnierze, ofiarami komunizmu i nazizmu, w szerszym ujęciu: polscy patrioci, nic więc dziwnego, że przewidywano także okrzyki o charakterze patriotycznym, jak „Narodowe Siły Zbrojne”, „Wielka Polska Katolicka” etc. Pomijam już obecność wspomnianego transparentu i przygotowanie zniczy.
Sytuacja nie jest jednak jasna. Policja nie blokuje drogi, zatem pochód mimo wszystko rusza. To bardzo istotne – policja nie otacza nas od razu, co więcej, jeden z kolegów słyszy od funkcjonariusza słowa „przecież idziecie legalnie” – jakkolwiek, niestety, nie mamy tego nagranego.
Ostatecznie jednak policja tworzy kordon i blokuje manifestantów, żeby było ciekawiej: później zatrzymywane są także osoby spoza kordonu, np. działacze NOP. Pojawia się paradoks – jeśli manifestacja jest nielegalna i manifestanci mają się rozejść, to jak mają to zrobić, skoro kordon policyjny skutecznie to uniemożliwia?
Co więcej, policja przez długi czas (godzina, półtorej?) nie ma żadnego pomysłu na rozwiązanie problemu. Ruch na ulicy jest zatrzymany, masa ludzi stłoczona w wąskiej uliczce, dalej zaś czekają kontrdemonstranci, a oprócz nich – bojówki „antifa” patrolujące miasto w poszukiwaniu rzekomych faszystów. Nic dziwnego, że uczestnicy – zawieszeni w próżni – zaczynają okazywać frustrację. Dodają sobie otuchy śpiewając Hymn Młodych, Mazurek Dąbrowskiego i Rotę. Potem policja nieoczekiwanie zacieśnia kordon i rusza na manifestantów (osobiście nie wiem, z czego to wynikało). Następuje zawężenie otoczonego obszaru. Później rozpoczyna się – przebiegające spokojnie – pakowanie ludzi do radiowozów i rozwożenie po komendach. M.in. – o ile wiem – poza kordonem zostaje zatrzymany znany reżyser, pan Grzegorz Braun.
Moim zdaniem najrozsądniejszym wyjściem byłoby zezwolenie uczestnikom pochodu na kontynuowanie go. Dlaczego?
Po pierwsze: z uwagi na jego charakter. Było to wydarzenie nawet nie polityczne, a raczej o charakterze historyczno-patriotycznym. Werble, ustawienie czwórkami, transparent „katyński”, złożenie zniczy – to przesłanki pozwalające tak sądzić. Mógłby wyjść bardzo udany i sprawny przemarsz, nawet jeśli niektóre poglądy uczestników komuś nie odpowiadają (pomijam absurdalne oskarżenia o faszyzm etc.).
Po drugie: czym zakończyłoby się rozproszenie grupy? Większość osób przybyła pociągami z innych miast, zatem naturalną koleją rzeczy skierowałaby swe kroki na Dworzec Główny PKP. W takim razie musieliby iść zasadniczo w takim samym składzie, jako zwarta grupa. To jednak policja, być może, uznałaby (niesłusznie, oczywiście) za kolejną próbę nielegalnego zgromadzenia – przypuszczam tak na podstawie tego, że za takie uznała wcześniej zwykłą zbiórkę przed dworcem. Rozwiązaniem byłoby znów podzielenie maszerujących na grupki po kilkanaście osób, oddzielone dużymi odstępami. Ale to z kolei doprowadziłoby do narażenia wracających manifestantów na kolejne ataki „antify” – a przypominam, że zachowanie tych bojówkarzy było naprawdę bandyckie, zresztą sześciu z nich zostało zatrzymanych i postawiono im zarzut pobicia.
Miasto mogło więc uniknąć chaosu, a na pewno bardzo go ograniczyć. Zdaję sobie sprawę z tego, jaką niechęcią władze miasta pałają do poglądów z pnia endeckiego czy narodowo-radykalnego. Mniejsza o to, jak bardzo obraz ONR i NOP jest skrzywiony przez media, jak bardzo te środowiska są zmitologizowane. Ale co jest gorszą wizytówką dla miasta: spokojny przemarsz osób wznoszących okrzyki antykomunistyczne czy też krwawe bijatyki, blokowanie ulic, przepychanki z policją, zapełnianie komend zatrzymanymi osobami etc.?
Media w tej sprawie zachowały się rozmaicie. Postępowanie tzw. „antify” było tak oczywiste, że nawet „Gazeta Wyborcza” publikowała fotografie bojówkarzy „antyfaszystowskich” bijących pałkami (w kilka osób) leżącego na chodniku młodego człowieka. Portal lewica.pl podał, że kontrmanifestanci mieli ze sobą transparent z napisem: „ONR – od 74 lat walimy konia w imię Wielkiej Polski”. Doprawdy, ci ludzie sami sobie wystawiają świadectwo.
Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień.
(T.S. Eliot – Ziemia jałowa)
Uczestnicy pochodu atakowani byli przez tzw. bojówki „antifa” (jak same siebie określają), które w założeniu mają zwalczać „faszystów”, kimkolwiek owi faszyści mieliby być. Ostatecznie manifestacja została rozbita przez policję pod wrocławską katedrą – jako „nielegalne zgromadzenie”. Jej uczestnicy zostali zatrzymani i porozwożeni po komisariatach, policja mówi oficjalnie o 204 osobach. Uczestnikom postawiono zarzut brania udziału w nielegalnym zgromadzeniu, do czego część się przyznała, a część nie. Większość udzieliła dodatkowych wyjaśnień.
Pozwolę sobie – jako uczestnik zajść – podsumować całe to wydarzenie.
De facto były to dwa zgromadzenia: na jednym, zarejestrowanym przez osobę fizyczną, nie należącą zresztą do żadnej organizacji, dominowali sympatycy organizacji Obóz Narodowo-Radykalny, na drugim – które miało odbyć się w formie 14-osobowych grup pikietujących – zebrali się głównie przedstawiciele Narodowego Odrodzenia Polski. Obie grupy złączyły się pod kościołem na Piasku i członkowie obu zostali zatrzymani przez policję.
Jak to przebiegało z mojej perspektywy? Nie byłem organizatorem akcji, ale przez większość czasu znajdowałem się niejako w centrum wydarzeń.
Rankiem 12 kwietnia zaczęły na Dworzec Główny PKP przyjeżdżać pierwsze grupy uczestników – liczące po 10-20 osób. Wkrótce potem pojawia się oddział policji, który spisuje dane uczestników. Ostatecznie policja nakazuje nam opuścić peron, na którym czekaliśmy na kolejne grupy, i przejść na plac przed Dworcem Głównym, gdzie mielibyśmy zebrać się wszyscy i wyruszyć na wyspę Piasek, na miejsce manifestacji.
Niedługo potem – niespodzianka. Pojawia się kolejny, wyższy rangą policjant, który twierdzi, że na placu zawiązuje się nielegalne zgromadzenie i rozkazuje najpierw podzielić się na niewielkie grupki, a potem tymi grupkami (oddzielonymi o kilkadziesiąt metrów i więcej!) ruszyć na Piasek. Oczywiście, argument o nielegalnym zgromadzeniu to bzdura – nie rozwijano flag i transparentów, nie wznoszono okrzyków, nie wszczynano awantur etc. –sam zaś fakt przebywania na placu grupy znających się osób nie jest żadnym łamaniem prawa. Gdyby tak było, wówczas nawet szkolna klasa stojąca w kolejce po bilety uchodzić by mogła za nielegalne zgromadzenie. Swoją drogą ów policjant uzasadniał swoją opinię tym, że jeden z uczestników ma w klapie znaczek ręki z mieczem – policjant twierdzi, że to „znak zakazany”. Po pierwsze: nie jest zakazany. Po drugie: jeśli by był, to policjant powinien zarzucić posiadającej go osobie popełnienie przestępstwa czy wykroczenia. Po trzecie: to w jaki sposób obecność znaczka w klapie jednej z osób ma stanowić dowód istnienia nielegalnego zgromadzenia kilkudziesięciu osób – pozostaje tajemnicą... Szkoda, że prawdopodobnie ta sytuacja nie została zarejestrowana kamerą lub dyktafonem.
W każdym razie pierwsza grupa wyrusza. Po godzinie 14 sytuacja się powtarza i na miejsce rusza kolejna część demonstrantów, podzielona na mniejsze grupki. Wkrótce ja i osoby pozostałe jeszcze na dworcu, by odbierać resztę przybywających, otrzymujemy informację, że osoby zmierzające na pochód katyński zostały pod Galerią Dominikańską zaatakowane przez lewicowe bojówki „antifa”. Jak się potem okazuje – był to czysto bandycki atak. „Antyfaszyści” zadawali ciosy pałkami, kastetami i łańcuchami. Jeden z uczestników demonstracji został skatowany do nieprzytomności i przewieziony do szpitala. Inny był potem atakowany jeszcze dwukrotnie (złamano mu nos), a kolejny skończył z plecami posiniaczonymi od ciosów pałką. Istotne, że wszystkie takie wydarzenia były ewidentnie wszczynane przez „antyfaszystów”, co przyznają nawet media niechętne środowiskom organizującym pochód. Można więc powiedzieć otwarcie, że rozkaz policji, by podzielić się na niewielkie grupki i zakaz pójścia jedną grupą doprowadził do narażenia manifestantów na niebezpieczeństwo i utratę zdrowia.
Ok. godziny 15 większość uczestników jest już pod kościołem na Piasku, pod pomnikiem Jana Pawła II. Zaczyna się formowanie szyku (by iść czwórkami), rozwijanie transparentu (w tym transparentu z napisem: KATYŃ ZAWSZE PAMIĘTAMY), a także oczekiwanie na dotarcie ostatniej grupy. Dobosz z werblem ćwiczy wybijanie rytmu, który ma towarzyszyć całemu pochodowi. Planowany jest elegancki przemarsz pod pomnik ofiar Katynia, złożenie tam zniczy i wygłoszenie przemówień, wreszcie – dotarcie do Rynku.
Na razie jesteśmy jednak na Piasku. Pojawia się przedstawiciel Urzędu Miasta, uprawniony do rozwiązania manifestacji – ale tylko gdy narusza ona panujące prawo lub życie i zdrowie uczestników i osób postronnych. Zezwala jednak na rozpoczęcie manifestacji. Tymczasem ze strony kontrmanifestantów, zgromadzonych w pobliżu, padają prowokacyjne okrzyki i oskarżenia członków pochodu o... faszyzm! W tej sytuacji uczestnicy formującego się marszu odpowiadają okrzykami „Raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę” oraz „Precz z komuną”.
W tym momencie przedstawiciel Urzędu, raptem kilka minut po swoim przybyciu, rozwiązuje zgromadzenie. Nie pomagają tłumaczenia, że praktycznie ono nawet się nie rozpoczęło – skoro nie wyruszyliśmy, nie uformowaliśmy szyku, nie dotarły wszystkie osoby. Urzędnik twierdzi, że zgromadzenie już trwało i że niniejszym je rozwiązuje. Media podają później, że to z powodu okrzyków niezgodnych z prawem. Nie jest to prawda i nawet urzędnik tak nie twierdził – jego argumentem było to, że to, co widzi na manifestacji, „nie ma nic wspólnego z Katyniem”. Jest to jawny fałsz. Uzasadnienie urzędnika, jakoby manifestacja była niezgodna z tematem Katynia ze względu na okrzyki antykomunistyczne, jest nieprawdziwe, ponieważ logiczne jest, że zbrodni w Katyniu dopuścili się komuniści, zatem manifestacja poruszać miała całokształt zjawiska – Katyń jako punkt wyjścia do szerszej refleksji nad patriotyzmem i zbrodniami komunizmu. Analogicznie: ofiarami Katynia byli polscy żołnierze, ofiarami komunizmu i nazizmu, w szerszym ujęciu: polscy patrioci, nic więc dziwnego, że przewidywano także okrzyki o charakterze patriotycznym, jak „Narodowe Siły Zbrojne”, „Wielka Polska Katolicka” etc. Pomijam już obecność wspomnianego transparentu i przygotowanie zniczy.
Sytuacja nie jest jednak jasna. Policja nie blokuje drogi, zatem pochód mimo wszystko rusza. To bardzo istotne – policja nie otacza nas od razu, co więcej, jeden z kolegów słyszy od funkcjonariusza słowa „przecież idziecie legalnie” – jakkolwiek, niestety, nie mamy tego nagranego.
Ostatecznie jednak policja tworzy kordon i blokuje manifestantów, żeby było ciekawiej: później zatrzymywane są także osoby spoza kordonu, np. działacze NOP. Pojawia się paradoks – jeśli manifestacja jest nielegalna i manifestanci mają się rozejść, to jak mają to zrobić, skoro kordon policyjny skutecznie to uniemożliwia?
Co więcej, policja przez długi czas (godzina, półtorej?) nie ma żadnego pomysłu na rozwiązanie problemu. Ruch na ulicy jest zatrzymany, masa ludzi stłoczona w wąskiej uliczce, dalej zaś czekają kontrdemonstranci, a oprócz nich – bojówki „antifa” patrolujące miasto w poszukiwaniu rzekomych faszystów. Nic dziwnego, że uczestnicy – zawieszeni w próżni – zaczynają okazywać frustrację. Dodają sobie otuchy śpiewając Hymn Młodych, Mazurek Dąbrowskiego i Rotę. Potem policja nieoczekiwanie zacieśnia kordon i rusza na manifestantów (osobiście nie wiem, z czego to wynikało). Następuje zawężenie otoczonego obszaru. Później rozpoczyna się – przebiegające spokojnie – pakowanie ludzi do radiowozów i rozwożenie po komendach. M.in. – o ile wiem – poza kordonem zostaje zatrzymany znany reżyser, pan Grzegorz Braun.
Moim zdaniem najrozsądniejszym wyjściem byłoby zezwolenie uczestnikom pochodu na kontynuowanie go. Dlaczego?
Po pierwsze: z uwagi na jego charakter. Było to wydarzenie nawet nie polityczne, a raczej o charakterze historyczno-patriotycznym. Werble, ustawienie czwórkami, transparent „katyński”, złożenie zniczy – to przesłanki pozwalające tak sądzić. Mógłby wyjść bardzo udany i sprawny przemarsz, nawet jeśli niektóre poglądy uczestników komuś nie odpowiadają (pomijam absurdalne oskarżenia o faszyzm etc.).
Po drugie: czym zakończyłoby się rozproszenie grupy? Większość osób przybyła pociągami z innych miast, zatem naturalną koleją rzeczy skierowałaby swe kroki na Dworzec Główny PKP. W takim razie musieliby iść zasadniczo w takim samym składzie, jako zwarta grupa. To jednak policja, być może, uznałaby (niesłusznie, oczywiście) za kolejną próbę nielegalnego zgromadzenia – przypuszczam tak na podstawie tego, że za takie uznała wcześniej zwykłą zbiórkę przed dworcem. Rozwiązaniem byłoby znów podzielenie maszerujących na grupki po kilkanaście osób, oddzielone dużymi odstępami. Ale to z kolei doprowadziłoby do narażenia wracających manifestantów na kolejne ataki „antify” – a przypominam, że zachowanie tych bojówkarzy było naprawdę bandyckie, zresztą sześciu z nich zostało zatrzymanych i postawiono im zarzut pobicia.
Miasto mogło więc uniknąć chaosu, a na pewno bardzo go ograniczyć. Zdaję sobie sprawę z tego, jaką niechęcią władze miasta pałają do poglądów z pnia endeckiego czy narodowo-radykalnego. Mniejsza o to, jak bardzo obraz ONR i NOP jest skrzywiony przez media, jak bardzo te środowiska są zmitologizowane. Ale co jest gorszą wizytówką dla miasta: spokojny przemarsz osób wznoszących okrzyki antykomunistyczne czy też krwawe bijatyki, blokowanie ulic, przepychanki z policją, zapełnianie komend zatrzymanymi osobami etc.?
Media w tej sprawie zachowały się rozmaicie. Postępowanie tzw. „antify” było tak oczywiste, że nawet „Gazeta Wyborcza” publikowała fotografie bojówkarzy „antyfaszystowskich” bijących pałkami (w kilka osób) leżącego na chodniku młodego człowieka. Portal lewica.pl podał, że kontrmanifestanci mieli ze sobą transparent z napisem: „ONR – od 74 lat walimy konia w imię Wielkiej Polski”. Doprawdy, ci ludzie sami sobie wystawiają świadectwo.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz