o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

wtorek, 13 maja 2008

@milczanow paradow za_sługi RPrl


Jak oni szczekają?
Zasada niekwestionowania wyroków sądowych została wprowadzona przez salon III RP głównie w celu obrony komunistycznych konfidentów. W czasach "oczyszczania z zarzutów" ofiar tzw. listy Macierewicza, Sąd Najwyższy niejednokrotnie orzekał, że agent nie był agentem bo brakowało akt MSW zawierających dowody agentury. Akt brakowało, bo minister Milczanowski odmówił ich przedłożenia sądowi. Nie było akt - nie było kapusia. Wyrok zapadał jak amen w pacierzu i był niekwestionowalny, bez względu na to jaka była prawda o czyjejś przeszłości.
Jedną z pierwszych orędowniczek tej zasady, rozumianej jako ochrona przed dekonspiracją agentury, jest "Dziennikarz Roku" Janina Paradowska ("Kwestionowanie przez historyków wyroków sądu (...) jest rzeczywiście skandalem" - paradowska.blog.polityka.pl 18.01.2007). Dopóki jednak na "niezawisłych sądach" można było polegać, to jest, gdy wydawały one wyroki po myśli lobby ubeckiego, dopóty do kolizji tych dwóch dogmatów: niekwestionowalności wyroków i ochrony kapusiów, nie dochodziło. Ale nie zawsze jest tak, że minister odmówi przesłania akt, że z bezpieczniackiego dossier zostaną same okładki, albo że agent "nie miał świadomości szkodzenia" (jak TW Święty). Czasem dowody są tak jednoznaczne, że nawet niezawisły sąd nic nie pomoże i trza wydać wyrok zgodny z prawem i prawdą.
Taka sytuacja miała miejsce ostatnio, gdy pod ciężarem druzgocących dowodów (w tym własnoręcznych potwierdzeń odbioru wynagrodzenia) Sąd Najwyższy zmuszony był uznać Leszka Moczulskiego kłamcą lustracyjnym. Może nie wszyscy dziś już pamiętają, ale w owe gorące czerwcowe dni Roku Pańskiego 1992, Moczulski znalazł się na tzw. liście Macierewicza. W związku z powyższym został objęty przez lobby ubeckie - mimo swojego "zoologicznego antykomunizmu" - szczególną ochroną, która realizowana była poprzez atak na ówczesnego ministra spraw wewnętrznych. Wyraz temu dała, w bardzo ciekawym i momentami wieloznacznym artykule pt. "Do upadłego", Janina Paradowska. W śródtytule "Kłamstwa i manipulacje" poświęconym niemal w całości Leszkowi Moczulskiemu, publicystka Polityki pisze tak:
"Po rewelacjach posłów KPN o zawartości teczki Leszka Moczulskiego i ich relacjach na temat próby dokonania przez ministra Macierewicza przewrotu w Konfederacji, właśnie za pomocą pomówienia Leszka Moczulskiego o współpracę z SB, nie było już żadnych wątpliwości, co do intencji tych, którzy się układali. (...) Wielkie słowa o konieczności oczyszczenia, moralnym zadośćuczynieniu, o Polsce ugrzęzły w manipulacjach, w kłamstwach, w chorobliwej wręcz chęci utrzymania się u władzy" (Polityka, 13 VI 1992 r)
A zatem Paradowska nie miała "żadnych wątpliwości", że umieszczenie Moczulskiego wśród agentów było "pomówieniem", "kłamstwem" i "manipulacją", w celu zaspokojenia "chorobliwej chęci utrzymania się u władzy" oraz... zrobienia przewrotu w KPN. Pech chciał, że kilka dni temu Sąd Najwyższy, ten sam sąd, którego wyroków kwestionowanie jest według Paradowskiej "skandalem", potwierdził, że Moczulski był kapusiem.
Zajmowanie się postaciami pokroju Janiny Paradowskiej ma sens tylko o tyle, o ile demaskuje sposób myślenia środowiska, które ona reprezentuje. A nikt chyba nie zaprzeczy, że dogmat wyroków sądowych jako niekrytykowalnej prawdy objawionej, a także postulat nieujawniania agentury, były dla elity III RP kluczowymi argumentami obronno-zaczepnymi w walce z "szambonurkami" lustracyjnymi. Na powyższym przykładzie widzimy więc, jak strategia owego środowiska łatwo obracana jest w niwecz. A dzieje się tak poprzez zderzenie tych dwóch, jak się z pozoru wydawało, doskonale korelujących ze sobą argumentów. To zderzenie powoduje, że możnaby lobby ubeckiemu zadać kilka, zrodzonych z owej kolizji pytań:
Czy Janina Paradowska podtrzymuje to, co napisała o Macierewiczu i Moczulskim w 1992 roku? Jeśli tak, to jednocześnie kwestionuje wyrok Sądu Najwyższego, a więc dopuszcza się zachowania "skandalicznego". Jeśli zaś szanuje wyrok Sądu Najwyższego i nie daje sobie prawa do jego kwestionowania, tak jak owego prawa nie daje historykom IPN, to oznacza, iż powinna odwołać swoje słowa z 1992 roku i ... przeprosić Macierewicza, za to że zarzuciła mu nie tylko kłamstwo, manipulację i pomówienie, ale także niskie intencje wywołania rozłamu w partii politycznej oraz prymitywną żądzę władzy.
A zatem, co powinna zrobić Paradowska, jako czołowa przedstawicielka antylustracyjnego frontu? Gdyby była uczciwa, powinna zrobić to, co jej towarzyszom z lobby, co chwila wzywającym Macierewicza do kajania się i przeprosin, nigdy nie przeszło przez gardło: wejść pod stół i wszystko odszczekać. Po tylu latach przynajmniej usłyszelibyśmy "jak oni szczekają".
czwartek, 01 maja 2008, blog_mendy



Brak komentarzy: